Spokój, cisza, przedzierające się przez palce szepty ludzi, którzy przemierzają kolejnymi alejkami. Niegłośne tyknięcia wskazówek archaicznego zegara powieszonego na suficie, który udowadnia, jak daleko zaszła technologia, a jak daleko w tyle został wystrój tegoż pomieszczenia.
Staromodny. Nie do końca nowoczesny. Acz domowy, jakoś dziwnie znajomy. Z wygodną, znajdującą się na środku kanapą, niewielkim stolikiem kawowym i trochę starym telewizorem. Nie jest to kineskopowy twór końcowych lat 90., acz nadal - na pewno kilka lat ma. O ile nie kilkanaście, jeżeli spojrzeć by dokładniej na jego specyfikację, wszak upływ czasu potrafi patrzeć żartobliwie wprost w starzejące się, ludzkie tęczówki. Widać to nawet po panelach, które wymagają wymiany - niektóre z nich są podniesione, tudzież uszkodzone, porysowane. Efekt poprzednich, mieszkających w tym miejscu osób.
Nieopodal głównego miejsca spotkań znajdują się drewniane półki zawierające dość pokaźną kolekcję książek, gdzie część roślin wpina się po nich swoimi rozwidleniami i nie zamierza odpuścić; zasoby te są na tematy różnorakie. Parapety zdobią sukulenty, które pragną słońca, choć za wodą niekoniecznie w dużych ilościach przepadają, natomiast w kącie - rozkładana deska do prasowania, o ile ktoś zechce z niej, rzecz jasna, skorzystać. Brak tutaj zdjęć rodzinnych, pamiątek czy innych drobiazgów, z których można byłoby wyczytać cokolwiek więcej. Z jednej strony ktoś tutaj mieszka, z drugiej znaki obecności nie są tak mocno odczuwalne.
To wszystko łączy się w jedną, spójną całość, pozwalając na zachowanie wewnątrz duszy specyficznego spokoju - ale tylko i wyłącznie w momentach, kiedy to panuje dzień. W nocy do tego pomieszczenia przedzierają się dźwięki imprez, krzyków, a przez okna - niefortunnie - światła dziejących się na ulicy dramatów. Do pomocy w takiej sytuacji służą rolety połączone ze zasłonami, aby chociaż w jakimś stopniu odgrodzić się od niedogodności wynikających z mieszkania na samym parterze.
Moja wiara zamienia się w przeszłość, gdy okazuje się, iż te wszystkie wizje, które dotykają mojego umysłu, nie są spowodowane uszkodzeniem. Gdy to, co tak bardzo chciało mną zachwiać, okazuje się być czymś kompletnie prawdziwym. Jak inaczej mogę wytłumaczyć to, co wydarzyło się parę dni temu? Jeżeli miała to być wizja, to ta nie przyczyniłaby się do obrażeń. Nie pokazałaby brutalności spowodowanej szeptem otaczających mnie sylwetek ludzi, którzy już dawno żyć nie powinni, a zamiast tego przeszła obok beznamiętnie i obojętnie, będąc jedynie dowodem na to, iż umysł jest nadmiernie przeciążony.
Przerażenie wędruje pod membraną skóry z każdą kolejną sekundą i każdym kolejnym oddechem, do którego dopuszczają się płuca.
Ogrom pytań wymieszany z niepewnością wobec tego, co konkretnie miało miejsce, przyczynia się do mieszanki emocji, nad którą kontrola wydaje się być wręcz niemożliwa. Wycieram dłonią przepoconą twarz, kiedy to słyszę, jak z telefonu wydobywa się o konkretnej godzinie alarm. Ile spałem? Ile było mi dane patrzeć się w pusty sufit, myśląc o tym, co mnie spotkało w tym dziwnym, drewnianym domu? Palce zsuwają się na pościel, a ich opuszki zaciskają w pełni na materiale, gdy odsuwam włosy, które przykleiły się do czoła i decyduję odsłonić rolety. Promienie słońca w tym momencie już bardziej docierają do pokoju, powodując porzucenie melatoniny w organizmie na rzecz podjęcia się próby wstania z przyjemnie ogrzanego łoża.
Ogrom problemów wydaje się narastać na sile, kiedy to parę dób temu dane było mi się dowiedzieć o przeprowadzce współlokatora. A raczej jego rezygnacji ze studiów - jak się okazuje, po zakończeniu nauki lub jej porzuceniu niezbyt wielu pozostaje chętnych do kontynuowania egzystencji w takim miejscu. Wcale się nie dziwię - kiedy to można wrócić do rodziny i przestać się martwić o rachunki, kiedy to można znowu poczuć bliskość i bycie kochanym, wydaje się to być o wiele bardziej korzystniejszą opcją niż siedzenie gdzieś, gdzie każda twarz wydaje się obca. Niepowiązana. Pozbawiona krzty zainteresowania.
Niestety - po wypadku nie było mi dane gdziekolwiek wrócić. Sam fakt tego, iż ojciec czy matka nie pofatygowali się nawet o głupiego sms-a, jest dla mnie wystarczającym dowodem na to, aby zaprzestać grzebania w starych ranach, o których istnieniu nie jestem do końca pewny.
W końcu nie wiem, jak doszło do zażegnania pewnych dróg, ich rozwidlenia i podzielenia, ale coś mi mówi, że nie powinienem w ich kierunku spoglądać.
- Jak tam trzyma się moja monstera, hm? - staram się zapomnieć o tym, jak nadal czuję ból w kończynach po nocnych wydarzeniach, dlategoż przekierowuję wzrok na sporej wielkości liście kolekcjonerskiej monstery. Dokładnie zwracam uwagę na jej ubarwienie, gdy ta puszcza nowe, młode liście, mając nadzieję na to, iż niczego do szczęścia tej roślinie nie brakuje. - Jakie ładne, białe wręcz liście. Czemu ludzie tyle chcą za jedną, niewielką sadzonkę? - mówię sam do siebie, chwytając za szmatkę, ażeby wytrzeć drobną ilość kurzu z łodyg. Dokładnie analizuję stan korzeni powietrznych, które pną się ku dołowi (i słusznie!), nie chcąc zetknąć się z ich potencjalnym gniciem. Po tych drobnych zabiegach pielęgnacyjnych zwracam uwagę na sukulenty znajdujące się na biurku, wszak boję się tego, że ilość światła do nich docierająca może im nie wystarczać.
Gwar z ulic wydaje się docierać do tego pokoju tak, jakby w ogóle nie było w nich ścian. Niefortunna lokalizacja od strony najbardziej imprezujących lokali ma swoje zdecydowane minusy. W końcu nikt nie lubi, jak o drugiej w nocy ktoś rzuca zdenerwowany szklanką butelką, udowadniając działanie praw grawitacji na mieszkańcach tego bloku, o ile ci nie mają zatyczek do uszu. Kolejna noc, kolejne nieprzyjemności powiązane z funkcjonowaniem w tymże miejscu. No cóż. Niski czynsz kusi.
Biorę czyste ubrania i przebieram się podczas pobytu w łazience, myśląc o odświeżeniu samego siebie przed spotkaniem z potencjalnym, nowym lokatorem. Szczerze? Ogłoszenie w normalnym stanie byłoby zdecydowanie bardziej rozchwytywane, w związku z czym podwyższenie ceny - która i tak jak na te okolice nadal była "w miarę" atrakcyjną - odrzuciło część tych osób, z jakimi to nie chciałbym mieć do czynienia.
Czekam zatem na przybycie osoby, z którą dane było mi się kontaktować - jako jedną z najrozsądniejszych z reszty chcących jak najszybciej obejrzeć pokój - gotując wodę w czajniku. Ten elektryczny nadal się jeszcze osusza po niebotycznie paskudnej kąpieli, która najwidoczniej nie zamierza odpuścić z pozostawieniem przykrego, wywalającego korki piętna.
Przygotowanie z napojami zawsze wydaje mi się być czymś w rodzaju gościnności, choć nieufność może zagrać pierwsze skrzypce i tym oto sposobem sprawić złe wrażenie.
Dopóty nie będzie mi dane otworzyć drzwi.
@Raikatsuji Shiimaura
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
Nie miała zresztą wątpliwości, że gdyby przyszło co do czego, pani Kajahara dołożyłaby starań, aby ją tu ugościć. Wyścieliłaby jej łóżko w jedynym nieużywanym od lat pokoju na górze, poinstruowała gdzie są produkty spożywcze i jak używać bojlera w łazience. Nie mogła jednak tego zrobić wiekowemu małżeństwu. Łączyły ich wprawdzie więzy krwi, ale wybitnie przerzedzone. Nie wątpiła, że obydwoje staruszków (każdy na swój sposób) próbowałby o nią zadbać, ale właśnie to było w tym wszystkim najgorsze.
Nie potrafiła znieść myśli, że by się o nią martwili.
W takich momentach zaczynała mieć wrażenie, że faktycznie jest o co.
Czekała więc w skupieniu na odpowiedź pana Kajahary, który po całych eonach wreszcie pokiwał głową. Nie dopytywał dlaczego go o to poprosiła. Nigdy nie brała wolnego, co pewnie też przełożyło się na jego aprobatę. Był pracowitym Japończykiem. Od rana po późne wieczory grzebał w starych gratach i najnowszych modelach, potrafił przywrócić do życia niejedną mechaniczną bestię, znajdował części, które wyszły z użytku lata temu i sprowadzał do swojego niewielkiego warsztatu prawdziwe, motoryzacyjne perełki. Dorównywała mu tempem, jednocześnie studiując i znajdując wolny wieczór, aby spotkać się ze znajomymi. Wszystko za sprawą skrupulatnie sporządzanych grafików i checklist, ale sposoby nie były istotne. Liczył się efekt, a ten uzyskiwała, więc kiedy raz jeden zawsze pędzący po torach pojazd się wykoleił, nie pozostało nic innego jak przymknąć na to oko.
Podziękowała i niecałe dwadzieścia minut później parkowała już nieopodal zapisanego adresu. W bagażniku znajdował się cały jej dobytek i, prawdę mówiąc, nie do końca wiedziała co zrobi, jeżeli jednak nie przypadnie do gustu obecnym lokatorom. Z akademika wyniosła się nagle, jak poparzona. Nie sądziła kiedykolwiek, że napisze do Yakushimaru z czymś tak trywialnym jak przenoszenie tobołów do samochodu, a jednak postawiła go na nogi o nieludzkiej godzinie, by teraz siedzieć samotnie w aucie, z czołem opartym o kierownicę i zamkniętych na tej kierownicy palcach.
Spokojnie, przecież będzie okej.
Za dużo się działo. Za dużo nieprawdopodobnych, dziwnych i nienazwanych rzeczy. Rzeczy, które wypierała z umysłu od kiedy skończyła sześć lat. Ilekroć zamykała powieki, po ich wewnętrznej stronie widziała krajobraz gęstego, mrocznego lasu, drzew przeplatanych wstęgami siwej mgły, intensywnie zieloną, ciemną trawą. Widziała też ruch swojej biało-czerwonej sukienki, przechodzącej pięknym gradientem z oślepiającej śnieżności aż po krwiste bordo. Gdy dorosła, wywaliła tę szmatę do kontenera, ale z głowy nie wyrzuciła sukienki nigdy.
Była jak jakieś dziwne znamię, jak druga, choć niewidzialna już skóra. Wysiadając z samochodu nieomal czuła jej szorstką tkaninę przy każdym ruchu. Nie miało znaczenia, że założyła dziś na siebie zwykłe ubrania - obszerne i wygodne, dokładnie takie, jak uwielbiała. Coś zacieśniało się na jej sylwetce, przylegało do niej i nie pozwalało o sobie zapomnieć.
Wzięła głęboki wdech.
Nowe środowisko powinno pomóc.
Wzięła się więc w garść, zarzuciła pas niewielkiej torby na ramię, wdusiła na kluczykach przycisk blokady i udała się do miejsca docelowego. Dziwnie się czuła stając przed obcymi drzwiami, z uniesioną pięścią i rosnącą gulą w gardle. Czym się niby stresowała? I czemu tak uparcie poprawiała grzywkę, jakby zależało jej, by dobrze się prezentować?
- Nonsens - szepnęła do siebie, rezygnując z tego, aby zapukać. Zmusiła się do rozłożenia palców i wskazującym wdusiła klawisz dzwonka.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Seiwa-Genji Enma, Mistrz Gry and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.
Przymykam oczy.
Jeżeli Amaya miała z tym do czynienia, oznacza to, iż moje wizje niekoniecznie są sztuczne, jakoby wykreowane przez umysł w celu zapełnienia braku wspomnień. Westchnięcie tak gładko wydobywa się z moich ust, gdy ostatecznie, oczekując na potencjalnego współlokatora, nie potrafię wytrzymać. Uderza to nagle, niespodziewanie. Oddech staje się płytszy, a skażenie dociera pod kopułę czaszki bez największego zawahania, gdy nie wiem, co mam zrobić z tym... wszystkim. Z tym, co mnie spotkało. Z tym, co widzę. Z tym, co się dzieje. Czuję się dosłownie tak, jakbym tonął pod taflą skutego lodu, nie mogąc się z niego wydostać.
To boli,
tak cholernie boli.
Przyciągam ku sobie kolana i opieram o nie łokcie, czując, jak moje serce niebezpiecznie przyspiesza na tempie. Dłonie przedzierają się przez kosmyki umytych wieczorem włosów, pragnąc jedynie uwolnienia od tych obciążeń znajdujących się na moich barkach. Umysł ponownie witają wizje powiązane z widokiem kobiety, która była gotowa mnie zabić. Zabić kogoś, na kim mi zależy. Wargi zaciskają się niebezpiecznie mocno, gdy staram się odnaleźć resztki spokoju, jakiego to obecnie potrzebuję.
Nie-
Nie mogę do tego dopuścić.
Przenoszę jedną z dłoni na materiał, z którego zrobiona jest kanapa, wiedząc, iż nie było jej podczas poszukiwania wyjścia. To uderzenia ręki przyczyniły się do usunięcia desek i barykady, wszak nie było tam nic miękkiego. Stałem, chodziłem z niepokojem w oczach, które to przejmował pod swoją pieczę strach, nie chcąc dopuścić do trwania tej walki ani przez chwilę dłużej...
Spokojnie; ściskam ubranie, wyczuwając opuszkami palców inny rodzaj materiału, który mam na sobie. Poprzedni został zniszczony.
Wdechy i wydechy wydają się nie mieć rytmiki. Są chaotyczne. Są pozbawione sensu. Dopiero po czasie, gdy znajduję rzeczy, których nie było na polu walki, powoli powracam do rzeczywistości, pragnąc się w niej ugruntować. Kurz opada tak samo jak adrenalina, która postanowiła opuścić nadnercza, prowadząc mnie do częściowego stanu katharsis. To tylko i wyłącznie złe wspomnienia. Koszmar minionej nocy. Coś, co nie powinno się wydarzyć i coś, nad czym powinienem mieć kontrolę.
Blada cera nadal jest tak samo kredowa, a z otoczenia dociera do moich uszu całkowicie inny dźwięk, którego tam też nie było.
Dźwięk dzwonka.
Ile czasu minęło? Nie mam bladego pojęcia, gdy pragnę wstać, choć kolana odmawiają mi posłuszeństwa, a mięśnie pozostają wyczerpane.
Rusz się.
Mówię sobie, choć to nie działa tak, jak działać powinno. Nadal mam problem ze zrobieniem kroków do przodu, gdy tyknięcia wskazówek zegara udowadniają upływ kolejnych sekund. Opadają w otchłań, stają się jedynie przeszłością. Czaszkę uderza paskudny ból głowy, na który reaguję zmarszczeniem czoła. Muszę się ruszyć. Robię to mozolnie, robię to w osłabiony sposób, ale... staram się nie poddać.
Nie teraz.
Chude palce zaciskają się na klamce, gdy dźwięk otwieranego zamka informuje nie tylko mnie o zmianie jego stanu na odmienny; wierzę, że jest to słyszalne nie tylko dla mieszkańców tego miejsca. Chwilę się jeszcze zastanawiam nad tym, czy wszystko wydaje się deklarować w postaci jednej, niekoniecznie idealnej całości, a nie rozbitych na milion kawałków lustra, w którym nie można znaleźć swojego i cudzego odbicia. To właśnie wtedy, gdy lekko skrzypiące drzwi pozwalają na dostanie się do lokum świeżego powietrza - jak na standardy Fukkatsu - dane jest mi ujrzeć sylwetkę potencjalnego współlokatora.
Poprawiając, przepraszam - współlokatorki.
Mój wzrok zauważa jej czarne, długie kosmyki, które upięte są obecnie w schludną fryzurę, a pod okiem gości niewielka, acz zauważalna dla nieco bardziej wprawnego oka blizna. Nie mnie jednak oceniać po wyglądzie; mogę stwierdzić jedynie, iż jest to osoba, która o siebie dba. Różnicę mogę zobaczyć niemal od razu - już dawno powinienem odwiedzić fryzjera. Znajdujący się z tyłu kucyk - nawet jeżeli niekoniecznie długi - jest na to wystarczającym dowodem.
- Dzień dobry. - witam kobietę bez najmniejszego zastanowienia, choć na twarzy zapewne ta może zauważyć zmęczenie. Nie jest ono jednak spowodowane jej obecnością. Pokłon. Prosty, acz wymagany przez kulturę pokłon zdobi tę całą konwersację. - Podejrzewam, że to z panią się kontaktowałem, tak? W sprawie wynajmu, rzecz jasna. - staram się lekko uśmiechnąć, choć umysł i tak wędruje wokół tego, co miało wcześniej miejsce. Nadmiernie przeciążone struktury można gołym okiem zauważyć, jeżeli tylko posiada się w swojej duszy garstkę empatii. Mój głos nie brzmi w żaden sposób oceniająco, a prędzej łagodnie. Nie chcę jej odstraszyć samym sobą - podkrążone oczy nie są raczej na to idealnym dowodem, tak samo niewielkie, przynajmniej te znajdujące się na wierzchu. Jeden z nich zdobi tył głowy, będąc doskonałym dowodem na to, iż jestem magnesem na problemy.
- Zapraszam do środka. Napije się pani herbaty? Albo kawy? - proponuję, nie mając zamiaru nie ugościć potencjalnego gościa. Pierwsze wrażenie zawsze jest ważne, dlatego nic dziwnego, iż staram się przeciwdziałać potencjalnemu, złemu odbiorowi. A też, przemawia za tym coś innego - zwyczajna, ludzka troska, którą powinien otrzymywać każdy.
Niestety - tak się nie dzieje. W idealnym świecie owszem, ale w tym... nie unikniemy tego typu sytuacji. Ignorancja prowadzi do wybrania ścieżek niekoniecznie dobrych, tudzież takich, które pociągną za sobą jeszcze więcej istnień.
- Właśnie, gdzie moje maniery. - powiadam nieco ciszej, odwracając się w jej kierunku. - Umemiya. Umemiya Eiji. - nie dawałem wcześniej swojego imienia i nazwiska. Wolałbym, aby takie dane nie latały bez kontroli po sieci, co wynika z bycia prawdopodobnie przesądną osobą. - Rozumiem, że jest pani zainteresowana wynajmem. - jeżeli otrzymałem wcześniej odpowiedź na poczęstowanie się napojem, to w tym momencie właśnie przygotowuję to, co ta poczuła, iż jest w tym momencie jej potrzebne, aby potencjalnie zaspokoić jedną z potrzeb. Nawadnianie organizmu to podstawa. - Chce pani od razu obejrzeć mieszkanie, w tym pokój? Czy pierwsze porozmawiać, trochę się dowiedzieć o okolicy? - pytanie opuszcza moje usta. - A może nurtują panią jakieś pytanie dotyczące konkretnych aspektów czynszu? Mam wszystkie wyliczenia za prąd, gaz i wodę w ciągu ostatnich paru miesięcy. - proponuję.
Choć są to podstawy, tak nie pozwalają do końca zapoznać się z tym, z kim mam do czynienia. Samemu szykuję sobie zieloną herbatę z jaśminem, uprzednio ją przy tym zaparzając. Zaintrygowane tęczówki spoglądają łagodnie na młodą kobietę, mając nadzieję tym samym na to, iż nie jest to kolejna z moich wizji.
Realna; upijam łyk.
- Wcześniej w pokoju mieszkał student, którego rzadko kiedy widziałem. - postanawiam lekko rozpocząć rozmowę, nie wiedząc, czy to jest dobry pomysł. Zaryzykować jednak nie zaszkodzi. - A jak już dowiadywałem się o jego istnieniu, to... poprzez chociażby zalanie czajnika elektrycznego. - całe szczęście, że mnie prąd akurat nie zdecydował się zdjąć w tamtym momencie na dobre. - Prawdopodobnie zrezygnował ze studiów. Niezbyt wiele mi powiedział na temat tej decyzji, a zrobił to dosłownie... trzy dni temu. - powieki zamykają się na ten krótki moment w zmęczeniu i pewnej rezygnacji, która nie wynika z obecności potencjalnej współlokatorki, a z myśli dotyczących wydarzeń poprzednich. - Jeżeli mogę się zapytać, oczywiście - zawsze tak rozpoczynam zdania, gdy mogę mimowolnie przekraczać granice, których bym nie chciał naruszać - uczęszcza pani na studia? Czy jednak pani pracuje? Albo łączysz to wszystko w jedną, spójną całość? - utrzymanie formalności to twardy orzech do zgryzienia.
Powoli, do przodu.
Bez naciskania - bo nie o to w tym wszystkim chodzi.
@Raikatsuji Shiimaura
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Była wychowana w japońskiej tradycyjności i przez to działała już niemal automatycznie. Wystarczyło tylko tyle, aby zamek w drzwiach wskoczył na swoje miejsce, by jej obuwie spoczęło pedantycznie równo pod ścianą. Boso ruszyła za gospodarzem, jeszcze poprawiając długie pasmo włosów o barwie morskich głębin. Miała wrażenie, że wykonuje zbyt wiele niepotrzebnych ruchów i tyle wystarczy, aby zdradzić zdenerwowanie. Z drugiej strony: czym miała się denerwować tak naprawdę? Obecnością zupełnie obcego człowieka czy... świadomością, że on wrócił? Pamięć szwankowała jak nadwyrężona w sprężynach zabawka; strzelała, huczała, brzęczała. Nie dawała rady się przez to skupić, więc odrzucała ją gdzieś na bok, postanawiała, że zajmie się tym później. Naprawi co trzeba, ale stopniowo. Nie powinna irytować się na byle urządzenie - nie działało, bo nikt nie dbał o nie od lat. Wyjęte z samego dna zakurzonych, rozmiękłych od pleśni kartonów, miało prawo do korozji i szwanku. Wydawało się oczywistym, że nic nie będzie funkcjonowało tak sprawnie jak kiedyś, ale nawet ta świadomość nie pomagała. To było irracjonalne, ale czuła, że coś ścieka jej przez palce, że próbuje to pochwycić, ale nie może. Rzecz jest zimna i niematerialna, choć zdaje się jej, że - gdyby miała jakąkolwiek wagę i gęstość - przypominałaby wodę.
Uciekał jej czas.
- Kawa brzmi świetnie - odzywając się, prawie nie słyszała swojego głosu w naturalnej barwie. Rozbrzmiewał gdzieś dalej, jakby za błoną nałożoną na uszy. Odchrząknęła cicho, chociaż wiedziała doskonale, że to nie wina strun; głowa po prostu pękała jej od nawarstwiających się myśli. Dominowały jej uwagę, odciągały od rzeczywistości, na której starała się skoncentrować. Co rusz pilnowała się, aby słuchać mężczyzny, aby spoglądać na niego z należytą czujnością. Zasługiwał na to; sądziła, że o wiele bardziej niż to, do czego tak natrętnie wracała w swojej głowie.
W normalnych okolicznościach nie dałaby rady się zaskoczyć. Ale to nie były normalne okoliczności. Nie była tak rozstrojona od wieków; ostatnim razem w szpitalu, za białą zasłoną chowając się przed światem, łykając łzy w niemym szlochu. Czy naprawdę nie mogła zapanować nad życiem? Dać radę z jednym, prostym zadaniem, wdać się w kompletnie rzeczową rozmowę?
- Raikatsuji Shiimaura - przedstawiła się z równym zreflektowaniem. Kiwnęła przy tym głową; lekko, zdawkowo. Na ustach nie majaczył nawet cień uśmiechu, ale w oczach wciąż iryzowały wszystkie możliwe do wychwycenia barwy - światła dnia, odbicia zza okna. Jak cekiny sypnięte w płynny ołów. - Jeżeli to nie problem, wolałabym dalszą dyskusję bez niepotrzebnej tytulatury. - Nie czuła się panią; nie sądziła też, aby dzieliła ich wielka przepaść wiekowa. Wprawdzie obecny stan nieco go postarzał, ale przypatrywała mu się bez mrugnięcia; przez niektórych zapewne mogłaby zostać osądzona jako nachalna. Okrągłe źrenice studiowały jednak wszystko. Załamania na jego ubraniach, lekko przygarbioną sylwetkę, jakby dźwigał na barkach niewymowny ciężar. Ściągała z niego wszystkie możliwe wymiary - długość włosów, kończyn i torsu. Kalibrowała wzrok, byle wypatrzyć detale na obliczu; szukała tam męskiego zarostu, nerwowych tików, ucieczek spojrzenia.
Był opasłym tonem księgi, którą ostrożnie musnęła opuszką palca.
- Obejrzałabym pokój. I mieszkanie. - Zamówiła kawę; owszem. Wolała jednak, choćby z kubkiem w ręce, przespacerować się po parceli. Nie chodziło nawet o to, że była szczególnie zaintrygowana dosłownym stanem wnętrza. Już pierwszy rzut oka sprawił, że mniej więcej była w stanie określić czego może się spodziewać. Rzecz w tym, że potrzebowała mobilności. Zrobiłaby zresztą wszystko, aby nie siadać, nie uziemiać się w jednym miejscu, nie sprawiać, że trudno będzie zapanować nad masą wspomnień, przed którymi, gdy była w ruchu, zdawało się, że mogła uciec, jakby były tylko bandą biegającą za nią szczeniąt.
- Studiuję robotykę i automatykę na wydziale uniwersytetu centralnego w Fukkatsu. Drugi rok studiów. - I jakby zakładała, że może zostać osądzona, dodała zaraz: nie pracuję nad projektami w domu, tylko w warsztacie, gdzie mnie zatrudniono. Wcześniej mieszkałam w akademiku, ale - zamilkła nagle, jakby ktoś przypadkiem uderzył łokciem w pilot, wyciszył jej ton. Ujrzała pod powiekami twarz Heleny; jej włosy złote jak pszenica, ogromne ślepia ufnej łani. Była niemal w stanie usłyszeć podekscytowany głos, pisk na temat kolejnego chłopaka, który spodobał się Tohan.
"On był taki przystojny!" - lamentowała gdzieś na granicy słuchu, podczas gdy Raikatsuji, z obojętną miną, przypatrywała się swojemu rozmówcy. Umemiya miał w sobie coś, co kazało sądzić, że u szczytu sił zwracałby uwagę, ale teraz wydawał się przemęczony, wręcz zalękniony. Coś było z nim nie tak, ale jakie miała prawo do oceny?
Odetchnęła.
- Moja poprzednia współlokatorka się wyprowadziła. Bez niej było pusto, a ja i tak zamierzałam przenieść się gdzieś, gdzie chociaż na moment zapomnę o szkole - zdecydowała się na uogólnienie i z każdą wypowiadaną głoską na czubku języka osiadał cierpki posmak. Jakby kłamała.
Uspokój się. Nie kłamiesz.
Nabrała tchu, nagle skupiając się na kubku Umemiyi.
- To jaśmin? - Znajomy zapach nieco ściągnął brwi dziewczyny, gdy postąpiła dwa kroki w kierunku zaparzonego napoju. - Poprawia nastrój i uspokaja, ale nie usypia w takim stopniu, w jakim robią to kozłek lekarski czy melisa. Jest świetny na stres, na bazie białej herbaty bardziej by wyciszył, ale zielona poprawia koncentrację, to świetny wybór dla stud... - zagryzła zęby, nagle kręcąc głową; jakiś czarny pukiel wymknął się z uwięzi i opadł na blady policzek, częściowo zakrywając bliznę. Rogówki ponownie się uniosły; oderwały od naczynia i utkwiły w ciemnych odpowiednikach rozmówcy.
Poczuła jak pąsowieje; jak jakieś odległe drzwi uchylają się ze skrzypieniem starych, nienaoliwionych zawiasów.
Nie chciała wpuszczać tutaj akurat tej osoby. Nie mogła pozwolić, aby to się stało.
- Przepraszam - wyrzuciła z siebie natychmiast, zostawiając poprzednie zdanie urywane w połowie. - Całkiem lubię kwiaty, ale ani mój kierunek nauki, ani moja praca nie są z nimi związane. Nie mam więc wielkiej styczności i później... - dochodzi do takich sytuacji - jest jak jest. Domyślam się, że nie każdy zwraca uwagę na to co pije i dlaczego. - Suchość w gardle była nie do pokonania. Od kiedy tak bardzo nie panowała nad swoim zachowaniem? Nad tym co i kiedy mówiła? Wścibstwo nie leżało w jej naturze; wychwalanie się zdobytą, podręcznikową wiedzą także nie. Dlaczego więc teraz popełniała błąd za błędem?
Chciała jedynie obejrzeć mieszkanie.
Nie.
Chciała się tu wprowadzić.
Chciała, aby ją oprowadzono. Aby powiedziano: możesz zamieszkać tu choćby od zaraz.
- To chyba słabe pierwsze wrażenie, ale może jeszcze nie wszystko stracone. - Kiwnęła lekko brodą, jakby zachęcała, by zapomniał o tym, co miało miejsce... i pokazał jej lokum.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Seiwa-Genji Enma, Ye Lian and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.