STUDIO NAMAKUB, sierpień 2036
To był trudny okres nie tylko dla niego. Wyobrażał sobie wiele razy dzień, w którym stanie u jego progu, informując go o tym, że jest i zawsze tu będzie. To wyobrażenie przeradzało się w pętlę, a ona powodowała bezsenne noce, czując przyłożony nóż na gardle, który robił mu za wyrzuty sumienia. Myślał o tym wiele razy — na tyle często, by nie móc spać spokojnie. Zawsze odwlekał to w czasie, tłumacząc sobie to niewłaściwą chwilą. I nigdy nie potrafił znaleźć tego odpowiedniego momentu, by pewnego dnia móc pojawić się przed nim i...
Czas płyną nieustraszenie szybko, a dni i miesiące przemijały jakby nigdy nic. Z upływem tygodni nie zauważył tego jak prędko minęło ponad... 6 lat? Mimo, że nie mógł o nim zapomnieć, uznał, że lepiej dla niego będzie jak zwyczajnie zniknie z jego... życia. Nigdy nie uważał to za słuszny wybór, ale kiedy minął pierwszy rok, a wraz z nim przybył drugi i trzeci, nie widział sposobu na powrót. Zwyczajnie brakowało mu odwagi, aby stawić się przed nim. Zmienił się przez laty, może nie do poznania, a może to wszystko było zwykłą kreacją przez szalony umysł. Znajdował sobie mnóstwo wymówek, żeby tylko nie móc ruszyć za głosem własnego serca. I zabrzmi to niesłychanie głupio, ale potrzebował sześciu, dosłownie sześciu pierdolonych lat, aby móc dojrzeć do tej decyzji.
To właśnie po takim czasie zdecydował się na odwiedziny przeklętego studia. Ile razy bywał w centrum miasta, tyle starał się trzymać od tego miejsca z daleka, by nie zostać zauważonym. Nie było to trudne zważywszy na fakt, w którym co jakiś czas wysyłał tu swojego człowieka. Na zwiady, na to aby zobaczył, czy rzeczywiście jest u niego w porządku. Czy umiał sobie bez niego poradzić i co najważniejsze — czy był w pełni bezpieczny. Bywały sytuacje, w których mężczyzna wchodził w różne tarapaty, lecz nigdy nie wymagały interwencji Cayenne. Przez te 6 lat wystarczyło mu tylko wiedzieć. Do czasu feralnego dnia, w którym bezpieczeństwo chłopaka stało się zagrożone.
Dlatego teraz stał przed studiem Namakub, wypalając 4, a może 7 papierosa. Ukryty w cieniu budynków na drugiej ulicy walczył ze sobą intensywnie, w pierwszych chwilach nie mogąc przemóc swojego lęku. Nie wiedział czego ma oczekiwać. Nastawiał się na wszystkie możliwe czarne scenariusze, ponieważ niemożliwym było, że ta rozmowa zakończy się dobrze. Zapewne właśnie dlatego tak trudno przyszło mu postawić pierwszy krok ku budynkowi, w którym mieścił się mały salon tatuażu. Za nim przyszły kolejne kroki, aby zawahać się przed tymi ostatnimi. Biorąc głęboki oddech, by w ten sposób uspokoić swoją niespokojną aurę, złapał za klamkę drzwi wchodząc do środka.
Ahh shit, here we go again.
Nie wiedział co bardziej odebrało mu mowę. To jak zobaczył jego sylwetkę, a może powoli docierała do niego realność sytuacji, w której postanowił pojawić się w tym miejscu. Co strzeliło mu do głowy, że uznał to za świetny pomysł, aby pojawić się przed nim po sześciu jebanych latach? Czy miał jakiekolwiek szanse na przebaczenie? Czy miał szansę na cokolwiek? Myślami znowu był daleko, a on z siebie nie potrafił wykrztusić żadnej konkretnej sylaby, którą zwróciłby na siebie uwagę. Mimo, że dźwięk otwieranych drzwi z pewnością wystarczająco sprawił, że Hayami dawno zdążył odwrócił się w tamtym kierunku, dostrzegając dobrze znaną mu postać. A może jednak go zapomniał? Zawsze mógł wyprzeć się go ze swoich wspomnień, nie przyznając się do faktu, w którym go znał. Taki scenariusz również zakładał, a w jaki sposób postąpi mężczyzna, przyszło mu tylko czekać...
Czekać tak długo jak on czekał na niego.
Ubiór, kilka sygnetów, jakieś pierdoły przy sobie, nóż motylkowy w kieszeni.
Ostatnie dwa lata, dzień w dzień, przypominały to samo. Szarość nieba Nanashi, ślady oddechu na zimnym powietrzu. Gdyby porównać je do uczucia, były tym, co robi organizm przy próbie złapania oddechu w po histerycznym płaczu. Dławiły. Dusiły, odcinały dostęp powietrza na te kilka niezmiernie niekomfortowych chwil, by zaraz ustąpić. Przypominały o żałosnym wylewaniu łez, które miało miejsce chwile wcześniej.
W jego przypadku ten płacz trwał prawie cztery lata. Nie pozwalał się pozbierać, wziąć w garść, zawsze łapał go w najmniej odpowiednich momentach. Nie wypuszczał z łóżka, jakby był do niego przykuty. Przykuty do wizji tego, że leżał w nim sam, nie czując ciepła obejmującego plecy, wślizgującego palce pod ubranie. Na szyje, zaciskając się dookoła krtani. Za tym też tęsknił. Za każdym błędem i złym słowem, ruchem. Za chwilową nienawiścią, przeplataną porównywalnym do boskiego uwielbieniem. Uniesieniami, upadkami na kolana, za tym jak potrafiły być zdarte do krwi. Kochał to. To napięcie, niepewność. Adrenalinę.
Próbował odnaleźć ją później sam. W obcych objęciach, ciemnych zaułkach, białych proszkach ułożonych w cienkie linie na lustrzanych tacach. Nie żeby było go na nie stać, ale to też był element przeżycia, tego dreszczyku. A dziura, gdzieś w jego wnętrzu, nadal nie mogła się zapełnić. Nikt nie potrafił jej zalepić. Nieważne jak mocno dostał w twarz, jak często czuł smak własnej krwi w ustach. To nie było to. Bo nikt po tym nie ułożył go do snu, głaskając zmierzwione włosy.
Autodestrukcyjne tendencje, choć nie zniknęły, uspokoiły się wraz z otworzeniem studia. Choć “uspokoiły” to odrobinę nietrafiony dobór słów. Wbrew wszystkiemu, potrzebował stabilizacji, która w jego przypadku oznaczało jedynie stabilne źródło adrenaliny. Nie przypadkowe, co noc inne. Ech. Zawsze miał w typie tych najgorszych. Ledwo zagojony siniak boleśnie o tym przypominał, gdy siedząc na tyłach studia, rozwalony na kruszącym się schodku, palił kolejnego już papierosa. Gdyby nie fakt, że siniak zaczął już żółknąć, mógłby się zlać z sińcami pod oczami. Efekt kolejnej nieprzespanej nocy, nawiedzanej przez głupie wizje.
Teraz nie przeżywał tego wszystkiego tak mocno. Uspokoiło się to, ba, stłumił go gdzieś w kościach. Tylko w nocy nie miał nad tym kontroli, gdy zlany potem tarzał się po pościeli, wypowiadając na głos tylko jedno imię. Nawiedzał go praktycznie co noc, przekonany był już o tym, że to nie przypadek. O demonach wiedział jedno - jeśli nie potrafią inaczej, znajdą do ciebie swoją drogę w nocy. Pod przymkniętymi powiekami, plącząc się gdzieś we włosach. Jak diabełek siadający na ramieniu, szepcząc do ucha same najokropniejsze rzeczy. Wtedy się budził, kręcił, znów próbując zasnąć, bo choć wszystko bolało, to bolało tak dobrze.
Dzwonek do drzwi wyrwał go z chwilowego zamyślenia, spotęgowanego jeszcze nagłym atakiem senności. Zgniótł papierosa butem, leniwie się podnosząc.
— Idę, idę! — krzyknął, zanim jeszcze wyłonił się z zaplecza. Powolnym krokiem przemierzył niewielką kuchnię, przemknął pod kotarą…
Zamarł, gdy jego oczom ukazała się wysoka postać. Dosłownie, serce zgubiło rytm, w brzuchu coś się zapadło. Poczuł się tak, jakby domek z kart gdzieś w jego wnętrzu padł, rozsypał się, choć tyle czasu skrupulatnie ustawiał jedną kartę na drugiej. Jakby stracił grunt pod nogami.
Dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie, że powinien oddychać. Złapał nagle powietrze w usta, raz, drugi, kompletnie bez ładu. Cofnął się przy tym o krok, wpadając na jedną z szafek, jakby szukał na niej oparcia. Wydawało mu się, bo i czasem o tym myślał, że już by go nie poznał, gdyby jakimś cudem spotkałby go na ulicy. W jego snach, może bardziej i koszmarach, przypominał bardziej idee niż człowieka. Emocje, różne, od tęsknoty po złość.
Teraz też tak było. Gdy zacisnął palce na nożyczkach leżących gdzieś na blacie, wśród papierów i opakowań po świeżych igłach, jakby miało mu to w czymś pomóc. Bo teraz zatrzymał się właśnie na strachu, jakby zobaczył ducha. Bo i święcie przekonany był o tym, że tak właśnie było. Czy zdobył tę zdolność, którą szczycił się klan Minamoto? Nie mógł, przecież to tak nie działa.
Prawda?
Zacisnął usta w cienką linię, próbując powstrzymać rozedrganą brodę. Serce tańczyło w swoim własnym rytmie, odbijając się od żeber. Nigdy w swoim życiu nie poczuł takiego nagłego napływu emocji, negatywnych i pozytywnych, kompletna mieszanka wybuchowa, która przepłynęła przez jego twarz niczym w kalejdoskopie. Mógłby przysiąc, że na kilka długich chwil przestał słyszeć, jakby wszystko się zatrzymało. Nie było już muzyki lecącej z radia, dźwięku przechodniów, głośnego serca, które pompowało krew jak oszalałe. Był tylko on. Jego twarz, jakby go Michał Anioł dłutem haratał…
Stop.
Nie.
— Wypierdalaj — wytchnął z siebie w końcu jakiś dźwięk. Choć te smutne, jasne oczy przypominały szklanki, gdzieś za nimi rozpalił się niewielki płomyk. I z każdą chwilą żarzył się coraz zacieklej.
— Zostaw mnie w końcu, bogowie, ile mam jeszcze tego znosić — ponownie poczuł ból w klatce piersiowej, przeszywający na wskroś, rozchodząc się po wszystkich neuronach. Było mu niedobrze. A brzmiał tak żałośnie.
— Sześć lat ciągłego.. Tego… kurwa — miał wrażenie, że oszaleje. Palce zacisnął nagle na włosach, jakby bólem próbował przywołać się do porządku. Skulił się przy tym nieznacznie, tracąc resztki opanowania. Wyglądał tak żałośnie, gdy nagle zmalał, stłamszony, wycieńczony.
Tyle lat próbował zapomnieć, wyleczyć się. Nauczyć żyć z myślą, że ten zniknął, nie żyje, przecież tyle czasu nie wracał, musiał być martwy. Czy jego wola była tak słaba, że wyrwał się ze snów i stał przed nim? Jak żywy?
Zamknął oczy, zacisnął je, czując formujące się w kącikach łzy bezsilności, a widział pod nimi tylko intensywną, palącą jak żelazo czerwień.
W jego przypadku ten płacz trwał prawie cztery lata. Nie pozwalał się pozbierać, wziąć w garść, zawsze łapał go w najmniej odpowiednich momentach. Nie wypuszczał z łóżka, jakby był do niego przykuty. Przykuty do wizji tego, że leżał w nim sam, nie czując ciepła obejmującego plecy, wślizgującego palce pod ubranie. Na szyje, zaciskając się dookoła krtani. Za tym też tęsknił. Za każdym błędem i złym słowem, ruchem. Za chwilową nienawiścią, przeplataną porównywalnym do boskiego uwielbieniem. Uniesieniami, upadkami na kolana, za tym jak potrafiły być zdarte do krwi. Kochał to. To napięcie, niepewność. Adrenalinę.
Próbował odnaleźć ją później sam. W obcych objęciach, ciemnych zaułkach, białych proszkach ułożonych w cienkie linie na lustrzanych tacach. Nie żeby było go na nie stać, ale to też był element przeżycia, tego dreszczyku. A dziura, gdzieś w jego wnętrzu, nadal nie mogła się zapełnić. Nikt nie potrafił jej zalepić. Nieważne jak mocno dostał w twarz, jak często czuł smak własnej krwi w ustach. To nie było to. Bo nikt po tym nie ułożył go do snu, głaskając zmierzwione włosy.
Autodestrukcyjne tendencje, choć nie zniknęły, uspokoiły się wraz z otworzeniem studia. Choć “uspokoiły” to odrobinę nietrafiony dobór słów. Wbrew wszystkiemu, potrzebował stabilizacji, która w jego przypadku oznaczało jedynie stabilne źródło adrenaliny. Nie przypadkowe, co noc inne. Ech. Zawsze miał w typie tych najgorszych. Ledwo zagojony siniak boleśnie o tym przypominał, gdy siedząc na tyłach studia, rozwalony na kruszącym się schodku, palił kolejnego już papierosa. Gdyby nie fakt, że siniak zaczął już żółknąć, mógłby się zlać z sińcami pod oczami. Efekt kolejnej nieprzespanej nocy, nawiedzanej przez głupie wizje.
Teraz nie przeżywał tego wszystkiego tak mocno. Uspokoiło się to, ba, stłumił go gdzieś w kościach. Tylko w nocy nie miał nad tym kontroli, gdy zlany potem tarzał się po pościeli, wypowiadając na głos tylko jedno imię. Nawiedzał go praktycznie co noc, przekonany był już o tym, że to nie przypadek. O demonach wiedział jedno - jeśli nie potrafią inaczej, znajdą do ciebie swoją drogę w nocy. Pod przymkniętymi powiekami, plącząc się gdzieś we włosach. Jak diabełek siadający na ramieniu, szepcząc do ucha same najokropniejsze rzeczy. Wtedy się budził, kręcił, znów próbując zasnąć, bo choć wszystko bolało, to bolało tak dobrze.
Dzwonek do drzwi wyrwał go z chwilowego zamyślenia, spotęgowanego jeszcze nagłym atakiem senności. Zgniótł papierosa butem, leniwie się podnosząc.
— Idę, idę! — krzyknął, zanim jeszcze wyłonił się z zaplecza. Powolnym krokiem przemierzył niewielką kuchnię, przemknął pod kotarą…
Zamarł, gdy jego oczom ukazała się wysoka postać. Dosłownie, serce zgubiło rytm, w brzuchu coś się zapadło. Poczuł się tak, jakby domek z kart gdzieś w jego wnętrzu padł, rozsypał się, choć tyle czasu skrupulatnie ustawiał jedną kartę na drugiej. Jakby stracił grunt pod nogami.
Dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie, że powinien oddychać. Złapał nagle powietrze w usta, raz, drugi, kompletnie bez ładu. Cofnął się przy tym o krok, wpadając na jedną z szafek, jakby szukał na niej oparcia. Wydawało mu się, bo i czasem o tym myślał, że już by go nie poznał, gdyby jakimś cudem spotkałby go na ulicy. W jego snach, może bardziej i koszmarach, przypominał bardziej idee niż człowieka. Emocje, różne, od tęsknoty po złość.
Teraz też tak było. Gdy zacisnął palce na nożyczkach leżących gdzieś na blacie, wśród papierów i opakowań po świeżych igłach, jakby miało mu to w czymś pomóc. Bo teraz zatrzymał się właśnie na strachu, jakby zobaczył ducha. Bo i święcie przekonany był o tym, że tak właśnie było. Czy zdobył tę zdolność, którą szczycił się klan Minamoto? Nie mógł, przecież to tak nie działa.
Prawda?
Zacisnął usta w cienką linię, próbując powstrzymać rozedrganą brodę. Serce tańczyło w swoim własnym rytmie, odbijając się od żeber. Nigdy w swoim życiu nie poczuł takiego nagłego napływu emocji, negatywnych i pozytywnych, kompletna mieszanka wybuchowa, która przepłynęła przez jego twarz niczym w kalejdoskopie. Mógłby przysiąc, że na kilka długich chwil przestał słyszeć, jakby wszystko się zatrzymało. Nie było już muzyki lecącej z radia, dźwięku przechodniów, głośnego serca, które pompowało krew jak oszalałe. Był tylko on. Jego twarz, jakby go Michał Anioł dłutem haratał…
Stop.
Nie.
— Wypierdalaj — wytchnął z siebie w końcu jakiś dźwięk. Choć te smutne, jasne oczy przypominały szklanki, gdzieś za nimi rozpalił się niewielki płomyk. I z każdą chwilą żarzył się coraz zacieklej.
— Zostaw mnie w końcu, bogowie, ile mam jeszcze tego znosić — ponownie poczuł ból w klatce piersiowej, przeszywający na wskroś, rozchodząc się po wszystkich neuronach. Było mu niedobrze. A brzmiał tak żałośnie.
— Sześć lat ciągłego.. Tego… kurwa — miał wrażenie, że oszaleje. Palce zacisnął nagle na włosach, jakby bólem próbował przywołać się do porządku. Skulił się przy tym nieznacznie, tracąc resztki opanowania. Wyglądał tak żałośnie, gdy nagle zmalał, stłamszony, wycieńczony.
Tyle lat próbował zapomnieć, wyleczyć się. Nauczyć żyć z myślą, że ten zniknął, nie żyje, przecież tyle czasu nie wracał, musiał być martwy. Czy jego wola była tak słaba, że wyrwał się ze snów i stał przed nim? Jak żywy?
Zamknął oczy, zacisnął je, czując formujące się w kącikach łzy bezsilności, a widział pod nimi tylko intensywną, palącą jak żelazo czerwień.
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
Niezależnie od tego ile tak naprawdę wycierpieli, prawdopodobnie Yoshida nigdy nie zmieniłby swoich życiowych decyzji. Po uwolnieniu się z cierniowej pułapki, którą przez większość czasu wydawała się być drogą bez powrotu... nie bez powodu zdecydował się nie wrócić do ciepłych ramion ukochanego, by w ich towarzystwie móc odbić się na nowo. Żeby móc poczuć na sobie znajomy dotyk i przypomnieć sobie o zapachu jego skóry. Nie mógł w żaden sposób utożsamić się z rozgoryczeniem, które doskwierało Hayami na czas nieistnienia. Na czas jego sześcioletniego, pierdolonego zniknięcia. W rzeczywistości nigdy nie będzie w stanie postawić się na jego miejscu, ani tym bardziej on na miejscu Minoru.
Nie pamiętał sposobu, w którym zdołał sobie poradzić z ich rozłąką. Za każdym razem kiedy próbował sobie to przypomnieć powracał do dnia, w którym go porwano. Także przywracał wspomnienia kilkumiesięcznego, a może kilkutygodniowego torturowania, z dnia na dzień zastanawiając się ile w rzeczywistości będzie w stanie jeszcze wycierpieć. Kiedy tylko sobie o tym przypominał, uświadomił także, że to właśnie w tamtym momencie musiał pogodzić się z utratą wszystkiego co do tej pory miał. Nie umiał powiedzieć co spowodowało, że przeżył. Może to była kwestia charakteru, a może podświadomie nie mógł pogodzić się z śmiercią, w której umarłby kompletnie sam. Samoświadomość o tym, że nie mógł zestarzeć się z kimś, kogo kochał na tyle mocno, że nawet w chwilach przeokropnej agonii potrafił myśleć nad powracającymi z nim wspomnieniami, była nie do zniesienia. Nie umiał przestać myśleć nad jego rozgniewaną miną czy słodkim uśmiechem. Nad ciepłym dotykiem i smakiem ust. To wszystko powodowało, że po prostu nie mógł — nie mógł poddać się tak łatwo. A mimo to, kiedy ocalił samego siebie, nie potrafił już wrócić do tego, co było kiedyś. Nie wrócił do niego, ani do niczego, co wiązało się z tamtymi dniami, jak i chwilami. Postanowił wybrać samotną ścieżkę, otaczając się w blasku własnej hipokryzji. Bo czy nie walczył po to, aby móc zestarzeć się właśnie z nim?
Czas mijał obrzydliwie szybko. Nim obejrzał się za siebie, Minoru miał nowe życie. Bez przyjaciół, bez osób wyjątkowo bliskich. Skupiony wyłącznie na sobie, zapomniał o tym co istotne. Zapomniał o życiu samym w sobie. Nie mógł w nieskończoność uciekać od tego, co było dla niego niewygodne. Dlatego był tu i teraz, gotowy na to co przyniesie los. Na to, aby po tylu latach móc go zobaczyć. I choć cicho pragnął, by wszystko skończyło się w miarę szybko, również chciał odczuć tak dobrze mu zapamiętany dreszcz adrenaliny. To po raz kolejny przypominało mu o tym, jak za wieloma rzeczami zwyczajnie tęsknił, niezliczoną ilość razy wypierając to ze swojej pamięci.
Niezależnie od tego ile w swoim nowym życiu zdołał już zdobyć oraz niezliczoną ilość osiągnięć miał na swoim koncie, tak usłyszawszy znajomą barwę głosu po prostu zamarł. Niezależnie od tego jak bardzo jego nazwisko było usłane złą sławą, tak w tym momencie staną niczym słup soli, brązowe spojrzenie zatrzymując na dobrze znanej mu postaci. Od kilku tygodni przygotowywał się na ten dzień, mimo to nigdy nie przygotuje się na realność sytuacji, w której przyszło mu się znaleźć. W jednej sekundzie łomot serca stał się znacznie mocniejszy, a oddech szybszy. Czuł jak krew pulsowała mu nie tylko w skroniach, ale i w żyłach. Mimo w miarę chłodnego dnia, odczuł okropny gorąc, a pot zbierał się w dłoniach. Dostrzegając Hime, wciąż tak samo pięknego. W tym momencie nie zauważył kilka dodatkowych oznak starzenia, ani szczególnych zmian w jego wyglądzie. W tej chwili nie zwracał uwagi na otoczenie, ani na szczegóły w jego wyglądzie, ponieważ liczył się fakt, w którym mógł go w końcu zobaczyć.
Jednak to nie wystarczało.
Ból, który za tym wszystkim stał również był nie do zniesienia. W jednym momencie mógł przeklinać siebie za ten podły wybór w swoim życiu, z całego serca żałując tego co zrobił. Widząc to jak Hayami przed nim rozpadł się na miliony kawałeczków, obawiał się, że nie będzie miał wystarczających jaj, aby móc na nowo go poskładać. Nie wiedział, czy mężczyzna w jakimkolwiek stopniu pozwoli dopuścić Yoshidę do siebie, w ten sposób sklejając doszczętnie rozbite serce. Jego rozpacz była niewyobrażalnie silna, a on przy tym wszystkim musiał zachować zdrowy rozum i nie pozwolić sobie na rozłam jego wnętrza, które krzyczało tak samo mocno co jego. Nie mógł pozwolić sobie na falę gotujących się emocji, tak przeróżnych i chaotycznych, że nie sposób było tego zliczyć. Dlatego musiał, po prostu musiał zrobić krok ku niemu, wyrywając się z paraliżowanych sideł bezsilności. Tylko co mógł zrobić?
— Wypierdalaj.
Odważył się podejść stając nieopodal niego, wciąż trzymając jakiś dystans. Miał ochotę go dotknąć, lecz nie zrobił tego. Chciał dać mu czas na to, aby mógł wypłakać się jeżeli tego potrzebował. Na to, aby mógł wykrzyczeć mu wszystkie najgorsze rzeczy na świecie. Na to, aby po raz drugi kazał mu stąd wypierdalać. To właśnie w tym momencie chciał mieć to już wszystko jak najszybciej za sobą, lecz wiedział, że to nie będzie takie proste. Kurwa. Ile dałby za to, aby móc go mieć teraz w swoich objęciach. Kochać się i całować, mimo że ta wizja odbiegała od tego, co rzeczywiście otrzyma.
— Hayami, przepraszam Cię — zaczął powoli i spokojnie, choć wyraźnie czuł, że głos drżał mu w krtani, nie mogąc tego opanować w żaden możliwy sposób. Czuł się jak posrany nastolatek, który musi tłumaczyć się ze swojego przewinienia. Absolutnie nie wiedział, co ma powiedzieć i co zrobić, aby Hime zrozumiał, że faktycznie tu był.
— Hayami...
Wybacz mi.
Nie pamiętał sposobu, w którym zdołał sobie poradzić z ich rozłąką. Za każdym razem kiedy próbował sobie to przypomnieć powracał do dnia, w którym go porwano. Także przywracał wspomnienia kilkumiesięcznego, a może kilkutygodniowego torturowania, z dnia na dzień zastanawiając się ile w rzeczywistości będzie w stanie jeszcze wycierpieć. Kiedy tylko sobie o tym przypominał, uświadomił także, że to właśnie w tamtym momencie musiał pogodzić się z utratą wszystkiego co do tej pory miał. Nie umiał powiedzieć co spowodowało, że przeżył. Może to była kwestia charakteru, a może podświadomie nie mógł pogodzić się z śmiercią, w której umarłby kompletnie sam. Samoświadomość o tym, że nie mógł zestarzeć się z kimś, kogo kochał na tyle mocno, że nawet w chwilach przeokropnej agonii potrafił myśleć nad powracającymi z nim wspomnieniami, była nie do zniesienia. Nie umiał przestać myśleć nad jego rozgniewaną miną czy słodkim uśmiechem. Nad ciepłym dotykiem i smakiem ust. To wszystko powodowało, że po prostu nie mógł — nie mógł poddać się tak łatwo. A mimo to, kiedy ocalił samego siebie, nie potrafił już wrócić do tego, co było kiedyś. Nie wrócił do niego, ani do niczego, co wiązało się z tamtymi dniami, jak i chwilami. Postanowił wybrać samotną ścieżkę, otaczając się w blasku własnej hipokryzji. Bo czy nie walczył po to, aby móc zestarzeć się właśnie z nim?
Czas mijał obrzydliwie szybko. Nim obejrzał się za siebie, Minoru miał nowe życie. Bez przyjaciół, bez osób wyjątkowo bliskich. Skupiony wyłącznie na sobie, zapomniał o tym co istotne. Zapomniał o życiu samym w sobie. Nie mógł w nieskończoność uciekać od tego, co było dla niego niewygodne. Dlatego był tu i teraz, gotowy na to co przyniesie los. Na to, aby po tylu latach móc go zobaczyć. I choć cicho pragnął, by wszystko skończyło się w miarę szybko, również chciał odczuć tak dobrze mu zapamiętany dreszcz adrenaliny. To po raz kolejny przypominało mu o tym, jak za wieloma rzeczami zwyczajnie tęsknił, niezliczoną ilość razy wypierając to ze swojej pamięci.
Niezależnie od tego ile w swoim nowym życiu zdołał już zdobyć oraz niezliczoną ilość osiągnięć miał na swoim koncie, tak usłyszawszy znajomą barwę głosu po prostu zamarł. Niezależnie od tego jak bardzo jego nazwisko było usłane złą sławą, tak w tym momencie staną niczym słup soli, brązowe spojrzenie zatrzymując na dobrze znanej mu postaci. Od kilku tygodni przygotowywał się na ten dzień, mimo to nigdy nie przygotuje się na realność sytuacji, w której przyszło mu się znaleźć. W jednej sekundzie łomot serca stał się znacznie mocniejszy, a oddech szybszy. Czuł jak krew pulsowała mu nie tylko w skroniach, ale i w żyłach. Mimo w miarę chłodnego dnia, odczuł okropny gorąc, a pot zbierał się w dłoniach. Dostrzegając Hime, wciąż tak samo pięknego. W tym momencie nie zauważył kilka dodatkowych oznak starzenia, ani szczególnych zmian w jego wyglądzie. W tej chwili nie zwracał uwagi na otoczenie, ani na szczegóły w jego wyglądzie, ponieważ liczył się fakt, w którym mógł go w końcu zobaczyć.
Jednak to nie wystarczało.
Ból, który za tym wszystkim stał również był nie do zniesienia. W jednym momencie mógł przeklinać siebie za ten podły wybór w swoim życiu, z całego serca żałując tego co zrobił. Widząc to jak Hayami przed nim rozpadł się na miliony kawałeczków, obawiał się, że nie będzie miał wystarczających jaj, aby móc na nowo go poskładać. Nie wiedział, czy mężczyzna w jakimkolwiek stopniu pozwoli dopuścić Yoshidę do siebie, w ten sposób sklejając doszczętnie rozbite serce. Jego rozpacz była niewyobrażalnie silna, a on przy tym wszystkim musiał zachować zdrowy rozum i nie pozwolić sobie na rozłam jego wnętrza, które krzyczało tak samo mocno co jego. Nie mógł pozwolić sobie na falę gotujących się emocji, tak przeróżnych i chaotycznych, że nie sposób było tego zliczyć. Dlatego musiał, po prostu musiał zrobić krok ku niemu, wyrywając się z paraliżowanych sideł bezsilności. Tylko co mógł zrobić?
— Wypierdalaj.
Odważył się podejść stając nieopodal niego, wciąż trzymając jakiś dystans. Miał ochotę go dotknąć, lecz nie zrobił tego. Chciał dać mu czas na to, aby mógł wypłakać się jeżeli tego potrzebował. Na to, aby mógł wykrzyczeć mu wszystkie najgorsze rzeczy na świecie. Na to, aby po raz drugi kazał mu stąd wypierdalać. To właśnie w tym momencie chciał mieć to już wszystko jak najszybciej za sobą, lecz wiedział, że to nie będzie takie proste. Kurwa. Ile dałby za to, aby móc go mieć teraz w swoich objęciach. Kochać się i całować, mimo że ta wizja odbiegała od tego, co rzeczywiście otrzyma.
— Hayami, przepraszam Cię — zaczął powoli i spokojnie, choć wyraźnie czuł, że głos drżał mu w krtani, nie mogąc tego opanować w żaden możliwy sposób. Czuł się jak posrany nastolatek, który musi tłumaczyć się ze swojego przewinienia. Absolutnie nie wiedział, co ma powiedzieć i co zrobić, aby Hime zrozumiał, że faktycznie tu był.
— Hayami...
Wybacz mi.
Warui Shin'ya, Yōzei-Genji Madhuvathi and Hime Hayami szaleją za tym postem.
Hayami, przepraszam Cię.
Brzmiał tak samo jak wcześniej. Ta sama barwa, ta sama głębia. Ale było w jego słowach coś jeszcze, coś, czego chyba nigdy wcześniej nie słyszał. Coś w tym tonie, może to drżenie w wypowiadanych słowach? Odbijały się echem po opustoszałej głowie, powtarzały się, powielały, krzyczały między skroniami. Hayami…? To on. Zwracał się do niego.
Poczuł ból gdzieś w klatce piersiowej, przeszywający, ostry, długi. Zdusił go na moment, gdy palce zacisnął na materiale koszulki, jakby chciał ją rozerwać, palcami przebić się do środka i wyciągnąć kawałek szkła. Cały czas był przy tym skulony, rozedrgany jak liść na wietrze. Niemożność wzięcia głębokiego oddechu tylko to potęgowała, odcięcie powietrza dobiło się też do głowy, powodując krótkie jej zawroty. Wszystkie emocje, zwłaszcza negatywne, miały na nim swoje wyraźne, fizyczne piętno. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa, gdy na moment ugięły się kolana, prowadząc go prosto na drewnianą podłogę. Dłonie drżały, a w uszach głupio odbijało się jedynie bicie serca. Mocne, nieregularne, rozhisteryzowane tak samo, jak on.
Nie, nie może. To nie on. To nie może-
Hayami.
I znów to samo uczucie. Ból. Czuł się jak na polu bitwy, z każdej strony przebijany strzałą. Każde kolejne wypowiedziane słowo bolałoby jeszcze bardziej. Krew ściekała po ciele, po każdym jego zagłębieniu, zbierając się u stóp tak samo, jak łzy, które znalazły swoją drogę po jego policzkach. Miłość odbiera człowiekowi wszelakie formy obrony. Wystawiała na próbę czynników, na które fizycznie nie miało się wpływu. I może właśnie dlatego, przez tę wszechogarniającą bezsilność wszystko bolało tak mocno. Paraliżowało. Hayami już jakiś czas temu, pozornie czy nie, wyrwał się z tego letargu. Przeżył niezliczoną ilość nocy w samotności, w zimnej pościeli, ze spoconym czołem. Suchość w ustach nie pozwalała już wołać, a ten naiwnie wierzył, że jeśli je zedrze, to wróci. Pojawi się w drzwiach jak gdyby nigdy nic, jak co wieczór. Tak jak teraz. Jakby się, kurwa, nic nie stało.
Poderwał nagle spojrzenie. Gdzieś w żyłach zawrzała motywacja, złość, na wierzch przebiło się zdenerwowanie. Ale trwało to zaledwie moment. Na widok jego twarzy, tak samo pięknej jak wcześniej, wszystko odeszło. Ciało ogarnął dziwny spokój, serce po sześciu latach nagle przestało krwawić. Jakby złączyło dwie połowy w jedność, zalepiło ranę. Zapełniło dziurę w klatce piersiowej. Przecież tak długo o tym marzył, tak intensywnie śnił o dniu, w którym znów go spotka. Dotknie, pocałuje, schowa w ramionach. Problem leżał jedynie w myśli, że miało to się stać dopiero po jego własnej śmierci. I to nie tak, że nie próbował do niej doprowadzić.
Bo próbował.
Nie potrafił.
W dzień jego zniknięcia. Rok do roku, myśl wracała. Jakby ta symbolika miała pozwolić na to, żeby znów mogli się połączyć.
Wszystko działo się za szybko. Choć w jego głowie ciągnęło się nieskończenie, to, w jakim tempie emocje przepływały przez jego twarz, z perspektywy drugiej osoby, mogło wydawać się wręcz niespotykane. Od smutku, przez złość, nagłą słabość i znów agresja wymieszaną z bólem.
— Przepraszam? — żachnął się nagle, marszcząc brwi. Patrzył na niego, jeszcze z poziomu podłogi, ze spojrzeniem rozżarzonym jak dwa węgielki. Nic nie zostało po niebieskim smutku, oceanie żałości. Jakby wyparował.
— Przychodzisz po sześciu latach i tylko tyle masz mi do powiedzenia? — zebrał się w końcu, by stanąć znów o własnych siłach. Chciał go dotknąć, złapać za ubranie, wytargać, uderzyć. Podrapać, ugryźć. Dać się wyżyć temu, co zbierało się w nim przez tyle czasu. Ale wiedział, że gdy będzie wystarczająco blisko, znów osłabnie. A na to nie mógł pozwolić.
Oparł się w zamian o szafkę za swoimi plecami, przygnieciony wszystkim, co teraz na niego spadło. Gotował się w środku.
— Gdy… gdy… — znów nie mógł zebrać słów. Nie wiedział co mu ma powiedzieć. Czemu, zresztą, on ma coś mówić? On nie zniknął. Czekał, może i niewiernie, ale czekał. Wypatrywał na horyzoncie. Oddałby wszystko, co ma, byleby przywrócić go do życia. Nawet swoje własne. A teraz wpatrywał się intensywnie w jego twarz, przypominając sobie wszystko. Przeżywając to wszystko od początku. Każdy kolejny dzień, jak klatki w filmie, przebiegały mu przed oczami. Momenty, w któryś myślał, że już sobie z tym poradził i te, które utwierdzały go przekonaniu, że nigdy nie wyjdzie z tego marazmu.
Znów zadrżał. Skulił. Na krótki moment, zaledwie, przy przetrawić rosnącą z ustach gorycz. Bolały go napięte od stresu mięśnie. Chciał odpocząć. Zapomnieć o tym wszystkim, może nigdy się nie urodzić. Tak byłoby łatwiej. Zęby zaciskał na ustach na tyle mocno, że zaraz mogłaby się z nich polać krew. A ten ból i tak nie potrafił przywołać go do porządku.
Spojrzał na niego, znów. Smutek ponownie zalągł się w jasnych oczach, wypełnił je po brzegi, wylewając się poza ich granice wraz ze łzami.
