Mieszkanie, a właściwie dwa, połączone na skutek zawalenia się podłogi w jednym z pomieszczeń, w którym od lat rządzi Toshiko. We wnętrzu panuje względny ład, jeśli nie liczyć obdrapanych ścian, złażących tapet i łuszczącej się farby, gdzieniegdzie walczącej o dominację z grzybem żyjącym własnym życiem po licznych zalaniach. W niektórych oknach nie ma szyb, co naprawione zostało prowizorycznym wstawieniem w te miejsca kartonów, zawieszenia szmat czy zabicia deskami. W jednym z pokoi przynależących do czwartego piętra, a mających być prawdopodobnie łazienką, gdyby budynek doczekał swoich "złotych lat", uszkodzeniu uległ sufit, dzięki czemu podczas opadów regularnie do wnętrza dostaje się woda. Najczęściej pod dziurą znajduje się nowoczesny system pozyskiwania tej cieczy w postaci wyjątkowo nie dziurawej metalowej beczki.
Sypialnię Akiyama urządziła sobie w jednym z pomieszczeń z trzeciego piętra, najmniej przewiewnym, niewyposażonym w system automatycznej klimatyzacji o wdzięcznej nazwie "dziury w ścianach". Jest to najcieplejsza część apartamentu, w której od czasu do czasu spotkać można zabłąkanego szczura. Na tych gości czeka zmyślna pułapka w postaci pudła z puszkami poprzyczepianymi w środku, tak, by swobodnie mogły się kręcić, do którego gryzonie łatwo mogą wejść, ale nie mają szans się wydostać. Łóżko stanowi wyraźnie mający swoje czasy świetności za sobą materac wciśnięty w kąt, niedaleko niego stoi popękane lustro. Półki i szafki sklecone zostały ze skrzyń lub szczątków palet. W sypialni znaleźć można sporo świec, z których dziewczyna korzysta tak do oświetlania, jak i ogrzewania.
Na uwagę, z racji nieodstręczającego wyglądu, zasługuje również część, którą nazwać można "salonem z aneksem kuchennym", która to znajduje się w mieszkaniu 20. Swoje miejsce odnalazła tam przytaszczona z jakiegoś śmietnika kanapa, ledwo trzymający się życia stolik, rozklekotana komódka, na której wyjątkowo bujnie rośnie bliżej nieokreślona roślinka wyhodowana własnoręcznie przez Toshiko. W kuchni da się nawet coś przygotować, pod warunkiem, że albo rozpali się tam małe ognisko, albo znajdzie jakąś bezpańską butlę z gazem. Lodówka z kolei to bardziej półka do przechowywania rzeczy, bo niezbyt działa nawet, jeśli akurat jest prąd. Zimą jak znalazł, jeśli upchnąć tam śnieg.
Kolejna bezsenna noc jeszcze bardziej podkreśliła sińce pod jego oczami. Wyprawa do parku miała być tylko niewinnym, nieco infantylnym spacerem w poszukiwaniu zawodzących duchów, a zmieniła się w koszmar, na który nawet yurei nie był przygotowany. Choć przecież powinien - od niemal roku balansując na granicy zaświatów.
O odespaniu tego wszystkiego nawet nie chciał myśleć. Cały pech, jaki tylko mógł mu się przytrafić, spadł na niego poprzedniej nocy. Żebra nadal bolały po spotkaniu z mackami yokai i choć Jiro naprawdę doceniał, że tylko żebra, to i tak był zirytowany zarówno bólem pojawiającym się przy każdym oddechu, jak i kolejnymi śladami. Zauważył je, gdy wrócił do legowiska się przebrać, bo przecież czym byłaby pełnia pecha bez ulewnego deszczu i powrotu na pieszo w przemoczonych ubraniach aż z centrum.
Pociągnął żałośnie nosem. Dostanie zapalenia płuc i umrze.
(i bardzo kurwa dobrze)
Zszedł z dachu na klatkę schodową. Miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Niby najważniejszą, ale celowo odwlekał ją na sam koniec. Sprawdzić co z Toshiko. Nie miał co prawda żadnych podejrzeń, że mogło stać się jej coś złego, poza samą jej - najpewniej chwilową - obecnością w parku, bo to stworzenie przetrwanie zdałoby spokojnie na szóstkę z plusem, ale i tak odwlekał nieuniknione. Może to wyrzuty sumienia spowodowane kilkumiesięcznym zniknięciem, które póki co skutecznie zagłuszał, ale te i tak przebijały się do podświadomości.
– Liczę do trzech albo wchodzę z drzwiami – warknął, zanim załomotał w drzwi z siłą, którą nie powstydziłoby się Tsunami odwiedzające nawiedzony dom.
Dał młodej oczywiście trochę więcej niż trzy sekundy, był w końcu wspaniałomyślny. Podrapał się w zamyśleniu po brodzie, zerkając na klatkę schodową. Co tu tak znowu piździło mrozem po nerach? Pewnie gdzieś odpadły prowizoryczne kartonowe zabezpieczenia którejś z dziur w ścianach. Trzeba będzie przed zimą znowu zrobić inspekcję całego bloku. Niedługo będzie składał się w większej ilości z kartonu niż z cegieł.
@Akiyama Toshiko
Po nocy spędzonej u znajomej przyjaciółki wraz z paroma innymi dzieciakami, mogła wreszcie wrócić na swoje włości. Chciała wrócić już wcześniej, jednak nie była w stanie przekonać stanowczej jasnowłosej, że da sobie radę i nic jej się nie stanie – postanowiła więc grzecznie udać się wraz z nią na piżama party po przygodzie pełnej wrażeń, słodko nieświadoma tego, przed czym udało im się uciec. Dopiero po przebudzeniu się znów naszły ją wyrzuty, że kiedy ostatni raz widziała tatę, strzeliła mu księżniczkowym fochem – martwiła się o niego, w końcu widziała go przez chwilę, a potem gdzieś jej zniknął. Nie chciała jakoś do końca uwierzyć w słowa Jino, że pewnie wrócił do domu. Jeśli tam by się kierował, zapewne zawlókłby ją za fraki ze sobą. Mimo wszystko, była jeszcze nieletnia i wałęsała się po północy daleko od „bezpiecznych” terenów Nanashi.
Zdążyła się rozbudzić pomimo swojego wiecznego niewyspania, nawet po drodze zahaczyła o sklep, żeby zorganizować sobie coś świeżego na późne śniadanie. Znalezione pisiąt jenów nie mogło pójść na zmarnowanie. Nie zaglądała jednak do Jiro, nawet nie sprawdziła, czy faktycznie był u siebie, jakby wciąż udawała wielce urażoną za typową pierdołę, po której chodziła nastroszona nawet i ze dwa dni. Hasegawa był jej kochanym – i jedynym – rodzicem, więc nie umiała się gniewać długo. Chyba, że o ten wypad po mleko, przez który nie było go długie miesiące, poczuła się porzucona i odrobinę zagubiona, nie mając pojęcia czy mężczyzna w ogóle kiedykolwiek wróci, co się z nim dzieje i czy stała się zbyt dużym ciężarem dla niego. Ale dzięki temu znalazła nieco stabilniejszą pracę, bo stałe źródło zarobku było w jej sytuacji jedyną szansą na przeżycie. W końcu nikt by jej nie dał kasy z socjalu, bo był za jej istnienie, ale nie na jej konto. No i był to też czas, w którym poznała dziewczynę, która jako jedna z nielicznych nie wyśmiewała jej pochodzenia, a wręcz próbowała pomóc przetrwać. Toshiko była jak karaluch. Przetrwałaby pewnie nawet apokalipsę.
– Żesz kur… – syknęła, kiedy przejechała przypadkiem nożem po palcu w reakcji na niespodziewaną wizytę i ten łomot dobiegający od strony drzwi. Jeszcze ton ojca… Już mentalnie przygotowywała się na jakiś ochrzan, zaczynając szukać argumentów na dowolny z zarzutów. Nie chcąc jednak musieć szukać nowej dechy na odgrodzenie swojego wspaniałego apartamentu od korytarza, ruszyła zadek w stronę hałasu, wsuwając skaleczony palec między wargi. Najchętniej wyskoczyłaby teraz oknem, żeby tylko uniknąć najwyraźniej zdenerwowanego ojca. Jak mówił, że wejdzie z drzwiami, to wierzyła na słowo.
– Rozwalisz to naprawiasz, ostrzegam – rzuciła, a następnie otworzyła i od razu wpuściła tego furiata do środka, zanim jej tu wparuje razem z futryną i, biorąc pod uwagę stan budynku, połową ściany. – Czego sobie, szanowny pan z FBI, życzy? – Jej ton był może odrobinę zbyt złośliwy, ale przynajmniej uspokoiła się tam w środeczku, że Jiro jednak wyglądał dość żywo.
Psikus - pech
Hasegawa Jirō ubóstwia ten post.
Problem polegał jednak na tym, że absolutnie nikt nie zdawał sobie sprawy, że Jiro powinien być ze dwa metry pod najgłębszą warstwą śmieci gdzieś na miejskim wysypisku. Nawet teraz, gdy patrzył w oczy Toshiko, nie widział w nich żadnego nadzwyczajnego zaskoczenia ani przerażenia. Przynajmniej nie takiego, które przewyższałoby dozwolone normy reakcji na jego niespodziewane wparowanie z gracją fali uderzeniowej.
– Shhh, jak rozwalę to ci te drzwi zakleję folią – powiedział, czując niewypowiedzianą ulgę, że dzieciakowi nic nie jest i odganiając od siebie myśl, że niedługo będzie musiał ją znowu zostawić, tym razem już na zawsze i całkiem intencjonalnie – Nie będzie wiało od klatki i od razu będzie widać czy jesteś w domu. Same plusy.
Razaro był jak wampir, samo otwarcie drzwi było już wystarczającym zaproszeniem żeby zalęgł się w czyimś wnętrzu. Minął Toshiko, przy okazji nie szczędząc jej ciężkiego patnięcia po głowie, choć już w tym momencie bardziej niż nią był zainteresowany szybką inspekcją mieszkania. Oczy drapieżników od razu wyłapywały ruch w otoczeniu, a jego ślepia z równie instynktownie wyłapywały jedzenie.
– Ładnie starego ojca witasz – rzucił z przekąsem, sprawiając, że dłoń zsunęła się z jej głowy, celowo targając jej włosy.
Tym samym Jiro dał dziecku wreszcie spokój, by zająć wcześniej upatrzone miejsce na kanapie. Z nieco zazdrosnym zaskoczeniem zauważył, że ten mebel był w o wiele lepszym i wygodniejszym stanie niż ta chujnia, na której przyszło mu spać na dachu. Sięgnął po włożoną za ucho zdobyczną fajkę i rozejrzał się za zapalniczką.
– Jak tam nocna wyprawa do parku? Złapane coś poza zapaleniem płuc? – spytał siląc się na dość neutralny ton głosu, przechodząc do sedna swojej wizyty, nawet nie kryjąc się z wiedzą na temat plotek, które mogły tam kogokolwiek ściągnąć.
Przejechał dłonią po kieszeniach zarówno spodni jak i bluzy, nie odpuszczając w poszukiwaniach ognia, zerkając na Toshiko spode łba.
A ten sobie wrócił jak gdyby nigdy nic i nawet nie dał porządnych wyjaśnień.
Nie pytała. Rzadko kwestionowała decyzje ojca, ufała mu i wreszcie sama zaczęła sobie wciskać wytłumaczenie, że pewnie chciał zrobić jej sprawdzian z przetrwania. W końcu była przed nią cała zima, którą musiała zorganizować sobie sama i zdała ten test. Może to był jakiś rytuał wejścia w dorosłość w Nanashi? Coś jak ptaki wyrzucające pisklaki z gniazda, tylko w tym przypadku to rodzic się wyrzucił?
– Taa, a przy okazji skontrolujesz czy nie przechowuję tu nielegalnych samców – rzuciła nieco zgryźliwie. Oczywiście, że nie przechowywała, ale jak nastolatka miałaby to przetłumaczyć staremu? Wjeżdżała już w taki wiek, że Hasegawa mordowałby wszystkich okolicznych facetów wzrokiem, gdyby tylko zbliżyli się na mniej niż pięć metrów. Chyba. Czasem takie odnosiła wrażenie. Toshiko jednak chęci do wczesnego rozmnażania się po nim nie odziedziczyła.
Mruknęła niewyraźnie, odchylając nieco głowę, chowając ją w ramionach, jakby próbowała uciec od tej ręki niszczącej jej i tak niezbyt idealną fryzurę. Jedyne co z nią dziś robiła to rozczesanie standardowego porannego nieładu (ciężko określić, co ona robiła przez sen, że wstawała z takim pobojowiskiem) i złapała je w kitkę. Ale z grzywką się nieco napracowała, bo początkowo odstawała na boki.
– Pisiąt jenów. Więcej nie zdążyłam znaleźć i złapać, bo uciekłyśmy z Jino przed tymi świrami, których się tam zlazło, a nie chciała mnie puścić samej do domu, więc nocowałam u jej koleżanki – wyjaśniła, powracając do opuszczonej deski i jej noża-nemezis. Całe szczęście skaleczenie było płytkie, więc śniadaniu nie groziło żadne skażenie biologiczne. Ale czy któreś z nich by się tym jakoś wyjątkowo przejęło? Na pewno nie ona. Za bardzo się napracowała.
– A ty skąd się tam wziąłeś? – zagadnęła, odwracając się na chwilę. Widząc, jak tata przymierza się do nakarmienia raka (tudzież najpierw wyhodowania go u któregoś z ich dwójki), sięgnęła po zapałki i rzuciła paczkę w jego stronę. Zapalniczki nie miała. Szkoda jej było kasy na taki rodzaj uzależnienia.
Sięgnęła do szafki, z której wyciągnęła dwa zestawy miseczek i dwie tacki, a z szuflady pałeczki – najwyraźniej dla dwóch osób. Nauczona doświadczeniem, nie zamierzała ani próbować ukryć jedzenia, ani tym bardziej pałaszować cokolwiek sama. Wychodziła zresztą z założenia, że Jiro może być po prostu bez śniadania, jak i ona, a głodnych rodzicieli należało karmić. Tak przynajmniej powinny robić dobre dzieci. Ze składników, które dorwała na promocji w spożywczaku, w połączeniu z tym, co jeszcze miała nadającego się do użytku w domu, udało jej się przygotować trochę zupy miso i natto, które podała z ryżem owiniętym w nori. Dla uzupełnienia wszystko podane było z pokrojoną zieloną cebulą, świeżą marchewką, marynowaną białą rzodkiewką i plasterkami wędzonej ryby. Pierwszą porcję postawiła na tacy przed ojcem, na stoliku, drugą ułożyła po drugiej stronie, siadając na podłodze, wcześniej tylko zgarniając pod tyłek małą poduszeczkę.
– Smacznegooo! – rzuciła wesoło, uśmiechając się promiennie do mężczyzny. To mógł być podstęp, żeby nie zgarnąć żadnej bury za wleczenie się w nocy po parku. Albo po prostu chciała spędzić z nim trochę czasu jak normalna rodzina. Obie opcje były równie prawdopodobne. Żałowała tylko, że składniki nie były lepszej jakości, a warunki, w jakich wszystko musiała przygotowywać, były prawie że polowe. Starała się, żeby wyszło jak najlepiej, ale wiedziała, że w innych okolicznościach stworzyłaby coś lepszego. I przede wszystkim – więcej.
Odchrząknął, próbując dać jej znać, że uznał to za żart. Wyjątkowo niesmaczny.
Nie mógł jej nawet wypominać, że on w jej wieku to się nikim nie interesował. Wymówka, że nie miał czasu, bo musiał się nią zajmować, trąciłaby hipokryzją za bardzo, nawet jak na niego.
– Nie no, dlaczego? Każdy twój chłopiec będzie tu mile widziany. Nie mogę się doczekać kiedy poznam pierwszego z nich – odezwał się w końcu, bo przecież nie byłby sobą, gdyby utrzymał język za zębami – ... a później zrzucę tego wypłosza z dachu.
Teraz już zdecydowanie musiał zapalić, więc skwapliwie skorzystał z rzuconych mu zapałek. Odpalił papierosa i odchylił się na kanapie, opierając głowę o wyświechtane oparcie. Dopiero teraz, wpatrując się w sufit odczuł, że mięśnie na karku również dostały za swoje podczas parkowej eskapady. Z milszych rzeczy zauważył, że wyłażący na suficie grzyb przybrał kształt psiątka.
– Za pisiąt jenów to można sobie życie na nowo ułożyć – westchnął niby cierpiętniczo, choć dało się wyczuć, że jest dość zadowolony z odpowiedzi; może zwyczajnie ciesząc się, że córka miała szansę spać w normalniejszych warunkach niż te tutaj – Ale... wszystko w porządku? Tak pytam, bo później wpadli mundurowi i rozgonili towarzystwo.
Banda świrów. Wydawało się, że Toshiko nie widziała tam nic podejrzanego i niczego podejrzanego nie doświadczyła. Nie widziała yokai? Nie miał nawet jak jej zapytać, bo przecież nie zrobiłby tego wprost. Jeszcze na święta sprawiłaby mu ocieplany kaftanik bezpieczeństwa.
– Przechodziliśmy przypadkiem.
Ugryzł się w język. Trochę za późno. Skupiony przede wszystkim na chęci ukrycia prawdziwego powodu jakim było polowanie na duchy, zapomniał, że raczej nie powinien wspominać o tym, że nie był tam sam.
– Po prostu nie chcę żebyś tam więcej chodziła po nocy – poprawił się od razu – Ze względu na tych mundurowych.
Wyprostował się słysząc otwierającą się szafkę i stukot miseczek, jak pies na dźwięk potrząśnięcia opakowaniem z karmą. Przełknął nagromadzoną w ustach ślinę, od razu tracąc chęć na dręczonego aż do filtra papierosa.
Przesunął wzrokiem po przygotowanym i postawionym przed nim jedzeniu. Głodny błysk zgasł jedynie, gdy ciemne ślepia natrafiły na natto. W głowie od razu usłyszał ostrzegawczy głos, przypominający mu jak sojowa fasola działa na yokai. Zadziała na niego tak samo? Nie wiedział. Nie chciał jednak ryzykować.
To była chyba pierwsza z sytuacji, w której dobrowolnie zrezygnował z czegokolwiek do jedzenia, wcześniej wsuwając nie tylko wątpliwej jakości przysmaki z Nanashi, ale i rzeczy, na które potencjalnie mógł być uczulony. Nigdy nie wybrzydzał. Teraz jednak oddał część swojej porcji Toshiko. Bez większych wyjaśnień.
– Masz jeszcze jakieś zapasy? – spytał, jak zwykle nie siląc się na żadne smacznego czy dziękuję, zabierając się od razu za jedzenie.
Chociaż Toshiko i tak była jedyną osobą, której nie traktował jak potencjalnego złodzieja żarcia, więc miałby czas na to jedno miłe słowo, zanim wrzuci w siebie całe żarcie zanim ktokolwiek zdąży mu je zabrać. Przyzwyczajenia jednak brały górę. Choć w tym przypadku jeszcze gadał, więc chociaż pozornie jadł trochę wolniej, by nadążać z przełykaniem kolejnych kęsów.
– Musisz zrobić mi listę czego potrzebujesz – rzucił w końcu, dość niespodziewanie hojnie jak na niego, co sam najwyraźniej odczuł, nie patrząc nawet na córkę, nagle zainteresowany swoją porcją ryby.
Warui Shin'ya and Akiyama Toshiko szaleją za tym postem.
– Chcesz sprawdzić czy powiedzenie „jak kocha to wróci” jest prawdziwe? – rzuciła lekko złośliwie, choć przynajmniej wiedziała teraz, że nie warto testować cierpliwości oraz tolerancji Jiro, dla bezpieczeństwa jakiegoś niewinnego chłopaka raczej lepiej by było, jakby nie oprowadzała go po swoich włościach. Przynajmniej nie bez wcześniejszego upewnienia się, że szanowny pan tata znajduje się gdzieś daleko i prędko nie wróci. Albo bez zastawienia na niego trzydziestu pułapek na schodach i korytarzu, żeby zdążyła potencjalnego amanta odprawić oknem czy którymś z dwóch pięter swojego przecudownego apartamentu. Zawsze byłby też czas ukryć go gdzieś za gratami, ale wtedy musiałaby liczyć na to, że Hasegawa nie postanowi przetrząsnąć jej wszystkiego do góry deskami.
– No jest ok. Jino dzwoniła na policję jak się stamtąd zawinęłyśmy, może to przez to tam byli. Potem i tak szliśmy większą grupą, razem z jej znajomymi, ale nikt nas nie zaczepiał. – Szybki donos o stadzie dziwnie zachowujących się ludzi był jedynym logicznym wyjściem na tamten moment. Żadna z nich nie chciała, żeby jakiemuś przypadkowemu przechodniowi stała się krzywda, a zbieranina wydawała się być naprawdę niepoczytalna. Zachowywali się jakby widzieli coś jeszcze, a przecież nic w tym parku nie było. Nawet żadnych szeptów, które przecież cała gromada dzieciaków poszła zbadać w ramach pokazania, jacy są twardzi, dorośli i wcale się nie boją. Gdyby nie ta zawrotna kwota znaleziona na chodniku, to pewnie uznałaby wypad za całkowite marnotrawstwo czasu.
– Jeśli nie chcesz to nie będę, spoko. Wątpię, żeby w ogóle marnowali czas na spisywanie kogoś takiego, jak ja. – Wzruszyła lekko ramionami. Nie chodziło tylko o to, że na sam widok identyfikatora śmiecia, który wyturlał się z największego miejskiego śmietnika darowaliby jej wszystko na ładne oczy. Swoją ulubioną, żółtą bluzę zakładała na nocne akcje nie tylko po to, żeby jej nikt po ciemku nie rozjechał, ale w ramach tego charakterystycznego znaku rozpoznawczego – szmaty w tej barwie od razu kojarzyły się z sierotami z Nanashi, a jakby tego było mało, to rozpoznawalny symbol wyszyty miała ręcznie na boku rękawa. Dołączenie do Kyōken było jedną z rozsądniejszych decyzji, jakie ostatnio podjęła. Przydało się to przede wszystkim w momencie, w którym została całkowicie sama.
Przechyliła lekko głowę, jak zainteresowany czymś szczeniak, patrząc jak Jiro z własnej woli pozbywa się części jedzenia, które mu przygotowała. Zwykle musiała walczyć o to, żeby nie dobrał się do jej porcji, a tymczasem teraz dostawała więcej, zupełnie jakby jej ktoś podmienił ojca. A może był chory? Zmartwiła się lekko, co objawiło się drobną zmarszczką na czole. Nie chciała jednak, żeby chodził głodny, więc w ramach wymiany, bez słowa oddała mu kilka swoich ryżowo-wodorostowych roladek. Wolała się nie przejadać, a przy swoich rozmiarach i tak nie potrzebowała wiele.
– Zostało mi już chyba tylko trochę warzyw, mąka i sos sojowy – odpowiedziała, jak tylko przeżuła pierwsze gryzy jedzonków. Starała się nie mówić z pełnymi ustami, bo podobno tak było bardziej kulturalnie, choć nigdy specjalnie nie przejmowała się kulturą. Savoir vivre jej tyłka zimą nie uratuje. – Spiszę ci później. Masz może ochotę na coś konkretnego na obiad? – Ostatnio chodziły za nią pierożki i ramen, ale nie mogła coś trafić na żadną promocję, żeby dorwać wszystkie składniki w niższej cenie i coś zaoszczędzić. Chomikowanie poszczególnych elementów obiadu też nie wchodziło w grę – najczęściej w przecenie trafiały się rzeczy, którym kończył się termin i musiała je zużyć w ciągu najbliższych paru dni.
– Tak w ogóle. Podrzuć mi jak masz coś do prania, będę zanosić swoje do babci. – Musiała wreszcie się wybrać na tę „wycieczkę” do pralni, najlepiej zanim jej się skończą wszystkie ubrania. A skoro Jiro chciał robić jej zakupy, to mogła go wyręczyć z praniem, skoro i tak zamierzała zająć się swoim.
– Doniosłaś na własnego ojca psom – wyrzucił w końcu z jawnym oburzeniem, całkiem zwinnie pomijając fakt, że to wcale nie była ona, a koniec końców dzięki tym psom w ogóle uszedł z parku z życiem – Żmiję wyhodowałem, a nie dziecko.
Powinien być jej wdzięczny. Jej i Jino.
Łypnął jednak na nią spojrzeniem dalekim od wdzięczności. Była najbliższą mu osobą, wszystko podpowiadało mu, że powinien podzielić się z nią tym wszystkim, co się wydarzyło. Nie tylko w parku centralnym, ale i w magazynie parku rozrywki. Swoją śmiercią, celem, który przytrzymał go tu jak kotwica i przede wszystkim tymi wszystkimi nowymi zagrożeniami, których wcale nie była świadoma.
Nie będzie mógł chronić jej przed tym wiecznie. Wkrótce znowu zniknie, tym razem już na stałe, a ona zostanie, nie zdając sobie sprawy z istnienia demonów.
Cały problem polegałby na tym, że wcale by mu nie uwierzyła.
– Nie wiem, ramen brzmi całkiem dobrze – odpowiedział, wyrwany nagle z zamyślenia, nieświadomy, że właśnie czyta Toshiko w myślach – Jak w sumie cokolwiek z makaronem i bez fasoli.
Razaro zdążył całkiem porzucić wcześniejszy oburzony ton - albo zapomniał albo właśnie tyle wystarczyło, by mu przeszło - wrócenie do tematu jedzenia. Zdążył również w te kilka chwil pochłonąć resztę swojego jedzenia. Powstrzymał się, by nie rzucić tęsknego, niemal wymuszającego spojrzenia na kolejną porcję.
Podnosząc się w końcu z kanapy, zostawił na stoliku puste naczynia, jak zwykle zrzucając sprzątanie na biedne dzieciątko. Na szczęście dostała chociaż kolejne patnięcie po wypłowiałym z farby łebku.
– Nie mam nic do prania. Pranie jest spoko.
Zarechotał z własnego żartu i zmył się z apartamentu Toshiko.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
|
|