Dotrzymywanie obietnic uważał za upierdliwą przypadłość – sam na nią cierpiał, więc doskonale wiedział, że ta straszna choroba zdecydowanie uprzykrzała życie. Niby nie znajdował się w aż tak kiepskiej sytuacji, choć przebywanie w towarzystwie Waruiego poza godzinami pracy wydawało mu się dość dziwne. Do tej pory zaciekle wzbraniał się rękami i nogami, by pod żadnym pozorem nie zbratać się ze swoimi klientami. Nie zakładał, że pomaganie komukolwiek z nich dla pieniędzy miało szansę zakończyć się jakimś szalonym plot twistem
Ta, na pewno.
Czy to spotkanie cokolwiek zmieniało?
Nawet jeśli, Rimura nadal pozostawał tego nieświadomy. Traktował to jak wcześniej wspomniane wywiązanie się z obietnicy. Z jakiegoś powodu był święcie przekonany, że dzięki temu skutecznie zniechęci rudowłosego do swojego towarzystwa. Był nudny, nie miał nic do zaoferowania, a Shin’ya po prostu nie dał sobie jeszcze wystarczająco dużo czasu na to, by się o tym przekonać. Prosta sprawa.
Niedługo po krótkiej rozmowie, którą odbyli przez telefon, ciemnowłosy zatrzymał się przed wskazaną przez chłopaka knajpą. Najpierw rozejrzał się dookoła, upewniając się, że jego towarzysz jeszcze nie dotarł na miejsce, a dopiero później dokładniej przyjrzał się lokalowi, który odwiedzali. Na dłużej zawiesił oko na smoku nad drzwiami, a kąciki jego ust drgnęły nieznacznie, choć zaparł się całym sobą, żeby nie parsknąć śmiechem – Warui opisał go bezbłędnie. Gdyby wcześniej mu tego nie powiedział, Sean raczej nie zwróciłby uwagi na tematyczną ozdobę chińskiej restauracji. Przez wieczne życie w biegu zapewne przyszedłby się najeść i wyszedł, żeby wrócić do dalszych obowiązków. Nie chciał przyznać tego przed samym sobą, ale pierwszy raz od dawna miał okazję odetchnąć, mimo że powietrze zalatywało jedzeniem smażonym na głębokim oleju. Właściwie zwłaszcza tym paskudnym olejem.
Na razie nie pakował się do środka, nie chcąc, by przedwcześnie pytano go o zamówienie. Na ten moment oparł się o mur budynku, by nie przeszkadzać przechodniom na chodniku i co jakiś czas rozglądał się po okolicy, licząc na to, że niedługo zauważy Shina w zasięgu swojego wzroku. Wibrujący w kieszeni telefon na chwilę odwrócił jego uwagę. Szatyn sięgnął po niego i odczytał wiadomość, marszcząc nieznacznie brwi. Zamiast odpisać, uniósł głowę, odpychając się od muru i raz jeszcze przyjrzał się znajdującym się w pobliżu ludziom.
Był tam.
— Zapomniałeś okularów? Kiepsko widzisz — rzucił i machnął ostentacyjnie ręką, chcąc ściągnąć na siebie jego uwagę. Kto by pomyślał, że tak łatwo było zignorować jego obecność? Może to przez to, że w porównaniu z kolorowym otoczeniem prezentował się dość smętnie w ubraniach, których kolory były równie wypłowiałe co jego szaroniebieskie oczy, które teraz przyglądały się chłopakowi pytająco.
Rzeczywiście interesowała go jego wada wzroku?
@Warui Shin'ya
Ta, na pewno.
Czy to spotkanie cokolwiek zmieniało?
Nawet jeśli, Rimura nadal pozostawał tego nieświadomy. Traktował to jak wcześniej wspomniane wywiązanie się z obietnicy. Z jakiegoś powodu był święcie przekonany, że dzięki temu skutecznie zniechęci rudowłosego do swojego towarzystwa. Był nudny, nie miał nic do zaoferowania, a Shin’ya po prostu nie dał sobie jeszcze wystarczająco dużo czasu na to, by się o tym przekonać. Prosta sprawa.
Niedługo po krótkiej rozmowie, którą odbyli przez telefon, ciemnowłosy zatrzymał się przed wskazaną przez chłopaka knajpą. Najpierw rozejrzał się dookoła, upewniając się, że jego towarzysz jeszcze nie dotarł na miejsce, a dopiero później dokładniej przyjrzał się lokalowi, który odwiedzali. Na dłużej zawiesił oko na smoku nad drzwiami, a kąciki jego ust drgnęły nieznacznie, choć zaparł się całym sobą, żeby nie parsknąć śmiechem – Warui opisał go bezbłędnie. Gdyby wcześniej mu tego nie powiedział, Sean raczej nie zwróciłby uwagi na tematyczną ozdobę chińskiej restauracji. Przez wieczne życie w biegu zapewne przyszedłby się najeść i wyszedł, żeby wrócić do dalszych obowiązków. Nie chciał przyznać tego przed samym sobą, ale pierwszy raz od dawna miał okazję odetchnąć, mimo że powietrze zalatywało jedzeniem smażonym na głębokim oleju. Właściwie zwłaszcza tym paskudnym olejem.
Na razie nie pakował się do środka, nie chcąc, by przedwcześnie pytano go o zamówienie. Na ten moment oparł się o mur budynku, by nie przeszkadzać przechodniom na chodniku i co jakiś czas rozglądał się po okolicy, licząc na to, że niedługo zauważy Shina w zasięgu swojego wzroku. Wibrujący w kieszeni telefon na chwilę odwrócił jego uwagę. Szatyn sięgnął po niego i odczytał wiadomość, marszcząc nieznacznie brwi. Zamiast odpisać, uniósł głowę, odpychając się od muru i raz jeszcze przyjrzał się znajdującym się w pobliżu ludziom.
Był tam.
— Zapomniałeś okularów? Kiepsko widzisz — rzucił i machnął ostentacyjnie ręką, chcąc ściągnąć na siebie jego uwagę. Kto by pomyślał, że tak łatwo było zignorować jego obecność? Może to przez to, że w porównaniu z kolorowym otoczeniem prezentował się dość smętnie w ubraniach, których kolory były równie wypłowiałe co jego szaroniebieskie oczy, które teraz przyglądały się chłopakowi pytająco.
Rzeczywiście interesowała go jego wada wzroku?
Ciasna grupa ludzi tłoczyła się jak garść robaków, przemykając między sobą w wąskiej uliczce; gdzieś między nimi znajdował się Shin. Wystawała tylko jego głowa z rozwianymi, rudymi włosami i charakterystyczną, jednorazową maseczką zasłaniającą nie tylko zabliźnioną ranę, ale zupełnie nowe pamiątki; kilka siniaków, które od wczoraj zdążyły nabrać zielonkawego odcienia.
- O, sorry, przepraszam... Strasznie tu mało miejsca, prawda? Pardon... - Próbując przepchnąć się między dwoma zdecydowanie zbyt umięśnionymi rodakami usłyszał gdzieś w tle znajomy głos. Jasne spojrzenie natychmiast odszukało postać, do której niespełna pół sekundy temu wysłał kolejną wiadomość.
Maseczka wprawdzie chroniła połowę jego twarzy, ale i tak dało się dostrzec gwałtowną zmianę u Waruiego - kąciki jego oczu przymrużyły się od razu, gdy dostrzegł Seana. Wyciągnął dłoń ponad tłumem, robiąc jeszcze parę kroków w mieszaninie maszerujących w obie strony ludzi.
- SEAN! TUTAJ! - wrzasnął, ściągając na siebie uwagę paru rozdrażnionych, zaskoczonych albo rozbawionych przechodniów. Rimura zdecydowanie nie pasował do pstrokatych ozdób, czerwonych i żółtych papierowych latarni, do smoka wijącego się nad drzwiami i do wielobarwnych potraw wystawianych na stoiskach... ale Shin również nie.
Miał na sobie robocze ubranie; szary, jednoczęściowy uniform, ściągnięty w biodrach gumką i z podwiniętymi do połowy przedramion rękawami. Górną część wprawdzie rozpiął wystarczająco, by spod nieco zabrudzonego materiału wystawał czarny t-shirt z ogromnym, wytrzeszczonym okiem Toma z Tom & Jerry, ale poza tym każdy dopasowałby go albo do budowlanki, albo przynajmniej do warsztatu samochodowego. W parze z sięgającymi nad kostkę butami tworzył obraz nędzy i rozpaczy w dziedzinie mody.
Sean przynajmniej nie wyglądał jakby cudem uciekł z wariatkowa.
- Zejdźże mi z drogi, babsztylu - syknął jeszcze rudzielec, spychając na bok potężną dziewoję. Kobieta warknęła za nim, obracając się i posyłając karcące spojrzenie; Shin był jednak już za daleko, by odczuć cudzy gniew.
Z grupy mieszkańców niemal wypadł; jego zakurzone od piachu obuwie wystukało kilka szybkich kroków, potem trochę wolniejszych, a gdy wreszcie znalazł się na trasie przerzedzonej w ludziach, płynnie przeszedł do spaceru. Lewej dłoni trzymał się kilkuletni chłopiec. Malec ściskał z całej siły trzy palce chłopaka, ledwo za nim nadążając. Wąskie spojrzenie symbolizowało wschodnią krew, a zaczerwienione, wciąż mokre policzki i drżąca warga przypominały o rychłym początku ponownego wybuchu.
- Jestem chyba na czas? - Wraz z tym pytaniem w dłoni Waruiego zmaterializowała się komórka; zerknął na ekran i lekko się skrzywił, kompletnie ignorując wyjaśnienia, a już w ogóle fakt, że stojąca obok niego postać trzęsła się z emocji, będąc o włos od rozpłakania. Na głowie chłopca ciążył za duży kask, rzucający na jego buzię ostry cień. - Dwie minuty spóźnienia, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz. Chińczyk odmówił współpracy i zaczął wyć, szczekać i się szarpać. Gapili się na mnie, jakbym go porywał.
"Chińczyk" rzeczywiście pochodził z Azji, ale miał zdecydowanie bardziej koreańskie rysy; i jaśniejszą cerę, czego Shin najwidoczniej nie był w stanie zakodować. Uśmiechał się, odkładając komórkę z powrotem do zamykanej na piersi kieszonki i wpatrywał się intensywnie w Seana. Uczepiony jego dłoni chłopiec spoglądał z dołu na ciemnowłosego z niemniejszym zainteresowaniem; choć, w porównaniu do swojego tymczasowego opiekuna, nie miał w sobie nic z radości.
- Pomyślałem, że świetnie będzie wziąć go do restauracji takiej jak ta. Może zacznie coś gadać. - Po samym tonie udało się wyczuć, że chłopak jest z siebie dumny; plan wymyślony jego prostą metodą dedukcji najwidoczniej jawił mu się jako najwyższy punkt w wyżynach ludzkiego intelektu. Brakowało jedynie fanfar i oklasków widowni, choć bez wątpienia potrafił poradzić sobie i bez takich ekscesów. Przecież tak czy inaczej był z siebie zadowolony. - Jin próbował coś z niego wyciągnąć, ale bez rewelacji. To małe w ogóle nie rozumie co się do niego mówi. Myślisz, że w knajpie gadają po chińsku? - Wraz z tym pytaniem pociągnął dzieciaka w stronę uchylonych drzwi. Wolną ręką poklepał Seana po ramieniu, jakby chciał mu dodać otuchy przed wejściem do środka. - Muszą.
- O, sorry, przepraszam... Strasznie tu mało miejsca, prawda? Pardon... - Próbując przepchnąć się między dwoma zdecydowanie zbyt umięśnionymi rodakami usłyszał gdzieś w tle znajomy głos. Jasne spojrzenie natychmiast odszukało postać, do której niespełna pół sekundy temu wysłał kolejną wiadomość.
Maseczka wprawdzie chroniła połowę jego twarzy, ale i tak dało się dostrzec gwałtowną zmianę u Waruiego - kąciki jego oczu przymrużyły się od razu, gdy dostrzegł Seana. Wyciągnął dłoń ponad tłumem, robiąc jeszcze parę kroków w mieszaninie maszerujących w obie strony ludzi.
- SEAN! TUTAJ! - wrzasnął, ściągając na siebie uwagę paru rozdrażnionych, zaskoczonych albo rozbawionych przechodniów. Rimura zdecydowanie nie pasował do pstrokatych ozdób, czerwonych i żółtych papierowych latarni, do smoka wijącego się nad drzwiami i do wielobarwnych potraw wystawianych na stoiskach... ale Shin również nie.
Miał na sobie robocze ubranie; szary, jednoczęściowy uniform, ściągnięty w biodrach gumką i z podwiniętymi do połowy przedramion rękawami. Górną część wprawdzie rozpiął wystarczająco, by spod nieco zabrudzonego materiału wystawał czarny t-shirt z ogromnym, wytrzeszczonym okiem Toma z Tom & Jerry, ale poza tym każdy dopasowałby go albo do budowlanki, albo przynajmniej do warsztatu samochodowego. W parze z sięgającymi nad kostkę butami tworzył obraz nędzy i rozpaczy w dziedzinie mody.
Sean przynajmniej nie wyglądał jakby cudem uciekł z wariatkowa.
- Zejdźże mi z drogi, babsztylu - syknął jeszcze rudzielec, spychając na bok potężną dziewoję. Kobieta warknęła za nim, obracając się i posyłając karcące spojrzenie; Shin był jednak już za daleko, by odczuć cudzy gniew.
Z grupy mieszkańców niemal wypadł; jego zakurzone od piachu obuwie wystukało kilka szybkich kroków, potem trochę wolniejszych, a gdy wreszcie znalazł się na trasie przerzedzonej w ludziach, płynnie przeszedł do spaceru. Lewej dłoni trzymał się kilkuletni chłopiec. Malec ściskał z całej siły trzy palce chłopaka, ledwo za nim nadążając. Wąskie spojrzenie symbolizowało wschodnią krew, a zaczerwienione, wciąż mokre policzki i drżąca warga przypominały o rychłym początku ponownego wybuchu.
- Jestem chyba na czas? - Wraz z tym pytaniem w dłoni Waruiego zmaterializowała się komórka; zerknął na ekran i lekko się skrzywił, kompletnie ignorując wyjaśnienia, a już w ogóle fakt, że stojąca obok niego postać trzęsła się z emocji, będąc o włos od rozpłakania. Na głowie chłopca ciążył za duży kask, rzucający na jego buzię ostry cień. - Dwie minuty spóźnienia, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz. Chińczyk odmówił współpracy i zaczął wyć, szczekać i się szarpać. Gapili się na mnie, jakbym go porywał.
"Chińczyk" rzeczywiście pochodził z Azji, ale miał zdecydowanie bardziej koreańskie rysy; i jaśniejszą cerę, czego Shin najwidoczniej nie był w stanie zakodować. Uśmiechał się, odkładając komórkę z powrotem do zamykanej na piersi kieszonki i wpatrywał się intensywnie w Seana. Uczepiony jego dłoni chłopiec spoglądał z dołu na ciemnowłosego z niemniejszym zainteresowaniem; choć, w porównaniu do swojego tymczasowego opiekuna, nie miał w sobie nic z radości.
- Pomyślałem, że świetnie będzie wziąć go do restauracji takiej jak ta. Może zacznie coś gadać. - Po samym tonie udało się wyczuć, że chłopak jest z siebie dumny; plan wymyślony jego prostą metodą dedukcji najwidoczniej jawił mu się jako najwyższy punkt w wyżynach ludzkiego intelektu. Brakowało jedynie fanfar i oklasków widowni, choć bez wątpienia potrafił poradzić sobie i bez takich ekscesów. Przecież tak czy inaczej był z siebie zadowolony. - Jin próbował coś z niego wyciągnąć, ale bez rewelacji. To małe w ogóle nie rozumie co się do niego mówi. Myślisz, że w knajpie gadają po chińsku? - Wraz z tym pytaniem pociągnął dzieciaka w stronę uchylonych drzwi. Wolną ręką poklepał Seana po ramieniu, jakby chciał mu dodać otuchy przed wejściem do środka. - Muszą.
Z ich dwójki to Sean był zdecydowanie bardziej dyskretny. Słysząc chłopaka, który wykrzykiwał jego imię na tyle głośno, że Rimura nie miał wątpliwości co do tego, że słyszała je cała ulica, przygarbił się nieznacznie, a na jego twarzy pojawił się cień zrezygnowania. Gdy przyglądał się Shinowi, który z żywą determinacją przeciskał się przez tłum, czuł, że ten dzień nie będzie należał do najlżejszych w jego życiu. Z takim nastawieniem miał szansę przynajmniej miło się zaskoczyć, gdyby okazało się, że porywczy rudzielec wcale nie był takim złym kompanem, jakim w tej chwili go sobie wyobrażał.
— Taa — mruknął sceptycznie do samego siebie, gdy przysadzista kobieta oburzyła się zachowaniem Waruiego. Miała do tego całkowite prawo, biorąc pod uwagę, że do utorowania sobie drogi wystarczyło tradycyjne „przepraszam”. Nie zamierzał jednak w żaden sposób tego komentować, ponieważ nie zaproszono go tutaj, by udzielał porad kultury osobistej. Wychowano ich zupełnie inaczej i – co stwierdzał po roboczym ubraniu – ich prace także różniły się od siebie wieloma warunkami. Podczas gdy Sean był zmuszony do uprzejmego obchodzenia się z pacjentami i współpracownikami, chłopak zapewne miał pełną swobodę w byciu sobą na placu budowy. Wśród kolegów po fachu nie obowiązywały go żadne zasady. Nie żeby z tego względu ciemnowłosy uważał go za kogoś gorszego – musiał po prostu zaakceptować fakt, że byli po prostu inni. Kompletnie różni.
Gdy jego znajomy wystrzelił z tłumu ludzi, jego wzrok przyciągnął niespodziewany dodatek w postaci uczepionego jego ręki chłopca innej narodowości. Oczywiście został uprzedzony, że Shin pojawi się ze szczeniakiem, ale Seanowi wydawało się, że całkiem logicznie powiązał go z czworonogiem, który błąkał się po budowie, na której pracował. O co innego mogło chodzić? Dzieci rzadko kiedy potrzebują aż tak dużej piaskownicy. Zdziwienie, które pojawiło się na twarzy szatyna, było adekwatne do sytuacji, w której go postawiono.
— Szczeniak? — spytał, kompletnie ignorując pytanie o spóźnienie. Może dlatego, że nie kazano mu czekać zbyt długo. Gdyby tak było, Shin’ya musiałby rozkoszować się chińszczyzną w towarzystwie dzieciaka, którego ze sobą przytargał. Sean ściągnął brwi, unosząc wzrok na zakrytą maseczką twarz rudowłosego. — Czy ty siebie słyszysz? Przyciągnąłeś za sobą wystraszonego dzieciaka. Może właśnie go uprowadziłeś, gdy kręcił się w pobliżu, czekając na rodziców. Jasne. To nieodpowiedzialne z ich strony, ale cholera jasna.
Przesunął ręką po policzku, raz jeszcze spoglądając na smutnego dzieciaka. Nie rozumiał, po co upchali na jego głowę przyduży kask, który i tak nie spełniłby swojej roli ze względu na tę znaczną dysproporcję. Zresztą nad czym on się w ogóle zastanawiał? Cała ta akcja była kompletnie nieprzemyślana, dlatego wziąwszy głęboki oddech, zdobył się w sobie, żeby wykrzywić usta w łagodnym uśmiechu. Dzieciak wydawał się być już wystarczająco zestresowany całą tą sytuacją. Jako brat trójki młodszego rodzeństwa dobrze wiedział, jak powinien obchodzić się z dzieciakami, choć jego sześcioletnia siostra na pewno dużo lepiej dogadałaby się z chłopcem w tym wieku. Wierzył, że dałaby sobie radę, nawet gdyby oboje paplali ze sobą w dwóch różnych językach.
— Jeśli nie jest zbyt rozmowny, zabieranie go tu niewiele da — stwierdził. Bynajmniej nie zamierzał gasić jego entuzjazmu, bo sądząc po jego tonie, wyłącznie stwierdzał fakt. Ludzie w restauracji byli równie obcy dla chłopaka, co ich dwójka. Może słusznie nauczono go, by nie rozmawiać z nieznajomymi? — Aha. Nawet nie wiesz, czy to na pewno Chińczyk. Nie wspominając już o tym, że nadal mogą zatrudniać tylko Japończyków.
Zajebisty ten twój plan – powstrzymał się od dodania i obrócił w stronę wejścia do knajpy, gdy jasnowłosy klepnął go w ramię. Normalnie inaczej zareagowałby na ten poufały gest, ale zamęt, który wprowadził Shin, wytrącił go z rytmu. Rimura wątpił, że Warui w ogóle zastanawiał się nad tym, co będzie, jeśli dzieciak poinformuje kogoś, że zaciągnął go tutaj siłą. Wolał nie brać w tym udziału – miał już wystarczająco złe doświadczenia w starciu z policją. Niewiele do nich docierało.
— Czekaj. Może zanim wypytasz w restauracji, sprawdzimy jakiej jest narodowości? Mogę użyć translatora w telefonie. Później może proste pytania na tak i nie? Tylko- — zawiesił głos i rozejrzał się po cuchnącej olejem knajpie. Musiał przyznać, że było tu trochę głośno, zwłaszcza od strony ulicy, ale miał nadzieję, że uda im się znaleźć jakiś spokojniejszy stolik. — Usiądźmy gdzieś dalej.
— Taa — mruknął sceptycznie do samego siebie, gdy przysadzista kobieta oburzyła się zachowaniem Waruiego. Miała do tego całkowite prawo, biorąc pod uwagę, że do utorowania sobie drogi wystarczyło tradycyjne „przepraszam”. Nie zamierzał jednak w żaden sposób tego komentować, ponieważ nie zaproszono go tutaj, by udzielał porad kultury osobistej. Wychowano ich zupełnie inaczej i – co stwierdzał po roboczym ubraniu – ich prace także różniły się od siebie wieloma warunkami. Podczas gdy Sean był zmuszony do uprzejmego obchodzenia się z pacjentami i współpracownikami, chłopak zapewne miał pełną swobodę w byciu sobą na placu budowy. Wśród kolegów po fachu nie obowiązywały go żadne zasady. Nie żeby z tego względu ciemnowłosy uważał go za kogoś gorszego – musiał po prostu zaakceptować fakt, że byli po prostu inni. Kompletnie różni.
Gdy jego znajomy wystrzelił z tłumu ludzi, jego wzrok przyciągnął niespodziewany dodatek w postaci uczepionego jego ręki chłopca innej narodowości. Oczywiście został uprzedzony, że Shin pojawi się ze szczeniakiem, ale Seanowi wydawało się, że całkiem logicznie powiązał go z czworonogiem, który błąkał się po budowie, na której pracował. O co innego mogło chodzić? Dzieci rzadko kiedy potrzebują aż tak dużej piaskownicy. Zdziwienie, które pojawiło się na twarzy szatyna, było adekwatne do sytuacji, w której go postawiono.
— Szczeniak? — spytał, kompletnie ignorując pytanie o spóźnienie. Może dlatego, że nie kazano mu czekać zbyt długo. Gdyby tak było, Shin’ya musiałby rozkoszować się chińszczyzną w towarzystwie dzieciaka, którego ze sobą przytargał. Sean ściągnął brwi, unosząc wzrok na zakrytą maseczką twarz rudowłosego. — Czy ty siebie słyszysz? Przyciągnąłeś za sobą wystraszonego dzieciaka. Może właśnie go uprowadziłeś, gdy kręcił się w pobliżu, czekając na rodziców. Jasne. To nieodpowiedzialne z ich strony, ale cholera jasna.
Przesunął ręką po policzku, raz jeszcze spoglądając na smutnego dzieciaka. Nie rozumiał, po co upchali na jego głowę przyduży kask, który i tak nie spełniłby swojej roli ze względu na tę znaczną dysproporcję. Zresztą nad czym on się w ogóle zastanawiał? Cała ta akcja była kompletnie nieprzemyślana, dlatego wziąwszy głęboki oddech, zdobył się w sobie, żeby wykrzywić usta w łagodnym uśmiechu. Dzieciak wydawał się być już wystarczająco zestresowany całą tą sytuacją. Jako brat trójki młodszego rodzeństwa dobrze wiedział, jak powinien obchodzić się z dzieciakami, choć jego sześcioletnia siostra na pewno dużo lepiej dogadałaby się z chłopcem w tym wieku. Wierzył, że dałaby sobie radę, nawet gdyby oboje paplali ze sobą w dwóch różnych językach.
— Jeśli nie jest zbyt rozmowny, zabieranie go tu niewiele da — stwierdził. Bynajmniej nie zamierzał gasić jego entuzjazmu, bo sądząc po jego tonie, wyłącznie stwierdzał fakt. Ludzie w restauracji byli równie obcy dla chłopaka, co ich dwójka. Może słusznie nauczono go, by nie rozmawiać z nieznajomymi? — Aha. Nawet nie wiesz, czy to na pewno Chińczyk. Nie wspominając już o tym, że nadal mogą zatrudniać tylko Japończyków.
Zajebisty ten twój plan – powstrzymał się od dodania i obrócił w stronę wejścia do knajpy, gdy jasnowłosy klepnął go w ramię. Normalnie inaczej zareagowałby na ten poufały gest, ale zamęt, który wprowadził Shin, wytrącił go z rytmu. Rimura wątpił, że Warui w ogóle zastanawiał się nad tym, co będzie, jeśli dzieciak poinformuje kogoś, że zaciągnął go tutaj siłą. Wolał nie brać w tym udziału – miał już wystarczająco złe doświadczenia w starciu z policją. Niewiele do nich docierało.
— Czekaj. Może zanim wypytasz w restauracji, sprawdzimy jakiej jest narodowości? Mogę użyć translatora w telefonie. Później może proste pytania na tak i nie? Tylko- — zawiesił głos i rozejrzał się po cuchnącej olejem knajpie. Musiał przyznać, że było tu trochę głośno, zwłaszcza od strony ulicy, ale miał nadzieję, że uda im się znaleźć jakiś spokojniejszy stolik. — Usiądźmy gdzieś dalej.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Czy siebie słyszał?
W pół kroku przystanął, obracając oblicze w kierunku Rimury; nie nie wskazywało na to, że powaga słów Seana w ogóle docierała do rudowłosego, jakby zdania jednym uchem wpływały, by zaraz wypłynąć drugim bez napotkania jakiejkolwiek przeszkody w postaci mózgu. Albo jakby chłopak obleczony był niewidzialną, ale szczelną barierą, niedopuszczającą do wewnątrz niczego, co mu się nie spodobało; co w jakiś sposób konkurowało z jego wizją obecnej sytuacji. Dla statystycznej jednostki myśl, że może zostać określony porywaczem zapewne wywołałaby obruszenie albo strach, ale Warui zdawał się w ogóle na to nie zareagować. Uśmiechał się w ten swój określony sposób; nieco dziwny i drapieżny, na granicy wilczego rozbawienia.
Jakim prawem nudził go morałami, gdy chwilę później robił to?
- ... cholera jasna.
Shin wciągnął gwałtownie powietrze. Jego dłonie nawet nie wiedzieć kiedy przylgnęły do boków głowy młodziaka mimo ogromnego kasku, osłaniając wrażliwe dziecięce zmysły przed złem tych dwóch wyrazów.
- Sean! - syk jaki wyrwał się zza maseczki, w towarzystwie zmarszczonych brwi Waruiego, był jawnym przekazem zwrócenia na siebie uwagi. Reprymendy. - Mi prawisz kazania, a sam przeklinasz przy dziecku? Co za niekonsekwencja w działaniu.
Chłopiec stał posłusznie między ramionami Shin'yi, wpatrując się zamglonym, nierozumiejącym spojrzeniem gdzieś przed siebie; gdzieś ponad czasem i przestrzenią, ponad widocznym otoczeniem. Może próbował ułożyć sensowne wyjaśnienie dlaczego znalazł się w tarapatach; może jak mantra ponawiał pytanie o to, gdzie są rodzice. A może było mu wszystko jedno i dlatego ani nie wybuchł płaczem, ani nie wyrwał się z rąk stojącego nad nim nastolatka.
Yurei i tak praktycznie nie zwracał na niego uwagi; szczeniak był powodem. Irracjonalnym, niestety żywym, powodem na to, aby Rimura przyszedł w umówione miejsce i został w nim tak długo jak to konieczne.
A im dłużej, tym lepiej.
- Hmm. Dobra - przytaknął po udawanym namyśle, rzucając spojrzeniem w głąb knajpy. W środku było duszno od gorąca lejącego się z kuchni; wokół unosił się ciężki, klejący do skóry, włosów i ubrań zapach oleju, makaronu, pikantnych sosów i smażonego kurczaka. Starczyło właściwie przekroczyć próg przydrożnej restauracji, aby mieć świadomość, że wszystkie jej aromatyczne walory zostaną z gościem jeszcze przez wiele godzin.
- Tam jest idealnie.
Jeden ze stolików, wciśnięty w kąt, nie zwracał niczyjej uwagi. Ludzie wokół karmili się ochłapami dań, popijali to wszystko gazowanymi napojami, których bąbelki rozdymały się do niebotycznych rozmiarów od razu po trafieniu do żołądka.
Lokale takie jak ten nie były najgorsze, ale zdecydowanie nie należały do pozycji, w które zabiera się wystraszonych nieletnich. Może to był jeden z argumentów, dla których niektórzy zwracali na nich uwagę, zapewne wbrew najgorliwszym modłom Rimury.
- Widzisz? - Docierając do wyłowionego wzrokiem stolika oparł palce o blat, opuszkami muskając bez obrzydzenia jego ubrudzoną powierzchnię. Wciąż było widać zacieki po wcześniejszej klienteli; zapewne nie każdy potrafił jeść w obrębie talerza. - Perfekcyjnie.
Opadając na krzesło nawet nie spodziewał się, że mebel z przeraźliwie niebezpiecznym stęknięciem zatrzeszczy pod jego ciężarem. Drewno jęknęło nawet wtedy, gdy rudowłosy zarzucił ramię na oparcie, przekręcając się w stronę stojącego ze zwieszoną głową chłopca.
- Odpocznij, kolego. Zamów co tam chcesz. Może z głodu nie mówisz? - Kiedy mały nie zareagował, Shin westchnął teatralnie, przewrócił oczami i łapiąc go pod łokciem szarpnął w stronę siedzenia, dając pokaz swojego poziomu cierpliwości. - Siadaj, bo pomyślą, że cię porwałem.
Podbródek dziecka drgnął niebezpiecznie, gdy chude ciałko opadło na twardą powierzchnię. Dłonie trafiły zaraz na kolana, a głowa opadła. Skurczył się na krześle; przez to kask wydawał się jeszcze większy niż w rzeczywistości i choć taki widok niejednego ścisnąłby za serce, Warui ledwo powstrzymał się przed kolejnym komentarzem.
Przechylając czerep na bok wsparł szczękę o dłoń; jasne oczy rzuciły pytające spojrzenie w kierunku Rimury, najwidoczniej szukając u niego ratunku.
- Nie współpracuje - powtórzył; już miękko, niemal przepraszająco. Jakby wszystko zmieniał fakt, że słowa wypowiadał do Seana, a nie nieznajomego, nawet jeżeli ten nieznajomy miał nie więcej niż sześć lat. - Nie podwędziłem go, od razu zaznaczę. Na budowie spędził kilka godzin. A coś muszę z nim zrobić, tylko... - zawahał się. Ułamek sekundy jemu samemu zdawał się wiecznością, ale wreszcie poddał się i dokończył zrezygnowany: nie mogę go wziąć na policję.
Obydwoje wiedzieli dlaczego.
W pół kroku przystanął, obracając oblicze w kierunku Rimury; nie nie wskazywało na to, że powaga słów Seana w ogóle docierała do rudowłosego, jakby zdania jednym uchem wpływały, by zaraz wypłynąć drugim bez napotkania jakiejkolwiek przeszkody w postaci mózgu. Albo jakby chłopak obleczony był niewidzialną, ale szczelną barierą, niedopuszczającą do wewnątrz niczego, co mu się nie spodobało; co w jakiś sposób konkurowało z jego wizją obecnej sytuacji. Dla statystycznej jednostki myśl, że może zostać określony porywaczem zapewne wywołałaby obruszenie albo strach, ale Warui zdawał się w ogóle na to nie zareagować. Uśmiechał się w ten swój określony sposób; nieco dziwny i drapieżny, na granicy wilczego rozbawienia.
Jakim prawem nudził go morałami, gdy chwilę później robił to?
- ... cholera jasna.
Shin wciągnął gwałtownie powietrze. Jego dłonie nawet nie wiedzieć kiedy przylgnęły do boków głowy młodziaka mimo ogromnego kasku, osłaniając wrażliwe dziecięce zmysły przed złem tych dwóch wyrazów.
- Sean! - syk jaki wyrwał się zza maseczki, w towarzystwie zmarszczonych brwi Waruiego, był jawnym przekazem zwrócenia na siebie uwagi. Reprymendy. - Mi prawisz kazania, a sam przeklinasz przy dziecku? Co za niekonsekwencja w działaniu.
Chłopiec stał posłusznie między ramionami Shin'yi, wpatrując się zamglonym, nierozumiejącym spojrzeniem gdzieś przed siebie; gdzieś ponad czasem i przestrzenią, ponad widocznym otoczeniem. Może próbował ułożyć sensowne wyjaśnienie dlaczego znalazł się w tarapatach; może jak mantra ponawiał pytanie o to, gdzie są rodzice. A może było mu wszystko jedno i dlatego ani nie wybuchł płaczem, ani nie wyrwał się z rąk stojącego nad nim nastolatka.
Yurei i tak praktycznie nie zwracał na niego uwagi; szczeniak był powodem. Irracjonalnym, niestety żywym, powodem na to, aby Rimura przyszedł w umówione miejsce i został w nim tak długo jak to konieczne.
A im dłużej, tym lepiej.
- Hmm. Dobra - przytaknął po udawanym namyśle, rzucając spojrzeniem w głąb knajpy. W środku było duszno od gorąca lejącego się z kuchni; wokół unosił się ciężki, klejący do skóry, włosów i ubrań zapach oleju, makaronu, pikantnych sosów i smażonego kurczaka. Starczyło właściwie przekroczyć próg przydrożnej restauracji, aby mieć świadomość, że wszystkie jej aromatyczne walory zostaną z gościem jeszcze przez wiele godzin.
- Tam jest idealnie.
Jeden ze stolików, wciśnięty w kąt, nie zwracał niczyjej uwagi. Ludzie wokół karmili się ochłapami dań, popijali to wszystko gazowanymi napojami, których bąbelki rozdymały się do niebotycznych rozmiarów od razu po trafieniu do żołądka.
Lokale takie jak ten nie były najgorsze, ale zdecydowanie nie należały do pozycji, w które zabiera się wystraszonych nieletnich. Może to był jeden z argumentów, dla których niektórzy zwracali na nich uwagę, zapewne wbrew najgorliwszym modłom Rimury.
- Widzisz? - Docierając do wyłowionego wzrokiem stolika oparł palce o blat, opuszkami muskając bez obrzydzenia jego ubrudzoną powierzchnię. Wciąż było widać zacieki po wcześniejszej klienteli; zapewne nie każdy potrafił jeść w obrębie talerza. - Perfekcyjnie.
Opadając na krzesło nawet nie spodziewał się, że mebel z przeraźliwie niebezpiecznym stęknięciem zatrzeszczy pod jego ciężarem. Drewno jęknęło nawet wtedy, gdy rudowłosy zarzucił ramię na oparcie, przekręcając się w stronę stojącego ze zwieszoną głową chłopca.
- Odpocznij, kolego. Zamów co tam chcesz. Może z głodu nie mówisz? - Kiedy mały nie zareagował, Shin westchnął teatralnie, przewrócił oczami i łapiąc go pod łokciem szarpnął w stronę siedzenia, dając pokaz swojego poziomu cierpliwości. - Siadaj, bo pomyślą, że cię porwałem.
Podbródek dziecka drgnął niebezpiecznie, gdy chude ciałko opadło na twardą powierzchnię. Dłonie trafiły zaraz na kolana, a głowa opadła. Skurczył się na krześle; przez to kask wydawał się jeszcze większy niż w rzeczywistości i choć taki widok niejednego ścisnąłby za serce, Warui ledwo powstrzymał się przed kolejnym komentarzem.
Przechylając czerep na bok wsparł szczękę o dłoń; jasne oczy rzuciły pytające spojrzenie w kierunku Rimury, najwidoczniej szukając u niego ratunku.
- Nie współpracuje - powtórzył; już miękko, niemal przepraszająco. Jakby wszystko zmieniał fakt, że słowa wypowiadał do Seana, a nie nieznajomego, nawet jeżeli ten nieznajomy miał nie więcej niż sześć lat. - Nie podwędziłem go, od razu zaznaczę. Na budowie spędził kilka godzin. A coś muszę z nim zrobić, tylko... - zawahał się. Ułamek sekundy jemu samemu zdawał się wiecznością, ale wreszcie poddał się i dokończył zrezygnowany: nie mogę go wziąć na policję.
Obydwoje wiedzieli dlaczego.
Rimura Sean ubóstwia ten post.
Sean! Mrugnął raz, za chwilę drugi, jak ktoś, kogo właśnie wytrącono z transu. Rimura potrzebował chwili, żeby zrozumieć, co powiedział nie tak, bo wyrzucane przed momentem uwagi wydawały mu się całkiem słuszne. Co takiego pominął? W tymczasowym przypływie złości, która swoje źródło miała u narastającego w nim uczucia stresu – choć przecież na co dzień miał do czynienia z nadzwyczajnymi, ludzkimi egzemplarzami – nie zwracał uwagi na słowa, dlatego przez krótki ułamek sekundy w jasnych oczach pojawił się przebłysk poczucia winy. Zdradliwy ognik mignął, gdy opuścił spojrzenie ku dzieciakowi, do którego głowy Warui przyciskał właśnie kask. Uczucie nie towarzyszyło mu długo, ale ten krótki moment – ta wyślizgująca się na wierzch emocja – być może powiedziało o nim więcej niż kiedykolwiek chciałby komukolwiek przekazać.
— Naprawdę, Shin? — Potrząsnął głową na boki w widocznym niedowierzaniu, zaraz zaczesując palcami włosy w szybkim i nieco zdenerwowanym geście. W geście charakterystycznym dla kogoś, kto już szukał w głowie rozwiązania problemu, ale jeszcze nie udało mu się na nic wpaść. — Zresztą nieważne. Nie porównuj do siebie dwóch różnych kwestii.
Kolejny wdech. Głęboki i wypełniający nie tylko klatkę piersiową, ale i brzuch. Wydech uleciał przez rozchylone, chłopięce usta, jakby wraz z nim decydował się wyrzucić z siebie wszystkie negatywne przekonania, choć te pozostawiły w nim jakąś wyraźną rysę. Ilekroć pomyślał o tym, że przecież nie mogło być aż tak źle, inna część jego świadomości już analizowała to, skąd mógł wziąć się dzieciak i zakładała najgorsze scenariusze. Mimowolnie zerknął ponad ramię rudowłosego, jakby upewniał się, że przez tłum nie przedziera się jakaś rozpaczliwie krzycząca kobieta albo – jeszcze gorzej – napakowany członek mafii ze swoimi kumplami.
Daj spokój, Sean – upomniał samego siebie w myślach, bo zachowana resztka zdrowego rozsądku nakazywała mu ukrócić te wszystkie absurdalne możliwości. Przecież żaden szanujący się członek mafii nie zostawiłby swojego dzieciaka na budowie. Tak, właśnie.
„Tam jest idealnie.”
Ciemnowłosy kiwnął głową, nawet jeśli „idealnie” to za dużo powiedziane w zestawieniu z marnymi warunkami lokalu. Nie wyglądał jednak na kogoś, kto był szczególnie wybredny i rzeczywiście był ostatnią osobą, która wybrzydzałaby na widok otłuszczonego blatu stołu czy krzywiłaby się na gryzącą woń oleju. Życie w Nanashi nierzadko fundowało mu znacznie gorsze widoki, nawet jeśli w swoim mieszkaniu utrzymywał nienaganny porządek, a jego praca po godzinach wymagała należytej sterylności. Gdy zajęli miejsce przy stole – sam usiadł naprzeciw Waruiego i dzieciaka – rzucił torbę na miejsce obok siebie. Chwycił w palce kilka serwetek, którymi skrupulatnie przetarł blat, wyciągając rękę także ku przeciwnej części stolika.
— Dobra — zakomunikował, gdy złożył brudną serwetkę w niestaranny, mniejszy kwadrat i odłożył ją na bok. Jego wzrok na nowo spoczął na dwójce chłopaków naprzeciwko, a Sean stęknął z dziwną boleścią, choć to nie jego właśnie szarpnięto za ramię. — Zaraz pomyślą, że po prostu się nad nim znęcasz. Nie wiem co gorsze. Już wygląda na zastraszonego.
Nie mogło umknąć uwadze to, że zniżył głos. Nawet jeśli dookoła panował gwar będący mieszanką rozmów, śmiechów, syczącej w oleju panierki i brzdęku obijających się o siebie naczyń, wolał mieć całkowitą pewność, że w pobliżu nich nie znajdzie się nikt, kto zechce wytężyć słuch i rozeznać się w sytuacji, w jakiej się znaleźli. Gdy Rimura teraz spoglądał na skulonego dzieciaka, mógł jedynie błagać w duchu, żeby ten nie zaniósł się nagłym płaczem.
— Jasne, wierzę — rzucił, wzdychając głęboko. Jego on był już spokojniejszy, jakby dostosowywał się do przepraszającego tonu. Jakby wreszcie wziął pod uwagę to, że Shin’ya nie miał większego wyboru, a po skończonej dniówce nie mógł zostawić pięciolatka samego na placu budowy. Potarłszy ręką podbródek, wreszcie sięgnął po telefon. — Zacznijmy od translatora. Jeżeli to nie podziała i jeżeli nikt w restauracji nie będzie mógł się z nim dogadać, sam zabiorę go na posterunek. Nie powinienem mieć problemów. Wyjaśnię im całą sytuację. Dobra? — Spojrzenie niebieskich oczu zawiesił na wysokości złotych tęczówek chłopaka, oczekując potwierdzenia, że przyjął do wiadomości jego plan. Nie wiedział, czemu zdecydował się wziąć na siebie taką odpowiedzialność, ale skoro już został w to wszystko wciągnięty, zamierzał doprowadzić sprawę do końca. W dziecku nie widział jedynie obcego chłopca, ale – jak za sprawą jakiejś kalki – postawił w jego sytuacji też własne rodzeństwo. Nie chciałby, żeby ktoś zignorował ich w potrzebie, gdyby on sam akurat nie miał okazji pojawić się na miejscu. Czy uważał to myślenie za słabość? Może. Ale musiał ją w sobie mieć, żeby sprawdzać się w roli jedynego opiekuna dla dzieciaków.
— Najpierw chiński. Co obstawiasz następne?
Palce zręcznie wystukały na ekranie pierwszą wiadomość. Sean nie tylko uruchomił głosowego translatora, ale też wyciągnął rękę, podsuwając telefon przed twarz przygarbionego chłopca. Może nie mówił, bo nie słyszał?
— Hej. Czy to twój język? Chcemy ci jakoś pomóc.
— Naprawdę, Shin? — Potrząsnął głową na boki w widocznym niedowierzaniu, zaraz zaczesując palcami włosy w szybkim i nieco zdenerwowanym geście. W geście charakterystycznym dla kogoś, kto już szukał w głowie rozwiązania problemu, ale jeszcze nie udało mu się na nic wpaść. — Zresztą nieważne. Nie porównuj do siebie dwóch różnych kwestii.
Kolejny wdech. Głęboki i wypełniający nie tylko klatkę piersiową, ale i brzuch. Wydech uleciał przez rozchylone, chłopięce usta, jakby wraz z nim decydował się wyrzucić z siebie wszystkie negatywne przekonania, choć te pozostawiły w nim jakąś wyraźną rysę. Ilekroć pomyślał o tym, że przecież nie mogło być aż tak źle, inna część jego świadomości już analizowała to, skąd mógł wziąć się dzieciak i zakładała najgorsze scenariusze. Mimowolnie zerknął ponad ramię rudowłosego, jakby upewniał się, że przez tłum nie przedziera się jakaś rozpaczliwie krzycząca kobieta albo – jeszcze gorzej – napakowany członek mafii ze swoimi kumplami.
Daj spokój, Sean – upomniał samego siebie w myślach, bo zachowana resztka zdrowego rozsądku nakazywała mu ukrócić te wszystkie absurdalne możliwości. Przecież żaden szanujący się członek mafii nie zostawiłby swojego dzieciaka na budowie. Tak, właśnie.
„Tam jest idealnie.”
Ciemnowłosy kiwnął głową, nawet jeśli „idealnie” to za dużo powiedziane w zestawieniu z marnymi warunkami lokalu. Nie wyglądał jednak na kogoś, kto był szczególnie wybredny i rzeczywiście był ostatnią osobą, która wybrzydzałaby na widok otłuszczonego blatu stołu czy krzywiłaby się na gryzącą woń oleju. Życie w Nanashi nierzadko fundowało mu znacznie gorsze widoki, nawet jeśli w swoim mieszkaniu utrzymywał nienaganny porządek, a jego praca po godzinach wymagała należytej sterylności. Gdy zajęli miejsce przy stole – sam usiadł naprzeciw Waruiego i dzieciaka – rzucił torbę na miejsce obok siebie. Chwycił w palce kilka serwetek, którymi skrupulatnie przetarł blat, wyciągając rękę także ku przeciwnej części stolika.
— Dobra — zakomunikował, gdy złożył brudną serwetkę w niestaranny, mniejszy kwadrat i odłożył ją na bok. Jego wzrok na nowo spoczął na dwójce chłopaków naprzeciwko, a Sean stęknął z dziwną boleścią, choć to nie jego właśnie szarpnięto za ramię. — Zaraz pomyślą, że po prostu się nad nim znęcasz. Nie wiem co gorsze. Już wygląda na zastraszonego.
Nie mogło umknąć uwadze to, że zniżył głos. Nawet jeśli dookoła panował gwar będący mieszanką rozmów, śmiechów, syczącej w oleju panierki i brzdęku obijających się o siebie naczyń, wolał mieć całkowitą pewność, że w pobliżu nich nie znajdzie się nikt, kto zechce wytężyć słuch i rozeznać się w sytuacji, w jakiej się znaleźli. Gdy Rimura teraz spoglądał na skulonego dzieciaka, mógł jedynie błagać w duchu, żeby ten nie zaniósł się nagłym płaczem.
— Jasne, wierzę — rzucił, wzdychając głęboko. Jego on był już spokojniejszy, jakby dostosowywał się do przepraszającego tonu. Jakby wreszcie wziął pod uwagę to, że Shin’ya nie miał większego wyboru, a po skończonej dniówce nie mógł zostawić pięciolatka samego na placu budowy. Potarłszy ręką podbródek, wreszcie sięgnął po telefon. — Zacznijmy od translatora. Jeżeli to nie podziała i jeżeli nikt w restauracji nie będzie mógł się z nim dogadać, sam zabiorę go na posterunek. Nie powinienem mieć problemów. Wyjaśnię im całą sytuację. Dobra? — Spojrzenie niebieskich oczu zawiesił na wysokości złotych tęczówek chłopaka, oczekując potwierdzenia, że przyjął do wiadomości jego plan. Nie wiedział, czemu zdecydował się wziąć na siebie taką odpowiedzialność, ale skoro już został w to wszystko wciągnięty, zamierzał doprowadzić sprawę do końca. W dziecku nie widział jedynie obcego chłopca, ale – jak za sprawą jakiejś kalki – postawił w jego sytuacji też własne rodzeństwo. Nie chciałby, żeby ktoś zignorował ich w potrzebie, gdyby on sam akurat nie miał okazji pojawić się na miejscu. Czy uważał to myślenie za słabość? Może. Ale musiał ją w sobie mieć, żeby sprawdzać się w roli jedynego opiekuna dla dzieciaków.
— Najpierw chiński. Co obstawiasz następne?
Palce zręcznie wystukały na ekranie pierwszą wiadomość. Sean nie tylko uruchomił głosowego translatora, ale też wyciągnął rękę, podsuwając telefon przed twarz przygarbionego chłopca. Może nie mówił, bo nie słyszał?
— Hej. Czy to twój język? Chcemy ci jakoś pomóc.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Proszenie o wsparcie nigdy nie należało do jego stabilnych cech, ale widząc postępowania Rimury szybko doszedł do wniosku, że wybrał do zadania odpowiednią osobę. Torpedując chłopaka serią błagalnych wiadomości nie żywił szczególnych nadziei, że Sean przystanie na propozycję spotkania, ale gdyby uległ - a uległ - to cała robota wydawała się skończona. Z perspektywy Waruiego - teraz wszystko zależało od doświadczenia i zdolności towarzysza, choć nie omieszkał włączyć się do akcji od strony fizycznego zaplecza. Nie ukrywał jednak przy tym, że czas przeznaczany na - już "ich", a nie tylko "jego" - problem pozbawiał go resztek cierpliwości z każdym tyknięciem zegara. Choć oczy spokojnie śledziły ruchy ciemnowłosego, noga w nerwowym tiku podskakiwała, wyrażając sto procent antykontroli.
Wolałby być w domu. Wolałby przechadzać się ulicami miasta - sam, wśród kłębów dymu buchających z mijanych kominów. Wolałby zapaść się w twardym, krzywym hotelu w kącie Mirai, zamawiając napoje, których i tak nie tknie. Ale był tutaj i jedynym pocieszeniem, jakie potrafił znaleźć, to fakt, że Rimura mu nie odmówił. Przyszedł, chociaż jak zawsze zrezygnowany, jak zawsze z miną, która stopniowo zmieniała się z wyważonej sceptyczności w rezygnację. Czasami Shin zastanawiał się co mógłby zrobić, by mięśnie twarzy młodego opiekuna przedstawiły coś innego niż tą emocjonalną jałowość, jakby każda ich konfrontacja była dla niego karą. Ale pomysły nie nadchodziły, a nawet jeśli - ich realizacja prowadziła do fiasku. W pewien sposób zdążył się już pogodzić z faktem, że każdy kwadrans kosztuje.
Przypominając sobie o tym dźwignął cielsko z krzesła. Mebel raz jeszcze żałośnie skrzypnął, tym razem uwolniony od ciężaru, z którym ledwo sobie radził.
- Dobra. - Przytaknął obojętnie na wcześniejsze stwierdzenie Seana, że w razie czego to on weźmie na siebie odpowiedzialność na komisariacie. Rzeczywiście, z ich dwójki Rimura nie powinien mieć żadnych kłopotów, zaprowadzając gówniarza na policję. Był przykładnym obywatelem - wprawdzie z Nanashi, ale może plakietka opiekuna w szpitalu sprawi, że władze przymkną oko na jego zamieszkanie. Poza tym dodanie - wcale nie zakłamanej - informacji o tym, że niemowę wyłowiono z budowy budynku na obrzeżach Karafuruny mogło podziałać na korzyść. To już nie były dzielnice biedy. Właściwie...
Aż dziw, że ktoś taki jak Rimura mieszka w slumsach, przemknęło mu przez myśl, gdy ogniskował rozgorączkowany wzrok na zbryzganych piegami policzkach bruneta. Dopiero jego kolejne słowa sprawiły, że spojrzenie Shina podskoczyło, krzyżując się z jasnoniebieskim odpowiednikiem.
Co obstawiał następne?
- Nie wiem - westchnął. - Mauretański? - podsunął, machnięciem ręki zbywając temat. - Zamówię nam coś. Zostawiam te tarapaty tobie.
Chłopiec przez cały czas nie pisnął słowem; zdawało się, że zamarł, zamieniając się w naturalnych rozmiarów lalkę. Wpatrywał się ślepo w swoje chude kolana, zaciskał na spodenkach krótkie palce. Drgnął dopiero, gdy rudowłosy obok niego przeszedł; skulił się automatycznie, ale szybko jego uwaga przekierowała się na ekran podsuniętej komórki.
Przez moment ciemne spojrzenie przesuwało się wzdłuż linii pytania - chińskie znaki odbijały się w soczewkach jego ślepi, których źrenice wbiły się jak szpikulce w Seana. Wąskie usta rozchyliły się:
- Rozumiem, co mówicie - wyszeptał słabo; zdawało się, że jeden wyraz więcej, a głos załamałby mu się w płaczliwej nucie.
Za plecami dzieciaka Warui oparł się nonszalancko o blat, dłonią gwałtownie zwracając na siebie uwagę jednej z pracownic. Przez szmer rozmów, pobrzękiwań naczyń, przede wszystkim jednak przez skwierczenie oleju, nie dało się zrozumieć co zamawiał.
Chłopiec spuścił skruszony wzrok, trąc między palcami fałdę ubrania. Pod powiekami kryły się łzy; szczypały w kąciki, perląc się jak rosa, która zaraz ześlizgnie się z miękkich liści.
- Nie chcę wracać do domu - dodał mamrocząc; żałosne, małe istnienie niemal doszczętnie stłamszone już samą kakofonią dźwięków. - Jeżeli nie będę mówił, może weźmie mnie do siebie i...
- DOBRA - warknięcie Waru poniosło się ponad rumorem, uciszając także dzieciaka. Palec yurei wylądował na blacie, stukając w niego z prędkością igły maszyny do szycia. - Biorę, cholera jasna, byle szybko, czas ucieka. Zaraz mi z głodu poumierają, czy wy serca nie macie?
Wolałby być w domu. Wolałby przechadzać się ulicami miasta - sam, wśród kłębów dymu buchających z mijanych kominów. Wolałby zapaść się w twardym, krzywym hotelu w kącie Mirai, zamawiając napoje, których i tak nie tknie. Ale był tutaj i jedynym pocieszeniem, jakie potrafił znaleźć, to fakt, że Rimura mu nie odmówił. Przyszedł, chociaż jak zawsze zrezygnowany, jak zawsze z miną, która stopniowo zmieniała się z wyważonej sceptyczności w rezygnację. Czasami Shin zastanawiał się co mógłby zrobić, by mięśnie twarzy młodego opiekuna przedstawiły coś innego niż tą emocjonalną jałowość, jakby każda ich konfrontacja była dla niego karą. Ale pomysły nie nadchodziły, a nawet jeśli - ich realizacja prowadziła do fiasku. W pewien sposób zdążył się już pogodzić z faktem, że każdy kwadrans kosztuje.
Przypominając sobie o tym dźwignął cielsko z krzesła. Mebel raz jeszcze żałośnie skrzypnął, tym razem uwolniony od ciężaru, z którym ledwo sobie radził.
- Dobra. - Przytaknął obojętnie na wcześniejsze stwierdzenie Seana, że w razie czego to on weźmie na siebie odpowiedzialność na komisariacie. Rzeczywiście, z ich dwójki Rimura nie powinien mieć żadnych kłopotów, zaprowadzając gówniarza na policję. Był przykładnym obywatelem - wprawdzie z Nanashi, ale może plakietka opiekuna w szpitalu sprawi, że władze przymkną oko na jego zamieszkanie. Poza tym dodanie - wcale nie zakłamanej - informacji o tym, że niemowę wyłowiono z budowy budynku na obrzeżach Karafuruny mogło podziałać na korzyść. To już nie były dzielnice biedy. Właściwie...
Aż dziw, że ktoś taki jak Rimura mieszka w slumsach, przemknęło mu przez myśl, gdy ogniskował rozgorączkowany wzrok na zbryzganych piegami policzkach bruneta. Dopiero jego kolejne słowa sprawiły, że spojrzenie Shina podskoczyło, krzyżując się z jasnoniebieskim odpowiednikiem.
Co obstawiał następne?
- Nie wiem - westchnął. - Mauretański? - podsunął, machnięciem ręki zbywając temat. - Zamówię nam coś. Zostawiam te tarapaty tobie.
Chłopiec przez cały czas nie pisnął słowem; zdawało się, że zamarł, zamieniając się w naturalnych rozmiarów lalkę. Wpatrywał się ślepo w swoje chude kolana, zaciskał na spodenkach krótkie palce. Drgnął dopiero, gdy rudowłosy obok niego przeszedł; skulił się automatycznie, ale szybko jego uwaga przekierowała się na ekran podsuniętej komórki.
Przez moment ciemne spojrzenie przesuwało się wzdłuż linii pytania - chińskie znaki odbijały się w soczewkach jego ślepi, których źrenice wbiły się jak szpikulce w Seana. Wąskie usta rozchyliły się:
- Rozumiem, co mówicie - wyszeptał słabo; zdawało się, że jeden wyraz więcej, a głos załamałby mu się w płaczliwej nucie.
Za plecami dzieciaka Warui oparł się nonszalancko o blat, dłonią gwałtownie zwracając na siebie uwagę jednej z pracownic. Przez szmer rozmów, pobrzękiwań naczyń, przede wszystkim jednak przez skwierczenie oleju, nie dało się zrozumieć co zamawiał.
Chłopiec spuścił skruszony wzrok, trąc między palcami fałdę ubrania. Pod powiekami kryły się łzy; szczypały w kąciki, perląc się jak rosa, która zaraz ześlizgnie się z miękkich liści.
- Nie chcę wracać do domu - dodał mamrocząc; żałosne, małe istnienie niemal doszczętnie stłamszone już samą kakofonią dźwięków. - Jeżeli nie będę mówił, może weźmie mnie do siebie i...
- DOBRA - warknięcie Waru poniosło się ponad rumorem, uciszając także dzieciaka. Palec yurei wylądował na blacie, stukając w niego z prędkością igły maszyny do szycia. - Biorę, cholera jasna, byle szybko, czas ucieka. Zaraz mi z głodu poumierają, czy wy serca nie macie?
Rimura Sean ubóstwia ten post.
No jasne – pomyślał przy rysach, które w momencie wykrzywiły się w zrezygnowaniu; przy ledwo widocznym, nerwowym ogniku, który zatlił się w jasnych oczach, gdy rudowłosy niespodziewanie podniósł się od stołu. Zanim jednak zdążył zaprotestować i wymusić na nim, by usiadł na dupie i jakkolwiek mu pomógł, Warui był już w połowie drogi do baru, za którym panował istny chaos. Przez moment nieruchomo wpatrywał się w szerokie plecy Shin’yi, zanim ze świstem wypuścił z siebie powietrze przez zaciśnięte zęby. Barki opadły niżej, ale prędko zreflektował się i wyprostował się na krześle, wspierając wolne przedramię o brzeg blatu. Drugie ramię wciąż trwało wyciągnięte ponad blatem obdrapanego stolika, gdy wyciągał telefon ku małemu chłopcu. Miał już wystarczająco dużo czasu, żeby zapoznać się z wyświetlonym na ekranie pytaniem, na co Sean pokiwał głową w jakimś niemym zrozumieniu. Okej, czyli to nie to.
Cofnął rękę, przyciągając do siebie komórkę. Pod nosem wymamrotał, że wybór mauretańskiego to jakaś głupota, nie rejestrując przy tym, że dzieciak właśnie wpatrywał się w niego wzrokiem, którego Rimura i tak nie byłby w stanie rozszyfrować.
— Rozumiem, co mówicie.
Palce ciemnowłosego jeszcze chwilę wystukiwały coś na telefonie, zanim zamarły w bezruchu, nie zdążywszy doprowadzić do końca zdania, które przyszło mu na myśl. Powieki rozwarły się szerzej, gdy twarz Seana rozciągnęła się w zaskoczeniu. Uniósł wzrok, sięgając nim rozmigotanych, wilgotnych oczu. Powinien być oburzony jego kłamliwym przedstawieniem, ale ten marny widok sam z siebie kruszył serce, bo łzy, które napływały do chłopięcych oczu, były prawdziwe. Gdyby niezadowolenie wzięło nad nim górę, tylko pogorszyłby sytuację.
— To załatwia sprawę — stwierdził, otulając słowa wyuczoną już łagodnością. Zablokował komórkę, odkładając ją obok siebie. W ostrożnym spowolnieniu pochylił się nad blatem, jakby miał do czynienia z wyjątkowo płochliwym zwierzęciem, którego nie chciał przestraszyć. Czuł się, jakby właśnie powierzono mu sekret, a to przybliżenie się, by móc swobodniej rozmawiać ze sobą przy zniżonych głosach, dawało poczucie bezpieczeństwa dla tej nagle wypowiedzianej tajemnicy.
Wystarczyły kolejne wydukane słowa, by wzburzyć w nim falę szczerego zmartwienia. Nic dziwnego. Gdy tak mały dzieciak świadomie wybierał samotne szlajanie się po mieście, zdawanie się za łaskę obcych ludzi, byleby tylko nie wracać do domu, musiało dziać się coś bardzo złego. Nie chciał sobie wyobrażać, co zmusiło go do takiej decyzji, ale jakiś naturalny odruch zmusił go do mimowolnego przesunięcia spojrzeniem po ledwo wychylającej się zza stołu sylwetce, gdy poszukiwał na nim śladów przemocy.
„DOBRA.”
Nagle wytrącony z równowagi Sean, sięgnął spojrzeniem ku znajomemu, który awanturował się przy kasie, chociaż – jak już wcześniej ustalili – mieli zachowywać dyskrecję. Ale w perspektywie tego, czego właśnie się dowiedział, to wydało mu się teraz nieważne.
— To nie jest rozwiązanie — odezwał się nagle, jakby mimo wszystko w tym czasie układał sobie to wszystko w jedną całość, nawet jeśli nie do końca rozumiał, czemu chłopiec w ogóle chciał udać się z Shin’yą do domu. — Jeśli w twoim domu dzieje się coś złego, spróbujemy ci pomóc, ale nie możemy tego zrobić w taki sposób. Ktoś na pewno będzie cię szukał, a chyba nie chcesz przysporzyć mojemu przyjacielowi poważnych kłopotów? — Zadziwiał samego siebie tym, z jaką łatwością przeszło mu to przez gardło. — Myślę, że powinien wiedzieć. Do niczego nie zmuszam, ale obiecuję, że nie zostawimy cię z tym samego. Mam młodsze rodzeństwo, więc nie chciałbym, żeby znaleźli się w takiej sytuacji — wyjaśnił, w międzyczasie raz jeszcze zerkając ku Waruiemu. Musiał upewnić się, że mieli jeszcze trochę czasu na wspólną wymianę zdań. Na dzielenie sekretu. — To jak?
Cofnął rękę, przyciągając do siebie komórkę. Pod nosem wymamrotał, że wybór mauretańskiego to jakaś głupota, nie rejestrując przy tym, że dzieciak właśnie wpatrywał się w niego wzrokiem, którego Rimura i tak nie byłby w stanie rozszyfrować.
— Rozumiem, co mówicie.
Palce ciemnowłosego jeszcze chwilę wystukiwały coś na telefonie, zanim zamarły w bezruchu, nie zdążywszy doprowadzić do końca zdania, które przyszło mu na myśl. Powieki rozwarły się szerzej, gdy twarz Seana rozciągnęła się w zaskoczeniu. Uniósł wzrok, sięgając nim rozmigotanych, wilgotnych oczu. Powinien być oburzony jego kłamliwym przedstawieniem, ale ten marny widok sam z siebie kruszył serce, bo łzy, które napływały do chłopięcych oczu, były prawdziwe. Gdyby niezadowolenie wzięło nad nim górę, tylko pogorszyłby sytuację.
— To załatwia sprawę — stwierdził, otulając słowa wyuczoną już łagodnością. Zablokował komórkę, odkładając ją obok siebie. W ostrożnym spowolnieniu pochylił się nad blatem, jakby miał do czynienia z wyjątkowo płochliwym zwierzęciem, którego nie chciał przestraszyć. Czuł się, jakby właśnie powierzono mu sekret, a to przybliżenie się, by móc swobodniej rozmawiać ze sobą przy zniżonych głosach, dawało poczucie bezpieczeństwa dla tej nagle wypowiedzianej tajemnicy.
Wystarczyły kolejne wydukane słowa, by wzburzyć w nim falę szczerego zmartwienia. Nic dziwnego. Gdy tak mały dzieciak świadomie wybierał samotne szlajanie się po mieście, zdawanie się za łaskę obcych ludzi, byleby tylko nie wracać do domu, musiało dziać się coś bardzo złego. Nie chciał sobie wyobrażać, co zmusiło go do takiej decyzji, ale jakiś naturalny odruch zmusił go do mimowolnego przesunięcia spojrzeniem po ledwo wychylającej się zza stołu sylwetce, gdy poszukiwał na nim śladów przemocy.
„DOBRA.”
Nagle wytrącony z równowagi Sean, sięgnął spojrzeniem ku znajomemu, który awanturował się przy kasie, chociaż – jak już wcześniej ustalili – mieli zachowywać dyskrecję. Ale w perspektywie tego, czego właśnie się dowiedział, to wydało mu się teraz nieważne.
— To nie jest rozwiązanie — odezwał się nagle, jakby mimo wszystko w tym czasie układał sobie to wszystko w jedną całość, nawet jeśli nie do końca rozumiał, czemu chłopiec w ogóle chciał udać się z Shin’yą do domu. — Jeśli w twoim domu dzieje się coś złego, spróbujemy ci pomóc, ale nie możemy tego zrobić w taki sposób. Ktoś na pewno będzie cię szukał, a chyba nie chcesz przysporzyć mojemu przyjacielowi poważnych kłopotów? — Zadziwiał samego siebie tym, z jaką łatwością przeszło mu to przez gardło. — Myślę, że powinien wiedzieć. Do niczego nie zmuszam, ale obiecuję, że nie zostawimy cię z tym samego. Mam młodsze rodzeństwo, więc nie chciałbym, żeby znaleźli się w takiej sytuacji — wyjaśnił, w międzyczasie raz jeszcze zerkając ku Waruiemu. Musiał upewnić się, że mieli jeszcze trochę czasu na wspólną wymianę zdań. Na dzielenie sekretu. — To jak?
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Przeszedł przez umowną, niewidzialną granicę między towarzyską strefą a prawdziwym piekłem - barem zdominowanym masą oparów, swądu przypalanych warzyw i lanego olejem mięsa. Jakby jakąś część jego - ta przytomna, związana ze znalezionym na budowie chłopcem, scalona z relacją z Rimurą - została przy stoliku, z nogami skrzyżowanymi w kostkach, z plecami wciśniętymi w oparcie chybotliwego krzesła. Tutaj był tylko ciałem; upominającym się o swoje diabłem tasmańskim, stale machającym ręką na kogoś z obsługi, bo ile można, na litość boską, czekać? Z gardła naprzemiennie padały pełne pretensjonalności pytania, by zaraz potem ubarwić je cierpiętniczym westchnieniem. Kilka razy, dla lepszego efektu, pokręcił głową, przewrócił oczami albo załamał ręce, starając się wyjść na kogoś wybitnie irytującego, bo takich gości albo się wywalało na zbity pysk, albo dla świętego spokoju zagęszczało ruchy, by odeszli czym prędzej, zanurzając gadatliwy pysk w wołowo-makaronowej papce. Patrząc po coraz częstszych pomrukach uwijających się kucharzy - to jego szczęśliwy dzień.
Kiedy więc danie, jedno za drugim, ze zbyt głośnym stuknięciem padło na blat tuż przed nim, tylko oczy zdradzały rozanielony uśmiech. W kącikach ślepi błyskały kurwiki satysfakcji; zbyt wymowne, aby nie zaskarbić sobie niechęci u dziewczyny, której kilka pasm ciemnych kosmyków wysunęło się ze zbyt luźno ściągniętej kitki. Na czole wciąż perlił się pot, gdy dyktowała - właściwie bardziej cedziła - kwotę do zapłacenia. Wyciągnął w jej kierunku zwinięte banknoty i nawet ich nie przeliczyła. Dał wprawdzie odliczoną sumę, ale nie spodziewał się, że jej rozdrażnienie sięgnęło wyżyn do stopnia, w których nie sprawdzi czy ten głośny, dramatycznie odgrywający przedstawienie klient nie postanowi jej oszukać.
- Ah, przepraszam? - zagadując dostrzegł jak pod ubrudzoną sosami koszulką napinają się mięśnie pleców. Zdążyła się już odwrócić do niego tyłem, zapewne gotowa, by wślizgnąć się między równie utytłanych szefów kuchni; ale zatrzymał ją ledwie jednym słowem z finezją władcy marionetek. Ta myśl wybitnie go rozśmieszyła, ale nie chciał jej wcale grać na nerwach. Kiedy okręciła się na pięcie, unosząc mrocznie czarne spojrzenie na jego twarz, na blacie leżały już kolejne jeny, a on sam wskazywał palcem wolnej ręki (jako były kelner potrafił utrzymać dwa talerze - jeden w dłoni, drugi częściowo na nadgarstku i przedramieniu) buczącą w rogu lodówkę.
- Jeszcze dwa napoje.
Kasa z metalicznym dźwiękiem podskakujących drobnych trzasnęła szufladką o wnętrze urządzenia - tyle tylko usłyszał na odchodnym, przekraczając akurat strefy z piekła do towarzyskiej.
Nawet nie zastanawiał się, jak przebiegła w tym czasie rozmowa między Rimurą a dzieciakiem. Nie zdawał sobie sprawy, że ten mały, skulony chłopaczek, w monstrualnym kasku i z palcami stale pocierającymi fałdę koszulki, odezwał się w ojczystym języku, od razu znajdując nić porozumienia z czuwającym nad zadaniem Seanem.
Nie zdawał sobie też sprawy, że łzy szczypiące pod powiekami kilka razy zostały otarte nerwowym, zamaszystym "szarpnięciem" przegubu - charakterystycznym dla jeszcze nie znających spokojnych odruchów małolatów.
Chłopiec kręcił tylko głową na zapewnienia Rimury, raz za razem prosząc, żeby nic nie zdradzał i tylko raz gwałtowniej nabrał powietrza, jakby w sekundowych pauzach, zaciskając usta, by nie wybuchnąć szlochem.
Opuścił brodę o wiele niżej, kiedy do stolika wrócił Shin.
Wpierw na blat trafiły puszki z gazowanymi napojami niewiadomej firmy, a już tym bardziej składu, by zaraz później - wpierw przed chłopcem, później Seanem - odłożono parujące posiłki. Znad rozgotowanego ryżu wznosiły się obłoczki ciepła, tłusty, zbyt rozwodniony sos dawno przemknął między zabarwionymi na żółto drobinkami na dno naczynia, wchłonął się w mięso, grzyby i warzywa.
- I jak? - Warui, opadając na krzesło (które, raz jeszcze, niebezpiecznie jęknęło pod zbyt wielkim dla wadliwej konstrukcji ciężarem), spojrzał w stronę Rimury. - Mauretański? Zgadłem?
Za tym pytaniem kryło się jednak coś więcej - wyczekiwanie, że podczas nieobecności skrystalizował się tutaj plan. Że już wiedzą co zrobić, aby pozbyć się problemu, bo choć towarzystwo małego nie było kłopotliwe samo w sobie, tak obydwoje mieli świadomość, że nie są w stanie poświęcić mu należnej uwagi. I środków.
Kiedy więc danie, jedno za drugim, ze zbyt głośnym stuknięciem padło na blat tuż przed nim, tylko oczy zdradzały rozanielony uśmiech. W kącikach ślepi błyskały kurwiki satysfakcji; zbyt wymowne, aby nie zaskarbić sobie niechęci u dziewczyny, której kilka pasm ciemnych kosmyków wysunęło się ze zbyt luźno ściągniętej kitki. Na czole wciąż perlił się pot, gdy dyktowała - właściwie bardziej cedziła - kwotę do zapłacenia. Wyciągnął w jej kierunku zwinięte banknoty i nawet ich nie przeliczyła. Dał wprawdzie odliczoną sumę, ale nie spodziewał się, że jej rozdrażnienie sięgnęło wyżyn do stopnia, w których nie sprawdzi czy ten głośny, dramatycznie odgrywający przedstawienie klient nie postanowi jej oszukać.
- Ah, przepraszam? - zagadując dostrzegł jak pod ubrudzoną sosami koszulką napinają się mięśnie pleców. Zdążyła się już odwrócić do niego tyłem, zapewne gotowa, by wślizgnąć się między równie utytłanych szefów kuchni; ale zatrzymał ją ledwie jednym słowem z finezją władcy marionetek. Ta myśl wybitnie go rozśmieszyła, ale nie chciał jej wcale grać na nerwach. Kiedy okręciła się na pięcie, unosząc mrocznie czarne spojrzenie na jego twarz, na blacie leżały już kolejne jeny, a on sam wskazywał palcem wolnej ręki (jako były kelner potrafił utrzymać dwa talerze - jeden w dłoni, drugi częściowo na nadgarstku i przedramieniu) buczącą w rogu lodówkę.
- Jeszcze dwa napoje.
Kasa z metalicznym dźwiękiem podskakujących drobnych trzasnęła szufladką o wnętrze urządzenia - tyle tylko usłyszał na odchodnym, przekraczając akurat strefy z piekła do towarzyskiej.
Nawet nie zastanawiał się, jak przebiegła w tym czasie rozmowa między Rimurą a dzieciakiem. Nie zdawał sobie sprawy, że ten mały, skulony chłopaczek, w monstrualnym kasku i z palcami stale pocierającymi fałdę koszulki, odezwał się w ojczystym języku, od razu znajdując nić porozumienia z czuwającym nad zadaniem Seanem.
Nie zdawał sobie też sprawy, że łzy szczypiące pod powiekami kilka razy zostały otarte nerwowym, zamaszystym "szarpnięciem" przegubu - charakterystycznym dla jeszcze nie znających spokojnych odruchów małolatów.
Chłopiec kręcił tylko głową na zapewnienia Rimury, raz za razem prosząc, żeby nic nie zdradzał i tylko raz gwałtowniej nabrał powietrza, jakby w sekundowych pauzach, zaciskając usta, by nie wybuchnąć szlochem.
Opuścił brodę o wiele niżej, kiedy do stolika wrócił Shin.
Wpierw na blat trafiły puszki z gazowanymi napojami niewiadomej firmy, a już tym bardziej składu, by zaraz później - wpierw przed chłopcem, później Seanem - odłożono parujące posiłki. Znad rozgotowanego ryżu wznosiły się obłoczki ciepła, tłusty, zbyt rozwodniony sos dawno przemknął między zabarwionymi na żółto drobinkami na dno naczynia, wchłonął się w mięso, grzyby i warzywa.
- I jak? - Warui, opadając na krzesło (które, raz jeszcze, niebezpiecznie jęknęło pod zbyt wielkim dla wadliwej konstrukcji ciężarem), spojrzał w stronę Rimury. - Mauretański? Zgadłem?
Za tym pytaniem kryło się jednak coś więcej - wyczekiwanie, że podczas nieobecności skrystalizował się tutaj plan. Że już wiedzą co zrobić, aby pozbyć się problemu, bo choć towarzystwo małego nie było kłopotliwe samo w sobie, tak obydwoje mieli świadomość, że nie są w stanie poświęcić mu należnej uwagi. I środków.
Rimura Sean ubóstwia ten post.
Rimura odetchnął ciężko, czując jak na jego barki opadł kolejny ciężar. Nie było mu łatwo obserwować dzieciaka w tak opłakanym stanie, a jeszcze trudniej było wyobrażać sobie to, co działo się w jego domu, skoro tak bardzo nie chciał tam wracać. Nie sądził, że chodziło o zwykły szlaban – w takich sytuacjach dzieciaki zwykle krzywiły się i narzekały, że zostały niesłusznie ukarane przez rodziców. Wiedział to po swoim rodzeństwie i po swoim własnym okresie buntu, nawet jeśli spoglądając wstecz, stwierdzał, że jego dzieciństwo nie było aż tak złe. Szatyn w zakłopotaniu potarł piegowaty policzek. Nadal uważał, że plan dzieciaka był słaby, ale jego wola osłabła na widok napływających do oczu łez. Oderwał wzrok od chłopca tylko po to, by wśród spożywającego obiad tłumu wychwycić Shin'yę. Nie było to takie trudne, biorąc pod uwagę, że już zbliżał się do stolika, a Sean zmrużył powieki w skupieniu. Kalkulował. Wiedział, że zatrzymanie dzieciaka na dłużej oznaczało przyszłe kłopoty – szczególnie dla Waruiego, w którym z niewiadomych przyczyn obudził się duch opiekuna. Nie widział w rudowłosym nawet odrobiny odpowiedzialności, więc nie był już pewien, czy bardziej martwi się o niego czy o chłopca w jego mieszkaniu. Ich znajomość była zbyt świeża, by wyciągał takie wnioski, ale nie miał wpływu na swoje złe przeczucia.
Ale to miłe – niechciana myśl wtargnęła do jego głowy, a że nie mógł jej zaprzeczyć, ze świstem wypuścił powietrze przez zęby. Bo to miłe, że przejmował się losem jakiegoś biednego dzieciaka, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
— Nie powiem — obiecał ściszonym tonem; ledwo poruszał ustami, bo wiedział, że od stolika dzieliły Shina już jedynie trzy kroki. I faktycznie dwie sekundy później pojawił się tuż obok ramienia chłopca, a Rimura wyprostował się, przygarniając przedramiona bliżej siebie, by zrobić miejsce na stole. Czuł się dziwnie, gdy musiał wykluczać swojego znajomego z tej tajemnicy pomiędzy nim a dzieckiem, które przecież powinno zwierzać się właśnie Waruiemu. — To nie mauretański — odpowiedział jedynie na tyle swobodnie, na ile potrafił i obrzucił chłopca ukradkowym spojrzeniem. Oczywiście ze spuszczoną głową ciężko było mu to zauważyć. Szkoda, bo liczył na to, że wymowność w jego niebieskoszarych tęczówkach skłoni go do mówienia.
Musiał improwizować.
— Póki co same pudła. Nie sprawdziłem jeszcze wietnamskiego — zakomunikował, podnosząc telefon, który cały czas spoczywał pod jego ręką. Odblokował ekran, przymierzając się do przełączenia translatora. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że rudowłosy postawił na stole tylko dwie potrawy. — Ty nie jesz? — zagadnął, uznając, że to doskonały sposób na odwrócenie uwagi. Przynajmniej mógł odwlec moment robienia z siebie idioty, wiedząc, że wszystko, co mówili było filtrowane przez młody umysł dziecka. Spojrzenie z talerzy przeskoczyło na twarz chłopaka, skupiając się głównie na skrywającej pół twarzy maseczce. Nie odważył się jednak spytać, czy to z jej powodu odmówił sobie obiadu. Może problem leżał głębiej – tam, gdzie jego własny. Sean dobrze się z tym krył, ale to nie umniejszało temu, że intensywny zapach jedzenia działał na niego odrzucająco. Nie dlatego, że był nieapetyczny – problem leżał tylko w jego głowie.
Pokręcił głową na boki, jakby nagle uznał, że to nie było aż tak ważne. Mieli teraz inne rzeczy na głowie.
—Właściwie nie spytałem o to wcześniej, ale... co właściwie zamierzasz z nim zrobić, jeśli w ogóle się do nas nie odezwie? Mówiłeś, że się szarpał, gdy zabrałeś go ze sobą. Nie chcę mieć powtórki z tego, jeśli zdecyduję się wziąć go na policję — zagadnął powoli i cierpliwie, jednocześnie znów spoglądając ku chłopcu, jakby sprawdzał, jak na to wszystko zareaguje. Jak teraz o tym myślał, Shin'ya ani razu nie wspomniał o tym, że zamierza wziąć go do siebie – tylko chłopiec założył, że istnieje taka możliwość. — Powiedziałeś albo zrobiłeś coś, co skłoniło go do tej reakcji? Wiesz, to dziwne, bo teraz wydaje się całkiem spokojny. Gdy byłeś przy kasie, mógł zwiać w każdej chwili. Nie próbowałbym trzymać go tu siłą. — Odłożył telefon na bok pod pretekstem chwycenia widelca. W zamyśleniu wsunął go w kulinarną breję, ale zamiast wziąć pierwszy kęs, zaczął dłubać w talerzu, by dokładniej zmieszać sos z ryżem.
Ale to miłe – niechciana myśl wtargnęła do jego głowy, a że nie mógł jej zaprzeczyć, ze świstem wypuścił powietrze przez zęby. Bo to miłe, że przejmował się losem jakiegoś biednego dzieciaka, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
— Nie powiem — obiecał ściszonym tonem; ledwo poruszał ustami, bo wiedział, że od stolika dzieliły Shina już jedynie trzy kroki. I faktycznie dwie sekundy później pojawił się tuż obok ramienia chłopca, a Rimura wyprostował się, przygarniając przedramiona bliżej siebie, by zrobić miejsce na stole. Czuł się dziwnie, gdy musiał wykluczać swojego znajomego z tej tajemnicy pomiędzy nim a dzieckiem, które przecież powinno zwierzać się właśnie Waruiemu. — To nie mauretański — odpowiedział jedynie na tyle swobodnie, na ile potrafił i obrzucił chłopca ukradkowym spojrzeniem. Oczywiście ze spuszczoną głową ciężko było mu to zauważyć. Szkoda, bo liczył na to, że wymowność w jego niebieskoszarych tęczówkach skłoni go do mówienia.
Musiał improwizować.
— Póki co same pudła. Nie sprawdziłem jeszcze wietnamskiego — zakomunikował, podnosząc telefon, który cały czas spoczywał pod jego ręką. Odblokował ekran, przymierzając się do przełączenia translatora. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że rudowłosy postawił na stole tylko dwie potrawy. — Ty nie jesz? — zagadnął, uznając, że to doskonały sposób na odwrócenie uwagi. Przynajmniej mógł odwlec moment robienia z siebie idioty, wiedząc, że wszystko, co mówili było filtrowane przez młody umysł dziecka. Spojrzenie z talerzy przeskoczyło na twarz chłopaka, skupiając się głównie na skrywającej pół twarzy maseczce. Nie odważył się jednak spytać, czy to z jej powodu odmówił sobie obiadu. Może problem leżał głębiej – tam, gdzie jego własny. Sean dobrze się z tym krył, ale to nie umniejszało temu, że intensywny zapach jedzenia działał na niego odrzucająco. Nie dlatego, że był nieapetyczny – problem leżał tylko w jego głowie.
Pokręcił głową na boki, jakby nagle uznał, że to nie było aż tak ważne. Mieli teraz inne rzeczy na głowie.
—Właściwie nie spytałem o to wcześniej, ale... co właściwie zamierzasz z nim zrobić, jeśli w ogóle się do nas nie odezwie? Mówiłeś, że się szarpał, gdy zabrałeś go ze sobą. Nie chcę mieć powtórki z tego, jeśli zdecyduję się wziąć go na policję — zagadnął powoli i cierpliwie, jednocześnie znów spoglądając ku chłopcu, jakby sprawdzał, jak na to wszystko zareaguje. Jak teraz o tym myślał, Shin'ya ani razu nie wspomniał o tym, że zamierza wziąć go do siebie – tylko chłopiec założył, że istnieje taka możliwość. — Powiedziałeś albo zrobiłeś coś, co skłoniło go do tej reakcji? Wiesz, to dziwne, bo teraz wydaje się całkiem spokojny. Gdy byłeś przy kasie, mógł zwiać w każdej chwili. Nie próbowałbym trzymać go tu siłą. — Odłożył telefon na bok pod pretekstem chwycenia widelca. W zamyśleniu wsunął go w kulinarną breję, ale zamiast wziąć pierwszy kęs, zaczął dłubać w talerzu, by dokładniej zmieszać sos z ryżem.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Przylgnięty do podniebienia język oderwał się z wymownie rozdrażnionym kliknięciem, kiedy Rimura wykluczył mauretański. Był pewien swojego trafu, a przynajmniej skłaniał się ku niemu do tego stopnia, że pozostałe łatwo było zignorować lub odrzucić - teraz stał jednak ponownie na rozdrożu z dziesiątkami alternatywnych dróg, nie mając pojęcia, w którym kierunku postawić pierwszy krok. Wizja braku porozumienia musiała go szczególnie uwierać - zaangażowany w odkopywanie innych skośnych języków prawie zapomniał jak dziwnym musiało się wydawać położenie tylko dwóch porcji.
- Ah.
Wyrwany z analizy machnął nadgarstkiem, rozwiewając nie tylko wyimaginowaną mgłę swoich przemyśleń, ale również rzeczywistą parę znad za gorących dań.
- Jadłem w robocie.
Czy było to utkane po szybkości kłamstwo, czy faktycznie nie tak dawno spożył posiłek, ciężko sprecyzować. Nie ma szans, by odróżnić fałszywość od prawdy w konfrontacji z człowiekiem tak lekceważąco podchodzącym do sprawy. Warui za bardzo wciągnął się w problem; wszystko, co jakkolwiek nie dotyczyło skulonego przy stole dzieciaka wydawało się dla niego nieinteresujące. Zbywał to więc wzruszeniem barków, przekrzywieniem głowy, odwróceniem wzroku - odruchami typowymi dla tych, którzy nie kryją się z brakiem angażu wobec tematów innych niż odgórnie narzucony.
Zapominał się, jak wiele razy wcześniej i miliardy razy w przyszłości, że nie wszystko kręciło się wokół niego. Że nie tylko jego zachcianki powinny zostać zaspokojone - w tym ciekawość czy naturalna potrzeba rozluźnienia się, zaczerpnięcia tchu, by rozszerzyć zakres horyzontów. Przypatrywał się ścianom, krążąc niecierpliwym wzrokiem wzdłuż pożółkłych powierzchniach, omijał bez krzty ciekawości obrazy wijących się chińskich smoków i parę kiepskich dyplomów bez żadnego znaczenia. Szczękę podparł na pięści, nawet nie dostrzegając, że jeden z natrętnych odruchów - nagminne poruszanie nogą - zdradzało minimalne pokłady wytrzymałości.
Myślał.
Myślał intensywnie nad tym, o co zapytał Rimura. Myślał nad małym chłopcem, który wydawał z siebie zduszony w krtani krzyk, kiedy wyciągał go siłą z placu budowy, warcząc pod nosem przekleństwa i próbując wyjaśnić, że do kurwy nie mogło go tam być. Bo to niebezpieczne. Bo za dużo tam rozlatujących się maszyn, nieokiełznanych mimo dłoni wyrobionych wieloletnią pracą w kierunku ich ujarzmiania. Myślał o tym, dlaczego mauretański nie był trafem w dziesiątkę, choć wszystko sprzysięgło się, że okaże się tym właściwym; zastanawiał się nawet nad tym, dlaczego ani Rimura, ani dzieciak nie tknęli swoich obiadów.
- Nie po to wybuliłem kasę, żeby to teraz stygło - zaznaczył nagle, wbijając wzrok w rówieśnika. Nad przymrużonymi powiekami ściągnęły się brwi. - Mój plan, na razie, obejmuje, by nie zdechł z głodu. I szczerze? - Głośne westchnienie miało w sobie coś z improwizowanego dramatyzmu. Pod jego wymownością zarwała się ręka Shina, opadła głowa o burzy rudych pasm. Jakie to upierdliwe... Chłopak skrzyżował, z równie aktorską powolnością, przedramiona na blacie, poprawiając zaraz swój siad; wyprostowane przez sekundę plecy na powrót się przygarbiły, przekrzywiając w stronę rozmówcy. - Nie wiem dlaczego tak wrzeszczał. Później nieoczekiwanie przestał, tak po prostu. Sam zresztą widzisz, że jest spokojny. Jak go raz puściłem, żeby odpisać ci na wiadomość, to stał przy nodze wiernie jak pies. - Czy zrobił coś, co by go skłoniło do takiej reakcji? Zaprzeczył. - Jasne, że kurwa nie. Nie jestem jakimś chorym sadystą, żeby wyżywać się na zabłąkanym gówniarzu. Zresztą. Słuchaj. Jak teraz myślę, to chyba najlepiej będzie jak...
WĄTEK ZAKOŃCZONY
@Rimura Sean
- Ah.
Wyrwany z analizy machnął nadgarstkiem, rozwiewając nie tylko wyimaginowaną mgłę swoich przemyśleń, ale również rzeczywistą parę znad za gorących dań.
- Jadłem w robocie.
Czy było to utkane po szybkości kłamstwo, czy faktycznie nie tak dawno spożył posiłek, ciężko sprecyzować. Nie ma szans, by odróżnić fałszywość od prawdy w konfrontacji z człowiekiem tak lekceważąco podchodzącym do sprawy. Warui za bardzo wciągnął się w problem; wszystko, co jakkolwiek nie dotyczyło skulonego przy stole dzieciaka wydawało się dla niego nieinteresujące. Zbywał to więc wzruszeniem barków, przekrzywieniem głowy, odwróceniem wzroku - odruchami typowymi dla tych, którzy nie kryją się z brakiem angażu wobec tematów innych niż odgórnie narzucony.
Zapominał się, jak wiele razy wcześniej i miliardy razy w przyszłości, że nie wszystko kręciło się wokół niego. Że nie tylko jego zachcianki powinny zostać zaspokojone - w tym ciekawość czy naturalna potrzeba rozluźnienia się, zaczerpnięcia tchu, by rozszerzyć zakres horyzontów. Przypatrywał się ścianom, krążąc niecierpliwym wzrokiem wzdłuż pożółkłych powierzchniach, omijał bez krzty ciekawości obrazy wijących się chińskich smoków i parę kiepskich dyplomów bez żadnego znaczenia. Szczękę podparł na pięści, nawet nie dostrzegając, że jeden z natrętnych odruchów - nagminne poruszanie nogą - zdradzało minimalne pokłady wytrzymałości.
Myślał.
Myślał intensywnie nad tym, o co zapytał Rimura. Myślał nad małym chłopcem, który wydawał z siebie zduszony w krtani krzyk, kiedy wyciągał go siłą z placu budowy, warcząc pod nosem przekleństwa i próbując wyjaśnić, że do kurwy nie mogło go tam być. Bo to niebezpieczne. Bo za dużo tam rozlatujących się maszyn, nieokiełznanych mimo dłoni wyrobionych wieloletnią pracą w kierunku ich ujarzmiania. Myślał o tym, dlaczego mauretański nie był trafem w dziesiątkę, choć wszystko sprzysięgło się, że okaże się tym właściwym; zastanawiał się nawet nad tym, dlaczego ani Rimura, ani dzieciak nie tknęli swoich obiadów.
- Nie po to wybuliłem kasę, żeby to teraz stygło - zaznaczył nagle, wbijając wzrok w rówieśnika. Nad przymrużonymi powiekami ściągnęły się brwi. - Mój plan, na razie, obejmuje, by nie zdechł z głodu. I szczerze? - Głośne westchnienie miało w sobie coś z improwizowanego dramatyzmu. Pod jego wymownością zarwała się ręka Shina, opadła głowa o burzy rudych pasm. Jakie to upierdliwe... Chłopak skrzyżował, z równie aktorską powolnością, przedramiona na blacie, poprawiając zaraz swój siad; wyprostowane przez sekundę plecy na powrót się przygarbiły, przekrzywiając w stronę rozmówcy. - Nie wiem dlaczego tak wrzeszczał. Później nieoczekiwanie przestał, tak po prostu. Sam zresztą widzisz, że jest spokojny. Jak go raz puściłem, żeby odpisać ci na wiadomość, to stał przy nodze wiernie jak pies. - Czy zrobił coś, co by go skłoniło do takiej reakcji? Zaprzeczył. - Jasne, że kurwa nie. Nie jestem jakimś chorym sadystą, żeby wyżywać się na zabłąkanym gówniarzu. Zresztą. Słuchaj. Jak teraz myślę, to chyba najlepiej będzie jak...
@Rimura Sean
maj 2038 roku