Every fairytale has a bloody lining. Each one has teeth and claws (Żałość | Warui)
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Miyazaki Żałość Tsukiko

Nie 11 Gru - 17:27
Noc z 31.10 na 1.11, po wyjściu z balu halloweenowego

  Stukot obcasów był jedynym dźwiękiem, który niósł się pomiędzy nią, a rudowłosym towarzyszem. Od dłuższego czasu Żałość pozwalała milczeniu zakorzenić się w przestrzeni wokół siebie, a jej postawa prawdopodobnie po raz pierwszy od dawna wyglądała na całkowicie zamkniętą, jakby nie zamierzała rzucić nawet słowem wyjaśnienia. W praktyce nie była pewna, co w ogóle powiedzieć, i z której strony ugryźć ten nieprzyjemny temat.
  Chociaż w praktyce nie musiała przecież niczego tłumaczyć. Mogłaby po prostu przejść w formę yūrei i odejść, ale nie była nastolatką uciekającą od problemów, tylko dorosłą kobietą, przez całe życie zajmującą się psychiką i emocjami zarówno żywych, jak i... tych nie do końca. Kładło to pewne zobowiązania na jej zachowanie, a poza tym... szare oczy na moment prześlizgnęły się po twarzy Waruia, mięknąc na moment. Naprawdę nie chciała, by tak potoczył się ten wieczór.
  Zdążyli oddalić się już kawałek od rezydencji, chłód kąsał nieprzyjemnie skórę Żałości, podkreślając tylko jej bladą cerę. Nie zdawała się tym jednak przejmować, prowadząc towarzysza w tylko sobie znanym kierunku. Nie była nawet pewna, gdzie dokładnie idzie, ale jej zacięta mina z pewnością nie zachęcała do zadawania pytań, podobnie jak sprawnie stawiane szybkie kroki pomimo dziesięciocentymetrowych szpilek. Kamienisty grunt nie wydawał się być dla niej przeszkodzą, gdy weszli pomiędzy tradycyjne domki w wiosce. Plamy światła rozjaśniały teraz ciemności, a w powietrzu zaczął się nieść zapach jedzenia.
  — Pani Miyazaki! Już myślałam, że pani nie przyjdzie. — Żałość zamarła w pół kroku, oczy podążyły w kierunku głosu, który kojarzyła, ale nie potrafiła go rozpoznać. — Mąż się strasznie martwił, że jedzenie się zmarnuje. Widzę, że tym razem przyprowadziła pani kogoś nowego. Cóż za sympatyczny młodzieniec.
  Starsza pani, mająca na oko przynajmniej powyżej siedemdziesiątki wstała z krzesła z uśmiechem i wskazała laską na stolik wraz z fotelami na ganku. Żałość patrzyła się na nią dłuższą chwilę, jednak w końcu zmusiła wargi do drgnięcia w wyrazie ostrożnej sympatii i po raz pierwszy od wyjścia z balu dotknęła lekko ramienia Waruia, chcąc go nakłonić, by ruszył za nią.
  — Dobry Wieczór. Minęło... dużo czasu — powiedziała z lekkim zawahaniem, czując się w tym momencie bardzo nieswojo.
  — Miyazaki, kto to? — zadała pytanie samej sobie, ale pozostała bez żadnej odpowiedzi.
  Tym razem jej pamięć kompletnie nie chciała współpracować. Wspomnienia zatarły się gdzieś w odmętach zagubionego umysłu, a maska na jej twarzy delikatnie się skruszyła, i pojawił się na niej ślad zagubienia, gdy (nie)znajoma kobieta weszła na chwilę do domu. Żałość usiadła w fotelu, mając nikłe wrażenie, że już kiedyś tutaj była. Nocą, gdy na niebie widać było gwiazdy i księżyc, a ciemność była rozganiana przez pojedyncze światełka na gangach, by duchy mogły odnaleźć swoją drogę. Widok stąd był piękny w ten dziki sposób, a echo przeszłych rozmów odbijało się w jej głowie, ale wciąż nie potrafiła rozróżnić słów.
  — Shin'ya, jeśli chodzi o bal, to naprawdę nie chciałam, żeby tak się to potoczyło — rzuciła bardzo cicho, ledwo poruszając ustami, przyglądając się rozstawionym naczyniom. — Powinnam poruszyć kilka kwestii, natomiast...
  Nie zdążyła nic więcej dodać, bo w tym samym momencie kobiecina ponownie wyszła do nich z szerokim uśmiechem. Ubrana była w tradycyjny sposób, lekko kulała, ale widać było, że dobrze się trzyma. Zaraz za nią wyszedł mężczyzna, znacznie młodszy, wyglądający, jakby dopiero dobiegał pięćdziesiątki. Niósł ze sobą tacę z parującymi daniami. Kabayaki, onigiri, oden, yakitori.
  — Miyazaki-san, baliśmy się, że coś ci dzisiaj wypadło i nie zdążysz przed świtem. Widzę jednak, że zdecydowałaś się na wzięcie udziału w balu, a kimże jest ten sympatyczny kawaler? — głos mężczyzny był donośny, ale przyjazny a on sam szczupły i starannie ubrany. — Chociaż, oh, mam wrażenie, że kiedyś opowiadałaś o kimś podobnie wyglądającym, jak mu było na imię... aaaah, może przyniosę wam koce. Noc jest  bardzo chłodna.
  Oboje zachowywali się, jakby dobrze ją znali. I jakby spotkania były regularne. Czuć było od nich czystą sympatię, a ona w dalszym ciągu nie miała bladego pojęcia, skąd ich kojarzy, i jaka historia z tym się wiąże. Zerknęła ukradkiem na Waruia, domyślając się, że jest średnio zachwycony sytuacją, ale trudno. Co się odwlecze, to nie uciecze.

@Warui Shin'ya


Every fairytale has a bloody lining. Each one has teeth and claws (Żałość | Warui) Sfq5ql1
Miyazaki Żałość Tsukiko

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Wto 10 Sty - 23:20
Stukot jej obcasów przeplatał się z chrzęstem spod jego podeszew. Żwir, gnieciony ciężarem, brzmiał jak suchy pokarm wrzucany w paszczę podczas filmowego seansu - Warui zdawał się jednak w ogóle nie rejestrować bodźców z zewnątrz. Szedł pół kroku za Miyazaki, ze wzrokiem wbitym nieruchomo w punkt gdzieś przed sobą, wyprostowany i milczący. Kim właściwie był mężczyzna, który zaatakował Tsukiko na balu? Dlaczego ochrona była tak wolna, by nieznajomy umknął? Po co przerobili cały atak na zaplanowaną scenkę? Chciał wierzyć, że to rzeczywiście wymyślna teatralna akcja, ale draśnięcie na szyi kobiety zbyt często stawało mu przed oczami z całą intensywnością czerwieni. Mógł wprawdzie zdobyć się na serię pytań, skoro oddalili się od rezydencji wystarczająco, by nikt ich nie podsłuchiwał, ale koniec końców, choć ciekawość zalegała na końcu języka jak gorzkie lekarstwo, przełknął ją, ograniczając do niezbędnego minimum. Rzeczywiście ten wieczór nie tak miał się prezentować.
Świat toczył się jednak własnym, obojętnym rytmem. Jak zawsze. Przez zasłonę gęstej mgły pamiętał moment, w którym wrócił w miejsce ich regularnych spotkań - czekał przez godzinę, przez dwie. Stale podnosił się, kręcił, nasłuchiwał jak dzikie zwierzę próbujące zwęszyć urwany trop. Potem znów siadał, znów udawał, że jest cierpliwy, że wcale nie zaczyna tracić nadziei na to, że Ona przyjdzie - jak dziesiątki razów wcześniej. W końcu odpuszczał; wściekły i rozgoryczony, ale ta sama wściekłość i to samo rozgoryczenie mijało nazajutrz, gdy ponownie zaglądał w ten sam punkt, nieświadomie powtarzając czynności z dnia poprzedniego. W pętli czasu ledwo zdawał sobie sprawę z tego, że choć jego punktualne pojawianie się śmiało podpadło pod normę, zmieniła się przynajmniej jedna rzecz - poczucie rozpychającej się w piersi frustracji, coraz częściej wymykające się zza zaciśniętych zębów przekleństwa. Bluzgał na Nią, na siebie, na to cholerne miejsce, do którego przychodził jakby nie miał gdzie się udać. A świat patrzył na to bez zainteresowania; wokół zmieniały się pory roku, dzień gradientem przechodził w noc. Ludzie wokół umierali, rodzili się, zdradzali i zawiązywali przyjaźnie, kompletnie apatyczni na to, co dzieje się w jego uniwersum. Jak nigdy wcześniej pojął wtedy, że pewne wojny nie wychodzą poza ramy umysłu. Że mógł zrobić wszystko - poddać się, zaangażować bardziej, mógł Jej złorzeczyć albo błagać, by wróciła - ale to niczego nie zmieni. Spadnie śnieg, słońce ten śnieg roztopi, ziemia wchłonie wilgoć, by później pozwolić jej wyparować, przemieniając w chmury.
Może dlatego Warui nie rozkopywał tematu. Czuł jedynie, jak jego szczęki zbyt mocno się zaciskają, jak palce w opuszkach swędzą, bo niczego innego nie chciał, jak złapać za jej nadgarstek, przyciągnąć do siebie, wtulić nos w zagłębienie jej szyi, raz jeszcze czując znajomy aromat żywego ciała. Chciał szorstką skórę palców zetknąć z gładką cerą, by mieć pewność, że jest obok; w pełni materialna, a nie, jak wiele razy to sobie wyobrażał, jedynie jako forma jego bogatej wyobraźni. Jakiś uszczerbek w projekcji, gdy kątem oka wyłapywał krucze pasma włosów i ten znajomy, dystyngowany chód; gdy odwracał się gwałtownie w samym środku centrum Fukkatsu i natrafiał na zaskoczone spojrzenie zupełnie obcej osoby, pochwyconej za przedramię w automatycznym odruchu.
Czasami zapominał, że poza Miyazaki są jeszcze inni ludzie; że mogą mieć podobne do niej cechy, że wcale nie była tak wyjątkowa jak sobie ubzdurał. Przede wszystkim zapominał jednak, że - poza nim - miała własne życie. Kiedy więc szli niezmodernizowanymi drogami Sawy zupełnie nieznany głos wytrącił go z równowagi. Przez jasne tęczówki przemknął błysk zaskoczenia; poczuł się niemal tak, jakby ktoś zakleszczył pięści na jego ubraniu i w ostatnim momencie wyciągnął go z głębin wody. Nagle dotarły do niego wszystkie dźwięki - nocne cykanie owadów i świst wiatru; każdy obraz, ten mrok rozgoniony ciepłym światłem lamp na ganku. Przede wszystkim dostrzegł jednak starszą kobietę i to jej postać w pierwszym odruchu wywołała spięcie mięśni.
Impuls przemknął wzdłuż ramienia, prosto przez lewą kończynę, sięgając nadgarstka i dłoni, która stuliła się, jakby kobiecina miała się okazać jakimkolwiek zagrożeniem. Żałosne, że w ogóle przeszło mu to przez myśl, a jednak tylko siłą woli nie zdecydował się, by złapać Miyazaki i pociągnąć bliżej siebie. Sama zresztą wydawała się nie mniej zaskoczona, ale gdy go dotknęła, zrozumiał przekaz. W milczeniu podążył za nią, przypatrując się uważnie obcej osobie; słodkiej i kruchej, pachnącej w ten charakterystyczny sposób, wywołujący współczucie.
Co za sympatyczny młodzieniec.
Graj rolę - nakazał sobie, przywołując na twarz uprzejmy uśmiech. Miał przeświadczenie, że blizna zaczyna go drażnić; że czuje jej chropowatą fakturę na ręce, choć wcale jej nie dotykał, a ona sama była zakryta wymyślnym makijażem dla jego własnej wygody. Ciepło bezsensownego zażenowania przyprószyło nos, policzki i uszy różem lilii, ale równie łatwo było to zganić na listopadowy mróz.
- Dobry wieczór. - Zdążył się ledwo skłonić, nim staruszka nie zniknęła za drzwiami, zostawiając za sobą jedynie ciszę. Ta cisza osiadła między nim a Miyazaki jak zbyt gęste powietrze. Jak powinien się teraz zachować? Kryć fakt, jak bardzo nie w smak mu było to nieoczekiwane spotkanie? A może, choć wątpił, Tsukiko od początku wiedziała dokąd zmierza, prowadząc ich w sidła uroczej rodziny, której towarzystwo kompletnie uniemożliwi prywatną rozmowę?
Położył rękę na oparciu fotela, obok którego stał; nie miał chwili, aby usiąść, bo słowa Miyazaki zadziałały jak komenda unieruchamiająca. Oderwał wzrok od przejścia, za którym zniknęła niska babuszka i niechętnie wlepił ślepia w twarz towarzyszki. W jej bezbłędnie podkreślone kosmetykami rysy, w oczy, których szukał przez ostatnie miesiące. W usta wypowiadające słowa, od których żołądek ściskał się w supeł.
Shin'ya.
Jak miał jej nienawidzić, gdy używała jego imienia w ten cholerny, naturalny sposób?
Prawie wtrącił się jej w zdanie; zdążył rozchylić wargi, poczuć jak między zęby wślizguje się lodowaty wdech... ale nie było mu dane. Odwrócił głowę, uciekł spojrzeniem. Raz jeszcze skoncentrował się na nieznajomej, starszej kobiecie, która powróciła w całej swojej niegroźnej odsłonie i - już teraz - skupił się także na nowej postaci. Przyjrzał się mężczyźnie bez konkretnych emocji; zmusił się jedynie do ponownego uśmiechu, mniej radosnego niż pierwszy, na który się zdobył.
Może chodziło o to, co mówił mieszkaniec Sawy.
Gdy nawiązał do kogoś podobnego, w aurze Shina coś się zmieniło. Nie było to widoczne z perspektywy pary nieznajomych; z całą pewnością dostrzegali tylko to, co powierzchownie sobą reprezentował - nieco roztargnionego, przyjaznego młodzieńca, o burzy rozwichrzonych włosów nadających mu niechlujny, ale czarujący wygląd. A jednak źrenice rozszerzyły się, zaś wzrok zlodowaciał, nabierając cech kojarzonych z chłodną kalkulacją. Gdyby nie uśmiech i panowanie nad głosem, wydawałby się wrogi.
- Gdzie moje maniery - nie znał zasad savoir vivre; w Nanashi nie były konieczne, a Karafuruna kpiła z hierarchizacji. Jak z oddali docierało do niego, że powinien przedstawić się pierwszy; że to zawsze młodszy rozpoczyna całe to przedstawienie. Skłonił więc głowę, biorąc pod uwagę należyty szacunek, łudząc się, że niczego nie pomieszał. - Warui Shin'ya.
Bardzo dziękujemy za gościnę - dorzucił w myślach, ściągając łopatki i ponownie się prostując. Choć nie zamierzamy zostać zbyt długo.

Warui Shin'ya

Miyazaki Żałość Tsukiko ubóstwia ten post.

Miyazaki Żałość Tsukiko

Nie 5 Mar - 20:48
Szaroniebieskie oczy Żałości przemknęły po twarzy towarzysza, studiując jego mimikę, próbując odgadnąć kryjące się za nią przemyślenia. Trochę przypominała teraz matkę, która zastanawia się, czy należy strofować dziecko za krnąbrność kryjącą się w gestach, czy raczej być dumną z jego niezależności i własnego charakteru. Bo chociaż fakt faktem nigdy nie postrzegała młodzieńca jako stricte swojego syna, to jednocześnie niewątpliwie traktowała go jak członka rodziny. Odnosiła się do niego inaczej niż do większości yūrei, którym zdarzało jej się pomagać, stawiała go na zupełnie innej pozycji i choć była tego świadoma, to wciąż nie rozgryzła, skąd to się u niej wzięło.
  — Oh, tak. Miyazaki opowiadała nam trochę o tobie. Faktycznie jesteś do niego podobny — Przyjazne spojrzenie starszej pani prześlizgnęło się z rudowłosego na czarnowłosą, w oczach zabłysło coś na kształt współczucia. — Nie miałam jeszcze okazji złożyć ci kondolencji, słyszałam, co się stało.
  Gówno słyszała i tyle samo wie. Po cholerę chcesz tutaj siedzieć, bierz swoje durne szczenię i zajmij się w końcu tym, czym powinnaś — warknęła Tsukiko, jednak twarz Żałości pozostała niewzruszona.
  — Chyba większość spodziewała się, że jego czas skończy się raczej prędzej, niż później. Lubił pakować się tam, gdzie nie powinien — wymuszony, nieco martwy ton byłej psycholog sprawił, że (nie)znajomy mężczyzna zmarszczył brwi, i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale starsza pani szturchnęła go bez litości w żebra.
  Z maską spokojnej uprzejmości na twarzy Żałość chwyciła przyniesione koce, od razu jeden podając swojemu towarzyszowi. Odruchowo chciała poprawić mu jeszcze kołnierzyk, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z tego pomysłu, nie chcąc naruszać bardziej jego sfery komfortu. A poza tym jej palce były lodowate, o czym zdążyła już zapomnieć. Krew ospale krążyła w jej żyłach, serce biło niezmąconym rytmem, ale fizyczne doznania przychodziły do niej z pewnym opóźnieniem. Jakby jej mózg (umysł? dusza?) nie potrafił właściwie przetworzyć bodźców. Chociaż był w tym jeden wyjątek. Bardzo wyraźnie czuła głód. Głębokie, niespokojne pragnienie, które nie pochodziło tylko i wyłącznie z żołądka.
  — Rikihisa Iroha, i mój... hm, zmarły mąż, Aohiro. W sumie były mąż, ale jednak nie. Mamy za sobą długą historię — głos starszej pani wyrwał Żałość z poplątanych myśli, chociaż cały czas dobrze jej szło odgrywanie skupionej na rozmówcach. Liczyła, że ich imiona poruszą coś w jej pamięci, ale ta wciąż stanowiła zamglone kłębowisko porozrywanych wspomnień. — Raczej nie masz szansy nas kojarzyć, Miyazaki prędzej raz na rok kogoś do nas przyprowadza, niż o nas opowiada, prawda?
  Żałość zmusiła się do uśmiechu, chociaż cała sytuacja przedstawiała się dla niej dość... dziwnie. Miała wrażenie, że zapomniała o czymś bardzo istotnym, co istotnie wpłynęłoby na jej osąd aktualnej sytuacji, ale słowa, że nic nie pamięta, dalej nie mogły przedrzeć się z jej gardła. Chociaż uważne spojrzenie Aohiro sprawiało, że Tsukiko szczerzyła ostrzegawczo kły. A Miyazaki wciąż milczała. Jak na złość.
  — Przez ostatni rok generalnie niewiele cokolwiek i komukolwiek opowiadałam, jak mam być szczera — wyrzuciła z siebie wymijającą odpowiedź. — I z pewnością sporo mnie ominęło.
  — Rozerwanie dziesięcioletniego kontraktu niewątpliwie musiało mieć konsekwencję. Coś już wiem w tym zakresie — wtrąciła z wyraźnym współczuciem Iroha. — Trzeba koniecznie nadrobić zaległości, ale najpierw się częstujcie, zanim jedzenie wystygnie.
  Musiała przyznać, że dania prezentowały się wspaniale, i pierwsze wgryzienie się w onigiri wywołało niespodziewany przypływ doznań. Smak przypraw, gwałtowny napływ śliny, uderzenie ssącego głodu, pojawienie się nagłej chęci do zjedzenia wszystkiego na raz. Aohiro w końcu się rozluźnił, patrząc się na jej nieco rozanieloną minę, natomiast ona sama miała silne uczucie déjà vu. Ciężko, by było inaczej, skoro wiedziała z całą pewnością, że to nie jest jej pierwszy pobyt w tym miejscu.
  Rozluźniła się w tej chwile ciszy, która zapadła między nimi. Chłodne powietrze, wiatr poruszający liśćmi, czyste niebo z wyraźnie widocznymi gwiazdami. Zerknęła kątem oka na towarzysza, chcąc zobaczyć, jak się odnajduje w tej sytuacji. Musiała kontrolować też czas, bo potrzebowała chociaż chwili, by móc z nim porozmawiać w samotności. Zasługiwał na to. Musiała p a m i ę t a ć, że na to zasługiwał.
  — Więc, może zaczniemy od tego, jak bawiliście się na balu? — zagaił w końcu Aohiro, a Żałość aż odkaszlnęła cicho.
  — Nie byliśmy tam zbyt długo, ale odkryłam, że strasznie ciężko jest teraz wyciągnąć młodzież do tańca, nikt nie chce prowadzić w tańcu starszych pań — Żałość zadziwiająco gładko pominęła nieprzyjemną kwestię, wzdychając przy tym nieco teatralnie, co z kolei rozbawiło Irohę.
  — Mam wrażenie, że problem nie jest z wyciągnięciem młodzieży, a mężczyzn ogółem. Zupełnie jakby decydując się na taniec z kobietami podpisywali jakiś pakt z diabłem. Mówię to z doświadczenia, w czasach mojej młodości Aohiro, ilekroć w pomieszczeniu zaczynała grać muzyka, to nagle dostawał magicznie telefon z pracy — rzuciła swobodnie kobieta. — Shin'ya, skromna rada ode mnie, czasem droga do serca kobiety wiedzie przez żołądek, a czasem poprzez wykazanie się odwagą. A taniec to świetne wykazywanie się odwagą w przypadku panów. Niektórzy twierdzą, że to partner zawsze musi prowadzić, ale czasami lepiej jest, by oddał się w ręce partnerki.
  Ton senkenshy był swobodny, lekko żartobliwy, a jej głos, choć wypełniony chrypką starszej osoby, nader ożywiony. Rozmowa zaczęła się zaskakująco swobodnie, co z jednej strony cieszyło yūrei, a z drugiej... miała wrażenie, że ciągle coś jej umyka.
  — Nie słuchaj jej, Warui, zawsze lubiła uogólniać przypadki — wtrącił mężczyzna, piorunując partnerkę wzrokiem. —  Poza tym wątpię, byś faktycznie był aż tak młody, na jakiego wyglądasz. Nie kwalifikujesz się już raczej do młodzieńców, prawda? I jeśli masz jakieś pytania, śmiało je zadawaj. Miyazaki-san zawsze lubi dorabiać tajemniczą aurę do tych spotkań, jakby sprawdzała, czy ktoś da się nabrać, czy nie.
  Wypowiedź była skierowana do rudowłosego, ale jednocześnie Żałości oberwało się żartobliwie karcącym spojrzeniem. Ta wzruszyła tylko ramionami, zerkając na Shin'yę, poniekąd ciekawa jego odpowiedzi. Czasem traktowała go, jakby wciaż miał 18 lat, ale to nie była kwestia tylko i wyłącznie jego wyglądu. A raczej buńczucznej aury. Natomiast reszta zdania wypowiedziana przez mężczyznę... coraz bliżej znajdowała się momentu, w którym będzie musiała się przemóc i przyznać, że nie pamięta, o czym mowa.