Tęsknił. Pomimo złości, nie mógł zaprzeczyć, że tak właśnie było. To tak naturalne uczucie, a nie chciał go do siebie dopuścić. Ale nie mógł go negować. I na krótki, króciutki moment pozwolił mu wziąć górę, odsuwając się od szafki, by w końcu paść w jego ramiona, palce zaciskając na bluzie. Schować się nosem tuż przy nim, znów poczuć jego zapach, otumaniający zmysły tak samo jak wcześniej. Znów zmalał, zawsze to przy nim robił, bo choć różnica wzrostu między nimi nie była tak wielka, to zawsze czuł się mniejszy. Słabszy. Bezpieczny. Mógł sobie na to przy nim pozwolić. Tylko przy nim. Przez sześć lat nie poczuł tak wszechogarniającego spokoju.
Łzy wsiąkały w ubranie Yoshidy przed dłuższy moment, gdy Hayami próbował sobie to wszystko ułożyć w głowie. Przecież stał koło niego, dotykał go, kurczowo się trzymał. Musiał być żywy. To nie jest sen.
— Jesteś najgorszym, co mnie w życiu spotkało — powiedział, cicho, drżąco. Histerycznie. Nadal był do niego przyczepiony.
— Nienawidzę Cię — dodał. Bardziej mówił to do siebie, aniżeli do niego. Jakby utwierdzał się w przekonaniu, że nadal jest zły, nie wybaczył mu przecież. Dopiero co stanął w drzwiach, a ten, jak zwykle, był już przy nim. Wystarczyło jedno słowo. Nie…
Mocniej złapał się jego ubrania. Spojrzał znów na jego twarz. Nie zwracał uwagi na nowe blizny, zmarszczki. Oczy miał takie same. Tak samo w niego wpatrzone, jak wcześniej.
— Po co wracasz? Żeby znów zniknąć? Bawi Cię to? - głos łamał mu się co drugie słowo, a i tak wbijał w niego spojrzenie. Nie odwróci go teraz.
— Zawsze byłeś sadystycznym skurwysynem, ale nie sądziłem, że aż takim.
Brzmiał tak samo jak wcześniej. Ta sama barwa, ta sama głębia. Ale było w jego słowach coś jeszcze, coś, czego chyba nigdy wcześniej nie słyszał. Coś w tym tonie, może to drżenie w wypowiadanych słowach? Odbijały się echem po opustoszałej głowie, powtarzały się, powielały, krzyczały między skroniami. Hayami…? To on. Zwracał się do niego.
Poczuł ból gdzieś w klatce piersiowej, przeszywający, ostry, długi. Zdusił go na moment, gdy palce zacisnął na materiale koszulki, jakby chciał ją rozerwać, palcami przebić się do środka i wyciągnąć kawałek szkła. Cały czas był przy tym skulony, rozedrgany jak liść na wietrze. Niemożność wzięcia głębokiego oddechu tylko to potęgowała, odcięcie powietrza dobiło się też do głowy, powodując krótkie jej zawroty. Wszystkie emocje, zwłaszcza negatywne, miały na nim swoje wyraźne, fizyczne piętno. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa, gdy na moment ugięły się kolana, prowadząc go prosto na drewnianą podłogę. Dłonie drżały, a w uszach głupio odbijało się jedynie bicie serca. Mocne, nieregularne, rozhisteryzowane tak samo, jak on.
Nie, nie może. To nie on. To nie może-
Hayami.
I znów to samo uczucie. Ból. Czuł się jak na polu bitwy, z każdej strony przebijany strzałą. Każde kolejne wypowiedziane słowo bolałoby jeszcze bardziej. Krew ściekała po ciele, po każdym jego zagłębieniu, zbierając się u stóp tak samo, jak łzy, które znalazły swoją drogę po jego policzkach. Miłość odbiera człowiekowi wszelakie formy obrony. Wystawiała na próbę czynników, na które fizycznie nie miało się wpływu. I może właśnie dlatego, przez tę wszechogarniającą bezsilność wszystko bolało tak mocno. Paraliżowało. Hayami już jakiś czas temu, pozornie czy nie, wyrwał się z tego letargu. Przeżył niezliczoną ilość nocy w samotności, w zimnej pościeli, ze spoconym czołem. Suchość w ustach nie pozwalała już wołać, a ten naiwnie wierzył, że jeśli je zedrze, to wróci. Pojawi się w drzwiach jak gdyby nigdy nic, jak co wieczór. Tak jak teraz. Jakby się, kurwa, nic nie stało.
Poderwał nagle spojrzenie. Gdzieś w żyłach zawrzała motywacja, złość, na wierzch przebiło się zdenerwowanie. Ale trwało to zaledwie moment. Na widok jego twarzy, tak samo pięknej jak wcześniej, wszystko odeszło. Ciało ogarnął dziwny spokój, serce po sześciu latach nagle przestało krwawić. Jakby złączyło dwie połowy w jedność, zalepiło ranę. Zapełniło dziurę w klatce piersiowej. Przecież tak długo o tym marzył, tak intensywnie śnił o dniu, w którym znów go spotka. Dotknie, pocałuje, schowa w ramionach. Problem leżał jedynie w myśli, że miało to się stać dopiero po jego własnej śmierci. I to nie tak, że nie próbował do niej doprowadzić.
Bo próbował.
Nie potrafił.
W dzień jego zniknięcia. Rok do roku, myśl wracała. Jakby ta symbolika miała pozwolić na to, żeby znów mogli się połączyć.
Wszystko działo się za szybko. Choć w jego głowie ciągnęło się nieskończenie, to, w jakim tempie emocje przepływały przez jego twarz, z perspektywy drugiej osoby, mogło wydawać się wręcz niespotykane. Od smutku, przez złość, nagłą słabość i znów agresja wymieszaną z bólem.
— Przepraszam? — żachnął się nagle, marszcząc brwi. Patrzył na niego, jeszcze z poziomu podłogi, ze spojrzeniem rozżarzonym jak dwa węgielki. Nic nie zostało po niebieskim smutku, oceanie żałości. Jakby wyparował.
— Przychodzisz po sześciu latach i tylko tyle masz mi do powiedzenia? — zebrał się w końcu, by stanąć znów o własnych siłach. Chciał go dotknąć, złapać za ubranie, wytargać, uderzyć. Podrapać, ugryźć. Dać się wyżyć temu, co zbierało się w nim przez tyle czasu. Ale wiedział, że gdy będzie wystarczająco blisko, znów osłabnie. A na to nie mógł pozwolić.
Oparł się w zamian o szafkę za swoimi plecami, przygnieciony wszystkim, co teraz na niego spadło. Gotował się w środku.
— Gdy… gdy… — znów nie mógł zebrać słów. Nie wiedział co mu ma powiedzieć. Czemu, zresztą, on ma coś mówić? On nie zniknął. Czekał, może i niewiernie, ale czekał. Wypatrywał na horyzoncie. Oddałby wszystko, co ma, byleby przywrócić go do życia. Nawet swoje własne. A teraz wpatrywał się intensywnie w jego twarz, przypominając sobie wszystko. Przeżywając to wszystko od początku. Każdy kolejny dzień, jak klatki w filmie, przebiegały mu przed oczami. Momenty, w któryś myślał, że już sobie z tym poradził i te, które utwierdzały go przekonaniu, że nigdy nie wyjdzie z tego marazmu.
Znów zadrżał. Skulił. Na krótki moment, zaledwie, przy przetrawić rosnącą z ustach gorycz. Bolały go napięte od stresu mięśnie. Chciał odpocząć. Zapomnieć o tym wszystkim, może nigdy się nie urodzić. Tak byłoby łatwiej. Zęby zaciskał na ustach na tyle mocno, że zaraz mogłaby się z nich polać krew. A ten ból i tak nie potrafił przywołać go do porządku.
Spojrzał na niego, znów. Smutek ponownie zalągł się w jasnych oczach, wypełnił je po brzegi, wylewając się poza ich granice wraz ze łzami.
Tęsknił. Pomimo złości, nie mógł zaprzeczyć, że tak właśnie było. To tak naturalne uczucie, a nie chciał go do siebie dopuścić. Ale nie mógł go negować. I na krótki, króciutki moment pozwolił mu wziąć górę, odsuwając się od szafki, by w końcu paść w jego ramiona, palce zaciskając na bluzie. Schować się nosem tuż przy nim, znów poczuć jego zapach, otumaniający zmysły tak samo jak wcześniej. Znów zmalał, zawsze to przy nim robił, bo choć różnica wzrostu między nimi nie była tak wielka, to zawsze czuł się mniejszy. Słabszy. Bezpieczny. Mógł sobie na to przy nim pozwolić. Tylko przy nim. Przez sześć lat nie poczuł tak wszechogarniającego spokoju.
Łzy wsiąkały w ubranie Yoshidy przed dłuższy moment, gdy Hayami próbował sobie to wszystko ułożyć w głowie. Przecież stał koło niego, dotykał go, kurczowo się trzymał. Musiał być żywy. To nie jest sen.
— Jesteś najgorszym, co mnie w życiu spotkało — powiedział, cicho, drżąco. Histerycznie. Nadal był do niego przyczepiony.
— Nienawidzę Cię — dodał. Bardziej mówił to do siebie, aniżeli do niego. Jakby utwierdzał się w przekonaniu, że nadal jest zły, nie wybaczył mu przecież. Dopiero co stanął w drzwiach, a ten, jak zwykle, był już przy nim. Wystarczyło jedno słowo. Nie…
Mocniej złapał się jego ubrania. Spojrzał znów na jego twarz. Nie zwracał uwagi na nowe blizny, zmarszczki. Oczy miał takie same. Tak samo w niego wpatrzone, jak wcześniej.
— Po co wracasz? Żeby znów zniknąć? Bawi Cię to? - głos łamał mu się co drugie słowo, a i tak wbijał w niego spojrzenie. Nie odwróci go teraz.
— Zawsze byłeś sadystycznym skurwysynem, ale nie sądziłem, że aż takim.
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Warui Shin'ya and Ivar Hansen szaleją za tym postem.
Obserwowanie go w stanie kompletnego załamania sprawiło mu ból, którego nie chciał pamiętać. To również przypominało o dniu, w którym poznał pewnego chłopaka — był tak samo bezsilny i zagubiony jak teraz, wydając z siebie niemy krzyk agonicznej pomocy. Kiedy spoglądał w głąb smutnych, szarych oczu, które jako pierwsze przykuły jego uwagę... dostrzegł w nich poszarpaną duszę i podobnie jak dziś, była rozbita na tysiące kawałków, a posklejanie jej w jedną całość graniczyło z niemałym cudem. To wyzwanie postawił sobie jako za cel, dzięki czemu udało mu się odnaleźć sens jego życia (jaki i swojego), wskazując mu drogę wyboistą, lecz ździebka lepszą od tej, którą Hime podążał na co dzień. Z daleka od zimnych rąk, wyciągnął go ze szponów Pana Śmierci, dając mu coś znacznie bardziej wartościowego od życia samego w sobie. Nadał mu sens i głębię. Sprawił, że ponure dni przestały być dniami całkowicie depresyjnymi, nie tylko u niego, ale i u siebie także. Zrobił tak wiele, by to wszystko rozsypać w drobny mak swoim nagłym zniknięciem i brakiem powrotu kiedy wrócić mógł te kilka lat temu.
Tym razem nie wiedział, czy będzie potrafić zrobić coś więcej, bowiem dzisiejszy dzień różnił się znacząco od ówczesnego dnia. To nie on stał się twórcą dawnego załamania, a okrutny świat, który chciał pożreć go żywcem. W tamtym czasie to on robił za bohatera jego opowieści, osłaniając go przed ciernymi atakami trudnej do przeżycia codzienności. Dziś natomiast stał się złoczyńcą, tak samo brutalnym jak szara rzeczywistość, która otaczała ich świat. Dopiero teraz uczył się o niebezpieczeństwie swojego grzechu, ściągając największy koszmar gehenny na ukochanego. Obserwując jego upadek, najskrytsze słabości i lęki, które żyły z nim przez cały ten czas. Miłość nie wyklucza i nie robiła tego kiedy chodziło o chwile samotnego cierpienia, jak i momenty intensywnej euforii. Nie zapominała o żadnych, silnych emocjach, przeplatające się z uczuciem zakochania — tak szczęśliwego i zarazem okropnie bolesnego.
Bolesna również była bezsilność, przez którą nie był w stanie zrobić nic ponad to. Nie umiał wypowiedzieć większej ilości słów, nie potrafił wybronić się, nie potrafił chwycić go w ramiona, by na moment zatrzymać lecący potok łez. Potrafił tak wiele, a nie był w stanie zainicjować tak prostych czynności, widząc go kompletnie zdruzgotanego. Widział emocje, które w ułamku sekundy zmieniały się nie do poznania — od złości po smutek, a nawet przez chwilowe ukojenie. To wszystko miało swoje konsekwencje, na które biernie czekał.
Zacisnął usta w wąską linię, słysząc kolejne słowa z jego ust. Głos choć drżący i niespokojny przez płacz, dla niego był momentem uciechy, gdzie rozedrgane serce na chwilę zapomniało o tym, co to jest ból i czym jest oddychanie. Yoshida co jakiś czas próbował go sobie otworzyć we wspomnieniach. Przypomnieć jego dokładną barwę, wracając do chwil beztroskich i awanturniczych. Gdzie kłócili się o pierdoły, a także rozmawiali o wszystkim i o niczym zarazem. Brakowało mu tego, jak i wiele innych kwestii. I choć w dalszym ciągu nie wiedział, co powinien dalej zrobić, przynajmniej teraz mógł go na nowo usłyszeć, ciesząc się z tego, że w ogóle chciał do niego mówić. Zdania, półsłówka, przekleństwa — nie miało to większego znaczenia. Prócz obaw, cieszył się, że mógł mieć go tuż obok siebie, szczególnie tego płaczliwego i roztrzęsionego.
Przez moment przyszło mu przez myśl, że może lepiej będzie przy nim ukucnąć. Nie stać jak ten słup soli, górując nad nim oraz jego słabościami. Wcale nie był w tej w kwestii lepszy, czując przeokropną falę chaotycznych odczuć, tak mu obcych, że aż wnętrze zaczynało go parzyć. Nie potrafił wyrazić tego w ten sam sposób, a może gdyby umiał, byłoby mu nieco lżej. Ciężar spoczywał na jego ramionach, może i słuszny z uwagi na to, że to on jest winowajcą całego zajścia. A każde Hayami słowo dobijało gwóźdź do trumny, którą budował mu z każdą następną chwilą.
Szybko jednak wstał o własnych siłach, z ich dwóch pokazując, że to Hime miał dużo większe jaja od niego. Spojrzał mu prosto w twarz zaniemówiony samym faktem, że go widział. Nie mógł jednak zgodzić się z tym, że miał mu do powiedzenia tylko tyle. Co mógł powiedzieć w takiej chwili niż samo "przepraszam"? Opowiedzieć całe 6 lat niebycia, by zrozumiał dlaczego powrót zajął mu tak wiele czasu i nie miał za krzty odwagi zrobić to wcześniej? W tej chwili cokolwiek by nie powiedział, wydawało się mocno niedorzeczne.
— Myślę, że mam wiele więcej — stwierdził, wyduszając z siebie pierwszą, lepszą skonstruowaną myśl, starając się zapanować nad rozedrganym głosem — Hayami... ja po prostu nie wiem od czego mam zacząć — przyznał wreszcie, zbyt długo mieląc to w swojej świadomości. Był załamany i bezsilny w swoim zachowaniu, choć nie dawał o tym dosadnie znać. Nie potrafił wyrazić tak wiele w taki sposób, mimo że wewnętrznie rozgrywała się prawdziwa wojna między tym, co pozytywne a negatywne. Może właśnie dlatego w połowie zatrzymał swoją rękę, którą wyciągnął w jego kierunku, cały czas nie będąc pewny tego, czy w ogóle może pozwolić sobie na tak wiele. Zabawne, że w innych okolicznościach nie zastanawiałby się nad tym, co mu wolno, a czego nie. Nie poznawał siebie i nie mógł uwierzyć w to, jak uczucie zakochania potrafiło nim manipulować.
I znowu płacz. Te same, słone łzy płynące po policzku ukuły go w pierś, zagryzając dolną wargę. Czy to była właśnie pokuta, którą musiał odbyć? A raczej je początek, zdając sobie sprawę, że to ledwie zalążek tego, co może go czekać. Spojrzał się w głąb szarych oczu, tych smutnych i zarazem uwielbianych przez niego. Zapatrzywszy się na nie, nie dostrzegł nawet momentu, w którym mężczyzna przekonał się do tego, by przybliżyć się do Yoshidy, kończąc w jego silnych objęciach. Zadziałał jak automat, wyciągając ku niemu ręce, by przygarnąć go do swojego ciała oddając mu lekko drżący, ale mocny uścisk. Jeden z takich, z którego szybko go nie wypuści, czując bijące ciepło utęsknionego ciała. Wspierając podbródek o jego głowę, aby móc go schować całkowicie. Zabrać go wyłącznie dla siebie, nikogo więcej. Dlatego głaskał go po plecach, dając im chwilę w tym trwać, wsłuchując się w odgłosy szlochu, wymieszane z jakimś utworem w radiu.
— Wiem — odpowiedział bez zastanowienia, będąc świadom tego, że zwykle bywał tym najgorszym pod każdym względem( nawet pod względem rzutów kości |: ).
— Wiem... — powtarzał jak mantrę, tak jak on mówił do siebie te wszystkie słowa. Wiedział, że nie musiał na to odpowiadać, mimo to chciał w ten sposób pokazać swoją skruchę. Jakkolwiek żałośnie to nie brzmiało, to przez cały ten czasu zależało mu na nim. Zawsze i na każdym kroku myślami był tuż przy nim.
Dostał trochę po zębach, gdy Hime podniósł gwałtownie głowę. Rozmasowując szczękę, boleśnie utęsknionym spojrzeniem sunął po jego twarzy, dostrzegając uczucie złości, jak i smutku. Gniewu i ten krótki znajomy moment, w którym widział w nim coś więcej niż tylko potwora. Słysząc kolejne wywody, mentalnie przewrócił oczami, nie będąc w stanie dłużej tego wszystkiego słuchać. Nie kiedy miał go tak blisko siebie. Od dłuższego czasu miał ochotę zrobić już tylko jedno.
— Kurwa, nie wytrzymam tego dłużej — rzucił warkliwie, nie radząc sobie już z natłokiem własnym emocji. Nie wiedział, którą ścieżką powinien iść i co wybrać słusznie. Czego miał słuchać? Głosu własnego serca czy zdrowego rozsądku? Czy on jeszcze miał coś takiego? Prawdopodobnie nie. Możliwe, że właśnie dlatego postanowił mocno chwycić go za tył głowy, a przyciągając Hime jeszcze bliżej siebie, wpił się z niebywałą intensywnością w miękkie wargi, spijając z nich słony posmak łez. Możliwe, że zrobił to z brak rozsądku albo zbyt silnego uczucia utęsknienia. Z chęci wyładowania złości i gniewu, a także wielu innych emocji, które przelewały się przez jego ciało. Jednego pewien był na pewno — Hayami choćby chciał, w tym momencie nie da mu się tak łatwo od niego odsunąć. Nie teraz, kiedy w końcu mógł mieć go wyłącznie dla siebie.
— Nie opuszczę Cię... — wyszeptał drżącym głosem między pocałunkami, tak licznymi i namiętnymi, że nie sposób było ich zliczyć — nigdy więcej Cię nie zostawię — dokończył, gorącym oddechem muskając ciepłe usta, dając ponieść się intensywności chwili. Nie wiedział, czy słusznie, ponieważ cokolwiek teraz nie zrobi, już na zawsze pozostawi po sobie piekące piętno niepewności.
Tym razem nie wiedział, czy będzie potrafić zrobić coś więcej, bowiem dzisiejszy dzień różnił się znacząco od ówczesnego dnia. To nie on stał się twórcą dawnego załamania, a okrutny świat, który chciał pożreć go żywcem. W tamtym czasie to on robił za bohatera jego opowieści, osłaniając go przed ciernymi atakami trudnej do przeżycia codzienności. Dziś natomiast stał się złoczyńcą, tak samo brutalnym jak szara rzeczywistość, która otaczała ich świat. Dopiero teraz uczył się o niebezpieczeństwie swojego grzechu, ściągając największy koszmar gehenny na ukochanego. Obserwując jego upadek, najskrytsze słabości i lęki, które żyły z nim przez cały ten czas. Miłość nie wyklucza i nie robiła tego kiedy chodziło o chwile samotnego cierpienia, jak i momenty intensywnej euforii. Nie zapominała o żadnych, silnych emocjach, przeplatające się z uczuciem zakochania — tak szczęśliwego i zarazem okropnie bolesnego.
Bolesna również była bezsilność, przez którą nie był w stanie zrobić nic ponad to. Nie umiał wypowiedzieć większej ilości słów, nie potrafił wybronić się, nie potrafił chwycić go w ramiona, by na moment zatrzymać lecący potok łez. Potrafił tak wiele, a nie był w stanie zainicjować tak prostych czynności, widząc go kompletnie zdruzgotanego. Widział emocje, które w ułamku sekundy zmieniały się nie do poznania — od złości po smutek, a nawet przez chwilowe ukojenie. To wszystko miało swoje konsekwencje, na które biernie czekał.
Zacisnął usta w wąską linię, słysząc kolejne słowa z jego ust. Głos choć drżący i niespokojny przez płacz, dla niego był momentem uciechy, gdzie rozedrgane serce na chwilę zapomniało o tym, co to jest ból i czym jest oddychanie. Yoshida co jakiś czas próbował go sobie otworzyć we wspomnieniach. Przypomnieć jego dokładną barwę, wracając do chwil beztroskich i awanturniczych. Gdzie kłócili się o pierdoły, a także rozmawiali o wszystkim i o niczym zarazem. Brakowało mu tego, jak i wiele innych kwestii. I choć w dalszym ciągu nie wiedział, co powinien dalej zrobić, przynajmniej teraz mógł go na nowo usłyszeć, ciesząc się z tego, że w ogóle chciał do niego mówić. Zdania, półsłówka, przekleństwa — nie miało to większego znaczenia. Prócz obaw, cieszył się, że mógł mieć go tuż obok siebie, szczególnie tego płaczliwego i roztrzęsionego.
Przez moment przyszło mu przez myśl, że może lepiej będzie przy nim ukucnąć. Nie stać jak ten słup soli, górując nad nim oraz jego słabościami. Wcale nie był w tej w kwestii lepszy, czując przeokropną falę chaotycznych odczuć, tak mu obcych, że aż wnętrze zaczynało go parzyć. Nie potrafił wyrazić tego w ten sam sposób, a może gdyby umiał, byłoby mu nieco lżej. Ciężar spoczywał na jego ramionach, może i słuszny z uwagi na to, że to on jest winowajcą całego zajścia. A każde Hayami słowo dobijało gwóźdź do trumny, którą budował mu z każdą następną chwilą.
Szybko jednak wstał o własnych siłach, z ich dwóch pokazując, że to Hime miał dużo większe jaja od niego. Spojrzał mu prosto w twarz zaniemówiony samym faktem, że go widział. Nie mógł jednak zgodzić się z tym, że miał mu do powiedzenia tylko tyle. Co mógł powiedzieć w takiej chwili niż samo "przepraszam"? Opowiedzieć całe 6 lat niebycia, by zrozumiał dlaczego powrót zajął mu tak wiele czasu i nie miał za krzty odwagi zrobić to wcześniej? W tej chwili cokolwiek by nie powiedział, wydawało się mocno niedorzeczne.
— Myślę, że mam wiele więcej — stwierdził, wyduszając z siebie pierwszą, lepszą skonstruowaną myśl, starając się zapanować nad rozedrganym głosem — Hayami... ja po prostu nie wiem od czego mam zacząć — przyznał wreszcie, zbyt długo mieląc to w swojej świadomości. Był załamany i bezsilny w swoim zachowaniu, choć nie dawał o tym dosadnie znać. Nie potrafił wyrazić tak wiele w taki sposób, mimo że wewnętrznie rozgrywała się prawdziwa wojna między tym, co pozytywne a negatywne. Może właśnie dlatego w połowie zatrzymał swoją rękę, którą wyciągnął w jego kierunku, cały czas nie będąc pewny tego, czy w ogóle może pozwolić sobie na tak wiele. Zabawne, że w innych okolicznościach nie zastanawiałby się nad tym, co mu wolno, a czego nie. Nie poznawał siebie i nie mógł uwierzyć w to, jak uczucie zakochania potrafiło nim manipulować.
I znowu płacz. Te same, słone łzy płynące po policzku ukuły go w pierś, zagryzając dolną wargę. Czy to była właśnie pokuta, którą musiał odbyć? A raczej je początek, zdając sobie sprawę, że to ledwie zalążek tego, co może go czekać. Spojrzał się w głąb szarych oczu, tych smutnych i zarazem uwielbianych przez niego. Zapatrzywszy się na nie, nie dostrzegł nawet momentu, w którym mężczyzna przekonał się do tego, by przybliżyć się do Yoshidy, kończąc w jego silnych objęciach. Zadziałał jak automat, wyciągając ku niemu ręce, by przygarnąć go do swojego ciała oddając mu lekko drżący, ale mocny uścisk. Jeden z takich, z którego szybko go nie wypuści, czując bijące ciepło utęsknionego ciała. Wspierając podbródek o jego głowę, aby móc go schować całkowicie. Zabrać go wyłącznie dla siebie, nikogo więcej. Dlatego głaskał go po plecach, dając im chwilę w tym trwać, wsłuchując się w odgłosy szlochu, wymieszane z jakimś utworem w radiu.
— Wiem — odpowiedział bez zastanowienia, będąc świadom tego, że zwykle bywał tym najgorszym pod każdym względem
— Wiem... — powtarzał jak mantrę, tak jak on mówił do siebie te wszystkie słowa. Wiedział, że nie musiał na to odpowiadać, mimo to chciał w ten sposób pokazać swoją skruchę. Jakkolwiek żałośnie to nie brzmiało, to przez cały ten czasu zależało mu na nim. Zawsze i na każdym kroku myślami był tuż przy nim.
Dostał trochę po zębach, gdy Hime podniósł gwałtownie głowę. Rozmasowując szczękę, boleśnie utęsknionym spojrzeniem sunął po jego twarzy, dostrzegając uczucie złości, jak i smutku. Gniewu i ten krótki znajomy moment, w którym widział w nim coś więcej niż tylko potwora. Słysząc kolejne wywody, mentalnie przewrócił oczami, nie będąc w stanie dłużej tego wszystkiego słuchać. Nie kiedy miał go tak blisko siebie. Od dłuższego czasu miał ochotę zrobić już tylko jedno.
— Kurwa, nie wytrzymam tego dłużej — rzucił warkliwie, nie radząc sobie już z natłokiem własnym emocji. Nie wiedział, którą ścieżką powinien iść i co wybrać słusznie. Czego miał słuchać? Głosu własnego serca czy zdrowego rozsądku? Czy on jeszcze miał coś takiego? Prawdopodobnie nie. Możliwe, że właśnie dlatego postanowił mocno chwycić go za tył głowy, a przyciągając Hime jeszcze bliżej siebie, wpił się z niebywałą intensywnością w miękkie wargi, spijając z nich słony posmak łez. Możliwe, że zrobił to z brak rozsądku albo zbyt silnego uczucia utęsknienia. Z chęci wyładowania złości i gniewu, a także wielu innych emocji, które przelewały się przez jego ciało. Jednego pewien był na pewno — Hayami choćby chciał, w tym momencie nie da mu się tak łatwo od niego odsunąć. Nie teraz, kiedy w końcu mógł mieć go wyłącznie dla siebie.
— Nie opuszczę Cię... — wyszeptał drżącym głosem między pocałunkami, tak licznymi i namiętnymi, że nie sposób było ich zliczyć — nigdy więcej Cię nie zostawię — dokończył, gorącym oddechem muskając ciepłe usta, dając ponieść się intensywności chwili. Nie wiedział, czy słusznie, ponieważ cokolwiek teraz nie zrobi, już na zawsze pozostawi po sobie piekące piętno niepewności.
Warui Shin'ya, Yōzei-Genji Madhuvathi and Hime Hayami szaleją za tym postem.
Obrączka, leżąca teraz spokojnie na rozgrzanej skórze, ciążyła mu jak kula u nogi. Czuł się jak topielec, który wskoczył do jeziora, przywiązany do ciężkiego kamienia. Ciągnęła go na dno, choć ten wyrywał się, ostatkiem sił próbując wypłynąć. Płuca wypełniała woda, krztusiła, powieki ledwo trzymały się otwarte. Wizja była zaburzona. Na tafli wzburzonej wody odbijały się jedynie resztki słońca, którego łuny próbował się złapać.
Nigdy nie zdążył mu jej dać. Miała być obietnicą wieczności. Choć nie dane było im jej zawrzeć przed urzędem, nie miało to znaczenia. Wystarczyłaby mu słowna obietnica, niewielki symbol na palcu ukochanego, pasujący do tego, który od sześciu lat sam nosił. Były jedynym, co pozostało z tamtego życia. Ostatnim żyjącym, fizycznym wspomnieniem. Niewielka, srebrna, prosta obietnica. W zdrowiu, i w chorobie. Na zawsze razem, pomimo przeciwności losu.
Kiedyś łudził się, że to jego wina. Opuścił go, bo nie był wystarczający. Nie nadążał za jego tempem, sam został w tyle, a Minoru podążył przed siebie, nigdy więcej się za siebie nie oglądając. Wmawiał sobie przy tym, że ta właśnie obrączka, teraz gorąca, związałaby ich. Nigdy nie łamał obietnic. Nie tak ważnych. Wtedy nie mógłby odejść, nagle, bez słowa.
Potem dopiero pojawiła się świadomość, że ten nie żyje. Zakopany cholera wie gdzie, nadjedzony już przez robaki. Wyobrażenie jego martwej twarzy bolało jeszcze mocniej, przyprawiało go o mdłości za każdym razem, gdy tylko o tym pomyślał. Nie umiał sobie tego już inaczej wyjaśnić, przecież nierealnym było to, że zniknął, nie pozostawiając po sobie dosłownie żadnego śladu. Przecież nie mógłby mu tego zrobić.
A jednak.
Hayami zawsze był odrobinę ckliwy. Ogromnie uczuciowy, wyrazisty, nie ograniczał się z wyrażaniem tego, co gotowało się w jego wnętrzu. W tej kwestii był przeciwieństwem Minoru, z którym rozmowa o uczuciach innych niż złość i pożądanie przypominała mówienie do ściany. To człowiek czynu, nie słów, oczywiście. Hime, niezależnie od jego błędów, od swoich własnych potknięć, kochał go ogromnie. Nadal kocha. Nic się przecież nie zmieniło, czego wyrazem była jego aktualna reakcja.
Może było w tym trochę idealizacji. Ich kłótnie, większe czy mniejsze, to, jak się potem godzili, z perspektywy kogoś trzeźwego wyglądałyby jak wielka czerwona flaga. Żaden z nich nie był tu bez winy. Emocjonalne manipulacje Hime, ciężka ręka i jeszcze cięższe słowa Yoshidy. Dobrali się perfekcyjnie, jak iskra i stos siarki.
A ten przez cały czas widział w nim swojego zbawiciela. To on wyciągnął go z dziury, w którą sam się wpierdolił, za szmaty, za włosy. Wrzucił do wanny, zaszył rany, nie pozwalając im się otworzyć. Tylko sam dokładał nowych.
I właśnie one, już z czasem nadgojone, pękły, gdy z krwią wylały się wszystkie schowane we wnętrzu emocje.
— ...ja po prostu nie wiem od czego mam zacząć.
Od początku? Tylko to cisnęło mu się na usta, słysząc odpowiedź. A ta i tak nie mogła przejść przez zaciśnięte gardło. Gdy ramiona mężczyzny objęły go, jak imadło, miał ochotę rozpaść się pod ich naciskiem i zmieszać z kurzem w kątach. Każde przesunięcie dłonią po plecach powodowało mocny dreszcz, rozchodzący się w ekstazie po całym wiele. Nienawidził tego, jak bardzo mu się to podobało. Poczuł się tak, jakby pierwszy raz od sześciu lat mógł wziąć oddech. Tak samo reagował na każde kolejne słowo. Choć mógłby przysiąść, że te będą boleć, jak odbijany na skórze rozgrzany metal, głos mężczyzny był kojący.
Może dlatego, że pierwszy raz w życiu usłyszał w nim tyle emocji. Choć te stłumione, przebijały się, wydrapywały z gardła, szukając upustu. Może żałował. Może nie powinien być zły. Nie wiedział co działo się przez ten czas. Przecież nie mógłby tak, na tyle czasu, zostawić go bez powodu. Nie mógł. Nie on. Nie ten człowiek, nie ten, na którego postawił wszystko.
Inaczej go zapamiętał, tylko czas, jak na złość, przekształcił ten obraz na niekorzyść Minoru. Zrobił z niego najgorszego skurwysyna. A przecież, ile było momentów, za których ponowne przeżycie oddałby wszystko? Za te słodkie słowa, wyznania, zachowane tylko dla Hime. Tylko w ciszy mieszkania, gdy od okna odbijał się deszcz, szeptał, głaskał po twarzy, kradł pocałunki, obiecał cały świat. To wszystko, to uczucie, tak mocne, było tylko ich. Stworzyli je razem, pomimo przeciwności losu. Teraz wracało to falami, łamiąc go głębiej z każdym wspomnieniem. Mocniej wbijało nóż w plecy.
Mógłby z zaskakującą dokładnością opisać dzień, w którym go poznał. I potem każdy kolejny. Schował je, gdzieś głęboko w sobie, tłumiąc żal i wszystko, co było z nim związane, a nawet tak krótki jego widok otworzył szufladkę, wywiał z niej wszystkie obrazki i listy.
Miał ich wiele, część faktycznie spisaną. Z początku pisane były z nadzieją, że kiedyś mu je pokaże. Potem były jedynie medium, za pomocą którego przelewał tęsknotę i złość. Wszystkie schowane były w biurku na piętrze, pogniecione, wciśnięte na siłę do przepełnionej już szafki. Notatki, wspomnienia, wyznania.
Yoshida,
Minęły trzy lata. Dzisiaj, jak w zegarku. Obiecałeś być o dwudziestej w domu.
Nadal nie wróciłeś. Sam próbowałem do Ciebie przyjść, znów się nie udało. Pamiętasz, zawsze bałem się krwi? Nawet tego nie potrafię dla Ciebie zrobić.
Może nic dziwnego, że mnie zostawiłeś. Może to moja wina.
Yoshida,
Nie wiem ile czasu czekam. Wiem, kurwa, wiem, że nie wrócisz, a ja i tak łudzę się, że każdy dzwonek do drzwi to ty. Że staniesz w nich i wszystko wróci do normy. I wiesz co, zgodziłbym się na to. Nieważne ile minęło. Po prostu wróć.
Yoshida,
Nie mam już siły. Zbiłem dzisiaj ostatni kubek, który mi kupiłeś. Ten z tym brzydkim kotem. Nigdy go nie lubiłem, ale był od ciebie.
Nie umiem tak więcej, rozumiesz? Nie potrafię. Wróć, proszę cię. Błagam.
Błagam.
Nie wiedział. Choć starał się usilnie, nie da zrozumieć się tego, co przeżył. Działało to w obydwie strony, temu nie da się zaprzeczyć. Dlatego Hayami nie udawał, że jest w stanie pojąć co dokładnie się stało. I nie zakładał, że nawet po wytłumaczeniu będzie w stanie.
Minoru, z tego samego względu, nie mógł być świadom. Ale ten chciał mówić. Wykrzyczeć mu wszystko w twarz, aż wbije mu to do głowy.
— Nic, kurwa, nie wiesz — wyjęczał, wręcz boleśnie, dławiąc się własnymi łzami. Zadrżał znów, zbierając myśli.
— Nie masz pojęcia. Każdy dzień musiałem bić się ze sobą, żeby się nie zapierdolić, a ty pojawiasz się teraz, och, cały na biało i mówisz, że nie wiesz od czego zacząć? — szarpnął nieznacznie za ubranie, na materiale którego cały czas zaciskał palce.
— Bez słowa. Zniknąłeś bez słowa. I przez tyle czasu nie odezwałeś się nawet raz. Nie uwierzę, kurwa, że przez sześć lat nie miałeś możliwości, żeby to zrobić — z każdym kolejnym słowem coraz mocniej zaciskał dłonie, bez znaczenia było dla niego, czy jakiś szew w końcu puści, czy nie.
— A teraz oczekujesz, że po prostu Cię przyjmę, pogłaskam po głowie, jakby się nic ni-... —
Przerwał mu. No tak. Jak zwykle. Często tak robił, gdy się kłócili, gdy Hayami mówił za dużo głupot, gdy podważał jego zdanie, gdy dawał wyraz własnej niepewności, gdy po prostu rozmowa za bardzo męczyła Minoru. Typowe. Człowiek czynu.
I najgorsze było w tym wszystkim to, że to zawsze działało. Zamykało mu usta dosłownie, i w przenośni, dokładnie tak samo, jak teraz. Z początku nawet nie próbował się wyrwać, wtulił się w znajome uczucie tak samo mocno, jak w jego ramiona, swoje własne przenosząc dookoła jego szyi. Zacisnął je, palce wsuwając we włosy.
Na krótki moment wszystko wróciło do normy. Zapomniał się, najzwyczajniej w świecie, w jego ustach, zniknął i nie chciał wyjść.
Złość i pożądanie to bardzo niebezpieczna mieszanka. Towarzyszyła im często, jedno nigdy nie wykluczało drugiego, ba, w większości przypadków były ze sobą ściśle powiązane. Tak jak teraz, gdy palce wplecione we włosy zacisnęły się, ciągnąc za nie boleśnie, a paznokcie drugiej dłoni zostawiły ostrą szramę na karku. Żywą i piekącą, jak łzy, które tak czy inaczej nie przestały płynąć.
Choć chciał inaczej, nie mogło to trwać wiecznie. Może gdyby Yoshida się nie odezwał, byliby w stanie zapomnieć się w tym szaleństwie jeszcze bardziej, skończyliby tak jak zawsze, w wyrazie bezkrytycznej głupoty splątani w pościeli. Seks był odpowiedzią na wszystko. W złości i w szczęściu.
Ledwo łapał oddech, gdy każdy kolejny kradł mu drugi mężczyzna. Czuł jak rozgrzaną ma twarz, policzki spowiły się szkarłatem jak u nastolatka. Może Minoru miał nad nim jakąś emocjonalną przewagę, ale mógłby przysiąść, że nie było na planecie drugiej osoby, która potrafiła rozgrzać go do czerwoności w tak krótkim czasie.
Skup się.
Przełknął nerwowo ślinę, gdy w końcu zebrał się, by się od niego odsunąć. Na odległość wyciągniętych rąk, gdy dłonie opierał mocno na jego torsie. Spojrzał w podłogę, rozedrgany. Czuł się jak ostatnia pizda, znów słaby, tak uzależniony od drugiej osoby. Nienawidził tego, a z drugiej strony, było to jedyną rzeczą, która nakręcała go do działania.
— Przestań — wytchnął z siebie, ledwo bo ledwo, drżącym głosem. Ciemne włosy zakryły twarz, gdy ten znów stracił grunt pod nogami, nie mogąc zmusić się, by spojrzeć mu w oczy.
— T-to niczego nie naprawi. Przestań — powtarzał się. Często to robił, zagubiony w labiryncie własnych emocji. I przez sześć lat nie był w stanie się tego oduczyć.
Oddychał teraz szybciej i ciężej, czując, jak słabną nogi i ramiona. Przysiadł, finalnie, na szafce za swoimi plecami, obejmując ramionami samego siebie, głowę odwracając gdzieś w bok.
Marzyło mu się czasem, żeby miłość, której się nauczył, którą znał, była trochę bardziej niewinna. Nie naznaczona namiętnością w aż taki sposób. Nikogo w tej kwestii nie oskarżał, tak po prostu było, ale żal gdzieś w nim pozostał. Że nie poczekał. Że oddał wszystko przypadkowym osobom. Nie poczekał na tę jedną? Może bez przesady.
Ale chociaż na tę odpowiednią.
I ta, stała przed nim, żywa i ciepła, z szeroko otwartymi ramionami, gotowymi, by Hayami znów w nich zniknął, a sama wizja takiej sytuacji przyprawiała go o mdłości. Czuł się brudny, cholera wie dlaczego. Bo nie czekał?
Bo jeszcze noc wcześniej wtulony był w kogoś innego?
Zacisnął mocniej powieki, usta w cienką linię, palce na własnych ramionach. Wszystko go już bolało, poczuł rosnące z każdą chwilą zmęczenie. To za dużo na raz.
— J-jeśli masz mówić, to mów. Masz pierwszą i ostatnią szansę — przełknął ślinę, gdy każde kolejne słowo kuło przełyk.
— Czekałem sześć lat za długo. Nie dam rady więcej.
Nigdy nie zdążył mu jej dać. Miała być obietnicą wieczności. Choć nie dane było im jej zawrzeć przed urzędem, nie miało to znaczenia. Wystarczyłaby mu słowna obietnica, niewielki symbol na palcu ukochanego, pasujący do tego, który od sześciu lat sam nosił. Były jedynym, co pozostało z tamtego życia. Ostatnim żyjącym, fizycznym wspomnieniem. Niewielka, srebrna, prosta obietnica. W zdrowiu, i w chorobie. Na zawsze razem, pomimo przeciwności losu.
Kiedyś łudził się, że to jego wina. Opuścił go, bo nie był wystarczający. Nie nadążał za jego tempem, sam został w tyle, a Minoru podążył przed siebie, nigdy więcej się za siebie nie oglądając. Wmawiał sobie przy tym, że ta właśnie obrączka, teraz gorąca, związałaby ich. Nigdy nie łamał obietnic. Nie tak ważnych. Wtedy nie mógłby odejść, nagle, bez słowa.
Potem dopiero pojawiła się świadomość, że ten nie żyje. Zakopany cholera wie gdzie, nadjedzony już przez robaki. Wyobrażenie jego martwej twarzy bolało jeszcze mocniej, przyprawiało go o mdłości za każdym razem, gdy tylko o tym pomyślał. Nie umiał sobie tego już inaczej wyjaśnić, przecież nierealnym było to, że zniknął, nie pozostawiając po sobie dosłownie żadnego śladu. Przecież nie mógłby mu tego zrobić.
A jednak.
Hayami zawsze był odrobinę ckliwy. Ogromnie uczuciowy, wyrazisty, nie ograniczał się z wyrażaniem tego, co gotowało się w jego wnętrzu. W tej kwestii był przeciwieństwem Minoru, z którym rozmowa o uczuciach innych niż złość i pożądanie przypominała mówienie do ściany. To człowiek czynu, nie słów, oczywiście. Hime, niezależnie od jego błędów, od swoich własnych potknięć, kochał go ogromnie. Nadal kocha. Nic się przecież nie zmieniło, czego wyrazem była jego aktualna reakcja.
Może było w tym trochę idealizacji. Ich kłótnie, większe czy mniejsze, to, jak się potem godzili, z perspektywy kogoś trzeźwego wyglądałyby jak wielka czerwona flaga. Żaden z nich nie był tu bez winy. Emocjonalne manipulacje Hime, ciężka ręka i jeszcze cięższe słowa Yoshidy. Dobrali się perfekcyjnie, jak iskra i stos siarki.
A ten przez cały czas widział w nim swojego zbawiciela. To on wyciągnął go z dziury, w którą sam się wpierdolił, za szmaty, za włosy. Wrzucił do wanny, zaszył rany, nie pozwalając im się otworzyć. Tylko sam dokładał nowych.
I właśnie one, już z czasem nadgojone, pękły, gdy z krwią wylały się wszystkie schowane we wnętrzu emocje.
— ...ja po prostu nie wiem od czego mam zacząć.
Od początku? Tylko to cisnęło mu się na usta, słysząc odpowiedź. A ta i tak nie mogła przejść przez zaciśnięte gardło. Gdy ramiona mężczyzny objęły go, jak imadło, miał ochotę rozpaść się pod ich naciskiem i zmieszać z kurzem w kątach. Każde przesunięcie dłonią po plecach powodowało mocny dreszcz, rozchodzący się w ekstazie po całym wiele. Nienawidził tego, jak bardzo mu się to podobało. Poczuł się tak, jakby pierwszy raz od sześciu lat mógł wziąć oddech. Tak samo reagował na każde kolejne słowo. Choć mógłby przysiąść, że te będą boleć, jak odbijany na skórze rozgrzany metal, głos mężczyzny był kojący.
Może dlatego, że pierwszy raz w życiu usłyszał w nim tyle emocji. Choć te stłumione, przebijały się, wydrapywały z gardła, szukając upustu. Może żałował. Może nie powinien być zły. Nie wiedział co działo się przez ten czas. Przecież nie mógłby tak, na tyle czasu, zostawić go bez powodu. Nie mógł. Nie on. Nie ten człowiek, nie ten, na którego postawił wszystko.
Inaczej go zapamiętał, tylko czas, jak na złość, przekształcił ten obraz na niekorzyść Minoru. Zrobił z niego najgorszego skurwysyna. A przecież, ile było momentów, za których ponowne przeżycie oddałby wszystko? Za te słodkie słowa, wyznania, zachowane tylko dla Hime. Tylko w ciszy mieszkania, gdy od okna odbijał się deszcz, szeptał, głaskał po twarzy, kradł pocałunki, obiecał cały świat. To wszystko, to uczucie, tak mocne, było tylko ich. Stworzyli je razem, pomimo przeciwności losu. Teraz wracało to falami, łamiąc go głębiej z każdym wspomnieniem. Mocniej wbijało nóż w plecy.
Mógłby z zaskakującą dokładnością opisać dzień, w którym go poznał. I potem każdy kolejny. Schował je, gdzieś głęboko w sobie, tłumiąc żal i wszystko, co było z nim związane, a nawet tak krótki jego widok otworzył szufladkę, wywiał z niej wszystkie obrazki i listy.
Miał ich wiele, część faktycznie spisaną. Z początku pisane były z nadzieją, że kiedyś mu je pokaże. Potem były jedynie medium, za pomocą którego przelewał tęsknotę i złość. Wszystkie schowane były w biurku na piętrze, pogniecione, wciśnięte na siłę do przepełnionej już szafki. Notatki, wspomnienia, wyznania.
Yoshida,
Minęły trzy lata. Dzisiaj, jak w zegarku. Obiecałeś być o dwudziestej w domu.
Nadal nie wróciłeś. Sam próbowałem do Ciebie przyjść, znów się nie udało. Pamiętasz, zawsze bałem się krwi? Nawet tego nie potrafię dla Ciebie zrobić.
Może nic dziwnego, że mnie zostawiłeś. Może to moja wina.
Yoshida,
Nie wiem ile czasu czekam. Wiem, kurwa, wiem, że nie wrócisz, a ja i tak łudzę się, że każdy dzwonek do drzwi to ty. Że staniesz w nich i wszystko wróci do normy. I wiesz co, zgodziłbym się na to. Nieważne ile minęło. Po prostu wróć.
Yoshida,
Nie mam już siły. Zbiłem dzisiaj ostatni kubek, który mi kupiłeś. Ten z tym brzydkim kotem. Nigdy go nie lubiłem, ale był od ciebie.
Nie umiem tak więcej, rozumiesz? Nie potrafię. Wróć, proszę cię. Błagam.
Błagam.
Nie wiedział. Choć starał się usilnie, nie da zrozumieć się tego, co przeżył. Działało to w obydwie strony, temu nie da się zaprzeczyć. Dlatego Hayami nie udawał, że jest w stanie pojąć co dokładnie się stało. I nie zakładał, że nawet po wytłumaczeniu będzie w stanie.
Minoru, z tego samego względu, nie mógł być świadom. Ale ten chciał mówić. Wykrzyczeć mu wszystko w twarz, aż wbije mu to do głowy.
— Nic, kurwa, nie wiesz — wyjęczał, wręcz boleśnie, dławiąc się własnymi łzami. Zadrżał znów, zbierając myśli.
— Nie masz pojęcia. Każdy dzień musiałem bić się ze sobą, żeby się nie zapierdolić, a ty pojawiasz się teraz, och, cały na biało i mówisz, że nie wiesz od czego zacząć? — szarpnął nieznacznie za ubranie, na materiale którego cały czas zaciskał palce.
— Bez słowa. Zniknąłeś bez słowa. I przez tyle czasu nie odezwałeś się nawet raz. Nie uwierzę, kurwa, że przez sześć lat nie miałeś możliwości, żeby to zrobić — z każdym kolejnym słowem coraz mocniej zaciskał dłonie, bez znaczenia było dla niego, czy jakiś szew w końcu puści, czy nie.
— A teraz oczekujesz, że po prostu Cię przyjmę, pogłaskam po głowie, jakby się nic ni-... —
Przerwał mu. No tak. Jak zwykle. Często tak robił, gdy się kłócili, gdy Hayami mówił za dużo głupot, gdy podważał jego zdanie, gdy dawał wyraz własnej niepewności, gdy po prostu rozmowa za bardzo męczyła Minoru. Typowe. Człowiek czynu.
I najgorsze było w tym wszystkim to, że to zawsze działało. Zamykało mu usta dosłownie, i w przenośni, dokładnie tak samo, jak teraz. Z początku nawet nie próbował się wyrwać, wtulił się w znajome uczucie tak samo mocno, jak w jego ramiona, swoje własne przenosząc dookoła jego szyi. Zacisnął je, palce wsuwając we włosy.
Na krótki moment wszystko wróciło do normy. Zapomniał się, najzwyczajniej w świecie, w jego ustach, zniknął i nie chciał wyjść.
Złość i pożądanie to bardzo niebezpieczna mieszanka. Towarzyszyła im często, jedno nigdy nie wykluczało drugiego, ba, w większości przypadków były ze sobą ściśle powiązane. Tak jak teraz, gdy palce wplecione we włosy zacisnęły się, ciągnąc za nie boleśnie, a paznokcie drugiej dłoni zostawiły ostrą szramę na karku. Żywą i piekącą, jak łzy, które tak czy inaczej nie przestały płynąć.
Choć chciał inaczej, nie mogło to trwać wiecznie. Może gdyby Yoshida się nie odezwał, byliby w stanie zapomnieć się w tym szaleństwie jeszcze bardziej, skończyliby tak jak zawsze, w wyrazie bezkrytycznej głupoty splątani w pościeli. Seks był odpowiedzią na wszystko. W złości i w szczęściu.
Ledwo łapał oddech, gdy każdy kolejny kradł mu drugi mężczyzna. Czuł jak rozgrzaną ma twarz, policzki spowiły się szkarłatem jak u nastolatka. Może Minoru miał nad nim jakąś emocjonalną przewagę, ale mógłby przysiąść, że nie było na planecie drugiej osoby, która potrafiła rozgrzać go do czerwoności w tak krótkim czasie.
Skup się.
Przełknął nerwowo ślinę, gdy w końcu zebrał się, by się od niego odsunąć. Na odległość wyciągniętych rąk, gdy dłonie opierał mocno na jego torsie. Spojrzał w podłogę, rozedrgany. Czuł się jak ostatnia pizda, znów słaby, tak uzależniony od drugiej osoby. Nienawidził tego, a z drugiej strony, było to jedyną rzeczą, która nakręcała go do działania.
— Przestań — wytchnął z siebie, ledwo bo ledwo, drżącym głosem. Ciemne włosy zakryły twarz, gdy ten znów stracił grunt pod nogami, nie mogąc zmusić się, by spojrzeć mu w oczy.
— T-to niczego nie naprawi. Przestań — powtarzał się. Często to robił, zagubiony w labiryncie własnych emocji. I przez sześć lat nie był w stanie się tego oduczyć.
Oddychał teraz szybciej i ciężej, czując, jak słabną nogi i ramiona. Przysiadł, finalnie, na szafce za swoimi plecami, obejmując ramionami samego siebie, głowę odwracając gdzieś w bok.
Marzyło mu się czasem, żeby miłość, której się nauczył, którą znał, była trochę bardziej niewinna. Nie naznaczona namiętnością w aż taki sposób. Nikogo w tej kwestii nie oskarżał, tak po prostu było, ale żal gdzieś w nim pozostał. Że nie poczekał. Że oddał wszystko przypadkowym osobom. Nie poczekał na tę jedną? Może bez przesady.
Ale chociaż na tę odpowiednią.
I ta, stała przed nim, żywa i ciepła, z szeroko otwartymi ramionami, gotowymi, by Hayami znów w nich zniknął, a sama wizja takiej sytuacji przyprawiała go o mdłości. Czuł się brudny, cholera wie dlaczego. Bo nie czekał?
Bo jeszcze noc wcześniej wtulony był w kogoś innego?
Zacisnął mocniej powieki, usta w cienką linię, palce na własnych ramionach. Wszystko go już bolało, poczuł rosnące z każdą chwilą zmęczenie. To za dużo na raz.
— J-jeśli masz mówić, to mów. Masz pierwszą i ostatnią szansę — przełknął ślinę, gdy każde kolejne słowo kuło przełyk.
— Czekałem sześć lat za długo. Nie dam rady więcej.
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hattori Heizō, Warui Shin'ya and Minoru Yoshida szaleją za tym postem.
Bardzo łatwo jest powiedzieć, że powinien zacząć mówić wszystko od początku. Wydusić z siebie całą prawdę i tylko prawdę, jednocześnie przyznając się do swoich koszmarów i słabości. Minoru starał się uchodzić za silnego, choć jak każdy człowiek i nie człowiek na ziemi, nawet i on miewał swoje zmory, do których nie lubił się przyznawać. W jego przypadku to była przeszłość, za czasów dzieciństwa jak i ta sprzed 6 lat, do której wracać nie chciał. Powracające obrazy wywoływały u niego jawne obrzydzenie, a niekiedy koszmary nocne kończyły się na wymiotach, czując się przy tym wszystkim bardzo słaby. A taki nie chciał być. Dlatego łatwiej było nie wspominać i nie wracać myślami do niechcianych dni. Prościej było je zamknąć i pozwolić zapomnieć o tym co niewygodne. O przeszłości oraz o dawnym życiu, nawet jeśli momentami wywoływało niechcianą nostalgię. O Hime, którego wyprzeć nigdy nie mógł. Nie potrafił wyrzucić go z serca, ani tym bardziej z głowy. Mimo to nigdy nie odważył się, by pojawić się przed nim znacznie wcześniej. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie stać go na taki gest, w którym uświadamia swoje istnienie i tak jak dziś, stanąć przed nim żywy, świadom swoich konsekwencji. Powiedzieć, że udało mu się przeżyć i teraz będą żyć razem już na zawsze. Po wszystkie kłótnie, po starczą demencję.
Na zawsze razem.
Sześć lat. Tyle zajęło mu zrozumienie, że nie powinien go zostawiać. Nie powinien pozwolić mu zbliżać się do innych, karmiąc w ten sposób nieustający głód, który zakleić mógł wyłącznie on. Trwało to sześć długich lat by pojął, że bez niego spisał się na misję samobójczą. Bez niego był nikim ważnym, a obsesja na punkcie władzy nie była aż tak satysfakcjonująca. Pozwolił również dać go w ręce osób, którzy nie zawsze obchodzili się z nim delikatnie. Soczysty siniak na twarzy wyraźnie o tym wskazywał. Właśnie wtedy przelała się fala goryczy. Po usłyszeniu z kim spotyka się Hayami, jak go traktuje i do czego był zdolny. W tym momencie nie chodziło tylko oto, że to był ktoś z Tsunami, a o istotę problemu, w której ktoś podniósł na niego rękę. Wiedział, że nieraz wpadał w przeróżne kłopoty, choć to właśnie wtedy w jego wnętrzu coś pękło. Nie umie tego racjonalnie wytłumaczyć i miał nadzieję, że Hayami nie będzie oczekiwać tych wyjaśnień. Dlaczego teraz. Czemu czekał tak długo i przede wszystkim — po co rozpierdala mu na nowo życie?
Rzeczywistość ponownie go zaskoczyła, ponieważ nie spodziewał się, że ten na tak długo zechce zostać tuż przy nim. Nienawiści przelewała się przez jego zdania, przez jego twarz i szare oczy, a stęsknione ciało było zaprzeczeniem gorzkich słów. Wciąż wlepione w już nieco mniej drżące ramiona, z każdą sekundą coraz bardziej ustępowało, dając się ponieść chwili. On także czuł, że wszystko co złe opuszczało jego ciało. Wiedział, że to był ulotny moment, ponieważ nie wierzył w to, że przez jeden uścisk rozwiąże wszystkie problemy.
Nic, kurwa, nie wiesz.
Miał rację, nie wiedział. Nie miał pojęcia co przez te wszystkie lata mógł czuć, z jakimi problemami walczył i jak bardzo był uzależniony od ich miłości. Cayenne zawsze miał z tym problem i choć wiedział, że kochał go ponad życie, nie umiał to wystarczająco dobrze wyrazić. Nie umiał wytłumaczyć tego, że z uwagi na to, że go kochał, wolał odsunąć się od niego i nie wracać. Nie mieszać go w kolejne bagno, z którym nauczył się żyć. Myślał, że bez niego życie Hayami będzie względnie normalne, a ten uwolni się od toksycznego gówna, które Minoru na nich ściągał. Tu nie chodziło tylko o kłótnie, których nie było końca, ani też oto, że oboje nie potrafili zdrowo rozmawiać. Yoshida swoje życie związał z półświatkiem, z którego powrotu już nie było. Mógł ryzykować swoje zapchlone życie, ale nie wyobrażał sobie ryzykować te należące do jego miłości, nieważne jak bardzo toksyczna ona była.
Złość zaczęła rosnąć nawet i w nim. Słuchał płaczliwego bełkotu, będąc coraz bardziej wkurwiony na samego siebie, że pozwolił sobie na coś takiego. Że chciał przyzwolić na to, aby o nim zapomnieć i nigdy do niego nie wrócić. Opuścić miłość, prawdopodobnie swojego swojego życia, wiedząc że nie znajdzie nikogo, kto potrafiłby wypełnić pustkę w sercu, z którą każdego dnia żył. Wiedział też, że zasługiwał na nią. Dlatego im dłużej to trwało, tym ból bywał większy, a on go akceptował. Przyjmował na siebie pokutę, którą sam sobie stworzył, całkowicie nieuzasadnioną. Teraz nawet nie mógł wykrzyczeć mu, że on też cierpiał, że też tęsknił. W jego głowie niepojęty był powrót, więc nie mógł tak po prostu wrócić.
Dlatego zamiast mówić i móc wytłumaczyć swoje przewinienia, unikał tego. Zawsze tak było i pod tym względem nie zmienił się ani trochę. Zaatakował go intensywnością swoich emocji, przelewając je długim pocałunkiem. Czuł w nim jad, czuł także gorzkość słów, które utknęły mu na końcu języka. Czuł także tęsknotę i desperację, szczególnie swoją. A także Hime, kiedy ten pozostawił piekącą szramę na szyi, która przez długi czas będzie przypominała mu o tym chaotycznym dniu. Czując tą bliskość nawet nie wiedział kiedy przyparł go do blatu, porywając się w ten niebezpieczny taniec pożądania na moment zapominając o tym, dlaczego tutaj przyszedł. Podgryzał zaczerwienione od namiętności wargi, a kciukami ścierał potok łez. Pragnął, po prostu pragnął by te 6 lat jego niebycia zniknęło, układając wszystko od początku. Tworząc nowy początek, zapominając o niewygodnej prawdziwe. Zapominając o całym bożym świecie. Ale to nie było takie proste.
Przestań.
Nie chciał przestać, dlatego chwilę z nim walczył nim pozwolił odsunąć siebie na odległość jego rąk. Oddychał niespokojnie i szybko, wewnętrznie zagryzając wargę, by opamiętać swoje żądze. To była właśnie nakreślona granica, którą Hime im postawił oraz której mężczyzna obawiał się. Której nie chciał. Teraz jednak musiał podporządkować się temu, jeżeli faktycznie zależało mu na tym, by w niedalekiej przyszłości być obok niego. Aby móc go ponownie dotknąć oraz całować tak jak tego chciał.
— Wiem, do chuja. Wiem, że powinienem dać znać, ale ja... ja... nie mogłem. Nie potrafiłem — zdławił słowa, czując jak gardło samowolnie zaciska mu przełyk, uniemożliwiając wypowiedzenie czegoś więcej. Bolało. Bolała go świadomość tego, że stracił go na tak długo wyłącznie za sprawą lęków, z którymi nie umiał się zmierzyć. Możliwe, że stracił go na zawsze. Jednak w tym momencie tej myśli nie chciał do siebie dopuszczać. Liczył na przebaczenie i wierzył w to, że Hayami był tak samo słaby jak te 6 lat temu. Że ulegnie jego błaganiom. Obietnicom o tym, że będzie już zawsze i na każde jego zawołanie. Że po prostu będzie.
(...)Masz pierwszą i ostatnią szansę.
Przełknął głośno ślinę, czując jak robiło mu się słabo na samą myśl o tym, że miałby mu mówić o wszystkim co przez te 6 lat przeżył. A raczej o tym co spowodowało, że przez te 6 lat nie miał odwagi do niego wrócić. O katorgach, z którymi mierzy się po dziś dzień oraz o pozostałościach tego koszmaru. Nawet nie wiedział kiedy jego serce zaczęło bić szybciej, a oddech stał się szybki i nieregularny. Paniczny. Sięgnął palcami do oczu, chcąc je rozmasować choć gówno mu to pomogło.
— Hayami... to nie jest coś co opowiem tutaj. To nie jest... coś, z czym potrafię się tak łatwo podzielić. Zrozum to — histeryczny ton przemawiał przez niego, w ten sposób uwalniając jego zmory. Może właśnie dlatego nie był w stanie dłużej stać na równych nogach i ukucnął, chowając swoją twarz w dłoniach. Zbolałą gdy wspomnieniami powracał do tamtych dnia. Do tych znienawidzonych dni. Miał wrażenie, że w tym jednym momencie każda pojedyncza blizna na jego ciele parzyła go niemiłosiernie, przypominając mu o katuszach, które zdołał przeżyć. Jak on dał sobie z tym radę?
Chwilę to trwało. Może dwie minuty, może krócej, a może dłużej. Liczył oddechy, wsłuchując się w szum uszach. Po jakimś czasie powrócił do rzeczywistości, na nowo słysząc rozbrzmiewającą muzykę z radia. Odsłonił twarz, czując na sobie spojrzenie Hayami. Całe szczęście cały czas tu był. Wstał na równe nogi i podchodząc wolnym krokiem do niego, nie wahał się by tym razem to on mógł go objąć. Czasami taki bywał kiedy chciał powiedzieć o czymś, czego się wstydził. Kiedy czegoś się bał. To właśnie wtedy Hime mógł wiedzieć, że mówił szczerze. Yoshida wiedział też, że brał go wtedy na litość — choć nie taki bywał jego pierwotny zamysł, to tak właśnie było. Po prostu nie umiał mówić o sobie, o swoich koszmarach tak bezpośrednio i jawnie. Czuł się jakby obdzierali go ze skóry, a na jego nieszczęście to uczucie było mu aż za dobrze znane. Był wtedy taki nagi i bezbronny.
— Nie zniknąłem dlatego bo tak chciałem. Zniknąłem, bo mnie porwano, Hayami. Przetrzymywano i... kurwa — głos mu się załamał kiedy mówiąc o tym wszystkim, twarz przytulał do Hime ramienia. Może właśnie wtedy uronił kilka łez, które wchłonęły się w ubranie, mając dosyć tego cholernego dnia. Tej bezradności i tych słabości.
— Tęskniłem za Tobą, tak bardzo tęskniłem, a ja nie mogłem... nie umiałem... — mówił niejasno i mało konkretnie, skracając przewijające się cierpienie w jego umyśle. Przed jego oczami. Makabryczne obrazy wracały zawsze gdy spoglądał na swoje ciało. Kiedy miewał gorsze dni, gorsze noce. Pamiętał ten ból, który był nie do wytrzymania i pamiętał swoją bezsilność.
— Przepraszam Hay, mogłem wrócić wcześniej. Mogłem, mogłem to zrobić, a kurwa nie potrafiłem — wyrzucił z siebie ze słyszalnym jadem i nienawiścią do samego siebie. Oto, że był tak słaby, a tą słabość starał się zakopać i nigdy więcej do niej nie wracać. A mimo to teraz starał się ją rozgrzebać, odkopując ją i babrając się w czymś kompletnie dla niego niezrozumiałym.
— Powiem Ci wszystko, ale nie tu. J-ja muszę się przygotować na to. Boję się tego, rozumiesz? Myśl o... o... — przełknął głośno ślinę, dostrzegając, że zaczął się jąkać.
Uspokój się.
Zacisnął z całej siły na nim swoje palce, czując jak oczy zaczynają mu się robić mokre.
Uspokój się, do chuja.
— Myśl o... o... kurwa. Przepraszam. Jestem słaby, Hay. Zawsze byłem — wyszeptał, a stłamszony przez emocje, zagryzając zęby na swoim przedramieniu, by powstrzymać płynący strach z jego oczu, którego nie rozumiał. Nie rozumiał i nie chciał rozumieć emocji, których się wstydził. To było dla niego zdecydowanie za dużo.
Czemu musiał tak reagować? Przecież nie był aż tak słaby.
Czy Hime zechce to zrozumieć?
Z ich dwóch kto inny mógł to zrozumieć...
@Hime Hayami
Na zawsze razem.
Sześć lat. Tyle zajęło mu zrozumienie, że nie powinien go zostawiać. Nie powinien pozwolić mu zbliżać się do innych, karmiąc w ten sposób nieustający głód, który zakleić mógł wyłącznie on. Trwało to sześć długich lat by pojął, że bez niego spisał się na misję samobójczą. Bez niego był nikim ważnym, a obsesja na punkcie władzy nie była aż tak satysfakcjonująca. Pozwolił również dać go w ręce osób, którzy nie zawsze obchodzili się z nim delikatnie. Soczysty siniak na twarzy wyraźnie o tym wskazywał. Właśnie wtedy przelała się fala goryczy. Po usłyszeniu z kim spotyka się Hayami, jak go traktuje i do czego był zdolny. W tym momencie nie chodziło tylko oto, że to był ktoś z Tsunami, a o istotę problemu, w której ktoś podniósł na niego rękę. Wiedział, że nieraz wpadał w przeróżne kłopoty, choć to właśnie wtedy w jego wnętrzu coś pękło. Nie umie tego racjonalnie wytłumaczyć i miał nadzieję, że Hayami nie będzie oczekiwać tych wyjaśnień. Dlaczego teraz. Czemu czekał tak długo i przede wszystkim — po co rozpierdala mu na nowo życie?
Rzeczywistość ponownie go zaskoczyła, ponieważ nie spodziewał się, że ten na tak długo zechce zostać tuż przy nim. Nienawiści przelewała się przez jego zdania, przez jego twarz i szare oczy, a stęsknione ciało było zaprzeczeniem gorzkich słów. Wciąż wlepione w już nieco mniej drżące ramiona, z każdą sekundą coraz bardziej ustępowało, dając się ponieść chwili. On także czuł, że wszystko co złe opuszczało jego ciało. Wiedział, że to był ulotny moment, ponieważ nie wierzył w to, że przez jeden uścisk rozwiąże wszystkie problemy.
Nic, kurwa, nie wiesz.
Miał rację, nie wiedział. Nie miał pojęcia co przez te wszystkie lata mógł czuć, z jakimi problemami walczył i jak bardzo był uzależniony od ich miłości. Cayenne zawsze miał z tym problem i choć wiedział, że kochał go ponad życie, nie umiał to wystarczająco dobrze wyrazić. Nie umiał wytłumaczyć tego, że z uwagi na to, że go kochał, wolał odsunąć się od niego i nie wracać. Nie mieszać go w kolejne bagno, z którym nauczył się żyć. Myślał, że bez niego życie Hayami będzie względnie normalne, a ten uwolni się od toksycznego gówna, które Minoru na nich ściągał. Tu nie chodziło tylko o kłótnie, których nie było końca, ani też oto, że oboje nie potrafili zdrowo rozmawiać. Yoshida swoje życie związał z półświatkiem, z którego powrotu już nie było. Mógł ryzykować swoje zapchlone życie, ale nie wyobrażał sobie ryzykować te należące do jego miłości, nieważne jak bardzo toksyczna ona była.
Złość zaczęła rosnąć nawet i w nim. Słuchał płaczliwego bełkotu, będąc coraz bardziej wkurwiony na samego siebie, że pozwolił sobie na coś takiego. Że chciał przyzwolić na to, aby o nim zapomnieć i nigdy do niego nie wrócić. Opuścić miłość, prawdopodobnie swojego swojego życia, wiedząc że nie znajdzie nikogo, kto potrafiłby wypełnić pustkę w sercu, z którą każdego dnia żył. Wiedział też, że zasługiwał na nią. Dlatego im dłużej to trwało, tym ból bywał większy, a on go akceptował. Przyjmował na siebie pokutę, którą sam sobie stworzył, całkowicie nieuzasadnioną. Teraz nawet nie mógł wykrzyczeć mu, że on też cierpiał, że też tęsknił. W jego głowie niepojęty był powrót, więc nie mógł tak po prostu wrócić.
Dlatego zamiast mówić i móc wytłumaczyć swoje przewinienia, unikał tego. Zawsze tak było i pod tym względem nie zmienił się ani trochę. Zaatakował go intensywnością swoich emocji, przelewając je długim pocałunkiem. Czuł w nim jad, czuł także gorzkość słów, które utknęły mu na końcu języka. Czuł także tęsknotę i desperację, szczególnie swoją. A także Hime, kiedy ten pozostawił piekącą szramę na szyi, która przez długi czas będzie przypominała mu o tym chaotycznym dniu. Czując tą bliskość nawet nie wiedział kiedy przyparł go do blatu, porywając się w ten niebezpieczny taniec pożądania na moment zapominając o tym, dlaczego tutaj przyszedł. Podgryzał zaczerwienione od namiętności wargi, a kciukami ścierał potok łez. Pragnął, po prostu pragnął by te 6 lat jego niebycia zniknęło, układając wszystko od początku. Tworząc nowy początek, zapominając o niewygodnej prawdziwe. Zapominając o całym bożym świecie. Ale to nie było takie proste.
Przestań.
Nie chciał przestać, dlatego chwilę z nim walczył nim pozwolił odsunąć siebie na odległość jego rąk. Oddychał niespokojnie i szybko, wewnętrznie zagryzając wargę, by opamiętać swoje żądze. To była właśnie nakreślona granica, którą Hime im postawił oraz której mężczyzna obawiał się. Której nie chciał. Teraz jednak musiał podporządkować się temu, jeżeli faktycznie zależało mu na tym, by w niedalekiej przyszłości być obok niego. Aby móc go ponownie dotknąć oraz całować tak jak tego chciał.
— Wiem, do chuja. Wiem, że powinienem dać znać, ale ja... ja... nie mogłem. Nie potrafiłem — zdławił słowa, czując jak gardło samowolnie zaciska mu przełyk, uniemożliwiając wypowiedzenie czegoś więcej. Bolało. Bolała go świadomość tego, że stracił go na tak długo wyłącznie za sprawą lęków, z którymi nie umiał się zmierzyć. Możliwe, że stracił go na zawsze. Jednak w tym momencie tej myśli nie chciał do siebie dopuszczać. Liczył na przebaczenie i wierzył w to, że Hayami był tak samo słaby jak te 6 lat temu. Że ulegnie jego błaganiom. Obietnicom o tym, że będzie już zawsze i na każde jego zawołanie. Że po prostu będzie.
(...)Masz pierwszą i ostatnią szansę.
Przełknął głośno ślinę, czując jak robiło mu się słabo na samą myśl o tym, że miałby mu mówić o wszystkim co przez te 6 lat przeżył. A raczej o tym co spowodowało, że przez te 6 lat nie miał odwagi do niego wrócić. O katorgach, z którymi mierzy się po dziś dzień oraz o pozostałościach tego koszmaru. Nawet nie wiedział kiedy jego serce zaczęło bić szybciej, a oddech stał się szybki i nieregularny. Paniczny. Sięgnął palcami do oczu, chcąc je rozmasować choć gówno mu to pomogło.
— Hayami... to nie jest coś co opowiem tutaj. To nie jest... coś, z czym potrafię się tak łatwo podzielić. Zrozum to — histeryczny ton przemawiał przez niego, w ten sposób uwalniając jego zmory. Może właśnie dlatego nie był w stanie dłużej stać na równych nogach i ukucnął, chowając swoją twarz w dłoniach. Zbolałą gdy wspomnieniami powracał do tamtych dnia. Do tych znienawidzonych dni. Miał wrażenie, że w tym jednym momencie każda pojedyncza blizna na jego ciele parzyła go niemiłosiernie, przypominając mu o katuszach, które zdołał przeżyć. Jak on dał sobie z tym radę?
Chwilę to trwało. Może dwie minuty, może krócej, a może dłużej. Liczył oddechy, wsłuchując się w szum uszach. Po jakimś czasie powrócił do rzeczywistości, na nowo słysząc rozbrzmiewającą muzykę z radia. Odsłonił twarz, czując na sobie spojrzenie Hayami. Całe szczęście cały czas tu był. Wstał na równe nogi i podchodząc wolnym krokiem do niego, nie wahał się by tym razem to on mógł go objąć. Czasami taki bywał kiedy chciał powiedzieć o czymś, czego się wstydził. Kiedy czegoś się bał. To właśnie wtedy Hime mógł wiedzieć, że mówił szczerze. Yoshida wiedział też, że brał go wtedy na litość — choć nie taki bywał jego pierwotny zamysł, to tak właśnie było. Po prostu nie umiał mówić o sobie, o swoich koszmarach tak bezpośrednio i jawnie. Czuł się jakby obdzierali go ze skóry, a na jego nieszczęście to uczucie było mu aż za dobrze znane. Był wtedy taki nagi i bezbronny.
— Nie zniknąłem dlatego bo tak chciałem. Zniknąłem, bo mnie porwano, Hayami. Przetrzymywano i... kurwa — głos mu się załamał kiedy mówiąc o tym wszystkim, twarz przytulał do Hime ramienia. Może właśnie wtedy uronił kilka łez, które wchłonęły się w ubranie, mając dosyć tego cholernego dnia. Tej bezradności i tych słabości.
— Tęskniłem za Tobą, tak bardzo tęskniłem, a ja nie mogłem... nie umiałem... — mówił niejasno i mało konkretnie, skracając przewijające się cierpienie w jego umyśle. Przed jego oczami. Makabryczne obrazy wracały zawsze gdy spoglądał na swoje ciało. Kiedy miewał gorsze dni, gorsze noce. Pamiętał ten ból, który był nie do wytrzymania i pamiętał swoją bezsilność.
— Przepraszam Hay, mogłem wrócić wcześniej. Mogłem, mogłem to zrobić, a kurwa nie potrafiłem — wyrzucił z siebie ze słyszalnym jadem i nienawiścią do samego siebie. Oto, że był tak słaby, a tą słabość starał się zakopać i nigdy więcej do niej nie wracać. A mimo to teraz starał się ją rozgrzebać, odkopując ją i babrając się w czymś kompletnie dla niego niezrozumiałym.
— Powiem Ci wszystko, ale nie tu. J-ja muszę się przygotować na to. Boję się tego, rozumiesz? Myśl o... o... — przełknął głośno ślinę, dostrzegając, że zaczął się jąkać.
Uspokój się.
Zacisnął z całej siły na nim swoje palce, czując jak oczy zaczynają mu się robić mokre.
Uspokój się, do chuja.
— Myśl o... o... kurwa. Przepraszam. Jestem słaby, Hay. Zawsze byłem — wyszeptał, a stłamszony przez emocje, zagryzając zęby na swoim przedramieniu, by powstrzymać płynący strach z jego oczu, którego nie rozumiał. Nie rozumiał i nie chciał rozumieć emocji, których się wstydził. To było dla niego zdecydowanie za dużo.
Czemu musiał tak reagować? Przecież nie był aż tak słaby.
Czy Hime zechce to zrozumieć?
Z ich dwóch kto inny mógł to zrozumieć...
@Hime Hayami
Miyazaki Żałość Tsukiko and Hime Hayami szaleją za tym postem.
Ulica za oknem studia tętniła kolorowym życiem, jak żywy organizm, pulsując neonami i latającymi ulotkami, gdy te, porwane przez wiatr, poleciały w sobie jedynie znaną stronę. Śmiech przechodzących obok ludzi przebijał się ledwo słyszalnie przez dużą szybę, przytłumiony jeszcze skrajami grubej kotary. Na tym się skupił. Na kilka długich chwil zawiesił spojrzeniem na tym, co normalne, znane, odcinając się od chaosu rosnącego w studio. Stał jak słup soli, wpatrzony przed siebie, ze spojrzeniem pustym, choć jeszcze sekundę wcześniej wypełniał go ocean emocji - przede wszystkim złości, wylewając się poza skraje jak woda z gotującego się garnka. Dobrze czuł, że nie zrozumie. Nie pojmie głową tego, co próbował przekazać mu Minoru. Choć nie była to cała historia, a zaledwie zrywki tego, co krył w sobie - wiedział, że sam nie będzie w stanie tego przyjąć. Dlatego się wyłączył, tępo spoglądał przed siebie, gdy ten mówił, i mówił, i nie przestawał-
Badum. Badum.
Zamarł. Przestał słyszeć cokolwiek, co działo się w około. Nie było słów Yoshidy, dźwięków z zewnątrz, muzyki płynącej z radia. Tylko głuchy dźwięk bijącego serca, mocnego, próbującego znów wyrwać się z piersi. Choć głowa nie chciała nim współpracować, w przypadku Hayamiego, serce było alfą i omegą działań, najwyższym wyznacznikiem tego, co dobre i złe. Nie logika myślenia, racjonalne analizowanie faktów. Serce. Jego największa zaleta i wada w jednym.
Poczuł go znów przy sobie, z automatu układając dłonie na jego ramionach. Nie objął go przy tym od razu, bardziej przytrzymał, czując, jak oddech znów przyspieszył. A mimo to, mimo reakcji ciała, głowa opustoszała, kompletnie zapominając o tym, co działo się kilka sekund wcześniej.
Nie pamiętał kiedy ostatni raz widział go w podobnym stanie. Gdy całowali się, by rozluźnić rosnące napięcie, gdy korzył się na zasadzie “Tak, rozumiem”, choć nie rozumiał wcale - wszystkie te obrazy trzymał w sobie, może nawet z czasem jako szczęśliwe wspomnienie, bo był w nich Yoshida. Nieważne jak bardzo się kłócili, żarli, dawali sobie po twarzy - po sześciu latach bez niego, nawet i wizja najbardziej zażartej kłótni była kojąca. Płaczu tuż po niej, gdy leżeli w jednym łóżku, plecami do siebie, a na sam koniec cichych przeprosin.
Ale to nie było to samo. Obraz Minoru w największym stanie rozpadu łamał serce głębiej niż jego brak. Niż tęsknota i samotność, z którą nauczył się już żyć. Teraz miał przed sobą człowieka, który zawsze był dla niego przykładem siły, pewności siebie, tak małego i stłamszonego demonami, których sam nie potrafił nazwać.
Przygarnął go w końcu do siebie, czując, jak resztki złości, trzymającej się jeszcze w napiętych mięśniach spłynęły po nim i zniknęły w krzywiznach drewnianej podłogi. Najpierw ostrożne objęcie, które z każdą chwilą rosło w siłę, na samym końcu chowającego go przy sobie kompletnie. Zazwyczaj Hayami miał te rolę - mniejszą i słabszą, tak wrażliwą na bodźce i rzeczy, na które żadne z nich nie miało wpływu, na słowa i ruchy. Gdy on się łamał, nieważne w jak histeryczny sposób, nigdy nie był to widok, który mógł napawać zdumieniem. Trzymał się swoich emocji jak ostatniej formy ratunku, gdy dla Minoru, jakikolwiek ich wyraz był oznaką słabości. Tak jak teraz. Pełnego wystawienia się na atak, odrzuceniem tarczy na bok. A i tak, mimo to, pozwolił sobie na to, może nie miał wpływu, nie ma to znaczenia - pokazał coś więcej. Najwyższa pora, po takim czasie.
. . .porwano. .
Coś pękło. Trudno stwierdzić, czy zagubiona pod butem igła, czy coś w klatce piersiowej Hime. Złość znów zawrzała we krwi, podnosząc jej temperaturę, ale źródło jej było kompletnie inne niż wcześniej. Nie pochodziło z zewnątrz, a ze środka, ze świadomości o tym jak sam bezsilny był wobec świata, wobec prób, na które wystawiano człowieka, którego kochał. Kocha nadal, tak samo mocno, utwierdzony w tym przekonaniu jedynie reakcją na jego słowa. Choć nie odzywał się, uścisk zelżał, ale nie po to, by go odepchnąć - w zamian ujął jego twarz w dłonie, by dojrzeć te łzy, zetrzeć je z policzków, tak samo każdą kolejną, która zamierzała się pojawić. Zaczął, może, żałować, że jednak wymagał tych wyjaśnień. Swojej złości, agresji, gorzkich słów. Przecież to nie miało znaczenia. Nic nie było ważniejsze niż to, że znów był obok niego, ciepły, prawdziwy. Nie byle senne wyobrażenie, mógł go dotknąć, ucałować zmarszczone czoło. Obiecać, że będzie dobrze. Że jest obok.
Tak jak teraz. Gdy sięgnął, by oprzeć się czołem o jego czoło, gdy łzy dalej ciekły, teraz również i jego. Czuł szczerość w jego słowach, a tak przynajmniej mu się wydawało. Nigdy nie potrafił racjonalnie ocenić tego, co mu mówił. I jak widać, nie nauczył się.
— Opowiesz mi w swoim czasie — zaczął w końcu, cichutko, jakby nie chcąc go jeszcze bardziej zruszyć. Ponownie przygarnął go do siebie, żeby mógł się uspokoić. Nie potrafił na niego patrzeć w tym stanie, na blizny, na które wreszcie zwrócił uwagę, ten palący strach gnieżdżący się w ciemnych oczach
Jestem słaby. Zawsze byłem.
Odetchnął tylko ciężko, kręcąc głową. Nie miało sensu wmawiać mu, że jest inaczej. Że widzi go kompletnie inaczej. Że blizny na ciele nie mają dla niego żadnego znaczenia, nic co było i co będzie. Nadal jest dla niego tak samo pięknym, silnym mężczyzną, a dłoń ułożona teraz na jego sercu miała go tylko umocnić w tej myśli. Zacisnął palce na bluzie w jego okolicy, kompletnie przejęty tym, co doszło jego uszu. Choć otworzył wpierw usta, żaden dźwięk z nich nie uszedł, jakby ugrzązł w gardle.
Place ostrożniej przesunął po plecach, na kark, na którym jeszcze kilka chwil wcześniej zostawił ślad. Przemknął po nim ostrożnie opuszkami palców, by te znów schować we włosach w niezmiernie delikatnym geście. Dłoń z serca, ponownie, wylądowała na policzku, by zmusić go do spojrzenia w te wielkie, jasne oczy. Słowa nie umiałyby przekazać teraz tego, co chciał mu powiedzieć, nie tak dosadnie jak powolny pocałunek, którym finalnie go obdarował.
Bez agresji, bez gorzkich słów i napięcia zawieszonego między nimi. Wyraz czystej, bezwarunkowej miłości. By upewnić go w tym, że mimo wszystko, nic się nie zmieniło. Miejsce, które zajmował w jego sercu nie skurczyło się wraz z czasem, a w zamian wyrosło do niewyobrażalnych rozmiarów, których sam nie potrafił opisać.
Po złości nie został nawet ślad. Po “wypierdalaj”, po krzykach, szarpaniu. Kompletna cisza i spokój, bo do natury wrócił balans.
Ogień i woda, znów przy sobie.
@Minoru Yoshida
Badum. Badum.
Zamarł. Przestał słyszeć cokolwiek, co działo się w około. Nie było słów Yoshidy, dźwięków z zewnątrz, muzyki płynącej z radia. Tylko głuchy dźwięk bijącego serca, mocnego, próbującego znów wyrwać się z piersi. Choć głowa nie chciała nim współpracować, w przypadku Hayamiego, serce było alfą i omegą działań, najwyższym wyznacznikiem tego, co dobre i złe. Nie logika myślenia, racjonalne analizowanie faktów. Serce. Jego największa zaleta i wada w jednym.
Poczuł go znów przy sobie, z automatu układając dłonie na jego ramionach. Nie objął go przy tym od razu, bardziej przytrzymał, czując, jak oddech znów przyspieszył. A mimo to, mimo reakcji ciała, głowa opustoszała, kompletnie zapominając o tym, co działo się kilka sekund wcześniej.
Nie pamiętał kiedy ostatni raz widział go w podobnym stanie. Gdy całowali się, by rozluźnić rosnące napięcie, gdy korzył się na zasadzie “Tak, rozumiem”, choć nie rozumiał wcale - wszystkie te obrazy trzymał w sobie, może nawet z czasem jako szczęśliwe wspomnienie, bo był w nich Yoshida. Nieważne jak bardzo się kłócili, żarli, dawali sobie po twarzy - po sześciu latach bez niego, nawet i wizja najbardziej zażartej kłótni była kojąca. Płaczu tuż po niej, gdy leżeli w jednym łóżku, plecami do siebie, a na sam koniec cichych przeprosin.
Ale to nie było to samo. Obraz Minoru w największym stanie rozpadu łamał serce głębiej niż jego brak. Niż tęsknota i samotność, z którą nauczył się już żyć. Teraz miał przed sobą człowieka, który zawsze był dla niego przykładem siły, pewności siebie, tak małego i stłamszonego demonami, których sam nie potrafił nazwać.
Przygarnął go w końcu do siebie, czując, jak resztki złości, trzymającej się jeszcze w napiętych mięśniach spłynęły po nim i zniknęły w krzywiznach drewnianej podłogi. Najpierw ostrożne objęcie, które z każdą chwilą rosło w siłę, na samym końcu chowającego go przy sobie kompletnie. Zazwyczaj Hayami miał te rolę - mniejszą i słabszą, tak wrażliwą na bodźce i rzeczy, na które żadne z nich nie miało wpływu, na słowa i ruchy. Gdy on się łamał, nieważne w jak histeryczny sposób, nigdy nie był to widok, który mógł napawać zdumieniem. Trzymał się swoich emocji jak ostatniej formy ratunku, gdy dla Minoru, jakikolwiek ich wyraz był oznaką słabości. Tak jak teraz. Pełnego wystawienia się na atak, odrzuceniem tarczy na bok. A i tak, mimo to, pozwolił sobie na to, może nie miał wpływu, nie ma to znaczenia - pokazał coś więcej. Najwyższa pora, po takim czasie.
. . .porwano. .
Coś pękło. Trudno stwierdzić, czy zagubiona pod butem igła, czy coś w klatce piersiowej Hime. Złość znów zawrzała we krwi, podnosząc jej temperaturę, ale źródło jej było kompletnie inne niż wcześniej. Nie pochodziło z zewnątrz, a ze środka, ze świadomości o tym jak sam bezsilny był wobec świata, wobec prób, na które wystawiano człowieka, którego kochał. Kocha nadal, tak samo mocno, utwierdzony w tym przekonaniu jedynie reakcją na jego słowa. Choć nie odzywał się, uścisk zelżał, ale nie po to, by go odepchnąć - w zamian ujął jego twarz w dłonie, by dojrzeć te łzy, zetrzeć je z policzków, tak samo każdą kolejną, która zamierzała się pojawić. Zaczął, może, żałować, że jednak wymagał tych wyjaśnień. Swojej złości, agresji, gorzkich słów. Przecież to nie miało znaczenia. Nic nie było ważniejsze niż to, że znów był obok niego, ciepły, prawdziwy. Nie byle senne wyobrażenie, mógł go dotknąć, ucałować zmarszczone czoło. Obiecać, że będzie dobrze. Że jest obok.
Tak jak teraz. Gdy sięgnął, by oprzeć się czołem o jego czoło, gdy łzy dalej ciekły, teraz również i jego. Czuł szczerość w jego słowach, a tak przynajmniej mu się wydawało. Nigdy nie potrafił racjonalnie ocenić tego, co mu mówił. I jak widać, nie nauczył się.
— Opowiesz mi w swoim czasie — zaczął w końcu, cichutko, jakby nie chcąc go jeszcze bardziej zruszyć. Ponownie przygarnął go do siebie, żeby mógł się uspokoić. Nie potrafił na niego patrzeć w tym stanie, na blizny, na które wreszcie zwrócił uwagę, ten palący strach gnieżdżący się w ciemnych oczach
Jestem słaby. Zawsze byłem.
Odetchnął tylko ciężko, kręcąc głową. Nie miało sensu wmawiać mu, że jest inaczej. Że widzi go kompletnie inaczej. Że blizny na ciele nie mają dla niego żadnego znaczenia, nic co było i co będzie. Nadal jest dla niego tak samo pięknym, silnym mężczyzną, a dłoń ułożona teraz na jego sercu miała go tylko umocnić w tej myśli. Zacisnął palce na bluzie w jego okolicy, kompletnie przejęty tym, co doszło jego uszu. Choć otworzył wpierw usta, żaden dźwięk z nich nie uszedł, jakby ugrzązł w gardle.
Place ostrożniej przesunął po plecach, na kark, na którym jeszcze kilka chwil wcześniej zostawił ślad. Przemknął po nim ostrożnie opuszkami palców, by te znów schować we włosach w niezmiernie delikatnym geście. Dłoń z serca, ponownie, wylądowała na policzku, by zmusić go do spojrzenia w te wielkie, jasne oczy. Słowa nie umiałyby przekazać teraz tego, co chciał mu powiedzieć, nie tak dosadnie jak powolny pocałunek, którym finalnie go obdarował.
Bez agresji, bez gorzkich słów i napięcia zawieszonego między nimi. Wyraz czystej, bezwarunkowej miłości. By upewnić go w tym, że mimo wszystko, nic się nie zmieniło. Miejsce, które zajmował w jego sercu nie skurczyło się wraz z czasem, a w zamian wyrosło do niewyobrażalnych rozmiarów, których sam nie potrafił opisać.
Po złości nie został nawet ślad. Po “wypierdalaj”, po krzykach, szarpaniu. Kompletna cisza i spokój, bo do natury wrócił balans.
Ogień i woda, znów przy sobie.
@Minoru Yoshida
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
Dla niego zawsze jest to bolący skrawek życia, którego nie chciał pamiętać i o którym wolał zapomnieć. Wypierał tę część ze swojego życia, tak samo jak wydarzenia niczym z filmów kryminalnych, które miały miejsce przed skandaliczną sytuacją. Mógł ją tak opisywać, choć po prawdzie jedynie Hime dowiedział się o zalążku przeszłości, którą skrupulatnie próbował zataić. Nikt nie wiedział, co wtedy wydarzyło się z mężczyzną i czemu tak naprawdę zniknął. Dlaczego porzucił swoje życie oraz oddał je w czeluść zemsty, nienawiści i pogardy tak wielkiej, że w pewnym momencie zapomniał czemu czuł tak ogromny gniew. Z jakiej racji gorycz wspomnień wręcz przelewała jego wnętrze i z jakiego powodu uciekał, porzuciwszy swoje dawne życie na rzecz czegoś absurdalnie niepewnego.
Gniew ten przenikał przez jego ciało, a on szedł za nim niczym ślepiec za psem przewodnim. Ufał jemu bezgranicznie, tak jak dawniej ufał parterowi, za którego mógł dać się pokroić. Teraz jednak, w obliczu piętna przeszłości, nie wiedział, czy potrafił zdobyć się na taki ogrom zaufania, choć wiedział, że miał do czynienia z kimś, kto prawdopodobnie dalej darzył go naiwną miłością. Tak nawiną, jak naiwny był Yoshida względem swojego uczucia gniewu. Pozwolił mu się oddać, by ten mógł pochłonąć strzępki zaufania, które uchwały się w jego zepsutej duszy. Czy będzie miał w sobie dość siły, by odszukać zaledwie okruchy, które mu pozostały? Czy to puste spojrzenie właśnie próbowało uświadomić sobie, że mimo jego powrotu, nic nie będzie takie jak dawne?
Minoru to wiedział i może właśnie dlatego zmiękł. Może dopiero teraz mógł mieć okazję wyrzucić z siebie to, co przez 6 lat w nim nieustannie tkwiło. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek był przy nim właśnie taki. Mur, którym zwykle bywał, z chwili na chwilę coraz bardziej wykruszał się, burząc jego stabilną konstrukcje. Pewność siebie gdzieś uleciała, a wraz z nią zatracił się przykład siły, która dla Hayamiego była wyznacznikiem czegoś więcej niż wyłącznie silnej osobowości. To jednak nie jest już Yoshida którego pamiętał. To nie był już ten sam człowiek którego poznał lata temu.
Objęcie, z początku niepewne i delikatne, jedynie utwierdziło go w tym przekonaniu. Mimo że do niego wrócił, nie był tą samą osobą, którą poznał lata temu. Silność zwiększającego się uścisku tylko go pogrążała. Nawet jeśli jego dotyk stał się w pewien sposób kojący, a schowanie go w swych ramionach gwarantowało swego rodzaju bezpieczeństwo, jednocześnie ten sam kojący dotyk palił go tak samo mocno jak myśl o tym, że nie będzie w stanie być dla niego taki jak dawniej. Nie będzie chciał wrócić do tego, co było kiedyś, bo te dni, te chwile, których nie potrafił wyrzucić ze swojego umysłu były słabością, której za wszelką cenę chciał się pozbyć, a do której wrócił. Ile krzyw zdoła mu wyrządzić zanim opamięta się, że to co robi nie jest wcale dla nich dobre?
Choć próbował, nie mógł uchować te pojedyncze łzy, które spłynęły mu po policzku. Mimo krzywdzącego go dotyku, w tej pozycji czuł się najbardziej komfortowo, ponieważ nie musiał pokazywać to, że faktycznie kilka łez zakręciło mu się koło oczu. Hime natomiast nie dał za wygraną. Czując dotyk na twarzy miał wrażenie jakby dostawał w policzek, mimo że ukochany chciał jedyni ukoić spływający ból. Po otarciu kciukiem tych kilku łez, oczy czerwone spojrzały się na niego poszukując ucieczki. Tej jednak nie udało mu się odnaleźć. W zamian poczuł ciepło czoła na swoim, przez co mógł na chwile przymknąć oczy, w ten sposób mogąc uspokoić uczucia, które z niego uleciały. Teraz czuł wszystko, po kłębiący się w klatce piersiowej agonię, po narastającą złość, że pod wpływem chwili pozwolił się przyznać do tego, że był po prostu słaby. Jak to jest, że przy nim zawsze ulatywały z niego emocje, nawet jeśli w jego obecności twardo stąpał po ziemi?
Jednak nawet i on nie był w stanie dług tkwić w tej pozycji. Szybko więc schował twarz w głębieniu jego szyi, gdzie to właśnie tam czuł się najbardziej bezpiecznie. Nie potrafił wydusić z siebie nic więcej, przez dłuższy moment trwając w tej chwili. Jeszcze przez jakiś czas czuł mokrość oczu, jak i rozedrgane ciało, które również postanowiło się poddać, nie mając już więcej siły na walkę. Z tej bezpiecznej bańki ponownie postanowił go wyrwać dotyk na policzku. Tym razem nie piekł już go tak samo mocno, co chwilę temu. Może przez to, że wraz z nim przybył i wolny pocałunek, który chciał skraść wszelakie smutki oraz zmartwienia. Który upewnił go, że nie przyszedł tu na marne i miał krztę szansy go odzyskać. Pocałunek, który jeden z wielu zapamiętał i którego nie potrafił wyzbyć się ze swojego umysłu. Wyraz miłości, którą odwzajemnił, oddając pocałunek z dozą przeprosin wraz z wymieszanym uczuciem żalu. Oto, że pozostawił go na długie lata, jak i nie będzie w pełni wrócić do tego, co było kiedyś. Tego jednak nie mówił głośno, zapewne zostawiając to wyłącznie dla samego siebie, nie chcąc go skrzywdzić tak samo mocno jak zrobił to dzisiejszego dnia.
@Hime Hayami
Gniew ten przenikał przez jego ciało, a on szedł za nim niczym ślepiec za psem przewodnim. Ufał jemu bezgranicznie, tak jak dawniej ufał parterowi, za którego mógł dać się pokroić. Teraz jednak, w obliczu piętna przeszłości, nie wiedział, czy potrafił zdobyć się na taki ogrom zaufania, choć wiedział, że miał do czynienia z kimś, kto prawdopodobnie dalej darzył go naiwną miłością. Tak nawiną, jak naiwny był Yoshida względem swojego uczucia gniewu. Pozwolił mu się oddać, by ten mógł pochłonąć strzępki zaufania, które uchwały się w jego zepsutej duszy. Czy będzie miał w sobie dość siły, by odszukać zaledwie okruchy, które mu pozostały? Czy to puste spojrzenie właśnie próbowało uświadomić sobie, że mimo jego powrotu, nic nie będzie takie jak dawne?
Minoru to wiedział i może właśnie dlatego zmiękł. Może dopiero teraz mógł mieć okazję wyrzucić z siebie to, co przez 6 lat w nim nieustannie tkwiło. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek był przy nim właśnie taki. Mur, którym zwykle bywał, z chwili na chwilę coraz bardziej wykruszał się, burząc jego stabilną konstrukcje. Pewność siebie gdzieś uleciała, a wraz z nią zatracił się przykład siły, która dla Hayamiego była wyznacznikiem czegoś więcej niż wyłącznie silnej osobowości. To jednak nie jest już Yoshida którego pamiętał. To nie był już ten sam człowiek którego poznał lata temu.
Objęcie, z początku niepewne i delikatne, jedynie utwierdziło go w tym przekonaniu. Mimo że do niego wrócił, nie był tą samą osobą, którą poznał lata temu. Silność zwiększającego się uścisku tylko go pogrążała. Nawet jeśli jego dotyk stał się w pewien sposób kojący, a schowanie go w swych ramionach gwarantowało swego rodzaju bezpieczeństwo, jednocześnie ten sam kojący dotyk palił go tak samo mocno jak myśl o tym, że nie będzie w stanie być dla niego taki jak dawniej. Nie będzie chciał wrócić do tego, co było kiedyś, bo te dni, te chwile, których nie potrafił wyrzucić ze swojego umysłu były słabością, której za wszelką cenę chciał się pozbyć, a do której wrócił. Ile krzyw zdoła mu wyrządzić zanim opamięta się, że to co robi nie jest wcale dla nich dobre?
Choć próbował, nie mógł uchować te pojedyncze łzy, które spłynęły mu po policzku. Mimo krzywdzącego go dotyku, w tej pozycji czuł się najbardziej komfortowo, ponieważ nie musiał pokazywać to, że faktycznie kilka łez zakręciło mu się koło oczu. Hime natomiast nie dał za wygraną. Czując dotyk na twarzy miał wrażenie jakby dostawał w policzek, mimo że ukochany chciał jedyni ukoić spływający ból. Po otarciu kciukiem tych kilku łez, oczy czerwone spojrzały się na niego poszukując ucieczki. Tej jednak nie udało mu się odnaleźć. W zamian poczuł ciepło czoła na swoim, przez co mógł na chwile przymknąć oczy, w ten sposób mogąc uspokoić uczucia, które z niego uleciały. Teraz czuł wszystko, po kłębiący się w klatce piersiowej agonię, po narastającą złość, że pod wpływem chwili pozwolił się przyznać do tego, że był po prostu słaby. Jak to jest, że przy nim zawsze ulatywały z niego emocje, nawet jeśli w jego obecności twardo stąpał po ziemi?
Jednak nawet i on nie był w stanie dług tkwić w tej pozycji. Szybko więc schował twarz w głębieniu jego szyi, gdzie to właśnie tam czuł się najbardziej bezpiecznie. Nie potrafił wydusić z siebie nic więcej, przez dłuższy moment trwając w tej chwili. Jeszcze przez jakiś czas czuł mokrość oczu, jak i rozedrgane ciało, które również postanowiło się poddać, nie mając już więcej siły na walkę. Z tej bezpiecznej bańki ponownie postanowił go wyrwać dotyk na policzku. Tym razem nie piekł już go tak samo mocno, co chwilę temu. Może przez to, że wraz z nim przybył i wolny pocałunek, który chciał skraść wszelakie smutki oraz zmartwienia. Który upewnił go, że nie przyszedł tu na marne i miał krztę szansy go odzyskać. Pocałunek, który jeden z wielu zapamiętał i którego nie potrafił wyzbyć się ze swojego umysłu. Wyraz miłości, którą odwzajemnił, oddając pocałunek z dozą przeprosin wraz z wymieszanym uczuciem żalu. Oto, że pozostawił go na długie lata, jak i nie będzie w pełni wrócić do tego, co było kiedyś. Tego jednak nie mówił głośno, zapewne zostawiając to wyłącznie dla samego siebie, nie chcąc go skrzywdzić tak samo mocno jak zrobił to dzisiejszego dnia.
@Hime Hayami
Hime Hayami ubóstwia ten post.
Wiedział o łzach, nawet jeśli te chował, tak usilnie i panicznie próbując utrzymać maskę pewnego siebie, silnego człowieka. Hime nie zwracał na to uwagi. Nie potrafiły, tego właśnie obrazu, zmazać żadne łzy, żadne słowa i przekonania, które ten usilnie próbował mu przekazać. Wyobrażenie jego o Minoru zbyt mocno zakorzenione było w głowie, do tego stopnia, że niezależnie od decyzji, które ten podjął, bądź podjąć zamierzał, nie dałoby się tego zmienić. Czego by nie uczynił, czego nie powiedział - Hayami zbyt mocno żył tym, co było. Co wróciło, faktycznie, choć w kompletnie innej formie, nieznanej mu w żadnym stopniu. Widział go jak przez różowe okulary, z pełną naiwności nadzieją na to, że teraz właśnie, gdy pojawił się ponownie, wszystko wróci do starej normy. Nie było na to nadziei, ale kim był, by to zauważyć? Wolał skupić się na czymś kompletnie oddzielonym od tego, co miało miejsce jeszcze chwilę tego. Na pocałunku, niespotykanie słodkim, gdy dłonie same znalazły drogę ku policzkom, by ten nie próbował nawet uciec. Bo i tym właśnie chciał przekazać więcej, niż w stanie przekazać byłyby słowa. Nieopisaną tęsknotę i żal wobec tego, co miało miejsce, wybaczenie, obietnicę, że pomimo wszystko, nadal jest dla niego w całej swej okazałości. Że nie opuści go, niezależnie od tego, jak innym jest człowiekiem. Ile sam przeszedł, jak się zmienił. Bo uczucie, które uparcie cały czas do niego żywił, nie zmalało w swojej mocy przez cały ten czas, przygaszone jedynie przez tęsknotę, która, teraz nieobecna, pozwoliła mu rozpalić się na nowo, jak olimpijski płomień. Oddzieliło grubą kreską wszystkie krzywdy, które mu wyrządził, i samą swoją nieobecnością i tym, co przed zniknięciem mogło mieć miejsce. Każdą krzykliwą kłótnię, łzy, przeprosiny, emocjonalne szantaże, których to nie mógł się powstydzić żaden z nich. Pozwalało pamiętać tylko o pozytywach, delikatnych pocałunkach składanych na karku, gdy Hayami leżał odwrócony plecami, uparcie walcząc z potrzebą wtulenia się w jego ramiona, wszystkie obietnice o tym, że to ostatni raz. Że będzie lepiej. Że to się więcej nie powtórzy.
Finalnie, odsunął się od niego, czoło ponownie wspierając na jego, zapłakanym spojrzeniem spoglądając w przekrwione smutkiem oczy, dłoni z policzków nie zdejmując przez cały ten czas. Wpatrywał się w nie dłuższy moment, nie pozwalając, by ten uciekł nim w jakąkolwiek stronę, by ukrył emocje w kątach studia. Musieli zmierzyć się z tym razem, kiedyś z pewnością, choć nie wymagał tego od niego w tym momencie. Sam nie byłby w stanie tego znieść. Na zmarszczonym czole zostawił jeszcze jeden pocałunek, by to mogło się finalnie wygładzić, choćby i trochę. Powieki opadły nieznacznie, tak, by rzęsy mogły rzucić cień na policzki — Dajmy... dajmy sobie czasu. Daj mi swój numer. Odezwę się — ciche słowa ulatywały bez żadnej kontroli, dłonie znów straciły drogę, majacząc to między ramionami, bokami szyi, dłońmi. Nie miał pojęcia co z nimi począć, czując rosnącą w sercu niepewność. Ta wróciła, jak odbita od ściany piłeczka, gdy usta ich się rozłączyły i miejsce ich miały zastąpić słowa, których zapewne żaden z nich nie potrafił dobrać. I choć nie pozwolił mu z początku uciec spojrzeniem, finalnie sam to zrobił, odsuwając się całkowicie, głowę zwracając ku obrazom zdobiącym jedną ze ścian — Przetrawimy to i... i wtedy mi opowiesz — w zdaniu tym nie kryło się nawet pytanie, bo było ono absolutnym minimum tego, co było mu aktualnie potrzebne. Dłonie objęły wreszcie jego własne ramiona, jak tarcza, chroniące go przed czymkolwiek, co przyniósł miał im los. Przed nieznanym, niepewnością. Przed tym, o czym miał mu opowiedzieć.
Bo choć z jednej strony chciał poznać prawdę, nie był przekonany o tym, czy będzie w stanie ją znieść. Czy Yoshida po dzisiejszej chwili słabości w ogóle będzie potrafił do tego wrócić, zasiewając zaledwie ziarno niepewności, które kiełkować zaczęło z momentem, w którym opuścił studio.
Bez zbędnych pożegnań, słów. Teraz właśnie potrzeba było czasu. Długich chwil, w samotności których dojdą może do pewnych wniosków.
Albo, pomimo oczekiwania, rzucą się ku sobie jak w ogień, nie zważając na jakiekolwiek konsekwencje.
Finalnie, odsunął się od niego, czoło ponownie wspierając na jego, zapłakanym spojrzeniem spoglądając w przekrwione smutkiem oczy, dłoni z policzków nie zdejmując przez cały ten czas. Wpatrywał się w nie dłuższy moment, nie pozwalając, by ten uciekł nim w jakąkolwiek stronę, by ukrył emocje w kątach studia. Musieli zmierzyć się z tym razem, kiedyś z pewnością, choć nie wymagał tego od niego w tym momencie. Sam nie byłby w stanie tego znieść. Na zmarszczonym czole zostawił jeszcze jeden pocałunek, by to mogło się finalnie wygładzić, choćby i trochę. Powieki opadły nieznacznie, tak, by rzęsy mogły rzucić cień na policzki — Dajmy... dajmy sobie czasu. Daj mi swój numer. Odezwę się — ciche słowa ulatywały bez żadnej kontroli, dłonie znów straciły drogę, majacząc to między ramionami, bokami szyi, dłońmi. Nie miał pojęcia co z nimi począć, czując rosnącą w sercu niepewność. Ta wróciła, jak odbita od ściany piłeczka, gdy usta ich się rozłączyły i miejsce ich miały zastąpić słowa, których zapewne żaden z nich nie potrafił dobrać. I choć nie pozwolił mu z początku uciec spojrzeniem, finalnie sam to zrobił, odsuwając się całkowicie, głowę zwracając ku obrazom zdobiącym jedną ze ścian — Przetrawimy to i... i wtedy mi opowiesz — w zdaniu tym nie kryło się nawet pytanie, bo było ono absolutnym minimum tego, co było mu aktualnie potrzebne. Dłonie objęły wreszcie jego własne ramiona, jak tarcza, chroniące go przed czymkolwiek, co przyniósł miał im los. Przed nieznanym, niepewnością. Przed tym, o czym miał mu opowiedzieć.
Bo choć z jednej strony chciał poznać prawdę, nie był przekonany o tym, czy będzie w stanie ją znieść. Czy Yoshida po dzisiejszej chwili słabości w ogóle będzie potrafił do tego wrócić, zasiewając zaledwie ziarno niepewności, które kiełkować zaczęło z momentem, w którym opuścił studio.
Bez zbędnych pożegnań, słów. Teraz właśnie potrzeba było czasu. Długich chwil, w samotności których dojdą może do pewnych wniosków.
Albo, pomimo oczekiwania, rzucą się ku sobie jak w ogień, nie zważając na jakiekolwiek konsekwencje.
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
maj 2038 roku