16 lutego, 2036, stary hotel w Nanashi
Wstęp w te rejony mieli nieliczni, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Dostał pozwolenie, a raczej został zaproszony. Niespokojna dusza zadomowiła się w tych terenach strasząc okoliczne dzieciaki. O ile rzeczywiście to było przyczyną a nie zwarcie w kablach. Bo prawdę powiedziawszy migawki światła, które pojawiały się w nieregularnych odstępach czasowych i przypominały flesz aparatu jeszcze o niczym konkretnym nie świadczyły.
Zatrzymał się przed wejściem i naciągnął mocniej na twarz szalik, który go mocno okrywał. Było zimno, wręcz paskudnie zimno. Czuł, jak gile w nosie mu zamarzają a palce pomimo skrycia w rękawiczkach niemal odpadają.
No nic, jak trzeba działać to trzeba działać.
Pchnął ciężkie drzwi, które z oporem rozsunęły się a przy tym wydały z siebie nieprzyjemne odgłos szurania po starej, zakurzonej podłodze. Do pomieszczenia wpadło nieco śniegu, kiedy chłopak niemal wskoczył do środka jednocześnie zamykając za sobą wrota. Rozejrzał się po pomieszczeniu próbując dostrzec cokolwiek, aczkolwiek panujący w środku półmrok w żaden sposób mu nie pomagał. Enma wzruszył jedynie ramionami po czym otrzepał się z resztek śniegu i podszedł do jednego z wielu stolików, który zapewne w latach swej świetności prezentował się dumnie przyciągając wzrok gości, teraz rozpadający się żałośnie przez upływ lat. Położył na nim swoją torbę, po czym zębami ściągnął pierwszą rękawiczkę a zaraz potem drugą. Opuszki palców były zaczerwienione i lodowate, dlatego tym bardziej chciał wykonać robotę, o ile rzecz jasna historia o rzekomym duchu była prawdziwa, i wrócić do siebie. Poszperał przez moment w torbie wyciągając z niej skórzany woreczek oraz parę niewielkich świec i zapalniczkę do nich.
- Cześć. - odezwał się a jego spokojny głos rozszedł się echem po pomieszczeniu. Skierował swe kroki w stronę drzwi, a następnie otworzywszy woreczek rozsypał na podłogę sól w linii prostej, tym samym odcinając ewentualną drogę ucieczki dla niespokojnego bytu.
- Wiem, że tu jesteś. Kryjesz się w tym budynku i straszysz dzieciaki. Nie jest ci wstyd? - kontynuował, teraz zapalając dwie świeczki. Wyprostował się i odwrócił, próbując cokolwiek usłyszeć.
- Oi, nie tchórz teraz i chodź. Pomogę ci. Obiecuję, że nie będzie cię bolało. Zrobimy to szybko, okej? - wyciągnął z kieszeni ofudę, powoli szykując się do rytuału.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Nie mogli mu dać spokoju?
Stał w otwartym oknie, walcząc z samym sobą. Nie czuł zimna i choć uczepiona karniszu zasłona wybrzuszała się i trzepotała wraz z silniejszymi podmuchami powietrza, jego własne ubrania pozostały nienaruszone. Patrzył się na skrywy w bieli świat na zewnątrz, ale nie ignorował tego, co działo się w środku. Świst wiatru mieszał się z odgłosem kroków z korytarza.
Nie robił nic złego; nie panoszył się. Nie straszył ludzi, właściwie w ogóle nie wchodził z nimi w interakcję - choć mógł. I bywały lodowate noce, jak dzisiejsza, gdy wpatrywał się z przeciwległego kąta pokoju w śpiącą twarz bezimiennej postaci, której jedynym celem było skrycie się przed chłodem w opuszczonym hotelu Nanashi; skulonej, przykrytej starym materiałem grubych kotar. Zastanawiał się wtedy, czy to jest właśnie "ta" osoba; czy powinien wykonać pierwszy krok, dotknąć policzka, skroni, umysłu. Wejść w świat, który do niego nie należał, ale który, jeżeli się postara, stanie się częścią jego nowego życia.
Rezygnował.
Ilekroć był już pewien, że powinien się zmusić, znajdował pierwszy lepszy argument, który niszczył zgromadzony zapał. Wycofywał się wtedy, odchodził pospiesznie, odbiegając od zziębnietych ciał.
Minęły miesiące.
Przez komnaty i hole przewijały się różne charaktery. Ludzie zostawali na dzień, dwa. Wyruszali dalej, ale on trwał w tym miejscu, przykuty przez wspomnienia i własną naiwność. Ciągle powtarzał sobie, że kończy mu się czas; zaraz będzie za późno. Niczego to nie zmieniało.
Teraz nie był pewien, co było powodem dzisiejszych odwiedzin. Może miejscowe dzieciaki utkały nową plotkę; w Nanashi kochano straszne historie. Mówiono o nich cały czas i choć większość mijała się z prawdą szerokim łukiem, wśród nich można było odcedzić parę interesujących; realnych.
Oparta o parapet dłoń zwinęła się w pięść.
Słyszał szuranie za drzwiami. Nie miał wglądu w to, co robił intruz, ale domyślał się jego odruchów. Może wprawionym ruchem przyklejał do powierzchni ściany omamori ze znakiem wiążącym. Albo wysypywał grubą linię soli, aby uniemożliwić ucieczkę. Albo sprawdzał czy jego przerobiona broń jest sprawna, bo jeśli tak...
Warui odetchnął, przytykając wolną rękę do czoła. Pod opuszkami nie czuł niczego szczególnego, choć wiedział, że powinien syczeć z bólu.
"Wiem, że tu jesteś".
Zostaw mnie. Co ja ci zrobiłem?
"... straszysz dzieciaki. Nie jest ci wstyd?"
Wstyd?
Co jest wstydliwego w pragnieniu życia? Ten świat - świat ludzi - należy do niego w stakim samym stopniu jak należy do zwykłych śmiertelników. Otrzymał go wraz z narodzinami; wychował się tu. Zmory, demony i bóstwa były mu w pełni obce, więc dlaczego był wyganiany jak nieproszony gość?
Poruszył się, gdy usłyszał dźwięk odpalanej zapalniczki. Ogień. Na samo wspomnienie zsunął palce z policzka; z pomarszczonej skóry wyżartej przez płomienie. Powinien uciekać; był w tym dobry. W tchórzeniu.
"... chodź".
Wzbierał w nim gniew; gniew za to, co go spotkało. Za to, ile stracił i jaką cenę musiał zapłacić, aby ponownie stanąć na nogi. Wściekłość, bo z każdej strony kolejny palec go wytykał, jakby w ogóle znano jego historię; mieli prawo oceniać? Ludzie twierdzili w swojej naiwności, że można przywyknąć do wszystkiego - do bólu, samotności, do pieniędzy albo szczęścia. Nieprawda. Bywały rzeczy, wspomnienia i czynności, które uzależniały jak najpodlejszy narkotyk. Odstawione na bok i tak nie pozwoliły o sobie zapomnieć szarpiąc za umysł jak silne dłonie szkolnego łobuza szarpią za ubranie bezbronnej ofiary. Dzień za dniem spędzały z powiek resztki snu, nie dając wypocząć ani pamięci, ani ciału. Właściwie, jak się nad tym zastanawiał, to irracjonalne, że czuł się zmęczony; teraz, gdy został uwolniony od zobowiązań, jego materialna forma zniknęła jak strząśnięta znad garnka para.
A jednak głos nieznajomego wprawiał go w stan, jaki najtrafniej określiłby "brakiem energii".
Ruszył w kierunku drzwi.
"Zrobimy to szybko, okej?"
Sięgnął po klamkę, ale zaraz zamarł.
Jakie to głupie. Bezsensowne.
Otrząsnął się, przypominając sobie, czym jest. Stawiając krok, zniknął z jednej strony wrót, a pojawił się po drugiej - i zatrzymał raptownie. Osmolony but znajdował się pół centymetra od wytyczonej granicy z soli. Więc jednak.
- Jestem, nie krzycz - rzucił swobodnie, unosząc ramiona jak prezenter, który pragnie ukazać publiczności cały świat. Jego czujny wzrok padł na rękę chłopaka; ofuda. Oczywiście, że tak. - I znam takich jak ty. To kiepskie co robicie. - Opuścił nadgarstki, opierając się lekko o ścianę; albo raczej wyglądając, jakby to zrobił. Na twarzy od razu pojawił się uśmiech; chłopięcy i niegroźny, niemal zainteresowany. - Nie masz prawa mnie niszczyć, ale jeżeli ci się uda, to może tym lepiej. - Obrócił nieco głowę, tocząc spojrzeniem po zakurzonych, ciemnych ścianach. Jedna, wielka pustka. - Sam się nie zdecyduję.
Stał w otwartym oknie, walcząc z samym sobą. Nie czuł zimna i choć uczepiona karniszu zasłona wybrzuszała się i trzepotała wraz z silniejszymi podmuchami powietrza, jego własne ubrania pozostały nienaruszone. Patrzył się na skrywy w bieli świat na zewnątrz, ale nie ignorował tego, co działo się w środku. Świst wiatru mieszał się z odgłosem kroków z korytarza.
Nie robił nic złego; nie panoszył się. Nie straszył ludzi, właściwie w ogóle nie wchodził z nimi w interakcję - choć mógł. I bywały lodowate noce, jak dzisiejsza, gdy wpatrywał się z przeciwległego kąta pokoju w śpiącą twarz bezimiennej postaci, której jedynym celem było skrycie się przed chłodem w opuszczonym hotelu Nanashi; skulonej, przykrytej starym materiałem grubych kotar. Zastanawiał się wtedy, czy to jest właśnie "ta" osoba; czy powinien wykonać pierwszy krok, dotknąć policzka, skroni, umysłu. Wejść w świat, który do niego nie należał, ale który, jeżeli się postara, stanie się częścią jego nowego życia.
Rezygnował.
Ilekroć był już pewien, że powinien się zmusić, znajdował pierwszy lepszy argument, który niszczył zgromadzony zapał. Wycofywał się wtedy, odchodził pospiesznie, odbiegając od zziębnietych ciał.
Minęły miesiące.
Przez komnaty i hole przewijały się różne charaktery. Ludzie zostawali na dzień, dwa. Wyruszali dalej, ale on trwał w tym miejscu, przykuty przez wspomnienia i własną naiwność. Ciągle powtarzał sobie, że kończy mu się czas; zaraz będzie za późno. Niczego to nie zmieniało.
