Whenever he's around I put on the crown of clowns [Hattori - Yuri]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Yuri Chie

Nie 30 Paź - 2:57


You are my new favorite feeling
14.03.2033 rok, Centrum Fukkatsu


Cichy gwar głosów przypomina brzęczenie owadów zebranych na niewielkiej przestrzeni, a każde szurnięcie krzesłem, stuknięcie naczyń o powierzchnie stołu jest niczym trzepot ich skrzydeł. Irytujące. Smukły palec uderza o czarkę wypełnioną zieloną herbatą, krople osiadłe na misternej porcelanie zmieniają się w bezbarwny atrament, którym bezwiednie rysuje serduszka przeróżnych rozmiarów, leniwie przy tym wpatrując się w szybę. Słowa płyną gdzieś wokół niej i ponad nią, nie sięgają uszu, nie naruszają przestrzeni umysłu, są gdzieś obok, kolejne insekty, których należało się pozbyć, nim rozmnożą się do ilości zmuszającej do zwrócenia nań uwagi, a przecież była już wystarczająco zajęta. Ale to nic, dziś była cierpliwa. Dziś była szczęśliwa. Czwartkowe wieczory od ponad dwóch tygodni były jej ulubioną porą, wprawiającą serce w przyjemne drżenie, szafirowe oczęta przyprawiające o radosne iskry pląsające wokół czerni lekko rozszerzonych źrenic. I może dlatego frustracja nie zakradała się w wątłe ciało, pomimo przebywania w zatłoczonej restauracji, lekko zadarty nosek nie marszczył się wcale od mieszaniny aromatów jedzenia i ludzkich ciał ściśniętych obok siebie. Jeszcze chwila, jeszcze moment a zaczęłaby mruczeć pod nosem jedną z rosyjskich kołysanek, zadowolona niczym kocię opite miseczką śmietany, jednak ciężar na jej ramieniu udaremnia podobne działanie i wzrok niespiesznie pada na zawieszoną na niej sylwetkę, która odsuwa się niemal natychmiast w zawstydzeniu.
Yuu-chan, Yuu-chan czy ty w ogóle mnie słuchasz?  — ni to skarży się, ni to pyta dziewczyna, wydymając usta w podkówkę wyjątkowo nieszczęśliwa. Jaśnieje, dopiero kiedy jasnowłosa odwraca się całkowicie w jej stronę, odpowiadając jej krótkim 'hmm?'  — Mówiłam właśnie Minako, że ostatnio non stop tutaj przychodzimy, a przecież miałam iść na dietę, trenerka rzuca mi coraz dłuższe spojrzenia — wzdycha, pucołowate policzki opierając na dłoniach wyraźnie niezadowolona. Yuri chichocze urokliwie, za knykciami ukrywając wargi muśnięte różowym błyszczykiem.
— Kaede jest urocza taka, jaka jest — pociesza miękko koleżankę — A poza tym, podoba mi się tutejszy widok — dodaje, zerkając raz jeszcze na szybę i nim zdziwienie rozniesie się pośród towarzystwa, bo przecież wystrój tutaj nie jest jakiś szczególny, otoczenie za oknem, przy którym znajduje się ich stolik, też do wybitnych nie należy, tak tancerka obejmuje ramieniem Kaede wyciągając przed siebie telefon — Selfie  — informuje ją śpiewnie, a brunetka nie mając wyjścia, pozuje nieco sztywno, pokazując znak pokoju. Charakterystyczny odgłos wydobywa się z najnowszego modelu smartfona, a zadowolona Chie przegląda wykonane fotografie, uśmiechając się rozkosznie do wyświetlacza.
—  Skasuj, skasuj, wyglądam grubo — piszczy druga baletnica, bo kadr jest jakiś dziwny, kawałek twarzy ucięty i w ogóle to nie nadaje się na żadne social media! Tylko białowłosa wydaje się niepomna na te skargi i kwilenia, od wyświetlacza odrywa się ledwie na kilka sekund.
Jest idealne — zapewnia, a to gasi wszelki opór. Yuri Chie zawsze ma ostatnie słowo, zdania przez nią wypowiadane są prawdą ostateczną i niczym królowa pszczół — szerszeni, ma ochotę poprawić samą siebie, ich jad jest bardziej zabójczy — to ona ustanawia prawo w tej grupie. Sławni w artystycznym gronie rodzice, zamożni dziadkowie z dalekiego kraju, aż w końcu uroda czerpiąca wszystko, co najlepsze z dwóch tak różnych od siebie kultur, oczywiste jest, że naturalnie się za nią podąża. Kciuk czule przesuwa się po zdjęciu, nie śledzi jednak wizerunku swojego, czy bzyczącej niczym natrętna mucha Kaede, nie, nie, półksiężyc idealnie spiłowanego paznokcia muska czerń włosów i napiętą ze zmęczenia męską twarz, która przypadkiem wpadła w kadr między dwoma dziewczętami. Idealne, powtarza w myślach Yuri, kiedy jakaś błogość gości w jej klatce piersiowej. Jest idealnie.
— Skoro tak twierdzisz — wzdycha pulchniejsza panienka, w zrezygnowaniu sprawdzając zegarek, by zaraz to mogła zerwać się na nogi — O nie, nie, nie! Korepetycje! Zapomniałam, mama mnie zabije! Rachunek! — panika wyziera w jej głosie, ale tego sama tancerka nie słyszy. Bo jej serce bije szaleńczo o żebra, mocnym łup, łup, łup, kiedy znajoma postać zbliża się do ich stolika. Wzrok pragnie umknąć, ujęty nagłą nieśmiałością, ale dłoń kelnera jest tak blisko, że niemal może zauważyć zgrubienia na opuszkach palców. I Yuri pragnie chwycić go za nadgarstek, przyciągnąć rękę do jej policzka, by móc poczuć szorstkość odcisków wyrobionych przez trzymanie cięciwy łuku, wbić ten swój perfekcyjny manicure w jego skórę, wywołując jakąkolwiek reakcję na zobojętniałej twarzy. Czy skrzywiłby się z bólu? Zastanawia się, ale zaraz potrząsa głową, nie, nie, uśmiechnąłby się. Jest tego pewna, uśmiechnąłby się do niej, dla niej. Moment mija, impulsywny chwyt nie nadchodzi i z zawodem dziewczątko sięga po płaszcz, po raz ostatni obserwując Hattoriego w odbiciu szyby.
Och, Yuu-chan! Widziałam, że przyniosłaś dziś ze sobą czekoladę! Komu ją dasz?  — pyta się Minako, patrząc bezczelnie na trzymaną przez przyjaciółkę różową torebkę. Dziś był biały dzień, a Minako wprost umierała z ciekawości, kto miałby otrzymać prezent.
Komuś absolutnie wyjątkowemu — zapewnia Chie, opuszczając lokal razem z resztą. Dwie godziny, za tyle powinien skończyć zmianę. Do tego czasu zdąży się przebrać i na wszelki wypadek poczeka nieopodal restauracji półgodziny wcześniej. I kto wie? Może ten dzień będzie jeszcze bardziej szczęśliwy i tym razem dowie się, gdzie mieszka chłopak? To będzie bardzo romantyczne, kiedy tak zostawi torebkę zawieszoną na klamce jego drzwi. Tak bardzo romantyczne!

@Hattori Heizō


I will not have you without the darkness that hides within you.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Yuri Chie
Hattori Heizō

Sro 14 Gru - 13:02
Przywykł do pracy z ludźmi, chociaż wymagała ona marnowania całego mnóstwa cennej energii, którą musiał przeznaczać na wymuszone, uprzejme uśmiechy, gdy tylko były konieczne, i na dobranie odpowiedniego tonu głosu. Czasem pomiędzy słowa wkradały się subtelne nuty zmęczenia; jego głos był wówczas niższy, naturalna chrypa wyraźniejsza, a wypowiedzi rozciągały się o milisekundy dłużej niż było to konieczne. Ale przecież był tylko kelnerem – ludzie, których obsługiwał, najczęściej zapominali o jego istnieniu już po opłaceniu rachunku i po opuszczeniu lokalu. To, w jaki sposób się do nich zwracał, nie robiło na nich specjalnego wrażenia. Nie znali go, więc ten nieco ospały ton był dla nich czymś naturalnym; jego osobistym sposobem bycia. Po kilku godzinach nieustannej pracy przy nieprzyjemnie buchających ciepłem ekspresach do kawy można było wybaczyć mu dosłownie wszystko, bo przynajmniej się starał. Starał się uśmiechać, gdy ktoś przychodził z byle pierdołą, nawet jeśli ten wyuczony wyraz nie sięgał srebrnych oczu, jednak niewiele osób przyglądało mu się na tyle bacznie, by to zauważyć. Czasem wystarczyło przymrużyć powieki – nawet gdy czuł na nich ten nieprzyjemny ciężar wyczerpania – a uśmiech sam z siebie nabierał tej dziwnej wiarygodności.
  Nie zawsze tak się czuł, ale dzisiaj ruch był wyjątkowo duży. Zwróciwszy się w stronę ekspresu, by przygotować kolejny gorący napój, skorzystał z okazji i ziewnął w wierzch dłoni, za którą ukrył rozchylone nieznacznie usta. Uniósł wzrok na zawieszony na ścianie stary zegar, którego wskazówki bynajmniej nie spieszyły się, gdy w niezmiennym rytmie poruszały się po tarczy. Na szczęście do końca pracy było już bliżej niż dalej, nawet jeśli ten leniwy zegar właśnie z niego szydził, jakby chciał skazać go na wieczność za ladą. Wystarczyło, że miał wrażenie, że minęło kolejne dwadzieścia minut, a kiedy znów odruchowo sprawdzał, która była godzina, okazywało się, że miał ich za sobą tylko siedem.
  „Rachunek!”
  — Podasz? Dziewiątka — zagadnął znajomą, która właśnie wróciła z tacą, wymownym ruchem wskazując na kubek z kawą. — Dzięki — rzucił, gdy w odpowiedzi otrzymał twierdzące skinienie głową. Wyminęli się z Hattorim za ladą, gdy przeszedł do komputera, by wygenerować odpowiedni rachunek. Starannie umieścił go w płatniku kelnerskim z wybitym logo kawiarni i – zabrawszy jeszcze terminal płatniczy – ruszył do stolika, z którego ktoś przywołał go zniecierpliwionym głosem. Zupełnie nieświadomy emocji, które wywoływała jego obecność, zachował całkowitą neutralność. Kojarzył je obie, ale tylko z widzenia, bo kojarzenie klientów było normalne, gdy pojawiali się w tym małym miejscu już któryś raz z rzędu, ale to oczywiście wciąż nie czyniło z nich dobrych znajomych. Być może powinien poświęcić im więcej swojej uwagi. Być może, gdyby to zrobił, wychwyciłby niepokojąco zainteresowane spojrzenie białowłosej. Być może.
  Ale tego nie zrobił.
  Zdawałoby się, że z nietypową dla niego delikatnością ułożył na blacie czarne etui, stale nieświadomy tego, że jego dłoń stała się obiektem obserwacji i niezdrowych fantazji. Lepiej dla dziewczyny, że nie czytał w myślach. Wyraz jego twarzy pozostawał statyczny, ale z profilu, mimo jego ostrych rysów, sprawiał raczej wrażenie łagodnego.
  Ułamek sekundy – dosłownie tyle trwało uniesienie wzroku na białowłosą, gdy podziękował jej i jej koleżance, wieńcząc to kurtuazyjnym skinieniem głowy. Kolejny klient, siedzący jakieś dwa stoliki dalej, już unosił rękę, by także poprosić o swój własny rachunek. Kolejna twarz, której nie poświęcił większej uwagi.
  Dwie godziny później trącony drzwiami dzwoneczek zabrzęczał, ale tym razem obwieszczając jego wyjście. Marcowy wieczór był wyjątkowo chłodny, więc zderzywszy się z późnozimowym wiatrem, od razu zasunął kurtkę pod samą szyję. Drzwi zamknęły się za nim, odcinając go od niewielkiego już gwaru, który dobiegał z wnętrza lokalu. Z ulgą przechylił głowę na boki, strzelając przy tym zastanymi od nienagannie wyprostowanej postawy kręgami. Niewidzialna maska, która wcześniej starannie ukrywała zmęczenie, zsunęła się z jego twarzy. Ani wyczerpanie dzisiejszym dniem, ani nieciekawa pogoda nie były w stanie zniechęcić go do powrotu pieszo. Gdy ruszył naprzód, nie oglądał się za siebie, kompletnie nieświadomy tego, że wlecze się za nim nie tylko jego własny cień. Cień, który nie mieszkał w okolicy i którego kroki były zadziwiająco miękkie – inne niż ciężkie kroki pierwszego lepszego przechodnia. Nie wiedział, jak długo ciągnął za sobą ogon, nie twierdził nawet, że miał cokolwiek wspólnego z nim samym. Wystukawszy kod na panelu otwierającym drzwi do budynku, w którym mieszkał, zupełnym przypadkiem zerknął ku szybie, w której zza odbicia jego sylwetki, wychylało się odbicie innej, nieco drobniejszej. Spękany chodnik za jego plecami prowadził tylko w jedno miejsce – ku zaciemnionemu wnętrzu klatki schodowej. Nic dziwnego, że zupełnie odruchowo pociągnął za uchwyt drzwi i ustawiwszy się bokiem, postanowił przepuścić dziewczynę w drzwiach. Domyślał się, że tu nie mieszkała, bo na tak małym osiedlu szybko kojarzyło się znajome twarze, ale widocznie kogoś odwiedzała. A on najwyraźniej był wychowany, nawet jeśli nie odezwał się ani słowem.

@Yuri Chie kajam się.
Hattori Heizō
maj 2038 roku