For I'm too busy committing sins
Minęły już dwa lata, odkąd 18. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych wprowadziła prohibicję. Zakaz legalnej sprzedaży, produkcji i transportu alkoholu sprawiły, że organizacje przestępcze zaczęły się rozprzestrzeniać na coraz większą skalę. Większe gangi wykorzystują te mniejsze do swoich własnych celów, trwają walki o terytoria, a szczególnie gorącym miejscem jest północny brzeg rzeki Detroit.
Gang DOGS rozwija się. Przez lata pracowali na swoją reputację i kłami wgryzali się w inne organizacje, rozpychając się na tyle mocno, że w końcu zaczęli liczyć się świecie przestępczych. Wyspecjalizowani w przemycie i wymuszeniach powoli stają się irytującą drzazgą w oczach większych rodzin. Jednak ciężko zapracowana pozycja jest niepewna, nie wystarczą same rozwiązania siłowe, nastał czas na dołączenie do skomplikowanych intryg, a bez dobrej taktyki łatwo się potknąć.
A na ich upadek czeka wielu. W szczególności dużym zainteresowaniem obdarza ich nowopowstały gang CATS, który niezmiernie szybko pnie się w górę. Na biurku lidera Psów piętrzą się listowne groźby, akcje w terenie wychodzą coraz gorzej, zaczynają się straty w ludziach. Napięcie jest coraz większe, pojawiają się również uprzejme naciski od strony najbardziej wpływowych organizacji.
Silne, choć nietypowe więzi będące charakterystyczną cechą Psów, w tak trudnym czasie są na wagę złota. Brak zaufania to najgorsze, co w tym momencie może się zdarzyć, tym bardziej, że na zewnątrz krążą plotki o krecie w ich grupie.
Jonathan Grow O'Harleyh ― herszt DOGS ― 187 cm ― 80 kg
Co nim kierowało, gdy po raz pierwszy wyszedł z cieni zaułków, plotki nie uwzględniły. Wiadomo jedynie tyle, że pojawił się w Detroit, a wraz z nim kilkunastu osobników bez twarzy. Ironizowano po kątach; porównywano ich do psów spuszczonych ze smyczy. Zaczęli się panoszyć. Potrzebowali jednak ledwie pięciu lat, by utorować drogę do własnego miejsca w podziemnym półświatku. Nie doceniono grupy, której brakowało wcześniejszego rozgłosu i silnej historii - opuszczono więc gardę, wkrótce żałując zgubnej arogancji. DOGS wzmocniło swe szeregi, rozciągając sieć kontaktów na kolejne terytoria. Wyróżniali się zresztą swoją zuchwałością; bezczelną wręcz prowokacją. Nawet po roku 1919, gdy ratyfikowano Narodową Ustawę o Prohibicji, każdy, kto tylko chciał, orientował się kim jest osoba odpowiedzialna za działania organizacji przemytniczej.
Ale dowodów wciąż brakowało.
Po Detroit niosły się echa o coraz silniejszej paranoi szefa miejscowej policji. Mimo zaognionych akcji i coraz częstszych prób stróżom prawa dotychczas nie udało się złapać Jonathana ''Growa'' O'Harleyha za rękę. Pomysłów na to, co było powodem jego mocnych fundamentów i dobrze sfabrykowanych papierów, nie brakowało.
Widywano go zresztą publicznie, gdy na pełne słońce wyłaniał się z gęstej ciemności pobocznej uliczki. Białe włosy, zaczesane niechlujnie z czoła usianego piegami, ściągały spojrzenia przechodniów. Pomylić się go nie dało - nawet nie starał się, aby było inaczej, choć poza wyglądem, reszta informacji to tylko domysły.
Ponoć stracił rodziców w wypadku, a brata - w tragicznym pożarze. A może jego matka była jedną z portowych kurtyzan, a rodzeństwo rozpierzchło się po Stanach, wydane za byle centy i litr legalnych wtedy trunków. Traktowano go jak kogoś, kto od zawsze znał gorzki smak błota i rynsztokowej juchy, ale paru upierało się, że przybył z Anglii, wcześniej parając się medycznym zawodem. Przypisywano mu brutalną siłę albo chorowitość i niemożliwą wręcz zdolność manipulacji. Potrafił według innych posługiwać się bronią palną i nożem, bo sam brudził sobie ręce, ale pozostali utrzymywali, że wysługiwał się podległymi ludźmi, samemu nie kiwnąwszy palcem. Szeroki rozstrzał informacji składał się więc na nielogiczną postać z mnóstwem sprzecznych ze sobą elementów. Prawdziwe było jedynie jego gniewne spojrzenie, szyderczy uśmiech i twarz oszpecona starymi bliznami.
Jak można zresztą oczekiwać faktów na temat kogoś, kto żyje z kłamstw?
