Lionel Beaufort
24.07.2012
Miejsce urodzenia
Rennes, FrancjaMiejsce zamieszkania
Nanashi Grupa
-Stanowisko
-Zawód
włamywacz, złodziej, rabuśKolor włosów
jasny blondKolor oczu
zieloneWzrost
181 centymetrówWaga
70 kilogramówZnaki szczególne
» jasne włosy średniej długości, grzywka często opadająca na malachitowe oczy; » obkolczykowany – przekłute uszy, brwi i warga; biżuterię przemienia, zakłada i zdejmuje na różne sposoby, trudno ujrzeć go kilka dni z rzędu w tej samej kombinacji kolczyków; » nie mówi po japońsku (zna tylko swój ojczysty język [francuski] i naprawdę podstawowe wyrażenia po angielsku); » nos i policzki oprószone niewielką ilością bladych piegów; » nie rozstaje się ze swoim wisiorkiem – ciężką kłódką na grubym łańcuszku.„Personne ne se souvient des lâches.”„Nikt nie pamięta tchórzy.”
Kiedy ojciec wyciągnął dłoń w jego stronę świat zatrzymał się w miejscu. W oczach mężczyzny widoczne było przerażenie – zdawał sobie sprawę, że widzi swojego syna ostatni raz. Do oczu szybko zaczęły mu napływać łzy, które całymi strumieniami spływały po brudnych od krwi policzkach. Spomiędzy ust próbowały ujść jakieś słowa – prawdopodobnie te ostatnie, pożegnalne. Głos grzązł mu w gardle. Charczał z bólu, bo im dalej próbował sięgnąć dłonią, tym większy ból przeszywał jego ciało – kamienie, które na niego spadły pogruchotały mu kości, rozrywały skórę, gdy tylko usiłował się wyswobodzić. C'est fini, pomyślał wtedy.
Przed zawaloną ścianą i rozwalonym, metalowym rusztowaniem stał mały chłopiec. W prawej ręce ściskał pluszowego królika z naderwanym uchem. Nie odzywał się, zachowując bezpieczną odległość od gruzowiska. Zielonymi oczyma z zaciekawieniem przyglądał się uwięzionej pod kamiennymi blokami postaci. W żaden sposób nie reagował na rozgrywającą się przed nim scenę pełną bólu i smutku, zupełnie jakby nie miał w sobie jakichkolwiek pokładów empatii do swojego własnego, jedynego... rodzica. Stał tam do ostatniego momentu – doskonale widział moment drastycznego spadku sił i chwilę, w której zmęczona ręka opadła, a ciało przestało walczyć.
Ostatni szew maskotki puścił – ciało pluszowego zwierzęcia wylądowało na ziemi. Ośmioletni chłopiec nawet nie zwrócił na to uwagi. Odwrócił się po prostu, pozostawiając wszystko za swoimi plecami – ulubioną maskotkę, uwięzionego pod gruzami ojca i dotychczasowe życie.
Nikt nigdy nie pozwolił mu zostać bezdomnym – nie miał szansy poczuć się porzuconym. Co prawda nie odnaleziono żadnego bliskiego członka rodziny, który mógłby się nim zająć, ale bardzo szybko umiejscowiono go w ośrodku, do którego trafiali tacy jak oni – sieroty.
Nie pasował do ogółu. Nie potrafił się odnaleźć wśród ofiar przemocy domowej, dzieci z patologicznych i innych porzuconych. Trzymał się na uboczu, starając się nie mieszać w nieswoje sprawy. Od razu został uznany za dziwnego, innego. Nie bawił się jak pozostałe sieroty – zawsze siedział gdzieś w kącie, poza wzrokiem wychowawców. Nie tworzył z rówieśnikami wspólnoty – był odosobnioną jednostką działającą tylko w zestawieniu z samym sobą, z nikim innym.
Na przestrzeni lat jego osobliwość rozpostarła skrzydła. Wspomagana była buzującymi w organizmie hormonami i trudnym okresem dojrzewania. Jako nastolatek zaczął wzbudzać w kolegach lęk – z uśmiechem na twarzy i bez jakiegokolwiek zająknięcia potrafił mówić najgorsze paskudztwa, jakby te od zawsze zalegały na końcu jego parszywego jęzora. Głupcy – bo tak nazywał pozostałe dzieciaki – bardzo łatwo go rozbawiali. Nie każdy potrafił znieść bezczelność, którą mistrzowsko władał. Wychowawcy przez długi czas chcieli się pozbyć tego problematycznego, konfliktowego blondyna, który pod płaszczykiem cichego, wycofanego, zagubionego chłopaka siał między pozostałymi wychowankami zamęt, ostatecznie i tak umywając ręce.
Dzień osiemnastych urodzin pozwolił mu wreszcie odetchnąć, zamknąć za sobą raz na zawsze te drzwi i rozpocząć nowy rozdział.
„Vous n'avez jamais besoin de vous excuser pour la façon dont vous avez choisi de survivre.”„Nigdy nie musisz przepraszać za sposób, w jaki zdecydowałeś się przetrwać.”
Odnalazł się w grupie wyrzutków, degeneratów takich samych jak on. Nigdy nie nazywał ich swoją rodziną, ale miał wrażenie, że w jakimś drobnym procencie go rozumieli, a omówmy się, że myśli czające się pod czaszką blondyna nigdy nie były oczywiste i łatwe do zrozumienia. Nikt nie zadawał niepotrzebnych i niewygodnych pytań. Doskonale znał smak jadu, którym władali – latami roztaczał go wokół siebie, nie pozwalając się nikomu do siebie zbliżyć.
Nigdy nie skończył żadnej dobrej szkoły, nie podjął się studiów i nie znalazł normalnej pracy. Lądując między wykolejeńcami bez problemu znalazł sobie zajęcie, które choć było nielegalne, to przynosiło ogromne zyski – mowa o kradzieżach. Smukłe, zwinne palce do czegoś się w końcu przydały. Podobnie co nowo odkryte zastosowanie śrubokrętu – przy pomocy tego niepozornego narzędzia można było rozpracować niemal każdy zamek.
Naturalnie zaczynał najpierw od zwykłych, nieinwazyjnych grabieży kieszonkowych. Wypchane po same brzegi portfele miejscowej elity niemalże same trafiały w jego ręce. Zdobywał wejściówki na bogate bankiety, z których zawsze wracał znacznie bogatszy, przywłaszczał sobie również drogocenną biżuterię, a także drobne sprzęty elektroniczne. Ale jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego wkrótce zdecydował się wziąć udział w dużo większym przedsięwzięciu – zorganizowanym, w pełni profesjonalnym i co najważniejsze sponsorowanym skoku na muzeum sztuk pięknych. W grę wchodziła naprawdę wielka forsa, która u takich jak on wywoływała w oku niezdrowy błysk.
„Pour moi, n'existent ni serrures ni verrous, tout ce que je désire je l'obtiens.”„Dla mnie nie ma zamków ani rygli, wszystko czego pragnę jest moje.”
Ogromny plac rozpościerający się przed głównym wejściem spowity był ponurą ciemnością. Gdyby nie powoli wyłaniające się w oddali rysy potężnej budowli i dźwięk przelewającej się w pobliskiej fontannie wody, śmiało można by było uznać to miejsce za całkowicie puste, odłączone od reszty świata. I o ile większość ludzi uważa ciszę za spokój, to można spojrzeć na nią zupełnie inaczej. Istnieje również rodzaj ciszy, który wywołuje wrażenie, jakby ktoś rozpaczliwie próbował jej nie naruszyć.
Wszystko wydawało się w porządku – metalowe kraty będące opancerzeniem każdego z okien wydawały się nienaruszone. Przez szyby nie dało się zobaczyć nic – w środku panowała tylko ciemność. Większość okien było zakryte ciemnymi, grubymi zasłonami, przez które nie było nic widać.
Mosiężne drzwi wydawały się być zamknięte. Zaśniedziała klamka z trudem ugięła się pod ciężarem mojej dłoni. Zamek nie ugiął się pod naporem mojej siły. Ale wciąż coś nie dawało mi spokoju – nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak, że umyka mi jakiś szczegół, którego nie dostrzegam. Aż przetarłem i poprawiłem okulary, żeby widzieć ostrzej, lepiej.
Znowu nic.
Już miałem sobie odpuścić, ale uzmysłowiłem sobie, że muzeum jest naprawdę ogromnym, podłużnych budynkiem, który należałoby obejść, by ostatecznie móc stwierdzić. I nie mam pojęcia dlaczego w ogóle zdecydowałem się samotnie wybrać się na taki spacer. Możliwe, że to ta przeklęta kamera, którą trzymałem w torbie zaczęła mnie już powoli świerzbić i na siłę chciałem doszukać się jakiejś sensacji, którą mógłbym udokumentować.
Od tyłu wszystko wydawało się nienaruszone – we wszystkich oknach były kraty, drzwi (tym razem dużo mniejsze) były w jednym kawałku, ale wszechobecna cisza wywoływała u mnie gęsią skórkę, która nieprzyjemnie rozprzestrzeniała się po całym ciele. Ale coś mnie trzymało w tym miejscu, nie pozwalało odejść. To właśnie dlatego postanowiłem zbadać tylne wyjście. W oczy od razu rzuciła mi się roztrzaskana kłódka i kawałek łańcucha, który ktoś próbował schować w pobliskich krzakach. Wejście rozwarło się pod wpływem jednego, stanowczego pchnięcia – moim oczom od razu ukazał się podłużny korytarz wyłożony zdobionymi kafelkami. Zdrowy rozsądek mówił mi, że powinienem cofnąć się i zawiadomić służby, ale serce pragnęło nowego, chwytliwego tematu. Ewentualną porażkę tłumaczyłem sobie, że nagranie zawsze będę mógł podkręcić odpowiednią narracją.
W głowie miałem już plan, który czekał jedynie na realizację.
Wszedłem do środka po cichu, na paluszkach. Obuwie miałem z lekką podeszwą, podczas poruszania się nie wydawałem z siebie żadnego dźwięku. Już wcześniej włączyłem nagrywanie – kurczowo trzymałem pasek podtrzymujący mój drogi sprzęt.
Otwarte wcześniej drzwi grzmotnęły, kiedy zerwał się porywczy wiatr. Aż podskoczyłem, a serce podeszło mi prawie do gardła. Ale wiedziałem, że muszę iść przed siebie, bo w oddali dostrzegłem coś, co mnie bardzo zaciekawiło. Przyspieszyłem.
Słabe światło powoli padało na moją sylwetkę i część podłogi. Szybko udało mi się dotrzeć do znaleziska, które rzuciło mu się w oczy już wcześniej. Kucnąłem, nie kontrolując nawet zdziwionego wyrazu swojej twarzy. To był but. Ciemny, męski pantofel. Nie miałem zbyt wiele czasu do namysłu, dlatego zdecydowałem się przejść przez uchylone drzwi, które prowadziły do skąpo oświetlonego pomieszczenia. Jednego z tych, w których znajdowały się gabloty z obrazami, rzeźbami i innymi drogimi dziełami sztuki.
Na czerwonym dywanie leżały odłamki potłuczonego szkła – roztrzaskane drobinki w większości były pokryte krwią. Zaraz obok pozostawiono kilka szkarłatnych śladów podeszwy buta, odciśniętych na jasnych kafelkach. Plama czerwonej mazi ciągnęła się przez najbliższe trzy metry. Nieopodal leżał mężczyzna – w ciemnym uniformie, bez jednego buta. Plecy miał całe poranione, zadano mu kilkanaście ran kłutych. Napastnik atakował z ogromną siłą, był bezlitosny. Prawdopodobnie tuż przed śmiercią próbował przeczołgać się w stronę głównego wyjścia, ale naprawdę szybko się wykrwawił. Narzędzia zbrodni nie było nigdzie w pobliżu. Brakowało też jakichkolwiek innych śladów.
Padłem na kolana, chcąc obrócić powalonego stróża – musiałem się upewnić czy na pewno jest martwy. Nawet nie zauważyłem, w którym momencie pobrudziłem całe dłonie i część jasnej koszuli. Zostawiłem odcisk swojej dłoni, gdy próbowałem wstać.
Rozejrzałem się wokół siebie – od razu dostrzegłem kilka ograbionych gablot. Chciałem podejść trochę bliżej, przyjrzeć się uważniej i wszystko uwidocznić na kamerze. Ręce strasznie mi się trzęsły, przez drgania nie potrafiłem złapać odpowiedniej ostrości obrazu.
Wybuch włączonego alarmu prawie rozsadził mi czaszkę, musiałem trafić na jakiś czujnik. Gdzieś w oddali usłyszałem syreny, dźwięk stawał się coraz głośniejszy. Musiałem spieprzać. Nie zastanawiałem się już nad niczym, po prostu zacząłem biec przed siebie, chowając pobrudzoną kamerę do torby.
To był początek mojego końca. Przy samym wyjściu zostałem znokautowany. Padłem na ziemię, a za plecami skuto mi nadgarstki. Służby były już na miejscu, otoczyły cały budynek.Isao.
Wszystko szło zgodnie z planem, żadnych komplikacji. Sprzęt, w który zostali zaopatrzeni (bo była ich dwójka) pozwalał na zlokalizowanie czujników, wyłączenie ich i ominięcie innych nieprzyjemnych alarmów. I prawdopodobnie o całej kradzieży pracownicy placówki dowiedzieliby się dopiero z samego rana, gdyby nie fakt, że w muzeum był stróż. Podczas wcześniejszych przygotowań tysiąc razy prześledzili wykradnięte dyżury personelu – o tej porze mieli się zmieniać, miała być luka na tyle długa, by można było przeprowadzić ekspresową akcję. Nic dziwnego, że Lyon zdębiał, gdy podczas przemierzania korytarza natrafili na strażnika, który strumieniem latarki prześwietlił ich od stóp do głów.
Mieli przewagę, mogli się go pozbyć w moment. I choć można było użyć jakiegoś chwytu na obezwładnienie go, to blondyn zdecydował się na bardzo śmiały, nieprzemyślany ruch. Nieoczekiwany obrót spraw sprawił, że w młodzieńcu obudziły się zwierzęce instynkty. Gdy zobaczył dłonie sięgające po spluwę to nie miał już wątpliwości, że kolesia trzeba załatwić.
Doskoczył do niego, chwytając scyzoryk, który otwarł już w kieszeni. Chlasnął raz, zamaszyście machnąwszy ostrzem od prawej do lewej. Na szyi stróża pojawiło się czerwone cięcie, z którego trysnęła krew. Mężczyzna padł na kolana. Rozpaczliwie próbował zatamować krwotok, ale nie miał szans. Rozpędzony chłopak przywalił w niego barkiem, przewracając go na brzuch. Wystający z pomiędzy palców nożyk zatapiał się w plecach ochroniarza co kilka sekund. Podziurawił go jak ser. Dopiero po chwili wstał, odwracając się w stronę swojego towarzysza.
Shhh, pokazał palcem, przytwierdzonym do ust, niemal zahaczając ostrzem o własną wargę. Scyzoryk złożył jednym, szybkim ruchem, a zapraszającym gestem pokazał partnerowi, że już mogą iść dalej. Kompletnie zignorował wykrwawiającego się, próbującego ratować się resztami sił ciecia.
Rozkradli co się dało, co tylko zdołali unieść.
W oddali zawyły syreny radiowozu.
Lyon spojrzał w stronę pokiereszowanego mężczyzny – ostatkami sił musiał doczołgać się do awaryjnego włącznika alarmu. Na twarzy blondyna malowała się prawdziwa wściekłość, wyraźnie poczerwieniać, a z pyska prawie mu się sączyła piana. Możliwe, że jego kompan mógł chcieć go zatrzymać, ale nie był w stanie. Nachylił się nad strażnikiem, chwytając go za włosy.
I tak już o nas wiedzą.
Szarpnął go silnie, rozbijając jego twarzą pobliską gablotę. Dopiero za trzecim uderzeniem całkowicie rozbiła się na kawałki, rozsypujące się po czerwonym dywanie i kałuży krwi na posadzce.
Już mieli kierować się w stronę wyjścia którym przyszli, kiedy do ich uszu doszło trzaśnięcie drzwi.
Spojrzeli na siebie pytająco.
Przemknęli jak dwa cienie, chowając się za winklem. Z ukrycia obserwowali rozwój wydarzeń.
Do sali z eksponatami wszedł młody mężczyzna w jasnej, flanelowej koszuli z aparatem w ręku. Rozglądał się po ogołoconych gablotach, zainteresował się zaszlachtowanym stróżem i ostatecznie wziął nogi za pas, ale przy samym wyjściu został złapany przez policjantów, którzy zdążyli dojechać na miejsce.
CHOLERA.
Mundurowi szybko zaczęli rozprzestrzeniać się po terenie muzeum, odcinając praktycznie wszystkie drogi ucieczki. I właśnie wtedy w głowie Lyona pojawiła się najbardziej egoistyczna myśl, na jaką mógł wpaść. Czy naprawdę potrzebował zbędnego balastu podczas tej ewakuacji?Bez większego namysłu pchnął chłopaka z całej siły, ujawniając jego pozycję. Prawie zleciał ze schodów, ale to go już nie obchodziło. Podczas tej małej dywersji chciał po prostu zbiec. Miał gdzieś to, że policjanci właśnie zainteresowali się hałasem, którego narobił jego współtowarzysz.
Muzeum udało mu się opuścić przez szyb wentylacyjny. Roślinność otaczająca cały budynek zadziałała na jego korzyść.
Spoczywaj w pokoju, Orville.
Plotki o kilku potencjalnych sprawcach rozchodziły się zatrważająco szybko. W poszukiwania winnych włączyła się telewizja i policja. Zaczynało się robić naprawdę gorąco. Funkcjonariusze węszyli wszędzie, nigdzie nie mógł czuć się bezpiecznie.
Za całą tę akcję otrzymał jedynie skąpą część wypłaty – resztę miał dostać po przekroczeniu granicy. Zleceniodawca załatwił mu podrobione dokumenty (nazywał się już Lionelem Beaufortem) i bilet na prywatny samolot, który miał być jego jedyną szansę na bezpieczną ucieczkę. Zgodził się, nie wiedząc nawet dokładnie dokąd leci. Ale w tamtym momencie liczyło się jedynie to, że ma być gdzieś z dala od wszelkiego zamętu, który wywołał. Wizja świeżego startu z pokaźną sumą pieniędzy wydawała mu się niezwykle kusząca.
Wylądował w Japonii. Na miejscu bardzo szybko okazało się, że został oszukany. Reszty forsy miał nigdy nie zobaczyć na oczy, przyjaciel szefa, który miał mu pomóc nie istniał, a powrót do ojczyzny nie miał racji bytu, bo wiązał się ze zbyt dużym ryzykiem.
Ryk wściekłości, który wydostał się z jego gardła musiał być słyszalny w promieniu kilku kilometrów.
Przypomniał sobie wtedy ten jego uśmiech.
Zrozumiał, że dobrzy kłamcy z uśmiechem patrzą ci prosto w oczy.
Powyższe cytaty są przetłumaczone – wystarczy, że najedziesz na nie kursorem, a pojawi się tekst w języku polskim.
Warui Shin'ya, Himura Akira and Orville Lacenaire szaleją za tym postem.
Człowiek
Lyon Blanchett
Lionel Beaufort
Lionel Beaufort
Keiyaku Suru
-Poziom kontraktu
0Kondycja
Stan fizyczny
W normie.Stan psychiczny
W normie.Umiejętności
- ZRĘCZNOŚĆ - ZAAWANSOWANY - 900 PF
- CICHOŚĆ - PODSTAWOWY - 100 PF
Wady
- ALERGIA NA JAD PSZCZÓŁ - poziom znaczący
- NEGATYWNA AURA (ZWIERZĘTA) - poziom znaczący
- UZALEŻNIENIE (KLEPTOMAN) - poziom niewielki
- ZŁA SŁAWA - poziom niewielki
- LĘK (KLAUSTROFOBIA) - poziom znaczący
- ZABURZENIA SNU (BEZSENNOŚĆ) - poziom niewielki
- UZALEŻNIENIE (MASTURBACJA) - poziom niewielki
- ALERGIA NA KOCIĄ SIERŚĆ - poziom znaczący
W posiadaniu
Mityczne przedmioty
-Shikigami
-Technologia
-Inne
czekoladowe jajkoHistoria zmian
[+] 500 PF na start
[+] 500 PF za dodatkowe wady (2 x wada znacząca, 2 x wada niewielka)
[−] 1000 PF - Karta Postaci
[+] 100 PF - wielkanoc
[+] czekoladowe jajko - wielkanoc
OBECNY STAN PF: 100
Postać sprawdzona przez: Warui.
maj 2038 roku