Prawdopodobnie jedno z najmniejszych mieszkań rogowych mieszczących się w budynku. Na pierwszy rzut oka wydaje się opustoszałe – w oknach rzadko świecą się światła (albo ich nie widać przez zasłony/rolety/żaluzje), drzwi frontowe wydają się nietykane przez nikogo przez miesiące, a listy potrafią leżeć na wycieraczce zdecydowanie za długo. Wydawać by się mogło, że właściciel apartamentu tylko w nim pomieszkuje, aniżeli faktycznie w nim mieszka. Albo bardzo ceni sobie prywatność.
Wnętrze jest przytulne – ściany zdobią różnorakie obrazy, na podłodze ułożone są zawsze ciepłe (za sprawą ogrzewania podłogowego) panele, a automatyczny odświeżacz powietrza co godzinę rozsiewa świeży zapach, który utrzymuje się aż do następnego włączenia urządzenia. Nie brakuje też sztucznej roślinności, która doskonale imituje prawdziwą zieleń i kwiaty. Mieszkanie jest skąpo oświetlone – nawet po zapaleniu lamp ich delikatne, pomarańczowe światło nie jest w stanie stuprocentowo rozgonić ciemności.
Powalił się na łóżku, żeby poleżeć bez celu. Początkowo wpatrywał się w biały sufit, okrywając się przy okazji miękkim kocem. Z chwilowego zamyślenia wyrwał go zegar, sygnalizujący wybicie pełnej godziny. Spojrzał leniwie w stronę urządzenia – robiło się późno, ale nie na tyle późno, by zakończyć ten dzień. Przez kilka następnych minut leżenia zdążył się już rozleniwić, więc żadne bardziej ambitne zajęcie nie wchodziło w grę. Nic dziwnego, że podjął się chwycenia za książkę, którą zaczął czytać kilka dni wcześniej. Tym razem postawił na kryminał – dość lekki do czytania, z elementami fantastycznymi. Zwykle jego wybór padał na literaturę naukową, bo lubił stale uzupełniać swoją wiedzę, ale czasami w jego życiu były momenty, w których musiał zwyczajnie odpocząć, odciąć się od całego medycznego świata i po prostu odetchnąć. I ten dzień miał być właśnie takim dniem.
Nie spodziewał się żadnych gości, bo bardzo rzadko ktokolwiek stukał w jego drzwi. Swoje mieszkanie traktował głównie jako miejsce do składowania różnych rzeczy. Bardzo często zdarzało się, że spał gdzieś na kanapie w szpitalu albo po prostu przez natłok obowiązków nie wracał do siebie. Jego skrzynka na listy bywała przepełniona reklamami i zaległą pocztą, którą zwykle odczytywał z kilkunastodniowym opóźnieniem. Każdy mieszkaniec bloku doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że za drzwiami z wyrytą ósemką nie powinno się spodziewać właściciela, bo już z zewnątrz lokum wyglądało na opuszczone. Zza drewnianej dykty zwykle nie dobiegały żadne odgłosy, a wszechobecny w oknach mrok stał się widokiem, do którego już wszyscy mogli się przyzwyczaić.
Tym razem było inaczej.
Tym razem lokator sławetnej ósemki był w mieszkaniu.
Hecate Black, Ejiri Carei and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Musiała przyznać, że pierwsze wrażenie, napełniło ją paradoksalnym podziwem - dla piękna widoku i kontrastu, jaki oddzielał dwa tak skrajne w wyrazistości i symbolice - kolory. Piekący ból pojawił się potem, orientując, gdzie znajdowało się źródło gęstych kropel, które ściekały już na podłogę, torując sobie ścieżkę, przez wnętrze dłoni, drobny nadgarstek, zahaczając o przedramię, znacząc głodem czerwieni podwinięte rękawy i w końcu, zbierając się lepką plamą, nurkowały w dół. Stłumiła jęk, zagryzając zęby i w pośpiechu, wciąż idąc boso, starała się zatamować krwawienie drugą ręką. Wystarczająco, by dostrzec do kuchni, wcześniej porzucając narzędzie własnej zbrodni. Przez palce przeciskała się sącząca wilgoć, ale zdążyła chwycić czysty, kuchenny ręcznik. Nie było jej słabo na widok krwi, a prawdopodobnie z samego wrażenia, przejmując się też kocurem, który wyczulony na drażliwą woń, kręcił się pod nogami, miaucząc. Sięgniecie apteczki i poradzenie sobie samej, wymykało się z zasięgu. Zanurzona pod kran z wodą dłoń, zapiekła bardziej, a krew, nie przestawała płynąć.
Próbowała zapanować nad drażniącym skórę niepokojem, nad drżeniem liżącym kark, odbijając się szumem uderzeń w piersi. Zdecydowała w nagłym odruchu, poszukać pomocy - na dole, przy recepcji, wciąż powinien byc strażnik. Wystukanie czegokolwiek na zblokowanym ekranie telefonu, graniczyło z jakimś śliskim cudem. Porzuciła więc komórkę, pozostawiając na niej rozmazaną smugę i papilarny ślad, by wymknąć się za drzwi - najpierw na korytarz, z przyspieszonym namysłem, chcąc zbiec na dół. A chociaż przyzwyczajona była, ze na piętrze, zazwyczaj była sama, ledwie pamiętając o istnieniu sąsiada - ducha, to smużenie światła, tak widoczne w półmroku wąskich ścian, kazało jej wierzyć, że tym razem - lokator był na miejscu.
Z płochliwą nadzieją, obróciła się w miejscu, przesuwając bliżej drzwi. Owiniętą w ręcznik dłoń przyciskała do siebie. Było jej w jakiś sposób wstyd, ale drugą dłoń zawiesiła nad płaską powietrznią, w końcu nierówno uderzając. Echo, niemal odbiło się - tak od ścina korytarza, jak i jej własnej głowy - P-przepraszam, ale potrzebuję pomocy - wydukała, nie będąc pewną, czy właściciel zamieszkujący ósemkę, w ogóle ją usłyszał. Musiała zaczekać. Trzy urwane oddechy, by usłyszeć gdzieś w tle miękkie kroki - Jestem sąsiadką - niecodzienny sposób na nawiązywanie znajomości, bo zamiast prosić o szklankę cukru, w palcach zaciskała pęczniejący od krwi materiał. Robiło się jej mdło i czuła, jak bladość nabiera intensywności. Z wrażenia.
@Sugiyama Nobuo
Sugiyama Nobuo ubóstwia ten post.
W momentach, w których był tak skupiony nie zapominał o otaczającym go świecie kompletnie – wszystko zdawało się do niego docierać z opóźnieniem, jak przez gęstą mgłę, ale ostatecznie i tak do niego trafiało. Może właśnie dlatego wychwycił bliżej niezidentyfikowany szept dochodzący spod jego drzwi. W tej ciszy nietrudno było mu dosłyszeć, że coś się dzieje. I nawet jeśli dźwięk w pierwszej chwili zdawał się być zniekształcony, to był pewny, że to nie żadne przesłyszenie.
Z lekkim zrezygnowaniem odłożył książkę na bok, zaginając uprzednio róg strony, na której skończył. Podparł się dłońmi, by leniwie unieść zapadające się miękkim materacu ciało. Jego bose stopy opadły na chłodną posadzkę. Wstał naprawdę szybko, kompletnie ignorując fakt, że ma na sobie jedynie koszulkę na ramiączkach i przykrótkie szare spodnie dresowe. Jakoś niespecjalnie dbał o swoją prezencję podczas tych najleniwszych dni, które niemal w całości spędzał w domu.
Wystarczyło zaledwie kilkanaście kroków, by znaleźć się przy drzwiach.
„(...) sąsiadką.”
Usta wykrzywiły mu się w wymuszonym uśmiechu, kiedy jego wątpliwości zostały rozwiane. To jedno, kluczowe słowo w zupełności mu wystarczyło, ale dla pewności spojrzał jeszcze w wizjer, żeby nie tylko uszy, ale też oczy miały swój niepodważalny w żaden sposób dowód.
Schylił się, by sięgnąć po jednorazową maseczkę, którą od razu założył, zakrywając częściowo twarz. W korytarzu miał zawsze zapas. Zawsze kiedy otwierał komuś drzwi wolał zakryć swoje blizny – dla świętego spokoju. Dużo łatwiej było mu się wytłumaczyć z chirurgicznej maski, niż z zbliznowaciałych warg. Poza tym nie z każdym chciał się dzielić historiami ze swojego życia. O jego wypadku słyszeli nieliczni. Tej jedynej, najprawdziwszej wersji prawdopodobnie nie poznał nikt.
Kiedy jego oczy ujrzały dziewczynę z dłonią zawiniętą w ubrudzony szkarłatem ręcznik nie musiał wiedzieć nic więcej. Głęboko zakorzeniona w nim empatia zdołała wydostać się spomiędzy całego brudu, który ją przysłaniał. Była jak niespodziewanie ożywiony w halloweenową noc truposz, wygrzebujący się z grobu. Bo niewątpliwie miał w sobie wiele współczucia dla innych, nawet jeśli wraz z upływem lat większość rzeczy przestawało na nim robić wrażenie. Ale ta dziewczyna... wydawała się taka przejęta. Przez zniekształcającą soczewkę wizjera udało mu się dostrzec ten niepokój, bezradność, która ukierunkowała kroki nieznajomej w stronę jego mieszkania.
Pospiesznie przekręcił klucz, ostrożnie otwierając drzwi, żeby przypadkiem nie przestraszyć dziewczyny. Powitał ją skromnym uśmiechem, który widoczny był jedynie poprzez drobny ruch niebieskiej maseczki. Bez jakiegokolwiek uprzedzenia złapał ją za rękę, próbując odsłonić chłonący czerwień materiał, by móc spojrzeć na ranę.
– Spokojnie, nawet nie będzie trzeba szyć – powiedział, chcąc ją uspokoić. W tamtej chwili mogła sobie nawet nie zdawać sprawy, że... lepiej trafić nie mogła. Że jej sąsiad jest medykiem, który powinien sprawnie sobie poradzić z rozcięciem. W końcu podczas swoich codziennych zmagań zajmował się znacznie poważniejszymi obrażeniami. – Wejdź, na prawo jest łazienka. Tam jest też najlepsze światło – dodał dość prędko, zapraszając ją do środka. Chciał też przygotować ją na podróż przez pomieszczenia skąpane w półmroku. Żarówka w korytarza nie dawała od siebie zbyt wiele, a z sypialnie lekarza dochodziły zaledwie drobinki światła. Musiał ją pokierować, dlatego gdy tylko weszła do środka od razu zamknął drzwi i stanął stosunkowo blisko, by móc być jej przewodnikiem. Łaźnia nie była daleko, ale na nieswoim terenie każdy mógł się zgubić.
– Jak to się stało?
Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Niepewność kołysała ramionami, które unosiła w spięciu, jakby w ten sposób mogła zatamować sączącą się krew. Materiał zwinięty wokół dłoni, wcale jednak magicznie nie był czystszy, klejąc do skóry wilgotne fragmenty i zmuszając zmysły do alarmującej czujności. Nie powinna była reagować paniką, zdarzały jej się rannym ukłucia, opatrywała nawet cudze rany, znaczące się smugami jeszcze jakiś czas, gdy chłopięce ciało zniknęło z kanapy, pozostawiając za sobą nikłą mieszankę woni, niekoniecznie związaną z metalem szkarłatu. Tym razem, sama potrzebowała pomocy, z próżną próbą radzenia sobie samej. To symboliczne światełko, za który podążyła jak przysłowiowa ćma, jarzyło się pod drzwiami sąsiada, którego postać zdawała się niemal nienaturalna. Zdążył ją przyzwyczaić, że na piętrze bywał rzadko. Albo - bywał w czasie, gdy nie umiała zarejestrować cichej obecności.
W niecodziennym zawieszeniu decyzji, tkwiła pod wejściem z niepewnością malowaną nie tylko na rozszerzonych blikiem mdłego światła, gdy otworzyły się drzwi, ale i krótkim momencie drgnienia, które sugerowało niezrealizowaną bo i nieracjonalną myśl, by umknąć, nim właściciel mieszkania ujawni się. Z westchnieniem opadłym na rozchylone wargi przyjęła fakt, że mężczyzna jednak jej otworzył, rozpraszając jednocześnie pierwotne wahanie. Wciągnęła jednak powietrze, ze świstem powtarzając jeden, wybijający się ponad zdanie wyraz - Szyć? - nie spodziewała się, że dotyk, chociaż pewny w ruchach, był kojąco wręcz delikatny, niosąc w zetknięciu z rozgrzaną skórą, przyjemny chłód.
Dopiero pociągnięta do wnętrza pomieszczenia, uniosła wzrok, by zderzyć się z podobnym dotykowi - malowanych chłodem szafirem źrenic. Nim wejście za plecami zostało zamknięte, poczuła ulotną woń, czegoś, co nieodmiennie kojarzyło jej się ze szpitalem. I ciężko było jej się pozbyć odległe echa wspomnień, które wykręcały myśli w niekoniecznie pozytywnym kierunku. Rzeczowy, chociaż przyjemny w brzmieniu ton głosu, miał dziwnie łagodzącą manierę, jakby nawykłą, do prowadzenia z kłopotów pacjentów. A to sprawiało, że łatwiej było jej postąpić dokładnie z instrukcją, gdy wskazał jej stronę, w której znajdowała się łazienka - Nie... nie chciałam niepokoić, ale... - zaczęła z urwanym tłumaczeniem, gdy przekroczyła próg, wędrując za swoim wybawicielem, który - nie tylko wydawał się, ale i musiał sporo wiedzieć, na temat ran, bardzo szybko oceniając jej stan i wyznaczając kolejne kroki. Trzymała się blisko, wciąż, mimowolnie, zaciskając zranioną dłoń w kolejnej obawie, że sącząca się kropla, zabrudzi podłogę.
Pozostawiona w półmroku przestrzeń, nie była nieprzyjemna, bardziej nawet działając łagodząco na jej zmysły. Ostre światło, szybo wytrąciłoby ja z chwiejnej równowagi utrzymywanego w ryzach spokoju. Nawet, jeśli czuła drobiny piekących słono kropel, które chciały wymknąć się spod powiek - P-przycinałam płótno - odezwała się wolno zerkając to na zgarbioną przy niej sylwetkę, to na cel ich krótkiej wędrówki, starając się nie rozglądać wścibsko po zanurzonym w półmroku otoczeniu - okazało się, że byłam bardziej niezdarna, niż myślałam, ale... zdarzyło mi się to pierwszy raz - być może niepotrzebnie się tłumaczyła, ale wstępująca na język niezręczność, musiała wiązać się ze wstydem, który - podobnie do barwionej czerwienią chustki, teraz zajmował różem blade policzki - Pan... się na tym zna? - zapytała, po czym wciągnęła nerwowo powietrze - to znaczy... nie na płatnie chyba? ... tylko na ranach? - zatrzymała się, dając swemu gospodarzowi, by otworzył drzwi i wprowadził ją do pomieszczenia, które tym razem zalać miało się jasnością - jeśli mogę zapytać - doprecyzowała, mrugając spiesznie w jednoczesnej potrzebie rozmycia mgiełki łez i mimowolnie działającego w niej, skrępowania.
@Sugiyama Nobuo
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.