@Warui Shin'ya


Every fairytale has a bloody lining. Each one has teeth and claws (Żałość | Warui) Sfq5ql1
Miyazaki Żałość Tsukiko

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Sro 29 Mar - 2:01
Faktycznie jesteś do niego podobny.
Porównanie. Konkurencja. Kolejny stoczony w obrębie jedynie jego psychiki pojedynek, gdzie wzięcie udziału nie było nawet własnym wyborem. Wystarczyło to przyjazne spojrzenie, ciepłe słowa - nic negatywnego, aby uśmiech Shin’yi stężał. Oblodzony pozorną uprzejmością, wiązał się jednak z niepoprawnym, wrogim chłodem.
Waż słowa, suko.
Milczał, łapiąc się przyjętej roli i wczepiając w nią szponami ostatnich pokładów cierpliwości.
Zdawał sobie przecież sprawę z tego, jak wielkim ciosem okazała się śmierć senkenshy dla Miyazaki. Sam przez to przechodził; dźwigał brzemię rozstania, znał brutalność cierpienia związanego z zerwaniem kontraktu. Ale jednocześnie każde przykre słowo wypowiadane spomiędzy zasuszonych warg starowiny, każdy pełen współczucia gest, wywoływał w nim wzburzenie.
Pragnął równie mocno uderzyć rękoma w blat, aby wszyscy się zamknęli, co zacisnąć palce i nie wtrącać się w rozmowę - bo był tu dodatkiem, miłym, tymczasowym akcentem kolorystycznym dla pogrążonej w żałobie kobiety. Kimś jedynie podobnym.
Jakie znaczenie miał w całej historii, jeżeli główny koncept to stanie w czyimś cieniu? Wciskanie się w ramy konkretnej postaci, najwidoczniej będącej jedynym przyjętym przez schemat pierwowzorem? Temat zszedł na poważne tory, więc jego twarz również ściągnęła się w powadze. Nie wypowiadał się, jedynie wsłuchując w dyskusję, raz jeden wykonując bardziej zwracający uwagę ruch, gdy sięgnął po podany przez Tsukiko koc. Nie zrobił z niego użytku. Przewiesił go ostrożnie przez podłokietnik, bo choć noc była chłodna, a jego strój nie nadawał się do przechadzek po nocnych drogach, gorąca krew robiła swoje.
Starał się jak mógł. Starał się, gdy jego palce przygładzały materiał narzuty. Starał się, gdy znów unosił wzrok i kierował go na oblicze towarzyszki; na jej idealnie skrojony profil, wyuczoną postawę, na usta, które układała w szczególnym wyrazie - nawet podczas uśmiechu, choć bił od niej spokój, dało się wyczuć coś jeszcze. Jakby w powietrzu nagle pojawiło się spięcie; elektryczny impuls docierający do organizmu, wprawiający skórę w drżenie, wymuszający ścierpnięcie opuszek palców i karku. Starał się, ale był na granicy cierpliwości.
Oderwał baczne spojrzenie dopiero, gdy znów odezwała się nieznajoma kobieta. Od razu zogniskował na niej koncentrację, prostując się nieco i na powrót przybierając coś na wzór nikłego rozbawienia; kącik wygiął się ku górze, oczy nieco przymrużyły. Rikihisa Iroha. Rikihisa Aoihiro.
Nic mu to nie mówiło.
Nie pozwolił sobie jednak na zbicie z tropu. Z tyłu głowy dobijały się do niego wątpliwości; tyle jesteś dla niej wart. Głupie szczenię, przed którym chowa się najlichsze tajemnice. Sądzisz, że gdyby miała szansę, opowiedziałaby o czymkolwiek? Wiesz, że nie. Nie zrobiła tego dzisiaj. Wczoraj. Rok temu. Nie zrobi tego nigdy. Ta sytuacja, te bezsensowne paplanie, jest dla niej idealnym wykrętem.
A jednak jedynie kiwnął głową, przesuwając palcami nieco nerwowo wzdłuż uda; jak ktoś, kto nie wie, co zrobić z rękoma.
- Mam nadzieję, że jeszcze nadrobię wszystkie zaległości - rzucił ciepło; ale w tym tonie dało się wyłuskać igły zimna. Lodowate szpikulce, którym nie dane było stopnieć jedynie pod wpływem aktorsko dobranego głosu. Gdzieś wewnątrz drapała go ciągła potrzeba poznania odpowiedzi. Dowiedzenia się od Miyazaki gdzie była. Dlaczego tak długo się nie kontaktowała. Dlaczego nigdy, do cholery, nie opowiedziała mu nawet o tej nieważnej znajomości z parą starych ludzi mieszkających pośrodku pierwszej lepszej wioski.
Jemu z całą pewnością szeptała najdrobniejsze detale. Prezentowała mu szczegóły, sekrety i nieistotne kwestie. Obdarowywała cząstkami siebie, o które nie musiał nawet walczyć.
Rosnąca irytacja karmiła myśli rudowłosego o wiele efektywniej niż podany poczęstunek. Kiedy więc padło zaproszenie, jedynie uniósł dłonie w obronnym geście. Był zbyt przyzwyczajony do tego, że nosi maskę. Zasady, jakie na siebie nałożył, wżarły się w niego zbyt głęboko. Wymamrotał więc przepraszające:
- Wygląda cudownie, a pachnie jeszcze lepiej, ale obawiam się, że więcej nie zmieszczę.
Pod pewnym kątem nie chciał ruszać nic, co wyszło z ich inicjatywy.
Być może kiedyś na tym fotelu siedział On i zażerał się daniami, przystawkami, łakociami. Popijał tę samą herbatę, w lato sączył zimne lemoniady.
Nie był do niego podobny w żadnym aspekcie.
Bo z pewnością były partner Miyazaki poprowadziłby ją w tańcu, szczycąc się odwagą.
Komentarz, choć żartobliwy, lekko wykrzywił mu usta; można było to śmiało uznać za objaw zakłopotania. Przecież był tylko młodym chłopcem, jeszcze podlotkiem. Nie znał życia, potrzebował rad. Dobrze było trochę się pośmiać, rozluźnić.
Jak się więc bawił na balu?
Był wściekły i zabiłby, gdyby się nie wtrącono. Strzaskałby nos kogoś, kogo nawet nie znał - nie kojarzył choćby - tylko dlatego, że po śnieżnej szyi jak kropla wina spłynęła krew. Gdyby trzeba było, zagryzłby jak trawiony wścieklizną skundlony pies.
Ale zamiast tego pozwolił odpowiedzieć Tsukiko - lepiej jej szło podtrzymywanie tych wymiennych uprzejmości.
Może to kwestia wykonywanego zawodu.
A może każdy powód był dobry, byle zostać tu jak najdłużej. Odsunąć w czasie ich prywatną rozmowę, bo nieuchronnie zbliżała się do momentu, w którym trzeba ją będzie odroczyć. Warui już nawet nie zakładał, że szybko podziękują za gościnność. Przylgnął plecami do oparcia wiklinowego fotelu, ulokował wzrok w oczach mężczyzny akurat, gdy ten się odezwał. Nie miał najmniejszej ochoty ich słuchać, ale zamiast przyznać to na głos, zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- Raczej zostawiłem już za sobą nastoletnie problemy - przyznał rozbawiony, wzruszając przy tym barkami. - Czasami nie potrafię odeprzeć wrażenia, że Tsukiko wciąż traktuje mnie, jakbym miał na karku jedynie osiemnastkę. A przecież od chwili naszego spotkania minęły ponad cztery lata. Może nawet, gdyby bal nie zakończył się tak nieoczekiwanie, dałbym radę sprostać w tańcu. - Iroha poczuła z pewnością jego nagłą, ostrą uwagę, gdy skierował ku niej twarz; z niepasującą do wydźwięku, młodzieńczo rozluźnioną maską skrapianego piegami oblicza. - Proszę sobie jednak nie przeszkadzać i powspominać. Zakładam, że Tsukiko z przyjemnością z państwem podyskutuje. A mną nie trzeba się przejmować. Jeżeli będę mieć jakieś pytania, zadam je, ale w tym momencie najprzyjemniej będzie posłuchać. Przy okazji dowiem się czegoś ciekawego.

Warui Shin'ya

Miyazaki Żałość Tsukiko ubóstwia ten post.

Miyazaki Żałość Tsukiko

Sro 5 Kwi - 20:59
Nic się nie zmieniało. Niezależnie od tego, jak bardzo się starała, jej wspomnienia były przyćmione mgłą, czuła się jak małe dziecko, któremu nagle kazano ułożyć puzzle mające sześć tysięcy drobnych elementów. Poszczególne sytuacje mieszały się ze sobą, gdy próbowała cofnąć się o konkretny okres, to odkrywała, że w jej głowie nie istnieje żadna sensowna chronologia jakichkolwiek wydarzeń. Im bardziej się koncentrowała, tym bardziej traciła sens i jej pamięć zaczynała się gwałtownie kruszyć, zabierając losowe momenty, aż w końcu przez chwilę nie była pewna, jaka jest data, ile czasu minęło, i czy cokolwiek z tego, co się wydarzyło dzisiaj, faktycznie miało miejsce tego wieczoru, czy może jednak zdarzyło się zupełnie kiedy indziej.
  Zajęta utrzymaniem maski spokoju i sympatii nie miała nawet cienia szansy odgadnąć, co kryło się głęboko w głowie jej towarzysza. A może nie chciała tego widzieć. Może nie chciała wiedzieć, albo jakaś stara część jej wolała ignorować głodną iskrę w oku, irytację czającą się w kąciku wargi, czy wściekłość drzemiącą w klatce piersiowej. Może nie miała jak tego zauważyć, bo rudowłosy był lepszym aktorem, niż mogłaby przypuszczać, a możliwe, że broniła się przed tym, by zwrócić na to uwagę. Bo nagle pamiętała, jak kiedyś rozwiązałaby sytuację z tak niestabilnym yūrei, jakim stał się Aoi, a jak dużo faktycznie dzieliło rudowłosego od ślepego ducha? Kiedyś, kiedy była w pełni mocy, i jak nikt inny potrafiła ją wykorzystywać, by ułożyć niespokojnego ducha do snu, szybko zakończyłaby przedstawienie. Żałość wie, że już nigdy nie cofnie się do tamtych czasów, że nie osiągnie już takiej kompatybilności, że już nigdy nie będzie miała takiej kontroli nad sobą, takiej pewności w czynach. Złamała się, i to złamała się w brzydki sposób, którego nie da się odwrócić, a świadomość tego nagle odezwała się kłującym bólem w klatce piersiowej i zrywem niepewności, do której nie była przyzwyczajona.
  — Wiem, że nie masz już osiemnastu lat, pamiętam, że nie masz już osiemnastu lat, Shin'ya. — Jest coś dziwnego w jej głosie, jakby gdzieś głęboko w jej gardle pojawił się lęk, który był jeszcze zbyt słaby, by przebić się przez złudną samokontrolę. — Problem jest w tym, że ja...
  Pstryk. Mrugnięcie okiem i nagle coś się zmienia. Żałość, pomimo całego bagna kryjącego się w swoim wnętrzu, wciąż zachowała elegancję i pozory wiecznego spokoju, niespożytych ilości cierpliwości i łagodności, ale jednak krył się w tym delikatny, trudny do uchwycenia, rozedrgany fałsz, nuta nienaturalnej dla niej drapieżności. Teraz jednak zachodzi subtelna zmiana w jej postawie, w sposobie, w jaki prostuje plecy, ściąga barki i delikatnie pochyla podbródek, w tym, jak z niewymuszonym powabem zmienia pozycje, z jaką uprzejmą, gotową do wysłuchania każdego neutralnością się uśmiecha. Jest w tym urodzona dystynkcja, w której jednak nie ma wyższości, a także ani grama dzikiego instynktu.
  — Nie budź jej, Tsuki. — Miyazaki przejmuje kontrolę, gładko układając rozedrganą osobowość do tego dziwnego półsnu w świadomości, zachowując się inaczej, niż gdy Żałość jest u władzy.
  — Oooh, no proszę, proszę, kto postanowił się objawić w całej okazałości. Zmęczona swoją gierką miłej pani domu? — Obsesyjna część osobowości kpi, chociaż nie ma kto tego słyszeć.
  — To nie gierka, tylko samodzielny proces terapeutyczny. Jest za wcześnie, byś była w stanie to zrozumieć.
  W praktyce nie mija nawet sekunda, usta, które przed chwilą układały się w słowa zamykają się na chwilę, a Miyazaki wzdycha delikatnie, z pewną dozą nieukrywanego smutku.
  — Przykro mi, Iroha. Obawiam się, że tym razem nie mogę zostać na długo i nie będę w stanie wam pomóc. — Zmęczenie, a także szczere przeprosiny wybrzmiewają w tych słowach, ale jednocześnie nie ma w tym uległości. — Nie mam medium, i nie mam już tej samej mocy, co wcześniej, więc niestety wiesz, co będziesz musiała zrobić. Dałam wam tyle czasu, ile mogłam. Natomiast podejrzewam, że domyślałam się tego odkąd usłyszałaś o śmierci mojego senkenshy.
  — Ty suko, pamiętasz wszystko.
  Miyazaki ignoruje uniesienie Tsukiko, wiedząc, że jest zdecydowanie za wcześnie, by wyjaśniać, że nie pamięta wszystkiego, że pewne rzeczy nie wrócą, że tak naprawdę nie istnieją, że są głosem pustki, że jest tylko jedna złamana osoba i jej anioł oraz diabeł na ramieniu, bo nie potrafi być tym samym, co wcześniej, a za bardzo boi się tego, w co może się zmienić. Proces jednak dopiero się zaczął, a droga miała być długa, z wielką niewiadomą na końcu, i Żałość nie była w stanie jeszcze pewnych rzeczy wiedzieć, a innych zaakceptować.
  — Powinieneś coś zjeść, Warui. To raczej ostatnia szansa, by spróbować coś z ręki tego ducha. Przez ostatnie... hmh, to były cztery lata? Pięć? W każdym razie wpadałam tutaj w odwiedziny najpierw raz na rok. To przyjemne spotkanie towarzyskie, ale zawsze miały swój cel, prawda, Aohiro? Myślę, że zaczynasz to czuć — Jej słowa wydają się zawiłe, ale na twarzy mężczyzny pojawia się lekkie wahanie, podczas gdy Iroha wydaje się być smutna, ale pogodzona z losem. — Ale to nie jest historia, którą ja powinnam opowiadać.
  Zapada chwila ciszy, sielankowa atmosfera skończyła się jeszcze zanim się zaczęła, próżno jednak było szukać na twarzy Miyazaki zmartwienia. Raczej... pogodzenie z decyzją, którą trzeba było podjąć wcześniej, czy później. Niebieskie oczy ponownie skoncentrowały się na towarzyszu, obserwując go inaczej, niż dotychczas - bardziej wnikliwie. Może to właśnie tego dotychczasowo brakowało w jej spojrzeniu, tej ostrości związanej z byciem stabilną. Nie, nie miało to potrwać długo, i raczej minie dużo czasu, zanim znowu powróci do tego stanu, a Żałość nie będzie pamiętała tego krótkiego mignięcia.
  — Dlaczego przyszłaś, skoro wiedziałaś, że nic nie jesteś w stanie zrobić? — Mężczyzna patrzy się na nią z pewną pretensją, chociaż nie ma w tym żywej urazy.
  — To nie była świadoma decyzja, a raczej pamięć mięśniowa. — Miyazaki upija łyk herbaty, po czym głową kiwa na rudowłosego towarzysza. — Nie przeprowadziłabym go tutaj w innym przypadku. Nie należysz do najprzyjemniejszych, gdy wracają ci wspomnienia, chociaż wątpię, by Iroha do tego dzisiaj dopuściła. Ale nie naraziłabym tego dwudziestodwulatka, jak zostało mi wypomniane, na niebezpieczeństwo, gdyby w mojej głowie nic się nie zmieniło po rozerwaniu kontraktu.
  — Wiem, wiem, pani Miyazaki, co trzeba zrobić, ale chyba mamy jeszcze chwilę, prawda? — Wtrąca się zmęczonym głosem stare medium. — Masz rację, że wiedziałam. Czułam to przez kości, ale skoro to ostatnia noc, to mogę z niej jeszcze skorzystać. Aohiro zawsze potrafił opowiadać wspaniałe historie, to może tym razem wysłuchamy ostatniej. Potem wy odejdziecie, a ja to zakończę.
  Jak na osobę, o której dalszym (nie)życiu właśnie decydowano, mężczyzna zachowywał się wyjątkowo spokojnie, jakby również był pogodzony z losem. A przynajmniej na razie, gdy patrzył się na Shin'yę, jakby ten miał zdecydować o kolejnym kroku.
  — Wiem, że prawdopodobnie ci się spieszy, Warui, ale wytrzymasz jeszcze te pół godziny? Podejrzewam, że to będzie bardziej interesujące, niż wspominki z przeszłości i pogaduszki na temat pogody. Może nawet załapiemy się na ostatni taniec, skoro aż tak bardzo nęciła ciebie ta wizja.  
  Kącik warg zarówno jej, jak i Irohy unosi się lekko w typowo kobiecym rozbawieniu. Podobnie jak nieudany bal, mający być pierwotnie okazją do rozluźnienia się, również to przypadkowe spotkanie zmieniało się w dziwną groteskę. I ponownie Miyazaki wiedziała więcej, niż jej towarzysz.

@Warui Shin'ya


Every fairytale has a bloody lining. Each one has teeth and claws (Żałość | Warui) Sfq5ql1
Miyazaki Żałość Tsukiko

Warui Shin'ya, Yōzei-Genji Madhuvathi, Minoru Yoshida, Ejiri Carei and Morrigan Sherwood szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pon 29 Maj - 2:34
Pamiętała, że nie ma osiemnastu lat, a jednak dokładnie tak się czuł. Rzuciło go wstecz, jak po brutalnym uderzeniu podczas szkolnej bójki, gdy ciało traci równowagę i plecy z impetem wpadają w nierówność ściany, w powyciągane, nadłamane cegły. Gdy na krótki moment wzrok mrocznieje od bólu tak intensywnego, że impuls jest równocześnie realny i nie. Słowa Miyazaki zawsze były wyważone. Skrupulatnie dobrane, jak biżuteria kompatybilna z ubiorem albo ładna, błyszcząca spinka wetknięta w wymyślną fryzurę. Nie znał się wprawdzie na modzie, ale nietrudno było, nawet jemu, wyobrazić sobie tę kobietę przed lustrem toaletki, sunącą smukłym palcem o wypielęgnowanym paznokciu w kształcie lekko zaostrzonego migdała, wzdłuż równo ułożonych akcesoriów, by wreszcie, po niespiesznej chwili, dotknąć opuszką tego odpowiedniego. W podobny sposób sięgała po słowa - zawsze pasujące. Tym jednak razem wyczuwał w tym coś jeszcze. Wciąż były drobiazgowo adekwatne, ale ta adekwatność przestała graniczyć z pewnym rodzajem psychologicznej dobrotliwości, poświęcanej ofiarom traum i zagubionym nastolatkom bez wizji na własną przyszłość. Znalazła się tu jakaś mordercza precyzja, niemal bolesna jak wżynane pod skórę cienkie, chirurgiczne ostrze. Powodowało to uwierającą niewygodę, od której tkanki zwierały się, nerwowo pochwycone w napięciu, od którego Shin prawie niedostrzegalnie marszczył brwi. Bruzda, jaka pojawiła się na czole, mogła być równie dobrze reakcją na światło, bo zwrócony ku lampie ganku, miał pełne prawo w podobny sposób odpowiadać na zbyt duży kontrast. Ale oczywiście nie chodziło o to.
Nie był przecież taki głupi jak sądziła. Domyślał się, że mimo wyrazów, po jakie sięgnęła, zwykle spijanych przez niego z ułomnością dziecka, które dziś również brzmiały z każdej strony profesjonalnie, tym razem raczyła go mało wyszukanym kłamstwem. Niczego nie pamiętała. Nie kojarzyła nawet tego, że był odrębną, samoświadomą jednostką. Że nie miał nic wspólnego z jej senkenshą, nie był do niego podobny, nie zasługiwał na to, aby stać się słabą kalką po utraconym ideale.
Nie wykrzyczał jej tego w twarz, choć wrzask narodził się w żołądku, przecisnął przez płuca, rozpychając w nich i tamując swobodny przepływ tlenu; a później ten sam zwierzęcy ryk utknął w przełyku, rozlał się tam jak zbyt miękkie ciasto, powodując dyskomfort przy byle przełknięciu śliny. Starał się jednak jak najstabilniej uczestniczyć w rozmowie; niekoniecznie się odzywając, ale przynajmniej przeskakując na osobę, do której akurat zwracała się reszta. Prawdopodobnie trzymał znośny poziom. A może wcale nie musiał dawać z siebie aż tyle, bo dyskusja, jaka wywiązała się między obecnymi, zakrawała o sprawy, o których nie miał pojęcia. W swej zaborczej naturze prawie zapomniał jak ważnym jest, by cały czas chłonął informację z otoczenia. Bodźce blokowała wewnętrzna frustracja, potrzeba idiotycznej aprobaty ze strony Miyazaki, o którą stale się dopraszał i nigdy nie otrzymywał w ilości, jaka wreszcie spowodowałaby satysfakcję. Ilekroć przeznaczała mu odrobinę uwagi, żądał jej więcej. Głód, zamiast zostać zaspokojonym, rósł w nierealnych proporcjach. Prawie się zaśmiał, gdy towarzyszka zwróciła się do niego chwilę później.
- Powinieneś coś zjeść, Warui.
Spojrzenie przymrużonych oczu spoczęło na obliczu Miyazaki, krążąc po zdobionej makijażem cerze, po jej zdyscyplinowanym wzroku typowym dla osób parających się fachem lekarza. Cierpła mu twarz od trzymania maski uprzejmej akceptacji. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien odmawiać kolejny raz - wykazałby się niewychowaniem i choć faktycznie nie należał do zbyt grzecznych osobistości, w obecnym zestawieniu robił przecież wszystko, aby kobieta nie odczuwała za niego wstydu. Zacisnął tylko lekko usta, w niemym buncie. Postanowił już, że nie tknie niczego, co wyszło spod rąk nieznajomych właśnie dlatego, że nie miał wcześniej żadnej styczności ani z wiekową medium, ani z jej utkniętym w młodszym ciele yūrei.
Choć jak raz mógł być wdzięczny złamanej wpół atmosferze. Fetor nieprzyjemnych decyzji i niemal fizycznie odczuwalna świadomość docierania do granicy szybko przerzuciły temat na inne tory. Warui mógł, rzecz jasna, odpuścić, podnieść się i przyznać, że nie ma ochoty słuchać żadnej historii, bo nie czuje współczucia do obcych dla niego osób. Dlaczego miałby tracić czas, energię, przede wszystkim jednak - swoją jedyną, niepowtarzalną szansę na uzyskanie wyjaśnień, dla pary zupełnie nieobchodzących go person? Odpowiedź była cholernie prosta, starczyło ją więc przedstawić, nie pojmował z kolei, dlaczego jedynie pokiwał głową, zgodził się na poznanie przeszłości małżeństwa. Świerzbiło, aby zerwać się z fotela i opuścić to miejsce, a zamiast tego przywarł plecami do oparcia i skierował uwagę na Rikihisę Aohiro.
- Jeżeli moja obecność nie będzie problemem - zgodził się, dalej usłużny, prawie kompletnie dostosowany do sytuacji, wewnętrznie, mimo wszystko, zaskoczony własnym głosem, którego dźwięk zdawał się autentycznie współczujący. I tylko wprawne oko dostrzegłoby ruch mięśni, gdy zaciskał szczęki, zbyt charakterystycznie wyostrzając linię żuchwy. Gest perfidny, ściśle związany z wściekłym zagryzaniem obelg i pretensji.
Chciał, aby chwyciła go, wyprowadziła stąd. Przyznała, że są dla niej nieistotni. Że jest ważniejszy, bo przecież nie ma już osiemnastu lat. Postarał się. Wydoroślał. Zauważyła to, oczywiście, zawsze zauważała. Potrzebował muśnięcia jej dłoni na swoim karku - uspokojenia i zapewnienia, że nie liczą się miliardy umęczonych dusz, bo w tym momencie jest z nim i to on ściąga uwagę jej zmysłów.
Ale skoro nie był gówniarzem, jak utrzymywał, musiał zrozumieć, że jego chęci nie miały tu nic do rzeczy. Czasami, jak teraz, trzeba było zgnieść je między zębami jak paskudne lekarstwo, i pozwolić, by zostały zastąpione gorzką powinnością.

Warui Shin'ya

Miyazaki Żałość Tsukiko and Morrigan Sherwood szaleją za tym postem.

Miyazaki Żałość Tsukiko

Nie 9 Lip - 15:35
To, jak ten wieczór się toczył, ku jakiemu zakończeniu zmierzał, jakimi trudnościami był wypełniony... przebudzająca się powoli Żałość miała wrażenie, że to wróżba tego, jak teraz będzie wyglądało jej życie. Szarpało to dumę, ego źle znoszące spektakularne porażki, a tak postrzegała wszystko, co się z nią zdarzyło po śmierci jej medium. Jedna, wielka groteska, krach umysłowy, tragedia. Powinna być w stanie to przewartościować, pozbierać połamane kawałki, by móc skleić siebie samą z powrotem w całość, ale miała wrażenie, że zbyt dużo części jej brakuje. Była tym zmęczona, i poirytowana, a przede wszystkim sfrustrowana, a gdzieś na dnie tego wszystkiego leżał niespokojny, burzliwy gniew. A jednak pamięć mięśniowa wygrywała, mechaniczne zachowania, machinalne słowa, precyzyjnie dobrane, ułagodzone ciepłym głosem, a jednocześnie mimo wszystko obce.
  I jakaś część jej była świadoma, że Warui to widzi. Ten niepokorny, rudowłosy szczeniak, wypełniony masą sprzeczności, i starannie skrywający swoje sekrety. Wcześniej nie odczuwała potrzeby, by grzebać głębiej, akceptując jego przestrzeń, skupiając się na utrzymaniu pozytywnej więzi, ale teraz ta nieprzyjemna, obsesyjna część niej (Tsukiko, oh burzowa Tsukiko) chciała popchnąć go odrobinę dalej. Tylko troszkę. By zobaczyć, czy instynkt jej nie zwodzi.
  — Hm, skróćmy to może, inaczej zajmie nam to całą noc. Pani Tsukiko znalazła nas, gdy moja małżonka próbowała mnie wyegzorcyzmować — zaczął Aohiro, uśmiechając się krzywo. —  Umarłem razem z naszym synem, nie pamiętam jeszcze szczegółów, ale policja spartaczyła sprawę, więc wróciłem w nienajlepszym nastroju. Z którym niewiele dało się zrobić, natomiast minęły lata, zanim Iroha to odkryła, a ja zdążyłam trochę... nabroić. Jest dobrą osobą, więc chciała mnie odesłać, ale brakowało jej sił. Zapewne orientujesz się, co jest zdolnością Miyazaki-san, prawda? Ponieważ nie towarzyszyło jej wtedy medium, zdecydowała się zmodyfikować moją pamięć. Na tamtym etapie nie była jeszcze w stanie stworzyć historii, która z miejsca spełniłaby mój cel, ale zabrała część moich wspomnień, podkładając w zamian nie inne, a także usunęła całkowicie część z nich, pozostawiając mnie świadomego tego faktu. Mój gniew automatycznie wygasł, jakby ktoś pstryknął palcem, chciałem już po prostu towarzyszyć mojej małżonce tak długo, jak byłbym w stanie. Ale ponieważ Tsukiko znalazła nas zanim była w pełni swojej moc, to najpierw co pół roku, a później co rok musiała wpadać, by powtarzać proces. W głębi ducha pewnie jestem zbyt uparty, a mój główny cel zbyt krwawy, by tak łatwo odpuścić. A i tak chyba ciągniemy to już zbyt długo, ale Miyazaki zawsze lubiła pracować nad straconymi przypadkami.
  W tej historii brakowało wiele szczegółów i wielu wyjaśnień odnośnie przeszłości, głównego wątku, który wszystko by spoił. Szare oczy Żałości, która w trakcie historii powróciła do władzy, wydawały się zamyślone, aż w końcu błysnęła w ich iskierka zrozumienia, a cień krzywego uśmiechu wpłynął na jej twarz, gdy odkryła, jak bardzo czas nagle się skurczył. Gdy pamięć zaskoczyła, a także płynąca za nią wiedza. Położyła dłoń na ramieniu swojego towarzysza, a następnie pchnęła go delikatnie, sugerując, że powinien wstać. Zerknęła na starszą panią, przez chwilę wydawało się, jakby ona i Iroha rozmawiały bez słów, jednak po chwili była psycholog pokręciła tylko delikatnie głową.
  — W ostatecznym rozrachunku chyba jednak częściowo mi się udało, prawda?  — Rzuciła, kłaniając się lekko. — Doceniam, że mimo wszystko poczekaliście na mnie, nawet, jeżeli miało to być krótkie pożegnanie.
  Obeszła stół, by znaleźć się obok małżeństwa, i nachyliła, szepcąc coś do ucha starej medium, a następnie samego yūrei. Cokolwiek to było, para uśmiechnęła się bez żalu, a następnie machnęli na nią ręką.
  — Miło było cię poznać, Warui, szkoda, że tak późno. Jeśli pozwolicie, to jednak ostatni taniec zostawimy sami dla siebie — Wciąż siedzieli przy stole, gdy Żałość obróciła się do nich plecami i wystawiła rękę w stronę podopiecznego, jakby sugerując, by szli pod rękę.
  Wiedziała, że rudowłosy raczej niewiele rozumie z tego spotkania, ale pozwoliło jej ono poukładać pewne rzeczy. Odzyskać kawałek układanki, który na razie zatrzymała tylko dla siebie. Jeżeli rudowłosy próbował się obrócić w stronę chaty, to Miyazaki zacisnęła mocniej palce na jego przedramieniu, jakby sugerując, że nie jest to najlepszy pomysł.
  — Pewnie jesteś trochę zagubiony po tym spotkaniu, prawda? — Zaczęła, a coś na kształt rozbawionego uśmiechu pojawiło się na jej twarzy, jednak w tym rozbawieniu było coś nienaturalnego. — To dobrze, bo paradoksalnie będzie ci łatwiej wszystko zrozumieć. Nie jestem pewna, ile zostało nam czasu, więc jakie pytanie najbardziej ciebie nurtuje?
  Nie zatrzymywała się, prawie że ciągnąc go w największe ciemności, jakby chciała już uniknąć ryzyka spotkania kogokolwiek innego. Chłodny wiatr wzburzył jej włosy, podkreślając bladość skóry, ale po raz pierwszy tego wieczora jej oczy wydawały się być ożywione. Bystre. Wypełnione czymś ludzkim. A może wcale nie po raz pierwszy. Ciężko było to ocenić, zupełnie jakby wieczór ciągnął się latami.

|| Stan: wiszę jeden pocałunek dla Waru w policzek, na koniec wątku, bo teraz za wcześnie  sadface

@Warui Shin'ya


Every fairytale has a bloody lining. Each one has teeth and claws (Żałość | Warui) Sfq5ql1
Miyazaki Żałość Tsukiko

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Nie 13 Sie - 23:18
Krzesła nigdy nie były tak niewygodne jak dzisiejszej nocy. Kanciaste, sztywne, niedopasowane do pleców i łokci, do ud przyciśniętych ciężarem rozdrażnienia. Usiedzenie na jednym z nich w pełnym spokoju zakrawało o cud, choć towarzystwo Miyazaki z niewytłumaczalnych przyczyn zawsze naciskało na nieużywane struny. Bądź dobrym chłopcem - szeptała podświadomość, lekkimi muśnięciami zachęty gładząc napięte zmysły. Coś wewnątrz drapało, a potem czule uśmierzało powstałe rany. Naprzemiennie troszczyło się o niego i prowokowało. Sprawdzało wytrzymałość, od której mieszało się w głowie. W czaszce świszczało od huraganu, skroń pulsowała tępym, gorącym bólem, choć twarz pozostawała życzliwa. Być może gdzieś na dnie źrenic naprawdę czaiły się diable błyski, przemykające smugą rażąco jasnej żółci, gdy ciało odrobinę zmieniało pozycje i w szkle ślepi odbijało się światło lampy, ale nieprzygotowani, przede wszystkim jednak nieznający go zbyt dobrze ludzie, nie byli w stanie doprecyzować natury skupionego spojrzenia. Dla nich wydawało się pełne uprzejmego zainteresowania. Z rękoma skrzyżowanymi na brzuchu przypatrywał się temu, kto akurat zabierał głos. Starszej kobiecie, być może, jak zaraz miał się dowiedzieć, znającej techniki egzorcyzmów; mężczyźnie o wiekowej duszy, uwięzionym w młodym ciele. Wreszcie towarzyszcie, o którą wzrokiem się ledwie ocierał, przemykał nim wzdłuż profesjonalnemu makijażowi, ustom podkreślonym czerwienią i oczom ozdobionym cieniem morionu. Za każdym jednak razem unikał bezpośredniego kontaktu - dla zasady obracał ku niej twarz, gdy zabierała głos, kierował tam spojrzenie, ale to spojrzenie było zamglone, wpatrzone w dal, na wylot, jakby była niewidzialna, przeźroczysta. Zaraz później wracał do małżeństwa, ostatecznie na dłużej koncentrując się na yūrei.
Musiał wcześniej wielokrotnie spotykać innych, podobnie do niego żądnych zemsty, ale słuchając opowieści, zdał sobie sprawę, że bezpośrednio z drugim
cóż
"przedstawicielem" rozmawia pierwszy raz. Ta świadomość go uderzyła; była obuchem wycelowanym prosto w potylicę. Na moment otoczenie zamgliło się, a on sam wpadł w wodny wir, w historię o stracie syna i pragnieniu tak silnym, że niewidzialne korzenie wysuwały się z kończyn i zagłębiały w Utsushiyo, nie pozwalając bogom, światu, nikomu ani niczemu, wyrwać się z gleby istnienia. Nigdy nie wydawało mu się, by sam tak silne potrzebował żyć.
W odpoczynku było coś uspokajającego. Sielskiego.
Było coś z letniego wiatru muskającego nagrzaną skórę. I z wygodnego hamaka, lekko poruszanego przez mimowolną pracę mięśni. Było słońce przebijające się przez gęstą koronę drzewa rzucającego przyjemny cień.
Było jednak coś z porażki. To poddanie się i upadek na kolana po wyczerpującym biegu - tuż przed metą, z rękoma o cal od wytyczonej linii. Było coś, co wpierw daje ulgę, a zaraz potem w żyły wtacza się lód, od którego cierpnie całe ciało.
Może dlatego, gdy ze świstem wciągał zaczadzone powietrze, pełne gryzącego dymu i żaru ognia, złożył obietnicę, niemo grożąc bogom, że nigdy
go
nie
dostaną.
Nie wydawał się sobie żałosny, nie wtedy, gdy samochód kurczył się w szczypiących oczach, a obraz tracił ramy obiektów i ostrość kolorów. Pławił się w dumie, że wygrał, zbuntował się, zacisnął zęby na ręce, która chciała mu wcisnąć między kły wędzidło. Teraz jednak, gdy zanurzał się w lakonicznych wyjaśnieniach pary starych ludzi uzmysławiał sobie jaki los go czeka. Koniec końców wszyscy przegrywali.
Byli straconymi przypadkami.
Nie umiał tego nawet zanegować. W jednym momencie arogancja tliła mu się w ślepiach, w drugim płomień zgasł, zdmuchnięty raptem pojedynczą myślą. Myślą, przez którą nie oponował, kiedy dłoń Miyazaki wśliznęła się na jego napięte ramię. Wstał, jak zasugerowała, czekając wpierw, aż osobiście pożegna się z właścicielami domostwa, by następnie samemu szepnąć grzecznościowe "dziękuję za gościnę" i "mam nadzieję, że ten taniec będzie niezapomniany". Nie odwrócił się też ani razu w ich kierunku, ani po tym, jak zsunął stopę na pierwszy stopień ganku, ani później, gdy dom z każdym krokiem malał za plecami. Czy stali tam jeszcze i obserwowali w porozumiewawczym milczeniu jak goście odchodzą, dając im nareszcie osobistą przestrzeń? A może, gdyby jednak przekrzywił głowę i zerknął ponad barkiem ku samotnej chacie, dostrzegłby pustkę - dokładnie to, co zostanie po każdej zranionej duszy?
- Pewnie jesteś trochę zagubiony po tym spotkaniu, prawda?
Stukot jej wysokich obcasów wybijał rytm, jakby tylko za ich pomocą była w stanie cały świat zamienić w dudniące pod takt butów serce. Nie odezwał się; zagryzał tylko wargi. Zmarszczone brwi bruździły czoło, nadając zwykle łagodnemu, nastoletniemu obliczu marsowości. Wściekłość nagromadzona w organizmie szukała ujścia, pchała się przez gardło na język, jednak ilekroć jakiś wyraz starał się przebić, napotykał opór zatrzaśniętych szczęk.
Jakie pytanie najbardziej go nurtowało?
Było ich zbyt wiele; każde domagające się uwagi, każde żądające natychmiastowej odpowiedzi. Gdzie byłaś? - pierwsze z nich, wypowiadane jak skomlenie stęsknionego psa. Co stało się z twoim senkenshą?
Dlatego stale go we mnie widzisz?
Dlaczego wszyscy go we mnie widzą?
Dlaczego siedzieliśmy tam tak długo, że nawet "nie jesteś pewna ile zostało czasu", choć dobrze zdajesz sobie sprawę, że jest go już za mało?
Dlaczego

to nie
do mnie
wróciłaś?
Wątpliwości związywały struny w krtani w niemożliwy do rozsupłania kłębek, ale nim zdążył się zastanowić, odetchnąć i uspokoić, nim zaczerpnął nocnego powietrza aż po dno płuc, tępiąc zazdrość, żal i poczucie idiotycznego, irracjonalnego skrzywdzenia, emocje wzięły górę.
Nawet mimo ubrań mogła poczuć jak ramię, pod które wsunęła dłoń, tężeje, podobnie jak stężał prędzej ciepły, wylewny ton głosu.
- Masz rację, już wystarczająco późno.
W gęstniejącej ciemności i tak ledwo by ją widział; a mimo tego nawet nie próbował przebić się przez mrok. Oczy nieruchomo śledziły obszar na przedzie, jakby był uważnym kierowcą, a nie złaknionym po rozłące... kim?
Pacjentem?
- Odprowadzę cię.
Słyszał nad uchem prowokacyjne: dlaczego jak raz jej nie zatrzymasz?
Ale na to również nie znał odpowiedzi.

Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku