Neon roses after my mind. Wanna feel like you feel tonight
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Inamori Kaoru

Pią 13 Sty - 0:17
21.12.36

  Dochodziła godzina szesnasta, kiedy stanął w progu pokoju,
  pieczary,
  Sei i wlazł jak do siebie. Nie miał problemów z przedostaniem się do środka, bo bez trudu przekonywał wszystkich po drodze, których to interesowało, że jest pilnym studentem, tak pilnym, że nawet dostał numer telefonu kogoś o imieniu Asahi, za który podziękował z uroczym uśmiechem, przeczesując jasne włosy i przelotnie dotykając kołnierzyka wspomnianego człowieka.
  W dłoni trzymał reklamówkę z przekąskami, które kupiła mu w nocy Eri. Dwa suchary, które zjadł przed wyjściem wystarczyły mu aż zanadto, więc wszystkie łakocie miał zamiar wcisnąć w łapki Sei. Odszukał go wzrokiem i dłuższą chwilę utkwił spojrzenie niebieskich oczu w dobrze znajomym ciele, kulącym się przed komputerem. Westchnął z uśmiechem na ustach i wszedł, popychając drzwi, które zamknęły się za nim z trzaskiem.
  一 Ale tu ciepło 一 powiedział, rzucając reklamówkę na biurko. Rozpiął kurtkę, którą zaraz zsunął z ramion i rzucił na łóżko. Bez swojego płaszcza czuł się dziwnie nagi, ale dopóki go nie zszyje, to niestety musiał zadowolić się innym odzieniem 一 krótką, błyszczącą granatową kurtką bez kaptura. Pod spodem miał czarną, dopasowaną koszulą.
  一 Sally, skarbie. Puść jakąś energiczną muzykę, proszę 一 powiedział, odgarniając niesforne kosmyki włosów z czoła. Podszedł do fotela, na którym siedział Sei, stanął za nim i wsunął mu dłonie na ramiona, po czym opuścił je na jego tors po materiale bluzy i zatopił nos w zagłębieniu jego ramienia i szyi, by zaraz złożyć na ciepłej skórze delikatny pocałunek. 一 Pięknie pachniesz 一 szepnął, przymykając na chwilę oczy, a gdy z głośników popłynęła muzyka, wyprostował się i poruszył w jej takt, odchylając głowę.
  Przy nim zawsze czuł się tak, jakby cała reszta świata nie istniała. Był sobą, po prostu.
  Lepszym sobą.
  Lepszym dla niego.
  Nie myślał o tym, co robił zeszłej nocy i o tym, co będzie robił kolejnej. Przez te kilka godzin, które spędzał razem z Yakishimaru, oddychał pełną piersią, ciesząc się zapomnieniem i garstką przyjemnych wspomnień, które z nim dzielił. Chłopak był lepszy od narkotyków. Kaoru był na haju bez zjazdu na sam koniec. Tutaj nie był kurwą. Był motylem, kolorowym, nie czarno-białym, jak na ściana burdelu, w którym mieszkał w poprzednim życiu.
  Obrócił się i uniósł ręce nad głowę, wykonując kilka tanecznych gestów, podśpiewując pod nosem, kompletnie nie przejmując się tym, że szwy na ramieniu rwą. Tutaj nawet ból nie miał znaczenia.
  Mógł tańczyć, śpiewać, płakać, krzyczeć lub po prostu milczeć, kuląc się gdzieś w kącie jak cień człowieka, którym kiedyś był. Mógł się śmiać swobodnie, obnażając wszystkie swoje wady i zalety. Potrzebował tego tak, jak potrzebował człowieka, który zamieszkiwał ten pokój. Nie wiedział kiedy to się stało, ale jednego był pewny 一 nigdy nie spotkało go nic lepszego.



@Yakushimaru Seiga
Inamori Kaoru

Warui Shin'ya and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiga

Sro 8 Lut - 3:52
   Cisza przerywana pojedynczymi kliknięciami myszki, czy miarowym stuknięciem w ten, czy tamten klawisz była łagodna i potrzebna. Cisza, która powinna uspokoić wwiercający się  w czaszkę gorący pręt, promieniującym bólem rozchodząc się po całej kopule. Za mało snu? Nie, tego miał ostatnio w nadmiarze. Sześć godzin to zawsze lepszy wynik i o wiele zdrowszy niż standardowe cztery. Cztery, do których przywykł i które nie wywoływały szoku organizmu, tak jak robiły to sześć. Spiralne sześć. Wirujące, z okrągłym brzuszkiem, bez żadnego kątu prostego; mogłoby się nie kończyć, tylko zawijać się i zawijać tak w nieskończoność... Powolne przesunięcie się powieki po suchej gałce ocznej przywróciło rozbiegane myśli, łapiąc je gwałtownie, jak matka niesforne dziecko za rączkę, to dziecko, które prawie już wyskoczyło na jezdnię przed nadjeżdżający samochód. Śpieszyło się, już chciało przejść, już chciało dalej biec; a więc tak, śpieszyło się, tak jak i Seiga, chociaż z tą różnicą, że w jego twarzy i ruchach nie odbijało się nic poza skupieniem i względną stagnacją. Usta jedynie sięgały ku metalowej słomce przechodzącej przez otwór w puszce z energetykiem, obejmując ją ciasno, kiedy źrenice nie potrafiły się pożegnać z migającym tekstem na dwóch ekranach. Linijki drobnego tekstu raz pędziły szaleńczo, raz powoli płynęły pod ruchem długiego palca przesuwającego się po kółku myszki. To cholerne wrażenie piachu w oczach... Spróbować ocenić, kiedy mija mniej więcej minuta i złączyć powieki w mrugnięciu. Zmusić się do niego. Tylko jak ocenić czas, kiedy on przelewał się przez palce, lał się i niknął, a i tak będąc jedynie śmiesznym konceptem — który Seiga najchętniej rozpieprzyłby i starł z ludzkich umysłów, zepchnął w niepamięć i pozwolił trwać w należyty sposób. Poza czasem. Poza jego sensem, poza jego sztywną ramą, poza ruchem słońca na niebie i śledzącym go księżycem...
   Trzask.
   Huk drzwi z impetem wgryzających się ponownie we framugę.
   Szczęka automatycznie spięła się, kiedy przez ramiona przeszedł nieprzyjemny dreszcz wywołany zaskoczeniem.
   Nienawidził tego.
   Kciukiem i brzegiem wskazującego palca lewej dłoni, przetarł powoli grzbiet nosa, unosząc subtelnie oprawki czarnych okularów ku górze. Nie ważne, czy był to Kaoru, czy członek szanownej rodziny królewskiej — te marne kilkanaście zacienionych metrów kwadratowych należało tylko do niego. Yakashimaru był terytorialny, jak wiejski pies kłapiący pyskiem oblepionym pieniącą się śliną, bo ktoś podchodzi zbyt blisko JEGO budy. Oddech. Głęboki i zakończony przeciągłym westchnieniem, bo słowa ze strony tego ślicznego Kaoru płynęły w powietrzu słodko, chociaż nie powinny. Powinien szanować ciszę, bo ta nie należała do niego tylko do Seigi. 
   Obręcz kolorowych tęczówek oparła się na przejrzystej reklamówce, kiedy jedna z brwi chciała unieść się ku górze, ale koniec końców pozostała niewzruszona, bo bazaltowa główka szpilki, ta nieruchoma źrenica utkwiona w szarości przenikającej przez zieleń, opadła na przesuwające się przez tors smukłe przedramię Inamoriego. Dlaczego odnosił wrażenie, że Inka był czasami jak wąż, cukrowa żmija, która sączyła na język truciznę; taką, przed którą nie chcesz się nawet bronić, bo jest pyszna, bo jest rozkoszna i jedyne co jesteś w stanie zrobić to wyłącznie otworzyć szerzej usta i poprosić o więcej.
   Nie poruszył się. Nie, kiedy ten do niego przylgnął, nie wtedy kiedy na skórze poczuł ciepły pocałunek.
   Cisza, już całkowicie utracona — pierwszy dźwięk basu zadrgał w powietrzu, a Seiga poczuł się zdradzony przez samą Sally przez to piknięcie świadczące, że usłyszała; Sally, która przecież należała do niego i była częścią niego samego, więc powinna zrozumieć, że to nie czas na to; że na to nigdy nie ma czasu. Na uczucia, które mogą zranić, na dotyk, który może wyrządzić krzywdę i zdusić pod swoim ciężarem tę delikatność, jaka zamknięta była pod jaśniutką skórą Kaoru, napięta na linii każdej bielutkiej kości.
   Jeżeli chce tańczyć, niech to robi. Jeżeli chce śpiewać; niech śpiewa. On to przetrwa. Ulegnie. Mógł to dla niego zrobić. Mógł zrobić dla niego wszystko... Przecież wiedział, że to prawda, przecież wiedział, że gdyby musiał, złożyłby najwyższą ofiarę, żeby go tylko uchronić. Więc szczęki znowu się zacisnęły, bo Yakashimaru nie mógł znieść myśli, że na to pozwolił. Ten słodki, cukrowy wąż owinął się ciasno, zbyt ciasno wokół każdej jednej myśli.
   Okręcając się na fotelu frontem w kierunku Inki, Seiga wsunął obie dłonie w kieszenie bluzy, odnajdując im tam bezpieczne schronienie, kiedy to kciuk lewej dłoni przesuwał się po gładkim pierścieniu na palcu wskazującym, obracając go na wytatuowanej skórze.
   " Zszywam sobie ramię, a ty co porabiasz?"; literki wiadomości zdawały się nadal trwać w oku, jakby przeczytał je kilka sekund temu; a mimo wszystko pląsał i wił się, jakby nic mu nie dolegał, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Nie pytał o to, co się stało — chociaż chciał wiedzieć. Gdyby jednak zdradził się, że wie o tej przeklętej ranie, ta słodka dziecięca ufność chłopca do Sally prysnęłaby jak bańka, a do tego Seiga nie mógł dopuścić.
   Tył czaszki oparł się o wezgłówek fotela, kiedy to długa prawa noga zaparła się kostką na lewym kolanie, pozwalając sylwetce oprzeć się nieco wygodniej w siedzisku, wkleić się plecami w oparcie. Zesztywniał. Ile trwał w jednej pozycji? Godzinę? Dwie? Wszystko wydawało się siąknąć w eter jak w gąbkę...
   Ostatnie tony piosenki lały się ciurkiem i jakoś dziwnie przyklejały do ucha; nie chciał tego kończyć,  choć wiedział, że musi.
     — Sally, wyłącz. — Mrukliwy głos, bo objęty chrypą, nawarstwiającą się przez godziny milczenia, przedarł się przez ponownie, na nowo rozpędzającą się melodię, która teraz zerwała się i z poprzednim, już wcześniej zasłyszanym plumknięciem ulecieć w niepamięć, jak i jego cisza, którą zaburzył sobą Kaoru, do którego zwróciły się kolejne słowa, już łagodniejsze, już nie tak ochrypłe, ale nadal sztywne, niczym zamknięte w betonowej formie.  — Dobrze Cię widzieć Seiga, przepraszam, że pieprznąłem tak drzwiami, że szyby na wszystkich piętrach pewnie wywaliło z framug, tak samo, jak Twoje bębenki. Już nigdy więcej tego nie zrobię, chociaż obiecuję to za każdym razem. — Kciuk zaparł się na rozgrzanej obręczy pierścienia, wchodząc wręcz krótkim paznokciem pod metalowy brzeg. Nie mógł go traktować łagodniej, nie mógł go dopuścić do siebie nawet na milimetr bliżej i głębiej w rozedrgane wnętrze. I chociaż przemawiał znudzonym głosem, przez okrągłe obsydiany utkwione w pstrych tęczówkach, przedarło się błyśnięcie, ożywienie, które łudził się, że nie będzie dostrzegalne w refleksach światła odbijających się od szkieł okularów.

@Inamori Kaoru
Yakushimaru Seiga

Inamori Kaoru ubóstwia ten post.

maj 2038 roku