Żałosne zawodzenie mężczyzny, który wymachując rękami próbował wzbudzić w niej litość, zaczynało działaś jej na nerwy. Miała już dość słuchania o tym, że jego rodzina liczy na jego powrót, że przez długi jego syna nie mają co jeść, że bardzo potrzebuje tych pieniędzy, ale chce dalej żyć. Przewróciła oczami i uderzyła otwartą dłonią o dębowy stół, a łkający mężczyzna praktycznie od razu zamilkł, wbijając spojrzenie w pozbawioną emocji twarz gigantycznej kobiety.
— Cisza. — odezwała się spokojnym, jednak chłodnym głosem. — Tutaj się przychodzi w jednym celu i ty doskonale o tym wiesz. Zamknij pysk i skończ ujadać jak pies. Nie przepadam za kundlami. — po tych słowach zaobserwowała jak mężczyzna z trudem przełyka ślinę i dusi w sobie przerażony jęk. Pomimo dość klarownej reputacji jej zaułka, dalej zdarzali się zdesperowani kretyni, którzy sądzili, że dadzą radę wziąć ją na litość i wyłudzić pieniądze na słynne "mam chorą córkę". Niestety, Noroi była ostatnią osobą, która poszłaby na taki układ. Była handlarzem narządów i członkinią Shingetsu, dlaczego ci ludzie myśleli, że nagle obudzi się w niej jakieś człowieczeństwo? Jakaś litość nad ich gówno ją obchodzącym losem? Nikt się nad nią nie pochylił gdy tego potrzebowała i proszę, sama wygryzła sobie żelazną pozycję, a nie wyła jak konający w rynsztoku menel. Żałosne. Powoli przesunęła dłonią po policzku, bawiąc się palcem przy ramiączku opaski, co jakiś czas ją odchylając tak, by mężczyzna siedzący naprzeciw niej, mógł podziwiać przeorany blizną, pusty oczodół, a z jego ust wydobył się zduszony jęk. Powoli i nieśmiało wrócił do przerwanej, tkliwej gadki, a kobieta westchnęła, podnosząc się z wygodnego fotela. Górując nad mężczyzną spojrzała na niego obojętnie i wzruszyła ramionami od niechcenia. Już wolała zdesperowanych narkomanów, którzy przychodzili oddawać nerki nawet za grosze, byle dostać działkę i zaćpać się nią w zaułku obok. Mało było tego typu szczęśliwców, a wielu z nich uprzykrzało jej później noce, zsyłając koszmary. Z czasem - przyzwyczaiła się do nich i były dla niej jak słodkie dobranocki. Oni przynajmniej wiedzieli na co się piszą, poniekąd. A ten mężczyzna przed nią? Chyba alkohol tak zaćmił mu mózg, że widział w niej chwilówkę, a nie członka niebezpiecznego gangu. Cóż, swoją głupotą jasno przypieczętował swój los. Był już martwy.
— Ehh, znudziło mi się. — mruknęła, po czym bez ostrzeżenia wyprowadziła celny, silny cios prosto w nos mężczyzny powodując nie tylko to, że z impetem odchylił się na krześle i uderzył o ziemię, ale i stracił przytomność. Masując kostki, spojrzała na niego pogardliwie i nachyliła się nad nim, zdrowym okiem przejeżdżając po jego powoli czerwieniącej się twarzy i krwawiącym, pewnie złamanym, nosie. Następnie zajęła się nim tak jak i innymi przed nim; szybkie, precyzyjne rozcięcie, wyjęcie narządów, zapakowanie w odpowiednie pudełeczka i cynk do odpowiednich osób. Następnie pozałatwiała parę naglących spraw i opuściła zaułek żwawym krokiem, dzierżąc w dłoniach papierosa. Krok miała zdecydowany, a stukot jej niskich, grubych obcasów rozchodził się po ścianach. Był zimny, grudniowy wieczór. Długi, czarny płaszcz jaki na sobie miała, ledwo muskał pokryty brudnym śniegiem beton, a ogromna kobieta sunęła niczym drapieżny kot na zasłużony odpoczynek. Jej twarz oświetlały różnokolorowe neony, aż stanęła przed tym konkretnym; bar. O tak, należy jej się dobry drink. Przed wejściem do klubu, zgasiła papierosa butem i poprawiła opaskę. Pochylając się, przeszła przez drzwi i dopiero po chwili w pełni się wyprostowała, rozglądając po zatłoczonym lokalu. — Ale tu nisko, co za dyskryminacja. — skomentowała i zdejmując płaszcz rzuciła go na pobliską kanapę, przeszkadzając jakiejś parce w namiętnym pocałunku. Dziarsko usiadła przy barze, zastukała w blat i wesoło machnęła ręką w stronę barmana.
— Coś dobrego i mocnego, bo miałam ciężki dzień! — odparła z szerokim uśmiechem, poprawiając dłonią czarne włosy za ucho. — Ehhh! Tylko te jęki, płacz i błaganie o litość. Ci ludzie nie wiedzą, że stres psuje organy? — mruknęła, odpalając kolejnego papierosa i wypuszczając dym nosem.
— Cisza. — odezwała się spokojnym, jednak chłodnym głosem. — Tutaj się przychodzi w jednym celu i ty doskonale o tym wiesz. Zamknij pysk i skończ ujadać jak pies. Nie przepadam za kundlami. — po tych słowach zaobserwowała jak mężczyzna z trudem przełyka ślinę i dusi w sobie przerażony jęk. Pomimo dość klarownej reputacji jej zaułka, dalej zdarzali się zdesperowani kretyni, którzy sądzili, że dadzą radę wziąć ją na litość i wyłudzić pieniądze na słynne "mam chorą córkę". Niestety, Noroi była ostatnią osobą, która poszłaby na taki układ. Była handlarzem narządów i członkinią Shingetsu, dlaczego ci ludzie myśleli, że nagle obudzi się w niej jakieś człowieczeństwo? Jakaś litość nad ich gówno ją obchodzącym losem? Nikt się nad nią nie pochylił gdy tego potrzebowała i proszę, sama wygryzła sobie żelazną pozycję, a nie wyła jak konający w rynsztoku menel. Żałosne. Powoli przesunęła dłonią po policzku, bawiąc się palcem przy ramiączku opaski, co jakiś czas ją odchylając tak, by mężczyzna siedzący naprzeciw niej, mógł podziwiać przeorany blizną, pusty oczodół, a z jego ust wydobył się zduszony jęk. Powoli i nieśmiało wrócił do przerwanej, tkliwej gadki, a kobieta westchnęła, podnosząc się z wygodnego fotela. Górując nad mężczyzną spojrzała na niego obojętnie i wzruszyła ramionami od niechcenia. Już wolała zdesperowanych narkomanów, którzy przychodzili oddawać nerki nawet za grosze, byle dostać działkę i zaćpać się nią w zaułku obok. Mało było tego typu szczęśliwców, a wielu z nich uprzykrzało jej później noce, zsyłając koszmary. Z czasem - przyzwyczaiła się do nich i były dla niej jak słodkie dobranocki. Oni przynajmniej wiedzieli na co się piszą, poniekąd. A ten mężczyzna przed nią? Chyba alkohol tak zaćmił mu mózg, że widział w niej chwilówkę, a nie członka niebezpiecznego gangu. Cóż, swoją głupotą jasno przypieczętował swój los. Był już martwy.
— Ehh, znudziło mi się. — mruknęła, po czym bez ostrzeżenia wyprowadziła celny, silny cios prosto w nos mężczyzny powodując nie tylko to, że z impetem odchylił się na krześle i uderzył o ziemię, ale i stracił przytomność. Masując kostki, spojrzała na niego pogardliwie i nachyliła się nad nim, zdrowym okiem przejeżdżając po jego powoli czerwieniącej się twarzy i krwawiącym, pewnie złamanym, nosie. Następnie zajęła się nim tak jak i innymi przed nim; szybkie, precyzyjne rozcięcie, wyjęcie narządów, zapakowanie w odpowiednie pudełeczka i cynk do odpowiednich osób. Następnie pozałatwiała parę naglących spraw i opuściła zaułek żwawym krokiem, dzierżąc w dłoniach papierosa. Krok miała zdecydowany, a stukot jej niskich, grubych obcasów rozchodził się po ścianach. Był zimny, grudniowy wieczór. Długi, czarny płaszcz jaki na sobie miała, ledwo muskał pokryty brudnym śniegiem beton, a ogromna kobieta sunęła niczym drapieżny kot na zasłużony odpoczynek. Jej twarz oświetlały różnokolorowe neony, aż stanęła przed tym konkretnym; bar. O tak, należy jej się dobry drink. Przed wejściem do klubu, zgasiła papierosa butem i poprawiła opaskę. Pochylając się, przeszła przez drzwi i dopiero po chwili w pełni się wyprostowała, rozglądając po zatłoczonym lokalu. — Ale tu nisko, co za dyskryminacja. — skomentowała i zdejmując płaszcz rzuciła go na pobliską kanapę, przeszkadzając jakiejś parce w namiętnym pocałunku. Dziarsko usiadła przy barze, zastukała w blat i wesoło machnęła ręką w stronę barmana.
— Coś dobrego i mocnego, bo miałam ciężki dzień! — odparła z szerokim uśmiechem, poprawiając dłonią czarne włosy za ucho. — Ehhh! Tylko te jęki, płacz i błaganie o litość. Ci ludzie nie wiedzą, że stres psuje organy? — mruknęła, odpalając kolejnego papierosa i wypuszczając dym nosem.
