Sora & Rainer | 07.10.2036
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Asagami Sora

Wto 22 Lis - 23:10
07.10.2036

   Chwilowo utkwił wzrok w suficie. Umysł, jeszcze przyjemnie zamglony, nie był w stanie wyłapać żadnej konkretnej myśli, wszystkie się rozpierzchły daleko poza granicę jego zasięgu. Sorze to jednak nie przeszkadzało: leżał na łóżku, niezdolny do ruchu, oddychając ciężko, ale miarowo; serce w dalszym ciągu dudniło głośno w piersi. Czuł się ogólnie zrelaksowany - nie potrafił przypisać żadnego innego uczucia, wszystkie emocje, jakie się w nim normalnie kotłowały, teraz zdawały się być za zasłoną, ukryte, stłamszone poczuciem bycia lekkim jak piórko. Wiedział, że to ulotne, że lada chwila rzeczywistość zwali się na niego całym swoim ciężarem, a on odzyska swoje tysiące powodów do zmartwień, ale to nie teraz, jeszcze nie teraz. Teraz mógł bezpiecznie unosić się w powietrzu i po prostu nie myśleć. To bardzo miła odmiana. Chciałby przeciągać to uczucie w nieskończoność, ale zdawał sobie sprawę, że to niemożliwe; już teraz bodźce z zewnątrz powoli do niego docierały: promienie zachodzącego słońca, wpadające przez rozsunięte zasłony, raziły go w oczy nawet z tej pozycji, na nagiej skórze ciała pojawiła się gęsia skórka, bo choć w dalszym ciągu była rozgrzana, różnica temperatur  pomiędzy nim a pokojem zaczynała być odczuwalna. Skotłowana pościel powoli, ale stanowczo wrzynała mu się w lewy bok, co pewnie niedługo wymusi na nim zmianę pozycji, a co postanowił chwilowo zignorować. Być może będzie zmuszony wstać szybciej niż zamierzał, gdyż do jego uszu dotarł w końcu szelest czyjegoś ruchu.
   Nie czyjegoś. Rainera.
   Obrócił głowę w jego kierunku, akurat żeby uchwycić wzrokiem moment, w którym zgrabny tyłek mężczyzny znika pod warstwą materiału. No tak, on po seksie nie marnował czasu na próby przedłużenia trwania w przyjemnym stanie zawieszenia, jaki osiągał po intensywnych chwilach uniesienia, to była raczej przypadłość Sory. To były momenty, w których Asagami zapominał o bliznach, jakie pokrywały jego ciało, zapominał o swojej brzydocie, nawet powód ich powstania stawał się rozmyty. Lubił to uczucie. Wiedział, że wstyd wróci, zawsze wracał, ale przy Rainerze ten wstyd na chwilę schodził na dalszy plan. Seiwa-Genji z pewnością nie miał problemów ze wstydem, jego ciało nie nosiło śladów oparzeń, było za to ozdobione misternym tatuażem, a co za tym szło: dzięki ich spotkaniem pewnie nie próbował niczego sobie udowodnić - w przeciwieństwie do Sory. Ale to dobrze, łączył ich układ, którego cel był jasny i prosty, warunek był jeden - tylko seks. Stwarzało to Asagamiemu bezpieczną przestrzeń do eksplorowania własnych obaw, bo Rainer zdawał się nie mieć najmniejszego problemu z tym, jak wygląda Sora.
   - Jak tam początek semestru? - zapytał jeszcze nieco ochryple, ponieważ, o dziwo, to nie wspólne uniesienia były jedną podstawą ich znajomości, nie od tego też ich relacja w ogóle się zaczęła. Machinalnie przesunął prawą dłonią po brzuchu i zesztywniał lekko, kiedy wyczuł opuszkami zgrubienia blizn, które się tam znajdowały. Podniósł się po pozycji siedzącej, nagle stając się świadomym braku dwóch palców u ręki wciąż znajdującej się na brzuchu. Nie minęła chwila, a nagle jedyne, co miał w głowie, to mapa miejsc na ciele, które zostały już na zawsze zmienione przez ogień. Naga skóra zaczęła wręcz mu cierpnąć na myśl, że znajduje się cały na widoku, nawet pomimo faktu, że jeszcze przed momentem zdawał się nie mieć nic przeciwko. Sora zsunął się z łóżka najwolniej, jak tylko potrafił i starajac się utrzymać tak luźną postawę, jak tylko mógł, zniknął na moment w łazience, żeby po chwili pokazać się w szlafroku.
   - Herbaty? - pytanie niewinnie zawisło w powietrzu, kiedy Asagami nonszalancko opierał się ramieniem o ścianę, zupełnie jak gdyby nic się nie stało, a on wcale nie zaczął wkraczać na obszar, który mógłby go zaprowadzić prostą drogą do ataku paniki. To tylko Rainer, wyluzuj. Miał nadzieję, że był wystarczająco dobrym aktorem i mężczyzna nie zorientował się, że przez chwilę coś było nie tak.
Asagami Sora

Yōzei-Genji Madhuvathi and Seiwa-Genji Rainer szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Rainer

Czw 24 Lis - 10:40
Kiedy przeleciał go pierwszy raz myślał, że to końcówka tego stanu. Mylił się. Tkwił dopiero w połowie depresyjnego epizodu. Mimo wszystko, nawet półtorej miesiąca beznamiętnego szlajania się po mieście, bezcelowości odczuwanej na każdym kurwa jebanym kroku, wysączyło go do dna. I nawet szpik kostny zdaję się być wyżłobionym a kości przez to słabe i liche, wypełnione unoszącym go nad ziemią powietrzem. Czuje się więc słabo, jeśli pozostawać przy słowach prostych, acz one stan jego jedynie liżą gdzieś z zewnątrz. Jego ciało nie współpracuje. Zdaje się być porzuconym w kącie ochłapem, które działa, bo działać musi, ale robi to niechętnie, z bólem, na opak. Rainer odwraca się na prawy bok i poduszkę wwierca w policzek, ale nawet jej materiał — na wskroś przesiąknięty jego wcześniejszym podnieceniem, którego woń skryta w pocie i ciepłym oddechu — uwiera. Ciało jak wydmuszka, jak balonik z uciekającym hen do nieba powietrzem. Wzdycha cicho westchnięciem zirytowanym, powściągliwym i wydyszanym w poszewkę.
  Nie potrzebuje teraz drugiego człowieka, bo i ciało zmęczone, już nie jego, na nowo obce. Ale przecież przez chwilę je poczuł, prawda? Przez moment niosła go seksualność na dawne tory, gdzie mięśnie współpracowały z myślą i z myślą tą rwały do przodu. Tuż obok spokojna już sylwetka Sory, którego klatka, słyszy to, unosi się miarowo. Zawsze to robił, zamierał na parę dłuższych minut i szukał siebie w sobie. To ich dzieliło. Tamten w seksie się gubił a Rainer w nim odnajdywał. Udo w ostatnich namiastkach podniecenia drga delikatnie a on ponownie obraca się na plecy i wzrok znużony, nakrapiany niezauważalnymi dla nieznajomych oczu plamkami złości. A może to smutek, może to zmęczenie rozlewa się po białkach i biegnie po linii wodnej jak tylko jemu widoczne łzy. Ale on nie płacze.
  Zawsze pierwsze z pytań pada z jego ust. Przerywa przyjemną ciszę i zagaduje o sprawy miałkie, nic nieznaczące, głupie, w k u r w i a j a j ą c e
Dobrze — odpowiada ze ślepiami wciąż utkwionymi w suficie, gdy jedną nogę ciągnie ku sobie i biodra przekrzywia na prawą stronę. Powinien się zbierać. Niepotrzebnie jeszcze tutaj jest, jeszcze się mości na łóżku, które mokre od erotyzmu nie współgra z aktualną oziębłością ciała. Gdy tamten wstaje, Rainer unosi się delikatnie, przedramiona opiera o miękki materac a przy tym nieco się w nim zapada. Czujne spojrzenie śledzi ruchy chłopca, gdy ten podnosi się z miejsca i w zwyczaju idzie zakneblować ciało w jednym z wąskich materiałów. Tym razem jest to szlafrok, czasami duża koszulka, innym razem ręcznik. Rainer nie komentuje. Każdy walczy ze swoimi demonami, a że te mogą wspólnie odgonić za sprawą seksu, idealnie.
  Za kolejnym pytaniem wstaje z miejsca i w zmęczonym, acz płynnym ruchu podchodzi do drugiej sylwetki, by nos wcisnąć pod płatek jego ucha, dla niepoznaki, dla odwrócenia uwagi. Dłonią wędruje na chłopięce podbrzusze, tyka pachwiny, by opuszkiem przerwać zagubioną tam strużkę spermy, ale to nie jego cel. Opuszkami zarysowuje jedną z ładniejszych blizn, jeśli właśnie nie tę ulubioną.
Przestań się chować — mówi ku niemu sucho, choć oddalając twarz od tej drugiej spojrzenie ma cieplejsze, tkliwe niemal. I przez moment myśl jak piorun przebija się przez głowę, by jeszcze raz wziąć go tutaj, pod ścianą, by raz jeszcze poszukać własnego ciała, a to napięte i na moment ulegające nagłej zachciance. Mimo to wycofuje się.
Pożyczę bokserki. Masz matchę? Jak tak, to chcę. Wypiję i wracam na chatę.
I chwilę później znika w tych samych co chłopiec drzwiach, by zalać ciało ciepłą wodą. Nie myśli o niczym konkretnym. W głowie jak filmowe kadry uśmiechającego się chłopca o podobnych jemu rysach, na które denerwuje się i klnie cicho, cichutko upuszczając obsesyjne myśli wraz z lejącą się wodą.

@Asagami Sora


Sora & Rainer | 07.10.2036 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Yōzei-Genji Madhuvathi and Asagami Sora szaleją za tym postem.

Asagami Sora

Sro 30 Lis - 23:50
Lekki uśmiech wykwitł na ustach Sory, osiadł w kącikach warg, sprawiając, że całe jego oblicze złagodniało. Był to uśmiech zaprojektowany specjalnie na takie okazje, łagodny, a jednocześnie swobodny, nieprzesadnie radosny, mający zapewniać każdego, kto został nim obdarowany, że wszystko jest w porządku, a jego właściciel zaiste jest w dobrym nastroju. Żeby wzmocnić ten efekt, Asagami ukrywał zdradzieckie, smutne oczy albo poprzez zamknięcie powiek i odchylenia głowy do tyłu, dając znać, że jest rozluźniony, albo mrużył je nieco, by wydawać się bardziej przyjaznym - i to ten drugi sposób miał być tym, którym przekona Rainera, że wcale nie ścigają go demony przeszłości, w żadnym wypadku. Przez ostatnie dwa lata pilnie szlifował swoje umiejętności takiego kierowania własną mimiką, by mógł się nią zasłonić jak maską. Uważnie zmuszał poszczególne mięśnie twarzy, żeby uległy jego woli i pokazały zakrzywiony obraz rzeczywistości, uwalniając wszystko wokoło, ale przede wszystkim siebie, od stawienia czoła osobie ciasno zawiniętej w całun smutku.  Sora nie chciał stawiać czoła tej osobie, nie chciał też zmuszać do tego ludzi wokoło, nie chciał ich reakcji i nie chciał ich zmartwienia, bo, był tego pewny, rozpacz i poczucie beznadziejności bezlitośnie go pochłoną, zagarniając człowieka, którym próbował się stać.
  Teraz wycelował swój uśmiech w Rainera. Wiedział, że jego czujne spojrzenie śledziło go odkąd tylko zsunął się z łóżka, przez całą trasę do łazienki, dopóki nie stanął pod ścianą. Sora był bardziej niż gotowy, żeby rozpocząć swój spektakl i skierować myśli Seiwy-Genjiego na bezpieczny dla niego obszar - to znaczy z dala od wszelkich zmartwień Asagamiego. Wiedział, że mężczyzna go nie oceniał, widział neutralność w jego ciemnych oczach, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że tak było tylko w tym momencie, że jeśli pozwoli mu zadać na ten temat jakieś pytanie, sytuacja może przybrać inny bieg. Zorientował się czy nie?
  Zorientował się.
  Stało się to jasne w momencie, w którym otworzył usta.
  “Przestań się chować”.
  Bliskość jego ciała, zapach jego skóry, zapach, który dzielił również Sora, nagle przestały być mile widziane. Pod wpływem dotyku Rainera ciało Asagamiego przeszył dreszcz, ale nie miało to nic wspólnego z przyjemną reakcją na pieszczotę mężczyzny. Źródłem reakcji był budzący się strach.
  Powinien się domyślić, że Seiwa-Genji się zorientuje. Miał oko do szczegółów, do wychwytywania drobnych niuansów, do skupiania wzroku na najdrobniejszych rzeczach. Prawdopodobnie jak na studenta mikrobiologii przystało, na nieszczęście dla Sory. Nie chciał źle, umysł Asagamiego rozpoznał tę iskierkę ciepła w jego wzroku, być może swoisty objaw troski. Powinien to docenić, powinien zareagować normalnie, a nie utkwić zamglone strachem spojrzenie w bliżej nieokreślonym punkcie gdzieś ponad jego ramieniem.
  Musiał się ogarnąć. By jednak przedstawienie mogło trwać, albo raczej w ogóle się zacząć, a jego maska na twarzy ponownie powrócić na swoje miejsce, Sora potrzebował dystansu. Tylko zachowując odpowiednią odległość, był w stanie trzymać się w ryzach i rzucić iluzję na ten błysk smutku we własnych oczach. Na szczęście bliskość Rainera nie trwała długo, ciepło jego ciała zniknęło po kilkunastu długich sekundach.
Zimno mi się zrobiło, łatwo marznę – odpowiedział, automatycznie wskakując na dobrze znane tory udawanej swobody, wybierając przy tym najprostsze i najbardziej wiarygodne kłamstwo. Mieszkania w Nanashi nie słynęły z najlepszego ogrzewania, szczupła sylwetka Sory mogła również wskazywać na to, że nie znosił najlepiej chłodów. Właściwie faktycznie najlepiej ich nie znosił, więc akurat w tym aspekcie nawet nie minął się z prawdą. Chłód jednak nie był wcale jeszcze taki dotkliwy, nie kiedy skóra wyraźnie pamiętała dotyk rąk Rainera, a pojedyncze kosmyki w dalszym ciągu kleiły się do czoła.
Jasne, wiesz, gdzie szukać. I już się robi – rzucił, wychodząc z sypialni, by skierować swoje kroki do niewielkiej, nieskazitelnie wysprzątanej kuchni. Dalej nieco rozchwiany, potrzebował odzyskać równowagę, a przygotowanie matchy wydało mu się do tego idealne - był to rytuał, w którego czynnościach mógł się na moment zatracić. Nie spieszył się więc z przygotowaniem herbaty, pozwolił swoim ruchom maksymalnie spowolnić, by z uwagą i wyjątkową pieczołowitością przyrządzić napój z idealną pianką w dwóch średniej wielkości czarkach - zwykłe korzystanie z chasena w jego dłoniach urosło do rangi uświęconej czynności. Sora skupił się na tym tak potężnie, że pewnie nawet nie zauważył powrotu Rainera.
  Bez słowa zostawił jedną z czarek na wciśniętym pod ścianę stoliku, a sam z drugim naczyniem oddalił się pod okno, gdzie przysiadł na brzegu parapetu. W kuchni nie było zbyt wiele miejsca, dwie osoby robiły tu już za tłum, ale odległość pomiędzy stolikiem a oknem była wystarczająca, żeby Asagami zachował spokój. Potrzebny dystans.
  Cisza jednak urosła za bardzo i choć być może Rainer wolałby w niej pozostać, nie była ona naturalnym środowiskiem Sory - przynajmniej nie dla Sory, którym próbował być przy innych. Musiał coś powiedzieć.
Wiesz, co Ōji ostatnio odwalił? - temat wybryków jego wyjątkowo wielkiego kota zawsze stanowił neutralny, bezpieczny teren - Przytaszczył mi do mieszkania szczura. Nie był to jednak zwykły szczur, był olbrzymi, chyba rozmiarów przeciętnego kota w Nanashi. Musiał z nim stoczyć potężną walkę, bo przy okazji wrócił z nieco oberwanym uchem. Jak tak dalej pójdzie, to nic mu z uszu nie zostanie. W każdym razie ten szczur jeszcze żył, kiedy Ōji go przyniósł. Zawlókł go do przedpokoju i tam przeprowadził na nim wiwisekcję, rozumiesz to? Przez pół godziny zmywałem z podłogi krew i resztki wnętrzności, a ten futrzasty sadysta jeszcze się na mnie obraził, bo mu wyrzuciłem pozostałości z obiadu. Litości, nie będę trzymał truchła przerośniętego gryzonia, bez przesady. Ale od wczoraj nie wrócił do mieszkania i trochę zaczynam się martwić - trajkotał beztrosko w najlepsze, ściskając w dłoniach gorącą czarkę. Wydawał się rzeczywiście znacznie bardziej zrelaksowany i autentyczny w swojej swobodzie niż był w sypialni, a im dłużej mówił, tym więcej napięcia widocznie z niego schodziło.

@Seiwa-Genji Rainer
Asagami Sora

Yōzei-Genji Madhuvathi and Seiwa-Genji Rainer szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Rainer

Sob 3 Gru - 14:27
Pomiędzy żebrami osiadają drobinki metalu, ciężkie a choć obłe to wciąż uwierające. Ciągną klatkę ku ziemi, by wraz z wodą opadła na dno brodzika i skropliła się jak wcześniejszy na ciele erotyzm. Ten zmywa z siebie niedokładnie, uwagę kierując bardziej ku zbawiennemu szumowi prysznica, niźli potrzebie rzeczywistego odświeżenia. Bo i tak nic się w tym nie da zrobić, w tym stanie, który dusze na małe kawałeczki rozrywa i tak poszarpane rozrzuca po świecie. Zostawia więc i cząstkę siebie tutaj, w tej pościeli, którą w pewnym momencie zrzucił na ziemię, by mu w drodze od ciała do ciała nie przeszkadzała. Wiedział też, już za pierwszym razem wyczuł, że materiały są Sorze potrzebne, bo nimi jak rzymskie rzeźby przysłaniał najczulsze fragmenty skóry. Te okraszone dawną tragedią, która wyżarła w mięśniach mapę zabliźnionych żłobień, które tak lubił. Zdążył przestudiować całe podbrzusze i wnętrza ud, nie tylko czułymi palcami, ale oczyma, które za mgłą podniecenia śledziły równe na skórze załamania. Krwistordzawe ślady pod językiem były gładkie i śliskie, czasami słonawe, gdy w kątach poddanego erozji ciała zbierał się pot rozemocjonowanych myśli. Miga wspomnienie lśniącej podnieceniem sylwetki, której rzeźba gładka jak gładkie i obłe są doliny. Na w gwałtowności sięgających jego bioder rękach żyły, które jak tusz w piórze niebieskawe i równie, w podobie do całego ciała, znaczone wilgocią. Ach. Ciche westchnienie i jakaś żałość spomiędzy żeber lgnie dalej, spada niżej, ku podbrzuszu, które na nowo rozognione, ale i żołądek spijające w jedną, niewygodną masę. Niedobrze. Chce mu się wymiotować, bo dłoń w nagłej torsji sięga ust, ale spomiędzy nich wykasłuje jedynie ślinę, która lepka jeszcze chwilę ciągnie się między palcami, a później, z wciąż opadającą wodą, spada niżej. Ile razy już był w tym stanie? Raz, dwa, dziesięć? W tym zawieszeniu pomiędzy życiem i śmiercią, jak siostra, która z cienia przygląda się jego nagiej, skulonej postaci i śmieje się śmiechem cichym, ironicznym, jakby mówiła, że koniec jego bliski, a gdy on umrze, ona jak wąż wsunie się na jego miejsce i nikt nigdy o chłopca nie zapyta, bo są przecież jak te dwie krople wody.
Kap.
  Ostatnia zagubiona łza opada na ziemię a on w ciężarze myśli i ciała, zmęczonego, upodlonego ciała, wychodzi spod prysznica, by wilgotną skórę, pozostałości śliny na wargach, siebie całego wetrzeć w biały jak mąka ręcznik. Lustro nie jest łaskawe, bo przed nim rysuje portret chłopca o zapadłych jak czekoladki w ciastku oczach, sinej twarzy i oczach czerwonych, gdzie po błonie wloką się strumyczki krwi. Widzi, że wkoło lewej źrenicy rozlał się karmazyn, pęknięte naczynko, rozjebana odporność, on cały rozpruty i nie do życia, nie do ludzi, ale przecież jest u Sory, gdzie tamtego ciało jak jego własne, zdobyte. Wciąż nagi opuszcza łazienkę i nie sili się na emocje wyższe niż żadne, bo wie, że i w teatralności, nie w tym momencie, nie dzisiaj, nie przez następne półtorej miesiąca, jest beznadziejny. Sięga dżinsów i porzuconej w kącie koszulki, jak zapowiedział tak i kradnie bokserki, pierwsze lepsze. Tak jak zazwyczaj rzuciłby okiem na materiał, o ciało zadbał by oddychało, by wdzięczne było za życie, tak teraz mógłby je przecież dobić, dodusić, bo i tak dycha lekko, jak ryba wyrzucona na piaszczysty brzeg. Pod powiekami też ziarenka piasku, które doskwierają, więc palcami przeciera oczy, ale to nie pomaga. Zmęczenie jak z nadgryzionego przez myszy jutowego worka rozsypuje się pod nogami a on kroczy po niewidzialnych dla oczu kamyczkach, nierówno jakoś. Chwyta przygotowanej dla niego matchy i palcami obejmuje je jak matka go kiedyś, gdy był mały, malutki jak czarka o żłobionych niczym tamtego ciało wgłębieniach.
  Podświadomie skraca dystans pomiędzy nimi. Na przekór, gdy Sora oddala się, a oddala się zawsze. Choć robi to wolno i dla niewprawnego oka naturalnie, tak oczy drapieżnika, oczy Rainera wychwytują próbę ucieczki i, z chęcią zatrzymania go w swoim obrębie, podążają za chowającą się w sobie ofiarą. Siada więc naprzeciwko niego, choć na ten moment powstrzymuje potrzebujące drugiego ciała dłonie i znad naczynka wysłuchuje jednej z jego historii. Ōji — nie chciał pamiętać tego imienia, ale przy tamtego fascynacji trudno było je wymazać — przeżywa kolejną, mało ciekawą przygodę wychodzącego kota. I choć słucha go to wzrok ucieka za okno, gdy matcha osiada na języku i słodkim swoim posmakiem zdaje się łagodzić i suchotę, i gorzkość ostatnich tygodni. Pozwala mu mówić, bo słowa są chłopcu potrzebne a tak jak i w seksie, tak i życiu, starał się dawać Sorze przestrzeń na celowe mechanizmy obronne.
  Kark chłopca wygina się i potylica znajduje oparcie we fragmencie białej ściany, gdzie z półprofilu zerka na Asagamiego przekrwione oko. Rainer uśmiecha się a jest to uśmiech częściowo naturalny, acz w naturalności tej ironiczny, lekceważący. Trudno jednak określić, czy pogardę tę wycedza ku szczurowi — a przecież zwierzęta te inteligentne — czy ku kotu. A być może nie ma tu mowy o jednym, ani o drugim a rozbawienie skierowane jest dalej, do wnętrza Seiwy, w którym wciąż kwili powidok torsji.
Jak praca w kwiaciarni? — Zmienia temat, wcześniejszego nie ruszając, wspomnienie zostawiając wspomnieniu, ale za inicjatywą chłopca podejmując mało istotny small talk, tak w tej sytuacji zabawny, niepotrzebny, bo jeszcze dwadzieścia minut temu wzgardziłby zdaniem dłuższym niż poprzedzone jękiem polecenie. Czy obchodzą go kwiaty? Zapewne bardziej niż kot, ale wciąż przy zainteresowaniu miałkim, ale najwidoczniej w relacjach potrzebnym. Później cichnie na nowo, wytrwale, jakby związany był zmową milczenia, która pozwala mu świat odbierać intensywniej za innymi zmysłami. Ale te teraz niepełne, bo choć język oblepiany słodką matchą, wzrok zaaferowany widokiem z okna, to dotyk pozostawiony samemu sobie, wygłodniały, znowu. Wzdycha i wyciąga do niego rękę wiedząc, że tamten w zupełnie innym stanie ciała, zapotrzebowania na to drugie, ale być może mu się uda. Raz jeszcze poczuje jego ciepło, które przypomni, że przez żyły pędzą ku sercu krwinki, że wcale nie umiera a żyje życiem półpełnym, a to potrzebuje chwili, by się naładować i na nowo rozbić sufit, wydostać się na powietrze.
  Wyciąga więc rękę w geście zapraszającym, by go przyciągnąć do siebie, jego plecy do swojej klatki piersiowej, która nie potrzebuje ciężaru oddechu, a wagi drugiego ciała, balastu w postaci innej niż emocjonalny.
Chodź do mnie — mówi spokojnie, cicho, jak do wystraszonej łani, której oczy przesiąknięte strachem a bok siąpiący krwią od ostrej jak jego spojrzenie strzały.

@Asagami Sora


Sora & Rainer | 07.10.2036 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Yōzei-Genji Madhuvathi, Hime Hayami, Asagami Sora and Himura Akira szaleją za tym postem.

Asagami Sora

Nie 11 Gru - 23:20
Słowa wibrowały w powietrzu, wypełniały całą przestrzeń pomieszczenia, jego własny głos był odpowiedzialny za ich kolejne fale. Im więcej słów było, tym sam lepiej pomiędzy nimi operował, zgarniał do siebie i budował nową maskę, bardziej subtelną i nieoczywistą od tej, którą tworzył za pomocą ułożenia mięśni na twarzy. Sam lubił ciszę i doskonale się w niej odnajdywał, ale kiedy znajdował się w czyimś towarzystwie, preferował słowa i wcale nie musiał być tym, który je wypowiada. Tworzył nowe obrazy, rozmywał rzeczywistość i odwracał uwagę – wszystko za pomocą odpowiedniej historii. Czasami jednak opowieści miały rozpraszać jego samego i właśnie tak było tym razem: Ōji należał do dobrych wspomnień, czasami, kiedy wypracowany sposób na to, żeby zwlec się rano z łóżka zawodził, każdorazowo pomagało jego mruczenie, trącenia mokrym nosem i dotyk miękkiego futerka. Może i kot spędzał większą część dnia poza mieszkaniem Sory, ale w jakiś sposób zawsze wiedział, kiedy był potrzebny i niezawodnie stawiał się przy jego boku w momentach, w których naprawdę miało to znaczenie. Samo wspomnienie o Ōjim sprawiało, że czuł się lepiej, nawet jeśli opowiadana historia skupiała się wokół trudnego charakteru futrzastego bandyty.
  I pomogło, pomogły słowa i pomogła cisza ze strony Rainera, nawet jeśli była czystą uprzejmością z jego strony – opowieść Sory, przeznaczona właściwie w całości dla niego samego, sprawiła, że zaczął powracać do swojej bardziej swobodnej wersji. Tej, która nie sprawiała, że inni się o niego martwili albo zaczynali zadawać niewygodne pytania.
  – Ahh, kwiaciarnia – podjął z ochotą, licząc na to, że ulga w żaden sposób nie wymknęła się przez ostrożny ton jego głosu – Właściwie naprawdę dobrze, co prawda straciłem jednego stałego klienta, ale zyskałem dwóch nowych, to kawiarnie w Karafunie, także powiedziałbym, że sukces. Drobny, bo drobny, ale jednak, prawda? – Uśmiech nieśmiało zawitał w kącikach ust, rozjaśniając nieco oblicze Asagamiego. – Przebywanie wśród roślin jest naprawdę miłe, gdybyś chciał kiedyś spróbować, to wpadnij mnie odwiedzić – dodał lekko, niezobowiązująco, ale ze szczerą intencją chęci goszczenia go w swojej kwiaciarni.
  Uwadze Asagamiego nie uszedł fakt, że Rainer nie chciał mu pozwolić na zbytnie oddalenie się od niego, że podążył za nim, żeby zatrzymać jedynie odrobinę dalej niż na wyciągnięcie ręki. Sora nieustannie obracał trzymaną czarkę, zatrzymując się tylko w tych momentach, w których chciał z niej upić – jedyna widoczna oznaka nerwowości. Drugą, niejawną, była sztywność wszystkich mięśni jego tułowia, w efekcie czego siedział wyprostowany niczym struna, co wcale jednak nie należało u niego do rzadkich widoków. Nie czuł się gotowy na fizyczny kontakt… ale to był Rainer. Tylko Rainer. Westchnął głęboko, przyglądając się uważnie twarzy swojego gościa. Przekrwione oko zauważył od razu, kiedy tylko chłopak zawitał w kuchni – trudno było przegapić coś takiego – ale dopiero kiedy skończył swój monolog i naprawdę poświęcił czas, żeby mu się przyjrzeć, zauważył, że Seiwa wyszedł z łazienki bardziej zmęczony niż zanim się w niej zamknął. Asagami nie komentował, tylko patrzył spojrzeniem łagodnym i neutralnym, ciepłym, z narastającą pod powierzchnią troską.
  Podszedł do niego miękkim ruchem całych trzech kroków, nie chwytając jego dłoni, ale palcami własnej tworząc ścieżkę od nadgarstka do przedramienia – w takiej odległości od niego się zatrzymał. Ponownie odszukał wzrokiem jego spojrzenie i utrzymywał je, kiedy sięgał lewą ręką do twarzy Rainera, do tej strony, na którą zwracało uwagę przekrwione oko. Objął policzek chłopaka, ale w taki sposób, że ledwo dotykał jego ciała – kontakt tak różny od tego jaki łączył ich jeszcze nie tak dawno temu. Sora muskał skórę Seiwy wyjątkowo delikatnie, lekko, ale jednocześnie nie pozostawiając wątpliwości, że pieszczota była obecna – palce Asagamiego wędrowały po jego policzku tak, jak gdyby trzymał on teraz w rękach jeden ze swoich kwiatów i z najwyższą uwagą i ostrożnością badał stan kruchych płatków.
  Wykończony.
  Tylko to jedno słowo nasuwało mu się po zakończonej inspekcji. Sora cofnął rękę, ale sam pozostał na razie w miejscu. Obrócił się do Rainera plecami i zamiast odejść do swojego miejsca pod oknem, opadł lekko w ramiona chłopaka, trzymając się jego niedawnej prośby “Chodź do mnie”. Choć było mu daleko do posiadania zrelaksowanej postawy, a szyja niemal go bolała od napiętych mięśni, nie zamierzał teraz od niego uciekać. Empatia znowu wzięła nad nim górę, chciał pomóc, szczególnie, że Seiwa nie prosił o dużo – tyle jak najbardziej mógł wytrzymać.
Mam krople do oczu w łazience – rzucił znienacka po chwili, ciągle mając w głowie krew rozlaną w oku Rainera. Niewiele był w stanie na to poradzić, ale krople mogły nieco przyspieszyć  proces wchłaniania się wysięku. – I jeśli chcesz… – dodał po chwili, przerywając jednak na moment, jakby się zastanawiał nad doborem słów – to możesz u mnie dzisiaj zostać. Zmienię tylko pościel, ale jeśli masz ochotę położyć się spać i spać do rana, to nie będę ci przeszkadzał. Ale będę w pobliżu – wymamrotał już ciszej – W sensie, mogę spać na kanapie, jeśli akurat nie czujesz się na kontakt z innymi. – Bo rozumiał, że nagła potrzeba bycia z kimś może za chwilę zmienić się w potrzebę dystansu. On tak miał. Może Rainer niedługo dojdzie do tego samego punktu, Sora nie był pewny, nie chciał naciskać, tylko zaoferować wytchnienie.

@Seiwa-Genji Rainer
Asagami Sora
Seiwa-Genji Rainer

Sob 17 Gru - 20:45
Przez potok słów przebijają się te pojedyczne, mało istotne. Tak, że gubi się w koncepcie wypowiedzi; nie łapie nurtu wypluwanych naprędce zdań. Nieuważny jak dziecko, któremu stopy plączą się pod nogami, bo łydki wciąż niewyrobione, kolana krzywe. Wie, że nie jest w tym dyskretny. Tylko oczy śledzą poruszające się szybko wargi, z których nieprzemyślany głos upływa niczym muzyka z nakręconej katarynki. I zdaje się, że widzi kaligrafowane litery upadające na ziemię, pomiędzy nich, pominięte i zapomniane, pozostawione bez potrzebnej do prawdziwiej rozmowy odpowiedzi. Mimo to nie ma siły. Nie sposób ciągnąć jemu konwersację tak teraz nieistotną, gdy wszystko wokół na nowo zszarzało a rozognione ciało stało się w sekund pare — zbyt szybko — ochłapem mięśni niezdolnym do odczuwania czegokolwiek. Nie rozumie, gdzie podział się ten nadmiar emocji. Potrzebuje go jak roślina słońca, jak zwierzę wody. Gdyby tylko mógł sięgnąć do pojemnika z naparstkiem najmniejszej iskry szczęścia, ale nie może, bo pochłania go niemoc większa niżli chęć działania. Wzdycha i tylko to westchnięcie w podirytowanym pokręceniu głową świadczy o jego obecności. Nie mierzi go jednak poczucie winy a przecież powinno, bo z darów tamtego ciała korzysta jak wierzący z religii. Sięga po nie garściami wtedy, gdy życie na barkach kładzie ciężary tak przytłaczające, że kolana sięgają twardego podłoża. A od przeszło miesiąca ledwo stąpa po tej ziemi zmurszałej, która w ofercie nie ma nic, coby rozogniło wygaszone serce.
Na moment znika z rozmowy. Wyłącza się, choć oczy jak u zwierzęcia czujne obtaczają drugą sylwetkę wzrokiem chciwym, ale w tym delikatnym. Dziwne połączenie czułości, która mylona być może ze zmęczeniem, wespół z potrzebą cielesnego kontaktu. Dlatego aż wzdryga się, gdy na policzku pozostawiony zostaje obcy dotyk, ale lgnie do niego jak porzucone na brudnych ulicach kocie. Nawet przez głowę nie przesiąknie myśl, coby schować tę porcelanową kruchość własnego zachowania głębiej; pod słowa, które jak w przypadku Sory, stałyby się idealną na słabość maską. Usta jak spragnionego wędrowca szukają skóry we wnętrzu tamtego dłoni, na której pozostawia ciepły oddech. Ten przypomina pustynny piasek rozgrzany od pulsującego w dzień słońca. Na ciele Asagamiego kładzie się ciężko, nieprzyjemnie niczym ostatni dech zdychającego zwierzęcia. I już sięgnąłby chłopięcej ręki, pozostawił na niej spragniony cielesności dotyk, ale zaraz jest mu ona zabrana, na co reaguje zdziwionym spojrzeniem. Złym niemal, bo mu sprzed nosa skradziono narkotyk. Chwilę ukojenia, o którą zdaje się prosił cały wieczór. Przez serce przebija się egoistyczna niesprawiedliwość, bo niepisaną ich umową było, jest, że jeden drugiemu daje to, czego potrzebują a że spomiędzy rozognionych ciał wyślizgnie się czasami namiastka czułości, to co z tego?
Złość przejmuje mięśnie i poddałby się jej, ale w porę jego ciało zostaje przysłonięte drugim, na co przyjemna ulga tka na rozdrażnieniu zabezpieczającą siatkę. Jeszcze nie pora na złość, zdaje się mówić iskra spokoju spływająca z wlepiającego się w niego ciała Sory. W zagłębieniu pomiędzy ramieniem a szyją chowa swoją twarz, tak teraz beznadziejnie wyzbytą emocji, i zaciąga się wspomnieniem jego zapachu, nosem haczy o delikatną skórę za uchem, jego płatek. Przymyka oczy przeżywając swój mały melodramat, ale jest już lepiej i nawet serce zadrga łagodniej, wyrozumialej, gdy kolejne słowa wespną się do uszu, ugładzą rozszarpane myśli.
Cichy, gardłowy śmiech zdobi tę przyjemną chwilę, gdy łapie go w pasie i wędrując po skrawkach materiału, wolnych fragmentach ciała, słyszy wcale nie tak absurdalną propozycję. Krople do oczu? Po co mu krople? Jakby zapomniał o naruszonym swym wizerunku, karmazynie rozpierzchłym na białku oka, komentuje cicho:
Dobrze.Dobrze. Krótkie przyjęcie do wiadomości, że zdaje sobie sprawę z oferowanej pomocy, ale jeszcze nie teraz, nie teraz jest czas na tak praktyczne rzeczy. Nie dzisiaj. Dzisiaj, już postanowił, zostanie tutaj i ostatnie namiastki energii rozpuści w obcej pościeli, pieszczony wspomnieniem potrzebnego mu zbliżenia.
Nie zmieniaj.Nie zmieniaj. To przecież ich zapach, ich pot wsiąknięty w poduszki, który dla wielu byłby wyznacznikiem frywolnej wulgarności, ale dla niego? Jedynie woń do uśnięcia przy dobrym ułożeniu ciała mająca na celu przyniesienie i spokojnego snu. Budzą się w klatce piersiowej egoistyczne pobudki, by było tak, jak teraz tego potrzebuje, choć pod nosem wyczuwa spięte mięśnie, tamtego niewygodę.
To litość czy empatia? — pyta nagle, cicho, wciąż przy mdłym uśmiechu, którego źródło znajduje w drugim ciele. Jest lepiej. Pod językiem kręci się słowo w podzięce, ale przekształca je w coś innego, bo dzisiaj nie mowa jest Seiwy silną stroną. Na karku chłopca składa krótki pocałunek, ciepłe liźnięcie jak to kocie właśnie. Dodaje: — Zresztą, nieważne. Czy jedno, czy drugie… Czasami możesz mi powiedzieć nie. — Palec prawej ręki wciska w biodro Sory. — Twój mięsień dwugłowy jest jak naciągnięta struna. Rozluźnij się.
— W sensie, mogę spać na kanapie, jeśli akurat nie czujesz się na kontakt z innymi.
Rozbawione parsknięcie.
Czy sprawiam wrażenie, jakbym nie potrzebował kontaktu z innymi?

@Asagami Sora


Sora & Rainer | 07.10.2036 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Asagami Sora ubóstwia ten post.

Asagami Sora

Czw 9 Mar - 21:25
  Dobrze.
  Sora słyszał podobne dobrze już setki razy, wszystkie z ust jego pacjentów, wszystkie podszyte tą samą nutą, która mówiła mu, że najprawdopodobniej i tak nie posłuchają jego rad. Powodem tego nie był nawet fakt, że nie ufali temu, co mówił, ale zwyczajnie sądzili, że ich stan nie wymagał dodatkowych udziwnień – nawet, jeśli było to branie leków – i lepiej im będzie bez tego. Czasami mieli rację, czasami ponownie lądowali u niego na zapleczu. Sora nie oceniał, nie krzywił się, nie powtarzał “a nie mówiłem”, bo przecież wszyscy byli dorośli, wszyscy znali możliwe konsekwencje podejmowanych przez siebie decyzji. Jedyną zmianą w zachowaniu Asagamiego było ponownie wypowiedzenie dodatkowych zaleceń tonem nabierającego rzadkiej u niego barwy nakazu, wynikającego jednak jedynie z troski. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie był najbardziej kompetentną osobą do zajmowania się rannymi i chorymi, jego pole manewru w tej kwestii należało raczej do wąskich, ale naprawdę potrafił pomóc. Tylko nic na siłę.
  Przypadek Rainera nawet nie wymagał pomocy medycznej, nie zmieniało to jednak faktu, że nawet w tak drobnej kwestii chciał go odciążyć, ulżyć mu. Sora po prostu się martwił i chciał ściągnąć wszelkie niedogodności z ramion osoby, która była mu w jakimś stopniu bliska – Seiwa nie był kolejną anonimową twarzą, nie troszczył się o niego jak o kolejnego pacjenta, tylko jak o kogoś, na kim mu zależało, jak o… kolegę? Przyjaciela? Sorze wydawało się, że tym właśnie byli, jakkolwiek specyficznie by ich przyjaźń nie wyglądała.
  Pokiwał więc jedynie głową, lekko, nieznacznie, od tyłu pewnie nawet niezauważalnie. Zrobił również mentalną notatkę, żeby napisać do Rainera za parę dni i zapytać, czy wszystko w porządku, czy wygląd oka zaczyna powoli wracać do normy.
  Nie zmieniaj. Drgnął niespokojnie na te słowa, bo jak to tak… nie zmieniaj? Pościel już nie świeżą, już nie czystą, nie pachnącą proszkiem do prania? Czym innym było od razu zasnąć w pamiętającej niedawna uniesienia pościeli, a co innego wrócić do takiej po jakimś czasie. Na samą myśl o tym cierpła mu skóra i coś wywracało się w żołądku. Nie potrafił, nie mógłby… Wypuścił powoli przez nos powietrze, które do tej pory nieświadomie wstrzymywał. Może pójście na kompromis załatwi sprawę. Sora mimo wszystko nie chciał zawieść Rainera, nie po tym, jak sam zaproponował mu spokojny odpoczynek we własnym łóżku.
  – Zmienię poszewkę na poduszkę – zadecydował na głos, w głowie dodatkowo układając plan obleczenia koca w świeżą poszwę i założenia na siebie dwuczęściowej piżamy, która zakryłaby go niemal od stóp do głów. Tak, to dało się zrobić. I to miało spore szanse się sprawdzić.
  Z zamyślenia wyrwał go cichy głos Rainera i krótki pocałunek, jaki złożył na jego karku.
  – Nie robię tego, żeby samemu lepiej się poczuć… po prostu się troszczę – odpowiedział po chwili równie cicho, muskając palcami skórę przedramienia chłopaka, badając jej fakturę. Słysząc następne słowa wybrzmiewające w powietrzu, zamilkł na chwilę.
  – Wiem, że mogę powiedzieć Ci nie – odparł w końcu powoli, jak gdyby ważył swoje słowa, splatając palce swojej lewej ręki z jego – Ufam Ci pod tym względem. Gdyby było inaczej, to nie spotykalibyśmy się w ogóle – kontynuował, uwalniając rękę Rainera ze swojego uścisku, ale wodząc opuszkiem po zagłębieniach jego dłoni. Choć w dalszym ciągu nie wiedzieli o sobie mnóstwa rzeczy, tej jednej był pewny: Seiwa nie chciał jego krzywdy. Nie intencjonalnie przynajmniej. Nie był tego typu osobą, co sam sobie wywnioskował ze swoich dotychczasowych obserwacji, a uważał się za dobrego obserwatora. Przynajmniej dopóki działali w ustalonych rolach, wszystko powinno być w porządku.
  – Nie potrafię inaczej – przyznał na komentarz o napiętych mięśniach. Sora nigdy nie był w pełni zrelaksowany, nie tak na sto procent. Za dużo działo się w jego głowie, żeby ciało pozwoliło mu odpocząć: zawsze o coś się martwił, czegoś obawiał, czymś nadmiernie przejmował i niepotrzebnie rozdrabniał. Objawiało się to w spięciu, jakie mu nieustannie towarzyszyło – mniej lub bardziej, ale nie znikało właściwie nigdy; nawet gdy wyglądał na rozluźnionego, wystarczyło położyć mu rękę na plecach, żeby wyczuć sztywność łopatek. Szczególnie teraz, kiedy umysł znów nawiedził lęk i wstyd związany z tym, jak wyglądał. Nic dziwnego, że chłopak nie miał problemu, żeby to wyczuć, skoro Sora sam wpakował mu się w ramiona. Ale też nic dziwnego, że zdecydował się poruszyć ten temat, ponieważ to w wyniku ich wspólnych uniesień, dzielenia się dotykiem, Asagami faktycznie doświadczał rzadkich momentów całkowitego rozluźnienia. Seiwa był świadkiem czegoś, co bardzo niewiele osób miało okazję zobaczyć.
  Bez słowa wyślizgnął się z objęć Rainera, ale nie przerwał dotyku, chwytając jego dłoń i prowadząc go z powrotem do sypialni, gdzie gestem ręki zasugerował położenie się na łóżku. Sam podszedł do szafy, z której dna wyciągnął zapowiadaną poszewkę na poduszkę, spiesząc się z jej założeniem. Musiało być czysto. A może użyje jeszcze poduszki z salonowej kanapy?
  – Wezmę jeszcze prysznic, ale Ty postaraj się zasnąć – wymamrotał, posyłając w jego kierunku łagodny uśmiech, zanim wygrzebał z komody nową piżamę i czystą bieliznę na zmianę. Bez wypowiadania kolejnych zbędnych słów, zniknął w korytarzu prowadzącym do łazienki.

@Seiwa-Genji Rainer
Asagami Sora
Seiwa-Genji Rainer

Pią 10 Mar - 14:22
Pomieszczenie jakby zalane ciemną mazią, która wilgotna klei się do ciała. Nieprzyjemna, owijająca się wokół zmęczonych mięśni materia. I usnąłby na tym oknie, gdy potylica wpija się w ścianę tuż za nim, gdy ciepłota drugiej postaci nieśmiało zakrada się pomiędzy splecione na drugim chłopcu witki. Nos w chęci zaczerpnięcia jakiegokolwiek zapachu, chowa się na zgiętym karku Sory a on upuszcza nań gorący oddech. Skraplająca się niepewność jest jak wiosenna rosa – wciąż dziwnie przyjemna a skontrastowana z zimnem wciąż topniejącego śniegu. Dreszcz pędzi przez zagłębienia w ciele, tworzy samoistne jeziora, by finalnie rozpłynąć się po wciąż delikatnie pulsujących gorącem częściach ciała. Podrygują mięśnie w udzie, jakby chore, ale to tylko nadwyrężone ścięgna, które w maniakalnym więc przyzwyczajeniu wykorzystuje do nocnych przebieżek. Teraz też by pobiegł. Myśli już podążają z wiatrem. Odziane w sportowe buty stopy zatapiają się w skromnej nawierzchni śniegu, policzki ciosa zimowe powietrze a on do płuc wpuszcza kolejne męczące oddechy. Pobiegłby, ale ciało niedomaga i w swym zmęczeniu padnie zaraz senne i niemal wyszepta, by raz jeszcze odłożyć je bezczynne. Po to, by zaraz mogło podnieść się znowu. Pozwolić skatować raz jeszcze. Wypełnić niczym a zarazem wszystkim — każdą bojaźliwa emocją, przestrachem i nienawiścią do siebie oraz wszystkiego wokół — by finalnie znowu lęgnąć niechcianym w przepoconej pościeli. Tutaj, u boku Sory bądź gdzieś indziej. Gdziekolwiek, byle nie samemu, bo samotność znaczyła koniec a z końcem, jak z niczym innym, nie potrafił walczyć.
  Ujmuje go mocniej. W głowie jak mantra powtarzane chłopięce imię. Śmieje się do niego, jakby śmiał się ku samemu sobie, ku własnej głupocie, że wciąż ma nadzieję, iż ciało Sory jest ciałem jego i na odwrót. Byłoby to takie proste. Przywłaszczyć sobie coś, co z taką łatwością wpada w ramiona i choć spięte, to nadal przyjemnie uległe. Bez problemu wnikające w obłą wypukłość jego brzucha i torsu, odpowiednio wygiętej szyi. Przełyka ślinę. Grdyka wędruje od podniebienia ku kątowi mostka a wraz z nią spływa ku podbrzuszu kolejna niewygoda. Zabawne, jak zbiera się ona w ślinie niczym kwas wyżerający wnętrzności, drażniący przełyk, wypalający struny głosowe. Do tego stopnia, że nań osiada nieznośna chrypa, która — gdyby tylko był w stanie, gdyby ciało nie martwicą a objęte było tętnem bijącego serca — uzupełniona zostałaby łzawą powłoką białek.
  Mimo to, mimo zawężonej do delikatnie drgającej struny emocjonalności, ku Sorze w głowie pląsają ciepłe uczucia. Podobne tym, które żywił do własnych pupili, do matki w połowie zgiętej, gdy jej Ja niczym więcej a rysikiem na zabrudzonym pergaminie, do zmurszałych obojętnością oczu ojca. Sylwetka poprawia się na parapecie, ale nie puszcza go. Nie teraz, gdy sam jest jak porcelanowa figurka — tak łatwy w rozbiciu. Zresztą, czuje, że każde ich spotkanie to ubytek w porcelanowej powłoce ciała. Trudno. Złoży więc odprysk w jego dłonie. Niewerbalnie odda pomiędzy palce ułamany kawałek źrenicy, pachwiny, biodra. Byleby tylko przez moment być kogoś i dla kogoś oddychać, a choć kruszyć się to wciąż w innego człowieka objęciu.
  Jest samolubny. Okropnie samolubny, gdy tylko uśmiech kotłuje się w zagłębieniu szyi. Tam, gdzie nos tyka zarysowanego pod cienką skórą kości szczytowej. Paluszkiem jak igliwiem nakłuwa wystającą kość i śmieje się ku niej. Cicho i niezrozumiale, ale w rozbawieniu tka się potrzebna dla sytuacji ulga.
  — Wiesz, że ta tutaj kostka… — Paznokieć jak igła pędzi po kręgosłupie tuż pod lordozę szyjną. — Krąg szczytowy, Atlas, został nazwany imieniem greckiej postaci mitycznej. Atlasa, właśnie, którym w opowieściach podtrzymuje sklepienie niebios. Dlatego, że ta kość, w taki sam sposób jak on, jest oparciem dla czaszki. Myśli. — Druga z dłoni z biodra chłopca przemieszcza się ku żebrom, ku prawej piersi, gdzie łagodnie osiada ponad sutkiem. — A wbrew pozorom emocje nie w sercu a rodzą się w głowie. Biedny Atlas, nosi na barkach wszystkie twoje zmartwienia.
  Dudni w wypowiedzi pogłos rozbawienia, który lewy kącik ust ciągnie do góry i na nowo zatapia się w policzku, na nowo żłobi ten sam dołeczek; małe jeziorko zbierające wszystkie jego dotychczasowe uśmiechy i te, które dopiero się wydarzą. Nie potrafię inaczej. Zmęczony śmiech rozbrzmiewa pod podniebieniem, ale nie wypada dalej. Ku światu dociera pomruk, ciche parsknięcie. No tak. Oczywiście, że nie potrafisz. Palec sięga więc spiętego mięśnia, szuka jego najczulszego punktu i wbija się weń gwałtownie, mocno, ale wciąż ze świadomością zadawanego bólu.
  — Oduczymy cię.
  I z tymi słowami zapada się w pościel. Tę zmienioną, ukradkiem, kiedy na nagie ciało Sory spadają krople wody. Choć sam wolałby usnąć w nich, nadać sytuacji przedłużenie w postaci materiałów przesiąkniętych dwoma zapachami, to poddaje się. Składa ostatni ukłon ku ich bliskości, która za moment, już za kilkanaście dni, poddana zostanie większej niźliby się spodziewał próbie. Ale, przecież, obaj się o siebie troszczą. Każdy na swój chorobliwie zły sposób. Dobrej nocy.


Koniec wątku


Sora & Rainer | 07.10.2036 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Asagami Sora ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku