28.08.2034r.
Był zagubiony. Miejsca, które odwiedzał, wydawały się być obce, choć jednocześnie znajome. Mieszkanie ciche i opustoszałe, dom rodzinny pogrążony w żałobie, studio nagraniowe pracowało jak zawsze, ale miał wrażenie, jakby rozmyte sylwetki dawnych współpracowników pozostawały cały czas przygnębione. Plan zdjęciowy przeżywał plagę chaosu – nie zdążyli nakręcić wszystkich scen z jego udziałem w ostatnim serialu, w którym grał. Mógł płakać, krzyczeć i zawodzić, jednak nikt go nie słyszał. Żadnego machania na przywitanie, radosnych przytuleń. Brak telefonu. To dobijało go niemal równie mocno co nagła samotność. Nagle zdał sobie sprawę z tego, jak uciążliwy jest brak niewielkiego urządzenia, które prawie bez przerwy znajdowało się w jego dłoniach. Żadnych rozmów telefonicznych, wymiany smsów, relacji na liczne media społecznościowe, do których nie zawsze oddelegowywał swoich asystentów. Milczenie kieszeni, która nie informowała dźwiękami o kolejnych powiadomieniach potrafiących spływać w tak okrutnie masowych ilościach.
Przecież jeszcze dwa miesiące temu dawał koncert. A teraz snuł się po jakimś odludziu, ukryty przed wzrokiem, tak daleki od uwagi, do której zdobycia zawsze dążył.
Jeśli istniało piekło, to sądził, że właśnie do niego trafił. Gdzie nie spojrzał, widział stworzenia ze swoich najgorszych koszmarów. Zakrwawione postacie, zmasakrowane ciała, niektórzy wyglądali tak źle, że od razu dostawał ataków paniki. Zauważył jednak, że te przeżywane w tym osobliwym limbo są zupełnie inne niż te łapiące go za życia. Pojawiały się te duszące uściski w klatce piersiowej, ale nie było bólu i wciąż mógł oddychać. O ile w ogóle potrzebował powietrza, bo zdawało mu się, że robi to raczej odruchowo.
Nadal nie do końca wierzył w to, że umarł. Widział oczy mordercy, choć ten raczej nie był zawodowcem. Pamiętał zmiany na jego twarzy, jak w zwolnionym tempie. Przejście przez zaskoczenie, szok, przerażenie. Przed chwilą zabił, ale nie swój cel, a przypadkową ofiarę, która w swojej głupocie postanowiła go zasłonić. Później chaos, kiedy przechodnie zaczęli reagować na dźwięk dwóch wystrzałów i ciało osuwające się na chodnik. Urywki świateł karetki, zespołu ratowników, którzy niewiele już mogli zrobić. Widział własną ceremonię pogrzebową, dziesiątki ludzi, w tym tych, których nie spotkał nigdy w życiu. Wiele białych lilii, które tak kochał za życia.
Przystanął. Powoli odchylił wierzchnią warstwę ubrania, żeby zaraz odwrócić wzrok zamykając oczy. Dwie nieustannie krwawiące rany znajdowały się wciąż w tym samym miejscu, brudząc błękitny materiał czerwonymi plamami. Przypominał mu się wypadek, dłonie pokryte szkarłatem i odłamkami szkła, bezsilność, ciało kierowcy drugiego samochodu, w stanie takim, że później jeszcze długo nie mógł spać w nocy po tym widoku. W tym widmowym świecie krew była wszędzie i niemal na każdym. Uciekał więc, unikał wszystkich, nie wiedząc co robić. Czy kiedyś w domu nie wspominano mu o Kakuriyo? Chyba tak, ale nie potrafił sobie przypomnieć, o co w tym wszystkim chodziło. Każda myśl zaczynała mu się zaraz plątać, a wszystko sprowadzało się do tego, co chciał zrobić, a nie do tego jak. I w tej bezsilności osunął się wreszcie na kolana, żeby schować twarz w dłoniach. Po co to zrobił? Bo się beznadziejnie zauroczył? Co miało niby z tym faktem zmienić oddanie swojego życia?
maj 2038 roku