O tej porze w Tsuki było już tłoczno, mimo że był środek tygodnia. Punkt dziewiętnasta wkraczały, kolejno po sobie, nowe fale twarzy w potrzebie. Czy to alkoholu, czy innych dodatków, których za barem nie brakowało. W Kolorowej Dzielnicy zawsze jest dobra pora, by urżnąć się do nieprzytomności, dogorywać na ostrym kancie krawężnika, obić nieznajomym lub znajomy gęby, zaćpać się w brudnej toalecie na tyłach. Dzień jak co dzień, nieprzerwana spirala smutków, agresji i rękoczynów. Przywykłem, każdy w końcu się uodparnia, wystarczy wystarczająco często wystawiać się na nieprzyjemne bodźce, a tych w klubie nie brakowało. Mieliśmy młyn, ale między kolejkami zawsze znalazła się chwila na papierosa, popitolenie z potrzebującymi spowiedzi rozwiedzionymi, porzuconym, gnębionymi mężami i żonami. Podejmując się tej pracy nigdy nie myślałem, że z marszu dostanę posadę lokalnego księdza. Ludzi do mnie ciągnęło. Może ta wiecznie zdystansowana, znudzona twarz była najmniej krępującym obliczem o jakim mogli pomarzyć. Więc słuchałem, a raczej wpuszczałem jednym uchem, wypuszczałem drugim. I tak zapomną po następnej kolejce, będą zaczynać tę samą opowieść w nieskączonośh, póki nie zaczną ślinić się na świeżo wypolerowanym blacie. To część naszej pracy, którą trzeba odbębnić, puścić mimo uszu, zostawić za barem i wrócić do domu. Czego nie robi się dla żelaznej przykrywki, hm?
Widywałem ją już. Była jedyną tak postawną kobietą na tle reszty klienteli, a to wiązało się z szybkim kojarzeniem faktów. Przy zasłyszanych, niby dyskretnych, rozmowach przy barze bywało o niej głośno. Wydaje się, że nie jest to wyróżniająca się praca, ale przy odrobinie sprytu można wiele zyskać. Nie skąd inąd dowiedziałem się o jej stanowisku. Byliśmy identyczni rangą, choć podzieleni różnymi dowódcami. Lubiłem kontrasty, a ona wydawała się być bardzo przyjemnym dodatkiem, odskocznią od rzeczywistości, w której ktoś kimś zamiatał podłogę lub dosadnie groził śmiercią. Bo ona sama była jak śmierć i nie potrzebowała na to niczyjego potwierdzenia. To się czuło. Za tą pozornie przyjazną, sarkastyczną twarzą, musiało kryć się potężne zło. Brzmi jak wyzwanie, chociaż kompletnie nie wiem jak mielibyśmy się ze sobą zmierzyć. Wykonujemy zupełnie dwie różne profesje. I choć oboje mamy do czynienia z trupami, to ja nigdy nie wyrywałem nikomu wątroby. Ona mogłaby to zrobić, gołymi rękami. Nie dla zysku, ale czystej zabawy. Siedząc po mojej prawej stronie wymachiwała radośnie rękoma, szczerząc się jednym z tych uśmiechów, który można byłoby przypisać wygranej w totka, roztaczała wokół siebie kompletnie inną aurę niż tę, z której słynęła na co dzień. Coś dobrego, gdybym tylko wiedział co może lubić taka… Uśmiechnąłem się pod nosem, wyciągając czysty shaker. Trochę wódki, trochę soku pomidorowego — zmieszane według niestandardowych proporcji wydawały się wręcz idealne na taką okazję. To nic specjalnego, ale nie mógł się oprzeć temu kompletnie nieśmiesznemu żartowi.
— Bloody Mary, na początek — podsunąwszy jej wysoką szklankę, nie mogłem ukryć uśmiechu. To nic zdrożnego, ot barmański kuksaniec — Bez wkładki?
Choć nie wydawała się żołnierzem potrzebującym otępienia, nigdy nic nie było do końca wiadome. Pozory to tylko pozory, a ja muszę odsunąć je na bok, by nie stracić czujności. Ta wydawała mi się wyjątkowo potrzebna, gdy jedno z oczu łyskało na mnie zza czarnej grzywki. Jej buzia potrafi kryć w sobie wiele gniewu, tego, który wibruje pod każdym milimetrem skóry, tego najbardziej nieobliczalnego i nie uznającego kompromisów. Lubiłem to uczucie, ale nigdy nie było mi dane cieszyć się nim dłużej niż chwilę, jedno mgnienie. Gniew mnie oślepiał, jak światła pędzącego samochodu, prosto na ciebie. Halo, nikogo nie ma w domu, jestem tylko pieprzonym lunatykiem, oddechem zamkniętym w skorupie poruszającej się na własnych zasadach. W takiej chwili nie myślisz, po prostu czekasz na zderzenie ze świadomością. Ona nad tym gniewem panowała, ciosając w nim niczym w marmurze, póki nie uzyskała wymarzonego efektu. Podobno prawdziwe arcydzieła powstają w wyniku odejmowania materiału, a jej zdecydowanie można było to przypisać, gdy bez żadnych skrupułów pozbawiała ludzi bliskich, domów, życia. Niby śmierć, a jednak tak bardzo żywa.
Widywałem ją już. Była jedyną tak postawną kobietą na tle reszty klienteli, a to wiązało się z szybkim kojarzeniem faktów. Przy zasłyszanych, niby dyskretnych, rozmowach przy barze bywało o niej głośno. Wydaje się, że nie jest to wyróżniająca się praca, ale przy odrobinie sprytu można wiele zyskać. Nie skąd inąd dowiedziałem się o jej stanowisku. Byliśmy identyczni rangą, choć podzieleni różnymi dowódcami. Lubiłem kontrasty, a ona wydawała się być bardzo przyjemnym dodatkiem, odskocznią od rzeczywistości, w której ktoś kimś zamiatał podłogę lub dosadnie groził śmiercią. Bo ona sama była jak śmierć i nie potrzebowała na to niczyjego potwierdzenia. To się czuło. Za tą pozornie przyjazną, sarkastyczną twarzą, musiało kryć się potężne zło. Brzmi jak wyzwanie, chociaż kompletnie nie wiem jak mielibyśmy się ze sobą zmierzyć. Wykonujemy zupełnie dwie różne profesje. I choć oboje mamy do czynienia z trupami, to ja nigdy nie wyrywałem nikomu wątroby. Ona mogłaby to zrobić, gołymi rękami. Nie dla zysku, ale czystej zabawy. Siedząc po mojej prawej stronie wymachiwała radośnie rękoma, szczerząc się jednym z tych uśmiechów, który można byłoby przypisać wygranej w totka, roztaczała wokół siebie kompletnie inną aurę niż tę, z której słynęła na co dzień. Coś dobrego, gdybym tylko wiedział co może lubić taka… Uśmiechnąłem się pod nosem, wyciągając czysty shaker. Trochę wódki, trochę soku pomidorowego — zmieszane według niestandardowych proporcji wydawały się wręcz idealne na taką okazję. To nic specjalnego, ale nie mógł się oprzeć temu kompletnie nieśmiesznemu żartowi.
— Bloody Mary, na początek — podsunąwszy jej wysoką szklankę, nie mogłem ukryć uśmiechu. To nic zdrożnego, ot barmański kuksaniec — Bez wkładki?
Choć nie wydawała się żołnierzem potrzebującym otępienia, nigdy nic nie było do końca wiadome. Pozory to tylko pozory, a ja muszę odsunąć je na bok, by nie stracić czujności. Ta wydawała mi się wyjątkowo potrzebna, gdy jedno z oczu łyskało na mnie zza czarnej grzywki. Jej buzia potrafi kryć w sobie wiele gniewu, tego, który wibruje pod każdym milimetrem skóry, tego najbardziej nieobliczalnego i nie uznającego kompromisów. Lubiłem to uczucie, ale nigdy nie było mi dane cieszyć się nim dłużej niż chwilę, jedno mgnienie. Gniew mnie oślepiał, jak światła pędzącego samochodu, prosto na ciebie. Halo, nikogo nie ma w domu, jestem tylko pieprzonym lunatykiem, oddechem zamkniętym w skorupie poruszającej się na własnych zasadach. W takiej chwili nie myślisz, po prostu czekasz na zderzenie ze świadomością. Ona nad tym gniewem panowała, ciosając w nim niczym w marmurze, póki nie uzyskała wymarzonego efektu. Podobno prawdziwe arcydzieła powstają w wyniku odejmowania materiału, a jej zdecydowanie można było to przypisać, gdy bez żadnych skrupułów pozbawiała ludzi bliskich, domów, życia. Niby śmierć, a jednak tak bardzo żywa.
@Ōnuki Noroi Chihiro
Wzrokiem jeździła po zebranych, niczym drapieżnik szukający nowej ofiary w stadzie nic nieświadomych jeleni. Spojrzenie miała ostre, jednak twarz obojętną. Jedyne co tutaj widziała to popsute od alkoholu wątroby, zniszczone nerki, czarne płuca, owrzodzone żołądki i uszkodzone mózgi — kluby nie były najlepszym terenem do łowów, ale niestety, ci którzy z własnej woli zapuszczali się w odmęty Ikigai, nigdy nie mieli ładnego wnętrza. Raz na ruski rok trafiał się ktoś w pełni zdrowia fizycznego, bo o psychicznym nie można tutaj mówić, kto przyszedł spłacić długi rodziców, albo naiwnie liczący, że za otrzymaną kasę kupi sobie auto. Były to jednak przypadki tak rzadkie, że mogłaby przytoczyć wszystkich z imienia i nazwiska. Kobieta musiała sobie radzić i wybierać co lepsze organy, a szło jej to świetnie. Rynek kwitł, a przepływ towaru był wartki i szybki. Nie było problemów z pozyskaniem nowych narządów, sprzedaniu ich i kupieniu lepszych. Tak długo jak na szczycie łańcucha pokarmowego był człowiek, handlarzom organów nie groził głód. Mózg do rządowych eksperymentów, kupowany pod przykryciem? Nerki