All our lives spent awake... do you ever just rest your head? [Randolph x Hattori]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Hattori Heizō

29.11.22 14:50
Higashi 135, KARAFURUNA CHIKU 19/01/2036

---------------------------------

2:58
Niemalże całe osiedle trwało pogrążone we śnie – tylko w nielicznych oknach wciąż paliły się słabe światła lampek nocnych albo włączonych telewizorów. Właśnie wracał z pracy i przekraczał próg klatki schodowej, wreszcie mogąc schronić się przez mrozem zimowej nocy. Różnica temperatury najpierw wywołała dreszcz na ciele, a gdy ten ustąpił, czarnowłosy wyprostował się, bo spięte mięśnie na plecach szybko zaczęły się rozluźniać. Za jego plecami rozległ się charakterystyczny dźwięk leniwie zatrzaskujących się drzwi klatki. W tej martwej ciszy wypełniał każdy metr sześcienny pnącej się w górę przestrzeni. Nocą każde brzmienie wydawało się bardziej intensywne, ale przysłuchawszy się następującej po echu ciszy, uznał, że nikogo nie obudził. Zawsze starał się nikomu nie przeszkadzać.
    Tak jak za każdym razem, tak i teraz na schodach powitał go widok drobnej staruszki. Jej pomarszczona skóra wskazywała, że przeżyła już dobre sto lat, a jej patykowate nogi tylko na słowo honoru utrzymywały przygarbioną sylwetkę w pionie. Powyginane ręce wyciągała przed siebie, jakby czymś się podpierała, ale nie miała przed sobą ani laski, ani charakterystycznego dla ludzi w tym wieku balkonika, przez co prezentowała się dość komicznie. Niewidzące i otoczone wyraźnymi zmarszczkami oczy wpatrywały się martwo w przestrzeń. Nie wiedział, co trzymało tu panią Amakawę. Podobno była problematyczną pacjentką i pomimo widocznej niepełnosprawności, zawsze wychodziła przed swoje mieszkanie, nasłuchiwała – bo tylko to jej pozostało – i czekała. Może na zaginionego kota, może na ukochanego męża, a może na rodzinę, która zajęta swoimi sprawami, któregoś dnia przestała się pojawiać. Do ostatnich chwil jej życia pieczę nad nią sprawowała opłacona pielęgniarka, która za każdym razem odprowadzała ją z powrotem do mieszkania. Teraz, kiedy już prawie nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że coś nadal trzymało kobietę w tym budynku, nieustannie trwała w tym jednym miejscu z dłońmi wyciągniętymi przed siebie, jak wygłodniałe zombie. Z rozchylonych ust kobiety czasem wydobywał się chrapliwy bełkot i chociaż jej widok nie należał do najprzyjemniejszych, Hattori zdawał sobie sprawę, że była niegroźna. Nigdy nie odezwał się do niej słowem, nie chcąc otwarcie zdradzać, że wie, że tam stoi. Witał ją skinieniem głowy, którego nie mogła zobaczyć, ale nie był to prześmiewczy gest. Było mu jej szkoda, bo mógł się tylko domyślać, jak chujowo jest czekać na kogoś, kto już nie wróci bez szansy na zapomnienie.
    Potem szedł dalej, nie oglądając się za siebie.
    O tej porze nawet wspinaczka po schodach nie rozbudzała, ale ciepło budynku sprawiło, że jego zaczerwienione z zimna policzki już zaczynały blednąć. Zanim dotarł do mieszkania, ziewnął przeciągle, przysłaniając przy tym usta ręką. Od snu dzielił go już tylko szybki prysznic. Na czwartym piętrze zsunął z ramion kurtkę, chcąc oszczędzić cenny czas. Wyjął z kieszeni pęk kluczy i wraz ze znalezieniem się w mieszkaniu cały ciężar dnia zsunął się z jego ramion. Odwiesiwszy kurtkę na wieszaku, rozmasował palcami bark, przesuwając wzrokiem po salonie, jakby upewniał się, że wszystko było na swoim miejscu. Ściągnął z siebie krawat i kamizelkę, które niedbale rzucił na kanapę, zanim ruszył do łazienki, rozpinając dwa guziki koszuli pod szyją. Palce już ułożyły się na kolejnym, gdy druga dłoń sięgała do włącznika światła w łazience. Odruchowo zmrużył zmęczone oczy, które zostały zaatakowane nagłym natężeniem światła.
    Mrugnął. Po sekundzie zrobił to raz jeszcze.
    Przejechawszy ręką po wilgotnej – właściwie całkiem mokrej – ścianie, był już całkowicie pewien, że widok, który zastał nie był wytworem wyobraźni jego zmęczonego umysłu. Roztarł w palcach ciecz, przez kilkanaście dobrych sekund stojąc w progu pomieszczenia i przyglądając się strużkom wody, które, wiedzione prawami grawitacji, leniwie zsuwały się po kafelkach naściennych. Uniósł wzrok na biały sufit, który miejscami pociemniał od wilgoci. Gdzieniegdzie zbierały się na nim krople, które najpierw pęczniały, a później skapywały na podłogę, która mieniła się od wody.
    — Kurwa — przekleństwo wyrwało się z jego ust, obleczone w nienaturalne dla sytuacji znużenie. Jasne, nie podobało mu się to wszystko – bo i komu zresztą by się to podobało w ogóle – ale po kilku dniach pracy z rzędu nie miał już siły nawet na głupie nerwy. Liczył na to, że w spokoju zakończy cykl harówy, ale wszechświat miał dla niego inne plany. Na szczęście ów wszechświat miał teraz swoją ludzką formę i – jeśli Heizo się nie mylił – od niedawna mieszkał piętro wyżej, zdążył też całkiem szybko wyrobić sobie renomę problematycznego sąsiada. Czarnowłosy starał się ignorować dobiegający z mieszkania hałas; przeczekiwał go z cierpliwością, której brakowało starszym mieszkańcom, ale na to nie mógł machnąć ręką.
    Złapał za kilka ręczników, które strategicznie porozkładał na podłodze, by zapobiec zalaniu kolejnej łazienki. Nie miał zbyt dużego pola manewru, bo źródło problemu znajdowało się nad jego głową. Starł z policzka kroplę wody, która spadła na niego z sufitu i zgasiwszy światło – bo cholera wie, czy za jakiś czas nie miało dojść do bonusowego zwarcia – wyszedł z mieszkania i energicznie wspiął się na ostatnie piętro. Nie zapomniał, że było już po trzeciej w nocy, więc z wyczuciem zapukał do drzwi oznaczonych numerem dwanaście. Gdy nie doczekał się odzewu, za drugim razem nie był już tak delikatny. Po trzecim razie był już gotów sam szarpnąć za klamkę, bo nie był już pewien, czy jego sąsiad właśnie nie topił się w wannie, ale cofnął rękę, gdy wewnątrz mieszkania usłyszał ciężkie kroki.
    Drzwi stanęły otworem, a srebrne oczy, których zmęczenie zostało podkreślone wyrazistymi cieniami, od razu natrafiły na twarz sąsiada. Jakby się nad tym zastanowić, nigdy nie mieli okazji stanąć twarzą w twarz. Może to i lepiej – coś w wyrazie twarzy mężczyzny sprawiało, że uznał jej widok za godny pożałowania. Ale może przez fakt, że obcokrajowiec też wyglądał, jakby wyssano mu życiową baterię do pięciu procent. Rzecz jasna, nie usprawiedliwiało to faktu, że właśnie usiłował przerobić budynek mieszkalny na basen.
    — Nie chciałbym psuć zabawy, ale wolałbym, żeby nie przenosiła się do mojej łazienki — podjął, zauważając przy tym, że mężczyzna chyba ledwo podniósł się z łóżka. Miał nadzieję, że kryzysowa sytuacja szybko go rozbudzi. Trzeba było ogarnąć cały ten szajs. — Zalewa mi pan mieszkanie. — Szybka zmiana taktyki na tę „prosto z mostu”.

@Randolph Éric Varmus
Hattori Heizō

Randolph Éric Varmus and Kariya Siergiej Rihito szaleją za tym postem.

Randolph Éric Varmus

01.12.22 2:27
    Powiedzieć, że się obudził, byłoby kłamstwem — Ran powrócił do życia, ale ze świadomością nadal przyklejoną do snów. Szok wywołany dudnieniem w drzwi wytargał go za szmaty z krótkiej drzemki, a dłonie w głupim odruchu zaczęły sprawdzać kieszenie spodni, oklepując uda i sunąc po klatce piersiowej. Tak, jakby ktoś mógł go okraść w jego własnym mieszkaniu. Gdyby tylko miał świadomość, że odcięcie nastąpiło właśnie w nim, na kanapie w salonie, kiedy przysiadł, żeby zaczekać na napełnienie się wanny. To miał być tylko moment; jednak czas rozlewał się i rozmywał, przepływając między palcami w szaleńczym tempie. Jak widać, dosłownie i w przenośni. 
    Wszystko docierało do mężczyzny, jakby ten siedział na dnie basenu, obciążony hektolitrami śmierdzącej chlorem wody — i gdyby to nie było wystarczające w wygłuszaniu dźwięków, czuł, że sam dociska dłonie do uszu, nie chcąc uczestniczyć w rzeczywistości.
    Drzwi.
    Cholerne drzwi.
    Pierwsza myśl, która nie byłaby wiązaną przekleństw tnących przez zaspany umysł, zaczęła klarować się z wolna, ale z siłą i hukiem karambolu, w którym brały udział same tiry. Co, jeżeli są jakieś nowe informacje, co jeżeli go znaleźli, co jeżeli jakimś cudem przeżył; a on bezmyślnie uwalił się na sofie i zasnął, idiota, kretyn, który nie bierze pod uwagę, że jeszcze wszystko może się zmienić. Bo może, prawda?
   Przeskakując na ustawienia całkowitego skupienia, z przekręconym pokrętłem ze „śpię” na „jestem na pełnych obrotach”, zerwał się z miejsca, naciągając na siebie w pośpiechu czarną koszulkę, mając totalnie gdzieś fakt, że biel metki raziła w oczy, dumnie prezentując się pod szyją.
   Minęły ledwo trzy dni, niepełne trzy dni; jeszcze była szansa. Złudna i boleśnie tląca się w piersi, kiedy racjonalność wydzierała się, że należy zapomnieć, to koniec. To już koniec. Dłoń zaparła się na klamce, chcąc otworzyć drzwi, ale zamki huknęły tylko we framugach. Z kurwakiedysięnauczysz sunącym przez wargi, rozbroił klucz powoli, jakby miał do czynienia z bardzo skomplikowaną bombą; ponownie szarpnąwszy drzwiami, tym razem otwierając je z impetem i cichym sykiem bólu, zapierając bark o ścianę, wyjrzał na zewnątrz. Zmora nie człowiek. Ciało było nadal obolałe. Ran nie był pewien czy obity, prawy nadgarstek był efektem zderzenia się z betonem, kiedy Siergiej cisnął nim do tyłu, czy sam przywalił w pierwszą lepszą ścianę, jaka stanęła mu później na drodze. Może obie te rzeczy, bo knykcie ozdobione świeżymi strupami nadal piekły, ściągając skórę na bladej dłoni przy każdym ruchu palców.
    „Nie chciałbym psuć...ale wolałbym...do mojej łazienki”.
    Patrzył na niego, ale nie widział. Słyszał, ale piąte przez dziesiąte.
    Pustka.
    To nie on.
    Nikt z pracy.
    Nikt ze śledczych.
    Nikt.
    Bursztyny osadzone głęboko w czaszce, pod opuchniętymi i zaczerwienionymi od zmęczenia powiekami na krótki moment odzyskały blask, żeby zgasnąć równie szybko, jak ten nastąpił. Nagły wybuch niczym rozerwanie i tworzenie się supernowej spotkał się z zimnym i wielki kolapsem wszechświata. To koniec. Musiał o tym pamiętać. Musiał się tego nauczyć.
    — Łazienkę... Łazienkę — powtórzył za nieznajomym półszeptem zachrypiałego gardła, wsłuchując się w dźwięk własnych słów, starając się przeanalizować ich znaczenie, odgadnąć czego dotyczą, jakiej części świata, mieszkania, życia, niego samego, sąsiada, kogokolwiek. — Kurwa, łazienkę  — w jego głosie nie było ani szoku, ani przerażenia; był zbyt wypłukany z emocji, żeby jakkolwiek emocjonalnie zareagować. Ciało też odmawiało pośpieszenia się; co by im to dało? Jeżeli go zalewał, to robił to już od dłuższej chwili. To czy pobiegnie do łazienki na złamanie karku, czy do niej przejdzie normalnym krokiem, nie cofnie wody i nie osuszy w magiczny sposób sufitu mieszkania pod nim. Ciężkie westchnienie uleciało spomiędzy warg, kiedy Varmus cofnął się w głąb mieszkania, zostawiając za sobą otwarte drzwi, jako nieme zaproszenie do środka. Nadszedł czas na przepraszanie, na przejmowanie się, na próbę zadośćuczynienia, jakby miał na to wszystko siłę; ale musiał mieć, bo gremlin siedzący w głowie, nie popuści i nie da mu spokoju, dopóki faktycznie nie odkuje się z tego wszystkiego. Nie dosyć, że on miał problemy, to jeszcze ściągał je na bogu ducha winne osoby.
    Za mało. Bo przecież działo się za mało. 
    — Jak tragicznie to wygląda na dole?  — rzucił przez ramię, zapalając światło w łazience. Razem z kliknięciem przełącznika i falą światła, która wgryzła się boleśnie w źrenicę, nastąpiło spięcie pleców. To, co wymruczał po chwili pod nosem, było prawdziwym łamańcem językowym, karkołomnym połączeniem francuskiego, chińskiego, angielskiego i japońskiego, jakby w jego umyśle nastąpił restart systemu. Nie oszukujmy się, Randolph nadal działał czasami na Windowsie Vista.
   Już sekundę później nurkował ramieniem w wannie, wyciągając korek i drugą dłonią zakręcając kurki. Uczucie zmoczonego materiału koszulki przylegającego do ciała i ciepło wody przyprawiło go o mdłości. Szczęki zacisnęły się automatycznie, odtrącając sunące przez umysł skojarzenia, nie pozwalając im przejąć kontroli. Nie myśl, kurwa, stary, nie myśl teraz o tym...
   Oba przedramiona zaparły się na brzegu wanny, kiedy Randolph kucając ze stopami w wodzie, wpatrzył się w tworzący się wir. Zaćmienie. System napotkał problem. Dźwięk zasysanej przez próżnię wody działał jak biały szum, a zmęczona głowa poddawała się temu jak hipnotyzerowi. Powinien być przyzwyczajony do śmierci. Do umierania. Do ludzkich tragedii. Ta była jednak zbyt gorzka, żeby ją przełknąć i przetrawić, zbyt świeża, nadal rozgrzana od podmuchu, nadal rozrywana hukiem i wrzaskiem.
   Zamrugawszy kilkukrotnie, oderwał wzrok od odpływu, przenosząc go na twarz mężczyzny, odnajdując od razu parę srebrnych tęczówek.  — Już się za to zabieram. Musisz mi... Musi mi Pan...  — ile on mógł mieć lat? Maksymalnie dwadzieścia pięć? Varmus zmoczoną  dłonią przetarł dla otrzeźwienia twarz, dając sobie krótką chwilę na złapanie pionu.  — Muszę wiedzieć, jak to wygląda poniżej, żebyśmy mogli się dogadać co dalej. Przepraszam. Musiało mnie odciąć. To się raczej nie zdarza, ale kilka cięższych dni i proszę bardzo. Lekcja na przyszłość — tylko prysznic, koniec z wannami.

@Hattori Heizō
Randolph Éric Varmus

Hattori Heizō and Kariya Siergiej Rihito szaleją za tym postem.

Hattori Heizō

08.12.22 12:43
Nie ponaglał go. Było późno i chciał rozwiązać tę sprawę, jak najszybciej, ale nocami życie rządziło się własnymi prawami; zaspane umysły spowalniały swój bieg i musiał się do tego biegu dostosować. Dodatkowe sekundy oczekiwania niczego nie zmieniały – jego łazienka magicznie nie stawała się mniej mokra, choć był pewien, że kiedy jego sąsiad przetwarzał jego krótki komunikat, kilka kolejnych kropel właśnie skapnęło z sufitu i wsiąknęło w przemoczone ręczniki. Hattori przez chwilę zastanawiał się, czy został mu jeszcze jakikolwiek w zapasie, ale zdecydował, że tym będzie martwić się później, bo obecnie zmartwień było aż za dużo. Jedno z nich stało właśnie przed nim, a widok roztrzepanych włosów, metki wystającej pod szyją i ciężkich worów pod oczami mężczyzny rujnowały jego przekonanie o tym, że będą mieli szansę jakoś się dogadać.
  Ale, oczywiście, dał mu czas, choć ręce krzyżujące się na klatce piersiowej wydawały się wysyłać oczywiste sygnały. Tęczówki w kolorze zachmurzonego nieba zdawały się statyczne i uważne, gdy nagle ubzdurał sobie, że zacznie doszukiwać się w mężczyźnie jakichkolwiek oznak nietrzeźwości. To ona przede wszystkim tłumaczyłaby cały ten brak ogarnięcia. Ale w powietrzu nie unosił się znajomy, skwaszony odór naprutego człowieka, a nieznajomy – choć ewidentnie nie był w najlepszej kondycji – utrzymywał się we względnym pionie.
  Całe szczęście.
  „Kurwa, łazienkę.”
  Heizo pokiwał głową, już bardziej do siebie niż do bruneta, który zniknął w głębi swojego mieszkania. Chociaż drzwi stały przed nim otworem, z początku nie ruszył się z miejsca; nie sięgał też spojrzeniem ku oświetlonym słabym światłem partiom mieszkania, bo niekoniecznie interesowało go to, co znajdowało się w środku. Dopiero za sprawą rzuconego mimochodem pytania, mimo że z zaproszeniem miało ono niewiele wspólnego, wślizgnął się do obcego lokum, jak duch, przed którym zdjęto niewidzialne bariery. Ale najpierw upuścił w eter ciężkie westchnienie, a wcześniej skrzyżowane ręce opadły bezradnie wzdłuż ciała, bo wiedział, że o tej nieludzkiej porze nie mógł tak po prostu toczyć głośnej rozmowy na odległość. Przymknął za sobą drzwi wejściowe, pozostając niewielką lukę pomiędzy ich skrzydłem a framugą.
  — W skali od jeden do dziesięciu daję mocną siódemkę tragizmu — odpowiedział, ale jego spokojny i nieco ochrypły już ze zmęczenia glos nie wyrażał przejęcia, które powinno być charakterystyczne dla kogoś, komu rujnowano mieszkanie poprzez głupią nieuwagę. Jego wzrok podążał za światłem w łazience, spojrzał w dół jedynie, gdy pod podeszwą nasuniętego na stopę klapka zachlupotała wylewająca się do drugiego pomieszczenia woda. Łazienka była na tyle nieduża, że nie musiał tracić dużo czasu na ocenę sytuacji. Przepełniona wanna wypluwała z siebie nadmiar wody, a na kafelkach podłogowych nie było już nawet jednego suchego miejsca – wszystko na swoim miejscu; dokładnie tak, jak mógł sobie to wyobrażać.
  Zero zaskoczenia.
  Poza jednym – ciepłym świetle lampy nieznajomy wydawał się być w jeszcze gorszej kondycji niż przed chwilą. Gdy przecierał zmęczone oczy, uwadze czarnowłosego nie umknęły poharatane knykcie. Nie sprawiał wrażenia awanturnika, ale te drobne ślady same w sobie biły na alarm, by zwracać na czarnowłosego większą uwagę. Bardziej zapobiegawczo, bo Hattori nie poczuł żadnego instynktownego uczucia niepokoju. Ludzie, kimkolwiek by nie byli, nie wzbudzali w nim strachu i gdy tak z uwagą przyglądał się sąsiadowi, którego nie znał nawet z nazwiska, zastanawiało go, co doprowadziło go do tego stanu. Wciąż wydawał się nieobecny.
  — Wygląda jak zalana łazienka — rzucił bez konkretów, jakby specjalnie chciał dać się wykazać jego resztkom wyobraźni. O ile jego ospały umysł był w stanie cokolwiek z siebie wykrzesać. Ale to był tylko przypadek; pierwsza myśl, która przyszła Heizo do głowy, sformułowana w proste do przyswojenia zdanie. — Cieknie po ścianach, kapie z sufitu, ale na szczęście ominęło instalację albo jest po prostu dobrze zabezpieczona. Na razie porozrzucałem ręczniki, żeby nie pozalewało kolejnych pięter, ale nie obędzie się bez osuszania. Nie ma tu wiele do obgadania, po prostu pokryje pan koszty usługi — sprecyzował, wierząc, że dla obojgu z nich była to oczywistość. — I następnym razem nie odejdzie pan od odkręconej wanny — dodał. Na wszelki wypadek, gdyby jego postanowienie co do korzystania z prysznica nie wypaliło.
  Raz jeszcze omiótł wzrokiem łazienkę, palcami sięgając do jednego z mankietów koszuli. Odpiąwszy guzik, bez słowa podciągnął pierwszy rękaw, odsłaniając pokryte rzędem tatuaży przedramię i niezbyt gustowną, plecioną bransoletkę na nadgarstku. Kamień przymocowany do sznurka nawet nie stał obok jakiegokolwiek kamienia szlachetnego.
  — Pomogę tu ogarnąć, żebym szybciej mógł zająć się własną łazienką. Wolałbym położyć się wcześniej niż o szóstej rano — wyjaśnił, mając nadzieję, że sensowny argument sprawi, że mężczyzna nie będzie się przed tym wzbraniał. Odpiął guzik drugiego mankietu, podciągnął rękaw. Powinien się przebrać, ale uznał, że nie ma sensu dłużej opóźniać całego procesu. Chciał mieć to za sobą.

@Randolph Éric Varmus
Hattori Heizō

Randolph Éric Varmus and Kariya Siergiej Rihito szaleją za tym postem.

Randolph Éric Varmus

15.12.22 5:01
    „Mocna siódemka tragizmu”. Równie dobrze mógł mówić o nim. Jeszcze dwa dni i stoczy się w okolice dziewiątki. Do dziesiątki będzie ciężej dobić. Zapewne podczas pogrzebu, ze świadomością, że w trumnie nie ma ciała, obdarty z możliwości pożegnania, czara goryczy przepełni się ostatecznie i zacznie przelewać. Jednak nie teraz. Miał jeszcze na to czas. Jeszcze. Później już tylko przejść przez wszystkie stadia żałoby, zagrzebać się w pracy i jakoś przetrwać. Rozumiał to, z czysto akademickiego podejścia wyrobionego na studiach, znał te mechanizmy, wyuczył się ich... Tylko nie sądził, że pewnego dnia będą dotyczyły go w bardziej osobisty sposób, niż wyłącznie na wykładach i podczas późniejszej pracy. Nagle stał się osobą X, która w tragiczny sposób utraciła kogoś bliskiego, „a więc drodzy studenci, jak można takiej osobie zapewnić poczucie wsparcia i bezpieczeństwa?” Dawniej przekonany, że wystarczy jedynie wysłuchanie i rozmowa, teraz negujący to, uważając, że nic nie jest w stanie przynieść ukojenia.
   Spokój; którego nie spodziewał się po kimś znajdującym się w położeniu sąsiada, nie był naturalny. Przynajmniej zdaniem Randolpha, który spodziewałby się bardziej wybuchu złości lub nawet paniki niźli przytępionej obojętności. Nawet jeżeli to on będzie ponosił koszta za remont łazienki lokatora z mieszkania poniżej, to i tak przecież nastręczył mu problemów; a na te reaguje się instynktownie. Nie ważne jak — ale reaguje. Potrzeba analizy nieznajomego okazała się skrajnie silna, wypchnięta do przodu w formie odciążenia dla ciągłej niepewności umysłu, targanego przez ostatnie dni istnym rollercoasterem emocjonalnym. Czy próbował się odciąć od bardziej dynamicznej reakcji? Chciał sprawiać wrażenie opanowanego, bo w środku, w spiętym żołądku, rodziła się żądza utopienia prowodyra zamieszania w rozlanej na podłodze wodzie? Nie było jej na tyle dużo, aby był zdolny zanurzyć pod nią całą jego twarz, ale wystarczyło docisnąć i przytrzymać, a... Kurwa. Bursztyny osadzone głęboko w czaszce automatycznie zawędrowały na podłogę, pozwalając słowom mężczyzny obijać się o jej wnętrze, ale nie rozpoznając ich. Nie słuchał go, chociaż sprawiał wrażenie, jakby był doszczętnie pochłonięty każdą zgłoską, jaką wymawiał, gdzie tak naprawdę to jego własne myśli przyciągnęły całą uwagę, jaką był w stanie z siebie jeszcze wykrzesać.
    — Nie no, jasne... tak, wiadomo. Jakby to miało inaczej wyglądać. Woda na ścianach i suficie. Logiczne. Dobrze, że nic nie strzeliło na kablach. Jeszcze by wyjeb...wywaliło cały budynek z prądu  — sąsiedzi i tak podchodzili do niego... specyficznie. Z dystansem i rezerwą. Odczuł to w ciągu ostatniego miesiąca bardzo wyraźnie. Tylko tego jeszcze brakowało, żeby po tak krótkim czasie mieszkania tutaj, znienawidzili go za awarię w całym pionie. Nie dosyć, że przyjechał nie wiadomo skąd, to jeszcze z mieszkania niejednokrotnie roznosiły się po klatce awantury dobiegające za drzwi, które, chociaż wyglądały na takie, jakie powinny wygłuszać, nie spisywały się najlepiej.
    — To swoją drogą, ale chciałbym później zejść tam razem z Tobą... Panem... Wiesz co, mów mi Ran. Jeżeli to oczywiście nie jest problem. Pomoc za pomoc, ale przede wszystkim, bo to moja wina, więc byłbym skończonym kretynem, gdybym Cię z tym zostawił. I może dam Ci jakąś koszulkę? Zniszczysz sobie jeszcze koszulę...  — zadośćuczynienie, krok pierwszy; i już chciał coś dodać, ale zamilkł. Nagle. W spięciu.
   Buczenie komórki, chociaż odezwało się stłumioną wibracją rozchodzącą się na czymś miękkim, od razu uderzyło w bębenki uszu z gigantyczną siłą. Dźwięk, na który Varmus stał się skrajnie wyczulony, wpatrując się przez ostatnie 48 godzin w wygaszony ekran, jakby ten miał nagle rozbłysnąć razem z przychodzącym połączeniem. Pozwalając źrenicy zwęzić się automatycznie, ciało błagało o gwałtowne szarpnięcie, ale umysł świadom obecności drugiej osoby przytrzymywał mięśnie w zacisku, spowalniając ich reakcję. Głupia nadzieja miała to do siebie, że nie potrzebowała zbyt wielu bodźców, aby roztlić się na nowo. Tak jak i teraz kiedy mężczyzna sięgnął na pralkę, ospałym ruchem zgarniając z niej zawinięty w staranny wałek ręcznik, prawie zrzucając na mokrą podłogę czarną koszulę, którą pochwycił w ostatnim momencie. Płuca zacisnęły się, gdy palce poczuły fakturę materiału, a tęczówka zarejestrowała zaschnięty flek czerwonego wina, wgryziony w koszulę na tyle silnie, że ciężko było już odróżnić jego barwę od koloru tkaniny. Wystarczył ułamek sekundy, aby do nozdrzy wdarł się zapach perfum Siergieja, jakby ten tylko czekał na odpowiedni moment, aby o sobie przypomnieć — albo właśnie nieodpowiedni. Niech to będzie znak... Powoli odłożył koszulę na pralkę, sięgając do szafki pod umywalką, otwierając ją na oścież, krótkim ruchem dłoni wskazując na pozawijane ręczniki, wręcz pedantycznie zmagazynowane jeden na drugim.
    — Przepraszam, zaraz wrócę   — wymruczał, kiedy biały materiał opadł na podłogę w korytarzu, a Varmus pośpiesznie i byle jak obtarł o miękką fakturę frotté stopy, nie chcąc roznosić wody po całym mieszkaniu, a przede wszystkim nie chcąc się zabić, kiedy ściął mocno zakręt, wpadając do salonu; nagle doskonale pamiętając, co działo się przed zaśnięciem i gdzie rozrzucił swoje rzeczy. Kanapa. Rzucona na nią marynarka, a w niej telefon. Prawa kieszeń. Zewnętrzna, nie ta wewnętrzna. Skup się.
    Spokój, który prowadził do obojętności, był dla niego teraz nieosiągalny. 
    Budzik. To tylko budzik.
    Szczęka zacisnęła się samoistnie, tak samo, jak i palce wokół drgającego telefonu i błyskającego radośnie ekranu.
    To tylko pieprzony budzik.
   Przełykając gorzkie rozczarowanie, wyłączył alarm, urządzenie wsuwając w kieszeń spodni, przerzucając zamglone spojrzenie w szerokie okno i gęstą ciemność za szybą. Za szybą, w której się odbijał. Z tą białą metką komicznie odstającą pod krtanią. Błazen.
    Co do...
   Wycofując się bliżej kuchni, pośpiesznie przewlekł koszulkę na drugą stronę, zakładając ją poprawnie i we wręcz nerwowym szarpnięciu zbierając marynarkę z pasem i kaburą z sofy, chwytając za rzuconą na niski stolik odznakę. Krótkie syknięcie wyrwało się spomiędzy warg, kiedy plastikowy zatrzask uderzył zamaszyście w obite knykcie.
   To tylko budzik, więc na co się wkurwiasz. To tylko pieprzony budzik.
    — Ach tak, koszulka...  — rzucił sam do siebie, nawet nie po japońsku, a intuicyjnie sięgając po francuski, kiedy to zawieszał na haczykach przy drzwiach wejściowych swoje manatki, które miały przecież swoje miejsce i na tym miejscu musiały się znaleźć. Podobno odgracanie przestrzeni, pomagało myślom wrócić do ładu.
   Do łazienki wrócił jeszcze spokojniejszy niźli wcześniej, mniej nieobecny, a jakby trzeźwiejszy, bardziej skupiony na rzeczywistości. Krótki przebłysk świadomości, tak cholernie potrzebny, aby ogarnąć aktualny mały kataklizm.  — W razie, gdybyś jednak zmienił zdanie  — odezwał się, niosąc swój głos łagodnie, ujmowaną w lewej dłoni koszulkę przewieszając przez brzeg umywalki. Mózg zaczął pracować na najwyższym poziomie, przez co źrenice zarejestrowały tatuaże na przedramionach mężczyzny, próbując odnaleźć dla nich jakieś wspomnienie z przeszłości, doświadczając symboli, które nijak były mu znane, ale może wcześniej mignęły mu w kartotekach i wśród zdjęć poszukiwanych. Pustka. Znajoma. Wyssana z energii, tępa, przeszywająco zimna pustka. Varmus wyparowywał, chociaż opuszki palców opukiwały rytmicznie porcelanową powierzchnię rantu umywalki, przetwarzając... zasadniczo nie przetwarzając nic i w tym był problem. Nie potrafił zakleszczyć się żadnej myśli, nic nie wydawało się stabilne. Chociaż nie, kłamstwo. Jedyną, śmieszną na dobrą sprawę, stabilnością, była zalegająca na podłodze woda. Dlatego też pochyliwszy się ku szafce, zagarnął ręcznik, starając się to zrobić nader delikatnie, aby nadgarstek nie przypominał o sobie przy każdym, nawet drobnym ruchu. W ten sposób przykucnął ponownie, pozwalając mięciutkiemu materiałowi siąknąć zastaną, zimną już ciecz, wykręcając go raz za razem do wanny. Jesteś kurwa żałosny.

@Hattori Heizō
Randolph Éric Varmus

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

25.12.22 12:11
Wzrok na powrót skupiony był na mężczyźnie, gdy uznał, że mokra i zaparowana łazienka nie skrywała przed nim żadnych tajemnic. Problemem natomiast był sam czarnowłosy, nieświadomy tego, że i on właśnie był poddawany wstępnej analizie. Może mało profesjonalnej, ale zawsze z ludzkiego zachowania wyłuskiwał to, czego nauczył się z własnych doświadczeń życiowych; z tego niechcianego otoczenia ludzkich emocji. Srebrzyste tęczówki zahaczyły wzrokiem o oczy, które spoglądały w przestrzeń; gdziekolwiek, byle nie na niego. Był zamyślony czy z zażenowania unikał tej niemej konfrontacji? Hattori nie uważał, że postąpił na tyle pochopnie, by wymuszać na nim ucieczkę.
  Pokręcił mimowolnie głową do samego siebie, przyłapując się na bezsensownie wyciąganych wnioskach. Było, jak było. W gruncie rzeczy zależało mu tylko na ogarnięciu tej wyjątkowo nieudanej imprezy, której nieszczęśliwym uczestnikiem właśnie się stał. Na dobrą sprawę zależało mu jedynie na współpracy, choć alarmujący głos z tyłu głowy przypominał mu o stłumionych krzykach, które do niedawna słyszał. I jeszcze te ręce. Znów poświęcił chwilę uwagi wyraźnym otarciom na skórze, na pierwszy rzut oka całkiem świeżym. Awanturnik? Dziwne. Wydawał się być zbyt słaby i zbyt „nie do życia”, by stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Ale Heizo z pewnością od tego momentu miał na uwadze wszystkie wyłapane drobiazgi, które nakreślały mu w głowie obraz nowego sąsiada. Wcześniej istniał dla niego tylko w formie irytującego jazgotu, który docierał do niego przez sufit. Teraz przynajmniej był mniej anonimowy.
  — Wtedy miałby pan pod drzwiami cały tłum wściekłych staruszek. O tej porze oglądanie telewizji to dla nich jedyna rozrywka — stwierdził, jak na potwierdzenie jego wszelkich obaw związanych z ewentualnymi konsekwencjami zalanego mieszkania. Był jednak przekonany, że plotki szybko rozniosą się po tak małym budynku. Czarnowłosy nie zamierzał dzielić się z nikim swoją nocną przygodą, ale wiedział, że nic nie umknie czujnym oczom monitoringu sąsiedzkiego, który na pewno miał dopisać sobie całą historię zdarzeń na widok firmy osuszającej mieszkania. Mógł milczeć, mógł nie chować urazy, ale pomarszczone usta sąsiadek i tak spluwałyby oskarżeniami w stronę cholernego obcokrajowca – ta myśl męczyła Hattoriego najbardziej. Myśl o niepotrzebnym rozgłosie, trzęsącym murami budynku.
Heizo — przedstawił się bez chwili zastanowienia. W tym stanie nie miał problemu z niczym, a oszczędzenie sobie tych zbędnych formalności było dla bruneta równoznaczne z oszczędzaniem energii, której przecież właśnie potrzebował. Przesunął ręką po zmęczonej twarzy, jakby usiłował ściągnąć z niej ten wyczerpany wyraz i odsłonić bardziej korzystną maskę. Bezskutecznie. — Na razie zajmijmy się twoją łazienką — rzucił wymijająco. Jeszcze nie był w stanie stwierdzić, czy zapraszanie Rana do mieszkania było problemem czy nie. Wolał odłożyć tę decyzję w czasie, może nawet poczekać aż zmieni zdanie? — Nie trzeba. To tylko woda.
Nie wiedział, czy przekaz w ogóle dotarł do bruneta, gdy jego uwagę wyraźnie przykuło coś innego. Hattori także obejrzał się za siebie przez ramię, gdy w tle rozbrzmiały wibracje. O tak późnej porze nawet ten cichy dźwięk zdawał się być zdolny do poruszenia całego budynku. Wyprzedzając reakcję mężczyzny, odsunął się na bok, by nie zastawiać mu drzwi. Z góry założył, że jeśli dzwoniono o tej porze, to musiało być coś ważnego, więc jedynie kiwnął głową, przyjmując do wiadomości, że będzie musiał rozpocząć porządki na własną rękę. Przez zmęczony umysł choćby na sekundę nie przewinęła się myśl, że takie zachowanie było nie na miejscu. Całkowicie przeszedł na tryb: ogarnąć to gówno, umyć się i iść spać.
  Przy akompaniamencie pluskoczącej pod podeszwami wody, podszedł do wskazanej szafki. Nie poświęcał większej uwagi pedantyzmowi, z jakim ułożono wszystkie ręczniki, bo sam też starał się utrzymywać porządek w swoim własnym mieszkaniu. Może nie aż tak doskonały, ale potrafił zrozumieć, że niektórym po prostu chciało się bardziej. Na razie zgarnął ze sobą jeden ręcznik i rozłożył go na podłodze, kucając obok. Nie musiał długo czekać – nadmiar wody niemalże od razu wsiąknął w materiał, mocząc każde włókno, z którego był zrobiony. Gdy nie pozostała na nim ani jedna sucha nitka, podniósł go z podłogi i wyżął do porządku nad wanną, czując jak ten wrzyna mu się w skórę rąk, teraz zaczerwienionych z wysiłku. Wilgotny ręcznik ponownie wylądował na podłodze, gdy na razie postanowił skupić się na zgarnianiu nadmiaru wody i wyciskania jej z materiału nad wanną. Przez moment korciło go, by wesprzeć się kolanem o mokre kafelki, bo nogi dość szybko dały o sobie znać przy tak niewygodnej pozycji, ale zamiast tego wsparł się łokciem o brzeg wanny.
  „W razie, gdybyś jednak zmienił zdanie.”
  Powtarzalna czynność pochłonęła go na tyle, że już w tym niedługim czasie prawie zapomniał, że nie był tu sam. Wyrwany z transu – bo ciężko było nazwać ten stan zamyśleniem – zadarł głowę wyżej, unosząc brew w pytającym wyrazie. Ten zniknął z chwilą, gdy srebrne tęczówki natrafiły spojrzeniem na przyniesioną dla niego koszulkę. Pokręcił głową na boki w niemej rezygnacji, bo wiedział, że to zbędny trud – gdyby chciał się przebrać, wystarczyło, żeby zszedł piętro niżej. Musiał jednak przyznać, że koszula nie była najwygodniejszym strojem do robienia takich porządków, ale nie dał tego po sobie poznać, jak gdyby nigdy nic wracając do przerwanej przez sąsiada czynności.
  — Nie wygląda dobrze — odezwał się zupełnie niespodziewanie, bo już od jakiegoś czasu ciszę pomiędzy nimi przerywał jedynie dźwięk ciężkich kropel, które uderzały o dno wanny wraz z każdym wyżęciem ręcznika. Przerwał na chwilę, wierzchem nadgarstka przecierając czoło z wysiłku. Końca i tak nie było widać. — Mam na myśli twój nadgarstek — dodał zaraz, orientując się, że ten skrót myślowy mógł nie mówić za wiele. Wzrok jednak z uwagą spoczywał na wysokości jego rąk, których stan pozostawiał wiele do życzenia. — Wiesz, Ran — to, w jaki sposób kazał mu się do siebie zwracać, wyrwało się z jego ust otulone dziwnie nienaturalnym tonem, jakby jeszcze musiał przetrawić to, że w tak krótkim czasie mężczyzna nie był mu całkowicie obcy. Miał teraz imię, a przynajmniej jakiś pseudonim. Ciężko było mu to stwierdzić, bo Ran nie był Japończykiem. — Może porywanie się na sprzątanie kolejnej łazienki wcale nie jest takim dobrym pomysłem. Zresztą wyglądasz, jakbyś potrzebował odpoczynku bardziej niż ja, a wierz mi, że to wyczyn.

@Randolph Éric Varmus
Hattori Heizō

Randolph Éric Varmus ubóstwia ten post.

Randolph Éric Varmus

05.01.23 6:51
      Brwi uniosły się w zdziwieniu ku górze. Nie ważne, o czym mówiłby Heizo, wszystko wyglądało źle i nic nie wyglądało dobrze. Łazienka? Zalana. Oni przemoczeni, bo plackowatymi łatami woda siąkła w ubrania. Nadgarstek opuchły, zdarta skóra paliczków; fizycznie odbiegający całkowicie od norm. Twarz też daleka od ideału, już nie przez sam wzgląd na to, że idealna nigdy nie była, ale ostatnie kilka dni tak szaleńczo rozerwanych tragedią, odcisnęły się zmęczeniem, jakby ktoś po prostu umazał dłoń w farbie i ów dłonią sprzedał mężczyźnie siarczysty policzek, rozbryzgując szarość, która wgryzła się w koloryt skóry. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że początek całej męki rysował się dopiero nieśmiało, a już jej wstęp był obciążeniem skrajnie tragicznym. Maskował to jednak, na tyle jak dalece potrafił i na tyle jak bardzo jego umysł był zdolny jeszcze do tuszowania wewnętrznego roztrzęsienia. Potrafił zasłonić się maską na wiele tygodni, więc przewidywał, że i dzisiaj uda mu się to bez najmniejszego problemu. Nie ważne jak mocny cios życie i przeznaczenie wyprowadzi w jego stronę, nie będzie go odparowywał, a zaakceptuje i przyjmie go łagodnie; bo wypada, bo nic nie poradzi, bo nie ma sensu rzucać się i nie zgadzać z tym, co przewidziane było już dawno z góry; i od góry płynęło.
      Wykręcając powoli ręcznik, uśmiechnął się łagodnie, zanim znowu rozłożył go na podłodze, ale nie układając na nim na powrót dłoni, a te na knykciach zapierając na udach, kiedy kolana i tak już przylgnęły do mokrej podłogi.
  — Dam radę, to najmniejszy problem. I tak nie odpocznę, dopóki ty nie będziesz mógł odpocząć, bo jakby nie patrzeć, to wszystko, całe zamieszanie, to tylko i wyłącznie moja zasługa i zeżre mnie poczucie winy. Także nie masz trochę wyjścia... — Oczywiście, że żartował; po części. Jasne to jego wina, że łazienka Heizo przypominała teraz basenową przebieralnię, ale sam zaoferował się z pomocą pierwszy. Za jego pomoc, Varmus musiał się odwdzięczyć, zadośćuczynić za cały wodny armagedon. Nie był jednak chętny do wykłócania się jak dzieciak, nie, to nie było w jego stylu i nie na jego siły. Jeżeli usłyszy odmowę, entą, a nawet tysięczną, odczeka kilka godzin do poranku i pojawi się przed drzwiami mieszkania sąsiada. Był nachalny? Bywał; ale tylko w sytuacjach, które faktycznie tego wymagały. Robił to w dobrej wierze i był co do niej przekonany w sposób absolutny.
  — Serio, gorsze rzeczy już mam za sobą — rozpoczął ponownie, kiedy zdrowa dłoń opadła na materiał ręcznika.  — Postrzał, wybite oba barki, połamane ręce, prawa noga dwa razy. Nie polecam pracy w policji, chyba że w drogówce. Tam najwyżej nabawisz się krzywego kręgosłupa i nadwagi. — Zająć czymś głowę. Wrócić do tematu, który odbiega od Siergieja i wszystkiego, co wokół niego oscylowało. Chociaż tematyka pracy była z nim silnie powiązana, nie rwała tak boleśnie, jak wszystko to, co stało się kilka dób temu. Pomimo faktu, że tak długo pracowali razem, umysł nie łączył Rosjanina z komisariatem. Nie potrafił. Nie, teraz kiedy z partnera w trakcie akcji, Rihito był już jedynie "kimś ważniejszym". Nagle cała sytuacja, przestała nosić na sobie znamię tragedii w trakcie działań służbowych, błędem w kalkulacji i planowaniu, taktyczną gafą, a osobistą tragedią.
  — Znaczy, nie żebym miał coś do drogówki...  — zreflektował się relatywnie szybko z krótkim westchnieniem, odnosząc wrażenie, że powinien nieco bardziej odsłonić się przed mężczyzną; a jeżeli nawet nie odsłonić, to postarać się wypełnić ciszę, która mogła spotęgować jedynie napięcie, a tym samym urodzić w głowie sąsiada abstrakcyjne obrazy i historie na jego temat. Nie wyglądał na spiętego, ale nie musiał, żeby czuć dyskomfort. Jego pomoc wcale nie musiała płynąć z dobrych intencji, a przyzwyczajenia i wychowania wyniesionego z domu, nic ponadto, przez co odczuł przymus zareagowania, zamiast zgodnie z rozsądkiem wycofać się w odpowiednim momencie. Dodatkowo musiał odczuć niewielki szok, widząc „nie Japończyka”, kiedy ten otworzył mu drzwi. Nie ważne, jak dobrze mówił po japońsku, nie istotne, jak potrafił się wpasować w kulturę i obyczaje, nie będzie w stanie nikogo oszukać, że pochodzi stąd. Zdradzała go najbardziej rzucająca się w oczy cecha — wygląd. Kiedy nagle człowiek zostaje wybity z rytmu monotonności, umysł potrafił reagować w specyficzny sposób i podejmować decyzje oraz wyzwania, na które w życiu by się nie zgodził. Bursztynowe tęczówki osiadły delikatnie na twarzy Heizo, przyglądając mu się w krótkim zastanowieniu. Zmęczonym zastanowieniu, które miało to do siebie, że grzęzło w źrenicach i zawieszało się na obrazach nieco zbyt długo.
W sumie... może handluje dragami, zależnie jak zareaguje na temat policji, wyjdzie to całkiem szybko na jaw... 
  — Ale są lepsze jednostki i oddziały. Zależy kto, co lubi. 
Ale mierz wszystkich taką samą miarą, kretynie... ktoś Ci pomaga, ale ty nie potrafisz wyjąć głowy z dupy, co nie?; Varmus gryzł się z myślami, nie wiedząc już po części czy wygodniej było zagrzebać się we wspomnieniu trzasków i krzyków, czy próbie wyciągnięcia z nowo poznanego sąsiada informacji o domniemanej kryminalnej przeszłości, jaką ten mógł posiadać. Więc ponownie; nie „dobra intencja” zmuszała go do odwiedzenia Kanadyjczyka od zajrzenia do mieszkania, a szemrane interesy? Kto o tej godzinie siedzi w koszuli? Musiał skądś wracać. Z pracy? Z randki? Stop. Jesteś obcą osobą. Totalnym obcym. 
 Powróciwszy do wykręcenia ręcznika, w połowie wykonywania okrężnego ruchu, zwątpił, że materiał jest w stanie wchłonąć choćby jeszcze kilka kropli wody. Dlatego przewiesił go przez brzeg wanny, sięgając po nowy, który wyciągnął najpierw w kierunku mężczyzny, zanim zagarnął drugi dla siebie. Zacznij tak, jak powinieneś to zrobić od samego początku. — Jesteś z Fukkatsu czy studia Cię tutaj przyciągnęły?  — Przecież w pytaniach nie było nic złego. Nie były groźne. Zbieranie informacji o nowej osobie to coś naturalnego i w zupełności normalnego. W szczególności, kiedy głos jest lekki, a twarz wygląda na łagodną i niezmąconą żadną negatywną emocją czy choćby smugą głębszego zastanowienia.


@Hattori Heizō
Randolph Éric Varmus

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

10.01.23 20:18
Poruszył głową w geście niemego pójścia na ugodę – przynajmniej takie chciał sprawić wrażenie. Jak chcesz – zdawał się mówić, gdy do ledwo widoczny gest uwieńczył jeszcze wzruszeniem ramion, które bezpowrotnie ucięło ten temat. Wiedział, że nie musiał przecież godzić się na wpuszczanie mężczyzny do swojego mieszkania, a Ran równie dobrze mógł jeszcze zmienić zdanie, biorąc pod uwagę to, że mieli przed sobą mnóstwo pracy; dość monotonnej, ale na pewno męczącej fizycznie – w dużej mierze przez tę niewygodną pozycję. Gdy ugięte w przykucnięciu nogi zaczęły mu doskwierać, żwawiej zebrał ręcznikiem nadmiar wody spod siebie. Podłoga wciąż była wilgotna, ale to nie powstrzymało go przed opadnięciem na kolana; pozostałości wody od razu wsiąknęły w czarny, jeansowy materiał spodni, ale – poza tą jedną niewygodą – odczuł wyraźną ulgę, której nie zmąciła nawet myśl, że z perspektywy osoby trzeciej musieli wyglądać idiotycznie. Dwójka dorosłych facetów skulonych na podłodze, jak dzieci bawiące się w piaskownicy. Z tą różnicą, że nie było żadnego piasku, a już tym bardziej nie było zabawy.
  „Serio, gorsze rzeczy już mam za sobą.”
  Zatrzymał się na chwilę z przemoczonym ręcznikiem wyciągniętym nad wanną i zerknął na czarnowłosego z ukosa, na krótko ściągając brwi w skupieniu. Jego nowy sąsiad wyglądał, jakby niedawno wdał się w dość brutalną bójkę i, jeśli nie była to najgorsza rzecz, jaka go spotkała, to wolał nie zastanawiać się, co jeszcze miał za sobą. Wyjaśnienia pojawiły się szybko, zupełnie nieproszone, bo przecież nie zamierzał wściubiać nosa w nieswoje sprawy. Postrzały? Złamania? Gdyby nie momentalna wzmianka o pracy w policji, to Heizo musiałby martwić się tym, czy nie ma do czynienia z kimś o kryminalnej przeszłości. Nie sądził jednak, że przestępca z taką lekkością opowiadałby mu o swoich doświadczeniach.
  Wyżął ręcznik, a gdy znów rzucił go na podłogę, ten upadł na nią z nieprzyjemnym, mokrym plaśnięciem.
  — Rozumiem. Wiele rzeczy jest ciekawszych od kilkugodzinnego stania na poboczu — stwierdził spokojnie, bo niechęć do drogówki wcale go nie dotyczyła. Równie nieporuszony wydawał się być wieścią o tym, że miał do czynienia z samym stróżem prawa, bo i całkiem szybko powrócił do swojego zadania. Nie to, że się nad tym wszystkim nie zastanawiał, bo gdy ruchy jego ramion i rąk stały się powtarzalne, umysł miał na tyle czysty, by zająć go nowymi rozważaniami. — Skąd pomysł, żeby zamieszkać i pracować w Japonii? Nie trzeba specjalnych lekcji kulturoznawstwa, żeby mieć świadomość tego, że Japończycy niezbyt ciepło witają cudzoziemców. Jest na nich specjalne określenie – gaijin. Pewnie już je słyszałeś, skoro nie jesteś jedynie turystą — pozwolił słowom swobodnie wydobyć się z ust, przez własne zmęczenie nie poświęcając im większej uwagi. Potrzebował chwili, by zrozumieć, że w tym momencie mógł niewiele różnić się od uprzedzonych mieszkańców Japonii, chociaż ani razu nie obrzucił mężczyzny zniechęconym spojrzeniem; ani razu nie zabrzmiał też, jakby przeszkadzało mu, że musiał dzielić blok z kimś spoza kraju. — Nie żebym próbował cię stąd wyganiać, chociaż nie należysz do najspokojniejszej części sąsiedztwa. — Odchrząknął znacząco. To, że się tutaj znajdowali, było tego doskonałym przykładem. — Pomyślałem tylko, że to uciążliwe. Wiesz, ciągłe dostosowywanie się do niewyobrażalnych wymogów.
Nie znał tych realiów z własnej perspektywy, bo na dobrą sprawę było mu wszystko jedno. O ludziach za to zdawał się jednak wiedzieć więcej, niż jego wyprana z emocji gęba mogłaby na to wskazywać, a negatywny wachlarz emocji był tym, który był mu najbardziej znany. Nie musiał rozumieć genezy tych odczuć, by wyczuwać ich obecność, bo od jakiegoś czasu napinały atmosferę ich wspólnego budynku – szczególnie wtedy, gdy oczy starszych pań wyglądały na klatkę schodową przez lekko uchylone drzwi, oczekując pierwszego potknięcia.
  Ręcznik, którym wcześniej zbierał wodę, także wylądował na brzegu wanny. Już wcześniej przestał się do czegokolwiek nadawać, ale wkręcił się w sprzątanie na tyle, że zwyczajnie nie przyszło mu do głowy, by poprosić o nowy. Choć był w ciągłym ruchu, senność i tak osiadała na jego powiekach, ale przy świadomości trzymała go konieczność doprowadzenia spraw do samego końca. Przy słabym kiwnięciu głową w podziękowaniu, przyjął czysty ręcznik i obrócił się bokiem do bruneta, by dosięgnąć kolejnej części zalanej podłogi.
  — Urodziłem się tutaj — odpowiedział, nieświadomy tego, że brał udział we wstępnym przesłuchaniu. Profesja policjanta już wcześniej powinna odpalić w jego głowie czerwoną lampkę, ale postawa Hattoriego – jak na złość – zaprzeczała wszelkim podejrzeniom mężczyzny. Bo nie miał nic do ukrycia i bez zdenerwowania odsłaniał przed nim tę mało znaczącą część swojej historii. — I nie studiuję — dodał zaraz dla sprecyzowania. Nie było to konieczne, ale skoro już tkwili w tym gównie razem, może nie było nic złego w odsłonięciu słabych kart jego tożsamości. To, że się tutaj urodził i nie studiował, jeszcze o niczym nie świadczyło, choć spodziewał się, że zdania w tej kwestii były podzielone.
  Przyklepał materiał ręcznika, chcąc pomóc mu w szybszym wchłonięciu wilgoci. Woda cicho zachlupotała, mącąc chwilową ciszę, która zapadła tuż po jego zdawkowych odpowiedziach, różniących się od wcześniej wysnutych teorii. A był to zły nawyk – taki, z którym wciąż uczył się walczyć. Uderzony tą nagłą myślą, wypuścił ciężko powietrze przez usta, jakby wstrzymywał je zbyt długo, choć w praktyce pomiędzy jednym a kolejnym zdaniem minęło może pięć sekund:
  — Pracuję za barem w klubie kilka przecznic stąd. Ciężko byłoby mi połączyć tę pracę ze studiami, bo zdarza się, że wracam nad ranem. Może jest w tym jakieś szczęśliwe zrządzenie losu. Gdybym nie wrócił o tej porze, łazienkę zobaczyłbym dopiero rano — wyjaśnił dość sennym tonem. Sama myśl o późnej godzinie, wzbudzała w nim chęć ziewnięcia, które stłumił mocniejszym zaciśnięciem szczęki. Gdy kolejny raz wykręcił ręcznik nad wanną, przesunął spojrzeniem po pomieszczeniu – efekty ich pracy stawały się coraz bardziej zauważalne. I całe szczęście, bo od tego cholernego wyżymania zaczynały boleć go ręce.

@Randolph Éric Varmus
Hattori Heizō

Randolph Éric Varmus ubóstwia ten post.

Randolph Éric Varmus

30.01.23 22:36
     „Dostosowywanie się” nigdy nie było problemem. Wygięło więc usta w lekkim uśmiechu, bo słowo było zbyt znajome. Na początku wydawało się obelgą, bo każdy chce na starcie swojego życia być inny, odstawać, być ponad każdą zasadę i normę, łamać siebie, innych, wszystko. Z czasem jednak przychodzi świadomość, że gdyby nie dostosowywanie się, to życie straciłoby jakikolwiek sens, bo nie jest możliwe, aby w nie „wygrać". Przegrać albo trwać, ot, jedyny sposób. Więc Varmus się dostosowywał. Zawsze. Dostosowywał się do norm rodziców, norm Kościoła i norm społeczeństwa. Wślizgiwał się między kanony, formy, w których mógł być bezpieczny i nie odstawać nawet o milimetr przed szereg. Im ciaśniej, tym lepiej. Im mniej miejsca, tym przyjemniej. Bardziej znajomo. Mniej tlenu, mniej swobody, mniej jego samego. Przynajmniej tej formy „ja" od której uciekał i której nie dopuszczał do siebie, bo była zbyt niewygodna i zbyt nieznajoma. A kiedy coś nieznajomego zaczyna zmieniać się w „znajome", w tej dziwnej, kłującej w nerki formie, należy uciec. Tak więc Japonia była ucieczką; początkowo od Siergieja, ale teraz Randolph już sam nie był pewien, czy przez ten cały czas nie uciekał przed samym sobą. Nawet jeżeli Rus zawzięcie uważał, że nie jest zmorą — był nią. Zmorą uciśnionego umysłu Ran'a, który nie potrafił być „inny",  »taki jaki powinien« nie w oczach wszystkich, a swoich własnych. Czy było mu źle? Nie znając innych możliwości, nie tęskniąc za czymś, co nawet w snach nie pojawiało się zdawkowym wspomnieniem o swoim istnieniu? Czy ktoś, kto nigdy nie widział, ani nie słyszał o słońcu, może łasić się do idei, że coś tak abstrakcyjnego może istnieć? Skąd ma o tym wiedzieć, jeżeli wszyscy ci, którzy byli blisko, tak samo, jak i on, nigdy tego słońca nie doświadczyli. 
       — Nie przeszkadza mi to. — Rozpoczął łagodnie, obejmując na moment spojrzeniem całą podłogę, skanując ją w spowolnieniu, jakby chcąc w zaspanym i przeciążonym umyśle przekalkulować ile czeka ich jeszcze pracy. I było to raczej zagraniem, aby wzrokiem nie świdrować sąsiada i nie dawać mu poczucia, że jest na wskroś inwigilowany; a przecież był. — Chociaż tak, wam może nieco moja obecność przeszkadzać. Ale obiecuję poprawę.Nie budować napięcia... Kłótnie odejdą w niepamięć. Na ich miejscu pojawi się zimna pustka. Luka, której nigdy nie uda mu się zapełnić i w którą już do końca życia będzie spoglądał z uczuciem zagubienia i wyrzutami sumienia, na tyle wyniszczającymi, że koniec końców dawne uczucie ciepła zamieni się nawet we wspomnieniu w oślizgłą ropę sklejającą usta i oczy. — Już na studiach wiedziałem, że wyjadę, kwestią było czy wybiorę Japonię, czy Chiny. Ale jakiś czas temu dostałem propozycję relokacji tutaj, więc decyzja podjęła się w sposób naturalny. — Mówić o sobie, ale bez szczegółów... chociaż może, jeżeli będzie wiedział, że nie zajmuję się typowo śledczymi sprawami, otworzy się nieco mocniej? Bo hej, przecież bardziej z Ciebie psycholog niż glina. Mniejsze zagrożenie. Myśli wirowały nader aktywnie, jak na przemęczony organizm, nadwyrężając go jeszcze mocniej, w bólu pleców odbijając ostatnie kilkanaście godzin napięcia. Kiedy pochylona pozycja i szuranie ręcznikiem po kafelkach, wcale nie pomagało w rozprężeniu grzbietu. Pozostawało łamanie na kole, które mogłoby ponastawiać zesztywniałe kręgi. Dlaczego nagle ta wizja ze śmiesznej zmieniła się w racjonalną i nader kuszącą? Czy było aż tak źle, że faktycznie dałby się przemielić na proch, byleby wydostać się z tego chujowego uczucia zagubienia? W pełni sprawna dłoń ułożyła się w miękkości ręcznika. Opuszkami palców chłonąć powolne wrażenie materiału naciągającego resztkami wody, bardziej już wilgoci rozciągniętej na podłodze. Czuł się w podobny sposób. Nasiąkał, powoli, bardzo powoli wchłaniał w siebie mijające dni i obciążenie, jakie ze sobą niosły. Chociaż zarysowały się gwałtownie, przez swoją brutalność, nie przedarły się od razu do świadomości. Zadrżały przed nią, zablokowane spłoszeniem i negacją nowej rzeczywistości, w jakiej miało przyjść mu od teraz żyć. Zawiesił się.
     Kurwa.
Varmus odchrząknął cicho, oczyszczając gardło z nalotu stagnacji. Ułamki sekund rytmicznie pulsowały w uszach przemęczeniem, przeganiając się z mocniejszymi uderzeniami serca, które próbowało przypomnieć, że nadal musiał żyć. Byle jak, jakkolwiek, ale musiał. — Plus są sprawy, w których tylko gaijin może pomóc, jak na przykład przekonanie innego gaijina, że napaść na sklep z bronią i branie zakładników, to bardzo średni pomysł i raczej mało opłacalny.  — Bursztyny zaiskrzyły się ospałą radością, jakby mimo wszystko, pomimo faktycznego przeciążenia, temat, który odciągał uwagę od najbliższych tragedii i przekładał ich ciężar „na później”, pozwalał mu odetchnąć, na urywki chwil, złapać na język posmak pełnego oddechu.
      Mówił; przeskakując przez wewnętrzną blokadę, siląc się na poprawkę zdawkowych odpowiedzi i rozciągnięcie ich nieco bardziej. Nie przywykł do rozmowy z innymi? Może po prostu rozmowa z obcymi nie była czymś, co trafiało w jego gust, bo przecież na palcach jednej dłoni dało się policzyć tych, którzy brnęli dobrowolnie w small talk, a co dopiero obnażali się z własnego życia sąsiadowi, który stwierdził, że środek nocy na zalanie czyjegoś mieszkania to świetny plan. Czy może własnie to budowało niechęć, którą Heizo musiał przebić, rozdrobnić i spojrzeć na swojego rozmówcę, jak na człowieka, a nie na szkodnika... — Tak, praca za barem i studia to raczej średnia zabawa.  — Głos ułożył się w zrozumieniu, kiedy i głowa przytaknęła na słowa kilkukrotnie, pozwalając dłoniom wykręcić kolejne krople zastanej wody do wanny. — Chociaż zawsze można pomyśleć nad płatnymi praktykami. Chociaż wtedy kończysz z reguły ze współlokatorami, którzy potrafią być gorsi niż nawalona klientela w barze. — Przewiesiwszy ręcznik przez brzeg wanny, Varmus podniósł się powoli do góry, wypuszczając powietrze przez usta, czując, jak każda kość marudzi na ruch, nie mogąc się w nim na nowo odnaleźć.  — Już lepiej nie będzie. A no i raczej nie zobaczyłbyś rano, prawdopodobnie dałbym radę się szybciej ocknąć i postawiłbym na nogi cały pion.Barman, bez studiów, marna perspektywa na rozwój... może ma długi? To by miało sens. Bez wsparcia rodziny, ciężko samemu stanąć na nogi. Resztą zajmę się, jak wrócę. Przelecę mopem... i tak dalej. — Dłoń zawirowała w powietrzu, wyznaczając jakąś koślawą ścieżkę, czując, że słownik rozsypuje się i traci kolejne kartki, jakby litery rozsypywały się na podłogę i rozpuszczały w resztkach wody, rozmazując niczym tusz na zwilżonej kartce. W sumie w okolicy jest barów na pęczki, równie dobrze może kłamać... Zmęczenie. Kolejne lawirujące, abstrakcyjne myśli gryzły umysł, jakby na siłę próbując odciągnąć go od własnego życia. Bo nagle kogoś innego było „ciekawsze". Może mniej rozszarpane, a może bardziej; przez co Varmus mógłby na moment poczuć, że nie jest tym najgorszym.

@Hattori Heizō
Randolph Éric Varmus

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

13.05.23 23:03
To wiele wyjaśnia – myśl prześlizgnęła się przez obolałą głowę, którą kiwnął ledwo widocznie, przyjmując ten prosty argument do wiadomości. Bo co innego mogło trzymać tutaj mężczyznę, gdyby żył w nieustannym stresie? Domyślał się, że niezadowolenie współpracowników, lokatorów jednego budynku i nieustanne poczucie braku własnego miejsca na świecie nie były przyjemne. Nie trzeba było być obcokrajowcem, żeby móc doświadczyć tego uczucia wyalienowania. A wtedy nieprzejmowanie się wszystkim – opiniami, cudzymi spojrzeniami, odrzuceniem – było prawdziwym zbawieniem. Zastanawiał się tylko, na ile ten brak przejęcia był cechą osobowości, a na ile wyuczoną w trakcie umiejętnością. Często przecież odwracanie uwagi od tego, co złe wynikało z przyzwyczajenia. Spojrzenie Hattoriego na krótką chwilę zahaczyło o uśmiech na ustach sąsiada, który niby to podkreślał szczerość słów, ale nie znał go na tyle, by mieć całkowitą pewność, że i on nie był jedynie wyuczonym grymasem. Nawet jeśli wydawało mu się, że był całkiem dobry w czytaniu ludzi – a dokładniej tego, co wisiało w powietrzu i zwykle zagęszczało atmosferę – potrzebował czasu, by najpierw się im przyjrzeć. Czy nowy mieszkaniec budynku interesował go na tyle, by poświęcić mu uwagę na dłużej? Poza ranami na rękach, zagranicznym wyglądem i wyraźnym talentem do siania spustoszenia po tej krótkiej wymianie zdań widział w nim zwyczajnego faceta w średnim wieku; dodałby też, że zmęczonego życiem, ale był przecież środek nocy. Kto nie miałby dość? Sam nie wyglądał lepiej.
  — Nam? — wyłapał, być może niepotrzebnie zaskoczony tym stwierdzeniem. Nie mógł mieć za złe tego, że został zakwalifikowany do ogółu. Poza tym, że nie wpadł do jego mieszkania z krzykiem i nie poruszył całego bloku mieszkalnego, nie było nic, co różniłoby go od reszty Japończyków. No jasne. Pokręcił głową do samego siebie, upuszczając zrezygnowane westchnienie przez nos. — Nie robi mi różnicy, kto tutaj mieszka. Przynajmniej tak długo, jak nie wpływa to na mnie w żaden sposób- — zawiesił głos, bo wraz z kolejnym przeciągnięciem ręcznika po mokrej podłodze, zdał sobie sprawę, że w perspektywie zaistniałej sytuacji brzmiał tak, jakby zaprzeczył samemu sobie. Bo właśnie został wciągnięty w coś, co nie powinno mieć miejsca, ale zdawał sobie sprawę, że zalana łazienka nie była najgorszą rzeczą, jaka mu się przytrafiła. Może dlatego sprawiał teraz wrażenie kogoś, komu wyczerpały się zasoby emocjonalnej energii. — W jakiś gorszy sposób — poprawił się, ale nie doprecyzował, co dokładnie miał na myśli. Jak sąsiad z piętra mógłby bardziej uprzykrzyć mu życie? Nie potrafił wymyślić nic na poczekaniu, ale wierzył, że niektórzy ludzie byli wyjątkowo kreatywni. Bo i z czego innego rodziły się głupie i niebezpieczne pomysły?
  — Więc skąd wzięło się zainteresowanie akurat tymi krajami? Nie wyglądasz na fana mangi i anime. Zamierzasz osiedlić się tu już na stałe? — Im dalej brnął w rozmowę, tym bardziej odnosił wrażenie, że ton jego głosu stawał się coraz bardziej naturalny. Był senny, spokojny, wyważony, bez przesadnego zainteresowania tematem, ale przynajmniej nie brzmiał, jakby na siłę próbował wypełnić ciszę i zagłuszyć chlupot zbieranej z podłogi wody. Koniec języka świerzbiło jeszcze jedno pytanie: przyjechałeś tu sam? Ale przecież jakiś czas temu słyszał krzyki, które przebijały się przez sufit w jego mieszkaniu. Było to wystarczające, by twierdzić, że ktoś mu towarzyszył, nawet jeśli – jak sądził – nieszczególnie za sobą przepadali. Hattori też nie kwapił się, by z większą skrupulatnością przyjrzeć się nowemu otoczeniu. Zresztą to, że mógł z kimś mieszkać, niczego nie zmieniało. Tak mu się wydawało.
  A może miał mieć przez to kłopoty?
  W krótkiej chwili zawieszenia znów zerknął ku poharatanym knykciom. Gdyby w ścianach mieszkania osiadała atmosfera minionych dni, być może wyczuwałby w nim napięcie; może byłby bardziej pewny tego, że coś było nie tak. Wróć. To nie jego sprawa.
  — I w wielu przypadkach działa? — pociągnął mimowolnie, znajdując sobie nowy punkt zaczepienia. — Mam na myśli to przekonywanie — doprecyzował po chwili. Mógłby zapytać czy zawsze działało, ale sądząc po spojrzeniu srebrnych tęczówek, był raczej jednym z tych bardziej sceptycznych. Gdy coś i tak miało pójść nie tak, szło nie tak, ale nie wątpił, że mężczyzna miał większe szanse, by przekonać kogoś, kto borykał się z podobnymi frustracjami kulturowymi, do złożenia broni. Hattori i tak uważał to za szlachetne posunięcie, bo przecież równie dobrze brunet mógł skorzystać z przyjemniejszych ofert zamieszkania, a jednak trafił tu – do Fukkatsu, w którym lubiły dziać się dziwne rzeczy. Heizo natomiast mógł być tylko ciekaw, czy ktoś spoza kraju był w stanie doświadczać tych wszystkich zjawisk. Zastanawiał się, czy zdawał sobie sprawę, że budynek, w którym mieszkali, nie uchronił się od obecności spoza świata żywych.
  Jeśli nie, to chyba mu zazdrościł.
  Nie zamierzał pytać.
  — Za bardzo przyzwyczaiłem się do spokoju w mieszkaniu. Gdybym rozważał praktyki, najpierw zebrałbym na nie oszczędności. Na szczęście nie jest to takie trudne, gdy wynajmuje się mieszkanie w Karafurunie. Pewnie wyszedłbym lepiej na przeprowadzce w okolice Nanashi, gdzie mało kto ma ochotę mieszkać. Ale jeśli pracujesz w policji, na pewno swoje już na ten temat słyszałeś albo niedługo usłyszysz. — Wzruszył ramionami w niemym podkreśleniu tego, że nie było tu o czym mówić. Nie chciał też na własną rękę demonizować żadnej warstwy społecznej, ale nie zamierzał też rezygnować ze spokoju, jaki oferowała Karafuruna – nie licząc tych hucznych piątkowych i sobotnich nocy, gdy do późnych godzin klubowa muzyka dudniła z imprezowych przecznic. Do niektórych rzeczy można się przyzwyczaić.
  Wziął ciężki oddech przez lekko rozchylone usta. Gdyby nie późna pora, nie zmęczyłby się tak szybko. Z tego niewidzialnego ciężaru zdał sobie jednak sprawę dopiero wtedy, gdy Ran zakomunikował mu, że już wystarczy. Ostatnie ciężkie krople wody zadudniły o dno wanny, gdy wyżymał ręcznik, który zaraz przewiesił przez jej brzeg. Przemykając spojrzeniem po łazience, pokiwał głową w niemym potwierdzeniu. Nie był pewien, jak dużo czasu im to zajęło, ale chciał wierzyć, że wystarczająco dużo, by czarnowłosy stracił chęć i energię do ogarnięcia drugiej łazienki.
  „Resztą zajmę się, jak wrócę.”
  — Pamiętaj, że zawsze możesz się wycofać — przypomniał mu cierpliwie, podnosząc się na równe nogi. Na chwilę pochylił się jeszcze, by poprawić wilgotne nogawki, które nieprzyjemnie lepiły się do jego nóg. Niech będzie – chciał chyba tylko przekonać samego siebie, że obecność obcego mężczyzny w jego własnym mieszkaniu bynajmniej mu nie przeszkadzała, ale z drugiej strony był mu to winien po tym, jak sam wtargnął tu nieproszony. — Nie spodziewałem się gości, więc musisz przymknąć na to oko — dodał zaraz; zdawało się nawet, że jego głos przybrał luźniejszy ton, bo Hattori sam nie wierzył w to, że porządek w mieszkaniu miał teraz jakiekolwiek znaczenie.
  Gdy zmierzał ku drzwiom wyjściowym z mieszkania, jego wzrok pomknął wyżej, zatrzymując tuż nad framugą. Wcześniej niedookreślony kształt przyciągnął jego uwagę, ale wystarczył moment, by wychwycić detale wyjątkowo paskudnej ozdoby. To nie tak, że nie słyszał o chrześcijaństwie, ale nie sposób było nie uznać za dziwne wieszania sobie na ścianie półnagiego, martwego faceta. Chociaż Heizo nie należał do szczególnie wierzących, jeśli chodziło o religie w ogóle, nie chciałby trzymać w swoim mieszkaniu – czy nawet w życiu – czegoś tak przygnębiającego. Znał Rana zbyt krótko – powiedziałby, że wręcz wcale – żeby oceniać to, czy pasował mu do wizji kogoś, kto z sumiennie złożonymi rękami bierze udział w modlitwie przed krzyżem.
  To też nie była jego sprawa.
  Wbrew wcześniejszemu ostrzeżeniu, w jego własnym mieszkaniu piętro niżej, panował względny porządek. Wchodząc do środka, odruchowo odszukał na ścianie włącznik światła w przedsionku. Chociaż sam już intuicyjnie poruszał się po lokum nawet w ciemnościach, nie mógł oczekiwać tego po swoim sąsiedzie. Ciepłe światło żarówki zabłysło nad ich głowami, a jego część wlała się do salonu, rzucając słaby blask na meble i ściany, na których też można było zauważyć dość dziwaczne ozdoby – amulety, świątynne ofudy czy niewielkie sakiewki z naszytymi symbolami. Gdzieniegdzie na skrawkach papieru zapisano znaki podobne tym, które pokrywały przedramiona Heizo. I chociaż wcześniej skomentował w myślach element wystroju w mieszkaniu bruneta, tak nie wziął pod uwagę, że w tym momencie mógł pomyśleć sobie to samo o jego gustach.
  — Tutaj — rzucił wskazując przymknięte drzwi do łazienki, zanim pchnął je lekko palcami. Gdyby nie wcześniej zasłyszane ciche kapanie wody, do ostatniego momentu mógłby mieć nadzieję, że pomieszczenie uprzątnęło się samo, ale nic się nie zmieniło. Sufit nadal był mokry, po kafelkach spływały resztki wody, a pochłaniacz szumiał zaciekle, bez skutku starając się pozbyć z powietrza ciężkiej wilgoci. — Mówiłem, że da się przeżyć. Ręczniki chyba zdały egzamin. W sumie wystarczy, jeśli pomożesz mi je pozbierać i trochę przetrzeć ściany. — Opuszką palca wskazującego zgarnął kroplę wody, która leniwie zsuwała się po ścianie. — Ogarnę sufit mopem. Przed osuszeniem i tak nic więcej nie zdziałamy, a po… pewnie czeka mnie malowanie.

Hattori Heizō

Randolph Éric Varmus ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku