19.07.2036r.
Klub Tsuki, Fukkatsu
Klub Tsuki, Fukkatsu
Maska rozświetlana od czasu do czasu jaskrawymi, neonowymi barwami doskonale ukrywała dolną partię twarzy kobiety. Wymalowany na materiale wizerunek paszczy pełnej ostrych zębisk, wykrzywionej w szyderczym uśmiechu, zdradzał jednak nastrój Asami, kiedy po raz kolejny wygrała rundę, odkładając wachlarz kart na blat stolika.
– Oskubię cię do gołego, koguciku – rzuciła, odchylając się na wygodnej kanapie usytuowanej na uboczu. Jej ulubione, odosobnione miejsce, w którym rezydowała, kiedy akurat miała do załatwienia jakąś sprawę w klubie. Ostatnio jednak coraz częściej wybierała tę lokację nawet na zwykłe, rozrywkowe wypady, jakby podświadomość chciała jej coś przekazać. Ten kąt był świadkiem zawarcia wielu znajomości, przepłynęło przez niego mnóstwo informacji w różnej formie. Czuła się tu w miarę bezpiecznie, licząc na protekcję innych członków gangu, w razie, gdyby ktoś nie zamierzał wywiązać się ze swojej części umowy.
– To niesprawiedliwe… Liczysz karty! – Typ o wyglądzie tak przeciętnym, że aż wręcz stereotypowym, podparł głowę wypuszczając z płuc powietrze w długim, niezadowolonym wyrazie akceptacji swojej porażki. Jego towarzyszka złapała stojącą przed nią szklankę i zarzuciła nogę na nogę.
– Nie potwierdzę, nie zaprzeczę – zamruczała i zdjęła na chwilę maskę, odsłaniając triumfalny uśmieszek. Dopiła drinka i z cichym stuknięciem, zagłuszonym niemal w całości przez muzykę, odstawiła opróżnione naczynie. Położyła dłonie na udzie, czując pod palcami dość napięty materiał skórzanych spodni. – Postaw mi coś dobrego, to daruję ci dzisiejszy dług.
Grała dla rozrywki, nie dla zarobku. Nie bała się wysokich stawek, ale jej praca przynosiła wystarczająco dużo zysków, żeby nie musieć ryzykować i stawiać całego mieszkania jako zakładu w niepewnej rozgrywce. Często kantowała, odnotowując w pamięci możliwe kombinacje, skupiając się na już wyłożonych kartach i prawdopodobieństwie. Jednych matematyka nudziła, a w jej przypadku stanowiła główny filar życia, bez którego sporo rzeczy zawaliłoby się jak krzywy karciany domek w pomieszczeniu z przeciągiem. Nie była jednak z tych, którzy wychwalali tę dziedzinę nauki pod niebiosa, tytułując ją królową. Liczby były tylko liczbami, nie wszystko się dało rozwiązać za ich pomocą.
Odprowadziła wzrokiem przegranego, który z miną skazańca oddalił się w kierunku baru. Sobotni wieczór oznaczał dla niego konieczność dłuższego postoju w kolejce, ale jednocześnie dawało to Asami chwilę samotności. Nałożyła maskę i sięgnęła po telefon, w którym zaczęła od niechcenia przeglądać Internet. Nie szukała niczego konkretnego, ot po prostu zabijała czas. Planowała i tak się zaraz zawinąć – nie miała specjalnej ochoty na rozrywkę. Właściwie to zaczynała się już trochę nudzić, a nie znosiła tego uczucia.
Muzyka była wybawieniem; całkowicie zagłuszyła gwałtowne szurnięcie krzesła, gdy jedna z usadzonych w rogu postaci podniosła się pozornie bez żadnego powodu. Młody chłopak, przed którym stał nietknięty drink, zerwał się z miejsca jak poparzony. Z maseczką na twarzy i burzą rudych włosów (w kontakcie z mrugającymi światłami nabierającymi czerwonych, niebieskich i białych refleksów) wyglądał jakby się czegoś przestraszył. Przez chwilę się jeszcze wahał, z rękoma płasko przyklejonymi do blatu i zgarbioną sylwetką, ze wzrokiem krążącym wzdłuż ściany tuż nad jej głową. Nie zamierzał tego robić; nigdy więcej. To, co rozgrywało się w przeszłości i co nie stanowiło problemu, było zamkniętymi rozdziałami.
Ale im dłużej się jej przypatrywał dzisiejszego wieczoru, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że to był problem; to był nieskończony rozdział - a pewne drzwi trzeba zatrzasnąć, żeby żadne demony nie przedostały się, by zaatakować plecy. Nie sądził wprawdzie, by była do tego zdolna; nie tak ją zapamiętał, nie takie słowa szeptała tuż nad uchem, powodując spięcie karku i mięśni brzucha... ale kto wie? Był tu z jakiejś przyczyny.
Przedzierając się przez gęsty tłum próbował ułożyć plan działania - wszystkie opcje jednak gubił wraz z następnym postawionym krokiem. Czuł się, jakby podchodząc coraz bliżej, napierał na niewidzialną barierę wygłuszającą; dudnienie wokół ustawało zamieniając się w szum, kolory wyblakły, ograniczając się tylko do barw na jej masce, do tych cholernych oczu, tak podobnych do jego, w które wpatrywał się skupiony przez niezliczone noce - licząc każdą ciemniejszą plamę, żyłkę, każdą nić, jaką mógł w nich dostrzec w półmroku.
Może to wcale nie przypadek, że się tu spotkali akurat dzisiaj; gdy wcale nie zamierzał pojawiać się w klubie, bo przecież nie pijał publicznie, a zabawy upojonych alkoholem tłumów wywoływały w nim litość zamiast rozbawienia.
Minął w roztargnieniu jakiegoś beztwarzowego gościa - facet jak zając zmierzał w stronę baru z wybitnie pilnym zadaniem. Warui był już niedaleko; ledwie dwa metry, po których był pewien w stu procentach, że z nikim jej nie pomylił.
Nie żeby w ogóle potrafił.
- Asami - wypowiedzenie jej imienia przypłacił gorzkim posmakiem na języku, ale w oczach zalśniło pytające... co właściwie? Ile zostało z tego gówniarskiego uwielbienia, jakim ją darzył przed śmiercią?
Cztery cholerne lata podczas których wrócił do niej tylko raz, na moment; zobaczyć czy jest w porządku, czy daje radę, tak jakby miała w ogóle wybór albo jakby zniknięcie nastoletniego szczeniaka wywróciło jej życie do góry dnem.
Oczywiście, że tak się nie stało - ale i tak się wtedy pojawił.
Patrzył tamtego dnia przez moment, jak stoi w drzwiach i wygląda gdzieś w dal; może za mężem, którego samochód dawno zniknął za najbliższym rogiem. A może - choć zwykle kręcił głową, gdy przywoływał ten scenariusz - po prostu wypatrywała jego.
Odrzucił od siebie obraz tego wspomnienia. Nieważne, co wtedy się wydarzyło. Liczyło się tu i teraz, a tu i teraz położył dłoń na jej stole; w miejscu, o które nie tak dawno opierał się przegrany.
- Zagrajmy - palnął nieoczekiwanie, zaglądając w jej złote spojrzenie, szukając go podobnie, jak szukał go za pierwszym razem, gdy się spotkali. - Możesz wybrać w co. Wygrany zyskuje życzenie.
Ale im dłużej się jej przypatrywał dzisiejszego wieczoru, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że to był problem; to był nieskończony rozdział - a pewne drzwi trzeba zatrzasnąć, żeby żadne demony nie przedostały się, by zaatakować plecy. Nie sądził wprawdzie, by była do tego zdolna; nie tak ją zapamiętał, nie takie słowa szeptała tuż nad uchem, powodując spięcie karku i mięśni brzucha... ale kto wie? Był tu z jakiejś przyczyny.
Przedzierając się przez gęsty tłum próbował ułożyć plan działania - wszystkie opcje jednak gubił wraz z następnym postawionym krokiem. Czuł się, jakby podchodząc coraz bliżej, napierał na niewidzialną barierę wygłuszającą; dudnienie wokół ustawało zamieniając się w szum, kolory wyblakły, ograniczając się tylko do barw na jej masce, do tych cholernych oczu, tak podobnych do jego, w które wpatrywał się skupiony przez niezliczone noce - licząc każdą ciemniejszą plamę, żyłkę, każdą nić, jaką mógł w nich dostrzec w półmroku.
Może to wcale nie przypadek, że się tu spotkali akurat dzisiaj; gdy wcale nie zamierzał pojawiać się w klubie, bo przecież nie pijał publicznie, a zabawy upojonych alkoholem tłumów wywoływały w nim litość zamiast rozbawienia.
Minął w roztargnieniu jakiegoś beztwarzowego gościa - facet jak zając zmierzał w stronę baru z wybitnie pilnym zadaniem. Warui był już niedaleko; ledwie dwa metry, po których był pewien w stu procentach, że z nikim jej nie pomylił.
Nie żeby w ogóle potrafił.
- Asami - wypowiedzenie jej imienia przypłacił gorzkim posmakiem na języku, ale w oczach zalśniło pytające... co właściwie? Ile zostało z tego gówniarskiego uwielbienia, jakim ją darzył przed śmiercią?
Cztery cholerne lata podczas których wrócił do niej tylko raz, na moment; zobaczyć czy jest w porządku, czy daje radę, tak jakby miała w ogóle wybór albo jakby zniknięcie nastoletniego szczeniaka wywróciło jej życie do góry dnem.
Oczywiście, że tak się nie stało - ale i tak się wtedy pojawił.
Patrzył tamtego dnia przez moment, jak stoi w drzwiach i wygląda gdzieś w dal; może za mężem, którego samochód dawno zniknął za najbliższym rogiem. A może - choć zwykle kręcił głową, gdy przywoływał ten scenariusz - po prostu wypatrywała jego.
Odrzucił od siebie obraz tego wspomnienia. Nieważne, co wtedy się wydarzyło. Liczyło się tu i teraz, a tu i teraz położył dłoń na jej stole; w miejscu, o które nie tak dawno opierał się przegrany.
- Zagrajmy - palnął nieoczekiwanie, zaglądając w jej złote spojrzenie, szukając go podobnie, jak szukał go za pierwszym razem, gdy się spotkali. - Możesz wybrać w co. Wygrany zyskuje życzenie.
Stukot zadbanych paznokci o barwie dojrzałego owocu granatu powleczonego warstwą brokatu nikł w tłumie innych, znacznie głośniejszych dźwięków. Wyłączyła się chwilowo z całego towarzyskiego życia, nieświadoma drapieżnika czającego się metry dalej – czego miałaby się przecież obawiać na własnym terytorium, obstawiona sojusznikami z wielu stron? Pochłonięta banałami znajdowanymi w sieci nie zdawała sobie sprawy z bycia obserwowaną przez kogoś, kogo najmniej spodziewałaby się tu zobaczyć. Wiadomości przewijały się przed jej oczami, nudne nagłówki niknęły, gdy przesuwała stronę dalej, szukając czegoś, co byłoby bardziej zajmujące niż kolejne plotki ze świata celebrytów czy niezbyt ją interesujące polityczne zagrywki jakiegoś państewka. Na dłużej zatrzymywała się chyba tylko przy zabawnych kotkach, bo kto zignorowałby futrzanych władców Internetu?
Nigdy nie pasowała do stereotypu programisty siedzącego w piwnicy w okularach niczym denka słoików i kraciastej koszuli. Wyłamała się nawet ze schematu informatyka-odludka, pozwalając sobie na ucieczki od monotonnej pracy w kierunku, w którym tętniło życie. Spokój nie służył jej życiu, albo może raczej to ona nie była do niego przyzwyczajona. Odkąd tylko zostawiła Osakę daleko w tyle, miotało nią jak mocno zawianym marynarzem podczas sztormu. I nawet jeśli z zewnątrz wydawała się mieć wszystko poukładane, tak naprawdę jej życie bardziej przypominało stanie na granicy tornada. Jeden krok w złą stronę mógł sprawić, że skończyłaby porządnie rozjechana walcem losu. O ile w ogóle by ten krok przeżyła.
– Nie mam dzisiaj zleceń – oznajmiła na dźwięk swojego imienia niknący gdzieś w tym całym gwarze. Nawet na moment nie uniosła głowy znad ekranu, zakładając, że jakiś chcący dorobić dzieciak namierzył ją i liczył na proste zadanie w stylu „przynieś, wynieś, pozamiataj”. Nie, dzisiaj była tu dla przyjemności. Dopiero, kiedy na granicy jej wzroku znalazła się dłoń, zawiesiła kciuk nad wyświetlaczem, powstrzymując się od wpisania kolejnej litery. Spojrzenie przesunęło się do góry, jakby zaraz miała ustawić do pionu nachalnego gnojka, dać mu wyraźnie do zrozumienia, co oznacza „nie”.
Z początku pomyślała, że po prostu coś jej się przywidziało, ale nie mogłaby pomylić tej ognistej grzywy z żadną inną. Palce, na których z początku skupił się wzrok nim podążył w kierunku reszty przyczepionej do nich postaci, też zdawały jej się jakby znajome. W końcu tyle razy splatała z nimi własne, czyniąc z młodego chłopaka swoją odskocznię od problemów, obiekt do wyładowywania stresu, szukając w nim tego, czego brakowało jej w swoim związku lub przynajmniej tego namiastki. Nie słyszała go tak długo, że na nowo musiała uczyć się jego głosu – słuch, jak ta stara babcia, miała już nie ten, przynajmniej w nieszczęsnym prawym uchu. Wszystko brzmiało inaczej.
Miała tak wiele pytań, które chciała teraz z siebie wyrzucić. Czy wyglądałoby to, jakby się martwiła, albo przejmowała zniknięciem rudzielca? Przez ułamek sekundy w głowie Asami pojawiła się nawet myśl, żeby skopać mu tyłek za brak jakiegokolwiek znaku życia z jego strony, żadnego pożegnania, wiadomości wysłanej w dowolny sposób. Nie miała jednak do tego żadnego prawa. To przecież była jedynie przelotna znajomość, utrzymywana w tajemnicy, bez żadnych zobowiązań. Nie szukała go, jeśli nie liczyć pojawiania się w pobliżu miejsc, w których się spotykali – przynajmniej z początku. Wreszcie skłoniła się ku myśli, że wyjechał z miasta, być może na studia, być może za jakąś stałą pracą. Wolała odpychać te czarne scenariusze, w których przez nią ktoś go dopadł, albo sam dorobił się wreszcie kłopotów. Większość śladów swojej działalności potrafiła jakoś zatrzeć, ale nie odpowiadała za zdolności posłańców.
– Tylko jedno? W każdej bajce są trzy… – odparła wygaszając ekran telefonu i odkładając go na blat wyświetlaczem w dół, niewerbalnie dając tym znać, że skupił całą jej uwagę. Sięgnęła po karty i utrzymując kontakt wzrokowy, zaczęła je tasować. Zachowała spokój, mimo wszystkich emocji, które przepłynęły przez nią na widok Shina. – Kilka rund w pokera czy blackjacka? – Niby dał jej wolny wybór, ale ostateczną decyzję i tak mimo wszystko pozostawiła jemu. Było zbyt wiele opcji, żeby wybrać. Choć jednego mogła być pewna: będzie nim za bardzo rozproszona, żeby jeszcze próbować oszukiwać.
Nigdy nie pasowała do stereotypu programisty siedzącego w piwnicy w okularach niczym denka słoików i kraciastej koszuli. Wyłamała się nawet ze schematu informatyka-odludka, pozwalając sobie na ucieczki od monotonnej pracy w kierunku, w którym tętniło życie. Spokój nie służył jej życiu, albo może raczej to ona nie była do niego przyzwyczajona. Odkąd tylko zostawiła Osakę daleko w tyle, miotało nią jak mocno zawianym marynarzem podczas sztormu. I nawet jeśli z zewnątrz wydawała się mieć wszystko poukładane, tak naprawdę jej życie bardziej przypominało stanie na granicy tornada. Jeden krok w złą stronę mógł sprawić, że skończyłaby porządnie rozjechana walcem losu. O ile w ogóle by ten krok przeżyła.
– Nie mam dzisiaj zleceń – oznajmiła na dźwięk swojego imienia niknący gdzieś w tym całym gwarze. Nawet na moment nie uniosła głowy znad ekranu, zakładając, że jakiś chcący dorobić dzieciak namierzył ją i liczył na proste zadanie w stylu „przynieś, wynieś, pozamiataj”. Nie, dzisiaj była tu dla przyjemności. Dopiero, kiedy na granicy jej wzroku znalazła się dłoń, zawiesiła kciuk nad wyświetlaczem, powstrzymując się od wpisania kolejnej litery. Spojrzenie przesunęło się do góry, jakby zaraz miała ustawić do pionu nachalnego gnojka, dać mu wyraźnie do zrozumienia, co oznacza „nie”.
Z początku pomyślała, że po prostu coś jej się przywidziało, ale nie mogłaby pomylić tej ognistej grzywy z żadną inną. Palce, na których z początku skupił się wzrok nim podążył w kierunku reszty przyczepionej do nich postaci, też zdawały jej się jakby znajome. W końcu tyle razy splatała z nimi własne, czyniąc z młodego chłopaka swoją odskocznię od problemów, obiekt do wyładowywania stresu, szukając w nim tego, czego brakowało jej w swoim związku lub przynajmniej tego namiastki. Nie słyszała go tak długo, że na nowo musiała uczyć się jego głosu – słuch, jak ta stara babcia, miała już nie ten, przynajmniej w nieszczęsnym prawym uchu. Wszystko brzmiało inaczej.
Miała tak wiele pytań, które chciała teraz z siebie wyrzucić. Czy wyglądałoby to, jakby się martwiła, albo przejmowała zniknięciem rudzielca? Przez ułamek sekundy w głowie Asami pojawiła się nawet myśl, żeby skopać mu tyłek za brak jakiegokolwiek znaku życia z jego strony, żadnego pożegnania, wiadomości wysłanej w dowolny sposób. Nie miała jednak do tego żadnego prawa. To przecież była jedynie przelotna znajomość, utrzymywana w tajemnicy, bez żadnych zobowiązań. Nie szukała go, jeśli nie liczyć pojawiania się w pobliżu miejsc, w których się spotykali – przynajmniej z początku. Wreszcie skłoniła się ku myśli, że wyjechał z miasta, być może na studia, być może za jakąś stałą pracą. Wolała odpychać te czarne scenariusze, w których przez nią ktoś go dopadł, albo sam dorobił się wreszcie kłopotów. Większość śladów swojej działalności potrafiła jakoś zatrzeć, ale nie odpowiadała za zdolności posłańców.
– Tylko jedno? W każdej bajce są trzy… – odparła wygaszając ekran telefonu i odkładając go na blat wyświetlaczem w dół, niewerbalnie dając tym znać, że skupił całą jej uwagę. Sięgnęła po karty i utrzymując kontakt wzrokowy, zaczęła je tasować. Zachowała spokój, mimo wszystkich emocji, które przepłynęły przez nią na widok Shina. – Kilka rund w pokera czy blackjacka? – Niby dał jej wolny wybór, ale ostateczną decyzję i tak mimo wszystko pozostawiła jemu. Było zbyt wiele opcji, żeby wybrać. Choć jednego mogła być pewna: będzie nim za bardzo rozproszona, żeby jeszcze próbować oszukiwać.
W każdej bajce są trzy życzenia.
Uśmiechnął się, bo obydwoje wiedzieli, że ich życia nie miały z bajką nic wspólnego. Gdyby było inaczej, może tamtego dnia nie czaiłby się za jedynym z budynków, skryty w gęstym cieniu, ze wzrokiem śledzącym znajome oblicze. Nie czułby mrowienia w placach i suchości wypełniającej usta jak garść sypkiego piachu. Nie musiałby się z nią żegnać. Po prostu wyszedłby w stronę otulonej wierzchnim nakryciem sylwetki, stanowczym krokiem odmierzając trasę, by na samym końcu zatopić dłonie w długich włosach, oprzeć swoje czoło o jej. Może w bajce nie byłoby miejsca na zapracowanego męża i zaniedbaną żonę; na kochanka, który wdarł się do idealnego obrazka głupim zrządzeniem losu, jak wściekłe fale stopniowo atakujące skałę - nadwyrężając fundamenty małżeńskiej relacji. W takiej rzeczywistości wszystko byłoby proste - i właśnie ta świadomość udowadniała, jak daleko im było do perfekcji z telewizyjnych filmów i dziecinnych opowiastek.
Nie wierzył też w przypadki. Fukkatsu było zbyt rozległe i zbyt tłumne, aby wpaść na kogoś bez wcześniejszego umówienia się. Jaka była szansa, że spotka tu akurat ją? Jedna do miliona?
Do miliarda?
Siadając naprzeciwko, wpatrzył się w znajome oblicze. Szukał tam wspomnień, które mimowolnie nakładały się jak kalka na jej obecną wersję. Kosmyk włosów wyślizgujący się zza ucha. Błysk w oczach łapiący najlżejszy ruch światła. Zmarszczony nos tuż przed parsknięciem śmiechem i zaciśnięte usta, gdy się na niego wściekała. Drobne gesty, które zakorzeniły się w pamięci jak odnóża starego drzewa. Nie potrafił ściąć tego kolosa; zbyt wielkie miał dla niego znaczenie. Czubki rozgałęzień sięgały głębiej, poza granice umysłu. Oplatały jego gardło, płuca i serce, ściskając je jak wyżymany materiał. Frustracja mieszała się z bezradnością. Mógł wprawdzie uciec, gdy jeszcze go nie dostrzegła. Przekreśliłby wtedy ten klub z listy odwiedzanych miejsc, jeszcze bardziej zmniejszając prawdopodobieństwo ich następnej konfrontacji. Rozważał to nawet - przynajmniej przez sekundę, nim nie zorientował się, że szedł w kierunku jej stolika, kompletnie niepodatny na sprzeciwienia racjonalnej części osobowości. Wewnętrznie w nim wrzało, to dudnienie krwi czuł nawet w skroniach, gdy dotarł do kobiety, położył dłoń na blacie. Gdy walczył sam ze sobą, aby nie sięgnąć...
Dość - nakazał sobie, odpierając nachalność pobudek. Musiał trzymać je na krótkiej smyczy, skrócić na tyle, by nie przeszkadzały. Nie teraz, gdy opadł już na siedzisko, gdy w jej szczupłych dłoniach przemykały karty.
Skrzywił się lekko, przylegając plecami do oparcia krzesła. Miał do niej nie mniej pytań. Co tu robiła. Dlaczego nosiła maskę. Dlaczego nie ma do niego pretensji. Dlaczego go nie szukała, skoro tyle ich łączyło. Dlaczego...
- Blackjack - wybrał, ucinając tornado rozterek. - Wyjaśnij mi tylko zasady gry.
Uśmiechnął się, bo obydwoje wiedzieli, że ich życia nie miały z bajką nic wspólnego. Gdyby było inaczej, może tamtego dnia nie czaiłby się za jedynym z budynków, skryty w gęstym cieniu, ze wzrokiem śledzącym znajome oblicze. Nie czułby mrowienia w placach i suchości wypełniającej usta jak garść sypkiego piachu. Nie musiałby się z nią żegnać. Po prostu wyszedłby w stronę otulonej wierzchnim nakryciem sylwetki, stanowczym krokiem odmierzając trasę, by na samym końcu zatopić dłonie w długich włosach, oprzeć swoje czoło o jej. Może w bajce nie byłoby miejsca na zapracowanego męża i zaniedbaną żonę; na kochanka, który wdarł się do idealnego obrazka głupim zrządzeniem losu, jak wściekłe fale stopniowo atakujące skałę - nadwyrężając fundamenty małżeńskiej relacji. W takiej rzeczywistości wszystko byłoby proste - i właśnie ta świadomość udowadniała, jak daleko im było do perfekcji z telewizyjnych filmów i dziecinnych opowiastek.
Nie wierzył też w przypadki. Fukkatsu było zbyt rozległe i zbyt tłumne, aby wpaść na kogoś bez wcześniejszego umówienia się. Jaka była szansa, że spotka tu akurat ją? Jedna do miliona?
Do miliarda?
Siadając naprzeciwko, wpatrzył się w znajome oblicze. Szukał tam wspomnień, które mimowolnie nakładały się jak kalka na jej obecną wersję. Kosmyk włosów wyślizgujący się zza ucha. Błysk w oczach łapiący najlżejszy ruch światła. Zmarszczony nos tuż przed parsknięciem śmiechem i zaciśnięte usta, gdy się na niego wściekała. Drobne gesty, które zakorzeniły się w pamięci jak odnóża starego drzewa. Nie potrafił ściąć tego kolosa; zbyt wielkie miał dla niego znaczenie. Czubki rozgałęzień sięgały głębiej, poza granice umysłu. Oplatały jego gardło, płuca i serce, ściskając je jak wyżymany materiał. Frustracja mieszała się z bezradnością. Mógł wprawdzie uciec, gdy jeszcze go nie dostrzegła. Przekreśliłby wtedy ten klub z listy odwiedzanych miejsc, jeszcze bardziej zmniejszając prawdopodobieństwo ich następnej konfrontacji. Rozważał to nawet - przynajmniej przez sekundę, nim nie zorientował się, że szedł w kierunku jej stolika, kompletnie niepodatny na sprzeciwienia racjonalnej części osobowości. Wewnętrznie w nim wrzało, to dudnienie krwi czuł nawet w skroniach, gdy dotarł do kobiety, położył dłoń na blacie. Gdy walczył sam ze sobą, aby nie sięgnąć...
Dość - nakazał sobie, odpierając nachalność pobudek. Musiał trzymać je na krótkiej smyczy, skrócić na tyle, by nie przeszkadzały. Nie teraz, gdy opadł już na siedzisko, gdy w jej szczupłych dłoniach przemykały karty.
Skrzywił się lekko, przylegając plecami do oparcia krzesła. Miał do niej nie mniej pytań. Co tu robiła. Dlaczego nosiła maskę. Dlaczego nie ma do niego pretensji. Dlaczego go nie szukała, skoro tyle ich łączyło. Dlaczego...
- Blackjack - wybrał, ucinając tornado rozterek. - Wyjaśnij mi tylko zasady gry.
Starała się trzymać fason, udawać, że to tylko przypadkowe spotkanie z równie przypadkową osobą – współpracownikiem, znajomym, kimś, z kim mogłaby zamienić dwa zdania i powrócić do poprzedniego zajęcia. Udawanie, że nie jest ciekawa tego, co działo się, gdy nagle zniknął i przestał się odzywać było jednak męczące. Nie znała przyczyny, a to zawsze ją irytowało. Zupełnie jak w pracy, kiedy coś się wykrzaczyło, choć na pierwszy i dziesiąty rzut oka powinno normalnie działać. Coś musiało tu być nie tak, a Shirai bardzo chciała wiedzieć co dokładnie. Lubiła być w posiadaniu informacji.
– W blackjacku trzeba zyskać sumę punktów jak najbardziej zbliżoną do 21, ale bez przekraczania tej wartości. Zagramy na jedną talię, 52 karty. Od dwójki do dziesiątki to wartość punktowa równa numerowi karty: dwójka to dwa, trójka trzy, dziesiątka dziesięć. – Obróciła karty w dłoniach i zaczęła je tasować, przekładając po jednej lub kilka sprawnymi, szybkimi ruchami pomiędzy palcami. Przesuwała kciukiem po rewersach, zsuwając je ze stosiku i mieszając z drugim, nawet nie patrząc na tę czynność, jakby robiła to na tyle często, że było to dla niej wręcz mechaniczne.
– As to jeden lub jedenaście, zależnie jaki wynik jest nam bardziej potrzebny. Walet, dama i król to dziesięć punktów. Mogę przyjąć rolę krupiera – ten musi przestrzegać zasady, że jeśli ma 16 punktów i mniej to dobiera kartę… Cholera.
Jej spojrzenie pomknęło przez przestrzeń, która oddzielała stolik od baru. Przez krótką chwilę patrzyła na kogoś, a ruchy jej dłoni zatrzymały się. Wreszcie zacisnęła palce na brzegach i podniosła się, odwracając głowę w kierunku Shina. Zgarnęła torebkę i sięgnęła do nadgarstka mężczyzny, oplatając się wokół niego uściskiem; lekko pociągnęła w swoją stronę, niemo dając znać, żeby ruszył za nią.
Wprowadziła go do pomieszczenia, które wyglądało jak prywatna salka albo pokój dla VIP-ów. Po zamknięciu drzwi muzyka nie była już tak dudniąca i wślizgująca się pod czaszkę, wywołująca wibracje całego ciała przy każdym mocniejszym basowym wybrzmieniu. Podprowadziła go do kanapy i oswobodziła rękę, zaraz jednak kładąc dłoń na jego klatce piersiowej i lekko popychając. Zmrużone delikatnie oczy zdradzały, że gdzieś pod maską pojawił się szelmowski uśmieszek. Okrążyła stolik i wreszcie usiadła, swoje rzeczy kładąc gdzieś obok, a stosik kart na blacie przed sobą.
– A więc wracając. Najpierw stawia się zakład, potem gracz i krupier dostają po dwie karty – u gracza obie są odsłonięte, u krupiera tylko jedna. Gracz może: dobrać kartę, nie dobierać, podwoić stawkę – tylko przy pierwszych dwóch kartach i wtedy może dobrać tylko jedną dodatkową, albo wykonać split. To ostatnie w przypadku, kiedy dwie otrzymane jako pierwsze karty mają taką samą wartość, przykładowo dwie szóstki. Dokłada się więc drugą stawkę o takiej samej wartości jak pierwsza, jedną „powtórzoną” kartę odkłada się na bok i można dobierać karty dalej, po jednej do obu stosów.
Pochyliła się, sięgając pod stolik do ukrytego barku, z którego wyciągnęła dwie szklanki i butelkę czegoś ciemnego. Wybór był na chybił-trafił, a ten trafił padł najwyraźniej na czarny rum. Nalała trochę trunku do obu naczyń.
– Życzenie jako wielka wygrana po, dajmy na to… siedmiu rozdaniach. Co ty na to, żeby stawką zakładów były odpowiedzi na ważne pytania? Możemy też pić szklankę do dna po przegranej albo grać w rozbieranego. Zakład to zakład, każdy będzie dobry.
Rozdanie:
Dwukrotny rzut k6 i suma wyników równa się 1 karta.
2-10 – karty od dwójki do dziesiątki
11 – as
12 – król, dama lub walet
Gracz:
– Na start otrzymuje 2 odkryte karty.
– Może dobrać kartę / nie dobierać karty / przy pierwszym rozdaniu podwoić stawkę i dobrać tylko 1 kartę w trakcie całego rozdania / jeśli ma "parę" - rozdzielić karty dokładając taką samą stawkę i dobierać do obu stosów.
Krupier:
– Na start otrzymuje 1 odkrytą i 1 zakrytą kartę.
– Po decyzji gracza odkrywa drugą kartę i dobiera kolejną, jeśli jego wynik jest mniejszy lub równy 16.
Jeśli czterokrotnie wypadnie nam taka sama karta (np. trójka) to przy piątej takiej można zrobić przerzut kości – gramy na 1 talię, więc nie może być więcej niż 4 takie same. Wyjątek stanowi 12, bo obejmuje aż trzy figury, dlatego mechanika jest upośledzona.
– W blackjacku trzeba zyskać sumę punktów jak najbardziej zbliżoną do 21, ale bez przekraczania tej wartości. Zagramy na jedną talię, 52 karty. Od dwójki do dziesiątki to wartość punktowa równa numerowi karty: dwójka to dwa, trójka trzy, dziesiątka dziesięć. – Obróciła karty w dłoniach i zaczęła je tasować, przekładając po jednej lub kilka sprawnymi, szybkimi ruchami pomiędzy palcami. Przesuwała kciukiem po rewersach, zsuwając je ze stosiku i mieszając z drugim, nawet nie patrząc na tę czynność, jakby robiła to na tyle często, że było to dla niej wręcz mechaniczne.
– As to jeden lub jedenaście, zależnie jaki wynik jest nam bardziej potrzebny. Walet, dama i król to dziesięć punktów. Mogę przyjąć rolę krupiera – ten musi przestrzegać zasady, że jeśli ma 16 punktów i mniej to dobiera kartę… Cholera.
Jej spojrzenie pomknęło przez przestrzeń, która oddzielała stolik od baru. Przez krótką chwilę patrzyła na kogoś, a ruchy jej dłoni zatrzymały się. Wreszcie zacisnęła palce na brzegach i podniosła się, odwracając głowę w kierunku Shina. Zgarnęła torebkę i sięgnęła do nadgarstka mężczyzny, oplatając się wokół niego uściskiem; lekko pociągnęła w swoją stronę, niemo dając znać, żeby ruszył za nią.
Wprowadziła go do pomieszczenia, które wyglądało jak prywatna salka albo pokój dla VIP-ów. Po zamknięciu drzwi muzyka nie była już tak dudniąca i wślizgująca się pod czaszkę, wywołująca wibracje całego ciała przy każdym mocniejszym basowym wybrzmieniu. Podprowadziła go do kanapy i oswobodziła rękę, zaraz jednak kładąc dłoń na jego klatce piersiowej i lekko popychając. Zmrużone delikatnie oczy zdradzały, że gdzieś pod maską pojawił się szelmowski uśmieszek. Okrążyła stolik i wreszcie usiadła, swoje rzeczy kładąc gdzieś obok, a stosik kart na blacie przed sobą.
– A więc wracając. Najpierw stawia się zakład, potem gracz i krupier dostają po dwie karty – u gracza obie są odsłonięte, u krupiera tylko jedna. Gracz może: dobrać kartę, nie dobierać, podwoić stawkę – tylko przy pierwszych dwóch kartach i wtedy może dobrać tylko jedną dodatkową, albo wykonać split. To ostatnie w przypadku, kiedy dwie otrzymane jako pierwsze karty mają taką samą wartość, przykładowo dwie szóstki. Dokłada się więc drugą stawkę o takiej samej wartości jak pierwsza, jedną „powtórzoną” kartę odkłada się na bok i można dobierać karty dalej, po jednej do obu stosów.
Pochyliła się, sięgając pod stolik do ukrytego barku, z którego wyciągnęła dwie szklanki i butelkę czegoś ciemnego. Wybór był na chybił-trafił, a ten trafił padł najwyraźniej na czarny rum. Nalała trochę trunku do obu naczyń.
– Życzenie jako wielka wygrana po, dajmy na to… siedmiu rozdaniach. Co ty na to, żeby stawką zakładów były odpowiedzi na ważne pytania? Możemy też pić szklankę do dna po przegranej albo grać w rozbieranego. Zakład to zakład, każdy będzie dobry.
Blackjack
Mechanika upośledzona
Mechanika upośledzona
Rozdanie:
Dwukrotny rzut k6 i suma wyników równa się 1 karta.
2-10 – karty od dwójki do dziesiątki
11 – as
12 – król, dama lub walet
Gracz:
– Na start otrzymuje 2 odkryte karty.
– Może dobrać kartę / nie dobierać karty / przy pierwszym rozdaniu podwoić stawkę i dobrać tylko 1 kartę w trakcie całego rozdania / jeśli ma "parę" - rozdzielić karty dokładając taką samą stawkę i dobierać do obu stosów.
Krupier:
– Na start otrzymuje 1 odkrytą i 1 zakrytą kartę.
– Po decyzji gracza odkrywa drugą kartę i dobiera kolejną, jeśli jego wynik jest mniejszy lub równy 16.
Jeśli czterokrotnie wypadnie nam taka sama karta (np. trójka) to przy piątej takiej można zrobić przerzut kości – gramy na 1 talię, więc nie może być więcej niż 4 takie same. Wyjątek stanowi 12, bo obejmuje aż trzy figury, dlatego mechanika jest upośledzona.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Nie potrafił wytłumaczyć sobie dlaczego przyszedł do klubu, ale jeszcze bardziej, dlaczego nie wymknął się, gdy dostrzegł kogoś, kogo najlepiej określa termin zadry. Uciążliwy ból powracał czasami, gdy wykonywał pozornie nieprzemyślany odruch - psychika musiała to jednak łączyć z przeszłością, z jednym z dziesiątków wieczorów, gdy robił dokładnie to samo, w dokładnie ten sam sposób, przynajmniej do chwili, aż nie docierało do niego, że brakuje dopełnienia sceny. Ocierał się o drzazgę dotyczącą wspomnień o niej i to wywoływało mimowolny ścisk - w gardle, w piersi, w żołądku. Rozcierał miejsca, ale im bardziej starał się załagodzić swój stan, tym gorzej na tym wychodził. Powracały kawałki wspólnych chwil, które zbyt silnie przypieczętował młodzieńczą nadgorliwością. Powinien zdawać sobie już sprawę, że to nic nie znaczyło, nie miało przyszłości i nigdy nie stanowiło powodu, dla którego obydwoje zechcieliby zrezygnować z prowadzonych żyć.
A jednak dławił się teraz jak gówniarz czekający na odpowiedź dziewczyny; jakby resztkami odwagi zagaił jedną ze starszych studentek, wystawiając się na pośmiewisko, jeżeli go odrzuci. Zmarszczone brwi drgnęły nieco mocniej, ściągnęły się, gdy podczas tłumaczeń, Shirai gwałtownie wstała. Machinalnie chciał zrobić to samo, ale uprzedziła go, porywając z miejsca i sprawiając, że poczuł się dziwnie niesamodzielny.
I było to zbyt znajome uczucie; prawie zepchnięte poza margines i przysypane gruzem, ale wciąż cholernie wystające tam, gdzie konstrukcje relacji jeszcze trzymały się resztkami sił, jeszcze nie pozwoliły do końca zapaść się dachowi, runąć jednej ze ścian.
Prowadziła go. Szedł pół kroku za nią, z nadgarstkiem zamkniętym przez kajdany szczupłych palców. Ciepło kobiety mrowiło. Dudnienie muzyki towarzyszyło każdemu szurnięciu adidasów, wokół roiło się od dusznych oddechów, fal rozpuszczonych dziewczęcych włosów i odbijających neonowe kolory lamp błyskotek. Te ostatnie raziły w oczy.
Ktoś niedaleko wylał alkohol - pieniący się płyn skapywał z rogu kwadratowego blatu jak odmierzające czas ziarnka piasku. Każda kropla to jedna sekunda.
Naliczył dziesięć.
Potem wnękę zasłoniły rozedrgane tańcem sylwetki. Od uderzeń setek par butów tętniło w całym klubie; Shina nie opuszczało wrażenie, że idzie po ruchomej, podskakującej belce. Oddychał wpierw wolno, ale z każdym przebytym metrem - coraz płycej. Jakby się zmęczył. Albo jakby jej dotyk parzył i potrzebował większej ilości tlenu.
Zamknięcie za nimi drzwi odcięło część bodźców z cichym, ale kategorycznym hukiem.
Odetchnął, dopiero zdając sobie sprawę, że w pewnym punkcie wędrówki musiał wstrzymać oddech. Spojrzenie od razu przesunęło się po bokach i suficie, po podłodze - w porównaniu do parkietu - czystej i wypolerowanej. Jeszcze gdy badał wyżyny pomieszczenia poczuł na piersi dotyk. Posłusznie siadł na kanapie, wpasowując się leniwie w twarde, skórzane obicie. Łokieć mimowolnie trafił na oparcie, druga dłoń sięgnęła przed siebie. Nie zdążył chwycić jej biodra, choć pod opuszkami czuł materiał przylegający do jej ciała i jego fakturę, gdy ręka ześlizguje się na udo. Może to tylko jedno ze wspomnień ożyło.
Opuścił dłoń na nogę, wzrokiem tocząc po stole. Patrząc po tym, jak wprawnie manewrowała kartami, mogła już od początku stworzyć pułapkę - zbyt wiele naoglądał się filmów i zbyt wiele nasłuchał się plotek o krupierach jednocześnie tasujących i liczących, znających pozycję każdego asa, każdego króla.
- Życzenia jako wielka wygrana po, dajmy na to, siedmiu rozdaniach.
Przytaknął na to bez problemu, bębniąc palcami o kolano. Wiedział z czego bierze się ścierpnięcie karku - z potrzeby chwycenia za karty i przełożenia ich po swojemu. Powinien to zrobić, a mimo tego uniósł wzrok znad rozdanych opcji - asa trefl i piątki karo - wbijając wyczekujące spojrzenie w zamaskowane oblicze.
- Nie piję.
Chciał to powiedzieć inaczej.
Wiesz, że nie piję zaległo mu jednak w przełyku.
Może wcale nie wiedziała. Nie pamiętała takich rzeczy.
- Więc rozbierany - zdecydował. - Krupier odkrywa drugą kartę dopiero, gdy zażąda tego gracz, tak? Czy gra automatycznie się kończy, jeżeli krupier przekracza 21?
A jednak dławił się teraz jak gówniarz czekający na odpowiedź dziewczyny; jakby resztkami odwagi zagaił jedną ze starszych studentek, wystawiając się na pośmiewisko, jeżeli go odrzuci. Zmarszczone brwi drgnęły nieco mocniej, ściągnęły się, gdy podczas tłumaczeń, Shirai gwałtownie wstała. Machinalnie chciał zrobić to samo, ale uprzedziła go, porywając z miejsca i sprawiając, że poczuł się dziwnie niesamodzielny.
I było to zbyt znajome uczucie; prawie zepchnięte poza margines i przysypane gruzem, ale wciąż cholernie wystające tam, gdzie konstrukcje relacji jeszcze trzymały się resztkami sił, jeszcze nie pozwoliły do końca zapaść się dachowi, runąć jednej ze ścian.
Prowadziła go. Szedł pół kroku za nią, z nadgarstkiem zamkniętym przez kajdany szczupłych palców. Ciepło kobiety mrowiło. Dudnienie muzyki towarzyszyło każdemu szurnięciu adidasów, wokół roiło się od dusznych oddechów, fal rozpuszczonych dziewczęcych włosów i odbijających neonowe kolory lamp błyskotek. Te ostatnie raziły w oczy.
Ktoś niedaleko wylał alkohol - pieniący się płyn skapywał z rogu kwadratowego blatu jak odmierzające czas ziarnka piasku. Każda kropla to jedna sekunda.
Naliczył dziesięć.
Potem wnękę zasłoniły rozedrgane tańcem sylwetki. Od uderzeń setek par butów tętniło w całym klubie; Shina nie opuszczało wrażenie, że idzie po ruchomej, podskakującej belce. Oddychał wpierw wolno, ale z każdym przebytym metrem - coraz płycej. Jakby się zmęczył. Albo jakby jej dotyk parzył i potrzebował większej ilości tlenu.
Zamknięcie za nimi drzwi odcięło część bodźców z cichym, ale kategorycznym hukiem.
Odetchnął, dopiero zdając sobie sprawę, że w pewnym punkcie wędrówki musiał wstrzymać oddech. Spojrzenie od razu przesunęło się po bokach i suficie, po podłodze - w porównaniu do parkietu - czystej i wypolerowanej. Jeszcze gdy badał wyżyny pomieszczenia poczuł na piersi dotyk. Posłusznie siadł na kanapie, wpasowując się leniwie w twarde, skórzane obicie. Łokieć mimowolnie trafił na oparcie, druga dłoń sięgnęła przed siebie. Nie zdążył chwycić jej biodra, choć pod opuszkami czuł materiał przylegający do jej ciała i jego fakturę, gdy ręka ześlizguje się na udo. Może to tylko jedno ze wspomnień ożyło.
Opuścił dłoń na nogę, wzrokiem tocząc po stole. Patrząc po tym, jak wprawnie manewrowała kartami, mogła już od początku stworzyć pułapkę - zbyt wiele naoglądał się filmów i zbyt wiele nasłuchał się plotek o krupierach jednocześnie tasujących i liczących, znających pozycję każdego asa, każdego króla.
- Życzenia jako wielka wygrana po, dajmy na to, siedmiu rozdaniach.
Przytaknął na to bez problemu, bębniąc palcami o kolano. Wiedział z czego bierze się ścierpnięcie karku - z potrzeby chwycenia za karty i przełożenia ich po swojemu. Powinien to zrobić, a mimo tego uniósł wzrok znad rozdanych opcji - asa trefl i piątki karo - wbijając wyczekujące spojrzenie w zamaskowane oblicze.
- Nie piję.
Chciał to powiedzieć inaczej.
Wiesz, że nie piję zaległo mu jednak w przełyku.
Może wcale nie wiedziała. Nie pamiętała takich rzeczy.
- Więc rozbierany - zdecydował. - Krupier odkrywa drugą kartę dopiero, gdy zażąda tego gracz, tak? Czy gra automatycznie się kończy, jeżeli krupier przekracza 21?
Ye Lian ubóstwia ten post.
maj 2038 roku