Life is a dance of love and loss
4.07.2036 rok, Nanashi
4.07.2036 rok, Nanashi
Powietrze drży, tak jak kiedyś drżały jej mięśnie podczas wykonywania arabesque. Wyobraża sobie, jak jest ciężkie, lepkie, ospałe, swoją parnością odbiera głębszy wdech płucom łaknącym chłodu, umysł zaś pozbawia logicznego myślenia, kiedy umęczone powieki pragną zamknąć się na dłuższą senną chwilę. Jest niczym choroba, ten żar lejący się z nieba. Tylko ona bywa łaskawsza, zauważa beztrosko, wyciągając jasne, blade palce w stronę gorejącego słońca, istnieje, dopóki śmierć, bądź odpowiednie leki nie rozdzielą jej z ciałem. A lato, lato miało trwać jeszcze kilka miesięcy. Obserwuje, jak promienie mieszaniną żółci oraz koloru pomarańczowego składają pocałunki na białej skórze i przez chwilę, bardzo króciutką zresztą, zastanawia się, czy czuć żal, kiedy zamiast wyczekiwanego ciepła po wnętrzu rozlewa się tęsknota. Czy może to ulga powinna grać w jej duszy - na jej duszy? Była duszą jako całokształt, co więc było wnętrzem, a co zewnętrzem? - w podzięce, że jej stan skupienia pozostawał w zawieszeniu, pozbawiony dostępu do świata fizycznego. Chie rezolutnie decyduje się na nic, słodką ułudę ignorancji, kiedy szafir tęczówek odwraca od wielkiego błękitu i kieruje swój wzrok na osobę idącą przed nią.
Plecy mężczyzny nie są szerokie, sylwetkę ma raczej smukłą niż nabitą, jednak nie przeszkadza to wcale a wcale adoracji pląsać wokół czerni źrenic, im dłużej na niego patrzy. Chciałaby objąć go w talii, policzek wtulić w grafitową koszulę i zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć o tych wszystkich niesnaskach, które ciągnęły się od wielu tygodni, a o których młodzieniec nie miał nawet zielonego pojęcia. Ale to nic, yūrei gotowa była wybaczyć mu tę wstrętną, jakże raniącą ignorancję - nie mógł jej dostrzec, jak więc mógł zauważyć, jak wielki ból zadaje dziewczątku? Im jednak głębiej wkraczali na tereny Nanashi, tę ropiejącą ranę na mapie Fukkatsu, tym myśl o podobnym poświęceniu zaczęła się kruszyć, wywołując na ładnej buzi grymas niezadowolenia. Nie wiązał się on z ilością śmieci zalegających na ulicy, otoczonej wyniszczonymi budynkami zdobionymi graffiti, ni odpadami elektronicznymi, z których nic więcej nie dało się ukraść, a można się było li jedynie potknąć. Nawet ludzie nie byli powodem nadąsania, mizerni, chudzi, na wpół martwi - ich akurat lubiła, przypominali ją samą. Byli, lecz tak naprawdę ich nie było. Swoje znaczenie odnajdywali w odbiciu czyjegoś spojrzenia, jednak i ono często pozostawało puste. Jak ona. Nie, niechęć wywoływał cel, powód, dla którego jej - nieświadomy zresztą zaszczytu, jaki go spotkał - wybranek postanowił akurat teraz, dziś wślizgnąć się w niegdyś bliskie mu rejony. Ostatnia szansa, powtarza sobie po raz dziesiąty tego południa, dłonie w piąstki zaciskając, kiedy zatrzymują się przed rozchylonymi drzwiami, wbrew pozorom nie bardzo zapraszających przechodniów do wejścia. Brunet chrząka i trzykrotnie uderza w owe drzwi, nim wkroczy do środka z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Oi, Keita. Dzwoniłem - tłumaczy najściem, machając na powitanie do mechanika i przystojna twarz Hayate Ito wydaje się jaśnieć, kiedy czekoladowe ślepia padają na dawnego przyjaciela. Do Fukkatsu wrócił może ze dwa, trzy miesiące temu, zapoznawszy się z wielkim światem - tudzież inną wyspą Japonii - zatęsknił za miastem, za Kyōken. Odnowienie kontaktu wydawało się oczywiste, stąd nawiedził swoją skromną personą parę razy nieszczęsnego Gotō, nie wiedząc nawet, iż znajomy gościł nie jedną, a dwie osoby. Bo tam, gdzie kroczył Hayate była również...
- A ja nie~ee - zaświergotała Yuri, prześlicznym piruetem uświetniając swe wejście. I wyglądałoby to naprawdę pięknie, elegancko oraz majestatycznie, była w końcu w pełnym kostiumie granatowego koloru, łuk pleców był idealnie wygięty, gdy zatrzymała się w pozycji passe, tylko krew okalająca dolną część twarzy, łabędzią szyję, pierś aż wreszcie materiał sukienki nadawał dosyć makabrycznego wrażenia tancerce. Nie doczekawszy się oklasków, dziewczątko westchnęło przeciągle obrażone raz jeszcze, żeby zaraz to mogło otrząsnąć się niemal natychmiast i zacząć myszkować po warsztacie, ciekawskim okiem zaglądając w najdziwniejsze zakamarki. Było to zachowanie dosyć niespotykane w jej przypadku, gdyż dotąd białowłosa wydawała się nie odstępować Hayate nawet na krok, dzieliło ją zwykle od niego może z pięć centymetrów, kiedy tak kucała obok i może ze dwie modlitwy do łaskawego Buddy. Każde jego słowo traktowała niczym prawdę objawioną albo roztrząsała, jak urocze dołeczki w policzkach pojawiają się na jego obliczu, kiedy się uśmiecha. A teraz? Teraz jej uwaga była pochłaniana przez wszystko inne, ale nie jej rzekomego ukochanego.
@Keita Gotō
I will not have you without the darkness that hides within you.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Hayate Ito jest jednym z tych mężczyzn, którzy obrastali w zadania i skutkujące dobrym ich wykonaniem pochwały. Samozadowolenie osiadało nie tylko — jak u większości ludzi — w jego oczach i szerokim uśmiechu. Wkradało się i w postawę. Prostowało kręgosłup, unosiło podbródek ponad wszystkie inne a spojrzenie, choć rzucane z metra osiemdziesięciu, to i tak szybowało wysoko nad pozostałymi. Twarz ma przystojną, to prawda. Jak dłutem rzeźbione policzki, skromny pieprzyk nad górną linią ust. Najciekawszy jest w nim jednak nos. Delikatnie tylko zaczesany ku górze jakby ktoś od niechcenia pociągnął pędzlem ciut za daleko. Pachnie elektronicznym papierosem, którego i tak próbuje odstawić. Nieskutecznie.
