Natłok fabryk, bliskość portu i intensywny przepływ wielu towarów sprawiły, że w dzielnicy zostało utworzone główne centrum logistyczne, które zarządzane jest przez firmę Nagai Corporation. Za określoną opłatą realizują logistykę wewnętrzną w ramach outsourcingu, fabryki są również zachęcane do korzystania z ich usług w celu zoptymalizowania wykorzystywanej powierzchni i cięcia kosztów związanych z transportem wytwarzanych produktów i części.
Magazyny są ściśle podzielone na określone sekcje, w zależności od tego, jaki rodzaj asortymentu przyjmują. Można tu znaleźć zarówno hangary portowe (przechowujące części do statków, które ilościowo wykraczają poza możliwości magazynów przyportowych), magazyny przemysłowe, a także dystrybucyjne. Wielkość i szerokość zamkniętych pomieszczeń bywa bardzo różnorodna, wybudowane są magazyny niskiego, średniego i wysokiego składowania, dzięki czemu główne centrum logistyczne może obsługiwać większość fabryk znajdujących się w tej dzielnicy.
Dostanie się na teren magazynowy wymaga specjalnych przepustek, natomiast samo poruszanie się między obiektami poddaje ciężkiej próbie orientację wzrokowo-przestrzenną, a także uważność, bo łatwo znaleźć się przypadkiem poza strefą trasy dla pieszych. Należy również dodać, że magazyny są pod ścisłą strażą ze względu na dużą cenność przechowywanych i dystrybuowanych towarów.
(!) Monotonia pracy, która w sporej części jest zautomatyzowana sprawiła, że co niektórzy magazynierzy opowiadają, jak to widywali wieczorami psy o ludzkich twarzach ścigające się z wózkami widłowymi. Co oczywiście jest nonsensem, skoro jinmenkeni znani są w legendach z wyścigów z samochodami na autostradach, ale wyobraźnia ludzka czasem nie zna granic.
W środku nocy rozległ się dźwięk telefonu. Nic specjalnego — nie raz otrzymywał telefony w razie nieoczekiwanej akcji. Sięgnął po brzęczący aparat bez otwierania oczu, otrzepując się z wciąż żywego w głowie koszmaru. Koszmaru, który powtórzył się już któryś raz i którym czuł się szczerze zmęczony. Dlaczego przeszłość wracała do niego akurat teraz? Jego rodzina była bezpieczna, a on w końcu poukładał jako tako swoje sprawy. Nie widział w tym żadnego sensu.
Zamiast oczekiwanego głosu dyspozytorki straży pożarnej usłyszał kontynuację swojej nocnej mary. Dźwięk upadających osób na deski, ciężkich butów, a na sam koniec głos ojca. Nie podejrzewał się nawet o to, że tak dobrze jest w stanie przypomnieć sobie jego brzmienie. Na jawie nie były w stanie go do siebie przywołać. Spojrzał na telefon jednocześnie półprzytomny i jakby całkowicie rozbudzony. Ekran oślepiał, jednak nie było na nim żadnego połączenia. Czyżby mu się to przyśniło? Po raz kolejny? Rzucił telefon na poduszkę obok i zasnął, choć nie był to zbyt spokojny, ani długi sen.
Zerwał się na ponowny dzwonek telefonu, jakby wynurzył się z wody po haust powietrza — tym razem rzeczywiście była to dyspozytorka. Pożar w dzielnicy nadmorskiej, a jeszcze nawet nie świtało. Cóż, wiedział, na co się pisze, podejmując się pracy w straży pożarnej.
Akcja była cholernie trudna. Ogień zajął jeden z magazynów w porcie przeładunkowym. Dostęp do niego był praktycznie tylko od frontu, gdzie z drugiej strony, od wody, wciąż płomienie podsycała łagodna bryza. Dopiero w trakcie gaszenia dowiedzieli się, że dwa magazyny dalej przechowywane są materiały łatwopalne, liczyła się więc każda minuta. Byle iskra mogła zaważyć o tym, czy akcja potrwa do rana, czy co najmniej do popołudnia.
Udało się.
Był sterany, przepocony na zmianę zimnym i gorącym potem. Wykończony, a dzień tak naprawdę ledwo się zaczął. Zazwyczaj czuł satysfakcję po dobrze wykonanej robocie, ale nie dziś. Ostatnimi czasy źle sypiał i na dodatek ten durny, powtarzający się koszmar. Ile razy jeszcze obudzi go ten idiotyczny scenariusz? Nie jest jak swój ojciec i nigdy, kurwa, nie będzie. Nie ma zamiaru przypominać go w żadnym stopniu, ani nawet o nim pamiętać.
Zaskoczyły go własne myśli. Skąd w nim tyle goryczy? Przecież zamknął za sobą ten rozdział, nawet rozmawiał po latach z ojcem. Może nigdy mu nie wybaczy, ale był w stanie jakkolwiek go zrozumieć i dzięki temu zaakceptować przeszłość. Chyba naprawdę potrzebował odpoczynku i snu. Jednak teraz najbardziej potrzebował coś zjeść. Wybudzony w środku nocy żołądek zaczął się natarczywie upominać o kalorie.
Yoshiro był wyjątkowo poirytowany, napięty.
Nie podobał mu się ten stan.
Nie pasował do niego.
Nie leżał mu.
Nie czuł się w nim.
Ale jakoś nie potrafił się z niego wyrwać.
Nie powinien się oddalać po akcji, ale też nic wielkiego się nie stanie, jeśli pójdzie do sklepu. Wszyscy pracownicy centrum logistycznego wiedzieli, że jarało się tutaj aż miło. Szczerze wątpił, aby ktoś miał do niego pretensje o poruszanie się po terenie, a „szczęśliwie” pożar wystąpił nie tak daleko od bramy wjazdowej. Koledzy też na niego poczekają. Kask ściągnął już wcześniej, a teraz zrzucił z siebie grubą i ciężką strażacką kurtkę. Został w białym T-shircie, charakterystycznych żółtych spodniach i czarnych, ognioodpornych butach. Chłód poranka owionął jego zgrzane ciało, jednak dzięki temu poczuł się odrobinę lepiej. Zajęło mu chwilę dojście do najbliższego sklepu, ale w końcu go znalazł. Na szczęście 7-Eleven były dosłownie wszędzie. Zbliżając się do ruchomych drzwi, zauważył parę stojącą w pobliżu. Kłócili się. Facet podnosił głos, ale dziewczyna równie aktywnie mu odpowiadała. Hm.
Wszedł do sklepu, zakupił kawę i dwa onigiri. Patrząc na dwa ryżowe trójkąciki, przypomniał sobie, że jego Onigiri właśnie siedzi w domu i czeka na spacer. Zanim położy się z powrotem do łóżka, będzie musiał go wyprowadzić.
Wychodząc ze sklepu, zauważył że sprzeczka wcale nie przygasła, a wręcz przeciwnie. Dziewczyna stała teraz ze skulonymi ramionami i płakała, a facet górował na nią i darł pysk na całą ulicę. Pysk? Od kiedy on używa taki słów...
Urwał mu się film.
Ocknął się, gdy poczuł uderzenie czegoś miękkiego o lewe przedramię. Zamrugał kilkukrotnie, jakby budząc się ze snu. Serce mu waliło, czuł pulsującą w żyłach adrenalinę, dyszał z... wściekłości? Zorientował się, że czymś miękkim była kobieta. Dziewczyna już wcześniej zapłakana, teraz siedziała na chodniku i patrzyła z przerażeniem. Na niego.
Poczuł szamotanie pod drugą ręką. Odwrócił wzrok ku prawej dłoni, którą trzymał za fraki faceta, tego krzykacza. Ściskał kołnierz jego kurtki tak mocno, że chwytał łapczywie oddech, dotykając tylko czubkami butów podłoża. Nie było to trudne przy wzroście, posturze i treningowi ciemnowłosego strażaka. Wtem okulary przeciwsłoneczne przytrzymywanego faceta zsunęły się na czubek jego nosa, w których Isei zobaczył swoje odbicie. Kąciki ust Yoshiro były uniesione w górę w perfidnym uśmiechu. Uśmiechu, który znał aż za dobrze.
Co zrobił z kawą i jedzeniem? Co się wydarzyło? Czemu nie pamięta... Zrobiło mu się niedobrze, ale wcale nie poluzował uścisku. Palce zacisnęły się silniej na materiale, a ramię spięło tak mocno, że spod skóry ukazały się żyły. Czuł, że zaraz znowu straci kontrolę. Co się dzieje do cholery?!
@Matsumoto Hiroshi
Naiya Kō, Matsumoto Hiroshi and Seijun Nen szaleją za tym postem.
Niemrawo zerknął w kierunku okna, dostrzegając niepasującą do pory pomarańczową łunę, która spowijała ciemny granat nocnego nieba. Było zdecydowanie zbyt wcześnie, by było to światło wschodzącego słońca. Poderwał się gwałtownie do pionu i pośpiesznie zarzucił na ramiona ciemną yukatę, by zbliżyć się do okna i odsunąć bambusową - typowo japońską ramę, by móc je otworzyć. Niepokojące światło wychodziło znad magazynów przy porcie, siwe kłęby dymu unoszące się nad tym miejscem, a także charakterystyczny zapach spalenizny, który właśnie dotarł do jego nozdrzy, spowodował bezwarunkowy odruch, w którym wybrał numer alarmowy. Dyspozytorka poinformowała go, że służby zostały już wezwane wcześniej i są w drodze.
Do bladego świtu obserwował, a właściwie z racji odległości, w jakiej się znajdował, jedynie nasłuchiwał trwającej heroicznej akcji, wszak wiedział, że i tak nie zaśnie.
~
Wczesnym rankiem zapach swędu był równie odczuwalny, jak i nocą. Przemierzał właśnie ulice Haiiro Chiku by dotrzeć, do jedynego otwartego o tak wczesnej porze 7-Eleven. Desperacko potrzebował kofeiny, a kawa, która miała mu jej dostarczyć, magicznym trafem skończyła się, zanim zdążył się zorientować.
Sklep od otwarcia cieszył się sporym zainteresowaniem okolicznych mieszkańców i właściwie nie było pory, by nie było w nim ruchu. I tym razem, nie było inaczej.
Chwycił większe opakowane palonej kawy i dobrał pastę Gochujang, dostępną w asortymencie sklepu. Kuchnia japońska w gruncie rzeczy mu smakowała, była aromatyczna, jednak dla Koreańczyka nauczonego zdecydowanie ostrzejszych smaków, była zbyt delikatna, dlatego doprawiał ją wedle własnego uznania.
Ciszę panującą w sklepie zakłócił szloch kobiety, która weszła do środka w towarzystwie mężczyzny obejmującego ją ramieniem. Sam ten gest spotkał się z nieprzychylnymi spojrzeniami obecnych w 7-Eleven, głównie starszych Japończyków. Cóż, okazywanie uczuć, jakimi by nie były, wciąż uznawane było przez lwią część społeczeństwa jako wielki nietakt. Hiroshiego to nie obchodziło, byli ludźmi, a nie pozbawionymi emocji robotami, choć i w jego ojczystym kraju, nie byłby to widok, który mógłby spotkać się z aprobatą. Jeszcze przez chwilę krążył po sklepie, szukając innych być może również dostępnych koreańskich smaków. Starał się nie być wścibskim, jednak podniesiony ton rozmowy dwójki ludzi, nie pozostawiał mu wyboru. Słowa, które szczególnie zapadły mu w pamięć, powinny były ostudzić nieprzychylność pozostałych klientów.
Operacja.
Wszystko się ułoży.
Nic mu nie będzie.
Bliskość garnizonu, jak i wojskowego szpitala, pozwolił mu wysnuć wniosek, że prawdopodobnie chodzi o żołnierza, może brata tej kobiety?
Nie poświęcił jednak parze więcej uwagi, gdyż ta poddała się karcącym spojrzeniom i grzecznie opuściła sklep wraz z nasilającym się szlochem kobiety.
Po jakiś dziesięciu minutach sam go opuścił, a wtedy dostrzegł strażaka(?) zwartego i gotowego do bójki, którego pięści zacisnęły się na kurtce mężczyzny w okularach. Próbująca ich rozdzielić, wciąż roztrzęsiona kobieta błagała pożarnika, aby ten się uspokoił.
Bezskutecznie.
Co tu się do jasnej cholery dzieje?
Papierowa torba z niewielkimi zakupami upadła na ziemię, kiedy nie czekając chwili dłużej, podbiegł do dwójki szarpiących się mężczyzn.
Młody mężczyzna w białym T-shircie z lekka osmoloną skórą odgrażał się właśnie mężczyźnie, który wcześniej obejmował kobietę. Ten natomiast ledwie oddychał, dosłownie podniesiony nad ziemię, przez znacznie silniejszego i wyższego od siebie mężczyznę z tatuażami.
- Co się tutaj dzieje? Niech Pan go puści. - powiedział stanowczo jednocześnie chwytając awanturnika za jego silne nadgarstki, by go powstrzymać przed czymkolwiek, co planował zrobić.
Przez ułamek sekundy zwątpił, czy agresja tego człowieka zaraz nie zostanie przelana na niego, gdy tylko dostrzegł te dzikie w tej chwili kolorowe tęczówki, które wściekle skierowały się wprost na niego. Wyraźnie nabrzmiałe naczynka na skroniach, a także rozszerzające się w niewypowiedzianej furii nozdrza dawały jasny sygnał, że nie żartował.
Z tym całym amokiem wypisanym na twarzy strażaka, jego piegi wyłaniające się wciąż spod wyraźnie poczerwieniałej natłokiem emocji cery, wyglądały niedorzecznie.
Skąd ta dziwna agresja?
- Proszę się uspokoić.
Dodał po chwili znacznie spokojniejszym tonem, gdy poczuł jak nadgarstki mężczyzny pod jego dłońmi, przestają się napinać, a uścisk jego pięści zwalnia się.
- Czy wszystko w porządku?
@Isei Yoshiro
Naiya Kō and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.
Był chyba ostatnią osobą, którą można było łatwo wyprowadzić z równowagi. Nie lubił się bić, co jednak nie znaczyło, że tego nie potrafił. Niejednokrotnie był pobity przez ojca, umyślnie stając między nim a ukochaną siostrą lub mamą. Warto jednak było, bo często udawało mu się je ochronić. Choć Yoshiro nie miał szans z silniejszym napastnikiem, z czasem nauczył się unikać ciosów, a później i sam je zadawać. Po kilku latach, szczególnie gdy rodzic wracał pod wpływem — cholera wie, jakich używek — potrafił skutecznie zniechęcać ojca do stosowania przemocy. Nie był już bezbronnym chłopcem, a nastolatkiem, który po kryjomu spędzał dużo czasu na ćwiczeniach mających zwiększyć siłę mięśni i zwinność.
Yoshiro brzydził się bezzasadną przemocą i sam wykorzystywał swoją siłę tylko dla dobra innych lub w ostateczności. W tym momencie nie mogło być inaczej, prawda? Jak przez mgłę docierały do niego strzępki zdarzeń. Z pewnością usłyszał ze strony mężczyzny, coś co go zdenerwowało i sprawiło, że bez większego zastanowienia ruszył w kierunku pary. Facet do niego pokrzykiwał, on też coś do niego odwarknął. Tylko czemu wszystko było takie rozmazane? Czy to zmęczenie po akcji?
Z klatki składającej się z zapętlonych myśli, jak i spiętego ciała, wyrwał go trzeci głos. Stanowczy, jednak opanowany. Następnie mocny chwyt za oba nadgarstki i uczucie szorstkich palców, cieplejszych od jego skóry — wcześniej spoconej, a teraz ostygłej i zimnej, z której już dawno wyparowała cała wilgoć. Yoshiro zdecydowanie nie był odpowiednio ubrany do porannego chłodu, choć było mu to potrzebne po godzinach spędzonych w strażackim skafandrze. Obrzucił nieznajomego mężczyznę spojrzeniem — wciąż przepełnionym niepasującą do kolorowych tęczówek wściekłością. Nie kierował jej jednak wobec nowego mężczyzny. Złość była tylko echem spojrzenia, które przetoczył z człowieka, którego wciąż trzymał w duszącym uścisku. Odrobinę poluźnił zaciśniętą pięć, na tyle, że facet w końcu opadł stopami na chodnik i przestał się krztusić. Wciąż jednak nie puścił go. Strażak ponownie zwrócił uwagę na swój obraz odbijający się w okularach przeciwsłonecznych i na ten nienaturalny, acz znajomy uśmieszek. To była jego twarz? Wyglądał zupełnie jak... ojciec. Wiedział, że jest do niego podobny. Odziedziczył po nim wzrost i posturę. Nawet kędzierzawe, lekko zwijające się ciemne pasma włosów otrzymał po nim w spadku. Nigdy jednak nie widział takiego wyrazu na swojej twarzy, w tym z pewnością podobni do siebie nie byli. Kąciki ust Yoshiro zaczęły opadać, a oczy otwierać się szerzej i przytomniej.
— Widziałem, jak się kłócili... a potem ona płakała. — Tylko czemu teraz siedziała na chodniku? — Chciałem ją ochronić... — Yoshiro zaczął mówić, próbując wytłumaczyć sytuację, nie będąc jednak pewny tego, co między nimi zaszło. W odpowiedzi na jego słowa odezwała się dziewczyna, która z już nieco łagodniejszą miną zaczęła podnosić się z chodnika. Jakby dopiero dotarło do niej, jak cała sytuacja mogła wyglądać ze strony postronnych przechodniów.
— To nie tak, naprawdę! Proszę, proszę go już puścić! To nieporozumienie. — Yoshiro w końcu puścił mężczyznę, który łypał na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, wciąż jednak nie ośmielając się odezwać.
— Na pewno nic Ci nie grozi? Nie musisz go bronić, mogę zadzwonić po służby i spiszemy zeznania. — Pamiętał, jak matka niejednokrotnie kryła ojca, gdy sąsiedzi wzywali policję ze względu na hałasy w domu. Bała się zarówno o niego, jak i resztę rodziny. Nie chciała go zdenerwować i ściągnąć na nich wzmożonej agresji. Na razie jednak dziewczyna tylko z zapałem kręciła głową. Strzepnął obolałe ramiona i otarł dłonie o spodnie. Zobaczył, że kubek z kawą — której tak potrzebował — leżał rozlany na kamiennych płytkach. Na szczęście siatka z onigiri była nietknięta. Zupełnie nie pamiętał, kiedy je wypuścił z rąk. Usiadł na zimnej ławce dosłownie dwa kroki od całego zajścia i potarł twarz rękoma. Poczuł jak ciężar zmęczenia i niewyspania opada na barki, przytłaczając równie mocno, co narastające poczucie winy. Dopiero wtedy zwrócił się do mężczyzny, który wyrwał go z tej dziwnej sytuacji. Odezwał się cicho, niespecjalnie chcąc, aby para słyszała, co mówi.
— Nie, nic nie jest w porządku. Chyba źle oceniłem sytuację. — Był wdzięczny za to, że wszedł między niego a tego faceta, bo nie miał pojęcia, do czego by ta sytuacja mogła doprowadzić. Strażak na służbie szamoce się z przechodniem?
— Dziękuję... — Rzucił w eter, patrząc na swoje buty.
@Matsumoto Hiroshi
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Co, jeśli ten strażak naprawdę miał zamiar zrobić temu mężczyźnie krzywdę? Dlaczego innych to nie obchodziło?
Przemoc była czymś, czego Hiroshi nienawidził ponad wszystko.
Dlatego też na jego reakcję nie trzeba było długo czekać.
Przeszedł go zimny dreszcz, gdy opuszki jego spracowanych ostatnimi czasy palców zetknęły się z jego przemarzniętą i mokrą skórą na nadgarstkach. Skórą chłodną i jednocześnie zlaną potem jak po wybudzeniu z najgorszego koszmaru.
Głos snycerza był stanowczy, ale zachował znaną sobie uprzejmość. Nie miał zamiaru dolewać oliwy do ognia ani prowokować nadszarpniętych nerwów wściekłego strażaka. Jedyne, do czego dążył to załagodzenie konfliktu, choć mediatorem na pewno nie był.
Badawczo zerkał na agresora w poszukiwaniu odpowiedzi, zapowiedzi jakiejkolwiek reakcji z jego strony, gotowy w ostateczności, by otrzymać gromki cios jego pięści.
Być może nie powinien się wtrącać, ale odejść obojętnie też nie potrafił.
Hiroshi nie mógł wiedzieć jakie myśli pojawiały się w umyśle mężczyzny z tatuażami, ale gdyby potrafił to w jakikolwiek sposób odczytać, dostrzegłby coś znajomego. Coś, co pozostawia bliznę, może nie zawsze fizyczną, ale jednak bliznę, która pozostaje na całe życie.
Przemoc. Ten czerwony i bezkompromisowy obłęd we wściekłych tęczówkach, odbierający ludziom rozum. Rozgrzany do czerwoności, pchający do często impulsywnych, okrutnych działań. Niczego znajomego nie dostrzegł także, w krzywym, zdaje się nienaturalnym dla chłopaka uśmieszku.
Ojciec Hiroshiego, który sam nie stronił od przemocy, nigdy się nie uśmiechał. Bez względu na okoliczności, wyraz jego twarzy pozostawał taki sam. Zimny i niewzruszony, niewyrażający żadnych z emocji, skąd ciężko było stwierdzić czy sama przemoc wobec własnego syna, sprawiała mu jakąkolwiek przyjemność. Matsumoto nigdy nie widział uśmiechniętego ojca, w taki czy inny sposób. Hiroshi miał wrażenie, że nawet jeśli kiedykolwiek by próbował, nie byłoby to możliwe, bo prędzej pękłaby mu twarz. Lee Shin-Duong był tym /jedynym typem w otoczeniu dyktatora, który nigdy się nie uśmiechał. Choć reżim kładł wielki nacisk na wyreżyserowane szczęście wymalowane na twarzach obywateli, jednocześnie nie wymagał tego od pana Lee, który najwyraźniej był wystarczająco oddaną Marionetką, by ktokolwiek tego od niego wymagał.
Stali tak przez chwilę w milczeniu, gdy świadomość strażaka stopniowo wracała, a wraz z nią zelżało napięcie mięśni, które trzymało jego pięści zaciśnięte na skórzanej kurtce drugiego mężczyzny. Ten absurdalny i niezrozumiały gniew zdawał się gasnąć, a wraz z nim odchodzić dzikość kryjąca się za kolorowymi tęczówkami.
Hiroshi rozluźnił uścisk, który trzymał w uwięzieniu nadgarstki mężczyzny, a do jego uszu napłynął niepewny głos.
— Widziałem, jak się kłócili... a potem ona płakała.
Nieprawda.
Płakała już wcześniej, jednak ta sytuacja musiała pozostać przez Hiroshiego przemilczana. Nie znał tych ludzi i nie czuł się zobowiązany do tego, by cokolwiek tłumaczyć. Nie miał też z resztą do tego prawa.
Bowiem nie mógł wiedzieć, co wydarzyło się między parą w momencie, kiedy opuścili sklep, jednak to, co zdążył zarejestrować, nie powodowało u niego zwątpienia. Dziewczyna była zapłakana, owszem. Ale bynajmniej nie z powodu mężczyzny, który niemal bez przerwy ją obejmował i uspokajał. Nie wyglądał też na kogoś, kto posuwałby się do przemocy wobec kobiet. Wątła i niska sylwetka nie przywodziła na myśl damskiego boksera. Kobieta nie nosiła też żadnych śladów mogących sugerować tego typu zdarzenia.
Dziewczyna, która uprzednio siedziała na chodniku, zaczęła tłumaczyć, najpewniej swojego partnera, w nadziei, że mężczyzna z tatuażami odpuści. Cóż, najwyraźniej wszystko wyglądało na potworne nieporozumienie.
— Nie, nic nie jest w porządku. Chyba źle oceniłem sytuację.
— Najwyraźniej. - odezwał się krótko, nie mając lepszego pomysłu na lepszą odpowiedź. Jeszcze przez chwilę badawczo mu się przyglądał, gdy ten pozbawiony gniewu, jak i energii usiadł bezsilnie na drewnianej ławce, a ciężkie strażackie buty bezładnie spoczęły w kałuży, jaką pozostawiła wylana we frustracji(?) kawa.
Matsumoto z ulgą przyjął widok oddalającej się w pośpiechu pary, po chwili przeniósł wzrok w kierunku niedoszłego agresora. Teraz na pewno nie określiłby go tym słowem, gdy niepewne, pełne skrępowania spojrzenie uciekało, najpewniej bojąc się konfrontacji z osądzającym wzrokiem przechodniów, który byli świadkami całego zajścia. Był w końcu strażakiem, człowiekiem który powinien świecić przykładem.
Snycerz nie słyszał podziękowania, rzuconego najpewniej w jego kierunku. To, co zdążył zaobserwować, pchnęło go do ponownego wejścia do sklepu, z którego wyszedł po chwili z dwoma kubkami gorącej kawy.
— Proszę. - wyciągnął dłoń z parującym, aromatycznym napojem w kierunku mężczyzny, który wciąż siedział na ławce. - Dobrze Panu zrobi, poranki w porcie bywają jeszcze mroźne, poza tym musi być Pan wykończony po całonocnej akcji...
Kto wie, może to wszystko ze zmęczenia?
@Isei Yoshiro
Warui Shin'ya, Naiya Kō and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.
— Najwyraźniej.
Zaledwie jedno słowo, które padło z ust nieznajomego, było wystarczająco ostre, aby żołądek bruneta skręcił się w supeł. Przecież był strażakiem, to właśnie od jego oceny sytuacji często zależało zdrowie i życie innych ludzi. Nie mógł sobie pozwalać na tego rodzaju błędy, nawet jeśli nie dotyczyły one bezpośrednio pracy. Choć pośrednio już tak. Czuł się naprawdę wyczerpany. Sam nie wiedział, czy bardziej akcją trwającą większość nocy, czy może tą sytuacją. Choć w rzeczywistości wpływ na jego stan musiały mieć obie te rzeczy oraz koszmary, które nie opuszczały go od pewnego czasu, nie pozwalając wypocząć.
Nieznajomy nie dosiadł się do niego, co było zrozumiałe. Po co miałby spędzić choć chwilę dłużej z agresorem? Na dodatek z tatuażami na długości całych ramion, które wyglądały z daleka niczym jak u przedstawiciela Yakuzy. Z bliska już oczywiście nie sprawiały takiego wrażenia, ponieważ czarne i kolorowe wzory wyrysowane na męskiej skórze należały do łagodnych. Przedstawiały przede wszystkim kwiaty, geometryczne wzory, słońce i fale. Swoje honorowe miejsce na jednym z ramion znajdował również niebiesko-zielony smok, symbolizujący harmonię i spokój. Niemniej tatuaże ściśle wypełniały każdy kawałek odsłoniętej skóry. Mieli już rok 2038, więc podejście ludzi do sztuki tatuażi wyraźne się zmieniło, jednak nie wtedy, gdy ktoś wykazywał się jawną agresją. Jak on przed chwilą.
Mężczyzna o ciemnych oczach odszedł, a Yoshiro pochylił się jeszcze bardziej nad własnymi kolanami. Większość osób, które widziało zajście, zdążyło już odejść. Jedynie ludzie wychodzący ze sklepu patrzyli z zainteresowaniem na brązowe spodnie od munduru i strażackie obuwie. Yoshi jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. Schował twarz w dłoniach, rozcierając skórę palcami, by później dostrzec kałużę, w której podtapiały się podeszwy butów. Kałuży o barwie kawy. No tak, już chwilę wcześniej zauważył rozlany napój i reklamówkę z onigiri, która leżała obok. Szczęśliwie nie w samej kałuży. Podniósł zarówno reklamówkę, jak i pusty kubek, odkładając je chwilowo obok na ławce.
To właśnie tutaj musiał upuścić kawę. Dosyć daleko od wejścia do sklepu, niemal przy samej parze. Czemu to zrobił i dlaczego? Nic nie pamiętał. Taka sytuacja zdarzyła mu się pierwszy raz w życiu.
W trakcie rozmyślań pojawił się nad jego głową cień, a później usłyszał już odrobinę znajomy głos. Uniósł oczy ku górze, by zobaczyć przed sobą wyciągniętą rękę z kubkiem parującego napoju. Zupełnie się tego nie spodziewał, mysląc że nieznajomy po prostu odszedł do swoich spraw. Isei nie czuł, że zasłużył na ten podarunek, jednak kawa pachniała jak czysta energia, której tak teraz potrzebował. Przynajmniej do czasu aż nie wróci do jednostki, a następnie do domu. Chwycił kubek, nisko skłaniając w podziękowaniu głowę.
— Nie trzeba było, naprawdę. Ale bardzo dziękuję, jestem wdzięczny. — Przez chwilę słowa mężczyzny kołatały mu się po głowie. Nie mogła istnieć żadna inna opcja, niż to, że wszystko wydarzyło się w wyniku przemęczenia. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że czuje się aż tak źle.
— Więc wiedział Pan o akcji? Tak, była naprawdę wymagająca, a ogień podsycała bryza. Ja... ja chyba również nie umiem inaczej wytłumaczyć swojego zachowania jak zmęczeniem i złą oceną. Jeszcze raz dziękuję za przemówienie mi do rozsądku. Zupełnie nie wiem, co we mnie wstąpiło. To do mnie naprawdę niepodobne. — Miał wrażenie, że ostatnie zdanie nie zabrzmiało wiarygodnie, choć było w pełni prawdziwe. Czy jednak w taki sposób nie tłumaczyłby się każdy winny? Ponieważ winny był, co do tego nie miał wątpliwości. Nie uderzył tego mężczyzny, jednak chciał to zrobić. Bardzo tego chciał. Nie wiedział jednak w jaki sposób kobieta trafiła na płytki chodnika.
— Czy widział Pan może... — Przełknął głośno ślinę, nie chcąc wymówić na głos tego, co miał na myśli. — Jak kobieta trafiła na chodnik? Czy to była... moja wina? — Wydusił to z siebie, choć pytanie musiało brzmieć wyjątkowo absurdalnie. Powinien pamiętać, powinien wiedzieć, co się wydarzyło zaledwie chwilę temu. Unosząc kubek ku wargom, poczuł drżenie własnej dłoni — być może wywołane ściśnięciem kurtki poszkodowanego lub nerwowym oczekiwaniem na odpowiedź towarzyszącego mu mężczyzny.
@Matsumoto Hiroshi
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Wyciągnięta w kierunku strażaka dłoń przez dłuższą chwilę zawisła w bezruchu. Kolorowe tęczówki mężczyzny z tatuażami zatrzymały się na papierowym kubku z kawą. W pierwszej chwili można było dostrzec zaskoczenie, które odbiło na niemal całej twarzy mężczyzny, od podniesionych w zdziwieniu brwi, po nieświadomie rozchylone wargi. W pierwszej chwili wydawało mu się, że mężczyzna zwyczajnie odmówi, grzecznie bądź nie, każąc mu wracać tam, skąd przyszedł.
Demony siedzące w głowie snycerza nie zawsze pozwalały mu na trzeźwą ocenę sytuacji, zdarzało się, że ktoś, kto wcale nie wyglądał nieprzyjaźnie, potrafił okazać się człowiekiem wyznającym (wcale nierzadko spotykane w Japonii) wartości ksenofobiczne. Często miały też miejsce sytuacje zupełnie odwrotne, jednak najczęściej wciąż czuł na sobie ciekawskie i pytające spojrzenia, przypominające mu, że do nich nie należy. Że do nich nie pasuje.
Strażak nie wyglądał jak ktoś, komu miałoby to przeszkadzać, ale sam fakt szarpaniny, która miała miejsce zaledwie kilka minut temu, zasiewał w Hiroshim pewne ziarno niepewności. Nigdy nie mógł być pewien.
Matsomoto zdziwił się znacznie, gdy chłopak bardzo uprzejmie podziękował za kawę, nisko skłaniając głowę.
Przyzwyczaił się do wymuszonej konwenansem uprzejmości w Japonii, jednak patrząc na tego mężczyznę, miał dziwne wrażenie, że ma ona niewiele wspólnego z fałszem. Że wychodzi ona szczerze spod tych gestów i słów.
— Nie ma sprawy. — odpowiedział cicho, badawczo mu się przyglądając. Przez chwilę chciał nawet zagaić, wypytać o pożar, który pół nocy trawił magazyny w porcie, a który on sam z przejęciem śledził z okna swojej sypialni.
Ciemny wzrok Hiroshiego spoczął na
Właśnie się odwrócił, żeby odejść, ale z głos mężczyzny z tatuażami sprawił, że zatrzymał się w półkroku.
— Więc wiedział Pan o akcji?
Znowu na niego spojrzał.
Dopiero teraz, gdy w końcu strażak podniósł swoją twarz, dopiero gdy nie zniekształcał jej dziwny, cwaniacki uśmieszek, pragnący wymierzyć cios, Hiroshi zaczął dostrzegać więcej detali. Byli w podobnym wieku i może nawet tego samego wzrostu.
Mężczyzna nie był typowo japońskiej urody, jednak z pewnością był rodowitym Japończykiem, najpewniej pochodzącym gdzieś z wybrzeża. Zdradzała go skóra muśnięta słońcem, niecodzienne dla Azjatów piegi, tworzące istny gwiazdozbiór na jego nosie i policzkach aż po niezwykłe w tej części świata oczy dotknięte heterochromią centralną, kojarzone raczej wśród Europejczyków. Już wcześniej zwrócił uwagę na jego tatuaże, stanowiące istne rękawy jego silnych rąk. Nie przywodziły jednak na myśl kryminalisty. Było w nich coś pozytywnego, kolorowego i delikatnego, nawet dla samego snycerza dziwnego, bo w życiu nie wpadłby na to, by facet mógł nosić na sobie wytatuowane kwiaty. Nie poświęcił temu jednak dłuższej uwagi, przekonany, że tutaj w Japonii nie pierwszy raz spotyka się z czymś, czego nie potrafi zrozumieć. Skoro spotkał już na swojej drodze mężczyznę w damskich ciuszkach i make-upie, nie powinien go dziwić widok mężczyzny z wytatuowanymi kwiatami, nawet jeśli ten, siedzący na ławce strażak nie przejawiał ani jednej kobiecej cechy.
— Tak widziałem ją z okna. Była heroiczna. — odpowiedział z uznaniem, instynktownie spoglądając w kierunku portu.
Uśmiechnął się delikatnie, gdy mężczyzna zaczął tłumaczyć własne nieodpowiednie zachowanie, wyczerpującą walką z ogniem, ale na pewno nie spodziewał się podziękowania za „przemówienie do rozsądku".
— Był Pan przemęczony. — odezwał się znowu, chcąc chyba podnieść na duchu wyraźnie zmartwionego chłopaka. — Stąd pewnie błędna ocena sytuacji.
Utkwił na nim spojrzenie, gdy ten niemal nieskładnie zapytał o kobietę, która wcześniej, podobnie jak sam Hiroshi, starała się załagodzić cały konflikt.
— Proszę się nie bać, nie popchnął Pan jej. — wytłumaczył spokojnie. — Ona już wcześniej siedziała na tym chodniku. Nie mogła przestać płakać. Nie pamięta Pan już...?
— Wstała, kiedy rzucił się Pan na tego mężczyznę. Domyślam się, że z Pana perspektywy wyglądało to inaczej, ale tamten facet niczego jej nie zrobił. Próbował ją tylko uspokoić.
Dostrzegł wahanie, drżenie dłoni, w której trzymał kubek z kawą.
— Proszę wypić tę kawę, wygląda Pan na przemarzniętego. — dodał po chwili, ponownie orientując się, że ramiona strażaka okala jedynie T-shirt, a ręce pokryte tatuażami napinają się w gęsiej skórce przy każdym podmuchu wiatru, pochodzącego z portu.
@Isei Yoshiro
Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Zauważył spojrzenie mężczyzny padające na kubek na ławce. Przecież nie taki był jego cel, aby zająć nim miejsce. Jedynie chciał posprzątać. Przełożył więc kartonik na drugi koniec ławki, tak aby mógł usiąść na ławce obok niego, jeżeli by zechciał. Płyn rozlewający się po żołądku przypomniał mu o czymś jeszcze. Od dawna niczego nie jadł. Wyciągnął więc z plastikowej torebki dwa onigiri, każde z osobna zamknięte w próżniowym opakowaniu.
— Proszę, chętnie się podzielę. — Wysunął rękę z jedną z paczuszek przed siebie, mając nadzieję, że nieznajomy przyjmie choć ten drobny gest z jego strony. Następnie sam chwycił za mały czerwony paseczek z boku swojego onigiri, by go otworzyć, a później zaczął jeść, popijając napojem z prażonych ziaren. Obecność mężczyzny była dziwnie kojąca. Może było to spowodowane spokojnym, niemal ojcowskim tonem głosu — choć niewątpliwie musieli być w podobnym wieku — albo tym, że Isei lubił przebywać w towarzystwie innych ludzi. A może po prostu było to sumą obu tych kwestii? Nie zastanawiał się nad tym zbytnio, ciesząc się z pokrzepienia, które napłynęło po momencie rozjuszenia, a później palącego wstydu. Zachował się jak jakiś szczeniak, zupełnie jak nie on. Yoshiro wciąż nie mógł do końca pojąć, co się wydarzyło. Ponownie jednak rozgonił kłębiące się nad głową czarne myśli i uśmiechnął lekko na słowa o heroicznej akcji. Nie myślał nigdy o swojej pracy, jak o czymś heroicznym, niemniej było to miłe.
— Z okna? W takim razie musi Pan mieszkać niedaleko i chyba niewiele spać, bo po wschodzie słońca już nie było widać płomieni. — Zerknął w kierunku Matsumoto, nie wiedząc jeszcze, że tak się nazywa. Raczej nie mając dowiedzieć się przy okazji tego przypadkowego, pierwszego, acz nie ostatniego ich spotkania. Zaraz jednak dodał pokrzepiająco, aby i mężczyzna nie czuł się zobowiązany do tłumaczeń.
— Ja też dzisiaj niewiele spałem. — Co wystarczyło za potwierdzenie następnych słów mężczyzny. Miał ogromną nadzieję, że było to jedynie przemęczenie. W chwilę potem odetchnął z niezwykłą ulgą, gdy mężczyzna powiedział, że nie popchnął tamtej kobiety. Spojrzał jeszcze w ciemne jak węgielki oczy, by nie zobaczyć w nich ani krzty niepewnej uprzejmości, kłamstwa, dzięki któremu miałby poczuć się lepiej. Mówił prawdę — co za szczęście! Nie słuchał go już nazbyt dokładnie, liczyło się dla niego to, że nie skrzywdził kobiety, czego by sobie chyba nie wybaczył. W przypływie radości złapał Hiroshiego za ramię, a jego twarz rozpromienił uśmiech, jakiego jeszcze nie prezentował dzisiejszego dnia. Bardziej należący do niego, takiego, jakim był na co dzień.
— Co za ulga! — Po czym wrócił do swojego kubka z kawą, gdzie zostało mu kilka łyków do wypicia. Nagle zdał sobie sprawę z upływającego czasu. Która była godzina? Powinien czym prędzej wrócić do miejsca akcji, ekipa na niego czekała.
— Przepraszam, muszę już iść. — Wstał z ławki, zabierając ze sobą puste kubki po obu kawach. Po tej, którą wypił przed chwilą oraz tej, którą jedynie rozlał. Będzie musiał wziąć je ze sobą aż do remizy, bo przecież na ulicach śmietników nie było.
— Jeszcze raz dziękuję za pomoc i za kawę. Jestem naprawdę wdzięczny. — Ścisnął kartonowe kubki w dłoniach, prezentując tym resztki swojego zakłopotania. Lepiej było jednak ludziom dziękować, aniżeli ich przepraszać — tak zawsze mówiła i wciąż powtarzała jego babcia. Jako że od bardzo dawna nie miał kogo i za co przepraszać — żył w taki sposób, aby nie sprawiać ludziom przykrości — tak i nagle do głowy powróciły mu babcine słowa. Pod sklepieniem czaszki pojawiła się też myśl, że chętnie odwiedzi rodzinne strony. Przydałby mu się spokojny urlop, o który być może poprosi przełożonego.
— Do widzenia! — Ukłonił się pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, po czym odszedł w kierunku bramy centrum logistycznego.
@Matsumoto Hiroshi
zt x 1
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Może i on nie lubił tych obcych, ale zwyczajnie wykazywał względem nich szacunek, bo tak należało?
Hiroshi dzisiaj wyjątkowo nie miał siły się tym przejmować, niewiedza była zdecydowanie lepszym towarzyszem niż gorzkie uczucie wyobcowania, wkradające się z każdym osądzającym spojrzeniem.
Kątem oka dostrzegł, jak mężczyzna zabiera z ławki sugestywnie pozostawiony kubeczek, by przełożyć go z drugiej strony, tuż obok swojego biodra. Jeszcze przez chwilę się wahał, wpatrując się w wolne miejsce, by w końcu na nim spocząć. Jeśli nieznajomemu nie będzie to odpowiadało, najpewniej mu o tym powie, ukazując swoje prawdziwe oblicze. Czekał na choćby gest mogący sugerować słuszność jego obaw, ale jedyne co udało mu się dostrzec to fakt, jak swobodnie delektuje się kawą.
Ciemne brwi Hiroshiego uniosły się do góry w zdziwieniu, kiedy mężczyzna z tatuażami wysunął w jego kierunku japońskie, ryżowe kanapki. Tego na pewno się nie spodziewał. Nie pamiętał nawet ich dokładnej nazwy.
Nigiri, Onigiri?
Zawsze mu się myliły.
— Oh, nie dziękuję. Proszę to zjeść, jest pan wyczerpany po nocnej akcji. — odmówił grzecznie, biorąc łyk gorącego, aromatycznego napoju, który miał go wybudzić jego domagające się snu ciało, które w konfrontacji z jego niespokojnym umysłem i tak nie pozwalało mu zasnąć. A przynajmniej nie w chwilach, w których by sobie tego życzył. Zdarzało mu się przysypiać we własnej pracowni, szczególnie kiedy zajmował się rysunkiem technicznym — będącym zaledwie wstępem do wykonania zleceń, których miał ostatnio sporo. Nie mógł więc sobie pozwolić na przypadkową drzemkę w czasie pracy, drzemkę, po której budził się w jeszcze gorszym stanie, niż się znajdował, często dręczony koszmarami.
Lekki uśmiech, który podniósł piegowate policzki, przyniósł Hiroshiemu nieco spokoju, teraz mógł być pewny, że siedzący obok na ławce mężczyzna nie przejawia wobec niego żadnych podsyconych stereotypami intencji.
Nie zwrócił szczególnej uwagi na fakt, że obaj wciąż zwracali się do siebie na per „pan", choć prawdopodobnie byli w tym samym lub podobnym wieku. Nieprzespana noc również dała mu się we znaki, nie pomyślał więc by się przedstawić. Z drugiej strony, nie miało to większego znaczenia.
Jakie było prawdopodobieństwo, że w tak wielkiej metropolii, jaką jest Fukkatsu, ich drogi zetną się ponownie?
— Tak, z okna mam widok na port. — potwierdził słowa strażaka, obejmując wzrokiem całą okolicę.
Haiiro Chiku było dla niego dzielnicą kontrastów, wiecznie spierających się z sobą krajobrazów jakby wyrwanych z innych światów. Surowe, betonowe fabryki z równie bezbarwnymi budynkami mieszkalnymi stały w sprzeczności do czystego, barwnego wybrzeża. Obecność portu sprawiała, że na ulicach nie brakowało turystów i choć większość z nich kierowała się do centrum, obecność tych nielicznych, nieazjatyckich sylwetek, stanowiła dla Hiroshiego niebywałą zaletę. Wszak widok człowieka o innym kolorze skóry, z odległych krajów, o zupełnie innej urodzie, budziło większe zainteresowanie niżeli dość powszechny tutaj widok kolejnej koreańskiej twarzy. Dla tych z odległych miejsc był kolejnym identycznie wyglądającym Azjatą, prawie nieróżniącym się od rodowitych Japończyków. Miejsce warte swojej ceny.
Hiroshi otworzył usta, które zamknął ledwie sekundę potem, wnioskując po reakcji nieznajomego, że ten już go raczej nie słucha. Sylwetka snycerza zamarła w spięciu, kiedy poczuł na własnym ramieniu silną, wytatuowaną rękę, która ścisnęła entuzjastycznie(?) jego ramię. Matsumoto nie przywykł do tak swobodnego przekraczania przestrzeni osobistej, zachowawczej w trzymaniu dystansu Japonii. Wiedział, że mężczyzna nie miał nic złego na myśli, jednak silny dotyk przywrócił mu wspomnienia ojca, który w podobnym — choć znacznie silniejszym chwycie, rozpoczynał wymierzanie bolesnych ciosów.
Jak za mgłą dotarł do niego przyjazny głos rozmówcy, który powiadomił go, że musi już iść.
Nauczony manier także wstał, gdy tylko uczynił to jego rozmówca i obserwował w milczeniu, jak zbiera kubeczki po kawie.
Uśmiechnął się delikatne w odpowiedzi na jego ponowne dzisiejszego dnia podziękowanie.
Ożywił się znacznie, wyszarpnięty z własnych myśli, na słowa strażaka i również nisko się ukłonił.
— Do widzenia. — powtórzył jedynie za nim to pożegnanie
i jeszcze przez chwilę odprowadzał go wzrokiem, zastanawiając się, czy nie nazbyt pochopnie go ocenił nauczony doświadczeniem, następnie zebrał z ławki własne zakupy i oddalił się w przeciwnym kierunku.
@Isei Yoshiro
Naiya Kō and Isei Yoshiro szaleją za tym postem.