Przełęcz rozdzielająca sławną Ryūnoyamę od mniej znanej i trudniejszej do wspinaczki góry Hakuchō. Na przekór nazwie charakteryzuje ją wygodny szlak z dobrze wydeptanymi ścieżkami. Widoki urozmaica duża ilość pagórków o mało symetrycznych kształtach, nierówne górskie stoki, a także mocno poskręcane, ale za to twardo trzymające się gleby drzewa. Niezależnie od tego, czy kreatorem przełęczy było bóstwo, czy warunki atmosferyczne, to miejsce wygląda jakby było ulepione trochę bez ładu i składu, co ma jednak dość charakterystyczny dziki urok. Liczne wzniesienia zachęcają do drobnych wspinaczek w celu wykonania dobrego zdjęcia, a sama trasa przez zdecydowaną większość roku uznawana jest za bezpieczną. Nie należy jednak zapominać, że pogoda w górach bywa kapryśna i chociaż w pochmurną, bądź deszczową pogodę lepiej znajdować się na przełęczy, niż na szczycie, to jednak w dalszym ciągu należy zachować odpowiednią dozę ostrożności.
– Będziemy musieli tam wrócić. Pozbyć się nue. – Zabić, uwięzić, odesłać egzorcyzmem. Dowolna forma zajęcia się stworzeniem była w porządku tak długo, jak przestanie stanowić zagrożenie. Nie miał pewności, że pozostanie w wiosce i nie spróbuje wyjść poza nią, że nie zaatakuje Sāwy, nie przetoczy się nad Kinigami i nie dotrze ostatecznie do Fukkatsu. – Jeśli Takudome gdzieś znika i coś kryje, to możliwe, że właśnie tam. – Miejsce chronione przez bóstwo oraz dziesiątki, jak nie setki yokai snujących się bezmyślnie po ulicach, zaklętych w posągi, uśpionych. Gdyby nie pomoc lisicy, nawet by nie wiedział o istnieniu świątyni, zapomnianych budowli o dachach pokrytych czerwienią oraz zielenią. Ominąłby Chōzō no mura jak zawsze, zawrócony z trasy i nieświadomy.
Oparł się o jedno z drzew po wcześniejszym odłożeniu plecaka i broni na ziemię. Lewy bok promieniował silnym bólem, który aż utrudniał kolejne wdechy. Każdy krok wywoływał kolejną falę, a czekała ich jeszcze wędrówka do siedziby. Pozwolił więc medykowi na założenie sobie prowizorycznego opatrunku, ale nie zatrzymywał Nobuo na dłużej niż było to konieczne. Tempo wędrówki byłoby przez Nakashimę spowalniane, a nie planował rozpoczynać teraz polowania na inne górskie demony zakłócające spokój turystów.
– Też spotkałem tamtą dziewczynkę. Podobno w świątyni jest mnich, chciałem go zapytać czy ostatnio po wiosce nie kręcił się ktoś z zewnątrz, ale wyskoczyło na mnie te cholerne nue. – Syknął cicho, kiedy materiał opatrunku dotknął rany. Była głęboka i zapadł wyrok: konieczność szycia. Żeby cokolwiek w tej kwestii zrobić, musieli i tak dotrzeć do siedziby, a zaplastrowany przynajmniej miał szansę doczłapania się tam.
Oparł głowę o pień za sobą, zakrywając koszulką i równie poszarpanym mundurem wstępnie opatrzoną ranę. Przymknął na chwilę oczy, pozwalając sobie na krótki moment wytchnienia, napawania się powiewami chłodnego powietrza.
– Nie kryj się, Byakko. Złożyłem ci obietnicę. – Dotrzymywał danego słowa, zawsze. Nawet, jeśli nie czuł teraz pełni sił, nie zamierzał wystawiać kitsune do – nomen omen – wiatru. Rozmawiać był w stanie, a nie był aż tak zmieciony z planszy, żeby próbować wymigać się od spotkania z nieziemską istotą.
@Warui Shin'ya
Nakashima zorientował się więc po czasie, że Makioki nie ma. Towarzysz jeszcze nie tak dawno kucał całkiem niedaleko, przeszukując zawartość plecaka i mamrotał pod nosem coś o nue, o Chōzō no murze.
- Śpi. - Szept rozległ się tuż obok Yosuke, nad uchem nagle owianym ciepłem oddechu. Hatake nigdzie nie było; próżno go szukać wśród igliwia, wpadniętego w krzewy czy częściowo wystającego zza drzew. Jeżeli faktycznie miałby stracić świadomość, choćby za sprawą drobnej pomocy, to jego ciała nigdzie nie szło zlokalizować. - Nic mu nie będzie - zapewnieniu towarzyszył pierwszy możliwy do wychwycenia ruch; barwa bieli rozsypującej się po ramieniu okrytym czerwonym kimonem. Śnieżne pasma wysunęły się zza ucha, gdy byakko przekrzywiała głowę; znajdowała się tak dobitnie niewielkiej odległości, że gwałtowniejszy obrót mógłby przerwać jakąkolwiek granicę pomiędzy ich twarzami. - Ocknie się, gdy ruszysz do drogi. Zakładam, że to już teraz twój priorytet? - W lisich ślepiach mieniło się od zaintrygowania, gdy opuszczała wzrok. Nie znała pojęcia dziewczęcego wstydu, nie kryła więc uwagi, jaką skupiła na ustach żołnierza, w uśmiechu układając własne wargi; nie spieszyła się też, zjeżdżając koncentracją wzdłuż zapiętego munduru, aż na ciemniejącą po wsiąkniętej krwi tkaninę.
Siedziała na klęczkach, blisko. Kolanami stykała się z napiętym udem mężczyzny, więc nie musiała się zbytnio wysilać, kiedy sięgała do rany. Nie dotknęła obrażenia; lodowate opuszki musnęły wyszczerbiony skrawek ubrania, a ona sama poruszyła parą zwierzęcych uszu. Jak nigdy wcześniej przypominała teraz młodą kobietę; dziewczynę wręcz. Kogoś niedoświadczonego, ciekawskiego, nieznającego czegoś tak podstawowego jak ból.
- Zawsze dotrzymujesz obietnic, żołnierzu Tsunami? - Smukła dłoń opadła między nogi mężczyzny jedynie dla wsparcia, sylwetka yokai uniosła się zaraz po tym, odrywając uda od pięt, aby móc pochylić nad rannym. Rzęsy rzucały długi, czarny cień na nieskażone niedoskonałościami policzki, ale cień ten zniknął, kiedy uniosła wzrok, szukając jego spojrzenia. - Nawet tych na wieczność?
– Tak, wracam do siedziby – potwierdził, w końcu obracając głowę bardziej w jej kierunku. Nie było co wypatrywać Hatake, pozostało liczyć, że naprawdę nie zrobiła mu krzywdy. – Mam nadzieję, że nie masz za złe mojemu towarzyszowi tego, co zrobił w wiosce. – Czy tamtejsze kitsune były jakimiś koleżankami klęczącej obok kobiety? Zapewne Nakashima postąpiłby podobnie jak drugi egzorcysta, gdyby jako pierwsze rzuciły się do ataku. Z tą różnicą, że raczej nie wybierałby jedynie ogłuszania i unieruchamiania, choć zależałoby to bardzo od sytuacji. Mogły wcale nie mieć złych zamiarów, a jedynie broniły terenu, związane z Chōzō no murą jakimś paktem czy układem. Mogły być też pod wpływem jakiegoś uroku, klątwy, po wyjściu z kamiennych więzień uznać pierwszą napotkaną żywą istotę za wroga, z którym walczyły w przeszłości nim stały się posągami.
Patrzył na nią z uwagą, a kiedy zaciekawiła się będącym w dość opłakanym stanie ubraniem, przeniósł wzrok na jej uszy. Wydawały się być takie puszyste, w dotyku pewnie były niesamowicie aksamitnie. Nigdy chyba nie miał okazji patrzeć na coś takiego z aż tak bliska. Niczym nie przypominały kocich czy psich, ale zachowywały się całkiem podobnie. Ciekawe jak to było mieć taką parę uszu i ogon (w jej przypadku – wiele ogonów). Czy przeszkadzały, pomagały, były tak neutralne jak każda inna kończyna? Dla kogoś, kto miał je od zawsze, pewnie nie były niczym specjalnym.
– Zawsze. Jednak z wiecznością nie byłbym taki pewny. – Nieznacznie przechylił głowę, przyglądając się jej. Nie składał obietnic, których nie był w stanie spełnić. Była to kwestia jego honoru, który traktował naprawdę poważnie. Jeśli wiedział, że nie będzie posiadać możliwości załatwić czegoś – po prostu nie pakował się w żadne zapewnienia. – Nie wiem czy to moje pierwsze wcielenie, bo nie pamiętam nic przed nim. Nie wiem co stanie się z moją duszą po tym, jak opuści to ciało. Jeśli istniałem w jakiejś formie sto lat temu i coś obiecałem, teraz o tym nie pamiętam. Jeśli za następnych sto nie będę mieć tej samej świadomości, co obecnie, również nie byłbym w stanie dotrzymać umowy. – Przymrużył lekko powieki. To były już zbyt filozoficzne kwestie, które nie były jego mocną stroną. Co działo się z człowiekiem po śmierci najlepiej pewnie rozumiałyby yurei, ale z żadną z tych żmij nie zamierzał rozmawiać dłużej niż czas potrzebny na wymierzenie mu prosto w głowę lub wypowiedzenie formuły do egzorcyzmu. Co one zresztą mogły wiedzieć tak naprawdę. Uczepiały się świata, w którym już nie powinno ich być, nie sprawdzając nawet co było dalej.
– Czemu pytasz? Czyżbyś chciała kupić lub zabrać moją duszę, żeby służyła ci po kres świata? – Był w tym zawarty delikatny żart, ale nie mógł mieć pewności, że wcale nie ma takich zamiarów. W końcu nadal zaliczała się do kręgu demonów, nawet jeśli tych o bardziej boskich cechach.
@Warui Shin'ya
- W wiosce dzieją się różne nieszczęścia - intonację dalej reprezentowała stoickość. - Wiele yokai zostało tam uwięzionych. Wiele z nich już nigdy tego miejsca nie opuści, a tym, którym dopisze szczęście, spotka przykry los. Ciasne klatki zmieniają sposób myślenia, żołnierzu Tsunami. Niszczą horyzonty. Te kitsune mogłyby sobie nie poradzić.
Mówiła miękko i uważnie dobierała słowa, ale zdawało się, że nie jest to jej głównym celem. Zachowała wprawdzie maniery, ciągnąc temat bez względu na swoje widzimisię, jednak fizycznie sugerowała, że zajęta jest zupełnie innymi aspektami ich spotkania. Kiedy wspominała o pobratymcach, uniosła filigranową dłoń. Palce, wcześniej subtelnie dotykające skrawka naderwanego materiału, przesunęły się wyżej. Pomknęły linią zapięć w mundurze, dotarły do kołnierza, a stamtąd na gardło i szczękę. To tutaj granica została przekroczona; opuszka lisicy tknęła skórę żuchwy. Niegroźny nacisk pomknął od punktu tuż pod uchem, wzdłuż kości, aż nie odbił ku kącikowi ust.
- Mogłabym zdradzić ci ten sekret - szepnęła, mrużąc zwierzęce ślepia.
Opowiedzieć o tym, co dokładnie dzieje się z duszą. Wyrecytować setki tysięcy historii o swoich poprzednich wcieleniach, w których umierała i rodziła się na nowo, bez ustanku odgrywając różnorodne role. Wątpiła, aby tego chciał, choćby ze względu na swoją żołnierską funkcję. Musiała przecież wiedzieć, że w normalnych okolicznościach dawno trzymałby w rękach broń, której zimna lufa boleśnie wżynałaby się w jej brzuch. Jedno pociągnięcie za cyngiel, aby rozpłatać ciało bogini - zranić ją tak dotkliwie jak przy żadnej innej ludzkiej sposobności. Wpierw godził się na jej warunki ze względu na przegraną pozycję - nie byłby w stanie wygrać z liczebnością lisów i jenotów zamieszkujących Kinigami. Dziś potrzebował natomiast jej pomocy, aby wyrwać się z sideł klątwy narzuconej na trasę. Gdyby nie odrobina magicznego talentu, zapewne wciąż krążyłby tymi samymi ścieżkami, nie rozumiejąc topograficznych mankamentów. Więcej niż pewne, że zdawała sobie z tego sprawę, a mimo tej świadomości, ignorowała wszelkie zagrożenia.
Niespiesznie uniosła się na klęczki; na moment jej głowa znalazła się wyżej, kilka bladych pasem opadło z ramienia, okalając jej młodą twarz. Przysunęła się bliżej, ujmując jego policzek w objęcie smukłej, chłodnej dłoni. Uśmiechnęła się; skromnie. Jego pytanie zatrzymało ją w odległości raptem paru centymetrów.
- Wspominałeś, że wciąż mogę spełnić swoje marzenie - przypomniała z pomrukiem, wolną dłoń mieszcząc na jego ramieniu. Ciężar reprezentowała wątpliwy, ale sama jej obecność w pewien irracjonalny sposób przytłaczała. Jakby rzeczywiście emanowała specyficzną energią, ciężką, boską aurą. Płynnie przesunęła prawe udo, unosząc je i opadając kolanem po drugiej stronie mężczyzny, zamykając go tym samym w uścisku szczupłych nóg. Zadarte tkaniny kimona odsłoniły gładkość skóry akurat w momencie, w którym przysiadła na żołnierzu, układając na nim niezbyt imponującą wagę. - Że z pewnością znajdzie się ktoś wierny. Gdzie więc powinnam go szukać? - Przechyliła głowę i choć można ten gest uznać za podkreślenie pytania, równie dobrze mógł być ułatwioną drogą do pocałunku.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
– Istnieje jakiś sposób, żeby ochronić się przed ich atakiem, w razie gdybyśmy musieli tam wrócić? – Słowa byakko tłumaczyły, dlaczego poza granicą wioski nic ich nie goniło. Nie zmieniało to jednak faktu, że Nakashima nie przebadał terenu tak, jak chciał i nie dowiedział się niczego. Przynajmniej poza tym, że takie miejsce istnieje, jest siedliskiem różnorakich uwięzionych bytów, mieszka tam jakiś mędrzec, ślepa dziewczynka niezbyt przejęta tym, co się tam działo i że jest o tym miejscu jakaś legenda. Nie tego szukał, a lokacji, do której mógłby udawać się dowódca II oddziału. Chyba, że Chōzō było jedynie ślepym tropem i faktycznie mieszkańcy wioski nie odnotowali pojawienia się żadnego przybysza z zewnątrz. Choć pasowałoby to do nagłego znikania bez śladu i dziwnych zachowań Takudome.
Niemalże całkowicie wstrzymał oddech pod wpływem jej dotyku. Każdej chwili towarzyszyły liczne wymieszane ze sobą uczucia, które wirowały w środku egzorcysty, przykryte stabilną maską codziennego braku emocji. Nie mógł wiedzieć czy się po prostu z nim nie bawi, nie usypia czujności i nie zaatakuje, kiedy będzie miała taki kaprys. Tak blisko nie pozwolił podejść jeszcze żadnej istocie ze świata duchów. Nie pozwalał na to nawet ludziom. Tymczasem zamiast odepchnąć rękę, skierować paznokcie mogące pewnie bez problemu rozciąć jego skórę z daleka od swojej szyi i twarzy, pozwalał jej robić co chciała. Być może w jakimś lęku, że to wyraźny sprzeciw, zabranie jej zabawki uruchomi jakiś agresywny trybik. Mimo wszystko, chciał dotrzeć do siedziby we względnie jednym kawałku i jeszcze żywy. Wystarczało mu już nadmiarowych dziur w ciele dzisiejszego dnia.
– Podobno im mniej się wie, tym lepiej się śpi. – Przechylił nieznacznie głowę wpatrując się w oczy lisicy. Z jego ostatnimi problemami dotyczącymi jakości nocnego wypoczynku wychodziło na to, że wie chyba za dużo. Albo właśnie przeciwnie – za mało, bo powinien znaleźć odpowiedzialnego za bezsenność i koszmary żartownisia i zdjąć mu z ramion ciężar głowy. Głowę natomiast wypadałoby chyba w tym wypadku wsadzić sprawcy w… – Dowiem się w swoim czasie. – Mimo wszelkiej ciekawości, która była wręcz naturalna dla śmiertelnika, wolał chyba oszczędzić sobie tej wiedzy. Nie chciał spędzić reszty życia w lęku przed tym, co będzie dla niego nieuniknione. Tak samo jak kuszące byłoby dowiedzieć się dokładnej daty, w której dokona się żywota, ale jednak mogłoby to odebrać jakąkolwiek przyjemność z reszty czasu, jaki pozostał. Nie wiedział czy zginie za tydzień, nazajutrz, za pół wieku. I to było poniekąd piękne, pozwalało podziwiać tę ulotność i kruchość żywota. Każda chwila mogła być tą ostatnią, po wdechu mógł już nie nadejść następny. Wiedział tyle, że tego nie uniknie, tak samo jak i związanych ze śmiercią doświadczeń. Może tym razem zapadłyby mu w pamięci, a nie tak jak miało to miejsce z jego krótkim epizodem stanięcia na skraju nieżycia przed ośmioma laty.
Nie miał pojęcia jak się zachować w obliczu tego, co robiła. I nie do końca do niego docierało co właściwie wyczyniała. Położył dłoń na biodrze kobiety, choć bardziej w jakimś odruchu, jakby w lęku, że zaraz się przewróci. Była tak nierealnie lekka, że wydawało mu się, jakby wcale go nie dotykała, a jednocześnie nadal miał wrażenia bycia lekko przyduszonym, jakby znowu przydeptało go te paskudne nue. Idealna twarz znajdująca się tak blisko, daleka była jednak od paskudztwa małpiej mordy próbującej go oślinić i pokąsać. Przez chwilę jeszcze patrzył w oczy byakko, aż w końcu przymknął powieki i oparł tył głowy o znajdujący się za nim pień drzewa.
– Jednego wyjątkowo wiernego masz teraz przed sobą – zaczął, nawet nie wierząc w to, co zaraz zrobi. Więc to pewnie był jego koniec. Przynajmniej ostatnie, co zobaczy przed śmiercią, było całkiem przyjemnym widokiem. – Ale tu właśnie rodzi się problem. – Westchnął, odczuwając iskierki bólu rozpływające się od zranionego boku. Należało mu się. Próbował zignorować wdzięki bogini na rzecz śmiertelniczki. Albo debil albo właśnie podkreślenie tego, jak wierny potrafił być. Znowu spojrzał na byakko, kąciki jego warg uniosły się nieznacznie, choć w tym wyrazie pojawiła się jakaś nuta smutku. Gdyby wezwano go w góry dwa dni wcześniej… – Nie byłbym lepszy od tych, którzy cię skrzywdzili, gdybym zaoferował siebie. Moje serce już skradła pewna pani i nie mogę zrobić przykrości ani jej, ani tym bardziej tobie, nie dając ci uczuć, na które zasługujesz. – Weź tu odmów boskiej istocie tak, żeby nie przerobiła cię na sushi. To było jak tańczenie flamenco po polu minowym. Miał tylko nadzieję, że odniesienie się do tych wszystkich paskudnych, krzywdzących samców okaże się być dobrym argumentem.
– Znam za to paru całkiem dobrych kawalerów w Sāwie – dodał jakby to miało być jakieś pocieszenie albo miało go uchronić przed przeoraniem pazurami. Inną opcją było chyba po prostu poczekać aż będzie wolną duszą, ale to mogło potrwać bliżej nieokreśloną ilość czasu. Nie wiedział jak bardzo postrzega upływ czasu ktoś taki jak ona i jak intensywnie goniła za swoim marzeniem.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
- Zwiodłeś mnie. - Prostując łopatki, spojrzała na niego z góry. - Teraz śmiesz wciąż zadawać pytania i wybraniać się lojalnością? - Na bladym licu odbijała się nienazwana emocja, przykrywana cienką maską obojętności - zimna znanego wyłącznie wyższym bytom, szlifującym swoje znużenie przez setki tysięcy lat, dziesiątki wcieleń, krajów i zaświatów. Była piękna niezależnie od gustów; tym, którym nie wpadłaby w preferencje, wciąż jawiłaby się jako nieludzko estetyczna. Proste łuki brwi nad czystym spojrzeniem, smagnięte wiśnią, drobne usta, precyzyjnie wykonany makijaż bez ani drobiny zawahania. Składała się z prostych, gładkich brył i powierzchni, ale przez ułamek sekundy, gdy lekko się zmarszczyła, straciła na chwilę wtłoczoną w żyły niebiańskość. Można było odnieść wrażenie, że jest jedynie młodą dziewczyną, zagubioną w świecie kłamców i przekrętów, wymyślnych planów zbudowanych na półprawdzie. - Wspominałeś, że nic nam nie przeszkodzi. Ani twoja profesja, ani twój mundur - przypomniała, na powrót wygładzając czoło, nabierając arogancji przypisanej kami - byli bezlitośni i niewzruszeni; ona również taka się zdawała. - Będziesz cały do dyspozycji. - Cytat przemknął przez burgund warg, nagle ułożonych w uśmiechu. Ujęła go delikatnie za twarz; palce przypominały dziesięć łaskoczących, lodowatych piór o pazurach jak sople. - Wy, śmiertelnicy, nie cofniecie się przed niczym, aby dopiąć swego. Jak po tym wszystkim miałabym zaufać któremukolwiek z proponowanych kawalerów? - Przez intonację przebiło się coś poza królewską wyższością. Było jak potknięcie w tańcu, jak milisekunda zawahania podczas recytacji. Drobna, prawie niedostrzegalna rysa na idealnym szkle. Lisica pochyliła się ku niemu, podnosząc na kolanach i muskając skroń. Nawiew chłodu wtargnął przez tkanki, wypełnił czaszkę mężczyzny, wkradł się między fałdy płatów jak arktyczny wicher. Chwilę przed tym dało się jednak dostrzec ślad rozczarowania w rozszerzonych źrenicach byakko; smugę światła mknącą wzdłuż dolnej linii przymrużonych ślepi, gasnącą u kącika jak zdeptywana iskra. Wystarczyło mrugnięcie, by bogini zniknęła.
Pojawiła się nieopodal, dumnie wyprostowana, z kimonem bez ani jednego zagięcia, plamki lub zmechacenia. Tylko smukłe palce poprawiały pojedyncze pasmo długich włosów - dowód na to, że przełamała wszelkie bariery, że coś faktycznie było w stanie nadwyrężyć oszczędną postawę.
- Znieważyłeś kami, żołnierzu - znów drgnienie żalu, balansujące na granicy słuchu. Nie patrzyła na niego. W dłoniach trzymała swój nieodłączny artefakt - zamknięty, czule dotykany koniuszkami opuszek. - Cóż upoważnia cię do zabawy cudzymi uczuciami, gdy tak ostrożnie prawisz o swoich? - Szukała pocieszenia w tym, co posiadała; co należało do niej od samego początku. W rześkości powietrza, w pustej ciszy górskiego lasu. W dźwięku półkuliście rozkładanej harmonijki wachlarza. - Obiecałam, że jeżeli mnie okłamiesz, pożałujesz tego i stanie się tak po stokroć. Jeszcze nie dziś, ale pewnego dnia, gdy będziesz wracać do swej pani, zorientujesz się, że nie tylko serca można skraść. - Życie również. - Wiedz jednak, że bogowie bywają litościwi bardziej od ludzi. Pragnę, aby do tego czasu wam się wiodło. Kto wie, czy w innych czasach i innych wcieleniach to dla mojej korzyści nie oszukiwałbyś siły przewyższającej twoją, a ja nie byłabym dumna z tego ryzyka oraz niepojętej głupoty? Być może na taki scenariusz będę czekać po wieczność.
Po prawej stronie Nakashima usłyszał wizg zapinanego zamka i stęknięcie Makioki. Kiedy rozejrzał się dookoła, jedynym towarzyszem był kompan z Tsunami, przeklinający pod nosem zawartość swojego ekwipunku i może, gdyby się skupić, jeszcze ten charakterystyczny wiatr wprawiający liście w szmer.
Tego popołudnia, tak jak przepowiadano, z nieba siąpił skromny deszcz i chmury przecinała tęcza. Jeżeli wierzyć plotkom, gdzieś w lesie kitsune zawierały małżeńską przysięgę. Czy byakko była tego świadkiem?