Aoi | Yoshida
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Munehira Aoi

05.12.22 5:04
"Jestem cień; w nocy łatwo gubię się.
Czekam na kolejny dzień, chcę zobaczyć w końcu Cię.
Mam szczęście, że jestem przy Tobie, chociaż nie chcesz."
/ czwarta noc grudnia 2036



   Nie miał na to ochoty; kolejną zabawę w złego kotka i bezbronną myszkę, walkę ze świadomością śniących. Jakby ich usilne próby wyzwolenia się z koszmaru miały jakikolwiek sens. Byli zdani na jego łaskę i dobrą wolę, ale ich opór każdorazowo rozbudzał zmysły, jeszcze mocniej rozpalając yurei, intensywniej wprawiając go w rozkoszne drganie. Potrzebował ich. Mamili go swoją ludzką nijakością i przezabawną żałosnością istot, które myślały, że mogą mu się sprzeciwić. Potrzebował ich lęku, aby utrzymać się na powierzchni. Więc błądził szaleńczo każdej nocy, muskając sen za snem, odwlekając spotkanie ze swoim przeznaczeniem. Mogę Ci pomóc nadal dudniło w uszach, jako zapowiedź lepszego życia. Mogę Ci pomóc, które nie było świadome brzemienia, jakie ma zamiar na siebie przyjąć. Bezmyślny, jeden z nich, instrument, naczynie, z którego będzie czerpał, aby spełnić wszystkie swoje brutalne marzenia. Jak cudownie jak rozczulająco. Idiota.
   Czas zakrzywiał się karykaturalnie, wyginając sekundy i minuty, rozciągając je w rytm nieskończoności. Kontrolował się każdej nocy, zbierając energię i siłę na to spotkanie; a dziś, miała nastąpić całkowita dyspensa. Był głodny, tak cholernie głodny. Wszystko dla niego, dla tej jednej przepastnie tragicznej nocy. Byłby głupcem, gdyby nie zaprezentował się od swojej „najlepszej strony". Tylko w ten sposób mógł mieć pewność, że mężczyzna, który zaoferował się jakże dobrodusznie, będzie dostatecznie wytrzymały, aby mógł się nim pożywiać. Bo przecież właśnie taki miał zamiar — to on miał być alfą i omegą, to on miał być gwiazdą polarną wyznaczającą ścieżkę nieznajomemu, nie odwrotnie. Czyste emocje kierowały jego instynktem.
   Stęchły, lepki warkot wkradł się jako pierwszy, zaciskając szczęki boleśnie wokół myśli śniącego, wpuszczając długie kły w miękką tkankę mózgu. Nie było czasu na powolne zapoznawanie się. Nie było czasu na balansowanie na cienkiej linii napięcia i niepewności. Nie. Jeżeli chce go mieć, niech go ma takim, jakim jest, w pełnej krasie, w swojej idealnej formie, szaleńczej perfekcyjności.
   Aoiego nie obchodziło to, co aktualnie nieznajomy tkał między swoimi myślami, starając się odpocząć. Wkradł się do jego snu gwałtowną ciemnością wżerającą się w gałki oczne, okalając je gęstą masą mulistego mroku; wbijając się w tęczówki milionem ostrzy, odbierając mu coś, czego on sam nigdy nie poznał, a za czym smętnie tęsknił.
    — Trochę mi to zajęło... nie zostawiasz po sobie za dużo śladów — łagodny głos, okalany psim warkotem, wydobywającym się z niecierpliwych pysków, przebił się przez dudniącą ciszę, która zdawała się żyć własnym życiem, gromadząc się w uchu ropnym nalotem zespolonym z żywym ciałem krwią. — Jestem — krótki śmiech, zdawał się potęgować gardłowe pomruki, ścielące się w kącikach oczu wrażenie gęstej krwi, bąbelkującej na powierzchni twarzy wyciskanej ciśnieniem narastającym w czaszce.
    Zimna aura, niby podmuch z gwałtownie otwartego przez siłę wiatru okna, odbiła się od ciała mężczyzny, niosąc ze sobą wrażenie długich palców yurei zapierających się na kościach jarzmowych. Kciukami sięgając ku oczom, brodząc opuszkami w krwistej zawiesinie, Aoi przez moment rozkoszował się sennym omamem, nie pozwalając Yoshidzie ruszyć się nawet o milimetr. Wystarczyło, że będzie mówił, nic więcej nie musiał robić. Niech mówi. Niech znowu ofiaruje mu nadzieję, w której będzie mógł się pławić, którą będzie mógł rozgryzać, ze świadomością, że po czterech latach wycia po ulicach Fukkatsu, odżyje. Znów będzie mógł zabijać. Znów będzie mógł jeść.

@Minoru Yoshida


Aoi | Yoshida 0YAOCnr
Munehira Aoi

Minoru Yoshida and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Minoru Yoshida
21.12.22 2:39
czwarta noc grudnia 2036

Sny stanowiły część życia, za którą Yoshida nie przepadał. Zmierzając się od dobrych kilku lat z bezsennością, sprawiała błogie wytchnienie od tego, co w jego mniemaniu, bywało problematyczne, ponieważ sny, które do niego przychodziły zawsze kreowały się na barwne i pełne nieproszonych emocji. Zamieniały się w horror w czystej postaci, a on musiał być jego oddanym uczestnikiem. Zdarzały się jednak momenty, gdzie mimo swej niechęci, upraszał się o kilka godzin snu kolorowymi pigułkami, przyśpieszając ten proces. Na powieki ciążyła ospałość, a wraz z nią nadchodziła trapiąca ciemność.
Wiedział, że była ona chwilowa. To właśnie wraz z nią przychodził niepokój przed tym, co może nadejść i czego nie uniknie. Podświadomie szykując się na najgorsze, nie wiedział, że akurat tej nocy będzie miał niezapowiedzianego gościa. Wygłodniałą istotę, spragnioną nie tylko jego lęku. Podążającą za rzuconą obietnicą, od której czasu minęło, a o której nie zdążył jeszcze zapomnieć. Wpadając wprost w jego pułapkę, bezpowrotnie zaplątując się w pajęczą sieć, utkaną dla niego.
Zarezerwowaną wyłącznie dla niego.  
Zbawił go słowami obrzydliwie niepewnymi, pozwalając mu ukazać swe szaleństwo. Zasypiał z wiarą w to, że pewnego dnia spotka Aoi na podłożu stabilnym dla nieustabilizowanego odmieńca, by pomyślał, że to właśnie on jest panem tego losu — wyłącznie od niego zależy kolejny ruch na ich szachownicy. Kto pierwszy wykona szach, a kto mat?
Czuł rosnące napięcie, z początku nie wiedząc, czy śni na jawie. Jego koszmary bywały różne, często uchodzące za realne i nieprawdopodobne. Wraz z uciskającym go dyskomfortem, szybko zrozumiał, że to nie był wyłącznie sen. Krążące myśli z pewnością nie napawały się nadzieją o błogim odpoczynku. Zastanawiał się nad jednym: kto tym razem go nawiedził? Czyżby przekonał się do tego, by go w końcu odszukać?
Słowa przebijały się przez bolesną ciszę, odsłaniając zalążek tajemniczości, spowijaną gęstą ciemnością. Śmiech, oh, ten słodko szaleńczy śmiech coraz głośniej rozbrzmiewał z przyjemną nutą w poskromionym umyśle, powodując falę dreszczy na ciele, wyczuwając subtelny marazm przed prawdziwą burzą.
Mój Drogi, za trudne zadanie Ci dałem? — pomyślał, a te myśli w mgnieniu oka przemknęły do umysłu nieposkromionego szaleńca nim zorientował się, że Aoi uczynił jego głos używalnym. Więc w taki sposób zamierzał to rozegrać?
Mimo pełznącego dotyku, który miał go przerazić oraz wybudzić pierworodne instynkty przetrwania, dostrzegał w nim zwierzę, niezwykle przestraszone i gotowe do ucieczki, gdy tylko straci kontrolę nad chwilą, którą udało mu się pozyskać. Musiał więc sprawić wrażenie osoby zlękniętej, obawiającej się tego, co nadejdzie. Gałki oczne skakały, może w irracjonalnej panice, a może w zwykłej ciekawości, podziwiając szaleńcze piękno, z którym mógł mieć styczność.
Wiesz co jest najśmieszniejsze w ludziach? Zawsze myślą na odwrót: spieszy im się do dorosłości, potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości, ani przyszłości. Żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli — zaczął z krótkim, gardłowym śmiechem, zbyt spokojnym jak na okoliczności ich spotkania. Swe spojrzenie spoczął na twarzy przed sobą, jeszcze nie wiedząc, czy zdoła ujrzeć go prawdziwego i jedynego w swoim rodzaju — Czy Ty też umarłeś nigdy nie zaznając życia? Utraciwszy chwile zapomnienia, do których w tej postaci nie zdołasz powrócić? — dodał, robiąc przy tym wyczekującą pauzę, nadając wyczekującą przerwę, by sprawdzić możliwości jego zniecierpliwienia jedyną bronią, którą teraz posiadał.

@Munehira Aoi


Aoi | Yoshida EHjauEm
Minoru Yoshida

Munehira Aoi and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Munehira Aoi

