Szelest [Keita & Okamoto]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Gotō Keita

Wto 28 Lut - 23:29
27 lutego 2037

  Witam w Shingetsu. Wspomnienie głosu kruchego jak popiół a zarazem gorącego niczym najżarliwszy z płomieni liże wnętrze czaszki. Wspomnienie żywsze od innych. Wypalone na początku grudnia, wciąż oblepione niemal namacalną otoczką z sięgającego łydek śniegu. Dziwnie ciepłe i ziębiące jednocześnie. Paradoks, bo tamtejsza decyzja wciąż pali istotnością. Nieświadomie wpadł wtedy i w ramiona kochanka, i łapy jednej z bardziej bezceremonialnych szajek miasta. Idiotyzm. Jeszcze w listopadzie zaśmiałby się z absurdalności samej myśli o położeniu kroku na terenie wspomnianej grupy. Pobłażliwy uśmiech rysuje się na zdezelowanym czasem obliczu mężczyzny.
  Sunie Keita przez ocieplane w dzień miasto. Nocą jednak cedzą się z zimy pozostałości mrozu, kiedy szyja ni to machinalnie, ni w zaplanowanym geście przez ziąb gnie się ku barkom. Mimo to nawet teraz, na moment przez północą, przy ziemi przebijają zadziorne zapowiedzi wiosny. Zadziorne, bo ich zieleń jakby świeższa a pączki skrzące się w blasku księżyca. Jeden z rodzących się kwiatów ląduje pod brutalnością nisko kładzionej podeszwy. Przy ustach skrzy się papieros. Ten tani, rolowany w wolnych, wieczornych chwilach, kiedy nic poza bezsilnością osiada w zmęczonym ciele. Czuje wtedy, kiedy palce zwinne przez pracę, ale i przez nią ciosane brutalnymi bliznami, że jest mu wszystko jedno. Może i kark ukręcić, i ku życiu kulejące szczenię przywrócić. Wszystko jedno, byleby ponownie nie bawić się ze śmiercią w berka; by granicy pomiędzy tym co żywe, a co martwe nie przekraczać.
  Chrząka. Nikotyna za bardzo wdarła się płuca, tam rzęzi jak silnik zdezelowanego jednośladu. Zabawne. Śmieje się więc do tej myśli jednym rozbawionym parsknięciem i wzrok obraca ku Sawie, której nowa ciemna powłoka i teraz nawet wybija się z czerni lutowej nocy. Widzi szron skrzący się na lśniącym metalu i raz jeszcze przeszywa go wspomnienie do niedawna zdobiącej motor żółci. Tak teraz nieodpowiedniej. Nie w tych okolicznościach.
  W dłoni poszarpana przez czas, ale i nieuwagę torba, która równomiernie, bo do rytmu chodu, buja się w prawej dłoni. Dziwne, bo z niej nie uchodzi ni dźwięk szklanych butelek, ni chrupot na wpół wypełnionego materiału. Jedynie delikatny szelest jak papierka po gumie miętolonego pomiędzy palcami. Fajka dopala się. Niemalże sięga filtra, ale na moment przed i pet ląduje pod butem nań opadającym. Strzepując ostatni z popiołów i ramiona drgają niekontrolowanie, gdy zeń spada zimno nocy. Kości bowiem przeżarte całodniowym bieganiem, więc zmęczeniem, ale i zwyczajnym zawahaniem pogody. Czaszka pulsuje miarowym bólem, ale do tego przyzwyczajony jak codziennie karcony pupil. Wie, że brak migrenowych przebłysków to jedynie powidok po zażytych dragach. Tych, którymi karmią go za dobre wykonane zadanie, choć, jak zapewne stwierdziłby Isayama, za dobre wychowanie. Keita kręci głową, jakby rzeczywiście niski, autorytarny głos szeptał pochwałę za odhaczenie kolejnego zadania. Bo po to jest, nie? By odhaczać.
  Pomału więc, krokiem wciąż jednak pewnym i rytmicznym, zbliża się pod wskazany adres. Ten pomiędzy niczym a wszystkim. Niczym, bo wkoło ni żywej, ni obcej duszy, gdy tylko jego oddech wilgotny i przesiąknięty zmęczoną warstwą kładzie się na nocnym powietrzu. Kontrast ciepłego wydechu zderzony zostaje z pląsającym na niebie zimnem i para jakby w kontrze do tej nikotynowej, daje znak, że jeszcze żyje. Przygryza na moment dolną wargę, boleśnie, ale nieświadomie, by zaraz ukłucie zlizać językiem.
  — Dobra, kurwa…Miejmy to za sobą, dopowiedziałby, ale nikt nie pyta a rozmowy ze samym sobą zawsze kończyły się urywanymi dialogami. Przestępuje więc z nogi na nogę i przy głuchych stąpnięciach dociera pod drzwi z przekrzywionym nań numerem siedem. Puka raz i drugi, by w zniecierpliwionych mięśniach odczuć pierwsze drgnięcia zdenerwowania. Jest jednak zbyt wypalony z emocji, by iskrę tę podnieść i rzeczywiście przekształcić w realne wkurwienie.
  — Siema — mówi, gdy drzwi ze zgrzytem nieodpowiadającej domownikowi godziny uchylają się. Na jego twarzy jednak nic więcej, niż czysta, niewerbalną informacja. Coś pomiędzy przyniosłem a jestem. — Zrobisz mi kawy?