do nielegalnych przeszczepów? Handel jeszcze żywym towarem by pozyskać upragniony, młody mózg czy zdrowe, nastoletnie płuca? Czego tylko szalona dusza zapragnie. Czarny rynek, a dokładnie tę konkretną odnogę, miała w garści już od dłuższego czasu. Konkurencji praktycznie nie miała, bo sukcesywnie ją wygryzała, albo zmuszała do podporządkowania. Była przy tym brutalna, nie znosiła sprzeciwu i rządziła swoimi ludźmi twardą ręką — budziła lęk, podziw, pogardę i chęć zemsty, a jednak była nietykalna. Jej szybka dominacja znacznej części miasta i podporządkowanie sobie co mniejszych handlarzy spowodowała, że na ustach co niektórych Noroi nie było obelgą, a przestrogą. Nikt nie chciał wpaść w jej łapy, bo mógłby skończyć z ukręconym karkiem, bądź zmiażdżoną czaszką. Była co do tego kreatywna, a szumy, krzyki i jęki mijanych dusz, były dla niej jak najsłodsza melodia. Jednak nie przyszła tu by szukać nowych, przymuszonych dawców organów. Na dzisiaj skończyła pracę i chciała się odprężyć przy dobrym alkoholu i paru papierosach, bo niestety, nieustannie musiała karmić swojego wewnętrznego i łakomego potwora. Myślała by to rzucić i zadbać o formę, ale... Po co? Aktualny stan rzeczy jej pasował. Płuca jeszcze nie błagały o pomoc, kaszel palacza nie doskwierał w pracy, a przyjemnie gryzący w gardło, dym, tylko odprężał. Poza tym, już sam jej wzrost budził podziw i lęk, przez co mało kto chciał rzucać jej wyzwanie. Krążące plotki o przyczynach jej awansu również działały na jej korzyść. Języki mlaskały, a Noroi zatruwała lękiem coraz to nowsze umysły, sięgając swoimi łakomymi mackami daleko poza Karafuruna Chiku. Gdy baran podsunął jej drinka, przelotnie spojrzała w jego kierunku, posyłając wdzięczny uśmieszek. Wolną ręką sięgnęła po wysoką szklankę i podsunęła sobie do ust, najpierw wąchając, a następnie biorąc spory łyk. Z cichym stuknięciem odstawiła szklankę i oblizała górną wargę z czerwonego "wąsa" szczerząc wesoło zęby. Noroi z opowieści, a Noroi prywatnie... zdawały się dwiema różnymi kobietami.
— Całkiem, całkiem. Dupy nie urywa, ale na dobry początek, może być. — mruknęła, opierając się o bar, gasząc szybko papierosa na niedalekiej popielniczce. — Oszczędzę sobie. W planach mam jedynie alkohol. — odparła wesoło, przekrzywiając lekko głowę, krążąc palcami po górze szklanki. Było głośno, tłoczno i duszno. Ktoś co jakiś czas muskał jej plecy, czasem się o nie obijał czy ocierał. Nikt jednak nie miał śmiałości by przysiąść obok niej przy barze. Nawet siedząc, cóż, robiła spore wrażenie. Zakładając nogę na nogę, uśmiechnęła się i wbiła ciekawskie spojrzenie jednego oka prosto w stojącego za barem Okamoto. — Masz jakieś ciekawe historie? Pewnie wiele, hm, pojebów się tutaj wyżala. — mruknęła, biorąc kolejny łyk czerwonej cieczy, rzucając szybkie spojrzenie na roztańczone bydło. Obróciła się na krześle, opierając plecami i łokciem o blat, obracając wytatuowaną szyję tak, by móc spojrzeć na mężczyznę.
— Całkiem, całkiem. Dupy nie urywa, ale na dobry początek, może być. — mruknęła, opierając się o bar, gasząc szybko papierosa na niedalekiej popielniczce. — Oszczędzę sobie. W planach mam jedynie alkohol. — odparła wesoło, przekrzywiając lekko głowę, krążąc palcami po górze szklanki. Było głośno, tłoczno i duszno. Ktoś co jakiś czas muskał jej plecy, czasem się o nie obijał czy ocierał. Nikt jednak nie miał śmiałości by przysiąść obok niej przy barze. Nawet siedząc, cóż, robiła spore wrażenie. Zakładając nogę na nogę, uśmiechnęła się i wbiła ciekawskie spojrzenie jednego oka prosto w stojącego za barem Okamoto. — Masz jakieś ciekawe historie? Pewnie wiele, hm, pojebów się tutaj wyżala. — mruknęła, biorąc kolejny łyk czerwonej cieczy, rzucając szybkie spojrzenie na roztańczone bydło. Obróciła się na krześle, opierając plecami i łokciem o blat, obracając wytatuowaną szyję tak, by móc spojrzeć na mężczyznę.
Aktualny ubiór: czarny, przylegający golf, czarne bojówki z pasami i czarne, pełne buty na grubym, niskim obcasie.
Całkiem, całkiem. Dupy nie urywa, ale na dobry początek, może być. A więc kolejna wysmakowana dupa z przestępczego światka. A już myślałem, że poziom irytacji dnia dzisiejszego nie wyjebie poza skalę. Zignorowałem, w takich sytuacjach lepiej nie dolewać sobie paliwa. A tego zwykle potrzebowałem niewiele żeby otworzyć niewyparzoną gębę. Cóż, niektórzy mnie za to podziwiali, ale z czasem zaczynasz być coraz bardziej zmęczony byciem dupkiem. Dlaczego? Bo to rodzi problemy, a ja ich unikam, oczywiście w miarę możliwości, oczywiście w Tsuki. To miejsce jest wystarczająco przesiąknięte kłopotami. A to ktoś zachleje i dostanie zapaści, a to ktoś komuś łeb rozwali, a to kolejny ćpun uczepi ci się nogi żeby dostać cokolwiek, co sprawi, że życie zacznie mieć jakiś sens. W drugim życiu kłopoty to moje drugie imię. I to się ceni, gdy trzeba przetrącić kark typowi lub trzem. Nie miałem z tym problemu, więcej wysiłku wymagało ode mnie rozdzielenie poszczególnych żyć, a tych miałem więcej niż palców u obu rąk. Mieć wyjebane to sztuka, a ja nadal mam zbyt chujowe pędzle, by nadać jej odpowiedni wymiar.
Masz jakieś ciekawe historie? Pewnie wiele, hm, pojebów się tutaj wyżala. No pewnie, mam takich historii więcej niż od chuja. Tylko, że ja to nie mój pomagier Daiki, który jest w stanie zagadać człowieka na śmierć. Ja blokuję słuch. Gdybym miał filtrować nieistotne problemy innych, zabrakłoby mi pleców do dźwigania własnych. Gadulstwo mi nie służy, spoufalanie się tym bardziej, może dlatego tak bardzo mnie to zapala, za każdym razem, jak ja tego papierosa trzymanego między wargami. Wdech na początek, Okamoto, to trzeba dobrze i dosadnie rozegrać. Wydech i wdech, póki nie zacznie szczypać tył gardła.
—Słuchaj no, nie jestem Panem-Dusza-Towarzystwa i nie będę jak najlepsza psiapsia bujać się nad barem opowiadając prześmieszne historie. Ja tutaj pracuję — dym wypuszczony kącikiem ust to tylko przerywnik, jednak na tyle znaczący, na tyle wyrażający zobojętnienie, że nie potrzeba niczego ponad to — zaczepiaj Daikiego jeśli chcesz. W naszym duecie to on jest ulubionym szczeniaczkiem.
Szmatka do wycierania szklanek wciśnięta w tors drugiego barmana po chwili zwisa smętnie z jego rąk, gdy znikam na zapleczu z kasetką pełną niespodzianek. Młody wzrusza ramionami, posyłając wszystkim zaskoczone spojrzenie. Trzeba uzupełnić zapasy, ktoś w końcu musi dbać o poziom znarkotyzowania co poniektórych. Między innymi Goto, który masując skronie, z dopalającym się papierosem między palcami, wyglądał jak cień samego siebie. Znowu to samo, znowu ta sama śpiewka. Daj mi coś na głowę, daj mi coś na życie, na rozpieprzoną rodzinę, na wyrzuty sumienia, na nieżycie lub po prostu daj mi cokolwiek. To moje kolejne życie, jestem pierdolonym sklepikarzem spełniającym marzenia. Uzależniony od Kumaka ze złotymi zębami, od utrzymywania pozorów, od trzymania się w ryzach, z których częściej wypadałem niż trzymałem się w pionie. Gdybym traktował to jako nałóg, już dawno powinienem wylądować na OIOM-ie. Zarzygany, trzęsący się, targany spazmami, na granicy śmierci. Może to byłoby jakieś wyjście. Chociaż chwila, to już było. Grałem w to tak dawno, że zdołałem o tym zapomnieć. A może cienie ciągnęły się za mną od samego początku. Bóg jeden wie, bo ja nie zdążyłem tego zanotować.
W kasetce wybór był spory, chociaż objętościowo nieco się uszczupliła. A mieliśmy początek zabawy! Jestem pewien, że będę się z tym ustrojstwem bujał co najmniej cztery razy. Jutro będzie to pomnożone razy dwa, bo piątek to totalny dzień szaleństwa i decyzyjny rollercoaster. Uwielbiam tę robotę. Przypomina mi o tym, co zostało dawno zapomniane. Złe wybory, kiepskie zakończenia. A ja byłem mistrzem pakowania się w tarapaty. Roześmiałem się cicho na tę myśl, widząc przez prawe ramie jak wielgachny cień Noroi wkracza tu jak na swoje śmieci. Daiki mnie kiedyś wykończy, naprawdę.
— Po coś tu przylazła? Tsuki to nie parkiet Shingetsu, nawet jeśli są zastępcami kapitana.
@Ōnuki Noroi Chihiro
Masz jakieś ciekawe historie? Pewnie wiele, hm, pojebów się tutaj wyżala. No pewnie, mam takich historii więcej niż od chuja. Tylko, że ja to nie mój pomagier Daiki, który jest w stanie zagadać człowieka na śmierć. Ja blokuję słuch. Gdybym miał filtrować nieistotne problemy innych, zabrakłoby mi pleców do dźwigania własnych. Gadulstwo mi nie służy, spoufalanie się tym bardziej, może dlatego tak bardzo mnie to zapala, za każdym razem, jak ja tego papierosa trzymanego między wargami. Wdech na początek, Okamoto, to trzeba dobrze i dosadnie rozegrać. Wydech i wdech, póki nie zacznie szczypać tył gardła.
—Słuchaj no, nie jestem Panem-Dusza-Towarzystwa i nie będę jak najlepsza psiapsia bujać się nad barem opowiadając prześmieszne historie. Ja tutaj pracuję — dym wypuszczony kącikiem ust to tylko przerywnik, jednak na tyle znaczący, na tyle wyrażający zobojętnienie, że nie potrzeba niczego ponad to — zaczepiaj Daikiego jeśli chcesz. W naszym duecie to on jest ulubionym szczeniaczkiem.
Szmatka do wycierania szklanek wciśnięta w tors drugiego barmana po chwili zwisa smętnie z jego rąk, gdy znikam na zapleczu z kasetką pełną niespodzianek. Młody wzrusza ramionami, posyłając wszystkim zaskoczone spojrzenie. Trzeba uzupełnić zapasy, ktoś w końcu musi dbać o poziom znarkotyzowania co poniektórych. Między innymi Goto, który masując skronie, z dopalającym się papierosem między palcami, wyglądał jak cień samego siebie. Znowu to samo, znowu ta sama śpiewka. Daj mi coś na głowę, daj mi coś na życie, na rozpieprzoną rodzinę, na wyrzuty sumienia, na nieżycie lub po prostu daj mi cokolwiek. To moje kolejne życie, jestem pierdolonym sklepikarzem spełniającym marzenia. Uzależniony od Kumaka ze złotymi zębami, od utrzymywania pozorów, od trzymania się w ryzach, z których częściej wypadałem niż trzymałem się w pionie. Gdybym traktował to jako nałóg, już dawno powinienem wylądować na OIOM-ie. Zarzygany, trzęsący się, targany spazmami, na granicy śmierci. Może to byłoby jakieś wyjście. Chociaż chwila, to już było. Grałem w to tak dawno, że zdołałem o tym zapomnieć. A może cienie ciągnęły się za mną od samego początku. Bóg jeden wie, bo ja nie zdążyłem tego zanotować.
W kasetce wybór był spory, chociaż objętościowo nieco się uszczupliła. A mieliśmy początek zabawy! Jestem pewien, że będę się z tym ustrojstwem bujał co najmniej cztery razy. Jutro będzie to pomnożone razy dwa, bo piątek to totalny dzień szaleństwa i decyzyjny rollercoaster. Uwielbiam tę robotę. Przypomina mi o tym, co zostało dawno zapomniane. Złe wybory, kiepskie zakończenia. A ja byłem mistrzem pakowania się w tarapaty. Roześmiałem się cicho na tę myśl, widząc przez prawe ramie jak wielgachny cień Noroi wkracza tu jak na swoje śmieci. Daiki mnie kiedyś wykończy, naprawdę.
— Po coś tu przylazła? Tsuki to nie parkiet Shingetsu, nawet jeśli są zastępcami kapitana.
@Ōnuki Noroi Chihiro
Na odpowiedź mężczyzny, cmoknęła parę razy z dezaprobatą, kręcąc przy tym głową. — Ktoś tu chyba wstał lewą nogą. — zaśmiała się pod nosem, wracając spojrzeniem na tańczący tłum. Nagła zmiana w zachowaniu mężczyzny mało ją obchodziła. Sama nie przyszła tutaj zawierać nowych przyjaźni, a po prostu sobie pogadać i odprężyć się. A może uraziła jego delikatną, męską dumę nie zachwycając się drinkiem którego dostała? Jeżeli tak, barman był wyjątkowo drażliwą owieczką tuż przy paszczy głodnego wilka. Noroi wypiła resztkę drinka, oblizała się i odstawiła pustą szklankę z cichym stuknięciem, ponownie odwracając się przodem do baru i opierając się o niego łokciami. Delikatnie się przygarbiła, wyciągnęła paczkę papierosów i zapaliła następnego — bo kto jej może zabronić? Sprawnie go podpaliła i w ciszy odprowadziła mężczyznę wzrokiem, gdy ten znikał gdzieś na zapleczu. Wtedy też na dłuższą chwilę skupiła się na drugim barmanie. Pstryknęła palcami, zachęcając go do podejścia i zamówiła kolejnego, znacznie mocniejszego drinka, wypijając go praktycznie na jeden łyk, gdy tylko został jej podsunięty. Epitafu musiała mieć naprawdę dobry dzień bądź powód do wybrania tego narwanego szczura na swojego zastępcę. Ciekawiło ją, czy łączyło ich coś więcej — jakaś głębsza relacja? Znajomość sprzed lat? Albo czysty przypadek, tak jak Caya z jego poprzednim zastępcą, który skończył w połowie jako karma dla bezdomnych kundli? Oj. Wydało się. Gdy po drugim drinku nie zostało już nic, Noroi podniosła się i westchnęła, poprawiając opaskę na wydłubanym oku. Zaciągnęła się papierosem, wypuszczając gęsty, biały dym gdzieś przed siebie, mrużąc zdrowe oko. Ruszyła zdecydowanym lecz stosunkowo powolnym krokiem w stronę wejścia na zaplecze, które zastawił jej nikt inny niż wcześniej wspomniany Daiki. Niższy od niej i o głupawym uśmieszku. Wyglądał na kogoś, kto faktycznie lepiej się sprawdzał w rozmowach o pogodzie, ale pomimo poprzednich słów, Noroi nie zamierzała się tutaj wygadywać z problemów czy słuchać o cudzych. Kobieta uniosła więc brew i powoli się uśmiechnęła, nachylając w stronę mężczyzny.
— Faktycznie, masz twarz jak szczeniaczek. — skwitowała z wesołym uśmieszkiem, wyjmując z ust papierosa, którego popiół strzepnęła na buty mężczyzny. — To nic personalnego. Po prostu wole koty. — szepnęła, po czym bez większego ostrzeżenia położyła dłoń na jego twarzy i tym sposobem go odsunęła, wkraczając na zaplecza. Szybkim ruchem zamknęła za sobą drzwi, ponownie zaciągając się papierosem. Znowu musiała się schylić — czy w całej Japonii nie było drzwi dla wyższych osób? Żałosne. Dość szybko znalazła "zaginionego" kolegę z gangu, a słysząc jego słowa, wybuchła krótkim, głośnym śmiechem. Przerwała go na wzięcie kolejnego bucha, a gdy szary dym zaczął się rozchodzić po pomieszczeniu, ta prychnęła i pokręciła głową.
— Strasznie zuchwale szczekasz, jak na kogoś, kogo przerastam o głowę. Uważaj, bo się przestraszę. — westchnęła kwaśno, gasząc papierosa na najbliższej ścianie, a końcówkę przygniotła butem, powoli podchodząc do Okamoto. — Człowiek przychodzi prywatnie aby się napić i odprężyć i jak go witają? Zostawiają samego przy barze! To niegrzeczne tak uciekać od koleżanki po fachu, wiesz? — zagadnęła, nachylając się nieznacznie ku mężczyźnie, a na jej ustach przez moment było widać ten sam radosny uśmieszek co chwile temu przy barze. Niestety bądź stety, ten zniknął. Został zastąpiony obojętnością, a gigantka o wytatuowanej szyi na nowo się wyprostowała i rozejrzała po wnętrzu zaplecza. — Serio chciałam dzisiaj tylko wypić, ale skoro zgrywasz obrażoną księżniczkę z chuj wie jakiego powodu, załatwię sprawy inaczej. Nie będę wpychać paluchów w sprawy nie swojej dywizji, szanuje Epitafu jako kapitana i jako kobietę, ale doszły mnie słuchy, że eksperymentujesz z dragami. — tu wskazała nosem na kasetkę, po czym uśmiechnęła się drapieżnie, wbijając spojrzenie prosto w oczy mężczyzny przed sobą. — Jeżeli to prawda, mam pewną propozycję.
@Okamoto Mataichi
— Faktycznie, masz twarz jak szczeniaczek. — skwitowała z wesołym uśmieszkiem, wyjmując z ust papierosa, którego popiół strzepnęła na buty mężczyzny. — To nic personalnego. Po prostu wole koty. — szepnęła, po czym bez większego ostrzeżenia położyła dłoń na jego twarzy i tym sposobem go odsunęła, wkraczając na zaplecza. Szybkim ruchem zamknęła za sobą drzwi, ponownie zaciągając się papierosem. Znowu musiała się schylić — czy w całej Japonii nie było drzwi dla wyższych osób? Żałosne. Dość szybko znalazła "zaginionego" kolegę z gangu, a słysząc jego słowa, wybuchła krótkim, głośnym śmiechem. Przerwała go na wzięcie kolejnego bucha, a gdy szary dym zaczął się rozchodzić po pomieszczeniu, ta prychnęła i pokręciła głową.
— Strasznie zuchwale szczekasz, jak na kogoś, kogo przerastam o głowę. Uważaj, bo się przestraszę. — westchnęła kwaśno, gasząc papierosa na najbliższej ścianie, a końcówkę przygniotła butem, powoli podchodząc do Okamoto. — Człowiek przychodzi prywatnie aby się napić i odprężyć i jak go witają? Zostawiają samego przy barze! To niegrzeczne tak uciekać od koleżanki po fachu, wiesz? — zagadnęła, nachylając się nieznacznie ku mężczyźnie, a na jej ustach przez moment było widać ten sam radosny uśmieszek co chwile temu przy barze. Niestety bądź stety, ten zniknął. Został zastąpiony obojętnością, a gigantka o wytatuowanej szyi na nowo się wyprostowała i rozejrzała po wnętrzu zaplecza. — Serio chciałam dzisiaj tylko wypić, ale skoro zgrywasz obrażoną księżniczkę z chuj wie jakiego powodu, załatwię sprawy inaczej. Nie będę wpychać paluchów w sprawy nie swojej dywizji, szanuje Epitafu jako kapitana i jako kobietę, ale doszły mnie słuchy, że eksperymentujesz z dragami. — tu wskazała nosem na kasetkę, po czym uśmiechnęła się drapieżnie, wbijając spojrzenie prosto w oczy mężczyzny przed sobą. — Jeżeli to prawda, mam pewną propozycję.
@Okamoto Mataichi
maj 2038 roku