23.12.22 3:02
     Za trudne? Prawa dłoń Aoi na moment opadła długimi palcami na jego wargi, jakby jeszcze na moment w tym jakże kurtuazyjny sposób chciał zakryć rozciągnięty na nich parszywy uśmiech. Opuszki, które jeszcze przed chwilą brodziły w krwawej brei wyciekającej z kącików oczu śniącego, musnęły dolną wargę, czerwieniąc ją umyślnie, kiedy koniuszek języka pozwolił sobie na krótką wędrówkę przez rozgrzaną skórę, zagarniając metaliczny posmak na spragnione podniebienie. Za trudne? Smukłe ciało Aoi nieśpiesznie rozciągnęło się wrażeniem ciężkości na torsie mężczyzny, kiedy to oba łokcie wbiły się mocniej w jego pierś, pozwalając bladej twarzy yurei zawisnąć nad nim, wyglądając nieśmiało z gęstej ciemności.
     — Och nie, ten swąd śmierci rozpoznam wszędzie. Ciągnie się za Tobą jak ogon, wiesz? Ale nie ukrywam, że przez ostatnie kilka lat... trochę wyszedłem z wprawy  — nie było w tym ani grama kłamstwa; ścielącego się między łagodnie wymawianymi słowami; życie w formie yurei, które po czterech latach włóczenia się przez zatęchłą przestrzeń zawodzącego rozgoryczenia, potrafiło stępić zmysły. Potrzebował ciała. Już. Czuł, że bez niego uda mu się jeszcze przetrwać zaledwie kilka tygodni i zamieni się w pieprzone borei. Stawał się kruchy, ginąc w psim skowycie, nie rozpoznając czy nadal tkwi w ludzkiej rzeczywistości, czy może jest jedynie wymysłem własnego umysłu.  Potrzeba zemsty i spróchniała od nienawiści świadomość była zbyt niestabilna, aby dalej walczyć ze swoim przeznaczeniem. Teraz albo nigdy. Czekał zbyt długo, łudząc się za każdym razem, że znajdzie kogoś bardziej odpowiedniego, aby nawiązać kontrakt. O cztery lata za długo.
    Jedyny obraz własnego oblicza, jakie mógł przedstawić w śnie mężczyźnie, było tym, które sam zobaczył podczas balu. Ułomność poznawcza, związana z brakiem wzroku uniemożliwiała Aoi kreowanie snów w sposób barwny, wypełniając je obrazami, które wlewały do snów swoich śniących ofiar, inne yurei. Nie, Aoi był inny. Był inny, ale nie gorszy. Ba, jego brutalność, pewność siebie i bezlitosny szron wbity w zbielałą tęczówkę, sprawiał, że czuł się lepszy od każdego — nieważne czy żyjącego, czy martwego istnienia. Był słodką trucizną, ołowianą śliskością sunącą gęsto przez gardło, osiadając ciężko w żołądku, perforując jego cienką błonę. Potrzebował tylko czasu, aby wślizgnąć się mocniej w ramiona Cayenna, zaprzeć się na nim, aby każde z kolejnych słów skapywało z czubka języka jadowitą kroplą wprost w jego duszę.
     Palce okalające łagodny zarys ust przesunęły się na krtań, naznaczając ją krwawą smugą, docierając do niewielkiej rany między własnymi obojczykami. Doskonale pamiętał ten moment balu, kiedy ostrze skierowane wcześniej w pulsującą aortę Miyazaki, zwrócił we własne ciało, zatapiając szklany sztylet w miękkiej skórze. Tęsknił za tym. Za tą wolnością decydowania, czy tym razem będzie krwawił on sam, czy w dotyku jego dłoni ktoś inny zaleje się strumieniem juchy. Aoi był jak rozbestwione dziecko, które raz poznając radość z zabawy, chciało ciągnąć ją do znudzenia.
    Słowo za słowem. Mówił za dużo, niepotrzebnie, ale to nie słowa miały teraz największe znaczenie; a ton głosu, to jak każdy wyraz rozbijał się w akompaniamencie łagodnego śmiechu. Czy właśnie na to czekał? Na reakcję, która będzie odbiegała od tych, z którymi miał styczność wcześniej podczas rozpościerania swoich szaleńczych koszmarów? Czy może spokój drażnił, wślizgując się w ucho szaleńca śliskim palcem, przebijając bębenek w rozrywającym bólu, próbując zagłębić się w pulsujący mózg?
     — Ludzie są dojmująco śmieszni, w tym się zgodzę. Wydaje im się, że ich życie ma jakikolwiek sens dla kogoś poza nimi samymi...  — wargi zadrgały subtelnie, wypuszczając mrukliwe słowa, kiedy palce przesunęły się nieśpiesznie przez przedramię mężczyzny, obracając je miękką, wewnętrzną stroną ku górze.  — Wydaje im się, że jeżeli sami nie przetrącą sobie karku, spadając ze schodów, to nikt nie zrobi tego za nich  — opuszki Aoi sunęły jednostajnym, pewnym ruchem wzdłuż mięśnia bicepsa, zagłębiając się w skórze, drąc przez nią ku nadgarstkowi nieśpiesznie. Jakby badał, zapoznawał się z fakturą wybrzuszonego delikatnie ścięgna, odnajdując jego napiętą linię. Znaleźć punkt, to idealne miejsce, w które będzie mógł się wbić. Bingo.
    Zanurzając się pod skórę, Munehira przymrużył mleczne spojrzenie, zawieszając je w źrenicach mężczyzny, nie pozwalając własnej bezwładnej, martwej tęczówce ruszyć się nawet o milimetr. Paliczki gwałtownie rozerwały skórę nadgarstka, odnajdując śliskość żył, zahaczając o nie, wyciągając je z wolna na zewnątrz, wyszarpując błękitne kable poza ciało.  — Ciężko powiedzieć...  — rozpoczął zamyślonym tonem, który nijak nie pasował do danej sytuacji, do brutalności aktu, którego się dopuszczał.  — Nie potrzebuję ciała, żeby cieszyć się z życia... Znaczy, zależy, co rozumiemy przez to  — urwany uśmiech podszyty perlistym śmiechem, wyginający intensywnie kąciki ust ku górze, zaparł się w stalowej tarczy wejrzenia, muskając gładkie czoło, ginąc gdzieś wyżej, między kosmykami popielatych włosów wrażeniem duszącej zajadłości liżącej alabastrową skórę skroni.  — Powiedzmy, że mam kilka rzeczy do załatwienia, które mogą się okazać bardzo przyjemne w realizacji. Jeżeli nie kłamałeś, z tym że możesz mi pomóc, myślę, że możemy faktycznie się sobie przydać — potrzebował... Nie, pożądał czuć reakcje jego ciała, to, jak przyjmował ból, to jak radził sobie z narastającym psim warkotem, który nęcony zapachem krwi lejącej się z rany, jedynie zawodził głośniej, oblizując niewidoczne, nienamacalne psyki plugawymi językami. Nie zastanawiając się dłużej, Aoi przywrócił śniącemu władzę w ciele, nie ruszając się jednak, nie wypuszczając z pieszczotliwego uścisku palców cienkich pulsujących węży żył, dalej ciesząc się ich mamiącym ciepłem, które osiadało głucho w powojach martwego wnętrza jego egzystencji.