Promises broke again, what a sin
Elegancki ubiór. Nerwowy krok. Twarz, po której przejście od stanu spokoju do kompletnego niedowierzania widać jak na dłoni. Koordynacja ruchowa świeżo narodzonego źrebięcia, a umysł ostry jak brzytwa. Stres. Stres. Stres. Gadulstwo. Z jednej strony tak bardzo nie pasuje do przestępczego towarzystwa, a z drugiej wypełnia wszelkie luki. Zna wszystkie twarze, rodziny, pamięta daty urodzin nie tylko samych członków organizacji, ale także ich żon/mężów/dzieci, wie, kiedy ludzie mają różnego rodzaju rocznice, często lepiej od nich samych. Nigdy nie ominął żadnego pogrzebu.
Rachunkowość, księgowość i podstawy prawa to jego konik. Utrzymuje dobre relacje z lekarzami i prawnikami, którzy nie zadają wielu pytań. Na akcje w terenie chodzi głównie wtedy, gdy potrzeba kogoś do gadania, a nie grożenia, bądź gdy sytuacja wymaga sporządzenia odpowiednich dokumentów.
Matka nie żyje, z ojcem nie utrzymuje kontaktów, a młodszemu bratu aktualnie opłaca mieszkanie i studia w innym mieście, natomiast nie ryzykuje utrzymywania z nim bardzo bliskiej relacji. Zanim jeszcze wstąpił do Psów miał narzeczoną, ale rozstali się, gdy postanowiła wyjechać do Anglii i od tamtej pory utrzymują luźną znajomość polegającą na pisaniu do siebie listów raz na pół roku. Jego życie towarzyskie niespecjalnie istnieje, a jeśli już, to krąży głównie wokół organizacji - natomiast jest pracoholikiem i rzadko kiedy odpoczywa. Z kilkoma osobami związał się nieco bliżej, sporadycznie wychodzi z nimi do baru na wieczorną szklankę perfekcyjnej whisky z ich własnego przemytu.
Jego relacje z głową Psów wydają się być skomplikowane. Z jednej strony z pewnością darzy go sporym szacunkiem, a jednocześnie rzadko kiedy okazuje mu jakąkolwiek sympatię. Często się mu sprzeciwia, kłóci, podważa część pomysłów, ale nigdy nie dokonuje tego publicznie. Growlithe jako jedyny zawsze potrafi wytrącić go z równowagi, wyciąga z niego najgorsze cechy i prawdę powiedziawszy Chris nie do końca jest pewien, z czego to wynika.
Wieczory powoli stawały się coraz chłodniejsze, wraz z nadejściem września upały powoli zaczęły odpuszczać. Wciąż nie można było powiedzieć, że temperatury znacznie spadły, ale człowiek nie dusił się już aż tak bardzo gęstym, lepkim powietrzem, można było w końcu swobodniej oddychać, jednak w zaistniałej sytuacji Christopher wcale nie miał ochoty na branie głębszych wdechów.
Niedobrze. Bardzo niedobrze.
To nie tak, że po raz pierwszy w swoim życiu widział trupa. Powiedziałby wręcz, że ostatnio trochę za bardzo zaczął się przyzwyczajać do tego widoku i chociaż wciąż wywoływał on w nim dyskomfort, to jednocześnie za każdym razem coraz szybciej potrafił zapomnieć o nieprzyjemnych odczuciach, a przynajmniej dopóki nie musiał zasnąć. Natomiast aktualnym problemem był fakt, że znajdował się z całą pewnością na terytorium DOGS, a martwy mężczyzna z całą pewnością był Psem.
A chciał tylko spokojnie spędzić jeden z bardzo nielicznych mniej napiętych wieczorów. Wracał właśnie z centrum miasta po rozmowie z zaprzyjaźnionym prawnikiem, bo kilka incydentów wymagało dokładniejszego omówienia, i miał nadzieję, że chociaż raz spędzi noc w swoim własnym łóżku. Jednak już widząc nerwowo kręcącego się przy budynku doświadczonego Dobermana zaczął się domyślać, że coś jest nie tak.
Owszem, pojęcie granic bywało czasem dość luźne i umowne, ale nie dało się ukryć, że ktoś musiał się postarać, by przytargać ciało akurat w zaułek pubu "Pod Trzygłowym Psem". Rzeka i budynki nigdy nie były miękką strefą, więc zabicie tutaj członka DOGS (ewentualnie przeniesienie trupa) nie dało się nazwać nawet odwagą, a raczej chęcią samobójstwa.
A jednak z miny Luke'a mógł wywnioskować, że nikogo nie złapano, co było jeszcze gorszą informacją.
Niebieskie ślepia Chrisa przesunęły się po nieruchomej sylwetce, w końcu wypuścił powietrze z cichym sykiem z płuc.
— Elijah Moore. Za tydzień jego córka kończy 5 lat — powiedział cicho, prześlizgując się spojrzeniem po krzątającej się porządkowej ekipie. — Growlithe już wie?
Kolejne delikatne skrzywienia na twarzy Dobermana powiedziało mu, że najpewniej goniec został już puszczony. Co oznaczało, że albo Wilczur właśnie był w drodze albo czekał na dalsze wieści. A raczej na głowę zabójcy. Natomiast jeśli postanowił się wybrać tutaj osobiście, bądź był w pobliżu... kolejne ciężkie westchnienie wydarło się z jego ust. Zapowiadał się długi wieczór.
— Cięcie wzdłuż gardła, nieco krzywe. Niezbyt przyjemna śmierć, bo musiał zadławić się krwią. — Luke robił swoją robotę, profesjonalny jak zawsze.
A Chris nie chciał tego słuchać. Naprawdę nie chciał, ale musiał. Trzeba było powiadomić rodzinę, ale wiedział, że to będzie trudne. Żona mężczyzny była schorowana, i bardzo z tego powodu nieszczęśliwa, starsza córka miała 8 lat, młodsza 5. Logicznym było, że nie zostawią ich całkiem na lodzie, ale rozmowa nie będzie przyjemna pod żadnym względem. Z resztą jak przekazywanie informacji o czyjejś śmierci mogło być w jakikolwiek sposób radosne? No, gdyby chodziło o głowę zabójcy, to może jeszcze, ale sprawa na razie stała tak, jak stała.
— Ile obcych widziało ciało? — Plotkami też trzeba było się zająć, natomiast widząc twarz Luke'a miał ochotę westchnąć rozpaczliwie po raz kolejny.
Nie. To nie jest dobry dzień pod żadnym względem.
Chris nerwowo przegryzł dolną wargę, zastanawiając się, jak to rozgryźć. Ostatnio sytuacja była już i tak mocno napięta, a śmierć członka gangu na jego własnym terytorium raczej nie wpłynie zbyt dobrze na morale. Teraz zobaczyć ciało mogły już tylko osoby do tego uprawnione, ale kto niepożądany zobaczył, to już nieodzobaczy...
Musiało być coś irracjonalnego w jajku z bekonem jedzonym przez przywódcę podziemnej organizacji przemytniczej, bo gdy kęs zniknął z widelca, siedząca naprzeciwko kobieta rozchyliła usta w niedowierzaniu. Reakcja wykrzywiła jej anielską twarz, burząc cały obraz inteligencji. Wczorajszego dnia emanowała inną aurą. Teraz miała na sobie pomiętą, luźną, wieczorową sukienkę i buty, które kilka godzin temu rzuciła niedbale w róg pokoju, odsłaniając startą skórę. Z modnie spiętej, krótkiej fryzury jedno pasmo opadało jej na policzek, nadając wyglądu osoby, która dopiero podniosła się z łóżka.
Co niekoniecznie mijało się z prawdą. Normalnie uznałby, że prezentuje się uroczo, ale szok na jej obliczu niszczył tę wizję. Rzucił sztuciec w talerz i już nabierał wdechu, aby przerwać milczenie między nimi, gdy pokój wypełniły trzy ciche uderzenia.
Jak stuknięcie kropel deszczu o szybę, ale wyczulony na najdrobniejsze detale słuch Growa wychwytywał mniej oczywiste dźwięki. Nie poruszył się i choć siedział przodem do drzwi, nie podniósł też wzroku, gdy ktoś nacisnął na klamkę i wśliznął się do komórki.
Pokój był niewielki, ale solidnie umeblowany i ozdobiony. Barek skrywał w sobie kilka ciekawych fantów, przez które policyjne czoła marszczyły się z wściekłości; na podłodze leżał gruby dywan; ściany zdobiły obrazy, choć próżno doszukiwać się tu okien. Wszystko to było skrupulatnie ignorowane przez wysokiego, wyprostowanego mężczyznę, który w milczeniu zdjął kapelusz.
Kobieta od razu się odwróciła, ale jej wzrok był mętny, a ruchy ociężałe i leniwe. Dopiero teraz było widać, że lekko się chwieje na boki i gdyby nie trzymała dłoni na blacie stołu, z pewnością upadłaby na ziemię.
- Mów. - Szorstki ton w pełni pasował do nastroju herszta. Białe włosy zniknęły ze skroni, gdy sczesał je niedbałym ruchem ręki. Wreszcie spojrzał na przybysza.
- Mamy problem. - Głos mężczyzny wydawał się ciąć szkło. - Przy Cerberze.
W tle tykał zegar, którego równy rytm zagłuszył dźwięk odsuwanego krzesła.
Grow sięgnął po przewieszoną przez oparcie marynarkę i zarzucił ją na ramiona z wprawą człowieka, który wykonuje to codziennie.
- Mamy więc dwa. - Kiwnął głową w stronę kobiety. - Ten zostawiam tobie.
Pół godziny później w pobliżu pubu pojawił się czarny wilczur; sierść odbijała od siebie błysk ulicznych lamp, które powoli rozświetlały ulice. Przemykając wzdłuż ścian budynków zatrzymał się w najbliższej możliwej odległości od ciała - gdyby nie kręcący się niedaleko Luke, z całą pewnością zwierzę podeszłoby jeszcze.
Było jak telegram informujący o rychłym przybyciu gwoździa programu. Wpierw dostrzegało się jego - przygarbioną, masywną sylwetkę pełną starych blizn po walkach ulicznych psów - a niedługo później można było mieć pewność, że zjawi się także właściciel.
Kroki Growlithe'a tonęły w szmerze rozmów dobiegających z pubu; nasiliły się dopiero, gdy wyszedł z jednego z bocznych zaułków, prosto na główną ulicę. Białe włosy, przymrużone, czujne spojrzenie i rozbawienie w ogóle nie pasowało do tego, co zaraz miało nadejść. Nie miał szczególnych powodów do śmiechu, ale z drugiej strony...
To nie zabawne, że lada moment rozpęta się piekło?
Ludzi wokół było niewielu. Może za sprawą Psów, które skutecznie rozpraszały gapiów tylko sobie znanymi metodami, a może środowe zakończenia dnia nie miały w sobie nic atrakcyjnego. To jednak sprawiało, że od razu rzucał się w oczy. I może taki był cel.
Wątpił, aby sprawca znajdował się jeszcze pobliżu, ale wyjście prosto w blask reflektorów to zawsze ten sam komunikat: możesz się kryć na widowni, mały, tchórzliwy skurwysynie, ale to my zbierzemy cały poklask w tym przedstawieniu.
Był pewien, że dorwą sprawcę. Teraz, później - nie miało znaczenia kiedy. Liczyło się tylko to, jak długo będzie przełykał swoją własną krew i ile jest w stanie znieść uderzeń po stracie protekcji swojego zleceniodawcy.
Na pewno będzie cierpiał dłużej i silniej niż Elijah.
Może dlatego widok trupa nie wywołał u Growa większych emocji. Zniknął jednak uśmiech, który dotychczas rozświetlał pobrużdżoną twarz herszta, nadając mu niepasującej do charakteru powagi. Pocięte jasnoróżowymi bliznami palce dotknęły narzuconej na ramiona marynarki; materiał trzymał się na nim podejrzanie bezproblemowo, ale i tak wolał chwycić za niego, gdy kucnął nad nieżywym towarzyszem. Zginając plecy poczuł od razu nacisk szelek na rozsiane po ciele, dopiero gojące się rany.
- Szczegóły? - Choć patrzył prosto na krzywą ranę gardła, pytanie z pewnością kierował do stojącego w pobliżu Chrisa. Normalnie nie dałoby się wyczytać z jego barwy konkretnych emocji, ale pracowali ze sobą wystarczająco długo, aby Black wyłapał tłumioną jeszcze wściekłość. - Poza tym, że próbują nam przekazać, byśmy się zamknęli. Ich cholerne niedoczekanie.
Co niekoniecznie mijało się z prawdą. Normalnie uznałby, że prezentuje się uroczo, ale szok na jej obliczu niszczył tę wizję. Rzucił sztuciec w talerz i już nabierał wdechu, aby przerwać milczenie między nimi, gdy pokój wypełniły trzy ciche uderzenia.
Jak stuknięcie kropel deszczu o szybę, ale wyczulony na najdrobniejsze detale słuch Growa wychwytywał mniej oczywiste dźwięki. Nie poruszył się i choć siedział przodem do drzwi, nie podniósł też wzroku, gdy ktoś nacisnął na klamkę i wśliznął się do komórki.
Pokój był niewielki, ale solidnie umeblowany i ozdobiony. Barek skrywał w sobie kilka ciekawych fantów, przez które policyjne czoła marszczyły się z wściekłości; na podłodze leżał gruby dywan; ściany zdobiły obrazy, choć próżno doszukiwać się tu okien. Wszystko to było skrupulatnie ignorowane przez wysokiego, wyprostowanego mężczyznę, który w milczeniu zdjął kapelusz.
Kobieta od razu się odwróciła, ale jej wzrok był mętny, a ruchy ociężałe i leniwe. Dopiero teraz było widać, że lekko się chwieje na boki i gdyby nie trzymała dłoni na blacie stołu, z pewnością upadłaby na ziemię.
- Mów. - Szorstki ton w pełni pasował do nastroju herszta. Białe włosy zniknęły ze skroni, gdy sczesał je niedbałym ruchem ręki. Wreszcie spojrzał na przybysza.
- Mamy problem. - Głos mężczyzny wydawał się ciąć szkło. - Przy Cerberze.
W tle tykał zegar, którego równy rytm zagłuszył dźwięk odsuwanego krzesła.
Grow sięgnął po przewieszoną przez oparcie marynarkę i zarzucił ją na ramiona z wprawą człowieka, który wykonuje to codziennie.
- Mamy więc dwa. - Kiwnął głową w stronę kobiety. - Ten zostawiam tobie.
Pół godziny później w pobliżu pubu pojawił się czarny wilczur; sierść odbijała od siebie błysk ulicznych lamp, które powoli rozświetlały ulice. Przemykając wzdłuż ścian budynków zatrzymał się w najbliższej możliwej odległości od ciała - gdyby nie kręcący się niedaleko Luke, z całą pewnością zwierzę podeszłoby jeszcze.