Praca w Kyōken stresuje każdego, nawet najtwardsze ciała i dusze. Jest w niej wiele przemocy i wiele smutku, naparstek szczęścia i samarytańskiego spełnienia. Aktywizm nie dla wszystkich. Służy głównie najbiedniejszym, bo do zagospodarowania zamiast pieniędzy tylko czas. Startowali więc — on i Ito — z tego samego miejsca. Z zaniedbanych kątów miasta, gdzie ze szczurami dzieli się i kromką chleba. Ich drogi rozeszły się kilka lat temu, gdy mężczyznę pchnięto wyżej. Obecne stoi niemal na równi z liderem grupy, jest uwielbiany przez dzieciaki a i szanuje się go w mieście. Tym skrawku Fukkatsu, gdzie przy stole zasiadają decyzyjni. “I dobrze”, myśli Keita, bo potrzeba Kyōken kogoś o ładnej twarzy, ładnym też usposobieniu. Osoby takiej, która bez problemu, albo z mniejszymi niż reszta komplikacjami, stanie się administracyjną twarzą Nanashi.
I przychodzi do niego ten człowiek o rzeczywiście wąskich ramionach, skromnej i talii. Pozostawienie miasta na trzy miesiące było dla niego małą tragedią. Na tyle małą, że wystarczyło jedno spotkanie, by tę przeżył i zaczął kwitnąć na nowo. W tym aspekcie mężczyźnie zazdrościł. Tej umiejętności zapominania i ruszania dalej. On dla odmiany, i tak miał od zawsze, pozostawał w niesnaskach sprzed lat. Wyklute dawno temu mościły się w okolicach serca i do dzisiaj kuły w najmniej oczekiwanych momentach.
Teraz jednak spokojnie przyjmuje gościa i gościnię. Wzdryga się, gdy widzi i tę postać unurzaną w bieli z iskrzącymi się na ciele brunatnymi plamami. Podejrzewał, czymże te ślady są. Za pierwszym razem, gdy Baletnica — a ksywka ta z czasem zyskała miano imienia — przekroczyła próg warsztatu zamarł przy Sawie jak wystraszony szczeniak. Była to pierwsza dusza na jego tutejszych włościach. Dłonie jej jak szpileczki, twarz też porcelanowej lalki i nóżki chude acz gibkie jakby pozbawione kości. Glos ma słodki, ale po przestrzeni niosący się jak śpiew na dnie studni. Przypomina mu ilustracje z dziecięcych książek — zjawy, które dużymi oczętami straszyły na marginesach powieści.
— Keita? — słyszy upominający głos ze strony gościa, który jak nagły opad pojawił się, zniknął, teraz na nowo siąpi.
— Tak, tak, jasne. Hej — miota się w odpowiedzi powieki opuszczając w znużonym geście; to strach chowa się pod nimi, drży delikatnie jak skoczne uda Baletnicy.
Wciąż ucieka od niej wzrokiem. Od tych rączek małych, gdzie ich opuszki gładzą zebrane w warsztacie przedmioty. Nie poznaje jej kociego zachowania. Zawsze przy boku Ito jak jego prywatna klątwa, zawsze ze słowem potwierdzającym te jego. Rusza się z miejsca i pstryczkiem włącza czajnik elektryczny, który w czystym kącie służy jako element kuchenny. Tam też kilka kubków i sypana kawa, niedojedzone śniadanie i zaklejone koperty. Hayate wręcza mu kolejne.
— Strasznie dużo ostatnio roboty. Mam nadzieję, że jakoś wyrabiasz — mówi wręczając mu żółte pergaminy; w nich rozdysponowywane przez Ito zadania, a że to wszystko niby niehierarchiczne do wręczane z dłoni do dłoni.
— Wiesz, że punktowanie poleceń to wciąż ich wydawanie? — pyta Keita obchodząc ustawiony po środku warsztatu wrak samochodu.
Spojrzenie ucieka ku Baletnicy, bo ta przy parującym czajniku. Marszczy brwi, bo mu się ta swawola nie podoba. Hayate coś mówi, ale słowa jakby z daleka, z dna głębokiego jeziora. Po ramionach Keity skacze zdenerwowanie a to podsycane lękiem. Krzyżuje dłonie na piersi, ale to nie stopuje ulatującego z ciała spokoju.
— Dobrze, mniejsza z tym. Na zewnątrz jest rower dla Tao.
A gdy Ito idzie ku jednośladowcu, Keita podchodzi do czajnika agresywnie go wyłączając i mówi:
— Won.
Po raz pierwszy od dawna nawiązuje kontakt z duchem. Mięśnie ramion napinają się a w oczach zalega wyuczona ostrzegawcza przestroga.
@Yuri Chie
Praca w Kyōken stresuje każdego, nawet najtwardsze ciała i dusze. Jest w niej wiele przemocy i wiele smutku, naparstek szczęścia i samarytańskiego spełnienia. Aktywizm nie dla wszystkich. Służy głównie najbiedniejszym, bo do zagospodarowania zamiast pieniędzy tylko czas. Startowali więc — on i Ito — z tego samego miejsca. Z zaniedbanych kątów miasta, gdzie ze szczurami dzieli się i kromką chleba. Ich drogi rozeszły się kilka lat temu, gdy mężczyznę pchnięto wyżej. Obecne stoi niemal na równi z liderem grupy, jest uwielbiany przez dzieciaki a i szanuje się go w mieście. Tym skrawku Fukkatsu, gdzie przy stole zasiadają decyzyjni. “I dobrze”, myśli Keita, bo potrzeba Kyōken kogoś o ładnej twarzy, ładnym też usposobieniu. Osoby takiej, która bez problemu, albo z mniejszymi niż reszta komplikacjami, stanie się administracyjną twarzą Nanashi.
I przychodzi do niego ten człowiek o rzeczywiście wąskich ramionach, skromnej i talii. Pozostawienie miasta na trzy miesiące było dla niego małą tragedią. Na tyle małą, że wystarczyło jedno spotkanie, by tę przeżył i zaczął kwitnąć na nowo. W tym aspekcie mężczyźnie zazdrościł. Tej umiejętności zapominania i ruszania dalej. On dla odmiany, i tak miał od zawsze, pozostawał w niesnaskach sprzed lat. Wyklute dawno temu mościły się w okolicach serca i do dzisiaj kuły w najmniej oczekiwanych momentach.
Teraz jednak spokojnie przyjmuje gościa i gościnię. Wzdryga się, gdy widzi i tę postać unurzaną w bieli z iskrzącymi się na ciele brunatnymi plamami. Podejrzewał, czymże te ślady są. Za pierwszym razem, gdy Baletnica — a ksywka ta z czasem zyskała miano imienia — przekroczyła próg warsztatu zamarł przy Sawie jak wystraszony szczeniak. Była to pierwsza dusza na jego tutejszych włościach. Dłonie jej jak szpileczki, twarz też porcelanowej lalki i nóżki chude acz gibkie jakby pozbawione kości. Glos ma słodki, ale po przestrzeni niosący się jak śpiew na dnie studni. Przypomina mu ilustracje z dziecięcych książek — zjawy, które dużymi oczętami straszyły na marginesach powieści.
— Keita? — słyszy upominający głos ze strony gościa, który jak nagły opad pojawił się, zniknął, teraz na nowo siąpi.
— Tak, tak, jasne. Hej — miota się w odpowiedzi powieki opuszczając w znużonym geście; to strach chowa się pod nimi, drży delikatnie jak skoczne uda Baletnicy.
Wciąż ucieka od niej wzrokiem. Od tych rączek małych, gdzie ich opuszki gładzą zebrane w warsztacie przedmioty. Nie poznaje jej kociego zachowania. Zawsze przy boku Ito jak jego prywatna klątwa, zawsze ze słowem potwierdzającym te jego. Rusza się z miejsca i pstryczkiem włącza czajnik elektryczny, który w czystym kącie służy jako element kuchenny. Tam też kilka kubków i sypana kawa, niedojedzone śniadanie i zaklejone koperty. Hayate wręcza mu kolejne.
— Strasznie dużo ostatnio roboty. Mam nadzieję, że jakoś wyrabiasz — mówi wręczając mu żółte pergaminy; w nich rozdysponowywane przez Ito zadania, a że to wszystko niby niehierarchiczne do wręczane z dłoni do dłoni.
— Wiesz, że punktowanie poleceń to wciąż ich wydawanie? — pyta Keita obchodząc ustawiony po środku warsztatu wrak samochodu.
Spojrzenie ucieka ku Baletnicy, bo ta przy parującym czajniku. Marszczy brwi, bo mu się ta swawola nie podoba. Hayate coś mówi, ale słowa jakby z daleka, z dna głębokiego jeziora. Po ramionach Keity skacze zdenerwowanie a to podsycane lękiem. Krzyżuje dłonie na piersi, ale to nie stopuje ulatującego z ciała spokoju.
— Dobrze, mniejsza z tym. Na zewnątrz jest rower dla Tao.
A gdy Ito idzie ku jednośladowcu, Keita podchodzi do czajnika agresywnie go wyłączając i mówi:
— Won.
Po raz pierwszy od dawna nawiązuje kontakt z duchem. Mięśnie ramion napinają się a w oczach zalega wyuczona ostrzegawcza przestroga.
@Yuri Chie
Opuszek smukłego paluszka wydaje się sunąć po pierwszym lepszym napotkanym przedmiocie, choć w rzeczywistości od powierzchni dzieli go ledwie kilka milimetrów. Jakby w obawie, że zamiast napotkać opór, biała rączka przeniknie przez dane narzędzie, uświadamiając, jak nikłą kontrolę nad sobą miała teraz, tutaj. A może po prostu spodziewała się, że w momencie dotyku, pod jasną skórą niczym bąbel wypełniony ropą wypryśnie czujne oko, czy inna poczwara? Prawy kącik ust drga, aż wreszcie unosi się nawołując, by i drugi doń dołączył w szerokim uśmiechu, bo ta wizja jest z jakiegoś powodu przekomiczna. Spomiędzy warg wymyka się nawet cichutki chichot, przypominający ten prawdziwie dziecięcy, gdy w planach jest już jakaś psota, którą natychmiast należy wdrożyć w życie. Obraca się zgrabnie na podbiciu stopy, spod rzęs rzucając dłuższe spojrzenie sylwetce mężczyzny, z którym przybyła, nim jej uwaga przeskoczy na coś nowego. Dziwne i takie jakieś niezbyt dziwne. Zainteresowanie dotąd płynące w błękitnych żyłach — bo w jej żyłach nie płynie już nic ponad emocje — zmuszające do karmienia się każdym słowem Hayate, do przyglądania się nawet najlżejszemu drgnięciu mięśni na urodziwej twarzy, zamierało stopniowo. Czekoladowe tęczówki nie miały już w sobie tej nęcącej głębi, dołeczki w policzkach nie szeptały doń słodko, by wbiła weń paznokcie. Mocno, zawzięcie, do krwi, do kości. Wyobrażenia pocałunków smakujących czerwienią oraz metalicznością nie wywoływały trzepotu motylich skrzydeł w podbrzuszu. Tylko sny, ach te sny, one wciąż pozostawały satysfakcjonujące. Wypaczone, powykręcane w niemożliwe dla ludzkiego umysły kształty, niczym cienie w kąciku oka dręczyły uśpiony umysł za każdym razem, kiedy Ito błądził w swoich wyborach. I było to dobre, piękne oraz s z l a c h e t n e, być taką przestrogą, metaforą dla popełnianych błędów. Aż w duchu duchem będąc, westchnęła przeciągle, gratulując sobie tak wspaniałomyślnego zachowania, powinna dostać za to medal. Albo jeszcze lepiej — ciało. Ewentualnie kawę, taką ze słodkim syropem i bitą śmietaną, ale do tego też było potrzebne ciało. Totalnie powinna je otrzymać. Nucąc pod nosem znaną tylko sobie melodię, kontynuowała swe kocie wycieczki, nie pamiętając w zasadzie niczego ze swoich pierwszych wizyt, nazbyt zajęta swoim obiektem westchnień.
Zmęczenie delikatnym odcieniem purpury zdobi dolne powieki Ito, dostrzegalne tylko dla tych, którzy zbliżą się wystarczająco do bruneta — jednak uśmiech nadal wydaje się promienny. Skóra styka się ze skórą przypadkowo, gdy przekazuje listy i może to rozbawienie przez chwilę lśni w czerni jego źrenic (a może to złośliwość błysnęła, zbyt szybka do wychwycenia dla nawet najbystrzejszego obserwatora).
— Wiesz, że z uszczypliwością nie jest ci do twarzy? — pytaniem odpowiada na pytanie, nim pożałuje, że nie ugryzł się w ten długi jęzor. Ale Keita wydaje się go już nie słyszeć, skupiony na byciu dobrym gospodarzem i Ito jedynie kiwa głową na kolejne słowa. No tak, Tao. W porządku. Dziwnie zachmurzony opuszcza warsztat, wyciągając w międzyczasie wibrujący telefon.
Zanurzona we własnym świecie Yuri tego nie zauważa, nie poświęca ni jednego zerknięcia, odkrycie istnienia mrówek nieopodal niedojedzonego śniadania jest nagle najbardziej fascynującą rzeczą we wszechświecie. A przynajmniej do czasu, kiedy w powietrzu wybrzmiewają trzy znamienne literki i krążą gdzieś po świadomości, nie do końca jeszcze zarejestrowane.
— Won to jednostka walutowa Korei Południowej. Tak — potwierdza, nie wiedząc, kiedy pojawił się temat finansów. Zamiera. Zastyga w bezruchu, marmurowy posąg uosabiający utracony talent wobec śmierci, który wyglądałby nieco dumniej, gdyby tak zamknął te usta układające się w idealne "o". Ale to nic, bo długie rzęsy trzepocą zawzięcie i małe dłonie wznoszą się do twarzy, kiedy dziewczątko prostuje się jakby rażone prądem.
— Och. Och! Oooch! — wydaje z siebie nieskoordynowane dźwięki, jednocześnie podskakując w miejscu od natłoku uczuć kotłujących się w jej wnętrzu...albo zewnętrzu. Kiedyś to rozgryzie — To było do mnie? Do mnie?! — pyta się, wskazując na siebie, a zauroczenie drga w tonie głosu yūrei. Cichy pisk i już, już tancerka obraca się w zachwycie, a białe kosmyki włosów pląsają razem z nią, kiedy tak okręca się wokół własnej osi — Tak? Nie? Widzisz mnie? Mnie? — zatrzymuje się, marszczy nosek i dłonie na biodrach układa — To trochę niegrzeczne. I dosyć niezręczne — dodaje w zamyśleniu, acz nie roztrząsa tej nagłej refleksji nad sobą samą. Kalejdoskop emocji zostaje przerwany, kiedy Hayate wraca wyraźnie blady, trzymany w pięści telefon trzęsie się nieznacznie i oho, tylko to może myśleć Chie. Szafirowe ślepia mrużą się niczym u drapieżnika, który szykuje się do skoku na swoją ofiarę.
— Keita...potrzebuje pomocy — mówi mężczyzna.
Ostatnia szansa, powtarza po raz jedenasty baletnica.
@Keita Gotō
Zmęczenie delikatnym odcieniem purpury zdobi dolne powieki Ito, dostrzegalne tylko dla tych, którzy zbliżą się wystarczająco do bruneta — jednak uśmiech nadal wydaje się promienny. Skóra styka się ze skórą przypadkowo, gdy przekazuje listy i może to rozbawienie przez chwilę lśni w czerni jego źrenic (a może to złośliwość błysnęła, zbyt szybka do wychwycenia dla nawet najbystrzejszego obserwatora).
— Wiesz, że z uszczypliwością nie jest ci do twarzy? — pytaniem odpowiada na pytanie, nim pożałuje, że nie ugryzł się w ten długi jęzor. Ale Keita wydaje się go już nie słyszeć, skupiony na byciu dobrym gospodarzem i Ito jedynie kiwa głową na kolejne słowa. No tak, Tao. W porządku. Dziwnie zachmurzony opuszcza warsztat, wyciągając w międzyczasie wibrujący telefon.
Zanurzona we własnym świecie Yuri tego nie zauważa, nie poświęca ni jednego zerknięcia, odkrycie istnienia mrówek nieopodal niedojedzonego śniadania jest nagle najbardziej fascynującą rzeczą we wszechświecie. A przynajmniej do czasu, kiedy w powietrzu wybrzmiewają trzy znamienne literki i krążą gdzieś po świadomości, nie do końca jeszcze zarejestrowane.
— Won to jednostka walutowa Korei Południowej. Tak — potwierdza, nie wiedząc, kiedy pojawił się temat finansów. Zamiera. Zastyga w bezruchu, marmurowy posąg uosabiający utracony talent wobec śmierci, który wyglądałby nieco dumniej, gdyby tak zamknął te usta układające się w idealne "o". Ale to nic, bo długie rzęsy trzepocą zawzięcie i małe dłonie wznoszą się do twarzy, kiedy dziewczątko prostuje się jakby rażone prądem.
— Och. Och! Oooch! — wydaje z siebie nieskoordynowane dźwięki, jednocześnie podskakując w miejscu od natłoku uczuć kotłujących się w jej wnętrzu...albo zewnętrzu. Kiedyś to rozgryzie — To było do mnie? Do mnie?! — pyta się, wskazując na siebie, a zauroczenie drga w tonie głosu yūrei. Cichy pisk i już, już tancerka obraca się w zachwycie, a białe kosmyki włosów pląsają razem z nią, kiedy tak okręca się wokół własnej osi — Tak? Nie? Widzisz mnie? Mnie? — zatrzymuje się, marszczy nosek i dłonie na biodrach układa — To trochę niegrzeczne. I dosyć niezręczne — dodaje w zamyśleniu, acz nie roztrząsa tej nagłej refleksji nad sobą samą. Kalejdoskop emocji zostaje przerwany, kiedy Hayate wraca wyraźnie blady, trzymany w pięści telefon trzęsie się nieznacznie i oho, tylko to może myśleć Chie. Szafirowe ślepia mrużą się niczym u drapieżnika, który szykuje się do skoku na swoją ofiarę.
— Keita...potrzebuje pomocy — mówi mężczyzna.
Ostatnia szansa, powtarza po raz jedenasty baletnica.
@Keita Gotō
I will not have you without the darkness that hides within you.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Pamięta jak wtedy, za pierwszym razem, kiedy temperatura z chłodnej wpadła w tony przeszywającego mrozu, jak zamarł zauważywszy tego wielkie ślepia. Tego, bo w kształcie przypominało nic co znajome. Było przeźroczystą płachtą o wielkich, jak studnia ciemnych i głębokich oczach. O uśmiechu rozdzierającym policzki i dźwięku nań uwieszonym. Klikało w rytmie szybkiego cmokania i język, jeśli język rzeczywiście posiadało, raz po razie odklejał się od szerokiego podniebienia przy głębszym, dłuższym liźnięciu. Stworzenie człowieczeństwa trzymało się jak ostatniej struny, która zaciekle łączyła je ze światem żywych. To, ten stwór z głębi piekła albo ze świata tego, gdzie piekło chowa się po kątach, wyszło znikąd. Zmaterializowało się pomiędzy jedną a drugą przecznicą i ze śliną jak galaretą gęstą, i tym cmokaniem jęzora, padło na niego jak zmurszałe drzewo.
Był luty.
Od lutego minęło więc parę miesięcy. Mimo to wspomnienie tamtej istoty wciąż paraliżuje mięśnie, maltretuje głowę a później ciało układa pod migrenę. Wygina je w łóżku pod pościelą, na otwartych przestrzeniach, w sytuacjach zupełnie nieprzystających, jak i tych prywatnych, schowanych w kątach bezpiecznego mieszkania. Teraz ból jak uderzenie obuchem szamocze się pod czaszką, ale jest na tyle delikatne, na tyle przypominające uspokajające się po sztormie morze, że znośne. Patrzy więc ku tej istocie.
Wcale niepodobna ona do tamtego stworzenia, ale gdzieś, w delikatności tkanki — jeśli w ogóle z tkanką ma do czynienia — równie eteryczne, podobnie nierealne. I dla własnego spokoju, które zakłócane mocniejszym łomotaniem serca o żebra, doszukuje się w zjawie człowieczej fizjonomii. Słyszy jej głos. Jej słowa dźwięcznie zawieszane w przedmiotach i pomiędzy nimi. Cichy śmiech, szaleńczo nieprzystający do sytuacji. Rozedrgane jego ręce krzyżują się na klatce, gdzie palce zakleszcza na przedramionach i czeka. Nie wie dokładnie na co. Myśli przybierają formę wizualizacji, gnają do przodu i podpowiadają, że ta ubabrana juchą baletnica już za chwilę, w krótkiej pauzie pomiędzy sekundami, i na niego skoczy w formie swojej prawdziwej. Strach utyka pomiędzy jego wargami, które uchylone filtrują powietrze. To nagle jakby cięższe, zimniejsze, nie z tego świata.
Kiedy go dusza zauważa przerażenie zatrzymuje się w gardle a on przymyka powieki jak to zwierzę, co zaskoczone gotowe jest i ugryźć. Cofa się, ale za ciałem jeden z zastawionych blatów, który z gruchotem uderza o ścianę. Na ziemię jak garstka grochu osypują się gwoździe.
— Keita… potrzebuję pomocy — słyszy.
I tych słów się chwyta, bo one jak koło ratunkowe dla tej interakcji. Ciągną Keitę ku świecie żywych bądź żywszych, sam nie wie, więc się nurtowi codzienności poddaje. I on — temu mężczyźnie o przystojnej twarzy i paskudnym charakterze — we wszystkim dzisiaj pomoże.
— Coś się stało? — rzuca zdziwiony Ito.
Pytanie zawieszone zostaje w wyczuwalnej u Keity pauzie. Przełyka głośniej ślinę, odwraca spojrzenie od ich dwójki i gdyby tylko wierzył; gdyby tylko wierzył, to i posłałby ku niebu krótką modlitwę. Musi jednak tarzać się w swojej religijnej sceptyczności i zmierzyć ze światem en face. Szuka słów innych. Tamtego chłopaka sprzed pół roku, który w zblazowanej spokojności, której do dzisiaj zresztą zazdrościł, napomknął, że nie wszystkie chcą cię zajebać. Wtedy nie miał komu zaufać, więc zaufał jemu. Przypadkowej osobie z ulicy — tsk.
— To ja powinienem zadać to pytanie — odbija jego słowa jak sprawny szermierz, prostuje się i w pozornym spokoju podchodzi do zaaferowanej jego sylwetki. — Kyōken? Coś z dzieciakami?
Próbuje ugruntować się w rzeczywistości. W problemach realnych i z tlącą się w sercu nadzieją, gdy tylko oczy rozmówcy nikną w ekranie komórki, odwraca się ku Niej. A ona wciąż tam stoi — a może lewituje? — z noskiem jak rzeźbionym wystrzelonym w sufit. Wciąż panoszy się po warsztacie, wciąż z łapkami jak macki sięgającymi zewnętrza bibelotów. Jej nogi niby to szykujące się do fouetté, ale w konsekwencji to tylko obciągnięte palce u nóg.
Rozbrzmiewa telefon Ito a ten wraz z nim na nowo odchodzi dalej, poza granicę jego wzroku. Nie wie Keita, gdzie się myślami podziać. Przed nim personifikacja jego lęku, na drugim planie rozognione rozmowy doczesne. Wkurwia się. Oplatająca ciało nienawiść pcha go do przodu, gdzie mija cielsko podwieszonego na grubych łańcuchach motoru. Staje naprzeciwko niej z dłonią uderzającą o blat. W oczach skacząca złość, ale w ciele nuta zmęczenia. Ta niesiona adrenaliną, ale wciąż widoczna w oddechu ciężko wypuszczanym.
— Słuchaj, nie wiem, czego chcesz od Ito, ale dla mnie możecie oboje stąd spierdalać* — mówi cicho z nogami napiętymi, jakby gotowy był do skoku, do ucieczki, do walki. — Wasz… rodzaj. Wy, dusze… Nigdy nie byliśmy w dobrych relacjach, rozumiesz?
Znikąd pojawia się on. Nieszczęśnik ze świata żywych — Hayate.
— Keita, bo…
— Bo co, do kurwy, Hayate, wyduś to z siebie!
Przesadził.
* Realizacja Psikusa — chęć wywołania kłótni;
@Yuri Chie
Był luty.
Od lutego minęło więc parę miesięcy. Mimo to wspomnienie tamtej istoty wciąż paraliżuje mięśnie, maltretuje głowę a później ciało układa pod migrenę. Wygina je w łóżku pod pościelą, na otwartych przestrzeniach, w sytuacjach zupełnie nieprzystających, jak i tych prywatnych, schowanych w kątach bezpiecznego mieszkania. Teraz ból jak uderzenie obuchem szamocze się pod czaszką, ale jest na tyle delikatne, na tyle przypominające uspokajające się po sztormie morze, że znośne. Patrzy więc ku tej istocie.
Wcale niepodobna ona do tamtego stworzenia, ale gdzieś, w delikatności tkanki — jeśli w ogóle z tkanką ma do czynienia — równie eteryczne, podobnie nierealne. I dla własnego spokoju, które zakłócane mocniejszym łomotaniem serca o żebra, doszukuje się w zjawie człowieczej fizjonomii. Słyszy jej głos. Jej słowa dźwięcznie zawieszane w przedmiotach i pomiędzy nimi. Cichy śmiech, szaleńczo nieprzystający do sytuacji. Rozedrgane jego ręce krzyżują się na klatce, gdzie palce zakleszcza na przedramionach i czeka. Nie wie dokładnie na co. Myśli przybierają formę wizualizacji, gnają do przodu i podpowiadają, że ta ubabrana juchą baletnica już za chwilę, w krótkiej pauzie pomiędzy sekundami, i na niego skoczy w formie swojej prawdziwej. Strach utyka pomiędzy jego wargami, które uchylone filtrują powietrze. To nagle jakby cięższe, zimniejsze, nie z tego świata.
Kiedy go dusza zauważa przerażenie zatrzymuje się w gardle a on przymyka powieki jak to zwierzę, co zaskoczone gotowe jest i ugryźć. Cofa się, ale za ciałem jeden z zastawionych blatów, który z gruchotem uderza o ścianę. Na ziemię jak garstka grochu osypują się gwoździe.
— Keita… potrzebuję pomocy — słyszy.
I tych słów się chwyta, bo one jak koło ratunkowe dla tej interakcji. Ciągną Keitę ku świecie żywych bądź żywszych, sam nie wie, więc się nurtowi codzienności poddaje. I on — temu mężczyźnie o przystojnej twarzy i paskudnym charakterze — we wszystkim dzisiaj pomoże.
— Coś się stało? — rzuca zdziwiony Ito.
Pytanie zawieszone zostaje w wyczuwalnej u Keity pauzie. Przełyka głośniej ślinę, odwraca spojrzenie od ich dwójki i gdyby tylko wierzył; gdyby tylko wierzył, to i posłałby ku niebu krótką modlitwę. Musi jednak tarzać się w swojej religijnej sceptyczności i zmierzyć ze światem en face. Szuka słów innych. Tamtego chłopaka sprzed pół roku, który w zblazowanej spokojności, której do dzisiaj zresztą zazdrościł, napomknął, że nie wszystkie chcą cię zajebać. Wtedy nie miał komu zaufać, więc zaufał jemu. Przypadkowej osobie z ulicy — tsk.
— To ja powinienem zadać to pytanie — odbija jego słowa jak sprawny szermierz, prostuje się i w pozornym spokoju podchodzi do zaaferowanej jego sylwetki. — Kyōken? Coś z dzieciakami?
Próbuje ugruntować się w rzeczywistości. W problemach realnych i z tlącą się w sercu nadzieją, gdy tylko oczy rozmówcy nikną w ekranie komórki, odwraca się ku Niej. A ona wciąż tam stoi — a może lewituje? — z noskiem jak rzeźbionym wystrzelonym w sufit. Wciąż panoszy się po warsztacie, wciąż z łapkami jak macki sięgającymi zewnętrza bibelotów. Jej nogi niby to szykujące się do fouetté, ale w konsekwencji to tylko obciągnięte palce u nóg.
Rozbrzmiewa telefon Ito a ten wraz z nim na nowo odchodzi dalej, poza granicę jego wzroku. Nie wie Keita, gdzie się myślami podziać. Przed nim personifikacja jego lęku, na drugim planie rozognione rozmowy doczesne. Wkurwia się. Oplatająca ciało nienawiść pcha go do przodu, gdzie mija cielsko podwieszonego na grubych łańcuchach motoru. Staje naprzeciwko niej z dłonią uderzającą o blat. W oczach skacząca złość, ale w ciele nuta zmęczenia. Ta niesiona adrenaliną, ale wciąż widoczna w oddechu ciężko wypuszczanym.
— Słuchaj, nie wiem, czego chcesz od Ito, ale dla mnie możecie oboje stąd spierdalać* — mówi cicho z nogami napiętymi, jakby gotowy był do skoku, do ucieczki, do walki. — Wasz… rodzaj. Wy, dusze… Nigdy nie byliśmy w dobrych relacjach, rozumiesz?
Znikąd pojawia się on. Nieszczęśnik ze świata żywych — Hayate.
— Keita, bo…
— Bo co, do kurwy, Hayate, wyduś to z siebie!
Przesadził.
* Realizacja Psikusa — chęć wywołania kłótni;
@Yuri Chie
Yuri Chie ubóstwia ten post.
Chce go dotknąć. Wznieść swe widmowe ręce łagodnie, by stojąc na samiuteńkich czubkach zszarzałych point upstrzonych kropelkami krwi, mogła sięgnąć ku twarzy mężczyzny. Przesunąć smukłym palcem po napiętej linii żuchwy, muśnięciem delikatniejszym niźli topiący się na skórze płatek śniegu strzepnęłaby grymas niezadowolenia czający się w kąciku ust, wyprostowałaby każdą zmarszczkę znaczącą uniesione zaskoczeniem brwi. Zbadałaby spokojnie, wręcz metodycznie każde drgnięcie mięśni, przypadkowo łaskocząc ściągnięte nozdrza opuszkiem, pstryknęłaby w końcu końcówkę nosa dla zasady nikomu znanej, zachichotałaby nawet — słodko, niemożliwie dziewczęco, tak niewinnie w tej nagłej uciesze — czując, jak drżący oddech wymyka się spomiędzy warg bruneta. Aż w końcu ułożyłaby drobne dłonie na jego skroniach, czule, z troską nim wczepiłaby się w jego oczodoły, zabierając szarość jego spojrzenia tylko dla siebie. Zachłannie, łapczywie wtuliłaby znaczone śluzem i karminem gałki w swój gładki policzek, najszczęśliwsza na świecie, że czerń źrenic nie większa od główki szpilki wyrażała czysty, niczym niezmącony strach. Skryłaby je w ramionach, niczym ptasia matka pisklęta ukrywająca pod bezpieczną kopułą opiekuńczych skrzydeł i nie opuściłaby ich wcale, nie odrzuciłaby ze wstrętem, choćby mętność zagościła na srebrnej tarczy tęczówek, albowiem ich wylękniony wyraz zostałby z nią już na zawsze. I było to nawet śmieszne, tak chcieć i pragnąć, choć przecież wie, tancereczka zdaje sobie z tego doskonale sprawę, iż senkensha nie jest jej przeznaczoną osobą, że nie łączy ich czerwona nić przeznaczenia, że ich serca oraz dusze — jej w szczególności, w końcu całkowicie duszą była — nie są sobie pisane oraz dla siebie stworzone. Jednak kiedy się przed nią cofa gwałtownie niby spłoszona zwierzyna, z łoskotem pociągając za sobą mebel, dla Yuri staje się on nagle najpiękniejszym stworzeniem, jakie tylko stąpało po ziemi. Karmi się jego przerażeniem, jakby do czynienia miała z najsoczystszym owocem, spija nerwowość gestów, a zauroczony uśmiech nie opuszcza roześmianych usteczek. Chciałaby go dotknąć, wtulić się w ciało zastygłe w bezruchu w niemej próbie pocieszenia, a przy tym starałaby się być tak blisko jego klatki piersiowej, iż niemal stałaby się jednością z materiałem jego stroju, co pomogłoby jej uchwycić moment, w którym rozszalałe serce w końcu zatrzyma się na dobre. Ale nie może, jej świat nie jest w stanie zetknąć się z jego — kiedy zaczęła je rozdzielać na swoje i ich? — stęsknione za ciepłem rączki li jedynie wnikną w fizyczną powłokę Keity, lecz nawet wtedy nie będzie mogła zostawić w nim swojego śladu. I jest to bardzo smutne, tak bardzo, iż zaprzestaje swych energicznych, roztańczonych ruchów, acz wciąż czujnie spoziera na medium. Drapieżnik czający się na ofiarę.
— Co? Nie, dzieciaki są bezpieczne — odzywa się Ito, chyba coś jeszcze mówi, ale jego słowa raptownie zamieniają się w brzęczące muszki, które przecinają powietrze, chcąc jakże uparcie zaznaczyć swą obecność, a jednak nikną mimowolnie w tle, stając się li jedynie irytującym dźwiękiem na skraju świadomości. Materia obaw zostaje poruszona podmuchem odwagi, widzi jak sylwetka Gotō prostuje się nieznacznie, przepełniona desperacją brawura wybrzmiewa najsłodszą z melodii w jego głosie.
— Nah — odpowiada elokwentnie Chie, strzepując beztrosko agresywną wypowiedź mechanika, jakby właśnie pozbywała się drobinek kurzu osiadłych nieznośnie na granatowej spódnicy kostiumu — To nic, mogę mieć dobre relacje za nas oboje — mówi, zaplatając za plecami rączki, zbliżając się o krok. Jest dużo niższa od niego, drobniejsza, eteryczna, zwiewna w tej swojej na wpół widocznej powłoce, a mimo to ma wrażenie, że wypełnia sobą cały warsztat, znacząc swoim istnieniem każdy najmniejszy zakamarek. Do czasu, aż Hayate — głupi, głupi Hayate o najśliczniejszych dołeczkach w policzkach, w jakie tylko mogła wbić się zadbanymi półksiężycami paznokci — raz jeszcze próbuje podjąć temat, z którym się tu zjawił.
— Ja...mój brat Keita, dorwali go, stłukli jak psa — wyznaje mężczyzna, a jego ramiona drżą równie mocno, co dziewczyny. Jego od przejęcia, jej od ledwo tłumionego śmiechu — Leży w szpitalu, ledwo go utrzymują przy życiu, oddałem wszystkie oszczędności, ale to nie wystarczyło, żeby pokryć rachunki — czekoladowe tęczówki wpatrują się w starego przyjaciela prosząco, ich ciepło się nie zmienia, urodziwa, a zarazem sympatyczna twarz wyraża absolutną szczerość. Waha się, Keita może to łatwo zauważyć, tę walkę ze sobą, nim zdecyduje się poprosić o wsparcie.
— Ładny zegarek — zauważa niewinnie Yuri, szafir oczu baletnicy spoczywa na nadgarstku jej najwyraźniej już byłej miłości. I ma rację, zegarek jest bardzo ładny, lśniący, drogi, z najnowszej kolekcji reklamowanej przez znanego celebrytę oraz modelkę, z którą próbowała owa gwiazdka się przespać. Dosyć głośny skandal, do teraz naśmiewano się z niego na plotkarskich stronach.
@Keita Gotō
— Co? Nie, dzieciaki są bezpieczne — odzywa się Ito, chyba coś jeszcze mówi, ale jego słowa raptownie zamieniają się w brzęczące muszki, które przecinają powietrze, chcąc jakże uparcie zaznaczyć swą obecność, a jednak nikną mimowolnie w tle, stając się li jedynie irytującym dźwiękiem na skraju świadomości. Materia obaw zostaje poruszona podmuchem odwagi, widzi jak sylwetka Gotō prostuje się nieznacznie, przepełniona desperacją brawura wybrzmiewa najsłodszą z melodii w jego głosie.
— Nah — odpowiada elokwentnie Chie, strzepując beztrosko agresywną wypowiedź mechanika, jakby właśnie pozbywała się drobinek kurzu osiadłych nieznośnie na granatowej spódnicy kostiumu — To nic, mogę mieć dobre relacje za nas oboje — mówi, zaplatając za plecami rączki, zbliżając się o krok. Jest dużo niższa od niego, drobniejsza, eteryczna, zwiewna w tej swojej na wpół widocznej powłoce, a mimo to ma wrażenie, że wypełnia sobą cały warsztat, znacząc swoim istnieniem każdy najmniejszy zakamarek. Do czasu, aż Hayate — głupi, głupi Hayate o najśliczniejszych dołeczkach w policzkach, w jakie tylko mogła wbić się zadbanymi półksiężycami paznokci — raz jeszcze próbuje podjąć temat, z którym się tu zjawił.
— Ja...mój brat Keita, dorwali go, stłukli jak psa — wyznaje mężczyzna, a jego ramiona drżą równie mocno, co dziewczyny. Jego od przejęcia, jej od ledwo tłumionego śmiechu — Leży w szpitalu, ledwo go utrzymują przy życiu, oddałem wszystkie oszczędności, ale to nie wystarczyło, żeby pokryć rachunki — czekoladowe tęczówki wpatrują się w starego przyjaciela prosząco, ich ciepło się nie zmienia, urodziwa, a zarazem sympatyczna twarz wyraża absolutną szczerość. Waha się, Keita może to łatwo zauważyć, tę walkę ze sobą, nim zdecyduje się poprosić o wsparcie.
— Ładny zegarek — zauważa niewinnie Yuri, szafir oczu baletnicy spoczywa na nadgarstku jej najwyraźniej już byłej miłości. I ma rację, zegarek jest bardzo ładny, lśniący, drogi, z najnowszej kolekcji reklamowanej przez znanego celebrytę oraz modelkę, z którą próbowała owa gwiazdka się przespać. Dosyć głośny skandal, do teraz naśmiewano się z niego na plotkarskich stronach.
@Keita Gotō
I will not have you without the darkness that hides within you.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
I pnie się w głowie nieznana mu uczucie, niejakiej sympatii wynikłej z wyboru mniejszego zła, które z dwojga pałętających się wkoło istot wybiera tę łagodniejszą, mniejszą i, na ten moment, zatrzymaną w jednej klatce animacji. Jej ruchy tak wcześniej żwawe, wyprzedzające prędkość ludzkich żyć o krótkie, ale wciąż zauważalne sekundy, tak teraz w rysunkowym szkicu sparaliżowane. Zastanawia się, przez krótką chwilę myśli spod strachu uwalniając, jakby nie logiką a bajaniem kierował się w codziennym życiu, czy świat dusz jest miejscem ciągłego przestoju. Wydaje mu się, że gdy dziewczynka zamiera, to i poruszone w tanecznym locie kosmyki zatrzymują się w powietrzu, a gdy już zaczną opadać to robią to wolno, leniwie, nienaturalnie. Ale gdzie natury szukać w tym wszystkim, gdy on jedną nogą przy prozaicznej pracy, przy drugim z bijących wciąż serc, tym przynależącym do Ito, a po drugiej stronie nie tylko brak najpotrzebniejszego dla człowieka organu, ale nie dostrzega u tancereczki źródła najmniejszej, najdelikatniejszej nawet żyły. Jakby rzeczywiście ciało jej było ciałem odbitym, wspomnieniem tego, które za życia chwytało i przytulało do drobnej klatki przedmioty i ludzi, a teraz? A teraz tylko jak marne wspomnienie, jak te cienie w platońskiej jaskinii, przypomina o prawdziwym istnieniu i buja się między jednym a drugim z westchnięciem ku cielesności.
Keita uśmiecha się a jest do uśmiech łamiący wcześniejszy strach, jakby nogi z wolna zapuszczały korzenie, odnajdywały grunt i sytuację na nowo urealniały. Wnet spajają się dwa światy, ten martwy i ten całkiem wciąż żywy, i powstaje jeden spójny, który łączy ich realności; tę jego, w której oczy rozdzierają rzeczywistość na fizyczną — Ito, i odbitą a przynależąca do duszyczki. Spojrzenie raz jeszcze osiądzie na baletnicy, w której ustach skrywa się lisi szepcik, diabelska gorycz a tej ulega z łatwością, bo i sam często ku podobnej zadziorności sięga. Mimo wszystko jego jad jest celową szorstkością, nieprzyozdabianą uśmiechami czy ni to niewinnym, ni prowokacyjnym ukłonem w stronę rozmówcy. Mruży oczy w nieufnej wciąż konspiracji, ale gdzieś, jak neurony w mózgu nagle się odnajdujące, odnajduje z dziewczęciem nić porozumienia.
Prostuje się i na nowo w ciało wnika rozproszona na moment pewność siebie. Mężczyzna odchyla głowę i celowo lustruje Hayate z teatralną wręcz wnikliwością. Może aktorskie zagrania udzielają się za sprawą tancereczki, która w roli umierając, w roli i została. Uśmiech utrzymuje się a jest jednym z tych rozbawień niewiernego, gdzie brew drga w niewerbalnym zapytaniu.
— Ładny zegarek — powtarza po niej, choć słowa dziewczynki a jego różnią się w tonie.
Zdanie Keity jest nieustępliwe, z mniejszą radością wypowiadane, ale posiadające podobny sznyt. Ito spogląda na zabawkę, jakby godzinę sprawdzając, ale w rzeczywistości szuka w kopercie i deklu wspomnień z przepuszczonych weń pieniędzy. W przeciwieństwie do rozmówcy i, niezauważalnej przez niego, rozmówczyni, nie układa ust w uśmiech. Pozostając w swej roli podnosi barki w kocim, zjeżonym nagłą agresją geście, bo wie, że zjebał.
— Zapoznaj się z wytycznymi — mówi.
I jego głos zmienia barwę. Staje się ona niższa, zdenerwowana, podkolorowana nagle poczutą i, paradoksalnie, zaszczutą przed momentem władzą. Na czole Keity zmarszczka nagłego zirytowania, które rozlewa się po ciele. By dłoni nie zakleszczyć na ciele Ito, mechanik palcami sięga jednej z kopert. Rozcina pergamin nożem zagarniętym z blatu, by usłyszeć, że tamten zbiera się do wyjścia. Tuż przed opuszczeniem warsztatu Ito zerknie w kąt, w którym niemal zawsze leżą naprawione przez Keitę sprzęty. Te przynależące do Kyōken.
— To żart?
— Który?
— Wprowadzacie opłatę członkostwa? — Drga w sylabach z wolna rosnące wkurwienie, które buczy jak pędzące z daleka stado pszczół. — I co ma znaczyć, jak to idzie…
Zerka na papier.
— Wzmożenie aktywności wywiadowczej. Kogo to pomysły? Twoje? Zaczynamy bawić się w służby specjalne i szpiegostwo innych grup? To jak wydanie na siebie wyroku.
Spogląda, choć z perspektywy Ito ucieka wzrokiem, ku — rzeczywiście — martwej istocie.
— Wyroku śmierci — dodaje zadziwiająco lekko, pod falą zdenerwowania ukrywając nikłe rozbawienie. — Powiesz mi coś więcej?
Hayate nabiera powietrza, by za moment sprzedać tłumaczącą tekst odpowiedź, ale mechanik przy zainteresowanym, dublującym wesołość dziewczęcia spojrzeniu, spogląda wprost w błękitne talerze tęczówek duszyczki.
@Yuri Chie
maj 2038 roku