Ostatnio zmieniony przez Gotō Keita dnia Pią 3 Mar - 18:30, w całości zmieniany 1 raz


Szelest [Keita & Okamoto] AjTOsbT
Gotō Keita
Okamoto Mataichi

Czw 2 Mar - 15:26
Luty, ciemno, zimno — nie tylko na zewnątrz, ale i w mieszkaniu — zupełnie normalny stan rzeczy. Niby Shingetsu, niby wysokie stanowisko i środki, ale otoczenie wymaga od ciebie kamuflażu, nawet w kwestii ogrzewania mieszkania. W tej dzielnicy nie mieszkają bogacze, nie ma miejsca dla klasy średniej, ale zmęczeni życiem robotnicy i okoliczne męty czują się jak u siebie. Zabawne jak niektórzy potrafią odczuwać stabilizację przy kredytach i pożyczkach powoli podrzynających gardło. Jestem i ja, zagrzebany w ciemnym, zawilgoconym gardle biedoty. Jak pieprzony kameleon — zawsze gotowy przybrać którąkolwiek z okolicznych twarzy.

Sypiam kiepsko, o ile w ogóle. Zawsze w trybie czuwania, nieustannym napięciu i gotowości na wrogich odwiedzających. Dzisiaj jest podobnie, ciężki, poruszający się mozolnie sen wpływa pod powieki. Już się z nim witam, podajemy sobie dłonie, ale do pierwszej kolejki jeszcze daleko. Jeszcze trzeba wymienić życzliwości, jak tam żona, jak pies z kulawą nogą, jak kurwa wszystko, co tylko odciąga uwagę od powitalnego toastu. A chcę wypić, trzy kieliszki i runę w czernie oraz granaty nocy. Nie na długo, ale coś zawsze jest lepsze niż nic. I moje coś już się zbliża, puka do drzwi w zwolnionym tempie. Raz… dwa… I słyszę to tak wyraźnie, jak gdyby działo się naprawdę. Pukanie dudni mi w głowie, ale nikt nie otwiera drzwi.
Co do cholery… — mruczę pod nosem ze ściągniętymi brwiami i dłonią ścieram z oczu resztki letargu. Idę, chwiejnie, ale idę. Czasami na drodze stanie mi jakiś kant mebla, ale to nieważne, za chwilę i tak nie będę o tym pamiętał. Nie kwapię się, by patrzeć przez wizjer — i tak chuja przez niego zobaczę. Na klatce nigdy nie zapala się światło. Uchylam drzwi, a tam twarz kompletnie nieznajoma. Szczelina w drzwiach powiększa się, oglądam typa pod światło z każdej strony i nadal nic mi to nie mówi. Dopiero na widok znajomej torby mruczę pod nosem i wpuszczam go do środka. Chude to, zaniedbane i trzęsące się z zimna. Cóż, jak na ironię losu przystało, tutaj też się nie ogrzeje. Góra wybiera coraz bardziej wynędzniałych rekrutów, ale to już nikogo nie zaskakuje — koszta. Ostentacyjnie wmaszerowuje do kuchni (jest najbliżej) i z łoskotem ładuje torbę na sfatygowany stół.  W werbalnych środkach też nie przebiera, prosząc o kawę jak gdyby znał mnie od lat, a ja byłbym gospodarzem roku. Parskam pod nosem i zajmuję jedno z krzeseł. Torba jest duża, mamy w bazie większe, ale na to co jest w środku w zupełności wystarczy.  Zdziwiło mnie to, że wysłali go z tym wszystkim pieszo, bez żadnej obstawy. To kupa forsy zawinięta w brezent, łakomy kąsek dla tych, którzy mają informacje. Ale cóż… nie ja tutaj wydaję ostateczne rozkazy. Odpinam parciane paski i masywny, metalowy suwak, uśmiechając się pod nosem na znajomy widok. Wszelkiej maści substancje odurzające, psychoaktywne, medyczny raj prosto pod drzwi. W Tsuki będą wniebowzięci. Wszystko starannie popakowane, spięte recepturkami w porządku alfabetycznym. Właśnie za to kocham Rena, jest pieprzonym wirtuozem, spełniającym wszystkie kompulsywne fanaberie. Śnieżynka nic nie mówi, stojąc cierpliwie tuż za moimi plecami. Słyszę jego coraz cięższy i rozedrgany oddech. Jest jak dziecko wgapiające się w witrynę sklepu z cukierkami. Zastanawiam się czy ma mnie to wzruszyć czy zdegustować. Spoglądam przez ramię i, o matko boska, zero zdziwienia z tego, że się nie myliłem. Sięgam po jedną z saszetek, oblizując przednie zęby.
Śnieżynko, nie potrzeba Ci odrobiny lodu? — potrząsam delikatnie plastikową torebką i mam wrażenie, że jego ciało drga wewnętrznie w rytm grzechoczącego narkotyku. Z gardła wylewa mi się niski, chrypliwy rechot, a gdy znika, rzucam w jego stronę strunówką.
Łap, zabaw się. To będzie lepsze niż kawa.
W torbie jest coś jeszcze. Osobne, kartonowe pudełko z przyczepioną doń karteczką. „zjedz mnie”. Fantastycznie, skoro ja jestem Alicją, to Ron musi być pieprzonym króliczkiem. Uchylam jedno ze skrzydełek i krzywy uśmiech znów wpływa mi na usta. Skubaniec zna mnie nader dobrze, to niebezpieczne, ale pokusa wygrywa z ryzykiem. Drżąca dłonią odstawiam pakunek na stół. Czas to wszystko przeliczyć, mam trochę czasu, bo Śnieżynka bawi się w najlepsze pakując do nosa pierwszorzędny towar. I choć na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza, to standardy pozostaną standardami. A ja lubię reguły, choć w codziennym życiu trudno to odczuć.
Co jeszcze robisz dla Shingetsu? Bo nie wydaje mi się, że zgarnęli Cię z ulicy tylko do roli kuriera — podnoszę na chwilę wzrok znad plastikowych zawiniątek, zawiązując wokół jednego z plików zdjętą wcześniej recepturkę.

@Gotō Keita
Okamoto Mataichi
Gotō Keita

Pią 3 Mar - 18:30
Większości Shingetsu kojarzy się z szemranymi interesami, które ubiera się w głupią brutalność. Głupią, bo wynikającą z porywczych charakterów ich członków, ale i jakieś współdzielonej przez wszystkich manii do złego. A zło to niczym innym jak kinową adaptacją podrzędnego thrilleru. On widzi ich inaczej. Nie wszystkimi, wiadomo, ale częścią kieruje przede wszystkim zaborczość. Równie idiotyczna, bezpodstawna zazdrość o wszystko i wszystkich, o posiadane i posiadanych. Gdzieś pomiędzy tymi jednostkami, które utkane z traum, jakby te upoważniały do krzywdy, pałęta się i on. Przedstawiciel tych, którzy nie mieli wyboru albo, co gorsza, z przedstawionych im dwóch opcji wybrali tę gorszą. Czy chciał wylądować w grupie? Być może. Być może chciał, być może nie, nie pamięta. Nie pamięta też rozmowy, która doprowadziła do wpuszczenia go w tę skrajnie dziwną wspólnotę. Po głowie szaleje jedynie jedno, ale ważne, wspomnienie. Dzień, w którym jak bezpański pies słaniający się po lokalnych barach Nanashi – zaćpany, pijany, dogorywający – wpadł na swego jednocześnie anioła i oprawcę. Jebanego paranoika o długich i czarnych jak grudniowa noc włosach, który wyszeptał jedno tylko zdanie. Patrząc wstecz jedynie wzdycha w zirytowaniu. Ku sobie samemu, ku tamtejszej głupocie i idiotyczności zaistniałej sytuacji. Bo wystarczyło zrobić komuś loda w śmierdzącym ogniem zaułku, by wyrwać się zza krat Kyōken.
  Nawet nie wywraca oczyma, nawet nie skrzywi się w irytacji, gdy jak duch wpuszczony zostaje w przestrzeń mieszkania. Wiedział, do kogo idzie. Wiedział i z pamięci wyłuskał zarys znudzonej twarzy barmana z Tsuki. Beznamiętnie rozrysował i w głowie drugiego, gdzie para ich stanowiła tło dla wydarzeń sprzed. Sprzed tego parszywego dnia w lustrach, który zdaje się, że trwa do dzisiaj. Bo jeśli nie, jeśli to już świat prawdziwszy, a nie odbity w czerni rozbitej, szklanej tafli, to jest gorzej niż myślał.
  Bez słowa przestępuje więc próg mieszkania. Bez słowa też rozpina kurtkę z nadzieją, że klatkę jego owieje wewnętrzne ciepło. Z początku tak się dzieje. Obumierający chłód zimy zdaje się topnieć pod naporem zgromadzonego wewnątrz oddechu. Wyuczone w powierzchownej obserwacji oczy mkną po mieszkaniu, by spojrzeniem zblazowanym, znudzonym, ale w swym znudzeniu i dziwne uważnym, przemknąć po zgromadzonych przedmiotach. Nic ciekawego. Parę bibelotów pozostawionych na drewnianym blacie małego stołu, ciepłe światło lampki ustawionej w kącie szerokiego, ale niewielkiego pomieszczenia.
  Torba szeleści nie jego zmartwieniem. Rozłożona zostaje poza znużonymi oczyma, które w rodzącym się zmęczeniu przykryte zostają cienką warstwą powiek. Te dziwne sine. Od dawna nie przespał całej nocy, więc i ciało jakieś bardziej kulawe, martwe, wyżarte przez niewydarzające się drzemki. Nic dziwnego, że traci poczucie czasu i dni, ale w zawieszeniu tym trwa tak długo, że ciężko określić, czy jest źle. Jest jakoś. A jakoś to zawsze lepiej niż nijak, bo nijak było niedawno i ledwo to przeżył. Mógłby powiedzieć, że żałuje. Gdyby znalazł się ktoś, kto ochoczo jebnąłby podeszwą w rdzewiejące dwa miesiące temu serce – pozwoliłby. Ba, w podzięce i wydukałby skromne słowa uznania.
  Wchodzi do kuchni krokiem nijakim, ni to pospiesznym, ni nie. Zwyczajnym. Raz jeszcze mierzy barmana wzrokiem, by głosem dawno zasiadłym pod strunami głosowymi, chropowatym i nieprzyjemnym, spytać:
  — Wszystko masz? — Odkasłuje. — Wyślij górze info, że jest okej.
  Uniesienie brwi, gdy w odpowiedzi leci ku niemu prowokacyjne pytanie. Wzdycha w prawie bezgłośnej irytacji, przejmuje plastikową torebkę i bez słowa wciska ją w małą, wewnętrzną kieszonkę narzuconej na barki kurtki. No tak, bo i zlecenia wpychało się w łapy pozornie najbardziej uległych. Widziano w nim wszystkich – tanią dziwkę, irytującą niemowę, chłopca do bitki, aż w końcu najprościej i najłatwiej, ćpuna. Nic więc dziwnego, że komentarz ni go ziębi, ni grzeje. Głowa opada do prawego policzka, kiedy paliczki w niekontrolowanym geście szeleszczą otrzymanym prezentem. Na języku automatycznie więcej śliny, ale nie jest kurwa debilem, nie jest tragarzem, którego mózg dragi wyżarły już za dzieciaka, by bez pomyślunku wrzucić pod nozdrza białawy proszek.
  Biodra opierają się na blat tuż za nim, by beznamiętne spojrzenie przeskoczyło po ugiętych nad towarem barkach. Ile może mieć lat? Druga połowa dwudziestych, trzydziestka? Ciężko powiedzieć, gdy mieszkaniem rządzi półmrok a wspomnieniami ignorancja.
  — A czego potrzebujesz? — odpowiada odchylając głowę do tyłu, samemu wyciągając telefon i posyłając jedną krótką wiadomość do swego anioła stróża. Poszło. — Byleby nie dzisiaj.
  Milknie spojrzeniem pełnym niczego lustrując rozpakowywany towar.
  — Jak tam Daiki? — pyta w końcu zagajając rozmowę bez przymusu a z czystej nudy, zmęczenia i generalnego wyjebania.