Teraz nie był pewien, co było powodem dzisiejszych odwiedzin. Może miejscowe dzieciaki utkały nową plotkę; w Nanashi kochano straszne historie. Mówiono o nich cały czas i choć większość mijała się z prawdą szerokim łukiem, wśród nich można było odcedzić parę interesujących; realnych.
Oparta o parapet dłoń zwinęła się w pięść.
Słyszał szuranie za drzwiami. Nie miał wglądu w to, co robił intruz, ale domyślał się jego odruchów. Może wprawionym ruchem przyklejał do powierzchni ściany omamori ze znakiem wiążącym. Albo wysypywał grubą linię soli, aby uniemożliwić ucieczkę. Albo sprawdzał czy jego przerobiona broń jest sprawna, bo jeśli tak...
Warui odetchnął, przytykając wolną rękę do czoła. Pod opuszkami nie czuł niczego szczególnego, choć wiedział, że powinien syczeć z bólu.
"Wiem, że tu jesteś".
Zostaw mnie. Co ja ci zrobiłem?
"... straszysz dzieciaki. Nie jest ci wstyd?"
Wstyd?
Co jest wstydliwego w pragnieniu życia? Ten świat - świat ludzi - należy do niego w stakim samym stopniu jak należy do zwykłych śmiertelników. Otrzymał go wraz z narodzinami; wychował się tu. Zmory, demony i bóstwa były mu w pełni obce, więc dlaczego był wyganiany jak nieproszony gość?
Poruszył się, gdy usłyszał dźwięk odpalanej zapalniczki. Ogień. Na samo wspomnienie zsunął palce z policzka; z pomarszczonej skóry wyżartej przez płomienie. Powinien uciekać; był w tym dobry. W tchórzeniu.
"... chodź".
Wzbierał w nim gniew; gniew za to, co go spotkało. Za to, ile stracił i jaką cenę musiał zapłacić, aby ponownie stanąć na nogi. Wściekłość, bo z każdej strony kolejny palec go wytykał, jakby w ogóle znano jego historię; mieli prawo oceniać? Ludzie twierdzili w swojej naiwności, że można przywyknąć do wszystkiego - do bólu, samotności, do pieniędzy albo szczęścia. Nieprawda. Bywały rzeczy, wspomnienia i czynności, które uzależniały jak najpodlejszy narkotyk. Odstawione na bok i tak nie pozwoliły o sobie zapomnieć szarpiąc za umysł jak silne dłonie szkolnego łobuza szarpią za ubranie bezbronnej ofiary. Dzień za dniem spędzały z powiek resztki snu, nie dając wypocząć ani pamięci, ani ciału. Właściwie, jak się nad tym zastanawiał, to irracjonalne, że czuł się zmęczony; teraz, gdy został uwolniony od zobowiązań, jego materialna forma zniknęła jak strząśnięta znad garnka para.
A jednak głos nieznajomego wprawiał go w stan, jaki najtrafniej określiłby "brakiem energii".
Ruszył w kierunku drzwi.
"Zrobimy to szybko, okej?"
Sięgnął po klamkę, ale zaraz zamarł.
Jakie to głupie. Bezsensowne.
Otrząsnął się, przypominając sobie, czym jest. Stawiając krok, zniknął z jednej strony wrót, a pojawił się po drugiej - i zatrzymał raptownie. Osmolony but znajdował się pół centymetra od wytyczonej granicy z soli. Więc jednak.
- Jestem, nie krzycz - rzucił swobodnie, unosząc ramiona jak prezenter, który pragnie ukazać publiczności cały świat. Jego czujny wzrok padł na rękę chłopaka; ofuda. Oczywiście, że tak. - I znam takich jak ty. To kiepskie co robicie. - Opuścił nadgarstki, opierając się lekko o ścianę; albo raczej wyglądając, jakby to zrobił. Na twarzy od razu pojawił się uśmiech; chłopięcy i niegroźny, niemal zainteresowany. - Nie masz prawa mnie niszczyć, ale jeżeli ci się uda, to może tym lepiej. - Obrócił nieco głowę, tocząc spojrzeniem po zakurzonych, ciemnych ścianach. Jedna, wielka pustka. - Sam się nie zdecyduję.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Prawdę powiedziawszy był rad, że duch postanowił wyjść mu naprzeciw. Enma nie lubił zabaw w kotka i myszkę. Były utrapieniem i jedynie marnowały czas. JEGO czas, który mógł przeznaczyć na coś bardziej konstruktywnego jak chociażby oglądanie kolejnego odcinka anime czy innego serialu. Póki jeszcze mógł, bo za parę lat.... cóż. Niebawem to wszystko i tak się skończy.
Kiedy jasne spojrzenie spoczęło na twarzy ducha, Enma nie wyrażał jakichkolwiek skrajnych emocji jak obrzydzenie, strach czy zaskoczenie. Czy napotykany yurei był brzydki? Cholera, no jasne że tak. Widok spalonej skóry nigdy nie będzie należał do najprzyjemniejszych. Ale Enma widział w swym życiu o wiele gorsze widoki, zarówno w świecie żywych jak i martwych, kiedy to wszelakie yokai oraz yurei ochoczo go odwiedzały.
Musiał jakoś z tym żyć. Nie, nie żyć. Funkcjonować i koegzystować.
Wreszcie wargi ugięły się lekko pod śmiałym uśmiechem. Wbrew pozorom nie był wrogo nastawiony. A przynajmniej chciał w to wierzyć.
- No widzisz, a ja uważam, że bardzo potrzebne. Ile to jeszcze będzie trwało? Miesiąc? Dwa? Rok? Im dłużej będziesz balansował na krawędzi, tym bardziej będziesz popadał w obłęd, aż wreszcie zapomnisz o wszystkim, zgnijesz i staniesz się potencjalnym zagrożeniem dla otoczenia. Bezpańskie yurei nie mogą samodzielnie funkcjonować w tym świecie, mój drogi Casperze. Przecież dobrze o tym wiesz. Trzymasz się utraconego życia wszystkim co masz, żyjesz w nadziei, że coś się zmieni. Ale to tylko mara, zwykła ułuda i karmienie pustą obietnicą dalszej, potrzebnej egzystencji. Pamiętasz w ogóle po co chodzisz po świecie? - przechylił głowę lekko w bok i zrobił niespieszny krok w jego stron. Odgłos ciężkich butów odbił się echem po pomieszczeniu.
- Jesteś zdesperowany, ale właściwie... po co? Nie lepiej w końcu odpocząć? Nie zamierzam cię niszczyć, bo jeszcze nie zrobiłeś nic złego. Po prostu odeślę twą umęczoną duszę tam, gdzie powinna trafić w dniu twojej śmierci. Przyniosę ci ukojenie. Zajmie to krótką chwilę. - kolejny krok, aż stanął na przeciwko niego w odległości zaledwie trzech metrów. Czy było mu żal ducha?
Nie. Nie wolno mu było darzyć wszelakie byty jakimikolwiek uczuciami. Była to święta zasada panująca w klanie, przekazywana z pokolenia na pokolenie, siłą wtaczana w dziecięce umysły. Mieli chronić porządku na świecie. Strażnicy pierdolonego balansu kosztem wszystkiego innego dookoła.
- Zamknij oczy, będzie ci łatwiej. - mruknął unosząc drugą rękę składając z jej palców pieczęć, a czerwone korale różańca odbiły się od siebie.
- Wszystko będzie dobrze. - kojący głos wypłynął z jego ust ociekając słodkim kłamstwem. Nie musiał tego robić. Mógł bez słowa zacząć rytuał. Ale nie wiedzieć czemu patrząc na tę zmarkotniałą bułę poczuł jakiś dziwny ścisk w żołądku, a uczucie nostalgii i czegoś, co zapomniał już dawno temu, jakby wyparł to z pamięci, szarpnęło jego wnętrznościami.
Odetchnął cicho i otworzył usta, by rozpocząć inkantację.
Kiedy jasne spojrzenie spoczęło na twarzy ducha, Enma nie wyrażał jakichkolwiek skrajnych emocji jak obrzydzenie, strach czy zaskoczenie. Czy napotykany yurei był brzydki? Cholera, no jasne że tak. Widok spalonej skóry nigdy nie będzie należał do najprzyjemniejszych. Ale Enma widział w swym życiu o wiele gorsze widoki, zarówno w świecie żywych jak i martwych, kiedy to wszelakie yokai oraz yurei ochoczo go odwiedzały.
Musiał jakoś z tym żyć. Nie, nie żyć. Funkcjonować i koegzystować.
Wreszcie wargi ugięły się lekko pod śmiałym uśmiechem. Wbrew pozorom nie był wrogo nastawiony. A przynajmniej chciał w to wierzyć.
- No widzisz, a ja uważam, że bardzo potrzebne. Ile to jeszcze będzie trwało? Miesiąc? Dwa? Rok? Im dłużej będziesz balansował na krawędzi, tym bardziej będziesz popadał w obłęd, aż wreszcie zapomnisz o wszystkim, zgnijesz i staniesz się potencjalnym zagrożeniem dla otoczenia. Bezpańskie yurei nie mogą samodzielnie funkcjonować w tym świecie, mój drogi Casperze. Przecież dobrze o tym wiesz. Trzymasz się utraconego życia wszystkim co masz, żyjesz w nadziei, że coś się zmieni. Ale to tylko mara, zwykła ułuda i karmienie pustą obietnicą dalszej, potrzebnej egzystencji. Pamiętasz w ogóle po co chodzisz po świecie? - przechylił głowę lekko w bok i zrobił niespieszny krok w jego stron. Odgłos ciężkich butów odbił się echem po pomieszczeniu.
- Jesteś zdesperowany, ale właściwie... po co? Nie lepiej w końcu odpocząć? Nie zamierzam cię niszczyć, bo jeszcze nie zrobiłeś nic złego. Po prostu odeślę twą umęczoną duszę tam, gdzie powinna trafić w dniu twojej śmierci. Przyniosę ci ukojenie. Zajmie to krótką chwilę. - kolejny krok, aż stanął na przeciwko niego w odległości zaledwie trzech metrów. Czy było mu żal ducha?
Nie. Nie wolno mu było darzyć wszelakie byty jakimikolwiek uczuciami. Była to święta zasada panująca w klanie, przekazywana z pokolenia na pokolenie, siłą wtaczana w dziecięce umysły. Mieli chronić porządku na świecie. Strażnicy pierdolonego balansu kosztem wszystkiego innego dookoła.
- Zamknij oczy, będzie ci łatwiej. - mruknął unosząc drugą rękę składając z jej palców pieczęć, a czerwone korale różańca odbiły się od siebie.
- Wszystko będzie dobrze. - kojący głos wypłynął z jego ust ociekając słodkim kłamstwem. Nie musiał tego robić. Mógł bez słowa zacząć rytuał. Ale nie wiedzieć czemu patrząc na tę zmarkotniałą bułę poczuł jakiś dziwny ścisk w żołądku, a uczucie nostalgii i czegoś, co zapomniał już dawno temu, jakby wyparł to z pamięci, szarpnęło jego wnętrznościami.
Odetchnął cicho i otworzył usta, by rozpocząć inkantację.
Brak skrajnej reakcji ze strony egzorcysty powinien zapalić pierwszą z czerwonych lampek, ale Shin'ya albo nie dostrzegł tego oczywistego znaku, albo nie chciał go dostrzec. Wpatrywał się w puste, zakurzony ściany; w odchodzącą nierównymi płatami tapetę, żółtą od dymu papierosowego i minionych lat. Tyle tu wspomnień; hotel opuszczono dziesiątki lat temu, ale gdy przechadzał się gęstymi korytarzami, widział pozostawione ślady ludzkiej obecności. Uszczerbek we framudze drzwi tam, gdzie ktoś przypadkiem uderzył wnoszonym do wnętrza meblem. Otarcia na podłodze w kształcie rozwartego kąta od szurających po deskach drzwi, które błędnie zamontowano. Widział obrazy i certyfikaty. Widział materiały na zdjęcia, których nigdy nie stworzono.
Uśmiechał się dalej, słuchając nieznajomego. Dzieciak nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, ile kosztowało go, aby zostać na Ziemi; nie w formie, do której przywykł, z którą nauczył się żyć. W nowej; potężniejszej i słabszej jednocześnie. Dobrej, złej. Strasznej, ale prawdziwej.
Ile to będzie jeszcze trwało?
Może faktycznie miesiąc. Dwa. Rok. Albo zakończy się dzisiejszej nocy, tak jak rozplanował w grafiku ciemnowłosy natręt. Warui zastanawiał się czasami, czy tak nie byłoby lepiej. Odpuszczenie sobie i swoim chorym, pewnie poddanym hiperbolizacji żądzom. Otrzepałby dłonie, rzucił w przestrzeń: "ok, próbowałem, więcej nie dam rady" i odszedłby...
... ale właśnie. Gdzie dokładnie?
Ile wiedzieli o zaświatach?
Uśmiech, utrzymujący się na jego obliczu, nie zniknął, ale nie miał już w sobie nic z wesołości. Zastygł jak maska; sztuczne tworzywo uczepione twarzy. Wzrok przetoczył się ostatni raz po holu, który mijał niezliczoną ilość razy, szukając tu ukojenia dla zszarpanych nerwów; i wspomnień o nim, aż wreszcie natrafił na rozmówcę.
Chłopak znalazł się już blisko, ale yurei nie reagował na to w żaden konkretny sposób. Normalnie jego instynkt samozachowawczy nakazywałby ucieczkę; znał zasady. Nieważne kto przed nim stał, mógł być doświadczony i niebezpieczny. Wielu na takich nie wyglądało, ale był już świadkiem tego, jak ciała duchów nagle rozpadały się; rozmywały jak poranna mgła. Zionące pustką oczodoły nieco się zwęziły, gdy dłonie nieznajomego splotły się w znaku.
Pieczęć.
- Ty uważasz - mruknął szyderczo, zdając sobie sprawę, że nie jest już w stanie dłużej utrzymywać roli rozbawionego. - A pytał ktoś mnie? - Odepchnął się od ściany, stając prosto; tylko ramiona nieco opadły, przyjmując na siebie ciężar nadchodzącej konfrontacji. - Czy może w momencie śmierci przestałem mieć jakiekolwiek znaczenie? - Kamuflaż skrywający oblicze zaczął pękać i kruszyć się w zatrważającym tempie. Korozja nasilała się z sekundy na sekundę, gdy wpatrywał się w czarnowłosego z nieodgadnioną miną.
A potem nagle uniósł rękę.
Palce były czarne, osmolone, przeżarte do żywego mięsa; niematerialne, niebędące w stanie zrobić krzywdy. Nie taki miał jednak zamiar. Oparł je tylko na dłoni chłopaka; czasami, gdy było wystarczająco późno, gdy noc stawała się głęboka, a cisza martwa, dotyk ducha zdawał się lekko wyczuwalny.
Jak ostatni oddech, wyślizgnięty spomiędzy warg prosto na gołą skórę.
- Przestań - niski głos przerwał milczenie między nimi. Spodziewał się, że może zostać zignorowany. Kapłani bywali różni, ich metody również. Niektóre dusze zdawały się odchodzić w spokoju, ale miał za sobą zbyt wiele sytuacji, w których rozdzierający wrzask przeszywał samo niebo. - Nic o mnie nie wiesz, więc skończ z tą czczą gadaniną. Jeżeli musisz mnie zabić, zrobisz to. Ale chcę się móc bronić.
Opuszki palców zsunęły się z ręki chłopaka, dłoń yurei opadła wzdłuż ciała, zaciskając się silnie w pięść. Gdyby nie sczerniała sadza okrywająca znaczną część jego ciała i ubrań, z pewnością widać byłoby napięte mięśnie w okolicy knykci.
- Pomóż mi zawiązać kontrakt.
Uśmiechał się dalej, słuchając nieznajomego. Dzieciak nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, ile kosztowało go, aby zostać na Ziemi; nie w formie, do której przywykł, z którą nauczył się żyć. W nowej; potężniejszej i słabszej jednocześnie. Dobrej, złej. Strasznej, ale prawdziwej.
Ile to będzie jeszcze trwało?
Może faktycznie miesiąc. Dwa. Rok. Albo zakończy się dzisiejszej nocy, tak jak rozplanował w grafiku ciemnowłosy natręt. Warui zastanawiał się czasami, czy tak nie byłoby lepiej. Odpuszczenie sobie i swoim chorym, pewnie poddanym hiperbolizacji żądzom. Otrzepałby dłonie, rzucił w przestrzeń: "ok, próbowałem, więcej nie dam rady" i odszedłby...
... ale właśnie. Gdzie dokładnie?
Ile wiedzieli o zaświatach?
Uśmiech, utrzymujący się na jego obliczu, nie zniknął, ale nie miał już w sobie nic z wesołości. Zastygł jak maska; sztuczne tworzywo uczepione twarzy. Wzrok przetoczył się ostatni raz po holu, który mijał niezliczoną ilość razy, szukając tu ukojenia dla zszarpanych nerwów; i wspomnień o nim, aż wreszcie natrafił na rozmówcę.
Chłopak znalazł się już blisko, ale yurei nie reagował na to w żaden konkretny sposób. Normalnie jego instynkt samozachowawczy nakazywałby ucieczkę; znał zasady. Nieważne kto przed nim stał, mógł być doświadczony i niebezpieczny. Wielu na takich nie wyglądało, ale był już świadkiem tego, jak ciała duchów nagle rozpadały się; rozmywały jak poranna mgła. Zionące pustką oczodoły nieco się zwęziły, gdy dłonie nieznajomego splotły się w znaku.
Pieczęć.
- Ty uważasz - mruknął szyderczo, zdając sobie sprawę, że nie jest już w stanie dłużej utrzymywać roli rozbawionego. - A pytał ktoś mnie? - Odepchnął się od ściany, stając prosto; tylko ramiona nieco opadły, przyjmując na siebie ciężar nadchodzącej konfrontacji. - Czy może w momencie śmierci przestałem mieć jakiekolwiek znaczenie? - Kamuflaż skrywający oblicze zaczął pękać i kruszyć się w zatrważającym tempie. Korozja nasilała się z sekundy na sekundę, gdy wpatrywał się w czarnowłosego z nieodgadnioną miną.
A potem nagle uniósł rękę.
Palce były czarne, osmolone, przeżarte do żywego mięsa; niematerialne, niebędące w stanie zrobić krzywdy. Nie taki miał jednak zamiar. Oparł je tylko na dłoni chłopaka; czasami, gdy było wystarczająco późno, gdy noc stawała się głęboka, a cisza martwa, dotyk ducha zdawał się lekko wyczuwalny.
Jak ostatni oddech, wyślizgnięty spomiędzy warg prosto na gołą skórę.
- Przestań - niski głos przerwał milczenie między nimi. Spodziewał się, że może zostać zignorowany. Kapłani bywali różni, ich metody również. Niektóre dusze zdawały się odchodzić w spokoju, ale miał za sobą zbyt wiele sytuacji, w których rozdzierający wrzask przeszywał samo niebo. - Nic o mnie nie wiesz, więc skończ z tą czczą gadaniną. Jeżeli musisz mnie zabić, zrobisz to. Ale chcę się móc bronić.
Opuszki palców zsunęły się z ręki chłopaka, dłoń yurei opadła wzdłuż ciała, zaciskając się silnie w pięść. Gdyby nie sczerniała sadza okrywająca znaczną część jego ciała i ubrań, z pewnością widać byłoby napięte mięśnie w okolicy knykci.
- Pomóż mi zawiązać kontrakt.
- Nie. - krótkie słowo przecięło powietrze z taką siłą, jaką noże cięły masło. W swoim krótkim życiu spotkał wiele, naprawdę wiele duchów i przynajmniej połowa z nich próbowała wymusić na nim zawarcie kontraktu. Metody były różne. Groźby, błagania, szantaże. Niektóre z nich były tak absurdalne, że gdyby Enma je wszystkie spisał, to z pewnością jego książka stałaby się bestsellerem wśród fantastyki. A mimo to... mimo to był nieugięty. I nie tylko dlatego, a może zwłaszcza dlatego, że kilkanaście lat temu złożył obietnicę przed samym sobą, że nie zawiąże kontraktu z jakimkolwiek duchem, ale też taki kontrakt bardzo obciążał ludzki organizm. Ciało stawało się hostem dla innej duszy, użyczając tym samym swoje witalne siły.
A na to Enma nie mógł sobie pozwolić.
Albo po prostu nie chciał.
- Musisz być naprawdę zdesperowany, skoro prosisz o coś takiego mnie, osobę, która przyszła tutaj pomóc ci z godnością przejść na drugą stronę, wiesz? - skrzyżował obie dłonie na klatce piersiowej, spoglądając z uwagą na ducha. Chyba nie sądził, że on... Nie, na pewno spodziewał się odmowy. Po co cały ten cyrk? Po co tak desperacko trzymał się tej cienkiej, przeklętej nici, która wiązała go ze światem materialnym? Chyba nigdy do końca nie zdoła zrozumieć umysłu tych, którzy umarli. Tych, którym życie zostało brutalnie odebrane zbyt wcześnie.
Enma westchnął, a jego oblicze nagle złagodniało.
- Słuchaj, rozumiem, że się boisz. Serio. Ale taka jest kolej rzeczy. Porządek w tym świecie musi zostać zachowany. Wyobraź sobie wagę. I jak dodamy na szalę z jednej strony tylko jedno ziarenko ryżu to nic się nie stanie, prawda? Ale jeżeli cały czas będziemy dodawać po jednym to ostatecznie szala drgnie i przechyli się, co zaburzy jej idealny balans. Rozumiesz, prawda? Na całym świecie każdego dnia ów balans jest nadwyrężany i każdego dnia setki takich ziarenek jest dorzucanych. A my nie możemy pozwolić na to. Umarłeś, przyjacielu. Nie możesz rzucić wyzwania bogom śmierci i zakpić z nich. - wydał z siebie westchnięcie, jakby cały ten monolog powoli wysysał z niego energię. Nie sądził, aby ów butny duch w jakikolwiek sposób przyswoił sobie jego słowa, no ale hej, zawsze było warto spróbować, prawda?
- Pozwól sobie wreszcie na odpoczynek. Tak naprawdę nic cię tu nie trzyma. To jedynie echo z dawnego życ- - jego słowa utonęły w huku otwieranych, ponownie, na oścież drzwi. Do pomieszczenia weszły dwie osoby, które dość znacząco odbiegały od wizerunku przyzwoitych person. Jeden z nich wyglądał na punka po dwudziestce z lekko odstającym brzuszkiem, zapewne od nadmiernego spożywania browarka wieczorami. Jego przykrótka koszulka odsłaniała złoty kolczyk w pępku a zielone, tłuste włosy kleiły się do dziwnie wydłużonej czaszki, która przypominała teraz bardziej seler aniżeli głowę. Drugi z nich wyglądał podobnie, choć bardziej wpisywał się w pojęcie "podstarzałego" metalowca o wymalowanej na biało twarzy z mocno podkreślonymi na czarno oczami oraz w tym samym kolorze nabrzmiałych ust, spomiędzy których wysuwał się wężowy język. Jednakże to sporej wielkości obroża w stylu kolczatki rzucała się najbardziej w oczy zdobiąc jego szyję.
Punk wpierw zagwizdał, a potem zacmokał.
-Myślałem, że to zlecenie indywidualne jest a tu proszę, jakiś przybłęda próbuje mi zgarnąć ducha sprzed nosa.- uśmiechnął się szeroko ukazując dość zaniedbane uzębienie.
-Cokolwiek mówi ten mikrus-...- kontynuował, a Enma w tym samym czasie sprawiając wrażenie kogoś, kto nie słucha, zaczął się rozglądać dookoła.
-...-nie słuchaj go. Zawrzyj ze mną kontrakt! Szukam takich jak ty! To mój kumpel, mamy kontrakt już od-... - wskazał kciukiem na swojego towarzysza, a Enma właśnie się schylił najwidoczniej znalazłszy to, co szukał.
-...- będzie ci dobrze. Mam nadzieję, że lubisz ostrrrre brzemię? Chcę założyć kapelę. Nazwiemy się Pogromcy Duchów! Czaisz ironię, co? Ty dostan-... - coś świsnęło przecinając powietrze, by po chwili uderzyć prosto w twarz gadającego punka. Deska odbiła się z głośnym plaśnięciem od głowy mężczyzny, a potem potoczyła się po ziemi wraz z ciałem niedawnego rozmówcy.
- BEELZEBUUUUUB! - drugi z nich, najpewniej wcześniej wspomniany duch, zawył przykładając obie dłonie do bladych policzków.
- Tylko nie mikrusie.... Wywalać mi stąd! To mój duch! - warknął Enma, a maska miłego i łagodnego jak za uderzeniem małego młoteczka rozsypała się na drobne kawałeczki.
Punk zebrał się z ziemi, starł krew z nosa i wysyczał.
- Nieprawda! Tutaj nie obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy! Rekrutuję go do mojej kapeli! - zawyrokował jednocześnie podejmując decyzję za nich oboje.
- Kapele srapele. - syknął Enma zabierając jedną ze świeczek, jednocześnie niszcząc barierę z soli, tym samym wypuszczając uwięzionego do tej pory Warui'a. Ruszył w stronę Beelzebuuba świdrując go spojrzeniem.
- Nie masz nic do gada-- ej, czekajcie. Czego chcesz? N-nie zbliża-AAABLUEVNJKCbluefhejf. - jęk dławienia punkowca rozniósł się po pomieszczeniu, kiedy Enma na bezczelnego złapał go za ubranie pod szyją ściągając do swojego poziomu, bo przecież nie będzie skakał a stołka ze sobą nie miał, po czym bez ceregieli wepchał świecę prosto w pysk irytującego osobnika.
- N-na wszystkie świętości! To ma wściekliznę! Zrób coś z nim! - jęknął duch wpatrując się błagalnie w stojącego obok rudowłosego.
A na to Enma nie mógł sobie pozwolić.
Albo po prostu nie chciał.
- Musisz być naprawdę zdesperowany, skoro prosisz o coś takiego mnie, osobę, która przyszła tutaj pomóc ci z godnością przejść na drugą stronę, wiesz? - skrzyżował obie dłonie na klatce piersiowej, spoglądając z uwagą na ducha. Chyba nie sądził, że on... Nie, na pewno spodziewał się odmowy. Po co cały ten cyrk? Po co tak desperacko trzymał się tej cienkiej, przeklętej nici, która wiązała go ze światem materialnym? Chyba nigdy do końca nie zdoła zrozumieć umysłu tych, którzy umarli. Tych, którym życie zostało brutalnie odebrane zbyt wcześnie.
Enma westchnął, a jego oblicze nagle złagodniało.
- Słuchaj, rozumiem, że się boisz. Serio. Ale taka jest kolej rzeczy. Porządek w tym świecie musi zostać zachowany. Wyobraź sobie wagę. I jak dodamy na szalę z jednej strony tylko jedno ziarenko ryżu to nic się nie stanie, prawda? Ale jeżeli cały czas będziemy dodawać po jednym to ostatecznie szala drgnie i przechyli się, co zaburzy jej idealny balans. Rozumiesz, prawda? Na całym świecie każdego dnia ów balans jest nadwyrężany i każdego dnia setki takich ziarenek jest dorzucanych. A my nie możemy pozwolić na to. Umarłeś, przyjacielu. Nie możesz rzucić wyzwania bogom śmierci i zakpić z nich. - wydał z siebie westchnięcie, jakby cały ten monolog powoli wysysał z niego energię. Nie sądził, aby ów butny duch w jakikolwiek sposób przyswoił sobie jego słowa, no ale hej, zawsze było warto spróbować, prawda?
- Pozwól sobie wreszcie na odpoczynek. Tak naprawdę nic cię tu nie trzyma. To jedynie echo z dawnego życ- - jego słowa utonęły w huku otwieranych, ponownie, na oścież drzwi. Do pomieszczenia weszły dwie osoby, które dość znacząco odbiegały od wizerunku przyzwoitych person. Jeden z nich wyglądał na punka po dwudziestce z lekko odstającym brzuszkiem, zapewne od nadmiernego spożywania browarka wieczorami. Jego przykrótka koszulka odsłaniała złoty kolczyk w pępku a zielone, tłuste włosy kleiły się do dziwnie wydłużonej czaszki, która przypominała teraz bardziej seler aniżeli głowę. Drugi z nich wyglądał podobnie, choć bardziej wpisywał się w pojęcie "podstarzałego" metalowca o wymalowanej na biało twarzy z mocno podkreślonymi na czarno oczami oraz w tym samym kolorze nabrzmiałych ust, spomiędzy których wysuwał się wężowy język. Jednakże to sporej wielkości obroża w stylu kolczatki rzucała się najbardziej w oczy zdobiąc jego szyję.
Punk wpierw zagwizdał, a potem zacmokał.
-Myślałem, że to zlecenie indywidualne jest a tu proszę, jakiś przybłęda próbuje mi zgarnąć ducha sprzed nosa.- uśmiechnął się szeroko ukazując dość zaniedbane uzębienie.
-Cokolwiek mówi ten mikrus-...- kontynuował, a Enma w tym samym czasie sprawiając wrażenie kogoś, kto nie słucha, zaczął się rozglądać dookoła.
-...-nie słuchaj go. Zawrzyj ze mną kontrakt! Szukam takich jak ty! To mój kumpel, mamy kontrakt już od-... - wskazał kciukiem na swojego towarzysza, a Enma właśnie się schylił najwidoczniej znalazłszy to, co szukał.
-...- będzie ci dobrze. Mam nadzieję, że lubisz ostrrrre brzemię? Chcę założyć kapelę. Nazwiemy się Pogromcy Duchów! Czaisz ironię, co? Ty dostan-... - coś świsnęło przecinając powietrze, by po chwili uderzyć prosto w twarz gadającego punka. Deska odbiła się z głośnym plaśnięciem od głowy mężczyzny, a potem potoczyła się po ziemi wraz z ciałem niedawnego rozmówcy.
- BEELZEBUUUUUB! - drugi z nich, najpewniej wcześniej wspomniany duch, zawył przykładając obie dłonie do bladych policzków.
- Tylko nie mikrusie.... Wywalać mi stąd! To mój duch! - warknął Enma, a maska miłego i łagodnego jak za uderzeniem małego młoteczka rozsypała się na drobne kawałeczki.
Punk zebrał się z ziemi, starł krew z nosa i wysyczał.
- Nieprawda! Tutaj nie obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy! Rekrutuję go do mojej kapeli! - zawyrokował jednocześnie podejmując decyzję za nich oboje.
- Kapele srapele. - syknął Enma zabierając jedną ze świeczek, jednocześnie niszcząc barierę z soli, tym samym wypuszczając uwięzionego do tej pory Warui'a. Ruszył w stronę Beelzebuuba świdrując go spojrzeniem.
- Nie masz nic do gada-- ej, czekajcie. Czego chcesz? N-nie zbliża-AAABLUEVNJKCbluefhejf. - jęk dławienia punkowca rozniósł się po pomieszczeniu, kiedy Enma na bezczelnego złapał go za ubranie pod szyją ściągając do swojego poziomu, bo przecież nie będzie skakał a stołka ze sobą nie miał, po czym bez ceregieli wepchał świecę prosto w pysk irytującego osobnika.
- N-na wszystkie świętości! To ma wściekliznę! Zrób coś z nim! - jęknął duch wpatrując się błagalnie w stojącego obok rudowłosego.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
maj 2038 roku