Było jak telegram informujący o rychłym przybyciu gwoździa programu. Wpierw dostrzegało się jego - przygarbioną, masywną sylwetkę pełną starych blizn po walkach ulicznych psów - a niedługo później można było mieć pewność, że zjawi się także właściciel.
Kroki Growlithe'a tonęły w szmerze rozmów dobiegających z pubu; nasiliły się dopiero, gdy wyszedł z jednego z bocznych zaułków, prosto na główną ulicę. Białe włosy, przymrużone, czujne spojrzenie i rozbawienie w ogóle nie pasowało do tego, co zaraz miało nadejść. Nie miał szczególnych powodów do śmiechu, ale z drugiej strony...
To nie zabawne, że lada moment rozpęta się piekło?
Ludzi wokół było niewielu. Może za sprawą Psów, które skutecznie rozpraszały gapiów tylko sobie znanymi metodami, a może środowe zakończenia dnia nie miały w sobie nic atrakcyjnego. To jednak sprawiało, że od razu rzucał się w oczy. I może taki był cel.
Wątpił, aby sprawca znajdował się jeszcze pobliżu, ale wyjście prosto w blask reflektorów to zawsze ten sam komunikat: możesz się kryć na widowni, mały, tchórzliwy skurwysynie, ale to my zbierzemy cały poklask w tym przedstawieniu.
Był pewien, że dorwą sprawcę. Teraz, później - nie miało znaczenia kiedy. Liczyło się tylko to, jak długo będzie przełykał swoją własną krew i ile jest w stanie znieść uderzeń po stracie protekcji swojego zleceniodawcy.
Na pewno będzie cierpiał dłużej i silniej niż Elijah.
Może dlatego widok trupa nie wywołał u Growa większych emocji. Zniknął jednak uśmiech, który dotychczas rozświetlał pobrużdżoną twarz herszta, nadając mu niepasującej do charakteru powagi. Pocięte jasnoróżowymi bliznami palce dotknęły narzuconej na ramiona marynarki; materiał trzymał się na nim podejrzanie bezproblemowo, ale i tak wolał chwycić za niego, gdy kucnął nad nieżywym towarzyszem. Zginając plecy poczuł od razu nacisk szelek na rozsiane po ciele, dopiero gojące się rany.
- Szczegóły? - Choć patrzył prosto na krzywą ranę gardła, pytanie z pewnością kierował do stojącego w pobliżu Chrisa. Normalnie nie dałoby się wyczytać z jego barwy konkretnych emocji, ale pracowali ze sobą wystarczająco długo, aby Black wyłapał tłumioną jeszcze wściekłość. - Poza tym, że próbują nam przekazać, byśmy się zamknęli. Ich cholerne niedoczekanie.
Pozwolił sobie na lekko zakłopotany uśmiech podczas rozmowy z młodą ( na jego oko szesnastoletnią) dziewczyną, która miała pecha znaleźć ciało. Jej towarzysz w przypływie rozwagi postanowił podkulić pod siebie ogon i zostawić ją samą z problemem, ale ta najwyraźniej wyczuła pismo nosem. Głupia, czy sprytna? Stawiał na to drugie, ale widział, że usilnie próbuje wypaść na nierozsądną trzpiotkę, więc nie zamierzał wychylać się z szeregu. Sufrażystki niedawno osiągnęły swój cel, a ruch emancypacyjny trwał dalej... również w środowisku przestępczym.
W jaki jednak sposób szesnastolatka mogła zaczynać swoją karierę przebywając w Trójgłowym Psie? Oboje wiedzieli, dlaczego znalazła się w zaułku, ale księgowy też potrafił udawać głupiego. Dobry informator na ulicy zawsze się przyda, a sposoby każdy miał różne.
Dziewczyna szczebiotała na temat okoliczności, krzywiła się z płaczem, gdy opowiadała o zwłokach, i twierdziła, że nie zauważyła, by ktokolwiek jeszcze się tu kręcił. Ani, gdy odbijała ze swoim towarzyszem w zaułek, ani gdy ten z niego wypadł cały zielony na twarzy. A jej ojciec jest rzeźnikiem, dlatego ten widok ją tylko na chwilę przestraszył, no i przez to domyśliła się, że biedny pan musiał tutaj leżeć dość krótko.
Opowiadała dalej, jak to krzyknęła, zleciało się kilka osób i po chwili ciężko już było zobaczyć ciało. Acz ona została, by przekazać wszystkie potrzebne informacje policji (która zjawiłaby się tutaj pewnie tak za dwa tygodnie z hakiem, bo akurat złapałaby ich ochota na kontrolę lokalu), ponieważ trzeba być uczciwym, na co księgowy stwierdził, że kompletnie nie musi się kłopotać, bo oni się tym zajmą.
Czy Chris był dobrym kłamcą? Oczywiście, że nie, natomiast przeszli już po prostu do negocjacji o cenę.
Widząc, że księgowy niespecjalnie daje się podpuszczać, dziewczyna (Ava, jutro pewnie Sarah, a później Emily) skrzywiła się delikatnie i zarzuciła długie włosy za ramię, zerkając na niego z lekkim naburmuszeniem. Po chwili jednak wróciło szczebiotanie na temat tego, że nie widziała tego nieszczęsnego martwego pana w środku, hałas jak zawsze był spory, nikt też dziwny nie wchodził do pubu w międzyczasie, a ona długo obserwowała drzwi, bo wydawało jej się, że widzi tam swoją koleżankę.
Chyba przebijała go w szybkości wyrzucania z siebie słów, co było dość zaskakujące.
Jednak jak na razie jej historia, choć zawierająca trochę więcej szczegółów, zgadzała się z tym, co usłyszeli od innych. Spytki w takiej sytuacji były konieczne nie tylko dla informacji, ale też możliwości wprowadzenia plotek. A Ava była sprytna. Za każdym razem, gdy niby ją poprawiał, wnosząc przy tym jakiś dodatkowy element, od razu wplatała to w historię i nawet coś jeszcze do tego dopowiadała.
Natomiast w pewnym momencie uwagę Chrisa przyciągnęła masywna psia sylwetka, która była mu doskonale znana. Wargi księgowego skrzywiły się delikatnie w wyrazie odruchowej, wręcz intuicyjnej niechęci, natomiast szybko wrócił do z powrotem rozmowy. Oczywiście to nie wilczur był adresatem jego niezadowolenia, chociaż stanowił omen zbliżających się kłopotów.
— Zmykaj, Ava. — rzucił, wychwytując jej zaintrygowane spojrzenie.
Łypnęła na niego z jawnym niezadowoleniem, jednak w jego mniemaniu właśnie wyświadczał jej przysługę.
— Sio, nie chcesz się z nim dzisiaj widzieć. Natomiast jeśli za dużo zaczniesz paplać, to na pewno zyskasz sobie jego uwagę — Nie groził. Po prostu stwierdzał fakty.
Ruch wrzucanych do kieszeni monet był niemalże niewidoczny, a stukot obcasów wkrótce zniknął w miejskim gwarze. A nie trzeba było czekać długo, by pojawiła się gwiazda dzisiejszego wieczoru.
Jonathan.
— Dobry Wieczór, panie O'Harleyh — Nawet stojąc nad zwłokami towarzysza zachowywał sztywną kulturę wobec herszta, chociaż w głosie Christophera dało się wyczuć napięcie.
Błękitne ślepia krytycznie obiegły sylwetkę mężczyzny, pojedyncze wgniecenia w jego marynarce z pewnością były przyczyną zmarszczki na czole księgowego. Koszula nie przeszła nawet pierwszego stopnia selekcji, więc w myślach zanotował, by zadbać o dostawę tych mocno wykrochmalonych. Przez ułamek sekundy z jego twarzy biła dezaprobata, ale to nie były okoliczności, w których powinien zwracać mężczyźnie uwagę za brak reprezentatywności.
Growlithe zawsze był tykającą bombą, niezależnie od tego, czy szeroko się uśmiechał, pił akurat whisky, czy podpisywał trzydziesty z rzędu skrawek papieru podsunięty przez księgowego. W takiej sytuacji z tłumionej wściekłości do pełnego wybuchu mógł przejść w ciągu jednej chwili, a Chris niespecjalnie miał ochotę przebywać wtedy w jego towarzystwie.
— Nie leżał długo, nim został znaleziony. W Cerberze nie był umówiony z nikim od nas, ciężko stwierdzić, czy po prostu przechodził obok, czy chciał wpaść dla towarzystwa. Wśród Psów dopiero się pytamy, kto widział go ostatni, przejdę się jeszcze dzisiaj do jego żony - Emily, by ją poinformować o sprawie. Planowali urodzinową imprezę niespodziankę dla ich młodszej córki — Ostatnie zdanie wydarło mu się z gardła odruchowo. — Jakikolwiek przekaz by nie był, to do tej pory nikt nie był aż tak zuchwały, by po prostu poderżnąć komuś gardło przy pubie.
— Ostrze było ząbkowane, cięcie krzywe, dość niechlujne, wygląda to albo na niewprawną rękę albo nieprzemyślane wykorzystanie okazji— Wtrącił się Luke, również kucając przy zwłokach i palcem wskazując w różne punkty. — Brak innych obrażeń, na dłoniach nie widzę śladów obrony. Trochę to zajęło, zanim się wykrwawił, chociaż dławienie się krwią przyspieszyło sprawę.
Chris przesunął spojrzenie w bok, odcinając się nieco od rzeczowego tonu Dobermana. Miał silną ochotę, by poluźnić węzeł krawata pod swoją szyją, ale chociaż ręce go świerzbiły, to był w stanie trzymać je swobodnie opuszczone wzdłuż ciała. Chociaż dość często pocierał palcem wskazującym o kciuk, jeśli chodziło o jego lewą rękę.
— Portfel ma przy sobie, więc odpada napad rabunkowy. Nie słyszałem, by ostatnio miał jakieś problemy osobiste, bądź by komuś specjalnie podpadł, ale trzeba się temu przyjrzeć bliżej — dodał machinalnie. — Przyszły jakieś nowe listy?
Zmora herszta i prawdopodobnie główny powód ich ostatnich kłótni. Groźby i pogróżki nie były w końcu niczym nowym dla lidera Psów, ale jemu coś się w tych od CATS się nie podobało, tylko wciąż nie potrafił uchwycić, co dokładnie. Teraz co prawda sprawa wyląduje na boku, bo trzeba było ustalić kto i dlaczego. Nie, żeby dlaczego cokolwiek zmieniało, ale zawsze istniała szansa, że był to po prostu zwykły splot nieszczęśliwych dla Elijaha zdarzeń.
CATS, czy ktoś próbuje dolać po prostu oliwy do ognia?
Kolejne zerknięcie na nieruchomego członka Psów nie było jego najlepszym pomysłem, chociaż definitywnie bardzo się starał zachować neutralny wyraz twarzy. Wieczorne powietrze nieco ułatwiało sprawę, ale nie dało się zaprzeczyć, że trochę tęsknie spoglądał w stronę wyjścia z zaułka. Robiło mu się gorąco, i wcale a wcale nie był z tego powodu zadowolony. Żałował, że w zaułku było ciszej niż na głównej ulicy, nagle budynki stały w jego ocenie trochę zbyt blisko siebie.
Przegryzł mocniej dolną wargę, drobnym bólem przywracając się do porządku i zaczął myśleć. To zawsze pomagało, chociaż na razie miał zbyt małą ilość informacji, by uzyskać pełen obraz.
W jaki jednak sposób szesnastolatka mogła zaczynać swoją karierę przebywając w Trójgłowym Psie? Oboje wiedzieli, dlaczego znalazła się w zaułku, ale księgowy też potrafił udawać głupiego. Dobry informator na ulicy zawsze się przyda, a sposoby każdy miał różne.
Dziewczyna szczebiotała na temat okoliczności, krzywiła się z płaczem, gdy opowiadała o zwłokach, i twierdziła, że nie zauważyła, by ktokolwiek jeszcze się tu kręcił. Ani, gdy odbijała ze swoim towarzyszem w zaułek, ani gdy ten z niego wypadł cały zielony na twarzy. A jej ojciec jest rzeźnikiem, dlatego ten widok ją tylko na chwilę przestraszył, no i przez to domyśliła się, że biedny pan musiał tutaj leżeć dość krótko.
Opowiadała dalej, jak to krzyknęła, zleciało się kilka osób i po chwili ciężko już było zobaczyć ciało. Acz ona została, by przekazać wszystkie potrzebne informacje policji (która zjawiłaby się tutaj pewnie tak za dwa tygodnie z hakiem, bo akurat złapałaby ich ochota na kontrolę lokalu), ponieważ trzeba być uczciwym, na co księgowy stwierdził, że kompletnie nie musi się kłopotać, bo oni się tym zajmą.
Czy Chris był dobrym kłamcą? Oczywiście, że nie, natomiast przeszli już po prostu do negocjacji o cenę.
Widząc, że księgowy niespecjalnie daje się podpuszczać, dziewczyna (Ava, jutro pewnie Sarah, a później Emily) skrzywiła się delikatnie i zarzuciła długie włosy za ramię, zerkając na niego z lekkim naburmuszeniem. Po chwili jednak wróciło szczebiotanie na temat tego, że nie widziała tego nieszczęsnego martwego pana w środku, hałas jak zawsze był spory, nikt też dziwny nie wchodził do pubu w międzyczasie, a ona długo obserwowała drzwi, bo wydawało jej się, że widzi tam swoją koleżankę.
Chyba przebijała go w szybkości wyrzucania z siebie słów, co było dość zaskakujące.
Jednak jak na razie jej historia, choć zawierająca trochę więcej szczegółów, zgadzała się z tym, co usłyszeli od innych. Spytki w takiej sytuacji były konieczne nie tylko dla informacji, ale też możliwości wprowadzenia plotek. A Ava była sprytna. Za każdym razem, gdy niby ją poprawiał, wnosząc przy tym jakiś dodatkowy element, od razu wplatała to w historię i nawet coś jeszcze do tego dopowiadała.
Natomiast w pewnym momencie uwagę Chrisa przyciągnęła masywna psia sylwetka, która była mu doskonale znana. Wargi księgowego skrzywiły się delikatnie w wyrazie odruchowej, wręcz intuicyjnej niechęci, natomiast szybko wrócił do z powrotem rozmowy. Oczywiście to nie wilczur był adresatem jego niezadowolenia, chociaż stanowił omen zbliżających się kłopotów.
— Zmykaj, Ava. — rzucił, wychwytując jej zaintrygowane spojrzenie.
Łypnęła na niego z jawnym niezadowoleniem, jednak w jego mniemaniu właśnie wyświadczał jej przysługę.
— Sio, nie chcesz się z nim dzisiaj widzieć. Natomiast jeśli za dużo zaczniesz paplać, to na pewno zyskasz sobie jego uwagę — Nie groził. Po prostu stwierdzał fakty.
Ruch wrzucanych do kieszeni monet był niemalże niewidoczny, a stukot obcasów wkrótce zniknął w miejskim gwarze. A nie trzeba było czekać długo, by pojawiła się gwiazda dzisiejszego wieczoru.
Jonathan.
— Dobry Wieczór, panie O'Harleyh — Nawet stojąc nad zwłokami towarzysza zachowywał sztywną kulturę wobec herszta, chociaż w głosie Christophera dało się wyczuć napięcie.
Błękitne ślepia krytycznie obiegły sylwetkę mężczyzny, pojedyncze wgniecenia w jego marynarce z pewnością były przyczyną zmarszczki na czole księgowego. Koszula nie przeszła nawet pierwszego stopnia selekcji, więc w myślach zanotował, by zadbać o dostawę tych mocno wykrochmalonych. Przez ułamek sekundy z jego twarzy biła dezaprobata, ale to nie były okoliczności, w których powinien zwracać mężczyźnie uwagę za brak reprezentatywności.
Growlithe zawsze był tykającą bombą, niezależnie od tego, czy szeroko się uśmiechał, pił akurat whisky, czy podpisywał trzydziesty z rzędu skrawek papieru podsunięty przez księgowego. W takiej sytuacji z tłumionej wściekłości do pełnego wybuchu mógł przejść w ciągu jednej chwili, a Chris niespecjalnie miał ochotę przebywać wtedy w jego towarzystwie.
— Nie leżał długo, nim został znaleziony. W Cerberze nie był umówiony z nikim od nas, ciężko stwierdzić, czy po prostu przechodził obok, czy chciał wpaść dla towarzystwa. Wśród Psów dopiero się pytamy, kto widział go ostatni, przejdę się jeszcze dzisiaj do jego żony - Emily, by ją poinformować o sprawie. Planowali urodzinową imprezę niespodziankę dla ich młodszej córki — Ostatnie zdanie wydarło mu się z gardła odruchowo. — Jakikolwiek przekaz by nie był, to do tej pory nikt nie był aż tak zuchwały, by po prostu poderżnąć komuś gardło przy pubie.
— Ostrze było ząbkowane, cięcie krzywe, dość niechlujne, wygląda to albo na niewprawną rękę albo nieprzemyślane wykorzystanie okazji— Wtrącił się Luke, również kucając przy zwłokach i palcem wskazując w różne punkty. — Brak innych obrażeń, na dłoniach nie widzę śladów obrony. Trochę to zajęło, zanim się wykrwawił, chociaż dławienie się krwią przyspieszyło sprawę.
Chris przesunął spojrzenie w bok, odcinając się nieco od rzeczowego tonu Dobermana. Miał silną ochotę, by poluźnić węzeł krawata pod swoją szyją, ale chociaż ręce go świerzbiły, to był w stanie trzymać je swobodnie opuszczone wzdłuż ciała. Chociaż dość często pocierał palcem wskazującym o kciuk, jeśli chodziło o jego lewą rękę.
— Portfel ma przy sobie, więc odpada napad rabunkowy. Nie słyszałem, by ostatnio miał jakieś problemy osobiste, bądź by komuś specjalnie podpadł, ale trzeba się temu przyjrzeć bliżej — dodał machinalnie. — Przyszły jakieś nowe listy?
Zmora herszta i prawdopodobnie główny powód ich ostatnich kłótni. Groźby i pogróżki nie były w końcu niczym nowym dla lidera Psów, ale jemu coś się w tych od CATS się nie podobało, tylko wciąż nie potrafił uchwycić, co dokładnie. Teraz co prawda sprawa wyląduje na boku, bo trzeba było ustalić kto i dlaczego. Nie, żeby dlaczego cokolwiek zmieniało, ale zawsze istniała szansa, że był to po prostu zwykły splot nieszczęśliwych dla Elijaha zdarzeń.
CATS, czy ktoś próbuje dolać po prostu oliwy do ognia?
Kolejne zerknięcie na nieruchomego członka Psów nie było jego najlepszym pomysłem, chociaż definitywnie bardzo się starał zachować neutralny wyraz twarzy. Wieczorne powietrze nieco ułatwiało sprawę, ale nie dało się zaprzeczyć, że trochę tęsknie spoglądał w stronę wyjścia z zaułka. Robiło mu się gorąco, i wcale a wcale nie był z tego powodu zadowolony. Żałował, że w zaułku było ciszej niż na głównej ulicy, nagle budynki stały w jego ocenie trochę zbyt blisko siebie.
Przegryzł mocniej dolną wargę, drobnym bólem przywracając się do porządku i zaczął myśleć. To zawsze pomagało, chociaż na razie miał zbyt małą ilość informacji, by uzyskać pełen obraz.
maj 2038 roku