@Minoru Yoshida


Aoi | Yoshida 0YAOCnr
Munehira Aoi

Minoru Yoshida and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Minoru Yoshida
03.01.23 21:51
Czuł jak blisko nieokreślona ciecz spływała z kącików jego oczu. To krew, pomyślał w jednej chwili, wierząc w nieprzyzwoite intencje Yurei. Minoru naprawdę chciał pokazać mu strach we własnych oczach, rozbudzić w białowłosym tlącą się iskrę szaleństwa, by Yoshida raz na zawsze przekonał się, i to na własnej skórze, z jakim monstrum miał do czynienia. Czy trafił na silnego ducha, z którym będzie mógł zrobić dosłownie wszystko? Lecz strach, który miał mu pokazać wcale nie istniał. Przynajmniej nie w takiej skali. Wiedział, że Aoi chciał go sprawdzić, przetestować. Może właśnie dlatego nie potrafił okazać mu lęku, mimo że przyśpieszone tętno jasno informowało o krążących emocjach w ciele. Obawiał się istnienia, jak wiele żyjących osób na ziemi, lecz nie obawiał się mężczyzny, którego spotkał na balu. Aoi mimo to nie próżnował; poniekąd zmuszał go do tego, by w tym kluczowym momencie odczuwał irracjonalny lęk względem bladej postaci, która wyłoniła się z przesiąkniętego mroku. Oczy nasiąknięte krwawym spojrzeniem widziały to, na co Yoshida czekał. Nie mógł więc skłamać, gdyby powiedział, że nie bał się całkowicie. Odrobinę było właściwym określeniem.
Dobrze wiedzieć, że mnie nie opuścił. Ten smród — odpowiedział, traktując to jako słodki komplement na fetor, który nieustannie ciągnął się za ciemnowłosym. Lubił balansować na granicy życia i śmierci, ponieważ podobało mu się to, że bywał nieuchwytny, a najdroższa przyjaciółka w postaci śmierci nie była w stanie dosięgnąć zgniłej duszy, która ostała się na tym zepsutym świecie.
Z uwagi na to, że to Aoi pociągał za sznurki, nie miał ku temu odpowiedniej okazji, by pokazać, że na świecie potrafiły być bardziej zepsute dusze — Miyazaki w tym wszystkim była najmniej szkodliwa. Ona jedynie stanowiła perfekcyjne spoiwo do tego, by połączyć ich brutalne siły razem. Wykorzystał okazję, by teraz móc oglądać go jedynego oraz niepowtarzalnego; zachwycając się szczerym pięknem, jedyną prawdą, którą mu ukazuje. Łapiąc się bólu, który wbijał mu wprost do czeluści umysłu. Nienawidził go, aczkolwiek właśnie ta nienawiść przypominała mu o życiu. O swoich celach i pragnieniach — wybudzał nie tylko gniew do całego świata. Również karmił się otaczającym go mrokiem, negatywnymi myślami. Czuł nienawiści do wszystkiego, co sprawiało ból. Nienawidził wiele rzeczy, ale to właśnie ta nienawiść utrzymuje go przy życiu. Ból więc, tępiący i niezmiernie wkurwiający, który wdarł się do jego umysłu, powodował chęć destrukcji, tak jak teraz.
Nienaturalny śmiech przedarł się przez zakrwawione usta, chcąc znaleźć ujście dla odczuwalnego dyskomfortu. Nie mogąc się ruszyć, nie miał możliwości pokazać zalążek swojej agresji, który tlił się w ciemnym spojrzeniu z uwagi na bezmoc jaką ugościł go Aoi. Irytację tę nawet nie zamierzał przelewać na słowa, nie chcąc tak od razu zdradzić swoich wszystkich kart. Wolał, by myślał o nim jak o ofierze, z którą mógł zabawić się i przetestować. Chciał, aby myślał, że Yoshida był w pełni od niego zależny, a wszelakie decyzje będą wyłącznie decyzjami białowłosego. Naiwnie więc brnął w tę grę, dostrzegając jak w horrendalny sposób zabawiał się jego ciałem. Kurwa, nie możesz odpuścić.
Powiedzmy? Gdyby za każde powiedzmy płacili mi w dolarach, może nie musiałbym być spoiwem ludzi ze schodów, by skręcili sobie kark — kącik ust drgnął w agonalnym bólu, gdy mężczyzna nie chciał do końca przyznać mu racji. Wiedział, że na swój sposób ją miał — nie spełni tego, czego chciał w chwili kiedy żył, dlatego nadal krążył po świecie niczym zbłąkana owieczka szukająca swojego pasterza. Jeżeli wybierze mądrze, nie będzie musiał już więcej go szukać.
Niemniej teraz pasterz musiał zachować zimną krew. W tym momencie powrót do możliwości poruszania się stał się o tyle problematyczny, ponieważ wszystkie negatywne emocje, które próbowały znaleźć w nim ujście, a nie mogły, musiał sam utrzymać na wodzy. Czując jak mrowienie przechodziło przez jego ciało, stopniowo odzyskując decyzyjność, poczuł ulgę. To jednak była chwila niezwykle krótka, bowiem wraz z nią nadeszła fala bólu od obrzydliwych tortur, które zdołał przeżyć dosyć sporo w swoim życiu. Choć spazmatyczne uczucie na moment obezwładniło jego ciało, tak równie szybko zahamował w sobie chęć krzyku. Jedynie pięść drugiej ręki uderzyła może w ścianę, a może w coś zupełnie innego, by chociaż na chwilę zapomnieć o ranie, która została zrobiona na jego przedramieniu. Zerwał się więc gwałtownie, by swe cierpienie ukoić dawką kolejnego bólu.
Pewnie dużo osób oferuje Ci takie usługi, co? Kontrakt, zabicie Miyazaki — prychnął, spoglądając na zaróżowione kostki, by swój wzrok przenieść na siebie pełnego we krwi. Warkot nie dawał mu spokoju, a rana na okrągło podjudzała jego granice cierpliwości. Cholera, wracają wspomnienia — Kłamstwo nie należy do moich dobrych stron. Od Ciebie zależy, czy zechcesz mi zaufać. Ale też mam... propozycje. Coś za coś, nie oddam Ci się bez żadnych korzyści — rzucił w rozdrażnieniu, ponieważ zmierzając się z dużo gorszymi torturami, ta we śnie stanowiła rozgrzewkę, otoczona przykrym wspomnieniem tego, co faktycznie mężczyzna zdołał przeżyć.

@Munehira Aoi


Aoi | Yoshida EHjauEm
Minoru Yoshida

Munehira Aoi and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Munehira Aoi

12.01.23 3:29
       Dłoń, której palce jeszcze moment temu zagłębiały się z tak niewymuszoną łatwością w przedramieniu mężczyzny, uniosła się łagodnie ku górze na wysokość warg. Śliska krew spłynęła przez paliczki, wąską stróżką mknąć ku nadgarstkowi i siąknąć w mankiet koszuli, między sploty tkaniny, która spiła ją łapczywie. Napawał się tym momentem. Wchłaniał w siebie wrażenie ciepła utkanego w gęstości posoki, nawet jeżeli wyimaginowanego, to będącego jedyną prawdą, na jaką mógł sobie pozwolić. Fizyczne wrażenia były już zbyt odległe, rzucane ochłapem raz do roku, niewystarczające — choć takimi miały być. Minimalne. Powinien się cieszyć, że miał chociaż to, ten strzęp, nijakie i zmarnowane widmo życia. Jednak każda kolejna coroczna „cielesna doba”, zamiast przywracać zdrowe zmysły, odbierała je, wciskają dawną, ludzką świadomość brutalniej i głębiej w rozgrzane, zaciskające się w spazmatycznym warkocie gardziele, ziejące stęchłym, zgniłym włóknem mięsa, które utknęło między psimi kłami. Jeszcze kilka dni dłużej, kilka tygodni, a razem z szumem sapania, sam zacząłby toczyć z rozerwanych ust nie tylko krew, ale też zwierzęcą ślinę. Być na równi — z własną roztrzaskaną godnością, płatem skóry zalegającym na dnie żołądka drapieżnika. Stać się jednością — zespolić na nowo wszystkie elementy, dopełniając trupim tchnieniem, jakie ofiarowała mu katońska śmierć, swoją bestialską egzystencję. Wargi w rytm łagodności ruchów dłoni osiadły na skórze, przytknięte do metalicznej smugi, językiem delikatnie, nieśpiesznie zlizując ją w wygodnym, bo opętanym zwierzęcą pożądliwością zamyśleniu. 
       Potrzebował zapewnienia, że myśli, które nosił w sobie od ostatnich kilkunastu dni, brnęły w odpowiednim kierunku — ku przeświadczeniu, że ów nieznajomy, nie jest zwykłym, nijakim i miałkim ludzkim ścierwem, a kimś ponad to, ponad ograniczoną jaźń, przytłaczającą, tchórzliwą naturę ofiar, którym rozszarpywał senny spokój przez ostatnie cztery lata. Musiał go zrozumieć, chociaż w minimalnym stopniu, aby nie wpieprzać się zbytecznie i nie panoszyć się między decyzjami, jakie miał zamiar podejmować w swoim tak długo wyczekiwanym drugim, lepszym życiu. O dziwo, zapewnienie pojawiło się, o wiele szybciej niż zakładał. Rozbłysnęło deklaracją, jaka musnęła struny głosowe Aoiego, które rozedrgane wybrzmiały w lekkim, perlistym śmiechu. — To musi być męczące... — Aoi rozpoczął szeptem zawieszonym na granicy słyszalności, ocierającym się o sztuczny i fałszywy dźwięk czułości.  — Istoty takie jak ja, lgną do tak znajomego zapachu, a znając samego siebie, wiem, jak paskudne potrafią być koszmary. Pewnie często miewasz gości.  — Kącik warg zadrgał w spazmie rozbawienia, które nie osadziło się jednak w mlecznym spojrzeniu, które w swoim martwym stuporze, trwało zawieszone na twarzy mężczyzny, nie widząc jednak nic poza przepastną ciemnością.
         Był czujny niczym bity latami pies, wygłodniały, trzymany na zbyt krótkim łańcuchu przez całe swoje życie. Każdy najdrobniejszy dźwięk wydawany przez śniącego wgryzał się w skórę, gwałtownie trafiając do samego centrum świadomości. Poszukiwał luki, anomalii, zachwiań w naturalnych odruchach cierpiącego ciała, które mogłyby dać mu „coś” więcej. Jednak ciało, którego wcale nie posiadał, nakarmione kilkoma kroplami krwi, która również była jedynie imaginacją, szybko zaczęło kontrolować jasny umysł, rozciągając się toksycznym oparem, ograniczającym racjonalność. Głód był zbyt duży. Czekał zbyt długo. Granica zaczynała się zacierać i topić w psim posapywaniu.
        — Zrezygnowałbyś z tego?   — Munehira wyrzucił z siebie pytanie z lekkością pełną dopiero co nabranego głębokiego oddechu, zanim ułożył opuszkę wskazującego palca na języku, dociskając go do niego, rozmazując krwawą zawiesinę.  — Czy gdyby ludzie płacili Ci więcej, porzuciłbyś zabijanie? — Pytanie, które mógłby postawić również i samemu sobie, gdyby nie fakt, że żądze, które odczuwał, były w jego mniemaniu w pełni naturalnymi potrzebami. Jego naturalnymi potrzebami; a przecież nic poza nim samym nie miało większego sensu. Więc i tkliwy uśmiech, który rozciągnął się na wargach, skierował jakby bardziej do samego siebie, niźli do mężczyzny, pozwalając mu na gwałtowny zryw, dając mu przestrzeń, poczucie kruchej wolności, którą miał zamiar i tak rozszarpać na krwawe strzępy. Nie mógł zginąć, nie we śnie, nie naprawdę, nie w tej upiornej iluzji, która, chociaż śniącemu mogła wydawać się surrealistyczna przez gęsty mrok i ciągle obecny szum psich omenów, dla Munehiry była codziennością. Pokazywał mu swój świat, powinien mu za ten zaszczyt podziękować.
        Miyazaki. Żuchwa spięła się gwałtownie, kiedy przez pobladłe spojrzenie przemknął gniew, wbijając się boleśnie w obie skronie, zdając się wżerać w samą czaszkę, rozłamywać ją długimi pazurami. Atmosfera stężała w ułamku sekundy, stając się parną i ciężką, ścieląc się na klatce piersiowej yurei wrażeniem tonowego ciężaru. Dotychczas monotonny warkot, nabrał na sile, przeplatany urwanymi szczeknięciami, jazgotem wydzierającym się w eter z głębi oślizgłych psich wnętrzności. Mokry, agresywny wrzask wygłodniałych bestii. Aoi zamarł w bezruchu spiętego ciała, głowę delikatnie odchylając ku tyłowi, nie odrywając ślepego, tak cholernie martwego spojrzenia od kierunku, z którego dobiegał ku niemu głos śniącego. Jego rozdrażnienie zdawało się kojącym; znajome pozwalające zakotwiczyć się w czymś, co znał najlepiej i zarazem czymś, co najłatwiej było mu kontrolować. Przez ciężki mrok, wszystko zdawało się dalekie, jakby przestrzeń rozciągała się w nieskończoność. Jednak nagle, próżnia zyskała klaustrofobicznego pojęcia, zamykając się w zbliżających się psich pojękiwaniach, fantomowym wrażeniu, zacieśniającego się okręgu, złożonego z długich korpusów. Z każda kolejną sekundą, coraz bliżej, tuż na wyciągnięcie ręki, rozrywając statyczne powietrze wibracją wypluwaną z pustych przez zbyt długi czas pysków. Aoi natomiast, tuszując roztrzęsione w gniewie dłonie, ułożył je w kieszeniach spodni, obawiając się, że jeżeli te zostaną na widoku, znikną we wnętrznościach śniącego szybciej niż miał to w planach.
        — Nie; ale czy mnie to dziwi? Też nie... — miarowym krokiem, wręcz spacerowym zwrócił się w kierunku mężczyzny, prostując sztywno plecy  — Widzisz, zawsze działałem z ukrycia, tak jak i teraz. Gdyby nie pojawiła się na balu, zapewne pewnego dnia miałbyś cudownie paskudny koszmar, nie wiedząc, że to moja zasługa. Sprawdziłbym Cię, przetestował, tak jak robiłem to przez ostatnie lata z innymi. — Mógł być wyższy, mógł być silniejszy, mógł być gorszy od samego diabła, ale w śnie był nikim; dlatego też Aoi nie zaprzątał sobie głowy możliwymi, późniejszymi konsekwencjami akcji, jakie podejmował teraz. Gwałtownym ruchem ujął krwawiący nadgarstek między palcami, wciskając kciuk w głąb rany, grzęznąc w niej. — Wszyscy byli cholernie słabi, ale ty taki nie jesteś prawda? — Uśmiech, łagodny, delikatnie sięgający ku mgle tkwiącej na tafli tęczówek, kiedy kolejną gwałtownością wysunął paliczek z ciała mężczyzny.  — No już, już... Już daję Ci spokój... ale nie wiem, jak one. — Wymamrotał, delikatnie marszcząc brwi w roztlonym rozbawieniu, cofając się o niewielki krok. Zdanie zdawało się uciec naprędce, kiedy pierwsze z widmowych psich kłów zatopiły się w łydce mężczyzny, przecinając skórę, szablami zębisk perforując mięsień.  — W takim razie zamieniam się w słuch. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to barter. Zazwyczaj nie należę do osób, które idą komuś na rękę, ale mogę zrobić dla Ciebie mały wyjątek. Mam dobre przeczucia, ale też co raz mniej czasu, więc to działa na Twoją korzyść.

