There is a defiance in being a dreamer (Keita & Kai)
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Gotō Keita

Sro 5 Paź - 22:09
18 Grudnia 2031
Pięć lat przed aktualnymi wydarzeniami.

  Jest kurewsko zimno a jego kurtka za mała. Nosi tę samą od czasów nastoletnich. Od swoich osiemnastych urodzin. Wtedy podarowana od wszystkich naraz — kumpli, brata, przyszywanych opieków. Kurtka jest porządna. Duża, ale nie puchata. Nie krępuje ruchów. Wiedzieli, czego szukać. Ubrania tak uszytego, by nie wadziło w ucieczce. Jest to najporządniejszy ciuch na jego ciele. Reszta wyblakła. Spodnie i buty mokre od topniejącego śniegu. Koszulka wyciągnięta, pognieciona i — podobnie do kurtki — za mała. Jedynie czapka z daszkiem nowsza. Pod nią czarne włosy. Osiadłe na wystających kosmykach płatki śniegu jak malutkie brylanciki. Jedyne bogactwo na jakie może sobie pozwolić.
  Spogląda ku niebu a to ciemne, ale nie złowrogie. Opadające ku miasto z delikatnie upuszczanym śnieżkiem. Wokół zaspy. Na czubkach jasne i świeże, im bliżej ku ziemi tym ciemniejsze, rozmemłane. Pomiędzy nimi śnieżne bałwany w przeróżnych kształtach. Są te tradycyjne. Trzy kulki i nos z patyka, oczy dwa węgielki. Są inne. Przypominające powyciągane z laboratoriów zwierzaki o trzech nogach, wypadniętych oczach (kamykach, które niedostatecznie wciśnięte wysunęły się z wydrążonych oczodołów). Jest ich dużo. Tych stworzeń bajkowych, historii pomiędzy nimi zarysowanych. Są śnieżne koty, małe i duże, psy w stadach i wieloryby, które wraz ze rozpuszczającym się śniegiem wracają do wody. Krótkotrwałe monumenty sklejone dziecięcymi rączkami, których w centrum nie uświadczysz. Tam inne zabawy a na zimowe potwory za mało miejsca. Są pokaźne place zabaw i kina, szkoły z działającym dzwonkiem i uciszane śmiechy dzieci.
  W Nanashi nikt nikogo nie ucisza. Tutaj zawsze jest głośno, za głośno. Warkot głosów charakterystyczny dla plebsu. Ile się nasłuchały, te śniegowe stwory, przekleństw i wyzwisk, ile ludzkich dramatów w ciągu swojego krótkiego życia doświadczyły. To jeden dzień ich życia w dzielnicy, bo zbudowane rano, teraz już lgną się twarzami do ziemi, by żywot swój skończyć wczesnym porankiem. Wtedy, gdy słońce ponownie wyjrzy zza chmur.
  Jest po dwudziestej. Z odwiedzinami u Kiyamoto zwlekał cały dzień. Wpierw stwierdził, że południowa część Fuukatsu jest za daleko. Później, że nie będzie pierdolił się w zgrupowania. Na samym końcu, że nie jadł nic od wczorajszego śniadania a obiecali kolację. Więc poszedł. Brnie przez najbiedniejszą dzielnicę miasta, gdzie znowu wywaliło prąd. Na ulicach ciemno, więc zbrodnie mnożą się jak bakterie w mokrym i ciepłych kątach. Sam nie czuje się najbezpieczniej, więc sięga kieszeni, gdzie nóż. Stępiony, ale zawsze coś. Ręce też jakby zastane, bo ostatni raz bił się dwa lata temu. Poza tym, nie ma kurewsko siły. Już mu się nie chce, naprawdę. Wolałby pierdolnąć i wyjechać, ale za co i gdzie? Nie ma pojęcia. Jak wyrzucona na brzeg ryba miota się na ulicach Nanashi. Tym razem doskwiera i ból żołądka, i ogólne rozdrażnienie. Choć tutaj, wśród najbiedniejszych czuje się lepiej, niż w dłoniach bogatszych.
  Zrobił to dwa razy. Raz, bo był ciekawy. Drugi, bo zdechłby z głodu. Do dzisiaj powidoki obcego dotyku gwałcą różne odłamki ciała. Najbardziej, i o dziwo, czuje dreszcz za uszami. Jakby rzeczywiście i na nowo ktoś wkradał się tam językiem. Strzepuje z siebie obawę i idzie dalej. To tylko wspomnienia. A wspomnienia, byleby ich tylko nie podlewać, nie zrobią krzywdy. Tak sobie powtarza.
  Pod wskazany budynek zachodzi na chwilę przed dwudziestą pierwszą. Minął sierociniec, który w rozsypce niedawno został przejęty przez Kyōken; minął i zamkniętą, choć jeszcze niedawno serwującą najtańsze bułki, piekarnię. Wszystko się kurwa sypie. Z tym śniegiem spływa ku rynsztokom. Wkurwiony odwraca wzrok od brudu ulicy i wali pięścią w duże, drewniane drzwi.
Keita, no w końcu.
  Prowadzony przez Kiyamoto wchodzi do środka. Wewnątrz dużo pomruków, światło wykute z płomieni świec. Jest cieplej niż na zewnątrz, ale wilgotniej. Szczegóły domu nikną w ciemnościach.
Więc tu mieszkacie? — zagaduje cicho i z chrypą.
  Orientuje się, że to są pierwsze słowa, które dnia dzisiejszego wypowiedział do drugiego człowieka. I wtedy widzi go jak ducha wyłaniającego się z kąta. Dużo tych cieni, które kręcą się, ale ten stoi z przygłupim uśmiechem, jak wtedy, gdy ganiał za Yukidą. Zanim zmęczony oprze się o ścianę, zanim mu ręce długie i chude, przynależące do nastolatki o mysich włosach, podadzą jabłko i zawiniętą w papier kanapkę, podejdzie do Kaia. Nie umie wydukać dobrego przywitania, raczej pachnie mu chlebem, który gdzieś w oddali, ktoś. Ma rozbiegane oczy a dłonie, choć schowane w kieszeniach, to trzęsące się z zimna. Dopiero teraz, gdy zderzył się z pozornym ciepłem pomieszczenia.
Nie powie nic, ale obejmie go na tyle mocno, na ile potrafi i powie:
Dobrze cię widzieć żywego.


@Kai Mifune
Gotō Keita
Gość
Gość
Nie 9 Paź - 11:43
W tym czasie Kyōken powoli, jakby niespiesznie zwierało swoje szyki, stawiając raz po raz kolejny krok do przodu w Nanashi — zdawać, by się mogło, że odpowiadało niemal lustrzanie na zastaną, senną porę roku.  Dla Mifune tymczasem rozpoczął się najbardziej wycieńczający sezon — nienawidził zimy, skrzypienia pod butami, a już tym bardziej podszczypywań mrozu, bowiem najgorsze momenty bycia we własnej skórze i batalii z rozpędzającymi się w najlepsze ruminacjami toczył dokładnie w trzy miesiące odarte z ciepła, przepełnione gęstą ciemnością i pozbawione choćby okruchów otuchy. Dzielenie się jedzeniem, wypełnianie przestrzeni bijącymi sercami i pomrukami nakładających się głosów, do tego ognie tańczące na knotach i rzucające raz po raz migotliwe cienie po ścianach — zdawały się leciutkim światełkiem w nieskończonym tunelu. Pantomima schronienia i zapewne jedyna jaka wielu z nich będzie dana. Mifune wiedział aż nadto, że naprawdę mają szansę przetrwać nie tylko ten zimowy kryzys, lecz także każdy inny. W dzielnicy, gdzie każdy zostawał rzucony na łaskę i niełaskę losu, brutalność dyktowaną najniższymi potrzebami czy krwawe rozwiązywanie konfliktów odpowiadające prawu dżungli — mogli liczyć co najwyżej na siebie i swój spryt, tudzież smykałkę do rozwiązywania problemów, a to zdecydowanie więcej niż stęchlizna biedy czająca się we wszelkich zakamarkach, podszczypująca ich, jak mróz odsłonięty kawałek skóry.
To, czy spodziewał się Keity tego wieczoru na miejscu zgromadzenia z mocnym argumentem w postaci pożywienia, który potrafił u wielu przechylić szalę na tak — pozostawało kwestią co najmniej sporną. Kai skupiony bardziej na snutej opowieści towarzysza, kiwał od czasu do czasu głową, chłonąc wszystkie powierzane mu plotki krążące po okolicy. Najpierw dosłyszał znajomy głos (może nieco odmienna barwa od tej, którą miał wyrytą w pamięci jak wierzący amen w pacierzu, ale nadal świadcząca o współdzieleniu genów), przy czym odruchowo przekręcił głowę w stronę korytarza prowadzącego do wyjścia z budynku. Nawet przy skąpym świetle poznałby go po sylwetce, zresztą w równym stopniu tyczyło się to Yukidy i to z dziecinną wręcz łatwością. Zanim Kai zdążył cokolwiek powiedzieć, poczuł jak ciemnowłosy zamknął go w uścisku, który odwzajemnił bez większego zawahania, lecz równie szybko opadła mu na ramiona ołowiana niezręczność, która zawsze towarzyszyła mu przy wymianie takich uprzejmości z młodszym Gotō. Zdawać, by się mogło, że naruszał jakieś niezapisane nigdzie zasady, których sam do końca nie rozpoznawał należycie i tracił przez to odrobinę rezon. Mifune nie wiedział jeszcze, że nie wyzbędzie się tego uczucia nawet kilka lat później, kiedy po sielance uczuciowej pozostaną co najwyżej rozpadające się ruiny. Początkowo przy uścisku Keity na pierwszy plan (tuż za niezręcznością) wyłoniło się zimno, które ten ze sobą przyniósł, a u Kaia wywołało odruchowe wzdrygnięcie się. Niewątpliwie nawet ręce miał cieplejsze niż młodszy brat Yukidy.
Ciebie również miło widzieć — odpowiedział z rozbawieniem w głosie i trudno byłoby orzec, czy naprawdę dopisywał mu w tym czasie humor, czy robił wówczas tylko dobrą minę do złej gry, co zdarzało mu się już niezliczoną ilość razy. To, co nie uległoby najmniejszym wątpliwościom to szczerość zasiana w tych czterech słowach. — Choć przyznaję zimny jesteś jak jasna cholera, Keita. — dodał z krótkim śmiechem, a kąciki ust podniosły mu się w łobuzerskim uśmiechu. — Czułbym się znacznie spokojniejszy, gdybyś jednak do nas dołączył i nie tułał się z miejsca w miejsce jak niechciany rupieć. — To zdanie zniża do zaufanego szeptu, nachylając się odrobinę w jego kierunku, który nie byłby nawet do wychwycenia przez obce uszy. Zresztą w tym domu nikomu szczególnie nie zależało na wychwytywaniu prywatnych rozmów. Mifune odsunął się powoli od młodego Gotō, choć nie stworzył w żadnym razie między nimi większego dystansu. — Może na sam początek ogrzej się nieco i coś zjedz, bo wyglądasz mizernie. Możesz zrobić mi tę przyjemność? Później chętnie wysłucham, co u ciebie słychać.
Bilans zysków i strat przy dołączeniu do grupy niż próba toczenia walki z niesprawiedliwościami i światem w pojedynkę wydawał się Mifune oczywisty. Nie był aż tak samozaparty i nie wykazywał tak skrajnej potrzeby indywidualizmu, żeby tych faktów nie dostrzegać. Samego Keitę postrzegał przez pryzmat niewinności, a przynajmniej na tle własnych występków czy Yukidy. Jasnowłosemu zanurzonemu w teraźniejszości i jej względnej stabilności czy bezpiecznej przewidywalności — nie zdarzało się wybiegać za bardzo w rozmyślaniach do przodu, a zatem brak tutaj nawet strzępku myśli o tym, że mógłby złamać serce i sobie i temu drugiemu, rozdrabniając to wszystko w drobny mak. Będzie też inna rzecz niż niechciany dar, rozbicie emocjonalne i powiązany z tym pikujący poziom odrealnienia, które Mifune będzie miał żal Yukidzie — to, że przy swojej wielkiej ucieczce nie zabrał ze sobą Keity, zostawiając go w samej paszczy lwa.
avatar
Gotō Keita

Wto 11 Paź - 19:48
  Jak małe pajączki zimno wpełza przez okna. Te niby domknięte, niby szmaty poutykane w miejscach najmniej szczelnych, ale chłód na nowo, wciąż i wciąż jak zapętlająca się płyta, igiełkami wciska się w ciała. Jego i innych. Małe drgnięcia mięśni wpisane są w choreografię zgromadzonych sylwetek. Wyciągające się ku innym dłonie są sine, drżące, ale i — paradoksalnie — wciąż ciepłe. Wydaje się, że w zgromadzonych wciśnięta została nieznana mu nuta dobroci, która rozgrzewa przestrzeń domu. Ten natomiast dwupiętrowy o wysokich sufitach. Zdobienia, jeszcze z czasów świetności miejsca, giną w wieczornej ciemności. Nie jest w stanie określić, ile osób gromadzi się wokół. Myśli, że kilkadziesiąt. Jego kulawa empatia nie współgra z panującą atmosferą wzajemnego wsparcia.
  Nie wie, kiedy pochłania jedzenie. Zapija je mocną herbatą. Wrzątek parzy ściskające metalowy kubek dłonie, ale i język zbyt ochoczo łaknący napoju. Nie szkodzi. Gorąc rozlewa się po ciele, on syczy pod nosem, bo policzki poparzone. Wraz z nimi wlewa się w głowę irytacja, ale ta zrazu znika, by na nowo jego emocje uległy zneutralizowaniu. Jest zmęczony. Kurewsko zmęczony. Ostatnie miesiące zmieniły jego trajektorię życia. Obecnie nie podąża ku niczemu konkretnemu, na nowo szuka jakiegoś punktu zaczepienia. Takiego na chwilę, coby zarobić parę jenów, nie zdechnąć z głodu bądź zimna. Dzisiejszym antidotum jest Kyōken.
Mhm — mówi przejeżdżając poparzonym językiem po zębach i przy migoczącym, ciepłym świetle płomieni próbuje rozczytać siedzące w chłopcu emocje. — Kiedy ostatnio się widzieliśmy?
  Pytanie jest szczere, nieprzemyślane, puszczone jeszcze przed nawijającymi się jak na taśmę wspomnieniami. Nie pamięta, kiedy widział go ostatnim razem. Przez głowę jak listki na wietrze przelatuję pojedyncze słowa, jak echo powtarzające sytuacje z przeszłości. Przewija się w nich jego brat, ale tylko na chwilę. Na chwilę pozwala mu zaistnieć na scenie, ale zaraz potem odchrząkuje, wraca ku rzeczywistości i zakaszle w pięść. Stara się odsunąć postać Yukidy gdzieś dalej, poza horyzont aktualnych zmartwień, ale powracając ku twarzy znajomego poddaje się:
Masz od niego jakieś wiadomości? — pyta zmęczony, opiera się plecami o ścianę za nim, dłonie chowa w kieszenie kurtki. — Od Yukidy? Nie mam z nim kontaktu od przeszło dwóch tygodni.
  Ton chłopięcego głosu wpada w nuty zmartwienia, ale i rozdrażnienia. Jakby serce cierpiało, ale i mierziło je rozgoryczenie. Nagłe zniknięcie brata, brak z nim kontaktu przez dwa miesiące, później zdawkowe telefony. Jak na jebanej karuzeli. Przymyka powieki. Pierwszy od dawna posiłek wprowadza w ciało iskry energii, a te rozpływają się po mięśniach, przyjemnie grzeją krtań.
Od dawna nie macie prądu? Latarnie palą się ulicę dalej — zauważa po chwili, gdy potrzeba zmiany tematu jest szybsza niż raczkujące ku głowie zmęczenie.
  Spogląda za okno. Śnieg na nowo prószy. Wzdycha. Dla plebsu zima nie niosła estetyki godnej kartek pocztowych a jedynie obietnicę większych niż zazwyczaj nieprzyjemności. Plecy mocniej zapadają się w zmurszałej tapecie a jego nozdrzy dochodzi wilgotny jej zapach.
Może rzeczywiście… — Milknie w zmęczeniu: — Zostanę u was na moment.

@Kai Mifune

zakończono
Gotō Keita
Sponsored content
maj 2038 roku