0
THE FOOLGłupiec zwiastuje znaczące zmiany
i nowe początki.
Mówi o świeżym spojrzeniu,
rosnącym potencjale i otwartości umysłu.
Prolog: To us now and to those beyond ♪
Karafuruna Chiku; sklep Fuzokuten - 21 XI 2036; g.22:00
Jest tylko cisza oraz migotanie płomieni świec, drżący oddech i niesłyszalny odgłos uderzania smukłych palców o powierzchnię starego dębowego stołu. Ich nieregularny rytm odpowiada uderzeniom serca, przyspieszone łup łup łup odbija się echem w klatce piersiowej, rezonuje w ściśniętym ze zdenerwowania gardle, głuchym łoskotem zamiera w przestrzeniach umysłu. I chciałby unieść dłonie, schować weń twarz całą, pozwolić opuszczonym ramionom zadrżeć niemal żałośnie, bo nie rozumie do końca, jak mogło do tego dojść. Skąd zrodził się ten pomysł, gdzie rozgorzała ta śmiałość, żeby przełykając gorycz zażenowania, zdecydował się na taki krok? Może to tęsknota, coś szepce w nim cichutko, delikatnie jakby lękało się poruszyć naderwane struny i tak skruszonej duszy. Sentyment do chwil podobnych tej, gdzie zbierano się w grupie, by omówić następny cel, kolejną szaloną teorię, która nie miała żadnych podstaw, ale liczył się dreszcz, gwałtowny wyrzut adrenaliny oraz bliskość tych, którym przewodziła podobna idea. Poznać to, co niepoznane. Zerwać granicę między tym co możliwe, a co zdawało się pozbawione sensu, nienaturalne, nadnaturalne. A może to szaleństwo, dodaje inny głosik i Haru doskonale wie, do kogo może należeć, że wystarczy kącikiem oka zerknąć w kłębiącą się czerń w drugiej części pomieszczenia i dostrzeże ruch. Różowy kosmyk zalśni w blasku świec na ledwie sekundę — całą wieczność — i będzie musiał zacisnąć szczękę, boleśnie przygryźć wnętrze policzka, by instynktownie nie podążyć za nim wzrokiem jak kiedyś, jak zawsze. Tak, szaleństwo wpisywało się w jego obecny stan wprost idealnie. Jednak nie tłumaczyło to decyzji, jaką podjął, tego wywieszenia ulotki na uniwersyteckiej tablicy, ani nawet tego, że ktoś rzeczywiście się zgłosił. I to nie było uczynione w żartach, znał przecież każdą z postaci, które miały się tego wieczora zjawić, nawet jeśli owa znajomość należała do tych z rodzaju mniej, niż bardziej. Niektórych obecność była dlań zaskakująca, części się w zasadzie spodziewał. Tohan lubiła wszędzie wściubiać nos, pchana nieograniczoną ciekawością, z kolei Asamim mogła kierować swoista powinność, skoro i tak już okupywał kanapę bruneta, tak mógł iść w prostą męską solidarność pomimo bycia skończonym sceptykiem. Ale reszta? Reszta była całkowitą zagadką i skłamałby okrutnie, gdyby nie intrygowały go ich motywy. Krople wosku spływały wąską stróżką, tworząc własną wersję odmierzania czasu, lecz chociaż przybywało ich coraz więcej, tak nie potrafił zaznać spokoju. Zastanawiał się, czy miejsce, do którego ich zaprosił, nie jest aby przesadą, że sklep dla konkretnej grupy wiekowej oraz entuzjastów fizyczności nie spłoszy czasem rzekomych entuzjastów zjawisk paranormalnych, lecz Madhuvathi zaoferowała swoją piwnicę niemal od razu, a on nie potrafił odmówić, bo było to mniej krępujące niż gnieżdżenie się w jakiejś kawiarni, bądź zapraszanie do jego własnego mieszkania. Był więc wdzięczny kobiecie, acz wdzięczność ta zmalała znacznie, kiedy tego poranka sprzątał pomieszczenie, gdzie z niemym "jak" w czerwieni oczu skrywał nieużywane przedmioty przy wtórze gardłowego śmiechu Yōzei i własnemu zakłopotaniu. Im mocniej zakrywał poszczególne elementy białym materiałem, tym bardziej uświadamiał sobie, jak bardzo nie chciał poznawać odpowiedzi na to nieme pytanie. Ludzkie ciało było zaprawdę pełne niespodzianek, które wolałby zdecydowanie zignorować. Niemniej piwnica wyglądała znośniej, pod ścianą zostały ustawione kartonowe pudła przepełnione asortymentem sklepu, przysłonięte białym obrusem. Stary dywan marszczył się na betonowej powierzchni podłoża, w starej szafie uchylone niemal klimatycznie było jedno ze skrzydeł, centrum natomiast zajmował ten nieszczęsny dębowy stół otoczony sześcioma krzesłami. Świece były rozstawione wokół tak, żeby nie stanowić przypadkiem zagrożenia pożarowego, lecz jednocześnie zapewniały przyjemnie oświetlenie, łagodny półmrok zezwalający na zrezygnowanie z noszenia medycznej przepaski. Mówią, że ogień oczyszcza, czyż nie dlatego palono wiedźmy na stosie? Może dlatego ich płomień nie raził mętniejącego oka, a zachęcał do śledzenia wijącego się żywiołu, odwracał uwagę od cieni, które towarzyszyły mu nieustannie pomimo aż nazbyt regularnego brania leków. Ich hipnotyzujące ruchy potrafiły przyciągnąć karminowe spojrzenie na tyle, iż nieomal nie zareagował na skrzypnięcie drzwi i na kroki odbijające się we wciąż pogrążonych w milczeniu czterech ścianach. Przyszli. Przyszedł? Właścicielka osobiście musiała wpuścić kogoś do sklepu i wskazać drogę. Nie mogło mu się to wydawać, nie teraz, kiedy róż kosmyków zbliżał się do niego coraz bardziej, by móc zaraz to umknąć w ciemny kąt spłoszony czyjąś obecnością.
strój z tym, że zarówno bluza, jak i buty są czarne
i pasują kolorystycznie do równie czarnej maseczki na twarzy.
i pasują kolorystycznie do równie czarnej maseczki na twarzy.
@Raikatsuji Shiimaura @Seiwa-Genji Rainer @Ejiri Carei @Asami Kai @Tohan Herena
here we are
i'm kneeling at your altar
i'm down here on my knees
take me to your sweet oblivion
i'm down here on my knees
take me to your sweet oblivion
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
Kończyła jeszcze swój napój, kiedy wręcz podskakując w miejscu, na zmianę wybiegała przed swoją współlokatorkę, to się zatrzymywała, oglądała za nią - zupełnie, jakby ciepła kawa wcale nie była jej potrzebna do podniesienia poziomu swojej energii i ekscytacji. Chciała ją pogonić, nie robiąc tego jednocześnie - ale nigdy tego nie robiła, kiedy razem gdzieś wychodziły. Pozwalała Shiimaurze iść jej własnym tempem, samej często wybiegając czy przyglądając się czemuś dookoła, pożytkując energię na wszystko inne. Może jej dziwna akceptacja do tego, że ona posiadała tak dużo energii, ale inni nie musieli jej podzielać, była wręcz kojąca? Nie naciskała, nawet jeśli przy kimś mogła się wydawać, że jest zbyt ogromną kulą najczystszej energii i ruchów - nie wymagała, aby ktoś obok się dostosował.
Wyglądały niczym golden retriver ciągnący za sobą ospałego kota - nawet jeśli Tohan postarała się dzisiaj o założenie swojej czarnej, krótkiej peruki, uznając, że przecież nie powinna się wyróżniać. Chociaż nie dało się ukryć, że kiedy spod ciemnego płaszcze wystawała jasna i żółta spódnica w różowo-białe kwiatki, trudno było mówić o nie wyróżnianiu się. Pod spodem, była wpuszczona w spódnicę biała kremowa koszulka, a na wszystko narzucony jeszcze różowy sweter dla dodatkowego zapewnienia ciepła. Ale samo wierzchnie okrycie było ciemne! Na pewno się nie wyróżniała, tym bardziej znów podbiegając.
- Mogłyśmy może wziąć więcej napojów? Dla reszty, no wiesz... albo więcej ciastek jakiś? Aaaaa... powinnyśmy się wrócić! To tak nie miło... znaczy, mam trochę ciastek, tych co wczoraj kupiłam, ale nie wiem czy nie popsują atmosfery? No i na pewno o wszystkim pomyślane jest, bo jednak kto jak nie Nakajima by pomyślał, ale... ale... jak myślisz? Może w okolicy jest też jakiś sklep? Może powinnyśmy tam wejść i coś jeszcze dokupić? - mówiła, po tym kończąc znów swoją kawę i czekając grzecznie na pobliski śmietnik, łapiąc już opróżniony kubeczek w dwie dłonie, jakby to miało cokolwiek pomóc na jej opanowanie.
A i tak szła sprężystym, lekkim krokiem, jakby nie mogła powstrzymać w sobie ekscytacji i radości...
Zaraz pusty papierowy kubek skończył w mijanym śmietniku, a Helena znalazła się obok współlokatorki, dostrzegając gdzieś po drodze miejsce, w którym miało odbyć się spotkanie. Uśmiechnęła się zaraz, ledwo powstrzymując swój krok przed pobiegnięciem w tamtą stronę, chociaż kiedy tak się zaczynała rozglądać, dostrzegła gdzieś nieopodal, zmierzającą w podobnym kierunku, sylwetkę, którą znała - bo trochę ją śledziła w nie tak dawno minionym czasie. Choć zawahała się czy w przydymionych światłach na pewno rozpoznała właściwą osobę...
A jednak nachyliła się zaraz do Shiimaury, łapiąc jej ramię i przyciągając bardziej do siebie.
- To chyba ten cały bufon, co ci mówiłam! Co nas z biblioteki wyrzucono... - szepnęła dziewczynie do ucha, patrząc w kierunku mężczyzny niczym nafuczony i naburmuszony kot, gotowy do ataku - a może bardziej do obrony idącej obok koleżanki? Nie ufała mu, nie lubiła go, i wątpiła, aby to się prędko zmieniło - bo dlaczego by miało? Nie przegra z nim, nie da mu się wodzić za nos. Może zobaczył ogłoszenie, może je śledził? Chciałby się zemścić, odegrać? Nie był nie do ruszenia, widziała to tam w bibliotece przecież...
Zaraz pociągnęła Nissę do witryny sklepowej, a po tym i do drzwi, znajdując się tam całkiem prędko, byleby wejść do środka przed Rainerem. Początkowo zdawało się, że Tohan nawet nie dostrzegła, co znajdywało się dookoła - i w jakim sklepie w ogóle się znalazły, ale to wcale nie było przecież potrzebne, bo już po chwili zostały skierowane do piwnicy, mogąc znaleźć się w przygotowanej przez Haru scenerii.
Uśmiechnęła się zaraz wesoło do chłopaka, kiedy go zobaczyła, ciągnąc za sobą współlokatorkę, jakby chciała jej pilnować przed czającym się na zewnątrz niemiłym studentem i parszywym poczuciu humoru. A żeby go zaatakował jeden z jej robocików - może powinny na niego nasłać następny projekt Shiimaury?
Chociaż, kiedy tylko Helena rozpięła swój płaszcz, można było się zastanowić czy rozumiała zachowanie klimatu. Ale nawet jej współlokatorka była w stanie potwierdzić, jak niewiele ciemnych ubrań znajdywało się w jej szafie - i jak trudno odbywało się z nią zakupy, kiedy nie można było zgadzać się na kolorowe i wzorzyste kreacje.
Strój, do tego ciemnobrązowy płaszcz, czarne botki i czarna, krótka peruka. There was an attempt w niekolorowym ubieraniu, okej??
@Raikatsuji Shiimaura @Nakajima Haru @Seiwa-Genji Rainer @Ejiri Carei @Asami Kai
Wyglądały niczym golden retriver ciągnący za sobą ospałego kota - nawet jeśli Tohan postarała się dzisiaj o założenie swojej czarnej, krótkiej peruki, uznając, że przecież nie powinna się wyróżniać. Chociaż nie dało się ukryć, że kiedy spod ciemnego płaszcze wystawała jasna i żółta spódnica w różowo-białe kwiatki, trudno było mówić o nie wyróżnianiu się. Pod spodem, była wpuszczona w spódnicę biała kremowa koszulka, a na wszystko narzucony jeszcze różowy sweter dla dodatkowego zapewnienia ciepła. Ale samo wierzchnie okrycie było ciemne! Na pewno się nie wyróżniała, tym bardziej znów podbiegając.
- Mogłyśmy może wziąć więcej napojów? Dla reszty, no wiesz... albo więcej ciastek jakiś? Aaaaa... powinnyśmy się wrócić! To tak nie miło... znaczy, mam trochę ciastek, tych co wczoraj kupiłam, ale nie wiem czy nie popsują atmosfery? No i na pewno o wszystkim pomyślane jest, bo jednak kto jak nie Nakajima by pomyślał, ale... ale... jak myślisz? Może w okolicy jest też jakiś sklep? Może powinnyśmy tam wejść i coś jeszcze dokupić? - mówiła, po tym kończąc znów swoją kawę i czekając grzecznie na pobliski śmietnik, łapiąc już opróżniony kubeczek w dwie dłonie, jakby to miało cokolwiek pomóc na jej opanowanie.
A i tak szła sprężystym, lekkim krokiem, jakby nie mogła powstrzymać w sobie ekscytacji i radości...
Zaraz pusty papierowy kubek skończył w mijanym śmietniku, a Helena znalazła się obok współlokatorki, dostrzegając gdzieś po drodze miejsce, w którym miało odbyć się spotkanie. Uśmiechnęła się zaraz, ledwo powstrzymując swój krok przed pobiegnięciem w tamtą stronę, chociaż kiedy tak się zaczynała rozglądać, dostrzegła gdzieś nieopodal, zmierzającą w podobnym kierunku, sylwetkę, którą znała - bo trochę ją śledziła w nie tak dawno minionym czasie. Choć zawahała się czy w przydymionych światłach na pewno rozpoznała właściwą osobę...
A jednak nachyliła się zaraz do Shiimaury, łapiąc jej ramię i przyciągając bardziej do siebie.
- To chyba ten cały bufon, co ci mówiłam! Co nas z biblioteki wyrzucono... - szepnęła dziewczynie do ucha, patrząc w kierunku mężczyzny niczym nafuczony i naburmuszony kot, gotowy do ataku - a może bardziej do obrony idącej obok koleżanki? Nie ufała mu, nie lubiła go, i wątpiła, aby to się prędko zmieniło - bo dlaczego by miało? Nie przegra z nim, nie da mu się wodzić za nos. Może zobaczył ogłoszenie, może je śledził? Chciałby się zemścić, odegrać? Nie był nie do ruszenia, widziała to tam w bibliotece przecież...
Zaraz pociągnęła Nissę do witryny sklepowej, a po tym i do drzwi, znajdując się tam całkiem prędko, byleby wejść do środka przed Rainerem. Początkowo zdawało się, że Tohan nawet nie dostrzegła, co znajdywało się dookoła - i w jakim sklepie w ogóle się znalazły, ale to wcale nie było przecież potrzebne, bo już po chwili zostały skierowane do piwnicy, mogąc znaleźć się w przygotowanej przez Haru scenerii.
Uśmiechnęła się zaraz wesoło do chłopaka, kiedy go zobaczyła, ciągnąc za sobą współlokatorkę, jakby chciała jej pilnować przed czającym się na zewnątrz niemiłym studentem i parszywym poczuciu humoru. A żeby go zaatakował jeden z jej robocików - może powinny na niego nasłać następny projekt Shiimaury?
Chociaż, kiedy tylko Helena rozpięła swój płaszcz, można było się zastanowić czy rozumiała zachowanie klimatu. Ale nawet jej współlokatorka była w stanie potwierdzić, jak niewiele ciemnych ubrań znajdywało się w jej szafie - i jak trudno odbywało się z nią zakupy, kiedy nie można było zgadzać się na kolorowe i wzorzyste kreacje.
Strój, do tego ciemnobrązowy płaszcz, czarne botki i czarna, krótka peruka. There was an attempt w niekolorowym ubieraniu, okej??
@Raikatsuji Shiimaura @Nakajima Haru @Seiwa-Genji Rainer @Ejiri Carei @Asami Kai
Nakajima Haru ubóstwia ten post.
Listopadowa ciemność opada na poruszające się ramiona, gdy z ust wydychane jest ciepłe, zmęczone powietrze. Kroki nie szybkie a pędzące, bo w biegu, by raz jeszcze zaliczyć szybką przebieżkę, ujście dla ciała znaleźć w pochopnej aktywności. Czuje, że z mięśni uciekają ostatnie miesiące, choć w zwyczaju wracać miały przez nos i tak w płucach krążyć ociężałe. Bo powietrze zdawało się bardziej uporczywe niż dla przeciętnego człowieka. Wypełniane ołowiem codzienności, która nie tylko na zewnętrzu ciała, ale i do środka osypywała się jak kilogramy porzuconych głazów. Serce jednym z nich. Zmurszałe, zapomniane, ale teraz, gdy biegnie przez ulice Fukkatsu, bijące pod grubą, skamieniałą warstwą; pod nawałem mięśni ledwo słyszalne. Ale jest coraz lepiej. Z dnia na dzień oczu dochodzi więcej przyjemniejszych widoków, z ust uciekają słowa radośniejsze, gdy przy drugim człowieku odpali się coś, co nie bazuje na neutralności. Policzki zaczerwienione od biegu, skóra wokół oczu sinawa na skutek gryzącego ciała chłodu, ale i nieprzespanej nocy, która zapowiada ostatnią fazę trzymiesięcznej farsy. Nieznośnych konwulsji, które jak macki oplatały wnętrzności i nie pozwalały oddychać, a z zabranym powietrzem chwytały i wszelkie emocje. Przez wszystkie krótkie lata swojego życia nie nauczył się wychodzić z tych stanów, więc tylko czekał. Czekanie natomiast wypełniał wszystkimi aktywnościami, które posiadały choć kroplę czynnej aktywności. Gdy więc w dłonie jego wpadło zaproszenie — czy było to zaproszenie, czy jedynie informacja o klubie wpuszczona na ściany uczelni? — postanowił, że przyjdzie. Że swoim pochylonym pismem przeleje na pergamin własne imię, jakby nie duchów miał szukać a z jednym z nim cyrograf podpisywał. I tak się czuł. Poniekąd. Bo własny czas oddawał w ręce nie wiedzieć kogo.
Chłopaka o spojrzeniu głębokim acz jednocześnie martwym. Głos tamten ma cichy a w swej cichości ujmujący. Chwytający te struny, które w ostatnich miesiącach odzywały się zbyt często. Przygniatające poczucie samotności widoczne, co nie tak oczywiste, bo ze spojrzeń umykające, w opadłych ramionach i karkach schylonych ku ziemi. Jakby na umęczonych życiem sylwetkach siadło coś, co wcale nie tak ciężkie, ale uporczywie i monotonnie zgniatające ciała kawałek po kawałku. Kości łamiące dzień po dniu, po okruszynie wyskubujące szpik jak wrony sięgające świecidełek. I widział w Haru błysk siebie, choć zaśmialiby się wszyscy inni, których nazwisk nie kojarzył. Prócz tej jedynej o oczach wielkich jak spodki i niebieskich niczym tafle wiosennych jezior. Zadziorna i w zadziorności swej rozczulająca. Widział, że się na niego Tohan czai jak kot ku uciekającej ofierze. Od ich ostatniego spotkania minęło niewiele, ale pod skórą prawej dłoni wciąż wyczuwalne dziewczęce paznokcie, ku któremu bólowi uśmiecha się. Był jej wdzięczny, choć z ust nie upuścił słowa uznania. Bo wyrwała go z monotonii dnia, chociaż na moment, na krótką chwilę przypomniała, że nie sam toczy się po świecie, że nie do dusz przynależy a jeszcze, wciąż, świata fizycznego. Tak jak teraz.
Staje zmęczony przez sklepem o nieznanej mu renomie, nazwie też. Możliwe, że uszu doszły plotki, niepokojące wzmianki o obserwowanym przybytku, ale niezainteresowany porzucił je w paszczy przeszłości. Dopiero teraz, gdy wejście do sklepu zionie obietnicą choćby minimalnego podekscytowania, żaru przygody, próbuje dokopać się informacji, które posiadł — być może — o sklepie Fuzokuten. Nie zdąży choćby zeskrobać wierzchnią warstwę niewiedzy, gdy mu przed oczyma migną te złote włosy i sylwetka wysoka, pod ramię trzymająca drugą, ciemniejszą, za nią pędzącą jak czarny kot o migających w ciemności ślepiach. W policzku ponownie pojawia się wgłębienie, gdy lewy kącik ciągnie do góry usta, wyraża iskrę ekscytacji zaistniałą na dnie serca.
Opancerzony w sportowy strój, który jego ciało chroni przed zbyt natarczywymi igiełkami mrozu, wchodzi do środka i z nosa spuszcza naciągniętą na twarz chustę. Kroki powtarza za Tohan, choć nie zapomni i o krótkim, spokojnym:
— Hej.
Wiedziony wciąż zmęczeniem ciała oddycha ciężko, ale rytmicznie, gdy zauważywszy Haru powtarza przywitanie i rozgląda się po piwnicy.
Chłopaka o spojrzeniu głębokim acz jednocześnie martwym. Głos tamten ma cichy a w swej cichości ujmujący. Chwytający te struny, które w ostatnich miesiącach odzywały się zbyt często. Przygniatające poczucie samotności widoczne, co nie tak oczywiste, bo ze spojrzeń umykające, w opadłych ramionach i karkach schylonych ku ziemi. Jakby na umęczonych życiem sylwetkach siadło coś, co wcale nie tak ciężkie, ale uporczywie i monotonnie zgniatające ciała kawałek po kawałku. Kości łamiące dzień po dniu, po okruszynie wyskubujące szpik jak wrony sięgające świecidełek. I widział w Haru błysk siebie, choć zaśmialiby się wszyscy inni, których nazwisk nie kojarzył. Prócz tej jedynej o oczach wielkich jak spodki i niebieskich niczym tafle wiosennych jezior. Zadziorna i w zadziorności swej rozczulająca. Widział, że się na niego Tohan czai jak kot ku uciekającej ofierze. Od ich ostatniego spotkania minęło niewiele, ale pod skórą prawej dłoni wciąż wyczuwalne dziewczęce paznokcie, ku któremu bólowi uśmiecha się. Był jej wdzięczny, choć z ust nie upuścił słowa uznania. Bo wyrwała go z monotonii dnia, chociaż na moment, na krótką chwilę przypomniała, że nie sam toczy się po świecie, że nie do dusz przynależy a jeszcze, wciąż, świata fizycznego. Tak jak teraz.
Staje zmęczony przez sklepem o nieznanej mu renomie, nazwie też. Możliwe, że uszu doszły plotki, niepokojące wzmianki o obserwowanym przybytku, ale niezainteresowany porzucił je w paszczy przeszłości. Dopiero teraz, gdy wejście do sklepu zionie obietnicą choćby minimalnego podekscytowania, żaru przygody, próbuje dokopać się informacji, które posiadł — być może — o sklepie Fuzokuten. Nie zdąży choćby zeskrobać wierzchnią warstwę niewiedzy, gdy mu przed oczyma migną te złote włosy i sylwetka wysoka, pod ramię trzymająca drugą, ciemniejszą, za nią pędzącą jak czarny kot o migających w ciemności ślepiach. W policzku ponownie pojawia się wgłębienie, gdy lewy kącik ciągnie do góry usta, wyraża iskrę ekscytacji zaistniałą na dnie serca.
Opancerzony w sportowy strój, który jego ciało chroni przed zbyt natarczywymi igiełkami mrozu, wchodzi do środka i z nosa spuszcza naciągniętą na twarz chustę. Kroki powtarza za Tohan, choć nie zapomni i o krótkim, spokojnym:
— Hej.
Wiedziony wciąż zmęczeniem ciała oddycha ciężko, ale rytmicznie, gdy zauważywszy Haru powtarza przywitanie i rozgląda się po piwnicy.
Nakajima Haru ubóstwia ten post.
Tym razem, miał na nią zaczekać przy wejściu. Dreptała wiec przy drzwiach już w butach i narzuconym na ramiona płaszczyku, czekając, aż trzymana w placach komórka zawibruje sygnałem. To nie tak, że niepokój igrał z jej oddechem, nadając jej ciału charakterystycznego, spięcia. Przyznać jednak musiała, że niecierpliwość muskała skórę, wywołując gęsią skórkę. Kucnęła z westchnieniem, czując, że kocia puchatość przejmuje emocję, krążąc wokół nóg, ocierając się, zapewne próbując zrozumieć stan, w jakim znajdowała się jego Carei - To ważne spotkanie, Jiro - wymruczała cicho, serwując buro-rudemu przyjacielowi głaszczącą pieszczotę.
Kłamałaby, gdyby powiedziała, że tematyka klubu była jej obojętna i jeśli się nie myliła, była jedną z pierwszych, oznajmiających przewodnikowi klubu swoje uczestnictwo. Być może, ktoś powiedziałaby, że ciekawość zgarniała zebranych, ale to tajemnica i wiedza były prawdziwym źródłem. Na wielu poziomach. Musiała przyznać, że obecność na spotkaniu, wiązała się z przełamywanym, chociaż nabytym "wycofaniem". Miałą świadomość, że często była brana na uczelni za odludka, którego nie interesowały imprezy w ogólnym znaczeniu. To indywidualne spotkania pozwalały jej się odprężyć, ale grono, które zapowiedziało swoje jestestwo podczas ich paranormalnych eskapad, nadawało całości wyjątkowo pozytywnego wydźwięku. Przynajmniej - w jej osobistej perspektywie. I równie ciekawa była każdej z sylwetek, ledwie pobieżnie - co najmniej w niektórych przypadkach - mając przyjemność ich poznania.
Drżenie w placach, poderwało ją na nogi, by zgarnąć jeszcze ze stołu dwa, nieduże pakunki, pachnące słodyczą. Nie zauważyła, że smuga grafitowego cienia, zdobiła jeszcze jeden z palców - świadek rysunku, który jeszcze przed wyjściem kończyła. Nie zajęło wiele czasu, niż znalazła się na dole, dołączając do czekającego na nią Kaia, by na przywitanie, rozciągnąć usta w lekkim uśmiechu i podać mu jedną, z pakowanych materiałem zawiniątek - Ryżowe ciasteczka z pastą fasolową i owocami - odezwała się by skłonić lekko głowę w zwyczajowym dla siebie powitaniu - zanim dotrzemy na miejsce, możesz je zjeść - zakończyła, mrużąc oczy. Znając Asamiego, albo wracał z uczelni i nie zdążył zjeść, albo z pracy, gdzie... nawet jeśli zjadł, to nigdy nie gardził jej poczęstunkiem.
***
Powietrze, wyjątkowo rześkie o tej porze, wyrywało już z ust białe mgiełki oddechu, gdy znaleźli się w pobliżu wskazanego sklepu i celu ich wędrówki. Kimyou. Pamiętała początkowe zaskoczenie, gdy została wyznaczona na jedną z pierwszych do opowieści. I wbrew pozorom, nie miała większej trudności, by znaleźć coś, czym mogłaby się podzielić. Przenikająca się rzeczywistość i wypełnione nią tak sny, jak i realność, dawały zalążek historii, których słuchała, widziała i doświadczała. Było w tym nawet coś kojącego, ze świadomością, że niezależnie od sceptycyzmu czy zainteresowania zebranych, mogła przepleść i przemycić prawdę, którą od czasu do czasu uchwyciła na rysunkach i obrazach. Lub po prostu znała. Skrawki, jak płatki wiśniowych kwiatów, zbierała właściwie od każdej, spotkanej duszy. I ciała.
Z niejakim zawahaniem zatrzymała się przed wejściem, jakoś mimowolnie, poprawiając brzeg spódnicy, uderzając maleńkim obcasem czarnego botka. Spojrzała przy tym w stronę towarzysza - Cieszę się, że też tu jesteś - zdążyła powiedzieć cicho, nim została wpuszczona do środka i odsunęła z ust ciemny w swej barwie, chociaż zgrywający się kolorem z dopasowanym półgolfem. Wyjątkowo rozpuszczone włosy (uznała ten fakt za wpisujący się w klimat spotkania), uwolniła z odrzuconego na plecy kaptura płaszcza, gdy w końcu pozbyła się wierzchniego odzienia i stanęła w pomieszczeniu chłodnym, wypełnionym wonią wosku, pogrążonym w półmroku, z bielącymi się pod ściana ekspozycjami, przykrytymi materią. Uniosła brodę, po czym skłoniła się w ciepło-uprzejmym powitaniu, prawdopodobnie przypominając ułożonym gestem, pozytywkową laleczkę. Gdzieś już o tym słyszała.
Byli z Kaiem ostatnimi na miejscu? Prześledziła każdą z postaci, nie mogąc się powstrzymać, by sekundę dłużej uwiesić wzrok na nie-jasnowłosej Tohan, krótko też zarejestrować dwie, tymczasowo, bardziej obce lica. Skupieniem ciemnych jak czekolada źrenicami utrwaliła swoją uwagę w oczach Nakajimy, nie mogąc też pozwolić umknąć kilku, cieniom, które tak często widziała w towarzystwie. Ile razy chciała zgarnąć cienie, odbiciem na rysunkach, tyle raz, zatrzymywała ołówki. Czy była to własna uważność, czy też nieme wdzięczne oczekiwanie na pozwolenie od ich "właściciela"? Zupełnie, jakby przypadkowo, mogła wykraść coś, co u podstaw wymagało zrozumienia historii, które ze sobą nosiły. Jeszcze raz tajemnica. Każdy je miał. Nie każdy chciał, by przestały nimi być.
Zaplotła dłonie za sobą i odetchnęła, wdychając nagrzane od świec, woni kadzideł i rozlanej aury tajemnic - powietrze.
strój w tym klimacie i kolorze, ale spódnica sięga łydki, ma do tego czarne rajstopy i botki + półdługi płaszczyk w kolorze głębokiego burgundu.
Kłamałaby, gdyby powiedziała, że tematyka klubu była jej obojętna i jeśli się nie myliła, była jedną z pierwszych, oznajmiających przewodnikowi klubu swoje uczestnictwo. Być może, ktoś powiedziałaby, że ciekawość zgarniała zebranych, ale to tajemnica i wiedza były prawdziwym źródłem. Na wielu poziomach. Musiała przyznać, że obecność na spotkaniu, wiązała się z przełamywanym, chociaż nabytym "wycofaniem". Miałą świadomość, że często była brana na uczelni za odludka, którego nie interesowały imprezy w ogólnym znaczeniu. To indywidualne spotkania pozwalały jej się odprężyć, ale grono, które zapowiedziało swoje jestestwo podczas ich paranormalnych eskapad, nadawało całości wyjątkowo pozytywnego wydźwięku. Przynajmniej - w jej osobistej perspektywie. I równie ciekawa była każdej z sylwetek, ledwie pobieżnie - co najmniej w niektórych przypadkach - mając przyjemność ich poznania.
Drżenie w placach, poderwało ją na nogi, by zgarnąć jeszcze ze stołu dwa, nieduże pakunki, pachnące słodyczą. Nie zauważyła, że smuga grafitowego cienia, zdobiła jeszcze jeden z palców - świadek rysunku, który jeszcze przed wyjściem kończyła. Nie zajęło wiele czasu, niż znalazła się na dole, dołączając do czekającego na nią Kaia, by na przywitanie, rozciągnąć usta w lekkim uśmiechu i podać mu jedną, z pakowanych materiałem zawiniątek - Ryżowe ciasteczka z pastą fasolową i owocami - odezwała się by skłonić lekko głowę w zwyczajowym dla siebie powitaniu - zanim dotrzemy na miejsce, możesz je zjeść - zakończyła, mrużąc oczy. Znając Asamiego, albo wracał z uczelni i nie zdążył zjeść, albo z pracy, gdzie... nawet jeśli zjadł, to nigdy nie gardził jej poczęstunkiem.
***
Powietrze, wyjątkowo rześkie o tej porze, wyrywało już z ust białe mgiełki oddechu, gdy znaleźli się w pobliżu wskazanego sklepu i celu ich wędrówki. Kimyou. Pamiętała początkowe zaskoczenie, gdy została wyznaczona na jedną z pierwszych do opowieści. I wbrew pozorom, nie miała większej trudności, by znaleźć coś, czym mogłaby się podzielić. Przenikająca się rzeczywistość i wypełnione nią tak sny, jak i realność, dawały zalążek historii, których słuchała, widziała i doświadczała. Było w tym nawet coś kojącego, ze świadomością, że niezależnie od sceptycyzmu czy zainteresowania zebranych, mogła przepleść i przemycić prawdę, którą od czasu do czasu uchwyciła na rysunkach i obrazach. Lub po prostu znała. Skrawki, jak płatki wiśniowych kwiatów, zbierała właściwie od każdej, spotkanej duszy. I ciała.
Z niejakim zawahaniem zatrzymała się przed wejściem, jakoś mimowolnie, poprawiając brzeg spódnicy, uderzając maleńkim obcasem czarnego botka. Spojrzała przy tym w stronę towarzysza - Cieszę się, że też tu jesteś - zdążyła powiedzieć cicho, nim została wpuszczona do środka i odsunęła z ust ciemny w swej barwie, chociaż zgrywający się kolorem z dopasowanym półgolfem. Wyjątkowo rozpuszczone włosy (uznała ten fakt za wpisujący się w klimat spotkania), uwolniła z odrzuconego na plecy kaptura płaszcza, gdy w końcu pozbyła się wierzchniego odzienia i stanęła w pomieszczeniu chłodnym, wypełnionym wonią wosku, pogrążonym w półmroku, z bielącymi się pod ściana ekspozycjami, przykrytymi materią. Uniosła brodę, po czym skłoniła się w ciepło-uprzejmym powitaniu, prawdopodobnie przypominając ułożonym gestem, pozytywkową laleczkę. Gdzieś już o tym słyszała.
Byli z Kaiem ostatnimi na miejscu? Prześledziła każdą z postaci, nie mogąc się powstrzymać, by sekundę dłużej uwiesić wzrok na nie-jasnowłosej Tohan, krótko też zarejestrować dwie, tymczasowo, bardziej obce lica. Skupieniem ciemnych jak czekolada źrenicami utrwaliła swoją uwagę w oczach Nakajimy, nie mogąc też pozwolić umknąć kilku, cieniom, które tak często widziała w towarzystwie. Ile razy chciała zgarnąć cienie, odbiciem na rysunkach, tyle raz, zatrzymywała ołówki. Czy była to własna uważność, czy też nieme wdzięczne oczekiwanie na pozwolenie od ich "właściciela"? Zupełnie, jakby przypadkowo, mogła wykraść coś, co u podstaw wymagało zrozumienia historii, które ze sobą nosiły. Jeszcze raz tajemnica. Każdy je miał. Nie każdy chciał, by przestały nimi być.
Zaplotła dłonie za sobą i odetchnęła, wdychając nagrzane od świec, woni kadzideł i rozlanej aury tajemnic - powietrze.
strój w tym klimacie i kolorze, ale spódnica sięga łydki, ma do tego czarne rajstopy i botki + półdługi płaszczyk w kolorze głębokiego burgundu.
Nakajima Haru ubóstwia ten post.
Być może popchnęła go początkowo do dołączenia do klubu zwykła solidarność, a może chęć odwdzięczenia się w jakiś pokrętny sposób za to, że pozwalano mu żerować w cudzej lodówce, jak również sypiać na nieswojej kanapie częściej niż jakakolwiek ustawa to przewidywała. Nie był w końcu kimś kto posiadał cokolwiek materialnego by móc zaoferować w zamian. Z czasem zaczął jednak w nim kiełkować entuzjazm i ciekawość. Lubił przynależeć, towarzyszyć - byłoby to więc wyjątkowo dziwne, gdyby nie zaczął się angażować. Samej tematyki nie wyśmiewał, lecz też nie był znawcą. Lubił horrory, lecz nie traktował tego jako rozrywkę poza ekranem kina - czemu jednak by nie traktować spotkań jak innej formy doświadczania ich?
Kiedy przypadkiem dowiedział się o tym, że Carei też jest zainteresowana klubem nie widział innej możliwości jak powędrowania na spotkanie w dwójkę. Widział w tym potencjalną korzyść dla obydwojga - on zostanie nagrodzony przekąską, a ona będzie mogła poczuć się bardziej swojsko na zatłoczonych uliczkach Kary. Plan szybko się urzeczywistnił. Zjedzenie opakowania ciastek nim dotarli na miejsce nie było specjalnym wyzwaniem. Oblizując koniuszki palców parskną pod nosem - Całkiem zabawne, że klub zjawisk paranormalnych ma spotkanie pod sklepem w którym większość asortymentu wyzionęła ducha - zażartował chcąc złapać uwagę dziewczyny. Podejrzewał, że sama okolica mogła wzbudzać w niej nie pewność dlaczego więc nie ująć jej trochę etosu - Będzie fajnie - choć nie miał pojęcia, jak faktycznie będzie to zapewnił ją bo sam się również cieszył, jak również ciekawił.
Schodząc po schodach rozpiął guziki ciemnej, dżinsowej kurtki. W pomieszczeniu było cieplej niż na zewnątrz więc poczuł po chwili szczypanie na policzkach. Migające światła świeczek przykuły jego uwagę na tyle by się zatrzymać i docenić tworzący przez nie klimat. Piwnica była nieco zapyziała ale jemu samemu to nie przeszkadzało. Właściwie wystrój i towarzystwo dwóch znanych mu osób sprawiało, że czuł się swobodnie.
- Hej wszystkim
|jak wszyscy robią rewię mody to ja też, o
Kiedy przypadkiem dowiedział się o tym, że Carei też jest zainteresowana klubem nie widział innej możliwości jak powędrowania na spotkanie w dwójkę. Widział w tym potencjalną korzyść dla obydwojga - on zostanie nagrodzony przekąską, a ona będzie mogła poczuć się bardziej swojsko na zatłoczonych uliczkach Kary. Plan szybko się urzeczywistnił. Zjedzenie opakowania ciastek nim dotarli na miejsce nie było specjalnym wyzwaniem. Oblizując koniuszki palców parskną pod nosem - Całkiem zabawne, że klub zjawisk paranormalnych ma spotkanie pod sklepem w którym większość asortymentu wyzionęła ducha - zażartował chcąc złapać uwagę dziewczyny. Podejrzewał, że sama okolica mogła wzbudzać w niej nie pewność dlaczego więc nie ująć jej trochę etosu - Będzie fajnie - choć nie miał pojęcia, jak faktycznie będzie to zapewnił ją bo sam się również cieszył, jak również ciekawił.
Schodząc po schodach rozpiął guziki ciemnej, dżinsowej kurtki. W pomieszczeniu było cieplej niż na zewnątrz więc poczuł po chwili szczypanie na policzkach. Migające światła świeczek przykuły jego uwagę na tyle by się zatrzymać i docenić tworzący przez nie klimat. Piwnica była nieco zapyziała ale jemu samemu to nie przeszkadzało. Właściwie wystrój i towarzystwo dwóch znanych mu osób sprawiało, że czuł się swobodnie.
- Hej wszystkim
|jak wszyscy robią rewię mody to ja też, o
Nakajima Haru ubóstwia ten post.
Tohan.
Szła za nią posłusznie; jak wyuczony pupil z przyzwyczajenia podążający za właścicielem. Miękkie kroki nie niosły ze sobą żadnych dźwięków, jakby nie ważyła grama, jakby unosiła się zawsze pół milimetra nad ziemią, choć w brudach chodnika odciskają się podeszwy jej ciężkich butów. Idzie za współlokatorką niespiesznie; nie przez lenistwo ani zmęczenie, choć sine kręgi znaczą jej oczy paskudnym śladem źle przespanej nocy; i jeszcze ciężej przetrwanego dnia. Nie próbuje zwiększyć tempa, bo ma świadomość, że na końcu trasy jej hipokryzja stanie się prawdą.
Postać gardząca paranormalną szopką, niewierząca w duchy i zjawiska nadprzyrodzone, traktująca straszne historie jak niedorzeczność ubraną w mroczne plotki, od których dziewczyny wzdychały, pod pretekstem przerażenia lgnąc do ramion upatrzonych chłopaków, a ich opozycja szczerzyła się idiotycznie, sięgając po coraz brutalniejsze szczegóły opowieści - by tylko dać im dalszą do tego okazje. Była nią - tą postacią, tym gwoździem niebezpiecznie rdzewiejącym nad linią deski, elementu całej konstrukcji, częścią fundamentów tworzonych pod grupę.
A zapisała się, bo Tohan jest przekonywująca. Bo jej niegasnący entuzjazm udzielał się jak ciepło. Starczyła iskra, by pojawił się ogień - potem nie liczyło się nic prócz dostępu do powietrza, a tego Herena miała aż za dużo; stale mówiła i mówiła i krocząca dwa kroki za nią Shiimaura potrafiła się tylko co jakiś czas skrzywić - w jakiejś nieudolnej imitacji uśmiechu.
Kubek w jej dłoniach był już pusty od dawna; nie został nawet łyk po mocnej, ohydnie cierpkiej kawie. Potrzebowała jednak kofeiny, by przetrwać to spotkanie, choć sama się sobie dziwiła, dlaczego zdecydowała się na taki gest. I dlaczego na cały wywód Tohan rzuciła jedynie, że nie ma co się przejmować.
Chciała dodać, że Nakajima nie wydaje się kimś, kto organizuje coś tandetnego; coś, gdzie zbiorą się i będą odczytywać teskty z Internetu, zagryzając to ciasteczkami i popijając słodką colą. Ale nie powiedziała nic, bo co właściwie mogła o nim wiedzieć?
Ledwo zresztą nadążała za kamratką, panoszącą się wokół bez ładu i pojęcia grawitacji, biegającą, zwalniającą, okrążającą ją ze wszystkich stron jak nadaktywny szczeniak reagujący na najmniejszy alarm. Chyba tylko cudem zdążyła wyrzucić puste opakowanie po napoju.
Towarzyszenie wymagało od Shiimaury sporych pokładów cierpliwości, ale nawet one nie były w stanie podołać za każdym razem. Gubiła się pod natłokiem słów i gestów - bo ile mogło minąć od momentu, gdy Herena się od niej odsunęła? Siedem sekund? Teraz, po dwóch mrugnięciach, znów znajdowała się blisko; tak blisko, że czarnowłosa ledwo pojęła, co próbowała jej przekazać.
To chyba ten cały bufon...
Prosto w zakrytą twarz Rainera wbiła się para srebrnych jak łuski nabojów ślepi; sondowały go uważnie, bez zrażenia czy obawy, że uzna to za nietaktowne, niegrzeczne, wręcz bezczelne. Chłonęła jego wygląd i aurę; całą gamę informacji, które wysyłał, po prostu zmierzając w ich kierunku, jakby pragnęła doszukać się w postawie nieznajomego potwierdzenia dla wizji Tohan.
A on się uśmiechał.
Widać to po kształcie; po tym, jak nad chustą pojawiają się ledwo dostrzegalne zmarszczki w kącikach oczu. Ktoś taki był powodem całego zamieszania? Zapalnikiem, od którego Tohan przemieniała się z rozbawionego ratlera w bestię o zjeżonej sierści?
Nie odezwała się do niego od razu; kiedy znalazł się wystarczająco blisko, jedynie przymrużyła mocniej sine powieki, ciągnąc za nim spojrzeniem tak długo, jak nie stało się to niewygodne. Pospieszana przez znajomą wreszcie musiała oderwać wzrok od chłopaka, by przenieść go przed siebie i prawie zadławić się powietrzem.
Trasę od drzwi wejściowych aż po piwnicę przebyła w taktycznym milczeniu - na końcu języka czuła posmak niewypowiedzianych myśli.
Ekspozycja na górze spełniła rolę.
Była przerażona.
Z ironicznym grymasem pozwoliła się sprowadzić schodami; i kiedy znalazły się już na dole - w półmroku, w klimatycznej osłonie, od której mimowolnie cierpła skóra, napinana mięśniami znającymi intuicyjny strach - jej źrenice od razu go odnalazły, podobnie jak kot natychmiast reaguje na wściekle czerwoną plamę lasera drażniącą zmysły, przykuwającą rozproszoną wcześniej uwagę. Otoczenie nagle zawęziło się tylko do jego sylwetki; do włosów, których kolor niemal zlewał się z ciemnością. Do smukłych palców wybijających nieznany nikomu rytm o dębowy blat - ten dźwięk sprawiał, że na moment się zawahała. Gdzieś w gardle zaległo pytanie; dlaczego? - ale nie wypowiada go.
Nie miała czasu.
Ten felerny dywan. Prowodyr całego zamieszania, niszczyciel uśmiechów i zabawy. Wszystko było dobrze, a potem nie wiadomo dlaczego obraz nagle podskoczył jak w zepsutym kadrze filmu; a ona poczuła, że gubi krok, że but, którym przesunęła po podłożu, haczy o coś - o tkaninę, grubą i ciężką - wytrącając ją z równowagi. Z gardła wyrwał się zduszony, niemal niesłyszalny pomruk zaskoczenia, gdy broniła się jeszcze przed upadkiem. Postawiła krzywo stopę na podłożu, sięgnęła po coś ręką.
Na ostatniej prostej uderzyła o coś z głuchym łoskotem - karton. Dźwięk przemieszczania się dziesiątek przedmiotów dotarł do jej uszu akurat, gdy zorientowała się, że zaciska palce na przedramieniu Rainera. Jak za warstwą waty usłyszała szept Hereny: tego bufona, ale głos Tohan znika, gdy wzrok pada na twarz stojącego za nią chłopaka.
Wargi zaciskają się; lekko, ale ofensywnie, jakby wszystko było jego winą.
- Przepraszam. - W głosie nie było skruchy. Stanęła pewniej i dopiero wtedy odsunęła rękę; palce ześlizgnęły się z jego ubrania, tuląc w pięść. Dodała szeptem, by tylko on słyszał: to ciężki dzień. Paznokcie wbiły się we wnętrze dłoni, zostawiając na skórze ślady półksiężyców.
A jednak była tutaj - w tym nieznanym nikomu miejscu, z ludźmi, których ledwo kojarzyła, z przeświadczeniem, że mogło być gorzej, że jej obawy, które zepchnęła gwałtownie poza margines, mogły jednak wysypać się spod bieli obrusa, niszcząc doszczętnie godność.
I wiarę w fizyczne możliwości ciała, gdzie nawet jej własne wydawało się teraz obce, bo zmusiła się, by podejść do stołu, by bezceremonialnie chwycić za oparcie krzesła. A ręce miała zesztywniałe; normalnie łatwo to zrzucić na karb mrozu, ale listopad nie był głównym sprawcą.
Coś innego, niezrozumiałego.
Coś, co wywołało w niej spięcie; ironiczną refleksję, że tak jawnie gardziła zjawiskami nadnaturalnymi - niewytłumaczalnymi i dziwnymi - a przecież sama nie pojmowała, co ściskało ją teraz za gardło jak sznur o fakturze papieru ściernego.
Odsunęła siedzisko obok Nakajimy, bo nie chciała już patrzeć mu w oczy; nie teraz, nie w momencie, w którym musiałaby milczeć, gdyby zainteresował się jej powodem na przyjście tu - choć zakładała, że tego nie zrobi, że zna albo spodziewa się jej odpowiedzi i dlatego lepiej tego nie poruszać; nie psuć niczego przed startem. Dla uspokojenia nabrała tchu, a gdy powietrze przemknęło przez zgniecioną krtań, a ona usiadła wreszcie na krześle, udało jej się rzucić krótkie:
- Cześć.
Szła za nią posłusznie; jak wyuczony pupil z przyzwyczajenia podążający za właścicielem. Miękkie kroki nie niosły ze sobą żadnych dźwięków, jakby nie ważyła grama, jakby unosiła się zawsze pół milimetra nad ziemią, choć w brudach chodnika odciskają się podeszwy jej ciężkich butów. Idzie za współlokatorką niespiesznie; nie przez lenistwo ani zmęczenie, choć sine kręgi znaczą jej oczy paskudnym śladem źle przespanej nocy; i jeszcze ciężej przetrwanego dnia. Nie próbuje zwiększyć tempa, bo ma świadomość, że na końcu trasy jej hipokryzja stanie się prawdą.
Postać gardząca paranormalną szopką, niewierząca w duchy i zjawiska nadprzyrodzone, traktująca straszne historie jak niedorzeczność ubraną w mroczne plotki, od których dziewczyny wzdychały, pod pretekstem przerażenia lgnąc do ramion upatrzonych chłopaków, a ich opozycja szczerzyła się idiotycznie, sięgając po coraz brutalniejsze szczegóły opowieści - by tylko dać im dalszą do tego okazje. Była nią - tą postacią, tym gwoździem niebezpiecznie rdzewiejącym nad linią deski, elementu całej konstrukcji, częścią fundamentów tworzonych pod grupę.
A zapisała się, bo Tohan jest przekonywująca. Bo jej niegasnący entuzjazm udzielał się jak ciepło. Starczyła iskra, by pojawił się ogień - potem nie liczyło się nic prócz dostępu do powietrza, a tego Herena miała aż za dużo; stale mówiła i mówiła i krocząca dwa kroki za nią Shiimaura potrafiła się tylko co jakiś czas skrzywić - w jakiejś nieudolnej imitacji uśmiechu.
Kubek w jej dłoniach był już pusty od dawna; nie został nawet łyk po mocnej, ohydnie cierpkiej kawie. Potrzebowała jednak kofeiny, by przetrwać to spotkanie, choć sama się sobie dziwiła, dlaczego zdecydowała się na taki gest. I dlaczego na cały wywód Tohan rzuciła jedynie, że nie ma co się przejmować.
Chciała dodać, że Nakajima nie wydaje się kimś, kto organizuje coś tandetnego; coś, gdzie zbiorą się i będą odczytywać teskty z Internetu, zagryzając to ciasteczkami i popijając słodką colą. Ale nie powiedziała nic, bo co właściwie mogła o nim wiedzieć?
Ledwo zresztą nadążała za kamratką, panoszącą się wokół bez ładu i pojęcia grawitacji, biegającą, zwalniającą, okrążającą ją ze wszystkich stron jak nadaktywny szczeniak reagujący na najmniejszy alarm. Chyba tylko cudem zdążyła wyrzucić puste opakowanie po napoju.
Towarzyszenie wymagało od Shiimaury sporych pokładów cierpliwości, ale nawet one nie były w stanie podołać za każdym razem. Gubiła się pod natłokiem słów i gestów - bo ile mogło minąć od momentu, gdy Herena się od niej odsunęła? Siedem sekund? Teraz, po dwóch mrugnięciach, znów znajdowała się blisko; tak blisko, że czarnowłosa ledwo pojęła, co próbowała jej przekazać.
To chyba ten cały bufon...
Prosto w zakrytą twarz Rainera wbiła się para srebrnych jak łuski nabojów ślepi; sondowały go uważnie, bez zrażenia czy obawy, że uzna to za nietaktowne, niegrzeczne, wręcz bezczelne. Chłonęła jego wygląd i aurę; całą gamę informacji, które wysyłał, po prostu zmierzając w ich kierunku, jakby pragnęła doszukać się w postawie nieznajomego potwierdzenia dla wizji Tohan.
A on się uśmiechał.
Widać to po kształcie; po tym, jak nad chustą pojawiają się ledwo dostrzegalne zmarszczki w kącikach oczu. Ktoś taki był powodem całego zamieszania? Zapalnikiem, od którego Tohan przemieniała się z rozbawionego ratlera w bestię o zjeżonej sierści?
Nie odezwała się do niego od razu; kiedy znalazł się wystarczająco blisko, jedynie przymrużyła mocniej sine powieki, ciągnąc za nim spojrzeniem tak długo, jak nie stało się to niewygodne. Pospieszana przez znajomą wreszcie musiała oderwać wzrok od chłopaka, by przenieść go przed siebie i prawie zadławić się powietrzem.
Trasę od drzwi wejściowych aż po piwnicę przebyła w taktycznym milczeniu - na końcu języka czuła posmak niewypowiedzianych myśli.
Ekspozycja na górze spełniła rolę.
Była przerażona.
Z ironicznym grymasem pozwoliła się sprowadzić schodami; i kiedy znalazły się już na dole - w półmroku, w klimatycznej osłonie, od której mimowolnie cierpła skóra, napinana mięśniami znającymi intuicyjny strach - jej źrenice od razu go odnalazły, podobnie jak kot natychmiast reaguje na wściekle czerwoną plamę lasera drażniącą zmysły, przykuwającą rozproszoną wcześniej uwagę. Otoczenie nagle zawęziło się tylko do jego sylwetki; do włosów, których kolor niemal zlewał się z ciemnością. Do smukłych palców wybijających nieznany nikomu rytm o dębowy blat - ten dźwięk sprawiał, że na moment się zawahała. Gdzieś w gardle zaległo pytanie; dlaczego? - ale nie wypowiada go.
Nie miała czasu.
Ten felerny dywan. Prowodyr całego zamieszania, niszczyciel uśmiechów i zabawy. Wszystko było dobrze, a potem nie wiadomo dlaczego obraz nagle podskoczył jak w zepsutym kadrze filmu; a ona poczuła, że gubi krok, że but, którym przesunęła po podłożu, haczy o coś - o tkaninę, grubą i ciężką - wytrącając ją z równowagi. Z gardła wyrwał się zduszony, niemal niesłyszalny pomruk zaskoczenia, gdy broniła się jeszcze przed upadkiem. Postawiła krzywo stopę na podłożu, sięgnęła po coś ręką.
Na ostatniej prostej uderzyła o coś z głuchym łoskotem - karton. Dźwięk przemieszczania się dziesiątek przedmiotów dotarł do jej uszu akurat, gdy zorientowała się, że zaciska palce na przedramieniu Rainera. Jak za warstwą waty usłyszała szept Hereny: tego bufona, ale głos Tohan znika, gdy wzrok pada na twarz stojącego za nią chłopaka.
Wargi zaciskają się; lekko, ale ofensywnie, jakby wszystko było jego winą.
- Przepraszam. - W głosie nie było skruchy. Stanęła pewniej i dopiero wtedy odsunęła rękę; palce ześlizgnęły się z jego ubrania, tuląc w pięść. Dodała szeptem, by tylko on słyszał: to ciężki dzień. Paznokcie wbiły się we wnętrze dłoni, zostawiając na skórze ślady półksiężyców.
A jednak była tutaj - w tym nieznanym nikomu miejscu, z ludźmi, których ledwo kojarzyła, z przeświadczeniem, że mogło być gorzej, że jej obawy, które zepchnęła gwałtownie poza margines, mogły jednak wysypać się spod bieli obrusa, niszcząc doszczętnie godność.
I wiarę w fizyczne możliwości ciała, gdzie nawet jej własne wydawało się teraz obce, bo zmusiła się, by podejść do stołu, by bezceremonialnie chwycić za oparcie krzesła. A ręce miała zesztywniałe; normalnie łatwo to zrzucić na karb mrozu, ale listopad nie był głównym sprawcą.
Coś innego, niezrozumiałego.
Coś, co wywołało w niej spięcie; ironiczną refleksję, że tak jawnie gardziła zjawiskami nadnaturalnymi - niewytłumaczalnymi i dziwnymi - a przecież sama nie pojmowała, co ściskało ją teraz za gardło jak sznur o fakturze papieru ściernego.
Odsunęła siedzisko obok Nakajimy, bo nie chciała już patrzeć mu w oczy; nie teraz, nie w momencie, w którym musiałaby milczeć, gdyby zainteresował się jej powodem na przyjście tu - choć zakładała, że tego nie zrobi, że zna albo spodziewa się jej odpowiedzi i dlatego lepiej tego nie poruszać; nie psuć niczego przed startem. Dla uspokojenia nabrała tchu, a gdy powietrze przemknęło przez zgniecioną krtań, a ona usiadła wreszcie na krześle, udało jej się rzucić krótkie:
- Cześć.
ubiór (zamiast spódniczki - czarne spodnie; na nogach trapery)
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Nakajima Haru and Seiwa-Genji Rainer szaleją za tym postem.
maj 2038 roku