Fuzokuten, ostatni piątek listopada, 2035, godzina 21
Zimno, mokro. Deszcz odbijał się od brudnej szyby, ta przeciekała gdzieś na samej górze, pozwalając wodzie spłynąć po szkle w stronę przesuszonej roślinki. Sklep już prawie zamknięty, kasa rozliczona, nowy towar wystawiony. Wiatr jęczał, przebiegając przez szparę w oknie, zruszając spokojnie palące się świece. Na piętrze, pośród zdobionych dywanów, koców i tlących się kadzideł, kręciła się właścicielka tego smutnego przybytku, próbując ratować przemoknięte już książki, które ostatkami sił zbierała z parapetu. Na cholerę otwierała to okno...
Nie wiedziała, który to już raz w ciągu dnia wywaliło jej prąd. Listopad to nie jest pora typowo burzowa, w tej części miasta też niezwykło być to na tyle uciążliwe, żeby odcinać mieszkańców od cywilizacji. A wbrew temu, ulice zamieniły się w niewielkie rzeki, ciągnąc za sobą wszystko, co nie było wystarczająco porządnie przymocowane. Na dworze, pomijając odbijający się od metalowych dachów deszcz, było wyjątkowo cicho. Nikt nie wracał właśnie z imprezy, roześmiany i pijany, a i tym bardziej nikt się teraz na nią nie kierował, prowadzony jeszcze alkoholem spożytym na biforze.
A może to jednak nie był wiatr? Jęki zagubionych dusz, które razem z wodą spływały do kanałów, odbijały się po ulicy czymś na kształt echa. Raja usilnie starała się to ignorować, zdenerwowana podkładając pod okno stare ręczniki. Krótka wizyta na zewnątrz poskutkowała jeszcze długimi kosmykami przyklejonymi do mokrego czoła, które usilnie próbowała co chwilę odgarnąć. Trudno jednak było jej stwierdzić, czy dreszcze na karku były wynikiem zimna, czy czegoś bardziej nadprzyrodzonego. Od czasów swojego cudownego przebudzenia, które poskutkowało otwarciem trzeciego oka, miała swoistego rodzaju trudność z rozpoznaniem tego, co faktycznie stało obok niej, a co było tylko duszą, echem ludzkiej żałości. Nikt przecież nie nauczył jej jak dokładnie to rozpoznać, a i teraz nie zamierzała od nikogo tych nauk pobierać.
Zeszła na dół, do sklepu, sprawdzić ostatni raz, czy wszystko jest w porządku i czy to były wszystkie z perturbacji, które nawiedziły ją tej nocy. Z tego zaangażowania nie pomyślała nawet, by sprawdzić, czy zamknęła drzwi...
Skręcił gwałtownie w kolejną uliczkę, mimowolnie pochylając głowę w dół, by nie dopadł go kolejny cios. Nie musiał się odwracać, doskonale wiedział, że demon nadal za nim podąża, nawet jeżeli zdawało mu się, że dookoła słyszy wyłącznie deszcz. Zresztą sam pomysł odwracania się w czasie biegu nie wydał mu najmądrzejszy. Jeszcze brakowałoby żeby wywalił się na mokrej drodze, prosto na pysk, podkładając się yokai jak ostatnia ofiara. O ile rzecz jasna duchy mogły się wywalić. Z jego szczęściem byłby pewnie pierwszym, któremu by się to udało.
Nie czuł zmęczenia, co początkowo wziął za ogromny plus. Szybko jednak myśl o tym, że mógłby biec wiecznie, zmieniła się w przerażającą wizję, że od tej pory faktycznie tak może wyglądać jego wieczność. Będzie już zawsze uciekał przed tą wariatką.
Pojedynczy i nienachalny dźwięk dzwonka zwrócił jego uwagę niemal natychmiast. Niedomknięte drzwi jednego ze sklepów uderzyły w znajdujący się nad nimi dzwoneczek. Szansa jaką rzucił mu los nie mogła zostać zignorowana, nawet biorąc pod uwagę fakt, że był duchem - mógł przejść przez każde drzwi, nie musiał szukać tych otwartych. Przyzwyczajenia z poprzedniego życia brały jednak górę.
Wślizgnął się do pomieszczenia, od razu dając nura za ladę, jakby to w niej upatrując schronienia. Kolejny mebel, który harionago mogłaby poszatkować zanim znowu dobierze mu się do skóry. Usiadł na podłodze, oparty o ladę plecami i przycisnął dłoń do ukrytych pod wilczą maską ust żeby stłumić nieistniejący oddech. Może go tu nie znajdzie i sobie pójdzie.
Chociaż obserwując poruszające się na ścianie cienie, mógł odnieść wrażenie, że wściekła samica poszukiwała go dość intensywnie. Gdyby tylko wynurzył się zza lady, najpewniej zobaczyłby, że całe przedstawienie robiły kłębki dymu o kocich kształtach, które od razu zaanektowały pobliskie świece, próbując nakraść z nich choć trochę dymu.
Niestety, yurei był zbyt sparaliżowany strachem, by chociaż poszukać wzrokiem ewentualnej nowej kryjówki, w przypadku, gdyby faktycznie został odkryty. Wzdrygnął się tylko z widocznym przerażeniem, gdy pojawiła się właścicielka, ale zdołał szybko zrozumieć, że akurat to czarnowłose bydle nie jest demonem, który go ścigał, a zwykłym człowiekiem. O ile zwykli ludzie mieli prawo być tacy wysocy. Ostentacyjnie i tak potarł bluzę na wysokości klatki piersiowej, po lewej stronie, choć serce nie miało prawa go zakłuć.
Ze swojej kryjówki nie miał jednak zamiaru wypełzać. Przy odrobinie szczęścia harionago zeżre tego człowieka i na niego samego już nie będzie miała ochoty.
Nie czuł zmęczenia, co początkowo wziął za ogromny plus. Szybko jednak myśl o tym, że mógłby biec wiecznie, zmieniła się w przerażającą wizję, że od tej pory faktycznie tak może wyglądać jego wieczność. Będzie już zawsze uciekał przed tą wariatką.
Pojedynczy i nienachalny dźwięk dzwonka zwrócił jego uwagę niemal natychmiast. Niedomknięte drzwi jednego ze sklepów uderzyły w znajdujący się nad nimi dzwoneczek. Szansa jaką rzucił mu los nie mogła zostać zignorowana, nawet biorąc pod uwagę fakt, że był duchem - mógł przejść przez każde drzwi, nie musiał szukać tych otwartych. Przyzwyczajenia z poprzedniego życia brały jednak górę.
Wślizgnął się do pomieszczenia, od razu dając nura za ladę, jakby to w niej upatrując schronienia. Kolejny mebel, który harionago mogłaby poszatkować zanim znowu dobierze mu się do skóry. Usiadł na podłodze, oparty o ladę plecami i przycisnął dłoń do ukrytych pod wilczą maską ust żeby stłumić nieistniejący oddech. Może go tu nie znajdzie i sobie pójdzie.
Chociaż obserwując poruszające się na ścianie cienie, mógł odnieść wrażenie, że wściekła samica poszukiwała go dość intensywnie. Gdyby tylko wynurzył się zza lady, najpewniej zobaczyłby, że całe przedstawienie robiły kłębki dymu o kocich kształtach, które od razu zaanektowały pobliskie świece, próbując nakraść z nich choć trochę dymu.
Niestety, yurei był zbyt sparaliżowany strachem, by chociaż poszukać wzrokiem ewentualnej nowej kryjówki, w przypadku, gdyby faktycznie został odkryty. Wzdrygnął się tylko z widocznym przerażeniem, gdy pojawiła się właścicielka, ale zdołał szybko zrozumieć, że akurat to czarnowłose bydle nie jest demonem, który go ścigał, a zwykłym człowiekiem. O ile zwykli ludzie mieli prawo być tacy wysocy. Ostentacyjnie i tak potarł bluzę na wysokości klatki piersiowej, po lewej stronie, choć serce nie miało prawa go zakłuć.
Ze swojej kryjówki nie miał jednak zamiaru wypełzać. Przy odrobinie szczęścia harionago zeżre tego człowieka i na niego samego już nie będzie miała ochoty.
Widać, to nie koniec. Poczwara wślizgnęła się przez drzwi dosłownie sekundę przed ich zatrzaśnięciem, ot, ledwo co nie przycięło kociego ogona. Raja zatrzymała się w pół ruchu, już za zamkniętymi drzwiami, widząc to szarobure przedstawienie.
Czemu teraz? Nigdy z tymi cholerstwami nie chciała się komunikować, nigdy tego nie robiła i nie miała też zamiaru. Ale co teraz? Zostawi go pod kasą z nadzieją, że ucieknie? Jeszcze wyglądał na bezpańskiego, pewnie przylepi się jak rzep do buta i nie będzie się go dało wygonić. Ugh.
Odetchnęła powoli, wsparta plecami o drzwi, zastanawiając się co zrobić. Kocie kłębki już zadomowiły się na półkach, roznosząc za sobą typowy, papierosowy swąd. Aż się jej palić zachciało. Odbiła się w końcu plecami od powierzchni, by i z tego rozpędu podejść do blatu, zawisnąć nad nim i przyjrzeć się schowanej za nim istocie.
Choć istota to dosyć ładne słowo. Za ładne, nawet, gdy patrzyło się na ten żałosny, zwinięty w kłębek przypadek. Uniosła brew, z wyraźnym zdegustowaniem malującym się na twarzy - Rozumiem, że chowasz się przed własnym cieniem? - przechyliła głowę, przyglądając się jego poczynaniom. Czy może raczej panicznym próbom zmniejszenia się do tego stopnia, żeby nikt nie mógł go znaleźć? Woda spływała jej jeszcze po czole, zmarzła, naprawdę, ostatnim o czym marzyła, to yokai, który wymagał niańczenia. Miała książki do wysuszenia, kwiaty do odratowania i upewnienie się, że jednak nie zalało jej magazynu. - Wypad mi stąd, nie mam siły na takie cyrki - fuknęła, krzyżując ręce na piersi.
Czemu teraz? Nigdy z tymi cholerstwami nie chciała się komunikować, nigdy tego nie robiła i nie miała też zamiaru. Ale co teraz? Zostawi go pod kasą z nadzieją, że ucieknie? Jeszcze wyglądał na bezpańskiego, pewnie przylepi się jak rzep do buta i nie będzie się go dało wygonić. Ugh.
Odetchnęła powoli, wsparta plecami o drzwi, zastanawiając się co zrobić. Kocie kłębki już zadomowiły się na półkach, roznosząc za sobą typowy, papierosowy swąd. Aż się jej palić zachciało. Odbiła się w końcu plecami od powierzchni, by i z tego rozpędu podejść do blatu, zawisnąć nad nim i przyjrzeć się schowanej za nim istocie.
Choć istota to dosyć ładne słowo. Za ładne, nawet, gdy patrzyło się na ten żałosny, zwinięty w kłębek przypadek. Uniosła brew, z wyraźnym zdegustowaniem malującym się na twarzy - Rozumiem, że chowasz się przed własnym cieniem? - przechyliła głowę, przyglądając się jego poczynaniom. Czy może raczej panicznym próbom zmniejszenia się do tego stopnia, żeby nikt nie mógł go znaleźć? Woda spływała jej jeszcze po czole, zmarzła, naprawdę, ostatnim o czym marzyła, to yokai, który wymagał niańczenia. Miała książki do wysuszenia, kwiaty do odratowania i upewnienie się, że jednak nie zalało jej magazynu. - Wypad mi stąd, nie mam siły na takie cyrki - fuknęła, krzyżując ręce na piersi.
Im dłużej wpatrywał się w wiszącą nad nim przemoczoną samicę, tym dłużej jedno pytanie niemal boleśnie świdrowało jego umysł. Nawet nie starał się go zignorować, bo tego zwyczajnie nie dało się zignorować. Sekundy milczenia powoli próbowały dobić do pełnej minuty. Razaro przełknął nerwowo ślinę, ani na moment nie spuszczając spojrzenia z kobiety. Nawet nie mrugnął, choć ukryte za wilczą maską przekrwione ślepia błagały o to bezskutecznie. W końcu jednak otworzył pysk, by pozbyć się ciążącego pytania.
– Ty mnie widzisz...?
Od razu poczuł się jak idiota. Nie było możliwości żeby go widziała, nikt żywy go nie widział. Wszyscy ignorowali go z taką samą łatwością, niezależnie od tego co robił i gdzie był. A jednak ona nie dość, że patrzyła prosto na niego to odnosiła się do tego co robił. Trudno byłoby to wziąć za przypadek, nawet gdyby uznać, że kobieta jest szurnięta i gada sama do siebie.
Podniósł się gwałtownie spod lady, przybliżając wilczy pysk do jej twarzy tak blisko, że mało co, a plastikowy pysk powędrowałby nosem w głąb jej mózgu. Yurei zmrużył podejrzliwie oczy. Nie chciał jej przestraszyć, sprawdzenie czy jej oczy się poruszą, gdy zmieni pozycję był jedynym jego pomysłem. Przynajmniej dopóki jeszcze się pochylała i jeszcze mógł się z nią zrównać.
(choć myślał jeszcze, by poślinić palec i włożyć jej do ucha)
Źrenice rozszerzyły się, gdy kobieta faktycznie podążyła za nim wzrokiem.
– Naprawdę mnie widzisz...
Pokręcił przecząco głową, bardzo gwałtownie i z zapałem, na próbę wygonienia go stąd. Zdążył się już zorientować, że harionago nie weszła do środka. Nie dziwił się jej zresztą. Miałaby tu do czynienia z drugą czarnowłosą, w której żyłach płynęła krew Oni skoro była taka wysoka. Nie miał jednak pewności czy demon nie czaił się na zewnątrz, gotów urwać mu łeb, gdy tylko wychyli się ze sklepu.
Zresztą porzucić pierwszą osobę, która od czasu jego śmierci zdawała się dostrzegać jego istnienie, byłoby wyjątkowo głupim pomysłem i zmarnowaną okazją. Być może jedyną.
– Zostaniemy tu z tobą – oznajmił z powracającą powoli pewnością siebie, uparcie trwając nie po tej stronie lady, po której powinien być ktoś, kto nie był właścicielem przybytku.
Zostaniemy tu z tobą już na zawsze... zawsze... zawsze.
– Ty mnie widzisz...?
Od razu poczuł się jak idiota. Nie było możliwości żeby go widziała, nikt żywy go nie widział. Wszyscy ignorowali go z taką samą łatwością, niezależnie od tego co robił i gdzie był. A jednak ona nie dość, że patrzyła prosto na niego to odnosiła się do tego co robił. Trudno byłoby to wziąć za przypadek, nawet gdyby uznać, że kobieta jest szurnięta i gada sama do siebie.
Podniósł się gwałtownie spod lady, przybliżając wilczy pysk do jej twarzy tak blisko, że mało co, a plastikowy pysk powędrowałby nosem w głąb jej mózgu. Yurei zmrużył podejrzliwie oczy. Nie chciał jej przestraszyć, sprawdzenie czy jej oczy się poruszą, gdy zmieni pozycję był jedynym jego pomysłem. Przynajmniej dopóki jeszcze się pochylała i jeszcze mógł się z nią zrównać.
(choć myślał jeszcze, by poślinić palec i włożyć jej do ucha)
Źrenice rozszerzyły się, gdy kobieta faktycznie podążyła za nim wzrokiem.
– Naprawdę mnie widzisz...
Pokręcił przecząco głową, bardzo gwałtownie i z zapałem, na próbę wygonienia go stąd. Zdążył się już zorientować, że harionago nie weszła do środka. Nie dziwił się jej zresztą. Miałaby tu do czynienia z drugą czarnowłosą, w której żyłach płynęła krew Oni skoro była taka wysoka. Nie miał jednak pewności czy demon nie czaił się na zewnątrz, gotów urwać mu łeb, gdy tylko wychyli się ze sklepu.
Zresztą porzucić pierwszą osobę, która od czasu jego śmierci zdawała się dostrzegać jego istnienie, byłoby wyjątkowo głupim pomysłem i zmarnowaną okazją. Być może jedyną.
– Zostaniemy tu z tobą – oznajmił z powracającą powoli pewnością siebie, uparcie trwając nie po tej stronie lady, po której powinien być ktoś, kto nie był właścicielem przybytku.
Zostaniemy tu z tobą już na zawsze... zawsze... zawsze.
A jednak. Widziała, nawet jeśli jedno oko dawno temu odmówiło posłuszeństwa, to drugie działało bez zarzutu. Przypatrywała mu się natarczywie, nie zważając na spływającą po czole wodę. Nawet gdy kropelka denerwująco zawisnęła z czubeczka nosa.
Mara zakręciła się w kącie za ladą, jakby tam od zawsze było jego miejsce. Nie był on pierwszym yurei, z którym Raja miała jakąkolwiek bliższą interakcję, ale był on pierwszym duchem, do którego postanowiła się odezwać. Zazwyczaj ignorowała ich istnienie, nawet gdy te wisiały jej tuż nad uchem, ale dzisiaj miarka się przebrała. Starła spływającą wodę z nosa, przełknęła zdenerwowana ślinę.
- Czy wyglądam, jakbym sobie takie paskudztwo umiała sama wyobrazić? - fuknęła, nadal wsparta na blacie. Na szybki ruch owej mary, gdy praktycznie styknęli się nosami, zareagowała nieznacznym odchyleniem głowy. Co by jej tak bezpośrednio na twarz nie chuchał, bo tego by już znieść nie mogła. Ciemnymi oczami przesunęła tylko po masce i chowającym się za nią spojrzeniu. Nie czuła strachu, choć wydawało się jej, że jednak powinna. Co jak co, na egzorcyzmowaniu i wyganianiu takich stworzeń nie znała się zbyt dobrze. Tylko i wyłącznie w teorii, ale to niezbyt wiele w starciu z nieczystą mocą. Chociaż ta tutaj wydawała się... hm.
Nawina i zagubiona. Może trochę przygłupia.
Wyprostowała się w końcu, dłonie opierając na biodrach. Obejrzała go dokładnie, kątem oka wyłapując kręcące się po półkach dymki przypominające koty. Urocze. Uroczy duch. Co to za ewenement?
Sięgnęła w końcu przez blat, by capnąć go za kaptur bluzy i spróbować poderwać jak niegrzeczne kocię, by ten stanął na nogach i spojrzał na nią z podobnego poziomu. Zamiast grubego materiału, poczuła dziwnie nieprzyjemną pustkę. Podobne to było do uczucia, gdy próbuje się postawić stopę na ostatnim schodku, a jego już tam nie ma. Wzdrygnęła się nieznacznie, od razu prostując.
- Nie wpuściłam Cię tu, zacznijmy od tego - skrzyżowała w końcu ręce na piersi, patrząc po nim w pełnym zdegustowaniu. Albo... może to po prostu była niechęć. Z delikatnym cieniem politowania gdzieś w tle. Cała paleta emocji.
- I naprawdę nie mam ochoty na gości. Więc albo spróbujesz mi wyjaśnić co odpierdalasz, albo robisz szybki wyjazd za drzwi. Pasuje? - przechyliła głowę, uważnie przyglądając się jego ewentualnym ruchom.
Mara zakręciła się w kącie za ladą, jakby tam od zawsze było jego miejsce. Nie był on pierwszym yurei, z którym Raja miała jakąkolwiek bliższą interakcję, ale był on pierwszym duchem, do którego postanowiła się odezwać. Zazwyczaj ignorowała ich istnienie, nawet gdy te wisiały jej tuż nad uchem, ale dzisiaj miarka się przebrała. Starła spływającą wodę z nosa, przełknęła zdenerwowana ślinę.
- Czy wyglądam, jakbym sobie takie paskudztwo umiała sama wyobrazić? - fuknęła, nadal wsparta na blacie. Na szybki ruch owej mary, gdy praktycznie styknęli się nosami, zareagowała nieznacznym odchyleniem głowy. Co by jej tak bezpośrednio na twarz nie chuchał, bo tego by już znieść nie mogła. Ciemnymi oczami przesunęła tylko po masce i chowającym się za nią spojrzeniu. Nie czuła strachu, choć wydawało się jej, że jednak powinna. Co jak co, na egzorcyzmowaniu i wyganianiu takich stworzeń nie znała się zbyt dobrze. Tylko i wyłącznie w teorii, ale to niezbyt wiele w starciu z nieczystą mocą. Chociaż ta tutaj wydawała się... hm.
Nawina i zagubiona. Może trochę przygłupia.
Wyprostowała się w końcu, dłonie opierając na biodrach. Obejrzała go dokładnie, kątem oka wyłapując kręcące się po półkach dymki przypominające koty. Urocze. Uroczy duch. Co to za ewenement?
Sięgnęła w końcu przez blat, by capnąć go za kaptur bluzy i spróbować poderwać jak niegrzeczne kocię, by ten stanął na nogach i spojrzał na nią z podobnego poziomu. Zamiast grubego materiału, poczuła dziwnie nieprzyjemną pustkę. Podobne to było do uczucia, gdy próbuje się postawić stopę na ostatnim schodku, a jego już tam nie ma. Wzdrygnęła się nieznacznie, od razu prostując.
- Nie wpuściłam Cię tu, zacznijmy od tego - skrzyżowała w końcu ręce na piersi, patrząc po nim w pełnym zdegustowaniu. Albo... może to po prostu była niechęć. Z delikatnym cieniem politowania gdzieś w tle. Cała paleta emocji.
- I naprawdę nie mam ochoty na gości. Więc albo spróbujesz mi wyjaśnić co odpierdalasz, albo robisz szybki wyjazd za drzwi. Pasuje? - przechyliła głowę, uważnie przyglądając się jego ewentualnym ruchom.
Przełknął nerwowo ślinę. Kobieta wcale nie była dla niego miła. Nie żeby oczekiwał jakiegokolwiek wylewnego powitania, ale jej daleko było nawet do zwykłej neutralności. Szybki rachunek sumienia sprawił, że po odjęciu wszystkich potencjalnych strat, na jakie mógł ją narazić - a było ich okrągłe zero, bo nie mógł ani trochę oddziaływać na otoczenie - wynik był prosty. Jako duch przyciągał najwyraźniej wszystkie sfrustrowane baby z okolicy. Uciekł wzrokiem gdzieś na bok, jak na złość trafiając spojrzeniem na jedną z półek i zgromadzony na niej asortyment.
Nie odpyskował, zajęty nagłym przygryzieniem języka, by nie parsknąć śmiechem. Całe szczęście, że umarł w tej przeklętej masce i mógł choć trochę maskować swoje emocje. Wygramolił się spod lady, starając się nie patrzeć na kobietę, ale zauważając, że ta próbuje go stamtąd wyłowić. Niech ma tę odrobinę satysfakcji.
Jeden z kotów, zauważając, że Razaro wypełznął z kryjówki, wskoczył na ladę, by do niego podejść, ale jak to kot - w połowie drogi stracił zainteresowanie właścicielem, zajęty nagłą próbą zrzucenia stosiku ulotek na ziemię. Yurei nawet próbował go powstrzymać, zanim zdał sobie sprawę, że to niepotrzebne.
– Nie potrzebuję twojego zaproszenia żeby tu wejść – rzucił od razu, bez krzty pomyślunku, nadal mając w pamięci jej desperacką próbę wyciągnięcia go spod lady.
Bo co mu mogła zrobić? Już udowodniła, że za fraki go nie złapie i nie wyrzuci za drzwi. Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. Chyba oboje byli tego świadomi.
Rozłożył bezradnie ręce w iście udawanym i lekceważącym geście. Powoli, bo powoli, ale zaczynał odzyskiwać pewność siebie, a z wcześniejszego przerażenia zaczynało zostawać coraz mniej. Yokai nie weszła do środka, coś ją powstrzymało, więc póki co był bezpieczny - i zaczynał to rozumieć.
– A ja naprawdę nie mam ochoty na szybki wyjazd za drzwi.
Kolejne dymne kocisko, tym razem pojawiając się znikąd, wbiegło na ladę, by przemierzyć ją w pełnym sprincie i skoczyć w dal, prosto w szafki. Razaro spojrzał na koty z równie zdegustowaną miną, z jaką kobieta patrzyła na niego. Musiałby te małe skurwibąki jakoś pozbierać, zanim rozpełzną się po sklepie jak karaluchy.
– Jak już się musisz tak prężyć, to na zewnątrz jest duch. Dopóki ona tam jest to stąd nie wyjdziemy – mruknął, ruchem głowy wskazując na drzwi prowadzące na zewnątrz, najwyraźniej węsząc możliwość upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu; pozbędzie się harionago, bo kobieta ją przegoni, a przy odrobinie szczęścia harionago zdąży śmiertelnie ranić kobietę.
Sam do okna nie podszedł nawet, by wskazać jej o którego ducha chodzi, resztki przerażenia nadal skutecznie powstrzymywały go przed podjęciem choćby najmniejszego ryzyka. Razaro stał tak po prostu jak zmokłe psisko, skubiąc popękany od gorąca materiał skórzanej kurtki, patrząc wyczekująco na właścicielkę sklepu i czekając aż ta zajmie się wszystkim.
Nie odpyskował, zajęty nagłym przygryzieniem języka, by nie parsknąć śmiechem. Całe szczęście, że umarł w tej przeklętej masce i mógł choć trochę maskować swoje emocje. Wygramolił się spod lady, starając się nie patrzeć na kobietę, ale zauważając, że ta próbuje go stamtąd wyłowić. Niech ma tę odrobinę satysfakcji.
Jeden z kotów, zauważając, że Razaro wypełznął z kryjówki, wskoczył na ladę, by do niego podejść, ale jak to kot - w połowie drogi stracił zainteresowanie właścicielem, zajęty nagłą próbą zrzucenia stosiku ulotek na ziemię. Yurei nawet próbował go powstrzymać, zanim zdał sobie sprawę, że to niepotrzebne.
– Nie potrzebuję twojego zaproszenia żeby tu wejść – rzucił od razu, bez krzty pomyślunku, nadal mając w pamięci jej desperacką próbę wyciągnięcia go spod lady.
Bo co mu mogła zrobić? Już udowodniła, że za fraki go nie złapie i nie wyrzuci za drzwi. Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. Chyba oboje byli tego świadomi.
Rozłożył bezradnie ręce w iście udawanym i lekceważącym geście. Powoli, bo powoli, ale zaczynał odzyskiwać pewność siebie, a z wcześniejszego przerażenia zaczynało zostawać coraz mniej. Yokai nie weszła do środka, coś ją powstrzymało, więc póki co był bezpieczny - i zaczynał to rozumieć.
– A ja naprawdę nie mam ochoty na szybki wyjazd za drzwi.
Kolejne dymne kocisko, tym razem pojawiając się znikąd, wbiegło na ladę, by przemierzyć ją w pełnym sprincie i skoczyć w dal, prosto w szafki. Razaro spojrzał na koty z równie zdegustowaną miną, z jaką kobieta patrzyła na niego. Musiałby te małe skurwibąki jakoś pozbierać, zanim rozpełzną się po sklepie jak karaluchy.
– Jak już się musisz tak prężyć, to na zewnątrz jest duch. Dopóki ona tam jest to stąd nie wyjdziemy – mruknął, ruchem głowy wskazując na drzwi prowadzące na zewnątrz, najwyraźniej węsząc możliwość upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu; pozbędzie się harionago, bo kobieta ją przegoni, a przy odrobinie szczęścia harionago zdąży śmiertelnie ranić kobietę.
Sam do okna nie podszedł nawet, by wskazać jej o którego ducha chodzi, resztki przerażenia nadal skutecznie powstrzymywały go przed podjęciem choćby najmniejszego ryzyka. Razaro stał tak po prostu jak zmokłe psisko, skubiąc popękany od gorąca materiał skórzanej kurtki, patrząc wyczekująco na właścicielkę sklepu i czekając aż ta zajmie się wszystkim.
Hime Hayami ubóstwia ten post.
W kwestii tego, jak chciała spędzić wieczór, naprawdę nie miała zbyt wielkich wymagań. Zamknąć sklep, zostawić to wszystko w pizdu i wreszcie odpocząć, próbując zasnąć choć na chwilę. Czy to naprawdę tak wiele?
Obecna sytuacja, w której znalazła się kompletnie bez własnej inicjatywy boleśnie ją o tym uświadomiła. Odetchnęła ciężko, odsuwając się nieznacznie, gdy nieznajomy jej duch postanowił się podnieść. Ręce cały czas trzymała skrzyżowane na piersi, zastanawiając się intensywnie jak pozbyć się szkodnika, skoro najwyraźniej fizycznie niewiele była w stanie z nim poczynić. Oh, gdyby tylko, to już dawno byłby za drzwiami...
Odwzajemniła ostrzegawcze spojrzenie mężczyzny, gdy ten, w nagłym przypływie pewności siebie, postanowił się jej przyjrzeć. Choć górowała nad nim, a z mokrych włosów ciekła woda, to jej jakże przerażająca aparycja wiele traciła na tle asortymentu rozciągającego się za jej plecami. Nie zdawała się jednak zbytnio się tym przejmować.
Na krótki moment, jej uwagę przykuły panoszące się wszędzie dymne kociska. Zerknęła za nimi kątem oka, gdy panoszyły się na pobliskiej półce, zgrabnie przestępując między kolorowym asortymentem. Ponownie przeniosła wzrok na obcą osobistość. Miała moment, żeby uważniej mu się przyjrzeć, gdy ten wysnuwał swoje spiskowe teorie o tym jak bardzo oni są w tym momencie w dupie, nie zdając sobie sprawy z tego jak naprawdę jej to nie interesowało. Kolejny, któremu wydaje się, że coś jednak może.
Uniosła w rozbawieniu brew. Nawet wyrwało się jej ciche parsknięcie śmiechem.
– I co, wydaje ci się, że to ja mam coś z tym zrobić? – przechyliła rozbawiona głowę, patrząc po niewielkiej posturze duszka. Sięgnęła, by delikatnie przegonić kocię kręcące się w okolicy kasy. Jaki pan, taki i zwierzak, pewnie też miały lepkie łapki. Dopiero po tym odwróciła głowę w stronę okna, choć i sama nie zamierzała do niego podchodzić. To, że je widziała nie oznaczało, że miała nad nimi jakąkolwiek władzę. Przewagę. Może właśnie to ją tak wkurwiało w tej niedawno nabytej zdolności - bezsilność nad tym, co pozornie wydawało się jej fizyczne.
– Jeśli zamierzasz tu zostać, dopóki to coś nie zniknie, proszę bardzo, ale ja mam swoje do zrobienia. Nie plącz mi się pod nogami – przeszła, by złapać stojącą za nim miotłę. Jak się będzie rzucał, to dostanie nią w łeb. Modliła się jedynie w duchu, by stworzenie terroryzujące ulice faktycznie nie mogło tu wejść. Bo takiej zniewagi już by chyba nie zdzierżyła.
Obecna sytuacja, w której znalazła się kompletnie bez własnej inicjatywy boleśnie ją o tym uświadomiła. Odetchnęła ciężko, odsuwając się nieznacznie, gdy nieznajomy jej duch postanowił się podnieść. Ręce cały czas trzymała skrzyżowane na piersi, zastanawiając się intensywnie jak pozbyć się szkodnika, skoro najwyraźniej fizycznie niewiele była w stanie z nim poczynić. Oh, gdyby tylko, to już dawno byłby za drzwiami...
Odwzajemniła ostrzegawcze spojrzenie mężczyzny, gdy ten, w nagłym przypływie pewności siebie, postanowił się jej przyjrzeć. Choć górowała nad nim, a z mokrych włosów ciekła woda, to jej jakże przerażająca aparycja wiele traciła na tle asortymentu rozciągającego się za jej plecami. Nie zdawała się jednak zbytnio się tym przejmować.
Na krótki moment, jej uwagę przykuły panoszące się wszędzie dymne kociska. Zerknęła za nimi kątem oka, gdy panoszyły się na pobliskiej półce, zgrabnie przestępując między kolorowym asortymentem. Ponownie przeniosła wzrok na obcą osobistość. Miała moment, żeby uważniej mu się przyjrzeć, gdy ten wysnuwał swoje spiskowe teorie o tym jak bardzo oni są w tym momencie w dupie, nie zdając sobie sprawy z tego jak naprawdę jej to nie interesowało. Kolejny, któremu wydaje się, że coś jednak może.
Uniosła w rozbawieniu brew. Nawet wyrwało się jej ciche parsknięcie śmiechem.
– I co, wydaje ci się, że to ja mam coś z tym zrobić? – przechyliła rozbawiona głowę, patrząc po niewielkiej posturze duszka. Sięgnęła, by delikatnie przegonić kocię kręcące się w okolicy kasy. Jaki pan, taki i zwierzak, pewnie też miały lepkie łapki. Dopiero po tym odwróciła głowę w stronę okna, choć i sama nie zamierzała do niego podchodzić. To, że je widziała nie oznaczało, że miała nad nimi jakąkolwiek władzę. Przewagę. Może właśnie to ją tak wkurwiało w tej niedawno nabytej zdolności - bezsilność nad tym, co pozornie wydawało się jej fizyczne.
– Jeśli zamierzasz tu zostać, dopóki to coś nie zniknie, proszę bardzo, ale ja mam swoje do zrobienia. Nie plącz mi się pod nogami – przeszła, by złapać stojącą za nim miotłę. Jak się będzie rzucał, to dostanie nią w łeb. Modliła się jedynie w duchu, by stworzenie terroryzujące ulice faktycznie nie mogło tu wejść. Bo takiej zniewagi już by chyba nie zdzierżyła.
maj 2038 roku