21 lipca 2035
Noc parna jak oddech składany w późnych godzinach, w lepkich klubach, gdzie oczy zaszłe mgłą alkoholu i zmieszanych z nim narkotyków. Jego ciało obeszłe zapachami innych, pod którymi warstewka potu oraz zwietrzała woń perfum. Spijana przez skórę gorąc ciąży ku wnętrzu, ku kościom, szpik gotuje się jak we wrzątku, gdy powieki opadają nad spojrzeniem ni to złym, ni wyczekującym. Cierpliwość pozostawił w klubie. Pomiędzy mieszającymi się ze sobą ciałami o napiętych mięśniach drgających pod opuszkami mijających je ludzi. I jego dłonie zacisnęły się na obcych biodrach, niby to przypadkiem. A może rzeczywiście los zarządził chciwymi jak u drapieżnika paznokciami. Sięgnęły one pachnącej wódką i erotyzmem skóry, gdy ta nachylała się ku oblepionej rozlanymi drinkami ladzie. Nie czekał i teraz też nie będzie. Na rozchylonych delikatnie ustach kładzie ciche westchnięcie, kiedy drzwi do mieszkania uchylają się przy niemrawym skrzypnięciu.
Wewnątrz równie parno, choć małe, prostokątne okienko umieszczone pod sufitem uchylone. Półmrok rozbijany jest mdławym światłem ulicy jak wodospad wlewającym się do ciasnego wnętrza. Ale zapomni o niewygodzie nocy, która kładzie się nie tylko w pokoju, ale i drga od środka rozgrzanego alkoholem. Jest po drugiej, trzeciej? Niewielki, umieszczony w rogu pomieszczenia zegar miga niebieskawą tarczą, ale rozbiegane spojrzenie nawet się nie stara; myśli nie pognają ku tykającej wewnątrz wskazówce.
— No chodź. — Ciche, ale stanowcze polecenie przepełznie przez gardło, gdy obróci się i na drugiej twarzy pociągłej ni to smutkiem, ni pewnością siebie złoży wyczekujące spojrzenie. Chwila zawahania, gdy legnie wzorkiem w niebieskich jak lazur oczach, ale niepewność znika wraz z dłonią chwytającą materiału tamtego spodni. Jakby mózg się odłączył, przestał funkcjonować i w przygnębionym acz rozognionym spojrzeniu szukał samego siebie. — Powiedziałem, chodź.
I przyciąga go do siebie, samemu lądując bliżej drugiej sylwetki, gdy wolna dłoń natarczywie sięga karku a usta z chciwością wpijają się w te drugie, język wślizguje pomiędzy wargi i przyciska go do siebie w próbie zespojenia dwóch ciał. Powieki mimowolnie opadają, gdy ciągnie ich do środka, w przerwie między sekundami ręką przesuniętą z karku zatrzaskując za sobą drzwi. Głośny grzechot towarzyszy plecom Hime, które nieprzemyślanie przywierają do metalu, bo pędząca siła jego ciała kieruje tym drugim. W głowie szumi krew a ta ręce ciągnie agresywniej, mocniej, bardziej. Nie jest chaotyczny, gdy powracając dłonią do karku wygina jego twarz ku sobie, przygryza delikatnie chłopięcą wargę, zaraz mocniej. Jak zwierzę spragnione sparingu, na własnej ziemi czujące się swojsko, pewniej, apodyktycznie. Palce wsuwają się w długie włosy, pełzną przez skórę, zaciskają na potylicy, gdy nieprzerywany pocałunek zabiera mu oddech, gdy druga z dłoni sięga biodra, gdy w końcu skłania go do uniesienia uda, na którym zaciska szpony niczym ptak pazury na małej ofierze. Głodne ciało przywiera go do drzwi jeszcze mocniej. W skórze przesiąkniętem parnością lata szuka zapomnianej, nieprzyzwoitej dawki intymności, którą chciał mu sprzedać już w toalecie, przelecieć jak niejednego przy basach głośnej muzyki, z jękiem wpajającym się w rytm stóp obijających się niedbale o parkiet. Kurwa. Czy to z ust uleciało przekleństwo, kiedy kciuk ciągnie jego podbródek niżej, bo chce go mocniej, szerzej, językiem wpełzając pod ten drugi. Wbija w niego biodra agresywniej, w końcu, bo może teraz, już bez podejrzanych spojrzeń dłońmi, oddechem, językiem, znaczyć go jak swojego. Bo przecież teraz jest jego. Na tę krótką chwilę, zawieszenie pomiędzy dniami, którego wyprze się już następnego ranka.
— Hime — mówi łapczywie z uśmiechem ciągnącym kąciki wyżej, gdy rozkleja wargi z jego i swojej śliny, twarz od twarzy oddalając o niepotrzebne teraz milimetry. Zanim wypluje to zdanie od tak zaczęte, dla własnej przyjemności zaistniałe w myślach, gdy język badał kształt chłopięcych kłów, dłoń z potylicy przesunie ku chłopięcemu policzkowi. Kciukiem sięga kącika tamtego ust, by zaraz wsunąć go dalej, na szkliwo, ale na tym nie kończy, bo paznokciem haczy o mokry język i po jednym uderzeniu serca wsuwa się pod niego chciwym palcem. Parne jak ta noc powietrze ucieka z ust, przymrużone acz rozgorączkowane oczy śledzą najmniejszy wypiek na twarzy dzisiejszej zdobyczy a podniecenie zbierające się w mięśniach rozgryzione zostaje między zębami. Jeszcze nie. — To czym chcesz się pobawić?
Nachyla się ku niemu z pokusą zlizania zapachu, po raz kolejny zasmakowania ciała, ale tylko ręka, wciąż uwieszona na udzie, zaciska się mocniej, tym samym sugerując wstrzymywane ruchy. Raz jeszcze ciągnie tę nogę ku sobie, gdy druga dłoń wyślizguje się spod chłopięcego języka, łapie przeciwne biodro i ponownie zbliża go do drugiego ciała. Żarliwa potrzeba gnieździ się w podbrzuszu, ciągnie od pępka przez pachwiny, ale jest przecież cierpliwy, prawda? To pomyślawszy wciąż wilgotne od pocałunku usta kieruje ku tamtego szyi, językiem znaczy fragment skóry, który nagryza pospieszne acz boleśnie, ciągnie jego biodra gwałtownie, pozwala im upaść. I tak raz, drugi, trzeci.
@Hime Hayami
Munehira Aoi and Hime Hayami szaleją za tym postem.
Tyka w jego głowie, jak bomba, maltretuje powtarzalnością dźwięku, myśl, której nie potrafi nadać jeszcze kształtu. To mieszanka wybuchowa potrzeb i obaw, dłoni ciągnących ku drugiemu ciału, gdy umysł odcina się od fizycznej przyjemności, tłumiąc nią krzyk odbijający się echem między jednym uchem, a drugim. I ciało to, źródło otępiającego ciepła, rytm serca kompletnie obcego, potrafił przynieść komfortu więcej, niż takie, którego rytm zdążył już poznać. Bo i tutaj właśnie, w sytuacji nieznajomej, we wnętrzu rosło jeszcze jedno uczucie, skacząc po neuroprzekaźnikach i budząc ich zakończenia, jak wojowników do walki o przetrwanie. Ciałka ich, jeszcze wątłe i w niepełni rozgrzane, odbijają się nikle w spojrzeniu, przebić próbują się przez zamglone alkoholem źrenice, walczą i przestać nie zamierzają, dopóki nie zdobędą tego, na czym zależało im najbardziej. Jak języki ognia łapiące się źródła opału i cząstek tlenu, tak ten łapał się ludzi obcych i używek - paliwa i katalizatora.
Podążył za mężczyzną jak za przewodnikiem, nie zastanawiają się nad tym, co stanie się z nimi dłużej, aniżeli tyle, ile trwało przeewaluowanie zysków i ryzyka. Zyskać mógł to, czego najbardziej chciał, czego potrzebował jak powietrza, i choć stracić mógł przy tym dosłownie wszystko, od życia zaczynając, a o godności nawet nie wspominając, tak bliskość obcego ciała, egoistyczna potrzeba oddania kontroli komuś innemu - to grzech, za który pokuty odprawić nie potrafił. Więc pognał, ćma do światła lampki, nie dając sobie momentu nawet na to, by spytać gdzie jest jego źródło.
Drogi nie pamięta. Nie miała znaczenia, w obliczu śliskich potrzeb, tak prostych i zwierzęcych, wyraz którym dawał już od jakiegoś czasu. Objawiały się różnie, w kompletnej bezwstydności ruchów, gdy dłonie bezpretensjonalnie znaleźć potrafiły swoją drogę bliżej, zimne końce palców w kontraście z rozgrzanym brzuchem, badające strukturę żeber skrywanych pod mięśniami. W urywanych zdaniach, prośbach, bo wymagać nie potrafił. Szacunku, czasu. Liczyło się zaledwie zadowolenie drugiej strony, którym później, jak inkub, karmił się, budując niezmiernie niestabilną konstrukcję poczucia własnej wartości, w rytm jednostajnego przestań... przestań....
Proszę, nie przestawaj.
Dopiero w mieszkaniu faktycznie go dostrzega. Srebrzyste spojrzenie, przepełnione emocjami, których nazwać nie potrafił, twarz smukłą, spowitą cienką warstewką mieszkanki potu i narastającego między nimi napięcia, rosnącego wprost proporcjonalnie do dystansu, który poczynał odczuwać. Tak jest lepiej, łatwiej, dzięki niemu nie oponował, wpełzając do paszczy lwa, między zęby jego, teraz zaciśnięte na wardze. Ból ten, ekstatyczny, wyciąga z niego cichy jęk, wokalną prośbę o więcej, mocniej, bardziej, bez żadnej kontroli. Palce, choć nadal zimne, w kontraście znaczą skórę palącymi pręgami, gdy dłonie próbując przyciągnąć drugie ciało bliżej, niż fizycznie było to możliwie. By połączyć mogły się w jedno, wkraść się pod skórę wzajemnie i przebadać budowę dokładniej, dosadniej. Uniesione udo nie potrzebuje dalszych sugestii, by osiąść na biodrze, a koniec języka, jak na zawołanie, ulega pod naciskiem, ze spojrzeniem bezwstydnie wbitym w twarz drugiego; głębokich oddech wypełnia płuca, pali, rozciągając usta w szerokim uśmiechu. Dwa płomienie, schowane pod powiekami, rozpalone już w pełni swej okazałości, niezmącone zalążkami łez kręcącymi się w kącikach. Na pytanie nie reaguje od razu, wpierw zęby zaciskając na skórze, nie za mocno, tyle o ile, w zaczepnym wyrazie.
I po tym dopiero, w mięśniach, których kontrola utrudniona, zbiera wystarczająco siły, by miejsca ich zamienić, a metal mógł ukoić czerwieniejące jeszcze na plecach Goto wstęgi, a sam spływa zgrabnie niżej, ustami znacząc mokrą drogę wzdłuż szyi, językiem, jak pędzlem, malując palące znaki. W gardle zbiera się odpowiedź, choć to nienaturalnie jest zaciśnięte, jakoby przygotowane na ewentualnie, z czasem, zaciskające się na nim palce.
— Czym? — dopytuje, z uśmiechem majaczącym zarówno na ustach, jak i w tonie. Odsuwa się wreszcie, choć nie przyszło to z łatwością - spojrzeć jednak chce na jego twarz, pozwalając, by i on mógł dostrzec rosnące na jego zadowolenie. Pociąga go za oślep, za sobą, tam, gdzie znajdować mogło się łóżko, cel dzisiejszej wycieczki, ostoja, w której to wszystkie emocje miały wziąć górę, pozbawione resztek trzymającej ich w ryzach kontroli. Zmusza go, sugeruje może bardziej, by usiadł na skraju, samemu lądując przed nim na kolanach, w geście najwyższego wyrazu uległości. Palce wbija w uda, twarz przysuwając ku niemu, gdy paznokcie pną się wyżej, w stronę pachwin, w zagłębieniach których usadza kciuki, pozostałości dłoni zaciskając na biodrach — Kim, Keita. I sam powinieneś zadać sobie to pytanie — końce zębów wbijają się w dolną wargę, w twarz bije upał płynący z przebijającym się przez skórę szkarłatem. W oczach miga sugestia, tak wyraźna, oczekująca jedynie zgody na to, by stać się mogła realna.
Podążył za mężczyzną jak za przewodnikiem, nie zastanawiają się nad tym, co stanie się z nimi dłużej, aniżeli tyle, ile trwało przeewaluowanie zysków i ryzyka. Zyskać mógł to, czego najbardziej chciał, czego potrzebował jak powietrza, i choć stracić mógł przy tym dosłownie wszystko, od życia zaczynając, a o godności nawet nie wspominając, tak bliskość obcego ciała, egoistyczna potrzeba oddania kontroli komuś innemu - to grzech, za który pokuty odprawić nie potrafił. Więc pognał, ćma do światła lampki, nie dając sobie momentu nawet na to, by spytać gdzie jest jego źródło.
Drogi nie pamięta. Nie miała znaczenia, w obliczu śliskich potrzeb, tak prostych i zwierzęcych, wyraz którym dawał już od jakiegoś czasu. Objawiały się różnie, w kompletnej bezwstydności ruchów, gdy dłonie bezpretensjonalnie znaleźć potrafiły swoją drogę bliżej, zimne końce palców w kontraście z rozgrzanym brzuchem, badające strukturę żeber skrywanych pod mięśniami. W urywanych zdaniach, prośbach, bo wymagać nie potrafił. Szacunku, czasu. Liczyło się zaledwie zadowolenie drugiej strony, którym później, jak inkub, karmił się, budując niezmiernie niestabilną konstrukcję poczucia własnej wartości, w rytm jednostajnego przestań... przestań....
Proszę, nie przestawaj.
Dopiero w mieszkaniu faktycznie go dostrzega. Srebrzyste spojrzenie, przepełnione emocjami, których nazwać nie potrafił, twarz smukłą, spowitą cienką warstewką mieszkanki potu i narastającego między nimi napięcia, rosnącego wprost proporcjonalnie do dystansu, który poczynał odczuwać. Tak jest lepiej, łatwiej, dzięki niemu nie oponował, wpełzając do paszczy lwa, między zęby jego, teraz zaciśnięte na wardze. Ból ten, ekstatyczny, wyciąga z niego cichy jęk, wokalną prośbę o więcej, mocniej, bardziej, bez żadnej kontroli. Palce, choć nadal zimne, w kontraście znaczą skórę palącymi pręgami, gdy dłonie próbując przyciągnąć drugie ciało bliżej, niż fizycznie było to możliwie. By połączyć mogły się w jedno, wkraść się pod skórę wzajemnie i przebadać budowę dokładniej, dosadniej. Uniesione udo nie potrzebuje dalszych sugestii, by osiąść na biodrze, a koniec języka, jak na zawołanie, ulega pod naciskiem, ze spojrzeniem bezwstydnie wbitym w twarz drugiego; głębokich oddech wypełnia płuca, pali, rozciągając usta w szerokim uśmiechu. Dwa płomienie, schowane pod powiekami, rozpalone już w pełni swej okazałości, niezmącone zalążkami łez kręcącymi się w kącikach. Na pytanie nie reaguje od razu, wpierw zęby zaciskając na skórze, nie za mocno, tyle o ile, w zaczepnym wyrazie.
I po tym dopiero, w mięśniach, których kontrola utrudniona, zbiera wystarczająco siły, by miejsca ich zamienić, a metal mógł ukoić czerwieniejące jeszcze na plecach Goto wstęgi, a sam spływa zgrabnie niżej, ustami znacząc mokrą drogę wzdłuż szyi, językiem, jak pędzlem, malując palące znaki. W gardle zbiera się odpowiedź, choć to nienaturalnie jest zaciśnięte, jakoby przygotowane na ewentualnie, z czasem, zaciskające się na nim palce.
— Czym? — dopytuje, z uśmiechem majaczącym zarówno na ustach, jak i w tonie. Odsuwa się wreszcie, choć nie przyszło to z łatwością - spojrzeć jednak chce na jego twarz, pozwalając, by i on mógł dostrzec rosnące na jego zadowolenie. Pociąga go za oślep, za sobą, tam, gdzie znajdować mogło się łóżko, cel dzisiejszej wycieczki, ostoja, w której to wszystkie emocje miały wziąć górę, pozbawione resztek trzymającej ich w ryzach kontroli. Zmusza go, sugeruje może bardziej, by usiadł na skraju, samemu lądując przed nim na kolanach, w geście najwyższego wyrazu uległości. Palce wbija w uda, twarz przysuwając ku niemu, gdy paznokcie pną się wyżej, w stronę pachwin, w zagłębieniach których usadza kciuki, pozostałości dłoni zaciskając na biodrach — Kim, Keita. I sam powinieneś zadać sobie to pytanie — końce zębów wbijają się w dolną wargę, w twarz bije upał płynący z przebijającym się przez skórę szkarłatem. W oczach miga sugestia, tak wyraźna, oczekująca jedynie zgody na to, by stać się mogła realna.
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Munehira Aoi and Gotō Keita szaleją za tym postem.
- +18:
- Parna, letnia noc zabiera powietrze, wpaja go w trzewia i tam też mości się na bezdechu, kiedy z ust ulatuje ostatnie, głębsze tchnienie. Na moment świat zatrzymuje się, kiedy jego zaszłe procentami oczy lądują na wyzbytej większych emocji twarzy. Zabawne, jak pożądanie, tak prosta a zarazem śmiercionośna siła, potrafi z człowieka wykrztusić ostatnie ludzkie odruchy. Chwyta jego podbródek, wpierw delikatnie, by zaraz opuszkami zarysować żuchwę, wpełznąć za ucho, tam musnąć płatek w przyjemnej teatralności. Gra, która sugerować ma jakiekolwiek między nimi uczucie. Inne, niż pełznące po podbrzuszu pragnienie, które już teraz poruszyłoby biodrami w ruch chłopięcych sapnięć i jęków. Keita uśmiecha się, ale jest to uśmiech skroplony diabelską nutą; bardzo prostą, bo wygładzoną do niczym nieskrępowanych, pierwotnych ruchów ciała. Dłoń w geście wciąż delikatnym zmienia położenie i sięga jego potylicy, na której zakleszcza się, pomiędzy palce łapie długie, przepocone temperaturą, tańcem, ale i samą nocą włosy. Przez czaszkę myśl jak igła, delikatne nakłucie, przebija się, by wybić wyobrażeniami ciut w przyszłość, gdy te kosmyki chwyci w gwałtowniejszym porywie, pociągnie ku sobie, gdy zęby chciwe jak u zwierzęcia nagryzą chłopięcą skórę. Hayami. Imię, które rozmaże się może nie jutro, ale za parę miesięcy. Z pewnością w dniu, w którym utraci życie a zyska nowe. Hime. Dziwne, że jeszcze pamięta jego nazwisko. Może to za sprawą wymienionych nicków w socjalach, które też porzuci, pochłoną je grudniowe śniegi. Ale to jeszcze nie teraz, bo latem 2035 roku wciąż jest zwykłym mężczyzną o zwykłych zachciankach, który przestrach widzi jedynie w duchach przeszłości. Nie tych za cienką granicą świata realnego.
Uśmiech ciągnie kąciki, podnosi policzki, ale w dziwnym zawieszeniu opuszcza powieki na połowę bezwstydnego spojrzenia, gdy ciało bezwiednie wygina się ku jego dłoniom; jak wężom pozwala im wpełznąć na wysokość bioder, musnąć pachwin, ale to wszystko zdaje się być zbyt delikatnym na otumanione alkoholem ciało. Parska ni to rozbawiony, ni z doroślejszą pobłażliwością. Palce jak szpony zacieśniają się na tamtego włosach i podnoszą jego twarz do góry. Do uśmiechu, który nagle niknie, rozpływa się w rozdrażnieniu, jakby chłopak szarpnął nie te struny. A może to gra, do której Keita postanowił dołączyć, gdy chłopięce kolana przy obuchowym stęknięciu runęły na twarde podłoże. Niebieskie oczy mają w sobie buńczuczność, którą chciałby zgładzić bądź połknąć, wziąć dla siebie a z niego wypruć ostatnie oznaki zuchwałości. Bo te mierzią w dziwnym, bo łączącym podniecenie i złość uczuciu.
— Przestań być niesubordynowanym szczeniakiem — mówi cicho, wolno, jak powietrze, które gorące i ciężkie wpływa do pomieszczenia, osiada na rozjebanej kanapie. Porusza się raz, wciąż w dziwnym zawieszeniu, jakby mięśnie miał na granicy zmiażdżenia trzymanej czaski a wyswobodzenia drugiego ciała. — I w takim razie bierz się do roboty.
Brutalność Nanashi, wtedy, gdy świat malował się w barwach surowszych, przypominała gazetowe, codziennie bestialstwo. Miejsce, w którym nie poświęcał chwili na budowanie relacji. Jak teraz, kiedy zirytowanie pojawiwszy się znikąd — tak naprawdę z alkoholu — pozwoliło słowom przegrupować się i wkroczyć na linię przemocy. Już wtedy działał dla Kyōken, czego sytuacja z brunetem jest całkowitą odwrotnością. Dla równowagi, powiedziałby; wytłumaczył nagłe bestialstwa jak to, gdy po słowach na kalkę przelanych z drugorzędnych filmów porno, twarz chłopaka wcisnął prostopadle do swojego krocza, by drugą ręką rozpiąć metalową klamrę paska. Ta opasana ciężkim oddechem z powierzchnią nań skroplonych pragnień poluźniła ucisk w biodrach, pozwoliła palcom rozpiąć guzik i przy metalicznym dźwięku, za szybkim do powolnego zdaje się tykania elektronicznego zegarka, rozpiąć zamek błyskawiczny.
Z ust ulatuje ponaglające cmoknięcie, gdy biały materiał bokserek wysuwa się znad linii czarnych dżinsów; gdy dłoń wciąż zakleszczająca się na włosach chłopca ciągnie go bliżej. Na tyle, by usta sięgnęły skromnego wciąż wybrzuszenia, by dopiero zwilżone wargi, mokry język najpierw kładziony na bawełnie pozwolił mu drgnąć pod wciąż skromnym, za skromnym dotykiem. Kręci głową, spojrzeniem jak mieczem tnąc zgrabny, opadający do jego krocza nos, łapiąc ostatnie krople spojrzenia niebieskich źrenic, gdy szczękę mimowolnie zaciska, mięśniom pozwalając zarysować się mocniej. Szczególnie teraz, gdy w kontraście ciemność nocy i ciepłe światło jednej, nikłej żarówki.
— Dalej poradzisz sobie sam czy mam ci pomóc? — pyta z nikłym ponagleniem, nieświadomie rozluźniając ucisk na szarpniętych włosach, bo ciało, w przeciwieństwie do upojonych myśli, czuje, gdy zadaje drugiemu niepotrzebną krzywdę. Delikatnym więc muśnięciem chłopięcej skroni przeprasza. Ale jego głowa przebywa obecnie w innych sferach; tych utytłanych niepoprawnością, pośpiechem, wyuzdanym z ogłady temperamentem. Palce wolnej dłoni sięgają pod materiał bielizny, by zaraz wciąż wstrzymywane podniecenie ułożyć na dolnej wardze Hime. Przy niepełnym wzwodzie chce go poczuć bardziej, mocniej, stwardzieć przy ciepłym oddechu i języku śledzącym kształt prącia. Całości towarzyszy wyczekujące, wstrzymywane westchnięcie.
Zadziwiające, jak bardzo zmienił się jeszcze tego samego roku.
Munehira Aoi, Hime Hayami and Yuri Chie szaleją za tym postem.
- +18:
- Poddać się. Tego właśnie potrzebował, kompletnie dać ponieść emocjom i potrzebom, by te oderwać go mogły od narastającej za ścianami mieszkania rzeczywistości. Tej bolesnej, żywej, ucieczka od której zdawać się mogła niemożliwa. Między nią, a sytuacją, która rozsadzona przed nim była pewnie, chciał postawić ścianę, schować się za nią, palce wszczepić w mokrą skórę, utonąć w jej zapachu wymieszanym z wódką i tytoniem. By dwa ciała mogły się połączyć w najprostszej z potrzeb, by każda nieubłaganie następująca po sekunda tego szaleństwa mogła wyłączać kolejne bezpieczniki. Jak ten pierwszy, czujność, omamiona rosnącym bólem, któremu poddał się bez żadnej formy kontroli, gdy ten rozchodził się po skórze głowy, posłusznie odgiętej twarzy, na której szerzył się uśmiech błogi, a spojrzenie, dwie perliste tonie, zajść mogły łzami. By te mogły spłynąć po policzkach i osiąść w kącikach ust, a ciało, niesione dreszczem, wierzgnęło pod napływem słów. Szczeniak. Mógłby i w odpowiedzi zaskamleć, gdyby tylko ponownie chciał go tak nazwać. Nieważne też było to, kto go tym określeniem nazwał, nieważny było drugi byt, bo skupić chciał się jedynie na masochistycznej przyjemności, którą mógł mu przynieść. I choć, wydawać się mogło, rola jego, tak uległa i bezbronna, za zadanie oddać miała się drugiemu, usłużyć i zadowolić, tak wszystkie gesty płynące z pozycji, na którą sam się zgodził, napawały go swoistą formą ulgi. Bo to nie on musiał przejmować się wszystkim, stawał się jedynie narzędziem całego procesu i, niezależnie od tego, jak uwłaczające to było, tego właśnie chciał. Potrzebował, jak powietrza wypełniającego płuca, gęstego od wilgoci i ich wspólnych oddechów.
Głowa jego, jak pusta przestrzeń dzwona, odbija jedynie dobiegające dźwięki. Nie protestuje też, z twarzą tuż przy kroczu, gdy policzkiem gładzi materiał bielizny, a rzęsy opadają nad wpół otwarte oczy. Palce, nadal osadzone przy biodrach, zaciska mocniej, lecz w żadnej formie protestu, trzyma się ich tak, jak resztkami siły próbował łapać się własnej świadomości, zamglonej alkoholem, coraz to bardziej nieuchwytnej. Ciepłym oddechem obejmuje przyrodzenie, skrytym jeszcze, napawa się napięciem grzejącym własne podbrzusze, tą cienką granicą i niedomówieniem, które jeszcze między nimi wisiało. Darzy go wrażliwością, bo nie chce tej linii przerwać przedwcześnie, końcem języka znacząc materiał, końcem palców zsuwając spodnie niżej, tak, by nie przeszkadzały. Na krótkie muśnięcie nie reaguje, bo nie jest mu teraz potrzebne. Skupiony jest na czym innym, przejęty wizją przyszłości i momentem, w którym sam dostanie to, czego pragnie najmocniej.
— Poradzę — przytakuje krótkim westchnięciem, gdy spojrzenie znów, na zaledwie chwilę, spogląda wyżej, na twarz mężczyzny, gdy jego własna spowita jest w uśmiechu który, choć usilnie próbuje, nie jest w stanie sięgnąć oczu. To rozpalone są innymi emocjami, tymi najszczerszymi i najmocniejszymi, ukrócone, gdy znów twarz opada niżej. Nie jest pewien, czy gdyby odmówił, tak łatwo by uciekł, jednakże, nie próbuje. Grzecznie rozsuwa usta, język wysuwa dalej, przyjmuje ciepło skóry z wdzięcznością, którą planuje odwzajemnić, gdy nos przysuwa się do brzucha i zostaje tam na kilka chwil. Ruchy z początku ma powolne, gdy z dokładnością bada koniuszkiem języka teksturę, pozwalając, by z każdą chwilą napięcie rosło. Wyczekuje tego, stara się, by miejsca w ustach było coraz mniej, by w końcu móc złapać podstawę w dłonie i na kilka chwil ich ruchem zająć mężczyznę, usta przenosząc wyżej, by kolejne mokre ślady zostawić na brzuchu czy wyżej jeszcze, na sutku. Zaczepia o niego zębami, z jedną dłonią na kroczu, drugą przytrzymując koszulkę, ciepłymi westchnięciami owiewając wilgotną skórę.
— Poczekaj chwilę —
Zbiera się w końcu w sobie, na tyle, by unieść się z podłogi i pozycję swoją zmienić na jego kolana, tak, by nogi jego własne znów mogły objąć biodra. Nie chciał tego jeszcze kończyć, doprowadzić go do orgazmu, gdy sam nie dostał nawet zalążka tego, co miejsce jeszcze mieć mogło. Potrzebował jego dłoni na sobie, by zostawił bolesne ślady, posiadł go tak samo mocno, jak ten mocno chciał się temu oddać. Po drodze gdzieś zgubił już ubrania, odrzucił je na bok, zostając zaledwie w samych bokserkach, których czarny materiał odcinał się od jasnych bioder skąpanych w wielokolorowych wzorach. Chciał kolejnych pocałunków, które brał bez opamiętania, cichych westchnięć, bycia jeszcze bliżej. Wrócił dłonią niżej, ujmując w palce przyrodzenie, z ruchem rytmicznym, choć powolnym. Na tyle, by napięcie utrzymało się, lecz nie zakończyło za szybko. Gorąc, który trzymał go za biodra był nie do zniesienia, nie pozwalał już myśleć logicznie. Oddech zrobił się jeszcze cięższy, gdy skulony, z ustami przy szyi wyszeptał cichą prośbę:
— Dotknij mnie, proszę. Bo nie wytrzymam.
@Keita Gotō
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Warui Shin'ya, Munehira Aoi and Gotō Keita szaleją za tym postem.
maj 2038 roku