Kuchnia
Przestronne i bardzo jasne pomieszczenie, do którego światło wlewa się zarówno przez przeszkloną ścianę, jak i świetliki w suficie. Beżowe ściany współgrają z meblami oraz podłogą z jesionu tworząc w pomieszczeniu ciepłą atmosferę. Kuchnia jest dobrze wyposażona, idealna dla osoby lubiącej spędzać czas przy gotowaniu. Pośrodku stoi długa wyspa kuchenna, przy której można usiąść z posiłkiem, jeśli nie ma się ochoty przenosić do jadalni. Na blatach pod oknem stoi kilka doniczek z ziołami, kolejne zielone akcenty prezentują się w donicach tuż przy wejściu do pomieszczenia.
14.05.2038r.
Panikował pewnie zbyt mocno i pewnie wcale nic mu nie groziło, a po prostu czuł się nieco gorzej ot tak, bo czasami można się tak poczuć. Pewnie wiosenne przeziębienie od biegania z nerkami na wierzchu – a matka za dzieciaka ostrzegała, żeby nie ufać zdradliwemu ciepłu i żeby się porządnie ubierać. Może po prostu była to przesadzona reakcja na brak kontaktu ze strony Senzakiego, niedostatek atencji, jakaś forma wewnętrznego cierpienia, które manifestowało się na fizycznym ciele. Przede wszystkim czuł niepokój. Krążył po całym domu, w jednej dłoni ściskając wachlarz, którym machał intensywnie, próbując dostarczyć sobie więcej tlenu, w drugiej dzierżąc niemalże nieodłączny element jego jestestwa w postaci telefonu.Wykonane i nieodebrane po drugiej stronie połączenia przekroczyły już liczbę pięćdziesięciu. Za każdym razem odzywała się poczta głosowa, która nie zwiastowała niczego dobrego. Na przemian martwił się o siebie, o kontrahenta, o sam kontrakt. Oczy miał zaczerwienione od łez, których nie potrafił powstrzymać; ocierał je czasem jedwabną chustką, robiąc tym samym przystanki od nerwowego dreptania po cichych pomieszczeniach. Wreszcie poddał się w próbach dodzwonienia do Tetsu. Od dłuższego czasu unikał kontaktu, dlaczego nagle miałoby się coś zmienić? Saga nie wiedział jednak, o co mu chodziło. Przecież był dla niego taki dobry, kochający i w ogóle. Zaborczością i zazdrością przecież okazywał mu miłość.
Przysiadając na chwilę na kanapie w pokoju dziennym, ujął telefon w obie drżące niesamowicie dłonie. Potrzebował pomocy specjalisty i jedynej osoby, której ufał – nie tylko w sprawach duchowych, ale tak po prostu. Wystukiwane do Enmy wiadomości były chaotyczne, zawierające masę błędów, o które już nawet nie dbał. Ledwo widział przez załzawione oczy, w którymś momencie kropla czy dwie uderzyły o wyświetlacz. Starł je dopiero po chwili, kiedy ekran wygasł i dostrzegł na nim swoje odbicie. Oczekiwanie na odpowiedź zdawało się ciągnąć po wieczność. Przez minutę po prostu siedział nerwowo potrząsając nogą, opierając się palcami bosej stopy o drewniany parkiet. W drugiej minucie dołączyło intensywne wachlowanie. Znowu zaczęło mu być duszno, nie dawał rady zaczerpnąć pełnego tchu.
Kiedy odpowiedź przyszła, miał wrażenie, jakby trwał już w tej pozie od długich godzin, a minęło ledwie parę minut. Panicznie zabrał się do natychmiastowego odpisania i niemal od razu zerwał z siedziska, żeby znowu bezcelowo krążyć po pomieszczeniu. Dopiero gdy Seiwa obiecał przyjść, nieznacznie się opanował. Nie wypadało przyjmować gościa znajdując się w takim stanie. A skoro miał około godziny, to mógł się jeszcze zająć czymś pożytecznym.
Na początek przemył twarz i od razu udał się do kuchni. Enma pewnie będzie głodny. Nigdy nie gardził jedzeniem, a do tego akurat była okolica pory obiadowej. Jeśli więc mógł w jakikolwiek sposób odwdzięczyć się za te nagłe wezwanie to właśnie przygotowując mu coś smacznego. Czasu miał idealnie na styk, więc nie było go już na mazgajenie się. Przygotował wszystkie składniki i potrzebne naczynia, po czym wstawił na palnik czajnik z wodą. Czekając aż się zagrzeje, podciągnął rękawy i umył ręce oraz warzywne składniki na późniejszy farsz do pierożków gyoza. Wsypał do miski mąkę, sól i dodał szklankę gorącej wody. Po wyrobieniu ciasta przykrył je ściereczką i postawił na boku. Najdłuższy i najgorszy etap na szczęście musiał potoczyć się własnym tempem i nie wymagał jego ingerencji. Hayate musiał natomiast uporać się siekaniem warzyw w drobne kawałki, co przy trzęsących się rękach było dość niełatwym zadaniem. Nie spieszył się jednak, bo i nie miał po co. W końcu mógł wymieszać wszystko z mielonym mięsem z kurczaka, przyprawami, przeciśniętym przez praskę czosnkiem, kilkoma łyżeczkami sosu sojowego i łyżką oleju sezamowego.
Odczekując ostatnie minuty na odpoczywające po wyrobieniu ciasto, zaczął sprzątać swoje stanowisko. Nie znosił nieporządku, zwłaszcza w kuchni. Przygotował też miejsce pod rozwałkowanie ciasta i wkrótce wykrawał foremką okrągłe porcje, do których zaczął nakładać farsz. Jeszcze tylko je posklejać i można było wrzucać na patelnię do lekkiego podsmażenia przed ugotowaniem ich na parze.
@Seiwa-Genji Enma
ubiór + lekki szal zakrywający szyję
Nie pamiętał kiedy ostatni raz słyszał tak spanikowanego Hayate.
Jasne, jego kuzyn miał talent do wyolbrzymiania wielu spraw i sytuacji, uczciwie pracując na miano prawdziwej królowej dram i Enma niejednokrotnie zbywał jego lamenty oraz wywody przewrotem oczami oraz machnięciem dłonią.
Jednakże tym razem było inaczej. Coś w delikatnym głosie jasnowłosego nie pozwalało Seiwie na typowe zignorowanie kuzyna, dlatego też pomimo gównianego samopoczucia, wpakował swoje kościste dupsko do samochodu, i ruszył w stronę domu Hayate.
Ciężko powiedzieć ile mu to zajęło. Zupełnie stracił poczucie czasu, w pełni skupiając się na rozciągającej się przed nim drodze. Jeszcze tego brakowało, aby przez swoją nieuwagę oraz głupotę spowodował wypadek.
Ciche dźwięki wydobywające się z radia przerywało cykliczne pociąganie nosem oraz dławiący kaszel, który rozrywał jego klatkę piersiową od wewnątrz. Pomimo zażycia leków, czuł, że gorączka znów sięga po niego swoimi lepkimi łapskami przypominając, że i dzisiaj powinien pozostać w domu.
Wreszcie samochód zaparkował przed bramą wjazdową, ale nie czekał, aż ta się łaskawie otworzy. Zamiast tego wyszedł na zewnątrz, od razu otulając się szczelniej zarzuconym wcześnie ciemnym swetrem. Nie miał pojęcia czego może oczekiwać i w jakim stanie zastanie Hayate, ale sam nie prezentował się najlepiej. Przez ostatnie tygodnie schudł kilka dobrych kilo, przez co ubrania zdawały się wisieć na nim jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Zmizerniał i wyglądał na mniejszego, niż był w rzeczywistości. Przydługawe, hebanowe włosy opadały w nieładzie na bladą, niemal przezroczystą skórę, a pajęczyny żył odznaczały się pod nią swym kolorem tak samo mocno, jak podkrążone oczy.
Ponownie pociągnął nosem, czując, jak oczy zachodzą mu łzami. Niewyjaśniona klątwa powoli, ale skutecznie, zżerała go od środka, siejąc spustoszenie nie tylko w organizmie młodego senkenshy, ale też i umyśle. Bezradność była paraliżująca. Dusiła i ciągnęła na samo dno otchłani niepowodzeń, które ostatnimi czasy ciągnęły się za Enmą jak krwawa smuga pozostawiona na bieli świeżego śniegu.
Zatrzymał się przed drzwiami i zapukał parę razy, ale nie zaczekał, aż kuzyn stanie przed nim, wpuszczając go do środka.
Enma bezczelnie sam się wpuścił, naciskając na klamkę i wchodząc w głąb domostwa.
- Hayate? - odezwał się słabo, zsuwając z stóp ciemne trampki, krocząc coraz dalej. Doskonale znał układ domu, w którym mieszkał jego kuzyn, mimo tego, że sam Enma był tutaj zaledwie kilka razy w życiu. Zapachy, jakie dochodziły z kuchni skutecznie poprowadziły dziedzica do swojego celu.
- Dzwoniłeś, więc jestem. - odezwał się tym samym, słabym głosem co wcześniej, opierając biodrem o framugę drzwi, zawieszając zaczerwienione i przede wszystkim umęczone spojrzenie na sylwetce drugiego mężczyzny.
- Co się dzieje? - dodał po chwili, czując, jak w głowie zaczyna mu huczeć, a bok, na którym widniał napis kontraktu zaczyna palić go żywym ogniem. Chciał wrócić do domu. Jak nigdy marzył o zanurzeniu się we własnym łóżku pod grubą warstwą koców i oddaniu się snu, którego tak bardzo potrzebował, a którego nie mógł zaznać od dłuższego czasu.
Ale był też na tyle przytomny, i przede wszystkim odpowiedzialny, aby ustawić swoje priorytety na liście. A jego kuzyn aktualnie górował na samym jej szczycie.
Ubiór
@Saga-Genji Hayate
Jasne, jego kuzyn miał talent do wyolbrzymiania wielu spraw i sytuacji, uczciwie pracując na miano prawdziwej królowej dram i Enma niejednokrotnie zbywał jego lamenty oraz wywody przewrotem oczami oraz machnięciem dłonią.
Jednakże tym razem było inaczej. Coś w delikatnym głosie jasnowłosego nie pozwalało Seiwie na typowe zignorowanie kuzyna, dlatego też pomimo gównianego samopoczucia, wpakował swoje kościste dupsko do samochodu, i ruszył w stronę domu Hayate.
Ciężko powiedzieć ile mu to zajęło. Zupełnie stracił poczucie czasu, w pełni skupiając się na rozciągającej się przed nim drodze. Jeszcze tego brakowało, aby przez swoją nieuwagę oraz głupotę spowodował wypadek.
Ciche dźwięki wydobywające się z radia przerywało cykliczne pociąganie nosem oraz dławiący kaszel, który rozrywał jego klatkę piersiową od wewnątrz. Pomimo zażycia leków, czuł, że gorączka znów sięga po niego swoimi lepkimi łapskami przypominając, że i dzisiaj powinien pozostać w domu.
Wreszcie samochód zaparkował przed bramą wjazdową, ale nie czekał, aż ta się łaskawie otworzy. Zamiast tego wyszedł na zewnątrz, od razu otulając się szczelniej zarzuconym wcześnie ciemnym swetrem. Nie miał pojęcia czego może oczekiwać i w jakim stanie zastanie Hayate, ale sam nie prezentował się najlepiej. Przez ostatnie tygodnie schudł kilka dobrych kilo, przez co ubrania zdawały się wisieć na nim jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Zmizerniał i wyglądał na mniejszego, niż był w rzeczywistości. Przydługawe, hebanowe włosy opadały w nieładzie na bladą, niemal przezroczystą skórę, a pajęczyny żył odznaczały się pod nią swym kolorem tak samo mocno, jak podkrążone oczy.
Ponownie pociągnął nosem, czując, jak oczy zachodzą mu łzami. Niewyjaśniona klątwa powoli, ale skutecznie, zżerała go od środka, siejąc spustoszenie nie tylko w organizmie młodego senkenshy, ale też i umyśle. Bezradność była paraliżująca. Dusiła i ciągnęła na samo dno otchłani niepowodzeń, które ostatnimi czasy ciągnęły się za Enmą jak krwawa smuga pozostawiona na bieli świeżego śniegu.
Zatrzymał się przed drzwiami i zapukał parę razy, ale nie zaczekał, aż kuzyn stanie przed nim, wpuszczając go do środka.
Enma bezczelnie sam się wpuścił, naciskając na klamkę i wchodząc w głąb domostwa.
- Hayate? - odezwał się słabo, zsuwając z stóp ciemne trampki, krocząc coraz dalej. Doskonale znał układ domu, w którym mieszkał jego kuzyn, mimo tego, że sam Enma był tutaj zaledwie kilka razy w życiu. Zapachy, jakie dochodziły z kuchni skutecznie poprowadziły dziedzica do swojego celu.
- Dzwoniłeś, więc jestem. - odezwał się tym samym, słabym głosem co wcześniej, opierając biodrem o framugę drzwi, zawieszając zaczerwienione i przede wszystkim umęczone spojrzenie na sylwetce drugiego mężczyzny.
- Co się dzieje? - dodał po chwili, czując, jak w głowie zaczyna mu huczeć, a bok, na którym widniał napis kontraktu zaczyna palić go żywym ogniem. Chciał wrócić do domu. Jak nigdy marzył o zanurzeniu się we własnym łóżku pod grubą warstwą koców i oddaniu się snu, którego tak bardzo potrzebował, a którego nie mógł zaznać od dłuższego czasu.
Ale był też na tyle przytomny, i przede wszystkim odpowiedzialny, aby ustawić swoje priorytety na liście. A jego kuzyn aktualnie górował na samym jej szczycie.
Ubiór
@Saga-Genji Hayate
Krzątanie się po kuchni dawało Sadze możliwość zajęcia czymś myśli, a przy okazji nie skupiał się na tym, że każdy krok wymagał od niego nadzwyczajnie dużo siły. To pewnie była tylko grypa, wyjątkowo paskudna, zaostrzona piciem herbatek zamiast przywitania się z lekarzem i antybiotykami. Mógł ubierać się cieplej i nie pozwolić się zwieść wczesnowiosennym temperaturom. Przewiało go podczas któregoś z licznych spacerów, którymi próbował wypełnić swój grafik, wybrakowany teraz o spotkania z Senzakim. Może zaraziła go czymś ta dziewczynka spotkana w cyber zoo – w końcu przylepiła się do niego dość porządnie na dłuższy czas, a że wywodziła się z miejskiej biedoty to i mogła poczęstować go jakimiś zmutowanymi wirusami wyhodowanymi w Nanashi. Może rząd wiedział o wydostaniu się jakiegoś niebezpiecznego szczepu z tajnego laboratorium i dlatego teraz próbowali utopić całą dzielnicę, co niespecjalnie im się od roku udawało. A może zimno przelizało mu nerki podczas wędrówki brzegiem rzeki w Haiiro, gdzie bezwstydnie tańczył jak uciekinier z psychiatryka na środku deptaka, przykuwając tym samym uwagę cudzoziemki, następnie zdradzając jej więcej informacji niż wypadało? I pewnie nie musiał angażować do tego wszystkiego dziedzica klanu, który bez wątpienia miał lepsze, ciekawsze i ważniejsze rzeczy na głowie niż panikująca gwiazdorzyna. Ostatecznie, to wszystko mogło być uzewnętrznionym cierpieniem z braku dostatecznej ilości poświęcanej mu uwagi.
Odmierzony czas minął zaskakująco szybko. Pukanie nawet nie dotarło do jego uszu – drzwi były zbyt daleko, jego zmysły były przytępione, zamyślił się, akurat rozkładał przygotowywany posiłek na talerzu, szczękając łyżką o porcelanę, może wszystko jednocześnie. Łatwo byłoby go zajść i napaść, gdyby już komuś przyszło przedrzeć się przez bramkę lub ogrodzenie, kiedy był w domu, nie przywiązywał tak dużej wagi do kwestii bezpieczeństwa. Jego drzwi były zawsze otwarte dla rodziny i przyjaciół. Może nieco naiwnie myślał, że wszyscy go kochają i nikomu nie przyjdzie do głowy atakować go w jego królestwie. Napady rabunkowe i zwykli psychopaci przecież nie istnieli, prawda? Enma zresztą nie skradał się jak złodupiec z najgorszymi możliwymi myślami, a odezwał się, stosując pokrętną formę echolokacji. Hayate pewnie nawet nie musiał odpowiadać – dźwięki wskazywały konkretny kierunek jego aktualnego rezydowania, chociaż i tak rzucił w eter dość słabe “w kuchni”.
Odwrócił się w stronę korytarza, opierając dłońmi o blat. Wyraźnie zmęczona twarz teraz nabrała jeszcze dodatkowo zaniepokojonego wyrazu. Seiwa wyglądał chyba jeszcze gorzej od niego (chociaż z drugiej strony – każdy wyglądał gorzej od Hayate) i gdzieś pomiędzy atencyjnością białowłosego wplotły się nici troski o małego braciszka. Otarł wierzchem rękawa zaczerwienione oczy, bodaj jedyną kolorową, poza ubraniem i tęczówkami, część jego sylwetki. Skóra albinosa, zwykle pergaminowa, cienka, delikatna i jasna teraz wydawała się niemal równie biała co jego włosy. Stracił cały blask, którym promieniował wraz z bijącą od niego radosną, zaraźliwą energią. Choć usilnie próbował zachować godną postawę, przygarbiał się nieco, jakby ciężko było mu utrzymać pion.
– Słodcy bogowie, coś cię zjadło i wypluło? – próbował żartować, ale to był jeden z mechanizmów, którymi odreagowywał stres. Wiedzieli o tym wszyscy jego bliscy. Chciałby wierzyć, że Seiwa po prostu mierzy się z jakimś efektem własnej pracy, w której sprawa się skomplikowała, albo że i jego dorwała grypa. Oby nie zmutowany wirus z Nanashi. – Usiądź, proszę. Jeśli mi się tu wywrócisz, to nawet nie będę miał siły cię podnieść.
Głos Sagi załamywał się, drżał, był cichy, lekko zachrypnięty, daleki od zwyczajowej dźwięczności, miękkości przywodzącej na myśl ciepłe, słoneczne poranki i dzwoneczki poruszane powiewami wiatru. Zastanawiał się czy na pewno zawracać mu głowę. Enma potrzebował odpoczynku, a nie cudzych zmartwień. Z innej strony już tu przyjechał, może wywleczony spod wygodnego kocyka przez najpewniej największego panikarza w Asakurze, a może i w całym Fukkatsu.
– Bo… Senzaki. – Przygryzł lekko dolną wargę opuszczając wzrok i robiąc jakże dramatyczną pauzę. – Przestał się odzywać. Nie odpisuje, nie odbiera. Nie mogę go złapać w mieszkaniu, nawet w pracy. – Głos albinosa ponownie się załamał, niemal szlochnął, a w oczach pojawiły się łzy. Chwycił w dłonie miseczkę z pierożkami i postawił na blacie od strony ławy do siedzenia. Układane na brzegu naczynia pałeczki zadzwoniły, gdy palce zaczęły mu drżeć. – Zanim zniknął… czuł się źle. I wyglądał okropnie. I… I… Co jeśli umarł? Albo zaraz umrze? Mnie też to cz-cz…
Łzy pociekły po bladych policzkach, Hayate zaczerpnął kilka urywanych oddechów, a jego wzrok utkwił gdzieś w roślince doniczkowej umieszczonej pod ścianą. Bywał samolubny, ale o innych też się potrafił martwić. Nawet jeśli był to wredny Tetsu. Może zwłaszcza, kiedy był to wredny Tetsu. Saga złapał kilka listków ręcznika kuchennego i przysunął pod oczy, osuszając je. Już i tak nieco piekły od pocierania, były odrobinę opuchnięte. Brakowało tylko tego, żeby wyschły kompletnie przez coś, co póki co brzmiało jak lamenty porzuconego kochanka, a nie coś wartego uwagi Enmy.
@Seiwa-Genji Enma
Odmierzony czas minął zaskakująco szybko. Pukanie nawet nie dotarło do jego uszu – drzwi były zbyt daleko, jego zmysły były przytępione, zamyślił się, akurat rozkładał przygotowywany posiłek na talerzu, szczękając łyżką o porcelanę, może wszystko jednocześnie. Łatwo byłoby go zajść i napaść, gdyby już komuś przyszło przedrzeć się przez bramkę lub ogrodzenie, kiedy był w domu, nie przywiązywał tak dużej wagi do kwestii bezpieczeństwa. Jego drzwi były zawsze otwarte dla rodziny i przyjaciół. Może nieco naiwnie myślał, że wszyscy go kochają i nikomu nie przyjdzie do głowy atakować go w jego królestwie. Napady rabunkowe i zwykli psychopaci przecież nie istnieli, prawda? Enma zresztą nie skradał się jak złodupiec z najgorszymi możliwymi myślami, a odezwał się, stosując pokrętną formę echolokacji. Hayate pewnie nawet nie musiał odpowiadać – dźwięki wskazywały konkretny kierunek jego aktualnego rezydowania, chociaż i tak rzucił w eter dość słabe “w kuchni”.
Odwrócił się w stronę korytarza, opierając dłońmi o blat. Wyraźnie zmęczona twarz teraz nabrała jeszcze dodatkowo zaniepokojonego wyrazu. Seiwa wyglądał chyba jeszcze gorzej od niego (chociaż z drugiej strony – każdy wyglądał gorzej od Hayate) i gdzieś pomiędzy atencyjnością białowłosego wplotły się nici troski o małego braciszka. Otarł wierzchem rękawa zaczerwienione oczy, bodaj jedyną kolorową, poza ubraniem i tęczówkami, część jego sylwetki. Skóra albinosa, zwykle pergaminowa, cienka, delikatna i jasna teraz wydawała się niemal równie biała co jego włosy. Stracił cały blask, którym promieniował wraz z bijącą od niego radosną, zaraźliwą energią. Choć usilnie próbował zachować godną postawę, przygarbiał się nieco, jakby ciężko było mu utrzymać pion.
– Słodcy bogowie, coś cię zjadło i wypluło? – próbował żartować, ale to był jeden z mechanizmów, którymi odreagowywał stres. Wiedzieli o tym wszyscy jego bliscy. Chciałby wierzyć, że Seiwa po prostu mierzy się z jakimś efektem własnej pracy, w której sprawa się skomplikowała, albo że i jego dorwała grypa. Oby nie zmutowany wirus z Nanashi. – Usiądź, proszę. Jeśli mi się tu wywrócisz, to nawet nie będę miał siły cię podnieść.
Głos Sagi załamywał się, drżał, był cichy, lekko zachrypnięty, daleki od zwyczajowej dźwięczności, miękkości przywodzącej na myśl ciepłe, słoneczne poranki i dzwoneczki poruszane powiewami wiatru. Zastanawiał się czy na pewno zawracać mu głowę. Enma potrzebował odpoczynku, a nie cudzych zmartwień. Z innej strony już tu przyjechał, może wywleczony spod wygodnego kocyka przez najpewniej największego panikarza w Asakurze, a może i w całym Fukkatsu.
– Bo… Senzaki. – Przygryzł lekko dolną wargę opuszczając wzrok i robiąc jakże dramatyczną pauzę. – Przestał się odzywać. Nie odpisuje, nie odbiera. Nie mogę go złapać w mieszkaniu, nawet w pracy. – Głos albinosa ponownie się załamał, niemal szlochnął, a w oczach pojawiły się łzy. Chwycił w dłonie miseczkę z pierożkami i postawił na blacie od strony ławy do siedzenia. Układane na brzegu naczynia pałeczki zadzwoniły, gdy palce zaczęły mu drżeć. – Zanim zniknął… czuł się źle. I wyglądał okropnie. I… I… Co jeśli umarł? Albo zaraz umrze? Mnie też to cz-cz…
Łzy pociekły po bladych policzkach, Hayate zaczerpnął kilka urywanych oddechów, a jego wzrok utkwił gdzieś w roślince doniczkowej umieszczonej pod ścianą. Bywał samolubny, ale o innych też się potrafił martwić. Nawet jeśli był to wredny Tetsu. Może zwłaszcza, kiedy był to wredny Tetsu. Saga złapał kilka listków ręcznika kuchennego i przysunął pod oczy, osuszając je. Już i tak nieco piekły od pocierania, były odrobinę opuchnięte. Brakowało tylko tego, żeby wyschły kompletnie przez coś, co póki co brzmiało jak lamenty porzuconego kochanka, a nie coś wartego uwagi Enmy.
@Seiwa-Genji Enma
maj 2038 roku