@Minoru Yoshida


Aoi | Yoshida 0YAOCnr
Munehira Aoi

Minoru Yoshida and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Minoru Yoshida
07.03.23 16:30
  Sztuczność pragnień utkana przez bestię, która wtargnęła do jego umysłu, paniczna chęć skosztowania ich na ułamek sekundy powodowała, że Aoi zdradzał się z tym, czego naprawdę od życia chciał. Poczucie zemsty i przemocy do świata, którego nigdy prawdziwie nie mógł zasmakować była silniejsza od czegokolwiek innego na tym świecie — w taki sposób dostrzegał to Yoshida, gdy tkwił w obliczu wyimaginowanego koszmaru, doświadczając wszelkie okropieństwa przez Zmorę, która potrzebowała tego bardziej do życia niż jego pasterz. Biedna, zagubiona owieczka; myślał, że znalazł odpowiednią drogę, choć tak naprawdę nie wiedział, że wpadł w szpony wygłodniałego wilka. W swoim przebraniu czekał na odpowiedni moment, by zaatakować i pożreć z niego najgorsze kawałki zgniłego mięsa jakie w sobie miał. Nie mógł zaprzeczyć, że bardzo apetycznie wyglądało ryzyko, którego był w stanie podjąć się nieżyjący chłopak, gdzie Minoru mógł pociągać za sznurki szaleńczego pragnienia ucieleśnienia; jego całego, pieprzonego życia.
       Wyimaginowany dotyk, w tej chwili obrzydliwie niechciany, pobudzał zmysły mężczyzny, które pchały go do przepaści zagłady. Czuł się brudny na samą myśl o tym, że Aoi mógł pomyśleć o nim jak o kimś słabym, jednak nie mógł mieć mu tego za złe. Jeżeli w tym momencie satysfakcją będzie ukazanie mu zalążek tego jak żyje naprawdę, na ułamek sekundy może schować swoją przebrzydłą dumę dla odrobiny ryzyka.
       Okrutny śmiech otulił nachyloną nad nim twarz, gdy ledwo słyszalny szept przedzierał się przez rozszarpane ciało mężczyzny. Swym spojrzeniem z niezwykła intensywnością spoglądał w ciemną przepaść bladych oczu, które przenigdy nie będą mogły zobaczyć koloru bladej krwi. Już wiedział, że czerwień, którą tu dostrzegał różniła się od tej w prawdziwym życiu. Kolejny powód, by nie dać się ugiąć fantazji rozgrywającej się w jego umyśle.      
       — Męczące? Nie, nie nazwałbym tego w ten sposób. Raczej ekscytujące jest to, że istoty takie jak wy chcą ode mnie pragnienia życia, by móc osiągnąć swój cel. Czy to nie cudowne? Mieć dostęp do popierdolonej wizji świata, którą mi kreujecie. Możesz stworzyć prawdziwe piekło albo i raj i próbować, oj, wielokrotnie próbować mnie złamać — przełknął w rozbawieniu ślinę, chcąc wybudzić z niego wszystko co najgorsze, sięgając każdego, niemoralnego sposobu do nawiązania głębszego kontaktu z nim. Słowa teraz stały się jedyną bronią, więc mówił dużo i wydawać się mogło, że nieprzerywanie — Nie dowiesz się jednak jak to jest być po drugiej stronie, kiedy wiesz, że koszmary są jedynie marnym substytutem wysnutej rzeczywistości. Kiedy ból nie jest prawdziwy, bo w rzeczywistości smakuje on o wiele razy gorzej, a kolor krwi… — ciche prychnięcie uleciało z jego nozdrzy, nie dodając do tego komentarza więcej słów  — Może chciałbyś spróbować? Aoi? Chcesz być na moim miejscu? — kontynuował niczym mantrę, w tym śnie chcąc także w nim wzbudzić narastające poczucie lęku, który teraz odczuwał Yoshida.
       Miał świadomość tego, że nie jest to prawdziwe lub wmawiał sobie, że skrywane głęboko na dnie umyśle lęki nigdy nie istniały. Tego żaden z nich nie dowie się co jest prawdą, a co utkanym kłamstwem. Każde z nich w obliczu chęci współpracy chciał wypaść z jak najgorszej, możliwej strony. Bo to właśnie ta cecha była ich najsilniejszą zaletą, wspólnym mianownikiem, aby wzajemnie móc jeść sobie z rąk. Aby sobie pomóc, dążąc do wyznaczonych celów.
       — Nie — odpowiedział krótko, zbyt krótko i szybko, by utwierdzić go w przekonaniu, że za żadne dolary świata nie skończyłby z zabijaniem.
       Wiedział, że od tamtego dnia, od tamtej chwili wsiąkł już bezpowrotnie. Mógł być czułym kochankiem, dając ukochanemu cały, boży świat. Lecz nie zmieni swej natury z chęcią do rozładowania gniewu, nasycony cierpieniem i długiego polowania. Stały się nieodłącznym elementem jego koegzystencji, za każdym razem ryzykując swoim życiem, swoimi marzeniami i pragnieniami. To właśnie to ryzyko pobudziło go do działania; napędzały zmysły i powodowało, że popadał w wir szaleńczych myśli. To wszystko, wraz z gniewem do własnej przeszłości, do własnych wyborów pchały go w przepaść wielkiej niewiadomej, która była spoiwem wszystkich jego negatywnych cech. Potrzebował tego jak oddychania, bo w przeciwieństwie do Aoi, on żył, a nie żył pragnieniem wizji życia samego w sobie. Teraz, przez przeszłe 4 lata snuł tylko marnymi marzeniami śmierci. Nie mógł powiedzieć, że był panem własnego losu, bo ten zależał wyłącznie od kaprysu Minoru. Mógł go zmusić, próbować nawet i zabić dla kontraktu, jednak oboje doskonale wiedzieli, że w takim scenariuszu to białowłosy zostanie bez ciała. To on będzie na przegranej pozycji, a przecież gonił go c z a s. Yoshida natomiast miał cień szansy na to, by odrodzić się na nowo, jak ktoś dużo bardziej potężniejszy, z nowym celem i nowymi marzeniami. W tej sytuacji to on był zwycięzcą, a za ukazany, surrealistyczny obraz jego świata nie miał co dziękować.
       Pośród całej zaprezentowanej mu agonii, w której taplał się nieprzerwanie, cień uśmiechu wkradł się na jego usta, gdy tylko dostrzegł bezruch swojego oponenta. Miyazaki — jedno imię, to cholernie kluczowe imię powodowało, że Munehirze burzył się cały świat. Czuł, po prostu czuł jak stopniowo tracił panowanie nad własnym światem, nad wizją, którą chciał mu zaprezentować od, wydawać się mogło, najlepszej strony. Teraz jednak jeszcze bardziej dostrzegał jego niestabilność, która stanowiła kluczowy element w tej układance. Takie osoby w swoim otoczeniu potrzebował; niepewne swego, niebezpieczne, gotowe by zabić z byle jakiego powodu. Gęstość mroku, która w błyskawicznym tempie nabrała klaustrofobicznej przestrzeni w każdym, możliwym aspekcie mówiła zbyt wiele. To właśnie ten, który nie potrafi sobie poradzić z własnymi zmorami — ten, który nie potrafi zapanować nad sobą samym. Słodki smak zwycięstwa gnieździł się na jego języku, gdy kątem oka dostrzegł drżące dłonie, będące jedyną słuszną prawdą o mężczyźnie przed jego oczyma.
       — Ciągle porównujesz mnie do tego pospólstwa, uważając, że przywiążę się do kwestii tak nierealnej jakim jest sen. Myślisz, że zmięknę od byle koszmaru? — zauważył, gdy po raz kolejny Aoi zwrócił się do niego jak do reszty, którą nigdy nie był. Drganie ciała spowodowany niechcianym bólem były naturalne, odgłos jednak psiego warkotu nie potrafił wywołać w nim uczucie lęku czy strachu, nie w świecie rzeczywistym. Tu wiedział, że wszelakie odczuwalne emocje są powiązane z nieprawdziwą realnością, która została mu wpojona do głowy. Nieważne jak bardzo Aoi starałby się wzbudzić w nim irracjonalny lęk, skutek może być niezadowalający. Po tylu latach bezsennych nocy ze świadomością niemożliwości wypoczęcia sprawiły, że w jakiś sposób przyzwyczaił się do niestandardowego funkcjonowania. Do wiecznego zmęczenia, niedospania i koszmarów, które zawsze nawiedzały jego chaotyczny umysł. Ktoś taki jak on nie mógł spać spokojnie, o nie.
       — I co Ci dało to wieloletnie testowanie? — retoryczne pytanie od razu cisnęło mu się na usta. Czego mógł pożałować, bo właśnie wraz z nim poczuł uciskający go ból na nadgarstku, który zapewne był odpowiedzią na wysuniętą złośliwość z jego warg; nie pożałował.
       — Jak widać trzymam się nieźle — powiedział przez zaciśnięte zęby, poniekąd chcąc dać mu satysfakcję z tego, że jego starania rzeczywiście mają tu wielkie znaczenie.
       Pierwszy warkot, podobny do tego psiego, wydobył się prosto z krtani nasączony nienawiścią do tej chwili. Wyraźnie czuł jak ostre kły wbijające się w nogę bezcześciły jego ciało. Warkot ten szybko zmienił na satyryczny śmiech, wilgotne wargi oblizując nerwowo językiem.
       — To cudowne jak posmak ryzyka i wizja śmierci potrafi nami manipulować — zaśmiał się jeszcze głośniej, swój wzrok przenosząc na krwawiącą nogę. Ruch, który postanowił zrobić mógł być nieprzewidywalny, a może i zbyt oczywisty; z głośnym okrzykiem złapał za łeb psa, którego nawet własnymi oczami nie mógł zauważyć. Szybko jednak wyczuł jego strukturę i miękkość futra, również dostrzegając to jak chorym wyobrażeniem go ugościł. I pociągnął go z całych sił, by pysk psa wyrwać wraz z rozrywającym mięśniem u nogi. Nie wiedział, na ile realne będą to odczucia; wiele zależało od jego kreatora, który musiał wiedzieć w jakiej skali umieścić ten rodzaj bólu. Świadom był na pewno, że w tym jednym momencie zalał się obfitym potem, a koszulka, która miał na sobie przyklejała się do jego ciała.
       W spazmatycznym, krótkim śmiechu dochodził do siebie, niewidzialną i urwaną głowę rzucając w kierunku swojej owieczki.  
       — Po pierwsze, będziesz należał do grupy Shingetsu w Dywizji V. Po drugie, będziesz na każde moje zawołanie; w wielkim skrócie, kiedy powiem, że masz zabić — zabijasz. Myślę, że to niska cena za zdobycie cielesności — odpowiedział krótko, przenosząc na niego rozpalone od pożerającego go chaosu spojrzenie. Niech już zakończą tę farsę.

@MUNEHIRA AOI


Aoi | Yoshida EHjauEm
Minoru Yoshida

Munehira Aoi and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Munehira Aoi

27.03.23 17:33
Śmiech powinien zadziałać jak cios, jak sztylet, który przedarłby się wprost do serca, rozrywając niestabilne ego, które tak cholernie napęczniało przez ostatnie lata. Nie stało się tak jednak, bo zamiast urazy, w żołądku Munehiry osiadło rozbawienie, jakby te udzieliło mu się, siąknąc spomiędzy warg mężczyzny. Słowa, tkane pośpiesznie zdania cięły ciszę, w której trwał, pozwalając własnym zębom, kłom wgryźć się w miękkość policzka. W głowie tliła się myśl, że musi głęboko oddychać, żeby się uspokoić, ale przecież oddech już nie należał do niego. Nie był częścią tego świata, który dla Yoshidy był wszystkim i zdawać by się mogło — niczym zarazem. I to też kuło; że mężczyzna życie traktował inaczej, a jednak podobnie do niego. Odebrać innym, zagrabić dla siebie; ale własne jeszcze w pięści, między ciasno zaciśniętymi zbielałymi paliczkami trzymać. Dusić. Dusić i dławić do tego stopnia, że i ono zacznie zdychać.
     "Chcesz być na moim miejscu?"
    Uśmiech na ustach marnieje i przygasa, ale nie wykrzywia ich w grymas, a jedynie pozwala kącikom opaść łagodnie, ustawić się w prostej linii zamyślenia. Czy chciałby spróbować? Jaką będzie to próbą, jeżeli już ma za sobą ogrom cierpienia. Jeżeli już zdążył spróbować tego, co doznawał teraz mężczyzna. W klatce piersiowej zatlił się jednak kłujący ból; jako martwy, jako niematerialna kreacja, nawet nie trup, a tylko smuga, oderwany był od wrażeń sennych — miał je tylko na tyle, o ile wkradał się w głowy innych. Poza tym pustka. Zawieszenie. Martwota nieprzerwana.
     — Aoi... — powtórzył własne imię, jakby te należało do kogoś innego, bo tak też mu brzmiało. Obce, nie jego. Z każdym dniem coraz bardziej odległe, źle układające się na języku, uwierające w podniebienie, jak źle wyrastający z dziąsła ząb, który ociera się o policzek. Mówi półszeptem, w płytkim zastanowieniu, przymrużając mleczny błękit, który przelewa się w tęczówkach beznamiętnie. Śmiech jednak znów łaskocze gardło, lżej niż wcześniej, silniej osiadając w piersi, która tłumi go mocniej.  — Podziękuję — podejmuje ponownie z większą pewnością  — to, co sam sobie zapewniam, jest dla mnie wystarczającą rozrywką — i daleki jest od skłamania, bo faktycznie drobnica koszmarów, jakie posiada, ten plik wspomnień innych cierpień, a nie własnych, wystarcza mu; lęk innych, nie jego własny. Bo ten, który należy do obcych, smakuje jak miód, a ten, który rodzi się na wysokości jego tchawicy, smakuje gęstą ropą i brudem ziemi.
    Dłoń zacisnęła się w pięść, nie gniewu, a zaciekawienia i rozemocjonowania przyjemnie liżącego nerwy. Pospólstwo? Czyżby trafił w czuły punkt? Czyżby nieświadomie sięgnął ku elementowi, który mierził mężczyznę i podskubywał nieprzyjemnie? Satysfakcja odbijała się w milczeniu. Lizała językiem przednie zęby, wędrując po ich krawędzi. Potrzebował jego gniewu, aby rozniecić ten własny. Wchłaniać, wszystko, co negatywne, kumulować w sobie, magazynować smolistą, chaotyczną energię kontraktora. Słodkie to, głupie i w pełni słuszne. Na tym to miało polegać — tego już był Aoi pewien. Będzie się nim karmił, nieważne w jaki sposób, nieważne na ile mu pozwoli, a ile sam będzie musiał wywalczyć i co stanie się jego krwawicą. Potrzebuje go, bardziej niż mu się to początkowo zdawało.
    Przez dłuższy moment go ignorował, jakby czekał w spokoju na jego reakcje. Nie przez ciekawość, ale po to, aby sobie zapewnić nieco lepszą stabilność, ustawić się ponownie w pionie, złapać ten oddech, którego nie potrzebował. Zaznać na moment chłodu, kiedy ciałem targał ogień gniewu i szaleństwa, ciurkiem sączący się jad przeszłości, który rozpalał niematerialną i nieistniejącą skórę.
    Nie widział, ale poczuł, bo kiedy zdychał lata wstecz, psie cienie przylgnęły do niego, wgryzły się w jego świadomość tak jak teraz w nogę Yoshidy. Prawie że fizycznie, w imaginacji, ale namacalnej choćby przez te kilka sennych trwań. Obyło się bez skowytu, nawet kiedy łeb oddzielał się zadziwiająco łatwo od korpusu. Obyło się też większego bólu dla śniącego, kiedy zębiska zakleszczając się na wybrzuszonym mięśniu, w żelaznym zacisku, wyszarpywały go w gwałtownym ruchu dłoni. To nie z łaski, a z chęci przejścia do konkretów, do ubrania skołtunionych myśli w słowa, do przekłucia śmiechu w sylaby i zgłoski. Do zostania zrozumianym, co wydaje się absurdalne, ale gdzieś w głębi wierzy, że może stać się to prawdą. Łudzi się może, głupi, łatwowierny. Zapewne się łudzi. Jeszcze będzie tego pewien; ale nie teraz. Jeszcze nie teraz.
    Czeka, do samego końca. Do momentu, w którym mężczyzna wyjawi wszystkie swoje żądania, aż usłyszy w głosie zapadnię, urwany ton, tę kropkę wieńczącą zakończenie, a jakiej nigdy nie było mu dane zobaczyć, ale którą wyczuwał pod palcami wielokrotnie i jakiej znów będzie mógł dotykać.
     — Nie zadałeś mi nawet pytania, czego ja chcę, jaki jest mój cel — tka leniwie, rozciągniętym w pustej przestrzeni i gęstym mroku głosem. Zdaje się ospale, jakby w znudzeniu, chociaż podniecenie na myśl, że dzielą go już tylko minuty od bycia żywym rwie myśl na strzępy.  — Czy niska... zobaczymy, zapewne równoważna z tą, jaką sam będziesz musiał zapłacić — perlą się w uśmiechu białe zęby, kiedy wargi rozciągają się na bladości twarzy. Długie palce owijają się wokół nadgarstka mężczyzny w sposób delikatny, pozornie czuły, zbierając na opuszki krew, ale i za ich pociągnięciem wygładzając ranę i zespalając ją, jakby nigdy nie istniała, jakby nigdy nie dotykał wnętrza ciała, nie szarpał za żyły. Cisza. Znów. Ale krótsza, zanim to wzrok unosi się wyżej, w kierunku twarzy przyszłego kontraktora, za maską rozbawienia ukrywając dziecięcą wręcz naiwność.  — Zgoda.
    Urywa się. Wszystko. Sen, głos, wizje i odczucia. I obecność Aoiego też rozmywa się w nagłym rozbudzeniu śniącego mężczyzny. Jest jedynie wspomnieniem, zdać by się mogło. Koszmar, który zawsze się kończy przecież, prawda? I nigdzie dalej nie prowadzi. Nie tym razem, nie kiedy za bardzo Munehira tęskni za ciałem. Za życiem. Za sobą samym.


/koniec snu


Aoi | Yoshida 0YAOCnr
Munehira Aoi

Minoru Yoshida and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku