Hala klanu Minamoto została wykonana w tradycyjnym, japońskim stylu. Pomieszczenie ma charakter dōjō i czuć w nim niezmąconą nowoczesnością kulturę wchodu. W budowie wnętrza dominuje drewno, na podłodze znajdują się niezbędne maty treningowe. Nie brak tu także akcesoriów potrzebnych do treningu. Wszelkiego rodzaju bronie czekają na trenujących, którzy zmuszeni do dbania o etykietę miejsca, zawsze zobowiązani są odkładać je na swoje miejsce. Dbałość o zasady ukazuje wagę dyscypliny podczas nauki walk; czy to z użyciem broni, czy własnych rąk. Wewnątrz hali znajdują się szerokie, rozsuwane drzwi, które prowadzą na zewnątrz. Rozpościerający się za nimi, szeroki, zadbany plac stanowi przedłużenie hali treningowej. Dzięki temu członkowie klanu mają możliwość szlifowania umiejętności łucznictwa, a w cieplejsze dni na świeżym powietrzu trenują także sztukę walki wręcz.
Z tamtego dnia na skórze pozostało wspomnienie przeszywającego na wskroś chłodu, który jeszcze długo potem odbijał się od kości. Nie pomagało ciepło domu, czy gorąc sąsiadujących z pokojem źródeł. Mimo to chłód był przyjemny. Przypominający, że spotkanie miało miejsce. I kiedy tak chłopięce ciało jak pierze otacza lepka konsystencja wód termalnych, wygina kark do tyłu i spogląda ku ciemniejącemu niebu. Lubi ten kontrast. Przerażającego zimna z nienaturalną wręcz ciepłością z ziemi. Jakby przynależał tutaj, już na zawsze, do materialnego świata i z nim żył w wyczuwalnej symbiozie. Wilgotna od wody dłoń zaczesuje włosy do tyłu, kiedy on przymyka oczy i uśmiecha się delikatnie, skromnie, głęboko ku sobie. Uznajmy, że nie jestem egoistą. Ciche, rozbawione parsknięcie kotłuje się w gardle, gdy shōji, tradycyjny dla architektury japońskiej ekran o drewnianych ramkach wypełnionych japońskim papierem washi, rozsuwa się. Na teren Nihon teien, które w całości otaczają rezydencję klanu Minamoto, wychyla się wątła i niska postać starca o zmarszczkach żłobiących każdy centymetr na pozór umierającego ciała. Sylwetka nachyla się i pozostawia przy ramieniu Rainera naczynko z zaparzoną matchą. Gdy wychodzi, chłopiec uchyla powieki, prostuje się i w ceremonialnym geście, w którym ceramiczny kubeczek ujmuje w obie dłonie, upija herbaty.
— Egoistą, hm? — mówi do siebie a głos jego jest beztroski, acz lisi.
To dobrze, powiedział mu wtedy, ale nie dodał, że samemu własny egoizm pielęgnuje jak ptasia mama pisklę. Bo gdyby nie to uczucie, nie ta zarozumiałość przypisana z racji urodzenia, ale też wpojona przez niego z wdzięcznością, gdzie byłby teraz? Upodlony przez pozycję, niepewny własnego losu, który — nota bene — nie jawi się najpiękniej. Zazdrość ojca szpony zakleszcza na krtani Enmy, na synie zaś pozostawiając jeden, nieznośny przecież wybór; za kim w ogień skoczysz, Rainer? A on wolałby za nikim. Pozostać w cieniu i w tym cieniu jak najpiękniejszy kwiat hodować własny egoizm.
To w pewien spokój urzekające, że nie boi się zemsty, że ona — zawsze przecież w kulturze rozgrywana przy teatralnym tragizmie — mogła być komuś obojętna. Zapach herbaty wsiąka w parę wirującą nad wodą, gładzi fragment ramion i narusza płatek nozdrzy. Spod spokojnej tafli wypływa głowa smoka. Chłopiec przedramiona ponownie opiera na lepkich kamieniach tuż za plecami. Po ogrodzie, daleko przed nim, przechadza się znana już, ledwie widoczna na zatopionych w czerni wieczora kwiatów, postać o długich jak szczudły kończynach. Kolejne zbłąkane yūrei znajdujące oddech w ogrodzie klanu. Patrzy na postać przez moment a później na nowo kark opiera o specjalnie wyrzeźbiony ku temu kamień i oczy kieruje na niebo. Też chciałby wyzbyć się piekącej pod czaszką chęci unicestwienia. Zemsty, jak to nazwał tamten, wtedy. Ale na strunach spokoju gra piękna, ale w swej piękności przerażająca sylwetka Nienawiści. A tuż za nią, za tymi zgrabnymi jak smukłe gałęzie kryptomerii dłońmi, majaczy duch jego siostry. Rozmyty w pamięci, zniekształcony przez czas, ale czai się i uśmiecha, szepce z przerwami na śpiew. Rainer słyszy, jak tuż za ścianą matka nuci kołysankę. Chłopiec zanurza głowę pod taflą ciepłej wody.
Zima na dobre rozhulała się w Fukkatsu. Połacie białego śniegu zdobią krajobraz, na wschodzie i w jednej z piękniejszych dzielnic miasta — Asakurze, nadając otoczeniu wygląd prawdziwe duchowy. Spod białego puchu wychylają się ciosane w kamieniach twarze yōkai oraz kami, górują bramy torii. Dzielnica jest jedyna w swoim rodzaju, wyrwana z kart historii i wklejona w przebijającą się gdzieniegdzie współczesność. Rainer już dawno oswoił nietypowość Asakury i w jej klasyczne połacie wrzuca przebitki z aktualnego świata. Dlatego teraz, kiedy z zaciętością powtarza dobrze znane ruchy judo, w tle przygrywa wolna, ale zremiksowana muzyka o japońskim sznycie. Przed nim rzucający komendy nauczyciel; sensei, jak wypadałoby się zwracać. Ma poparzoną europejskim słońcem skórę, białe jak ten nadworny śnieg włosy i szpakowate dłonie. Jest względnie młody, przekroczył trzydziestkę, chociaż twarz posiada starczą, bo podkolorowaną martwą pod oczyma sinizną.
— Źle — mówi, by przy kolejnym wyprowadzonym przez chłopca rzucie, nage-waza, powtórzyć: — Źle, raz jeszcze.
Ale nie zdąży Rainer pochylić ciała, kiedy drzwi do dōjō rozsuną się. Wraz z pojawieniem się w nich sylwetki Heizō, stanie w miejscu.
— Tyle na dzisiaj, Minato. Możesz wyjść.
Mężczyzna przy neutralnym wyrazie twarzy skłoni głową, wpierw w stronę Rainera, później nowo przybyłego gościa i bez słowa opuści pomieszczenie tylnymi drzwiami; tymi, które prowadzą ku prywatniejszym częściom budynku.
— Heizō — uśmiecha się ku niemu, z postawy zaangażowanej, wycofanej wręcz wchodząc w rolę dużo przystępniejszą. — Albo może powinienem powiedzieć, sensei?
Podbródek zbliża się do szyi a twarz mimowolnie ciągnie ku prawemu barkowi. Na ciele chłopca szarawe, przylegające do ciała ubranie; takie, by nie krępowało ruchów. Przypomina obwiązane po ciele bandaże, choć całość wydaje się masywniejsza, idąca po kształcie mięśni i wspomagająca ich pracę. Na klatce piersiowej krzyżują się dwa pasy o połowicznej transparentności. Stopy ma bose a twarz czystą — co niespotykane — od biżuteryjnych elementów.
— Która godzina? — Zerka na ekran telefonu pozostawionego w kącie, na jednym z tatami. — Prawie na czas. Co to za odrobina szczęścia, że dałeś radę?
Przy rozluźnionym ciele podchodzi do łuku pozostawionego pod masywną, uwieszoną na ścianie kataną.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
Nie przepadał za urodzinami.
Wiedział, że Himari była zawiedziona, że nie spędzi z nimi czasu do późna, jak to z początku sobie zaplanowała. On też tylko dla zasady zgodził się wyjść na obiad do niepotrzebnie za drogiego lokalu i przyjąć równie niepotrzebny prezent, który teraz ciążył mu w plecaku. Mieli iść do kina, ale obiecał, że pójdą kiedy indziej. To nie tak, że nie lubił spędzać czasu z rodziną; nie lubił jedynie całej otoczki nadawania temu konkretnemu dniu jakiegoś większego znaczenia. Kolejny rok nie sprawił, że czuł się jakoś inaczej, jego tok myślenia nie uległ magicznej zmianie, a na młodzieńczej twarzy wciąż nie można było doszukać się oznak starzenia. Było na to za wcześnie – jak na ten niespodziewany śnieg – a już na pewno nie zmieniał tego pojedynczy dzień w roku.
Dlatego bez zastanowienia przyjął zaproszenie.
Chciał się uwolnić – tak to sobie tłumaczył, choć był to zaledwie rąbek prawdy. To nie tak, że to Rainer był jego jedynym kołem ratunkowym. Zawsze mógł wymyślić inny powód i nikt nawet nie przypuszczałby, że ostatecznie wyciszy się we własnym mieszkaniu. Podświadomie dobrze o tym wiedział, a mimo tego właśnie zatrzymał się przed bramą wielkiej rezydencji przy akompaniamencie cichego „Dotarłeś na miejsce”. To jasne, że nie chodziło o ucieczkę. Wiedziony był ciekawością, a podobno niosła ona śmierć kotom. Czy ostatnio sam nie zadeklarował, że przyjął jego rolę w grze w kotka i myszkę? Pamiętał o tym doskonale. Miał to na uwadze, a jednak postawił pierwszy krok, by znaleźć się na terenie wielkiego placu, choć nie przywykł do takiego przepychu.
Mógł poświęcić jedno życie. Kot i tak miał ich dziewięć.
Otrzepał buty ze śniegu, zanim wszedł do budynku i zostawił je w wyznaczonym do tego miejscu. Jego nos wypełnił przyjemny zapach drewna, który sprawiał, że panowała tu dziwnie przytulna atmosfera, ale spojrzenie wciąż błąkało się po przedsionku, jakby coś wewnątrz budynku miało go nagle zaskoczyć. Miejsce, w którym się znalazł, było zupełnie obce i gdyby nie stłumione dźwięki, które dobiegały zza cienkich drzwi, czułby się całkowicie odizolowany od świata.
„Źle.”
Strzepał resztki śniegu z włosów, doprowadzając je do nieładu, który i tak nie robił mu większej różnicy. Pokonał kilka kolejnych kroków, by bez wcześniejszego uprzedzenia, że jest już na miejscu, dostać się do głównej sali. Nie chciał przerywać treningu, dlatego w milczeniu zatrzymał się u progu, licząc na to, że jego obecność nie zostanie zarejestrowana od razu.
Nie doczekał się swojego przedstawienia.
Skinął głową do nieznajomego mężczyzny, mimowolnie odprowadzając go wzrokiem do drzwi, zanim wreszcie skupił się na samym gospodarzu. Hattori dość ostentacyjnie otaksował go spojrzeniem, bo prezentował zupełnie nowe wydanie samego siebie. Jedynie uśmiech pozostawał ten sam – trudny do sprecyzowania, jak za każdym razem.
— Wystarczy imię. Nie chcesz zobowiązywać się do tak poważnych tytułów, zanim czegoś cię nie nauczę — stwierdził, kręcąc głową. Perspektywa traktowania go, jak prawdziwego nauczyciela, wydawała mu się raczej niedorzeczna. Przyjął to z rozbawieniem, które zaledwie słabym błyskiem dało o sobie znać srebrzystych tęczówkach.
Rozsunął zamek kurtki, pod którą miał już tylko dobrze dopasowaną do ciała, sportową koszulę. Wyraz tej luźnej elegancji mógł świadczyć o tym, że włożył jakikolwiek wysiłek w przygotowanie się na te odwiedziny. To nic, że ciągłość zdarzeń była zupełnie inna.
— Prawie — przyznał jedynie. Wiedział, że gdyby nie to, że był w tym miejscu pierwszy raz, lepiej oszacowałby czas. Nie ciążyło na nim jednak żadne poczucie winy – przewidując różne ewentualności i nagłe wypadki, przynajmniej zdążył uprzedzić, że może się nie wyrobić. Gdyby zdarzyło się, że cały plan ległby w gruzach, Rainer najpewniej dostałby stosowną informację. Heizo i tak nie uważał, że chłopak zasmakowałby przy tym gorzkiego rozczarowania, ale nie kazałby mu czekać na darmo.
Zaczepił palce o szalik i pociągnął za niego; materiał nie protestował przed zsunięciem się z jego szyi. Wystarczyło kilka chwil wewnątrz pomieszczenia, by odczuć różnicę temperatury w porównaniu z tą na zewnątrz. Po tak solidnym spacerze w zimowej atmosferze dobrze było znaleźć się w środku.
— Okazuje się, że mam całkiem wyrozumiałą siostrę, więc nie miała nic przeciwko, żebym urwał się szybciej ze spotkania. Po tylu latach rozumie, że nie lubię takich uroczystości — odpowiedział, kończąc tę wypowiedź wzruszeniem ramion. Szczegóły nie były na tyle istotne w perspektywie tego, że jednak udało mu się skorzystać z tego nietypowego zaproszenia.
Odkładając plecak i wierzchnie odzienie na bok, dosięgnął spojrzeniem łuku bloczkowego.
— Co cię przekonało? — spytał, poprawiając mankiety. — Do łucznictwa.
@Seiwa-Genji Rainer
Rainer staje w miejscu a spojrzenie, wcześniej utkwione w przedmiocie, maluje linię ku Hattoriemu. Krótkie “ach” wypływa z chłopięcych ust. Westchnięcie, potwierdzenie czystego faktu o "uroczystości", jest niczym innym jak zawoalowanym w bezdech zawodem. Nie pasuje chłopcu to delikatne rozczarownie, które brwi ściąga niemal niezauważalnie a wzrok na gościu zawiesza o sekundę, dwie za długo. Dlaczego mi nie powiesz? Ale milczy, bo tylko milczenie podtrzymuje urok niby to od niechcenia rzuconej wskazówki. Dziwne, jak niektórzy ludzie konstruują rozmowę, jak w niej bez przemyślenia rzucają słowa niedopowiedziane. Gdyby nie ty Rainer, to…, mówił ojciec i zawieszał się ze wzrokiem oczekującym; ze spojrzeniem aż proszącym się o wyplucie jednego z tych pytań, które pozwolą mu na wysyczenie o kilka słów za dużo. Rainer poważnieje. Nie uważa, że Heizō robi to celowo, że bawi się z nim dialog, który niby to zwykły, ale upleciony z domyśleń. A może? W widocznym przez Hattoriego półprofilu wygina do tyłu kark. Mocno, aż magiczne zgrzyt pomiędzy stawami rozleje po szyi przyjemne ciepło. Z pomocą dłoni skręca głową ku lewemu i prawemu barkowi a za ostatnim ze strzelających odgłosów wycieknie ciche westchnięcie.
Dobrze. I w jego domu nieszczególnie obchodzono urodziny, szczególnie styczniowe. Może dlatego, że współtowarzyszyły śmierci bliźniaczki. Za zgodą — naturalnie nie jego a rodziców — życzenia ograniczały się do grzecznościowych porannych uśmiechów i wspólnej wycieczce na cmentarz, gdzie nawet nie skarłowaciałe ciałko siostry a sam pomnik upamiętniał jego narodziny. Jedna ze szpilek utkniętych w sercu dygocze delikatnie, ale tę uciszają kolejne słowa Hattoriego.
Wyrwany z niepotrzebnego całkiem wspomnienia zwraca ku niemu głowę i nieruchomieje w rozbawieniu, trochę niedowierzaniu. Do tego stopnia, że wesołe parsknięcie wyrywa się z ust i narusza rytm płynącej w tle muzyki.
— Jak to co? — pyta w realnym zdziwieniu i przy dwóch krokach podchodzi do jego sylwetki, choć w nagłym upomnieniu ciało zatrzymuje się w bezpiecznej odległości. — Ty.
Kręci głową jak matka, której dziecko zrobiło coś nader głupiego. Na twarzy chłopca gości podobny rodzicom rozczulony uśmiech, ale przy oczach zawężonych w kociej podejrzliwości.
— Okazało się, że na uniwersytecie znajduje się cały dział poświęcony łucznictwu jako takiemu, chociaż, jak to w szkołach wyższych, piszą o tym głównie z punktu historycznego. Naturalnie zacząłem od Kyūdō, ale to już rodzinna przypadłość. Wiesz, tradycyjność. Zresztą…
Milknie w jednym ze swych monologów i rozgląda się po pomieszczeniu, jakby szukał elementu, który, jak w grze, przy innej fakturze wskazuje na jego niedopasowanie.
— Chwila — szepce bardziej do siebie niż do Heizō i w automatycznym geście podaje chłopcu łuk a sam odwraca się ku niewielkiej saszetce rzuconej w ciemniejszy kąt pomieszczenia. — Włącz halogeny, tam są. Te na plac.
Choć niesiony nagłym upomnieniem to do porzuconego opakowania zbliża się wolno. Całe jego ciało przystosowane jest do przemyślanych, acz stanowczych gestów, więc i ujmując w palce podłużne pudełko, zastanawiająco nachyla się nad nim. Jest w geście konkretny i niemalże znudzony. Kiedy wraca do drugiej z sylwetek wyciąga ku niemu proste, wyłożone aksamitem opakowanie. Ma czarny kolor, choć na wierzchu złotymi literami wyszyto jedno słowo “yanone".
— No otwórz — ponagla go w neutralnym zniecierpliwieniu, a gdy wieczko pudełka zostaje zdjęte, nakreśla: — To yanone. Powstałe za współpracą Tsunami oraz przedstawicieli klanu Minamoto groty strzał. Każde ostrze jest unikatowe. Są… grawerowane? To chyba nie to słowo, ale widzisz, co mam na myśli. W każdym razie yanone przedstawiają zazwyczaj różne yūrei, yōkai, kami. To zależy. Groty w całości wytwarzane są przez jedną osobę, która w klanie tylko tym się zajmuje, od małego. Wierzymy, że z ukończeniem każdego grotu autor przelewa w nie część swojej duszy*.
Opuszkiem tyka jednego grotu, jakby sam podziwiał kunszt wujostwa i przy na wpół otwartych ustach, spokojnych oczach i niemalże smutku wpisanym w źrenice, dodaje przy wzniesieniu spojrzenia znad yanone ku twarzy Hattoriego:
— Pomyślałem, że poproszę o takie z ognikami — uśmiecha się delikatnie, jak nie on, jak dziecko robiące dobrą rzecz; i rzeczywiście, przy dokładniejszym spojrzeniu groty posiadają wizerunki małych płomyczków. — Wszystkiego najlepszego. Mam nadzieję, że ci się przydadzą.
Odsuwa się podchodząc do włączników świateł, gdzie zirytowany ich pokrętnym włączeniem powie:
— Heizō, są za mocne — Palcem sięga malutkiej dźwigni. — O, lepiej.
@Hattori Heizō
* Zdobywasz przedmiot fabularny - 10 sztuk strzał (grotów) o nazwie YANONE; fabularnie: +10 do rzutu na broń miotającą.
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
„Jak to co?”
Jakby odwzorowując jego zdziwienie, bo jednocześnie nie rozumiał, skąd się brało, uniósł brew. Przyglądał mu się na tyle uważnie, że to nagłe wręcz przystopowanie, nie umknęło jego uwadze. Różniło się zresztą od ostatniego sposobu zachowania Rainera – jeszcze niecałe dwa tygodnie temu ze swobodą przychodziło mu naruszanie jego przestrzeni osobistej, jakby świat nie rządził się prawami, które nakazywałyby mu dawać ludziom więcej miejsca na oddech. Dzisiaj jak uwiązany na smyczy szczeniak toczył nierówną walkę z uprzężą na szyi, a przecież sam się w nią zaplątał. Hattori w ogóle nie powiązał tej zmiany z czymś, do czego sam jakkolwiek się przyczynił. Owszem, mógł dać mu do myślenia i było to jedyne sensowne wytłumaczenie, bo nie przypominał sobie, by z jego ust padło słowo: nie.
Były jednak pewne luki w całym tym rozumowaniu. Gdyby dał mu do myślenia, możliwe, że nie stałby teraz w tym miejscu skuszony perspektywą u c i e c z k i.
— Ja? — spytał, dając ujście krótkiemu parsknięciu. Przechylił głowę na bok, a jego wzrok swobodnie przemknął po twarzy chłopaka. Może doszukiwał się tam oznak żartu; może liczył, że znajdzie potwierdzenie, że był to tylko kolejny element ich wspólnej gry. — Zaraz ocenię, czy bardziej przekonałeś się do łucznictwa czy do mnie.
Spokój w jego głosie zupełnie przeczył nieskromnej treści wypowiedzi. Czarnowłosego trudno było posądzić o jakikolwiek narcyzm. Pomimo nieskrępowanej postawy i swobody w wypowiadaniu się, był odległy od samouwielbienia i wręcz trudno było mu dopatrzeć się sensu w chłopięcym zainteresowaniu. Z drugiej strony – jak już zauważył – nie znali się za dobrze, więc powody mogły być błahe i mogły przestać być powodami przy bliższym poznaniu.
Może Heizo w tym wszystkim powinien skupić się na sobie?
Co sprawiło, że tu był?
Nad tym nie chciał się szczególnie zastanawiać.
— Punkt dla łucznictwa — stwierdził, ale bez większego zawodu, gdy Rainer dał mu do zrozumienia, że pokusił się nawet o sięgnięcie po literaturę. — Kyūdō pasuje do tego miejsca. Coraz rzadziej się je spotyka — dodał zaraz, odrywając od niego wzrok, by przemknąć nim po wnętrzu dōjō, które miało swój unikalny klimat. Jedynie cicha muzyka rozbrzmiewająca w tle sugerowała, że nie cofnęli się w czasie.
Odruchowo chwycił za łuk bloczkowy, choć tego wieczoru to nie do niego należało strzelanie z niego. Słysząc polecenie, kiwnął głową i podążył ku wskazanym włącznikom, dla większej wygody przewieszając sobie broń przez ramię. Nieszczególnie patyczkował się ze sprawdzaniem, który z prostych mechanizmów za co odpowiadał. Oszczędził sobie trudu, gdy bez namysłu przełączył kilka pstryczków naraz i obserwował, jak rząd halogenów zaczyna rozświetlać niemały, ośnieżony już plac; jak odległe tarcze nagle ukazują się jego oczom pod nagłym ostrzałem ostrych świateł.
Przez ten czas nie zwracał uwagi na to, co kombinował Rainer i gdy ponownie odwrócił się ku niemu, na jego twarzy zagościł pytający wyraz, gdy wbił wzrok w eleganckie, czarne pudełko. Znów odruchowo odebrał przedmiot z rąk chłopaka, nie zdając sobie sprawy z jego prawdziwych intencji. Uznał, że była to kolejna rzecz, którą po prostu chciał mu pokazać. Zupełnie jakby uznał, że dzielenie się ciekawostkami leżało w naturze czarnowłosego. Hattori nie widział w tym nic złego i nawet teraz, kiedy to wpatrywał się w solidnie wykonane strzały, słuchał chłopaka z uwagą. Nie jest w stanie nie uwierzyć, że akurat w tę broń ktoś przelał część swojej duszy – była czymś zupełnie innego kalibru. Czymś, czego nie dostawało się od tak w sklepie łowieckim. W dodatku miał wrażenie, że nawet przez ścianki pudełka był w stanie wyczuć wibrującą siłę, która biła z ozdobnych strzał, choć równie dobrze mógł być to efekt jego własnej ostrożności. Nie chciał przypadkiem upuścić pakunku, jakby uznał groty wewnątrz niego za autentyczną pamiątkę rodzinną.
— Strzałom też nadajecie imiona? — spytał mimowolnie, przypominając sobie, że dusze zaklęte w przedmiotach domagały się odpowiedniego szacunku. W jego głosie brakowało prześmiewczości. Brzmiał raczej na pogrążonego w myślach. Po dokładniejszym przyjrzeniu się zdobieniom grotu, faktycznie dostrzegł ogniki, które miał okazję zobaczyć na ostatnim spacerze.
„Wszystkiego najlepszego. Mam nadzieję, że ci się przydadzą.”
Palce zaciśnięte na pudełku mimowolnie drgnęły, a mięśnie ciała bruneta spięły się w defensywie. Było to niezauważalne, jednak zbity z tropu wyraz, który wymalował się na jego obliczu nie umykał uwadze. Seiwa, jak nikt inny, nie powinien być zdziwiony jego reakcją – zaplanował to wszystko bez jego wiedzy; bez jakiejkolwiek wzmianki o tym, jaki był dzisiaj dzień.
Ale nie to martwiło go najbardziej.
— Rainer- — zaczął, unosząc wzrok, ale kiedy natrafił twarz chłopaka, jego usta niezależnie od jego własnej woli i chęci zaprotestowania, po prostu zdecydowały się uwięzić głos i cofnąć go z powrotem do gardła. Miał swoje zasady, które nakazywały mu nie przyjąć prezentu. Wydawał mu się za drogi, zbyt przemyślany i zbyt z myślą o nim, by w ogóle warte zachodu było jego organizowanie. Z drugiej strony to spojrzenie, którego nie potrafił rozgryźć, choć zawzięcie próbował, uświadamiało mu, że jeśli się zaprze i odmówi, sprawi mu zawód.
Zawód? — przemielił to słowo w głowie, jakby sam nie rozumiał, dlaczego czarnowłosy miałby być z tego tytułu zawiedziony.
Bezsilnie wypuścił powietrze ustami i nakrył pudełko wiekiem. Dopiero zaczynał rozluźniać się na nowo. Pokręcił głową – częściowo w niedowierzaniu, częściowo w rezygnacji. Zabrakło tu jednak zaprzeczenia, którego można by się spodziewać po kimś, kogo zaskoczono taką nagłą niespodzianką. Naprawdę nie lubił niespodzianek.
— Ja za to mam nadzieję, że mi się nie przydadzą. Byłoby mi ich szkoda — przyznał, choć domyślał się, że nie dał mu ich po to, by leżały i wyglądały. — Doceniam to. Naprawdę. Ale mogę je przyjąć tylko pod jednym warunkiem — zaczął, z wyraźną ostrożnością odkładając pudełko na bok, mimo że przedmiot stworzony do zabijania nie mógł od tak roztrzaskać się przy niedelikatnym traktowaniu. — Jeśli będę miał szansę się zrekompensować. Nieważne, że nie zrobiłeś tego z myślą, żeby dostać coś w zamian. Powiesz mi, kiedy są twoje urodziny, a później… zgodzisz się na wszystko dla mojego spokoju ducha — to jasne, że nie zamierzał przyjąć odmowy.
Temat zbyt mocnych świateł nie odwrócił jego uwagi. Nie miały większego znaczenia. Dręczyła go jeszcze jedna niedokończona kwestia.
— Dziękuję — dodał po dłużącej się chwili milczenia. Od tego powinien zacząć, ale naturalny opór wziął nad nim górę. Nie mógł jednak długo oszukiwać samego siebie, bo wszystko w tym geście było po prostu miłe. I szczere. Tak inne od tych lisich uśmiechów i podejrzliwych spojrzeń.
Podchodząc do chłopaka, zsunął łuk z ramienia, by wręczyć mu go z powrotem.
— Ciężki z ciebie przypadek — zakomunikował mrukliwie, choć w pobłażliwym spojrzeniu srebrnych tęczówek nie czaiło się nic, co wskazywałoby na to, że miał z tym jakiś problem. Nie tłumacząc, co kryło się za tym stwierdzeniem, odsunął się na niewielką odległość. — Nałóż strzałę i ustaw się.
@Seiwa-Genji Rainer
— Po prostu Yanone — odpowiada cicho, jakby ku nim szeptał tę słodką tajemnicę. — Ale myślę, że nie obrażą się, gdy nadasz im własne. Mimo to nazwanie każdego z nich byłoby czasochłonne, prócz i tak nie dożyją stu lat. Z czysto praktycznych względów stosuje się więc "yanone" jako nazwę własną. Czy jest to lenistwo klanu? Oczywiście.
Nieruchomieje, gdy jego imię rozpływa się w zimnie wieczoru. Spod grzywki opadłej przy obniżonym ku obojczykom podbródku, spogląda ku Hattoriemu i marszczy brwi w chwilowym niezrozumieniu. Pnie się po języku nagłe pytanie, które sięgnąć ma źródeł skonfundowania chłopca, ale przecież nie jest idiotą. Miał cichą nadzieję, że fakt niestosowności prezentu pozostanie przemilczany, przetrawiony w czasie, ale obserwując zawężające się jego źrenice, dłonie zatrzymane w czasie i coś, czego nazwać nie potrafił, ale jak obręcz uciskało serce, westchnął cicho. Imię Seiwy zdążyło rozpłynąć się w gęstej jak poranna mgła ciszy. Rainer odwraca głowę ku tarczom ustawionym na sporą od nich odległość, po czym zerkając na niego przy profilu rozmywającym się w świetle ustawionego tuż za chłopcem lampionu, mówi:
— Nie chciałem przesadzać, ale o twoich urodzinach wiem od ojca, pracuje w szpitalu w Fukkatsu. Spytałem go po twoich esemesach, bo podczas gry nie przystoi ignorować rzucanych wskazówek.— Uśmiecha się nikle. — Wiesz, nie tylko człowiek się rodzi. Przedmioty też. Pomyślałem, że elementy, które dzisiejszego ranka zyskały duszę będą, nie wiem, odpowiednie? — Wraca ku niemu przy oczach zadziwiająco neutralnych, nie wrogich, czy jak wcześniej rozbawionych. Są wygaszone jak zawsze, gdy przedstawiał światu fakty oczywiste, wyczytane, emocje chowając głęboko pod warstwą rzetelnych informacji. — Jak już coś komuś dawać to najlepiej praktycznego… Jeśli chodzi o rekompensatę, to nie obchodzimy moich urodzin, ale jak zależy ci na wyrównaniu, ha, długu, to są dwie opcje. Możesz stać się zajebisty w łucznictwie i pomóc mi dorwać konkretne yūrei, albo, jak mówisz, któregoś dnia zgodzę się na wszystko, co tam wymyślisz. Tylko błagam, niech to nie będzie nudne.
Wstępują w chłopca kolejne pokłady energii, gdy odbiera łuk i otrząsa się ze skaczącego po karku, ale i wyczuwalnego w tembrze głosu dyskomfortu. Powrót do celu dzisiejszego spotkania, przynajmniej w głównym założeniu, staje się przyjemną dla rozmowy odskocznią. I już byłby gotów do pierwszego strzału, ale wtem poruszony poleceniem Heizō zatrzymuje się w miejscu i przy sunącym pod pytaniem zirytowaniu doda:
— Co to znaczy “ustaw się”? Mam naśladować filmowe kanony i pobawić się w strzelanie?
Choć zdenerwowanie jest wyczuwalne, to i podlega ono zupełnie innym zasadom. Jest to złość uczniaka, który nie wie, jak podejść do danego zadania. Niegroźna, bardziej zabawna, choć w nim kotłująca się jak małe tornado, jak miniatura prawdziwego wkurwienia. Wygina kark w nagłym na siebie zirytowaniu i wzdycha ku sufitowi. Ale wtem gniew rozpływa się w podstępnym uśmiechu, jakby jedno i drugie było ze sobą skorelowane i w spektrum bardzo blisko siebie położone. Szczeniackie, złośliwe spojrzenie opada na barki towarzysza.
— Słuchaj, ja nie mam nic przeciwko korzystaniu z okazji, więc śmiało, pokaż mi, jak te biodra ustawić.
@Hattori Heizō
Yanone. Niech będzie.
Już niemalże pogodził się z otrzymanym prezentem, gdy kolejne słowa Rainera sprawiły, że jego zaskoczenie rozrosło się do jeszcze większych rozmiarów. Umysł Hattoriego oscylował dookoła słów-kluczy, wśród których odnalazł prawdę o tym, że Seiwa jakimś cudem się domyślił, choć Heizo dobrze wiedział, że nie wypowiedział się wtedy wystarczająco jasno. Do tej pory myślał, że to on sam był mistrzem czytania między wierszami, ale właśnie trafił na godnego rywala. A kto wie? Może nawet nie dorastał mu do pięt.
Ściągnął brwi, gdy nie do końca spodobało mu się to, co usłyszał. Wpatrywał się w niego znów w sposób, w który doszukiwał się oznak żartobliwości. Nie było ich tam, dlatego na własną rękę reasumował wszystko w swojej głowie – począwszy od pytań zadawanych ojcu, aż po ubijanie k o n k r e t n e g o yurei.
— Rozumiem, że teraz celowo nie chcesz dać mi przewagi w grze — spośród wszystkich myśli, wybrał tę najbardziej neutralną. Jakby niechęć do podzielenia się przez Rainera informacją, której szukał, wynikała właśnie z tego powodu. Jego ton nie był oskarżycielski, czego można byłoby się spodziewać po tego typu wypowiedzi; raczej nieco zrezygnowany. — Sam nie przepadam za tym dniem. Jeśli mam być szczery, uważam każdy prezent za przesadę i przyjmowanie ich jest dla mnie po prostu… niezręczne? — podkreślił ostatnie słowo, nie będąc do końca pewnym, czy ten argument jakkolwiek przemówi do czarnowłosego. — Stąd ten warunek. I powiedziałbym, że w tym momencie nie interesuje mnie, czy „obchodzicie” twoje urodziny czy nie. Ale w porządku, pomogę ci. Może wystarczy, że to z ciebie zrobię zajebistego łucznika? — zastanowił się, przesuwając wzrokiem po jego sylwetce, w której być może doszukiwał się jakiegoś potencjału. — Myślałem tylko, że twój klan słynie z rozprawiania się z duchami.
Srebrne tęczówki zastygły w bezruchu, gdy skupiły swoje spojrzenie na parze ciemnych oczu. Było oczywistym, że chciał koniecznie wiedzieć, jakiego rodzaju pomocy szukał u podrzędnego medium, gdy przed nim rozpościerał się wachlarz szerszych możliwości. Skąd w ogóle wziął się pomysł, że ktoś taki, jak on – wciąż układający skrawki duchowej wiedzy w jedną całość – jest w stanie pozbyć się ducha, z którym nie radzili sobie członkowie Minamoto? Trudno było mu nie dostrzec tego drugiego dna.
Miał przeczucie, że na razie i tak nie pozna wszystkich odpowiedzi. Na pewno któregoś dnia zamierzał się o nią upomnieć, a wtedy będzie musiał ją otrzymać.
„Co to znaczy ustaw się?”
— Skąd to zniecierpliwienie? Nie powiedziałem, że masz strzelać — odpowiedział głosem różniącym się od tonu głosu chłopaka, bo niezrażonym i spokojnym. Nie poczuwał się do roli nauczyciela, ale nieświadomie odnajdował się w niej całkiem dobrze, bo nie ulegał emocjom niesfornego ucznia. Kontrast między nimi na moment uwydatnił się, gdy na twarzy Rainera zagościł złośliwy wyraz. Dziwne, że wyglądając na osoby o zbliżonym do siebie wieku, teraz tak diametralnie się różnili. Pozór ten był tylko kwestią sekund, zanim Hattori zniżył lekko podbródek, jakby inna perspektywa miała przyćmić widok bardzo subtelnie uniesionych kącików ust. Może uważał uśmiech za niestosowny do sytuacji albo świadomie manipulował nim tak, że był wyłącznie majakiem na jego twarzy.
Całość zakończył ostentacyjnym wywróceniem oczami, choć w tej sytuacji była to oznaka uległości wobec tej prośby. Już wcześniej miał w planach odpowiednie skorygowanie jego postawy, ale teraz, gdy dostał na to bezpośrednią zgodę, nie musiał podchodzić do niego ostrożnie, jak przystało na kota, który w przemyślany i powolny sposób czaił się na ofiarę.
— O to mi chodziło. Chciałem sprawdzić, jak to robisz, wzorując się na tym, z czym już miałeś do czynienia, a później — zrobił pauzę, pokonując wcześniej dzielącą ich odległość — wszystko skorygować w myśl nauki na błędach.
Z tej odległości zapach perfum był już bardziej wyczuwalny; był lekki i niedrażniący. Wdzierający się do pomieszczenia chłód tłumił ich intensywność, ale zdawało się, że jakaś jego część pozostanie na ubraniach Seiwy, gdy przechodząc za jego sylwetkę, Heizo otarł się o jego ramię.
— To nic skomplikowanego — zniżył głos i może to też było elementem gry, a może uznał, że nie ma potrzeby mówić głośniej. Nie oparł się podbródkiem o jego ramię, ale ten znajdował się tuż nad nim; policzki dzielił może nic nieznaczący centymetr – tyle wystarczyło, by nieco wilgotne o stopniałego śniegu kosmyki połaskotały jego skórę. — Ustawiasz się bokiem do tarczy z lekko rozstawionymi nogami.
Nie kłopotał się zbytnio ze znalezieniem odpowiedniego oparcia dla swojej ręki. Palce właściwie od razu zacisnęły się tam, gdzie pod luźnym materiałem jego ubioru wyraźnie wyczuł kość biodrową. Było w tym coś niewłaściwego, bo nie był to tradycyjny element treningów, ale nie przejmował się tym, mając na uwadze wcześniejszą prośbę. Pewnym ruchem pociągnął go za sobą tak, by faktycznie jego bok znalazł się w równej linii do znajdującej się kilkanaście metrów dalej tarczy. Na krótką chwilę plecy chłopaka przylgnęły do jego torsu, ale Hattori odsunął się kawałek, zwracając twarz ku tarczy, by ocenić, czy wszystko było w porządku. Dłoń wciąż spoczywała na chłopięcym biodrze, ale dotyk był już lżejszy, jakby brunet robił to dla własnej wygody.
— Dobrze — rzucił bardziej do siebie niż do Rainera. Chłopak miał przed sobą jeszcze inne korekty. — Teraz ręka. Często popełnianym błędem jest zaciskanie jej na łuku. Początkujący zwykle boją się, że broń wypadnie z niej zaraz po wystrzale, ale wystarczy po prostu odpowiednio ją oprzeć — wyjaśnił, jednocześnie wyciągając swoje ramię wzdłuż ramienia czarnowłosego. Jego rękaw przesunął się do góry, ukazując niewielki skrawek tatuażu. Chłodnymi palcami ujął dłoń chłopaka, zmuszając go do rozluźnienia chwytu, choć w jego gestach nie było brutalności, która sprawiłaby, że zmuszanie byłoby tu odpowiednim określeniem. Pomógł mu ułożyć broń tak, by – pomimo rozluźnionych palców – ta stabilnie trzymała się w jego ręce.
Przesunął dłoń wyżej, na jego przedramię i wykręcił je lekko na zewnątrz.
— Pamiętaj o tym. Zdarza się, że strzała po wystrzeleniu może o nie zahaczyć. Nie dość, że zrobisz sobie krzywdę, to spieprzysz cały strzał. Teraz barki — zaczął, sunąc dotykiem wzdłuż jego ramienia. Druga ręka – ta, która jeszcze przed momentem spoczywała na biodrze – odbyła powolną drogę, przesuwając się w górę. Stał za nim, więc odczytanie z jego twarzy tego, czy robił to specjalnie, było raczej niemożliwe. Ale zawieszając wzrok na karku Rainera, szukał jakichkolwiek oznak napięcia, które mogłoby wywołać łaskoczące uczucie na jego boku, żebrach, klatce piersiowej.
Naparł na jego barki, obniżając ich położenie. Włożył w to więcej siły, choć przecież nie powinien spodziewać się protestu.
— Możliwie jak najniżej. Gdy celujesz, staraj się trzymać przedramię w jednej linii ze strzałą. Naciągnięta cięciwa powinna zetknąć się z twoim nosem — poinstruował, zsuwając ręce z jego barków, by od tego momentu już mu nie przeszkadzać. — Patrz w celownik i po wypuszczeniu strzały utrzymaj pozycję jeszcze przez chwilę. Słyszałem, że niektórym pomaga skupienie się na jakimś konkretnym celu. Wiesz, wyobrażają sobie, że celują do kogoś, kogo nie znoszą albo wyznaczają sobie jakąś formę nagrody, żeby trafienie w sam środek miało jakiś sens. Dla mnie to forma wyciszenia, więc może filozofia kyūdō nie jest taka zła.
Dokończył, krzyżując ręce na klatce piersiowej i wbił wzrok w grot strzały, która czekała, żeby uwolnić się z na pozór wątłego uścisku palców.
@Seiwa-Genji Rainer
I może zdenerwowanie, wynikłe z nieznajomości myśli Hattoriego, przebija się do zwykłej sytuacji. Tej, w której dzierży w dłoni łuk a na twarzy rysuje się szybkie zirytowanie. Nie lubił i wciąż nie znosi hamować pytań, które na koniuszku języka drgają niebezpiecznie. O jedno zdanie za dużo i wyskoczą na zewnątrz a wraz z nimi relacja ta przekształci się w niewygodną, niezręczną, i w tej niezręczności rozpadnie się na drobne jak śnieg siąpiący z nieba kawałki. Rainer oddycha głęboko i niepewnie, na moment załamując narzucaną na ciało hardość. Chwyta broni. Przygląda jej się w dziecięcym spokoju z oczyma smutnymi, ale trwa to parę sekund, bo wtem jego ciało jak lalkę przejmuje druga postać.
— Jakbyś uczył się na błędach, to… — urywa. Nie skończy zdania, bo nie sposób ogarnąć złośliwości i skupienia, które to w dziwny sposób przelewa na niego Heizō. Milknie w zamyśleniu, kiedy nozdrzy dociera narzucona na skórę tamtego woń perfum. Krzywi się nieznacznie, ale nie komentuje. Ku świadomości przesiąka myśl o preferowanych zapachach, które skryte głęboko w ludziach wydobywa się w zupełnie inny sposób. W momentach, w których ciało nachalnie chwyta to drugie. (Głos Hattoriego w zadziornej celowości skłania się ku cichszym tonom, wilgotne kosmyki jak małe mróweczki rysują na policzku Seiwy mokre pasma a ciało — głupie, posłuszne ciało — przyjmuje narzucone ułożenie nóg). Wtedy, gdy skóra wręcz błaga o dotyk drugiej, w kociej naiwności prosząc się o więcej pieszczot. (Mocniejszy ucisk pod talią ciągnie biodra do tyłu a podbródek Rainera obniża swoją pozycję, gdy w oczach zadziwiająca neutralność. Nawet te usta, niemal zawsze wykręcone w uśmiechu, teraz skupione i poważne. Zbyt poważne). Przez sytuacje intymne, nie zawsze seksualne, choć czasami też, ale przede wszystkim sensualne a przez tę zmysłowość rozciągniętą wraz z dłużącymi się sekundami, niewłaściwe. (Spojrzenie Rainera prześlizguje się z cięciwy ku odsłoniętym tatuażom, ale z ust nie ucieka ni głębszy oddech, z oczu nie kapie emocja większa niźli pełne w sytuację zaangażowanie). W zbliżeniach, które zmywają zapachy świata — mrozu, ciepła, perfum, wszystkiego, co na skórę narzucone — a przez to ustępują miejsca prawdziwszym woniom jak rozgrzanemu erotycznością oddechowi, mokrej, przesiąkniętej słonym potem skórze. (Jak małe węże palce Hattoriego wpełzają pomiędzy te jego, delikatnie tylko spięte, które przy chłopięcym geście rozluźniają się. Przypadkiem upuszczony na kark oddech delikatnie mierzi, ale Rainer nie ucieka ku złudnej intymności). A na samym końcu wszystkie zapachy mieszają się i w swej kakofonii spijane zostają przez język, dłonie i oczy, gdy te na krótką chwilę posiadają możliwość upijania się drugiej osoby podnieceniem.
Strzała przeszywa świat i mknie na przekór spadającym z nieba płatkom śniegu. Rainer milczy tak, jak milczał przez minuty, w których usłużenie oddał ciało we władanie drugiego. Gdy grot wbija się w najbliżej zewnętrzna ułożony okrąg, dołeczek w lewym policzku staje się ciut bardziej widoczny. Szybko jednak niknie a łuk ułożony zostaje bliżej ciała. Seiwa kiwa głową. Gest podsumowujący przemyślenie wszystkich błędów, które właśnie popełnił. Odwraca się ku Heizō ze spojrzeniem dziwnie odległym i mówi:
— Kontynuujmy. Powiedz, jak będziesz miał dość.
I trening ten trwa jakiś czas a jego koniec wyznacza brak strzał w kołczanie. Mięśnie, szczególnie po wcześniejszym treningu, rwą w potrzebie rozluźnienia się. Na ich prośbę Seiwa reaguje jak każdy sportowiec. Wyciąga ręce, wygina nadgarstki, w okrężnych ruchach porusza barkami. Wraz odłożeniem łuku przy ścianie westchnie zmęczony i legnie na jednej z mat, gdzie plecy oprze o małą ławeczkę.
— Padam — mówi cicho, zwyczajnie, ale wciąż przy przyjaznym uśmiechu. — A tu jeszcze Harae. O właśnie, nie chcesz też? Przydałoby ci się po tych ostatnich ognikach.
Powieki ma zamknięte, kiedy kark opiera o drewno ławki a nogi to prostuje, to zgina w kolanie.
— Nie wiem, czy słyszałeś. Raz na jakiś czas Minamoto organizują, jakby to nazwać, rytuał oczyszczenia. Niby przed złymi duchami, ale też leczą choroby. Takie tam, głupoty... Ale to trzeba iść nad najbliższą rzekę, albo poprosić o ensui. Wydaje mi się, że każdy ma na to swoje sposoby, ale moja matka pozostaje przy wodzie, jakiejkolwiek.
Unosi powieki.
— Nie zmuszam.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
Ale na razie za dobrze się bawił.
— Brawo — pochwalił go, gdy grot strzały wbił się w tarczę. Jeśli od czasu ich ostatniego spotkania nie trenował, to poszło mu całkiem nieźle, jak na drugi raz. Nie sądził, żeby Seiwa szukał specjalnego uznania, ale Heizo zrobił to odruchowo, bo na zajęcia przychodziło mnóstwo osób, które zniechęcały się, gdy nie przyznano im, że wreszcie zrobiły coś dobrze.
„Kontynuujmy. Powiedz, jak będziesz miał dość.”
— Spokojnie. To nie ja będę się męczył — stwierdził i było w tym sporo prawdy. Szybko zresztą okazało się, że swoją postawą nie wyraził nawet najmniejszych oznak zniecierpliwienia. Nie przeszkadzała mu nawet ta atmosfera skupienia, której nie chciał mącić niepotrzebnymi słowami. Czasem tylko polecał mu opuścić barki lub sam korygował postawę, jednak tym razem robił to bez wcześniejszej dwuznaczności. Obserwował jego ruchy i pozwalał na to, by samodzielnie oddawał kolejne strzały. Szybko się uczył, ale tarcza była jedynie pierwszym etapem.
Gdy ostatni grot wbił się w cel, Heizo pokiwał głową. Nie wiedział, jak dużo czasu minęło, ale miał wrażenie, że zaczęli niedawno.
— Jeszcze trochę i będziesz mógł skupić się na ruchomych celach — rzucił mimowolnie, jakby założył, że brunet rozważał kontynuowanie swojego treningu w najbliższej przyszłości. Nawet jeśli nie, ustrzelenie czegokolwiek, co nie było statyczne, na pewno przynosiło większą satysfakcję. Mógł potraktować to jako formę zachęty.
Podążył wzrokiem za Rainerem, opuszczając wcześniej skrzyżowane ręce wzdłuż tułowia. Nie czekał na zaproszenie, zanim sam znalazł sobie miejsce i usiadł, podciągając ugięte kolano bliżej klatki piersiowej, po czym wsparł na nim łokieć. Mimo dyskomfortu, który odczuwał podczas przyjmowania prezentu, ta luźna poza świadczyła o tym, że przynajmniej nie miał problemu z tym, by czuć się jak u siebie.
— Harae? — powtórzył za nim, unosząc brew w pytającym wyrazie. Jego niewiedza sprawiała, że nie mógł jeszcze jednoznacznie stwierdzić, czy chciał to… mieć? Brać udział? I dlaczego w ogóle miało mu się to przydać?
Chłopak jak zwykle go nie rozczarował, spiesząc z wyjaśnieniami. Hattori natomiast milczał przez jakiś czas, gdy dostał na tacy już wszystko to, co powinien wiedzieć. Srebrne tęczówki z dozą sceptycyzmu przyjrzały się scenerii na zewnątrz budynku, ale to zwątpienie było nieosiągalne dla oczu Rainera, kiedy to miał wgląd na jego profil. Choć nie przyznawał się do tego na głos, od co najmniej dwóch lat interesowało go dosłownie wszystko, co miało związek z ochroną – zaklęcia, amulety, rytuały. Czasem szukał też własnych sposobów, które mogły zadziałać, i stąd właśnie pokusił się o to, by ozdobić własne ciało znajomymi znakami. Wciąż jednak przemawiał przez niego zdrowy rozsądek i na wieść o rzece, zepchnął na bok zachcianki i przypomniał, że Heizo nie miał w swoim życiu czasu na użeranie się z zapaleniem płuc czy z innym cholerstwem.
— Chcę — odpowiedział w pierwszej kolejności. Nie chciał trzymać go dłużej w niepewności. Całkiem łatwo dało się wyczuć, że to nie wszystko, co miał mu do powiedzenia i, kiedy już oderwał wzrok od przyjemnego zimowego widoku, srebrne tęczówki skupiły się na tych czarnych i niemalże bezdennych. — Ale wybrałbym alternatywną wersję, skoro rzeka nie jest jedynym miejscem godnym rytuału. Nie przygotowałem się na morsowanie. A chyba nie chcesz, żebym uznał, że coś, co miało mnie uleczyć, jednak nie zadziałało? — dodał nieznacznie rozbawiony, kręcąc przy tym głową. Nie było to jednak długotrwałe rozbawienie, bo już po chwili połączył ze sobą resztę faktów, które przyćmione zostały przez jego własną ciekawość i przez wieść o lodowatej kąpieli.
Oczywiście z początku pomysł wydawał się świetny, ale teraz odnosił wrażenie, że mógł się nieco zagalopować.
— No i pójdę, jeśli to nie będzie dla ciebie żadnym problemem. Sam powiedziałeś, że organizuje to klan Minamoto. Może się mylę, ale pewnie nie przyjmujecie zbyt wielu osób z zewnątrz. Jak w ogóle działa taki rytuał? — zreflektował się od razu, jednak niezmącony emocjami ton głosu nie wskazywał na to, że był szczególnie przejęty swoim uchybieniem. Dostał zaproszenie i niewłaściwym byłoby z niego nie skorzystać – może jego obecność nie była żadnym problemem. Z drugiej strony miał przed sobą Rainera, a on z kolei wydawał mu się uosobieniem kłopotów. Z tym intuicyjnym przeświadczeniem, Heizo nadal w najlepsze spędzał czas w jego obecności. Czemu?
Bo w jego głowie były też inne rzeczy, które ukrywał. Nie tylko te, których nie nauczył się na błędach.
@Seiwa-Genji Rainer
Wzdycha cicho, by uspokoić szalejące myśli. Te rozwarstwiają się w niekontrolowany, nieco przerażający chłopca sposób. Część z nich pozostaje w sytuacji aktualnej, wraz z ciałem, które na pozór spokojne, poddające mięśnie potrzebnemu rozluźnieniu. Nad nimi jednak falują wizje bardziej niepokojące, zmierzające ku derealizacji wyobrażenia o siostrze, która wpierw jak noworodek pełza po ziemi, brodzi w matczynej krwi, by wtem mieć serce jak przez Kupidyna przebite strzałą. I wtem ginie dziecię z miłości, bo brat ukróca jej pośmiertne męki, zatrzymuje nuconą przez dziewczynkę kołysankę… Ale nie, ona wciąż dycha jak żywe wspomnienie i rośnie z tą strzałą, jak on z malutkimi w sercu igłami.
Oczy chłopca jeszcze czarniejsze niż zazwyczaj wydrapują się zza nieobecnej mgły, gdy dłuższa wypowiedź przerywa tamtego ciszę. Patrzy ku Heizō z ulgą, jakby to on go za rękę chwycił i przestrzegł przed totalnym zatraceniem. Zaczynają boleć go skronie. To zmęczenie fizyczne i emocjonalne uderza do głowy. Posłusznie poddaje się tej boleści i nawet skóry nie rozmasuje, rytmiczny ból celebrując jak naturalny objaw konkretnego treningu.
— To prawda, ale mamy wokół dość obszerny ogród a mój pokój sąsiaduje z gorącymi źródłami. Mogę ci zrobić krótki rytuał, nie wiem, z pół godziny? Jego drugą częścią, bo pierwsza polega na rozmasowaniu konkretnych punktów, jest zmycie z siebie nałożonych na ciało olejków. A dotyka się określonych miejsc. Głównie jest to twoja aktywna dłoń… jesteś praworęczny, prawda? W każdym razie dłoń, okolice wokół oczu, ust, za uszami i czoło. Najbardziej też neutralne, jeśli chodzi o zmysły, bo o nie właśnie trzeba zahaczyć w trakcie. — Uśmiecha się przy wciąż zamkniętych powiekach, jakby przez głowę przesiąknęła jedna z mniej poprawnych myśli, bo usta choć rozbawione, to głowa kręci się w niemym zaprzeczeniu. — Myślę, że nie powinno ci zaszkodzić. Szczególnie, że masz już niejakie doświadczenie. — Jedna z dłoni unosi się, by palce drugiej wskazały jej nadgarstek; miejsce, w którym wcześniej dojrzał tatuaże Hattoriego. — To ochronne, hm?
Milknie na moment, po czym z trudem, a trud ten wynikły z zastania przećwiczonego ciała, podnosi się z miejsca. Wolno odkłada sprzęty na swoje miejsca, wyłącza głośnik, aż w końcu sam siebie zbiera w jedną całość. Ostatnim gestem wyłącza halogeny skierowane ku tarczom.
— Harae może być organizowane w grupie, może mieć charakter indywidualny — dodaje gdzieś w trakcie, mijając chłopca w drodze ku wyjściu z dōjō. — Mam nadzieję, że nie rozważasz większej ilości osób. — Zatrzymuje się przy rozsuwanych shoji i spogląda ku niemu z tym samym, psotnym uśmiechem. — Zapraszam.
Gładki, niemal taneczny gest dłoni kieruje gościa ku długiemu, zdobionego malowidłami i wachlarzami korytarzowi. Panuje weń półmrok, który przecina delikatne, ciepłe światło padające zza okratowanych drewnem mijanych przestrzeni. Zamieszkałe głównie przez służbę, również wcześniej poznanego przez Heizō trenera, stanowią one preludium ku znacznie atrakcyjniejszym częściom labiryntu jakim są pomieszczenia mieszkalne klanu Minamoto. Nozdrzy gości dochodzą zapachy ziół i olejków, głównie waniliowych, ale i poniekąd wilgotny zapach zmieszanych ze słoną wodą innych pachnideł. Nie tylko widać — w spokoju unoszącym się pomiędzy prywatnymi pokojami — ale i czuć w woniach, że chłopiec miał rację. To rozpoczynający się okres Harae zagościł w kątach klanu.
— Masz jakiś ulubiony zapach? — pyta go, gdy ramię chłopca zrównuje się z jego stojącą sylwetką. — Mój to drzewo sandałowe.
Tym samym odchyla szyję, palcem nakłuwając odsłoniętą skórę a gestem tym zapraszając do zaciągnięcia się wonią zmęczonego, acz wciąż wibrującego balsamicznym zapachem eterycznego olejku, ciała.
— Mogę poprosić o inny — dodaje chwilę później. — Albo złagodzić go szałwią.
Rainer wygasza ciepłe światło w dōjō i zasuwa za sobą shoji.
z/t z @Hattori Heizō