Magazyn - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Wto 30 Sie - 19:36
First topic message reminder :

MAGAZYN


Biorąc pod uwagę popularność handlu morskiego, w porcie wybudowano ogromny magazyn do przejściowego składowania towarów. Magazyn został specjalnie wyposażony w technologiczne urządzenia, które pozwalają na przyjmowanie towarów ze statków oraz późniejsze wydawanie je na samochody dostawcze. Systemy alarmowe oraz zabezpieczenia przeciw włamaniom czynią to miejsce jednym z najtrudniej dostępnych dla osób nieupoważnionych. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro mamy tu do czynienia z wartymi tysiące towarami, które każdego dnia są importowane z innych krajów lub czekają na eksport w inne strony świata. Wszystkie palety lub mniejsze kontenery do transportu są specjalnie znakowane przez obsługę magazynu, dzięki czemu trudno o pomyłkę w dostawie.  

Haraedo

Bakin Ryoma

Pią 25 Sie - 23:13
25 sierpnia 2037
godz: 21:10

Jak te psy uparte z jednego stada, wciąż w tym samym miejscu, kotłujące się przy zamaszystych ruchach ogonów, stoją. Stoją i dzierżą w opasłych obiciami wargach fajki, które na krańcach żarzą się czerwienią. Na tle nocnej czerni ta kreśli zwodnicze półkola. Wraz z gwałtownymi ruchami rąk wyrysowują w powietrzu zapowiadające się emocje, ale i teraz przewidują zakończenia planowanych starć. Pomiędzy paliczkami przemieszczają się kruche, wysuszone przez chciwość banknoty. Kto na kogo i za ile? Parszywe łajzy nie ludzie, które w uczestniczących widzą sakiewki pełne yenów. Sam też trzyma papierosa, drugiego a ten przy dopiero rozpalonej bibułce, tli się jedynie mdłym oranżem. Plecy zaparte o połamaną czasem fasadę magazynu. Noga też. Na twarz opadają czarne włosy, które na moment lgnęły do ziemi, gnane ciągiem grawitacji, ale zaraz — wraz z uniesieniem twarzy — na nowo i gładko opadły wzdłuż ciała. Szybkie zlustrowanie stojących. Wciąż ci sami. Cały czas pilnuje każdego ze zgromadzonych w obawie, przed tamtymi, ale i za sprawą lisiej ciekawości. Dawno nie zastał tutaj nowej twarzy, wszystkie mordy żłobione tymi samymi bliznami i wspólnym, współdzielonym przez stado śmiechem. Cichym, trochę przepitym, ale uważnym, by głosy nie poniosły się dalej — ku światu poza zamkniętym kręgiem bitewnym.
  Ryoma uśmiecha się. Pomiędzy palcami majaczy zarys fajki, gdy rozbawiony rozmasowuje fragment skroni. Ten sam, który mieści pod czaszką wszelkie absurdy. Nie wie, czy powinien aż tak wystawiać się na czujne oczy Shingetsu, ale nastoletnia butność jeszcze z niego nie uleciała. Jeszcze myśli, że może. Na dobrą sprawę ostatnim razem nie zdążył zdechnąć a już został przywróconym do życia. Hallelujah.
  Słodki smak nikotyny kładzie się na wnętrzu policzków, gdy wzrok na moment pozostaje wklejonym w ekran telefonu. Mają jeszcze chwilę. Dwadzieścia minut plus dziesięć, kwadrans opóźnienia. Fajka schowana zostaje na krawędzi ust, gdy spod jego palców ucieka krótki esemes z przypadkową emotką i jednym, wołającym do boju słowem — “rozjeb”. Brakuje rozwinięcia, co samo w sobie bawi, więc kącik ust unosi policzek, narusza gładkie ułożenie linii wodnej. Niech ma — wsparcie. Po to tutaj jest. Po to jak najgorszy z ojców wyłonił się z piekła własnego mieszkania, cudownie zamkniętych przed innymi zimnych ścian pustawego apartamentu, by być. I będzie.
  Pod prawą nogą poruszenie. Spogląda ku niemu a tamże kupa sierści, o której zdaje się, że zapomniał. “No już”, krótkie pocieszenie ucieka spomiędzy rozchylonych ust, gdy wnętrze dłoni zapiera się na łbie dużego psa. Zen rozchyla paszczę, wypuszcza z wnętrza przeciągły jęk. Przyzwyczajony do ludzi, z kagańcem uwieszonym na krańach pyska, stanowi jedynie dodatek do pociągłej sylwetki Bakina. Jest stałym elementem, czasami tylko ruszającym ogonem jak biczem po chropowatej fakturze okolicznego piachu. Raz tylko ożywia się. Nie tylko on. Łeb unosi i on, i Ryoma, który oderwawszy sylwetkę od fasady magazynu, ciekawie spogląda ku zbliżającej się do nich sylwetce. Nie tylko on. Ku niższej, giętej w barkach postaci spojrzenia suną jak szybkie pociągnięcia pędzla po świeżo naciągniętym płótnie. (Niemalże towarzyszy im szelest szorstkiego włosia).
  No proszę.
  — No proszę, Carei — Wczesny szept unosi się do zdawkowego tembru, gdy ciało dziewczyny przetnie się z jego własnym. Ryoma wykonuje jeden, dwa kroki ku dziewczęciu, by zaraz zanim przysunęło cię cielsko Zena. Pies opada tułowiem przy nodze mężczyzny, gdy ten przekrzywia głowę do prawego barku. — Rozumiem, że dla Shey? — Widząc jej zdziwione, nierozumiejące spojrzenie, dodaje: — Ryoma. Nie wspominała o mnie? — Cmoka z widocznym rozbawieniem i pozwala dłoniom wsunąć się w kieszenie spodni (wraz z telefonem). Niewidoczne dla niej, ale wyczuwalnie ostre dla niego kły wbijają się w dolną wargę, po czym sączy dalej: — Miałem nadzieję, że poznamy się a bardziej przyjemnych warunkach. Dlaczego jeszcze do nas nie wpadłaś?


Maybe god loves you,
but the devil
takes an interest.
Bakin Ryoma

Warui Shin'ya, Amakasu Shey and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Ejiri Carei

Wto 29 Sie - 22:42
Drugie wrażenie, nadal...robiło wrażenie. Rzeczywistość,  zwykle odcięta dla jej obecności, spoglądająca z kpiną na ciekawość, którą ukryła pod czernią rzęs i malowanych powiek, które podkreślały ciemność błyszczących jak onyks tęczówek. Z powagą studiowała sylwetki, które kłębiły się przed nią, na dziwnie dusznych trybunach. Wiedziała doskonale, że bez Shey i jasnych dłoni zachłannie zaznaczających, że była jej i żaden z gości nie powinien się do nich zbliżać, narażała się. Ale tak jak obiecała przyjaciółce, nie była sama. Towarzysz już czekał na jednym z miejsc, zerkając czujnie, kiedy się zbliżała, a Carei pilnowała, by spięcie, które szarpało jej ciałem nie wzrosło do poziomu, które kazałoby jej nagle zrobić w tył zwrot.
Nienawidziła spojrzeń, które wyczuwała pomiędzy tymi, które z nieprzyjaznym zainteresowaniem lustrowało "nieznajomą". Lepkie, obrzydliwie wręcz śliskie, głodne, wywołując w niej kiełkujące, chociaż wciąż trzymane na uwięzi przerażenie. Domyślała się, że większość była stałą publicznością i rozpoznawali się nawet w warkocie ciężkiego dymu -nie tylko tytoniowego - i zmieszanej z potem woni alkoholu. Było coś jeszcze, dużo podlejszego, instynktownego, co wywoływało podniecenie wśród zebranych, a łączyło się z czystą, zwierzęcą wręcz chęcią mordu. Spijając emocje razem z krwią, która rozbryzgiwała się podczas walk. Zacisnęła malowane czerwienią wargi, pochylając nieco głowę, gdy ciemność włosów, tym razem rozpuszczonych, rozsypała się na ramionach, przysłaniając nieco pobladłe lica.
Już niedaleko. Już niedługo.
Wiedziała jaki ma cel, rezygnować nie miała zamiaru. I jakkolwiek głupio mogło wszystko brzmieć, odnajdowała w swojej obecności irracjonalną przyjemność. Bo Shey - wpuściła ją do swego świata. Nawet, jeśli odsłoniła tylko jego fragment, Carei przyjmowała go w całości, mając świadomość, że znajdzie swoje odbicie później, na bieli płócien, na kartkach, wyrywając i zapisując obrazy, które inaczej, mogły zostać odebrane.
Jej imię wymówione, obcym tembrem, wywołał nieoczekiwany dreszcz, inny do tego, który szczypał niepokojem, popędzał. Uniosła wzrok, niemal zadzierając głowę, z palcami wplecionymi w pasek torby, który zahaczał o czerń krótkiej, skórzanej kurtki. Paliczki drugiej dłoni wbiły się w rękaw równie ciemnego półgolfu. Równie płynnie, uwaga opadła w dół, gdy smukłe, psie cielsko opadło na ziemię, obok nogi nieznajomego. I choćby chciała, nie powstrzymała ulotnego uśmiechu, który zgasł od razu, gdy wróciła do wpatrzonego w nią mahoniu spojrzenia.
- Tak, Shey - powtórzyła dźwięcznie, wiedząc, ze tożsamość walczącej, rzeczywiście mogła ewentualnie powstrzymać niektóre zaczepki. Ale wypowiedziane imię, załaskotało ciekawością. I wspomnieniami, które przechyliły jej głowę na prawo, dokładnie wtedy, gdy zrobił to mężczyzna - Wspominała - potwierdziła wolno, czując, jak przez palce ciągnie znajomy dreszcz, jak opuszki drgają poruszeniem, które - gdyby siedziała na swoim miejscu, odnajdowałyby już cienki rysik grafitu z szaleńcza potrzebą, odbicia obrazu na kartce. Dlatego wargi kołyszą się w uśmiechu, który można było nazwać rozmarzonym. Tym bardziej, dziwne zjawisko w otoczeniu, które nie miało w sobie wiele do takich zabiegów - do zaoferowania.
- Miałeś nadzieję? Dlaczego? - pytanie wyślizgnęło się prędzej, nim zamknęła usta, chowając ciekawość. Co wiedział o niej? - Nie wiem, gdzie mieszkacie - łagodniej, bardziej miękko opadł głos, gdy znowu zerknęła w dół, nie nieruchomi czuwające stworzenie, ze ślepiami - jak jego właściciel, utkwionymi w postać artystki
- Mam nadzieję, że mnie polubisz - uśmiech rozjaśnia się mocniej, bo słowa nieoczekiwane skierowała do psa. Nie warzyła się jednak wyciągnąć ręki. Wystarczająco dobrze pamiętała lekcje Akity, by czekać w tym wypadku na pozwolenie. Nawet, jeśli kusiło ją, by podsunąć pod smukły pysk własną dłoń. Odetchnęła, przekręcając ciało tak, by zwrócić się ku mężczyźnie - jeśli mnie zaprosicie, na pewno się pojawię - dodała ciszej, prostując się i tym razem zerkając w stronę, gdzie siedziała jej dzisiejsza obstawa, by lekkim kiwnięciem głowy zaznaczyć, że wszystko było w porządku i nie potrzebowała wsparcia.

@Bakin Ryoma


Magazyn - Page 2 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Warui Shin'ya, Amakasu Shey and Bakin Ryoma szaleją za tym postem.

Bakin Ryoma

Sob 2 Gru - 21:10
Shey porównuje mężczyznę do drapieżnika i po wielokroć wspomina jego (jak to określa?) zaborcze zapędy. Zawsze bawią, te w złości wyrzucane słowa, które dziewczyna nie przemyślawszy, wypluwa przy pierwszej lepszej kłótni. (Nie tylko kłótni. Wystarczy drobiazg, jedna iskra padająca na łatwopalne wspomnienie, czuły punkt bądź ogólniej, gorszy dzień, by Amakasu pozwoliła złości zapłonąć po brzegach jej lichego ciała). Myli się. Poniekąd. Ryoma nie jest drapieżnikiem, bo i nie organizuje polowań. Nie tropi, ani nie śledzi, gdy rzeczywiście upatrzy sobie najmniejszy nawet z celów. Czeka. Czeka w odpowiednim miejscu i czasie, głównie z ciekawości, by zobaczyć, poznać, czasami dotknąć. Nic dziwnego, że wszelkie próby zacierania śladów przez Shey były jak nowa zabawka rzucona rozbawionemu zwierzęciu. Carei była jedną z nich. Ciekawostką do odkrycia i poznania, niekoniecznie dotknięcia. Chociaż? 
  Wiruje na twarzy mężczyzny przyjemny, ale też naturalny dla niego uśmiech. Ten sam, który nosi przy każdej rozmowie z pozornie neutralną osobą. Nie jest przecież z natury istotną o chłodzie wpisanym w tęczówki. Wręcz przeciwnie. Buzuje w nim ciepło, które ma na skrajach posmak goryczy. Bawi się podług tylko sobie znanych rytmów, ale te rwą go dalej, niż sam by się spodziewał. Przestępuje z nogi na nogę i milczy, ramię ponownie zapiera na fasadzie budynku. Czuje na sobie wzrok i jej, i jeszcze kogoś; kogoś kawałek dalej, za jego plecami. Wzrok jak śruby na siłę wbijane w twardość ściany. Aż barki bolą, kiedy bardzo ostrożnie sięga lewego przedramienia, to delikatnie rozmasowuje (a wraz z nim wzrok nieznajomego; wcieranego w ciało jak krem na rany).
  — Shey waruje przy swoich znajomych bardziej, niż ten kundel przy mnie. — Nie, nie jest to kundel a pies zdecydowanie rasowy. Dog argentyński dla znawców. Dog dla miłośników. Pies z rodowodem dla tych, co rozróżniają jedynie chihuahua’y i husky. Mimo wszystko kundel, ale ten, który zaraz dostaje pod mordę zatoczoną pod nogę mężczyzny piłeczkę. Zwykła, tenisowa, ujebana lokalną ziemią. Jednym ruchem nogi Ryoma puszcza zabawkę ku zwierzęciu a ten z głośnym mlaskiem wgryza się w jej obłość. Zwierzak warczy, Bakin parska rozbawiony i spogląda ku rozmówczyni. — Ma na imię Zen, chociaż o nim mogła wspominać więcej. Całkiem się polubili, ale było to do przewidzenia.
  — Miałeś nadzieję? Dlaczego?
  Uśmiech. Krótki, lisi, trochę zwodniczy, ale wciąż przyjazny.
  — Z czystej ciekawości — odpowiada szczerze, niemalże od razu, pozwalając rozbawieniu zafalować pod każdym ze słów. — Poza tym uważam, że wypadałoby znać ludzi, którymi otaczają się nasi współlokatorzy. Mieszkasz z kimś? — pyta luźno, łapiąc pod stopę piłeczkę, która wytoczyła się spod psa. Jego pysk już nad umykająca zabawką. Zaśliniony, ogon w ruchu oraz warczenie, które zaraz zamieni się w głośniejsze szczęknięcie. — Nie znasz adresu? — Szelmowski uśmiech poprzedzony zostaje potrójnym cmoknięciem oraz pokręceniem głowy. — A chcesz znać? — pyta zaraz przekrzywiając głowę do lewego barku. — I widzisz, tutaj pojawia się ciekawość.
  Piłeczka spod jego nogi leci ku dziewczęciu, gdy sam mężczyzna kiwa głową ku psiakowi.
  — Daj mi swój numer. Napiszę ci adres, datę, godzinę. Co ty na to, by zrobić Shey niespodziankę? — Brew mężczyzny zarysowuje łuk nad prawym okiem. Zaraz jednak schyla się ku pupilowi, drapie go za prawym uchem. — Znając ją, nie będzie z tego powodu najszczęśliwsza, ale każdy zwierzak lubi, gdy się z nim trochę droczysz. Nie jest tak, Zen?



Maybe god loves you,
but the devil
takes an interest.
Bakin Ryoma

Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Ejiri Carei

Sro 13 Mar - 22:31
Ciepłota otoczenia działa odurzająco. Lepi się do skóry, osiada na włosach, wnika w nici ubrań. Carei miała wrażenie, że wszystko co ją otaczała, a dotyczyło areny i zbliżających się walk, wgryzało się w instynkt i szarpało, aż wyciągnie na wierzch. I nawet jeśli w realnej walce, artystka nie była wielkim wyzwaniem, to w tym przypadku, należała do trudnych przeciwników, opierając się naciskom ze zwinnością baletnicy. A raczej z wolą egzorcysty. Mogła byc posądzana o niewinność, kruchość, której zruszenie było łatwe. Zaskakiwała sama siebie, zrywając z bezpieczną otoczką znanych miejsc, biorąc jednak za ochronę obecność, która zapewniała jej bezpieczeństwo na wielu poziomach. Wystarczyło, ze ciężkie spojrzenie brata omiotło pędzącą wokół nieprzychylność, by - jeśli nie zniechęcić całkowicie, to zasygnalizować kłopoty, niesione z pompowanym gniewem.
Wiedziała, że wystarczył gest, by dać znać o potencjalnym niebezpieczeństwie. Nie chciała nadwyrężać dudniącego napięcia, pozostawiając brata wystarczająco długo samego, by przekuł niecierpliwość w czyn. Mimo to, obecność prawie-nieznajomego działała na nią kusząco. Pozostawała więc w zasięgu roztaczanej przez mężczyznę aury, której złożoność łaskotała osadzoną w artystycznym tchnieniu - ciekawość. W równym stopniu, zdradzała mimowolne zainteresowanie obecnością rasowego psa. Orientowała ledwie po smukłości ułożonego ciała i służnej postawy wobec właściciela, który prostym gestem zachęcał zwierzę do zabawy z tocząca się piłeczką. W wyobraźni, potrafiła sobie nawet scalić obraz, jak ośliniony pysk rozwiera się i zęby wbijają się w mięso, szarpiąc na strzępy, rozchlapując - zamiast śliny, gęsty szkarłat. Z natchnieniową uwagą śledziła więc powarkiwania i wiązanie reakcji, na proste gesty Ryomy.
- Zen - powtarza miękko, przyzwyczajona, by otaczać żywe stworzenia podobną tonowi delikatnością. Gdy wzrok unosi wyżej, dzieląc się emocją z właścicielem psa, usta wciąż ma rozchylone w pozostałości uśmiechu - Nie wspominała - odpowiedziała krótko. Pamiętałaby o takim szczególe, zamiast tego, przyjaciółka zdawała się szczędzić jej informacji, które pokazałyby współlokatora w przychylnym świetle. Zapewne nie chcąc zachęcać do drążenia tematu, którego unikała jak ognia. A jednak - była tu. I rozmawiała z mężczyzną, który musiał wywoływać tak skrajną perspektywę.
- Zakładam, że zna pan... to powiedzenie o ciekawości - mieszały się w niej uczucia. Z jednej strony skrzyła się ta sama, wypomniana właśnie ciekawość, z drugiej, drgał w niej niepokój. Ten głębszy, przysypany stertą gruzu z przeszłości. Strachem dużo bardziej intuicyjnym, alarmującym o niebezpieczeństwie, do jakiego był zdolny rozmówca. Wrażenie rozsypywało się jednak przy próbie wypchnięcia na język szybką odmową - Nie - odpowiedziała w pierwszej kolejności, by zaraz potem nałożyć na nie przeciwność - tak - w końcu, miała w mieszkaniu lokatora. Rudy kocur. A przez ostatni czas, więcej niż często, witał ją i drugi Jiro.
- Pytałam o to Shey - przekręca nieco pytanie - to znaczyło, że znać chciałam - wzrok opada pod nogi. Dłonie splotła przed sobą, rezygnując z chęci wsunięcia paliczków na miejsce między psimi uszami. Zamiast tego, zachęcona podsuniętą zabawką, uniosła nogę, by najpierw przejąć toczącą się kulkę, zatrzymując pod podeszwą buta, potem popychając w stronę czujnie obserwującego jej ruch - zwierzaka.
- W porządku, dam ci swój numer - zgodna przyszła po chwili wahania, warząca się między obserwacją scenerii pod nogami, a czujniejszą próbą uchwycenia męskiej intencji. Otaczał się się siłą. Ta, kryła się nawet pod rozbawieniem, co unosiła raz za razem wąskie wargi Bakina. Zastanawiała się jednak, co chowało się dalej, co zobaczyłaby, gdy uśmiech gasł, a do oczu, zamiast świdrującego żaru, wdzierał się chłód, ciemność rozpuszczała drobiny światła, które zakręcały się wokół dna tęczówek - ale Shey musi wiedzieć. Sama jej powiem - wspięła spojrzenie dokładnie na to należącym do psiego trenera. Przypominał jej bardziej wojskowego. Z miękkości ruchu, z czujności zawieszonej na ciele, z opanowania, jakie trzymało w ryzach coś - czego dostrzec nie miała szansy, a co być może lepiej prezentował pozornie niegroźny zwierzak, pochłonięty prostą czynnością, ogryzania rzucanej mu piłeczki.

@Bakin Ryoma


Magazyn - Page 2 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Haraedo

Nie 15 Wrz - 14:42
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Sponsored content
maj 2038 roku