To open one eye, you need to close another | [Yul - Sasuke]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Kyōki Yul

Pon 16 Sty - 0:37


At dusk, death came to me in the form of a man
4.08.2032 rok; KARAFURUNA CHIKU


Woda wita go czułym chłodem, jak mityczna troskliwa matka obmywa jasną skórę z brudu oraz skaz, nienazwanego grzechu zagnieżdżonego w głębinie linii znaczących wnętrze dłoni. Przyjmuje w siebie karmin, barwiąc swą przezroczystą powłokę bladym różem, orzeźwia zmysły, nie ocenia, kryształem kropel zwilżając skronie oraz pojedyncze zielone kosmyki zaczesane za uszy. Jest łagodna, jak tylko łagodne może być zwierzę zamknięte w klatce, lecz gdy zbierze się jej nadmiar, jak wiele szkód może wyrządzić? Kącik ust drga delikatnie, lecz na wąskich wargach układa się melodia nucona pod nosem, nie uśmiech, jeszcze nie ma powodu do śmiechu. Ale niebawem, tak, może jego chichot przetnie powietrze, tak jak kiedyś zburzona tama zaleje okoliczne wsie i miasta, a on będzie podziwiał siłę żywiołu, tak jak podziwia się własne dziecko stawiające pierwsze kroki. Z dumą, może z lekką nutą politowania. Na wszystko przyjdzie czas, na wszystkich nadejdzie pora, powtarza sobie z cierpliwością, wycierając z niemal z nabożną czcią wilgotne ręce. Tysiące twarzy przyprawi o łzy, pozbawi nadziei, ciężkim butem kark do ziemi przygniecie, bo tylko w ten sposób można się prawdziwie odrodzić, w bólu, upokorzeniu, w wodzie. A do tego momentu będzie czekać, tak jak drapieżnik czeka w ukryciu na swoją ofiarę, jak kochanek na miłość swego życia. Bo nim poczyni rzeczy wielkie, należało zacząć od małych kroków, drobnych uczynków nim zachłannie zacznie sięgać po więcej i więcej. Czy to nie od małych tragedii zaczyna się wielka rozpacz? Mruczenie nie zamiera, nasila się, im bardziej zadowolenie rozlewa się po zakamarkach zgnilizny duszy i brzmiałoby to całkiem przyjemnie, gdyby nie napięcie, jakie ciężarem ciszy osiadło na pomieszczeniu. Wyprostowane na wskroś dwie sylwetki z uwagą śledziły każdy jego gest, obserwowały, jak na smukły palec po palcu nakłada skórzane rękawiczki. I nie musiał widzieć ich gęb, te zwyczajowo były skryte za neonowymi maskami, jak mocno starają zapanować się nad mimiką, jak usilnie próbują nie wzdrygać się, kiedy ostatni fragment bieli naskórka znika pod czernią materiału. Rozwinie, to zaciśnie pięści, upewniając się całkowicie, iż przylgnęły doń idealnie, nim z westchnieniem opadnie na czekające już na niego krzesło, nim założy nogę na nogę, a jeden z jego ludzi — zbyt słaby, zbyt naiwny, by zrozumieć, że teoretycznie jeszcze są sobie równi — podejdzie doń z papierosem oraz zapalniczką, gotowy podpalić końcówkę, gdy tylko woal długich, ciemnych rzęs zakryje złoto nieruchomych tęczówek. Gryzący dym z ulgą dostaje się do płuc, by zaraz bezkształtną chmurą mógł zeń uciec. Zaciąga się raz, potem drugi, beznamiętnie patrząc na postać przed sobą. Ile już tu klęczał? Jeden dzień? Dwa? Trzy? Po prawdzie zapomniał o nim, nie liczył więc czasu, jedyne, o co zadbał, to to, żeby przypadkiem nie zlał się w spodnie, zapach ludzkiego moczu był doprawdy irytujący, a palący mężczyzna był już wystarczająco zajęty, nie powinien więc znosić więcej niedogodności. W zasadzie mógłby go nawet puścić wolno, bosego, z nagim torsem, z czerwienią krwi zaklętą w brązie włosów, jednak czy to by czegoś nauczyło tego nieszczęsnego chłopca? Czy wyniósłby coś wartościowego z tego wydarzenia? Nie, oczywiście, że nie. Wróciłby do swoich plugawych zwyczajów, ignorując usilnie uderzenie w tył głowy, wywleczenie go z tej nory, którą nazywał domem, sklepem, pracownią, cokolwiek, Yul nie wnikał. Ale tak czy inaczej, owo doświadczenie zostałoby zignorowane, a na to Szakal nie mógł pozwolić. W swoim umyśle był niczym wyrozumiały nauczyciel, gotowy zesłać oświecenie na nawet najkrnąbrniejszego ucznia, dzielić się swą wiedzą oraz ścieżkami, tłumiąc siłą wszelki opór. A dziś, dziś była ich pierwsza lekcja, jedna z wielu, to było pewne, w końcu należało utrwalać materiał tak, by pamięć nigdy nie ukryła go w swych odmętach. Pstryknięcie palcem, tyle wystarczy, żeby jeden z przydupasów mocny chwyt zacisnął na ramieniu Hiradairy, żeby z brutalnością zerwał płócienny worek dotąd utrudniający oddychanie z jego oblicza i to na tyle mocno, że młodzieniec zachwiał się, a kajdanki zakleszczone na jego przegubach za plecami trzymanymi, wydały z siebie szczęk równie piękny co dźwięk wygrywany przez narodową orkiestrę symfoniczną. Nieziemsko wspaniały, nęcący, kuszący. Gorzka czekolada oczu na początku mętnieje, nieprzyzwyczajona do światła, jakie dawała pojedyncza żarówka nad nimi zawieszona, lecz unosi się wreszcie, napotykając iście gadzią żółć.
— Witaj — odzywa się miękko Yuru, przyjemny uśmiech rozjaśnia jego lica nim zaciągnie się po raz kolejny papierosem — Opowiedz mi o przyszłości — mówi, nie prosi, nie zadaje prostackiego pytania pokroju, czy Sasuke w ogóle go pamięta. Nie musi, po tej cudownie upalnej sierpniowej nocy obraz Jakkaru werżnie się pod skórę jego powiek już na wieki.

@Hiradaira Sasuke





I can't decide whether
you should live or
die
Kyōki Yul
Gość
Gość
Wto 17 Sty - 22:01
    Głupiec.
    Karta z numerem zero, z pozoru piękna, otwierająca talie, wskazująca na nowy początek, nowe doświadczenia. Czy Sasuke stał się głupcem na tej drodze czy może głupcem był ten, kto nałożył mu na głowę worek, utrudniając łapanie powietrza w ściśnięte strachem płuca?
    To nie ból głowy był w tym wszystkim najgorszy, tylko czas, który stał się jego największym wrogiem. Nie był pewny czy płynął zbyt szybko czy może za wolno. Minuty zlewały się z godzinami, a te z dniami.
Nic nie wskazywało na to, co miało go spotkać. Nie spodziewał się, tkwiąc w swoim, zakłamanym od najmłodszych lat, świecie. Wiódł życie błazna, dając ludziom odrobinę nadziei, dreszczyk emocji, mówiąc im co ich czeka, jak może zmienić się ich los, jak odmieni się ich cenna przyszłość. Zazwyczaj starał się dawać nadzieję, wyczuwając czego pragną.
    Nie potrafił wyczuć jednak tego, co czeka na niego.
    Czuł się upodlony, kiedy tępy ból głowy mieszał się z rwaniem bolących kolan i nadgarstków, w które wrzynały się kajdany. Ręce boleśnie wykręcone do tyłu drętwiały co jakiś czas, a to wszystko razem wyzwalało zarówno rozpacz i gniew, który krył się gdzieś w jego wnętrzu.
    Spośród wszystkich niedogodności najgorsza była niewiedza.
    Nie miał pojęcia co się z nim stanie, kto i czego od niego chce i ta niewiedza przyprawiała go o mdłości.
     Kiedy ponownie opadł na kolana, czując na ramieniu uścisk silnej dłoni, wydał z siebie cichy jęk. Wyczuł woń gryzącego dymu, która okazała się jedynym znajomym czynnikiem, który przypomniał mu o jego człowieczeństwie. Woń była znajoma, ludzka, była czymś, co go na moment otrzeźwiło.
    Od długiego czasu nie miał z nikim kontaktu, pozbawiony zmysłu wzroku, częściowo pozbawiony możliwości poruszania się. Próbował mówić, pytać, nawiązywać z kimś kontakt, jednak bez skutku.
    Pstryknięcie palcami, które dotarło do jego wrażliwych uszu sprawiło, że odchylił głowę, twarz zwracając ku źródłu dźwięku. Chwilę potem zdjęto mu worek z głowy, a gdy światło dotarło do jego oczu, syknął i zamknął powieki, po czym zamrugał, próbując jak najszybciej pozbyć się tego dyskomfortu.
Serce waliło mu w piesi z zastraszająca szybkością, pompując wściekle krew w jego żyły. Czuł to pulsowanie, wzrastające ciśnienie, ból gardła przy każdym zaciągnięciu się powietrzem, jakby zaraz znowu miało go zabraknąć.
    Kosmyki ciemnych włosów opadły mu na czoło, gdy powoli, z trudem, ponownie odchylał głowę, unosząc wzrok. Ciemne, niemal czarne, tęczówki, powiodły spojrzeniem po twarzy siedzącego przed nim mężczyzny. Żółte oczy zdawały się mierzyć go z wyższością, widział w nich chłód, ale coś jeszcze, coś, czego nie potrafi rozgryźć.
    Słysząc ton jego głosu, poczuł ulgę. Mogło się to wydawać niezrozumiałe, nawet dla niego, ale przez długi czas musiał znosić ciszę, która nie przynosiła nic, prócz narastającej paniki. Dopiero później dotarł do niego sens wypowiedzianych słów.
    Wtedy zrobił coś niespodziewanego 一 uśmiechnął się. Nie pamiętał wszystkich swoich klientów, ale byli tacy, którzy rzucali się w oczy i pamięć. Ten był jednym z nich, bezsprzecznie.
    一 Czwórka. Cesarz 一 odparł w końcu, odnajdując w pamięć konkretną kartę, na której oparł wróżbę, kiedy w jego skromne progi po raz pierwszy zawitał żółtooki. Przejechał językiem po spierzchniętych wargach, ignorując na moment głód i pragnienie. 一 Idealny przywódca, władca, budzący szacunek czy może tyran, pozbawiony ludzkich uczuć? Mierzysz za wysoko czy brak ci cierpliwości?
    Odetchnął nierówno, nie spuszczając wzroku z jego, ozdobionej uśmiechem, twarzy. Słowa sugerowały, że obecność Sasuke wiąże się z jego zawodem. Tylko po co zadał sobie tyle zachodu, by go tutaj przyciągnąć i więzić, zamiast przyjść po kolejną wróżbę do jego domu?
    Nie potrafił tego rozgryźć.
    Odchrząknął, poważniejąc, mrużąc nieznacznie oczy. Poruszył rękami i skrzywił się nieznacznie. 一 Rozkuj mnie 一 powiedział miękkim tonem, chociaż nie zdobył się na prośbę ani tym bardziej błaganie.

@Kyōki Yul
avatar
maj 2038 roku