PRACOWNIA SNYCERSKO - LUTNICZA
Zaaranżowana w garażu sporej wielkości pracownia stanowi serce tego budynku — a przynajmniej dla człowieka, który spędza w niej większość doby. To tutaj z największą pasją tworzone są obiekty użytku codziennego (głównie meble), sztalugi, ramy do obrazów, figury z drewna po bardziej toporne elementy architektoniczne jak belki stropowe, czy listwy ozdabiane wyrzeźbionymi ornamentami. Wnętrze pracowni jest niemal całkowicie drewniane. Pachnie w niej tartakiem, lakierem i innymi specyfikami do zabezpieczania drewna.
W pracowni znajduje się także kącik, w którym wytwarzane są lub naprawiane instrumenty strunowe (lutnicze).
Itou Alaesha, Naiya Kō and Toda Kohaku szaleją za tym postem.
09/05/2038, godz. 17.59
Świat pachniał drewnem.
Świeżym, ociosanym, e n i g m a t y c z n y m, jakby w kawałkach uśmierconych przez gilotynowe ścięcie drzew wciąż krążyła tajemnicza energia pośmiertnego jestestwa wkomponowana w chropowatą korę, w policzalne słoje czy wychudłe konary trzaskające łamliwie pod ciężarem kroków, istność nieosiągalnego dla śmiertelników wymiaru, jednak falująca półprzezroczystymi konturami na załamaniu wszystkich światów jednocześnie, chociaż nienależąca do któregokolwiek, trochę tak jakby bogowie próbowali zachować świętość równowagi. Kohaku nie znał tego zapachu — niemożliwie surowego, nasiąkłego niebywała intensywnością, przywodzącego w myślach miejsca, w których nigdy nie był i do jakich prawdopodobnie nigdy nie dotrze, ponieważ jego codzienność skoncentrowana została w ponurej dzielnicy ożywającej dopiero po zmroku, gdzie przyszło warować z wiernością wyuczonego posłuszeństwa psa, nawet jeśli niekoniecznie słuchał, bowiem jakaś cząstka młodzieńczości tliła się niewyraźnym buntem w podskórnym drżeniu palców sunących przez ostrze noża opuszką, którą celowo okaleczał stalowym sierpem, rozrysowując coraz to dalsze i śmielsze granice, po ludzku ciekawy dokąd wolno mu dotrzeć.
Wszedł do środka bez pukania, bez zapowiedzi, bo przecież nikt jeszcze nie przekręcił klucza w drzwiach, chociaż słońce powoli chyliło zaokrągloną tarczę skrzącą śmiercionośnym ogniem ku horyzontowi, za którym wkrótce zniknie, ustępując miejsca księżycowi chłonącemu energię ze światła pozornie schowanego za linią widnokręgu i pierwszym, co chłopaka powitało, była właśnie nieznana woń lasów. Wiedział, czym były drzewa i widywał te okalające miasto ciasnotą wyznaczonych granic, jednak pracownia nieznajomego mężczyzny pachniała inaczej, wręcz zionęła bezgranicznością wysokich, niemalże sięgających nieba buków, zazielenionych liśćmi koron rozłożystych dębów czy równie majestatycznych miłorzębów prężących ciała w pełnym blasku wiosennych poranków i przedpołudnia, kiedy lesiste labirynty oddychały dziewiczą harmonią, którą burzyło dopiero pojawienie się ludzkich stóp depczących delikatności mchów oraz dekapitujących wysokie trawy zagradzające przejścia.
Podążył instynktownie za ciekawością.
Palce prawej dłoni musnęły niezwykle delikatnie precyzyjnie wyrzezanego blatu wciąż pokrytego drobnymi wiórami, których rachityczne ciałka rozkruszył opuszkami dwóch palców, zafascynowany pierwotną ostrością niekształtnych opiłków, zarazem zachłannie studiujący subtelność wyzierającą spod owego dotyku. Nie kaleczyły, chociaż mogłyby i prawdopodobnie we właściwych rękach zostałyby przemianowane do substytutu, ciśnięte w śmiercionośność zdziczałych płomieni palących bezlitośnie na popiół — a może się mylił? Nawet nie potrafił odpowiedzieć, dlaczego ze wszystkich elementów i fascynujących przedmiotów rozstawionych dookoła on poświęcił nieludzką ciekawość czemuś tak
m i a ł k i e m u
nieistotnemu w porównaniu do wielkości mebli bądź drewnianych figur, jednak to właśnie drobinkom oderwanym od prawdziwego ciała, okruchom pozostawionym przez mistrza, przyglądał się z namacalnym zainteresowaniem. Gdzieś pomiędzy jednym a drugim oddechem wyczuł cudzą obecność za plecami, to badawcze spojrzenie człowieka niebędącego pewnym, co właściwie zaraz nastąpi, czego powinno się spodziewać po smukłym chłystku zawoalowanym skrzącymi w powietrzu strużynami szaleństwa ciosanego z namiętnością przez Shingetsu, przez Fukkatsu, przez wewnętrzne demony odbierające sen i wtłaczające pod powieki jedynie rozgoryczenie wraz ze wściekłością obecną w napiętych ramionach czy rozpalonym niezdrowym zamiłowaniem do przemocy spojrzeniu, którym dalej prześlizgiwał się przez drewno blatu.
— Sam t o zrobiłeś? — spytał cicho, samemu nie wiedzą, czy pytał o ten konkretny przedmiot, czy może o wszystkie wokoło, a może próbował objąć trzema słowami całe pomieszczenie, przestrzeń niewielką i ogromną zarazem. Chociaż nozdrza drażniła cierpkość lakieru oraz gryząca gardziel ostrość niezidentyfikowanych płynów, konserwantów drewna czy barwników, Kohaku drapieżnie wczepiał się każdą myślą w pierwotną surowość uśmierconych drzew.
Obrócił się powoli i tylko częściowo, teraz stając barkiem prostopadle do mężczyzny, którego poszukiwał po zasięgnięciu języka tam, dokąd większość obawiała się chodzić i gdzie każde słowo posiadało cenę, chociaż nieliczni potrafili obejść tę część; wcześniej szkarłatne, teraz zbrązowiałe i zastygłe na kłykciach dłoni plamy były dowodem przelanej krwi. Obserwował w ciężkim milczeniu snycerza, by wreszcie wyciągnąć z wnętrza kieszeni spranych spodni maskę charakterystyczną dla każdego, kto pochodził stąd — klasyczny motyw Kabuki został jednak
s p l a m i o n y
neonowymi barwami wyznaczonymi przez Shingetsu za atrybut, jakiego lękali się porządni obywatele unikający drapieżników o dzikich oczach oraz wyszczerzonych zębach gotowych rozerwać delikatne powłoki skóry tam, gdzie arteriami pulsowało życie. I wreszcie, znudzony duszącą atmosferą niepokoju postawił dwa kroki przed siebie, wyciągając przed siebie własne insygnium dzierżonej władzy.
— Potrzebuję drewnianych kopii t e g o — delikatnie i z czcią obrócił przedmiot palcami.
Rozluźnił nieznacznie napiętość ramion, a płynne złoto okrągłych zwierciadeł pozornie złagodniało, chociaż dalej nabiegłe chłodem i zdystansowaniem, to pozbawione bezgłośnej obietnicy kłopotów.
— Czy zdołasz to wystrugać?
Jak zawsze bezczelny i odległy od traktowania obcych z szacunkiem.
@Matsumoto Hiroshi (dotarłam! <3)
...
Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.
maj 2038 roku