Szelest [Keita & Okamoto] AjTOsbT
Gotō Keita
Okamoto Mataichi

Nie 5 Mar - 11:34
— Wyślij górze info, że jest okej — uśmiecham się, słysząc te słowa. Naprawdę dzieciak myślał, że nie sprawdzę, czy nie wcisnął mi jakiegoś podrobionego szajsu? Po drugie, kapitan ma zdecydowanie w dupie co się dzieje w tym kręgu specjalizacji. Prościej mówiąc, jestem sam sobie szefem, a Ren to jednostka o wiele niższa w hierarchii. Nie ufam dzieciakowi i tyle, nawet nie słyszałem, że kapitan zatrudnił jakiegoś nowego, który będzie moim nowym kurierem. Bo z założenia tak powinno być, nie wysłałby mi jakiegoś jednorazowego przypadku. Jeśli dostajesz zlecenie, tkwisz w nim, przynajmniej jakiś czas, a raczej do czasu. I w tej kwestii będziemy mieli do pogadania, bez wątpienia. Sięgam po drugą kasetkę, utkniętą w szufladzie pod stołem. Z reguły ludzie trzymają tutaj sztućce, ale come on. Spoglądam przez ramię, wyjmując jednocześnie fiolkę do sprawdzenia próbki. Kurde, w tej chwili wyglądamy tak profesjonalne. Poczekajmy tylko, aż wstrzyknięty do niej płyn zabarwi się na niebiesko i będziemy w domu.
Ja, potrzebować czegoś od Ciebie? Widzę Cię pierwszy raz na oczy, bez obstawy, po północy. To się jakoś nie skleja — kręcę przez chwilę głową i, o dziwo, odczyn się zgadza — mam tylko nadzieję, że nie przywlokłeś za sobą ogona, bo będziemy w czarnej dupie.
Cmokam krótko, chowając wszystkie przyporzędzia na swoje miejsce. A już chciałem mieć okazję, żeby dzieciaka porządnie przesłuchać. Ale skoro nie ma potrzeby…
Napijesz się czegoś? I łaskawie odpowiesz na moje pytanie? I to nie jest prośba, chcąc nie chcąc jestem jednym z Twoich szefów — z głośnym zgrzytem odsunąłem krzesło od stołu, wstając chwiejnym krokiem. Choć sen dawno odmaszerował do szafy, koktajl ze wszystkiego, który wcisnąłem w siebie kilka godzin temu, działa nadal. Trochę rozwesela, trochę spowalnia refleks, ale nie na tyle, by dawało to powody do zmartwień. Lodówka świeci pustkami, poza kartonem mleka i butelką whisky nie ma w niej nic interesującego, czyli niewiele odbiega zawartością od upodobań facetów mieszkających solo. To zabawne, że niezależnie od profesji wszyscy gramy w tę samą grę, mamy podobne scenariusze, podobne upodobania i totalny brak zainteresowania szczegółami. I jeszcze bardziej bawi mnie to, że w pracy jestem tego totalnym przeciwieństwem. Na sam dźwięk imienia współpracownika, uśmiecham się pod nosem i stawiam, zdecydowanie zbyt głośno, napoczętą już butelkę.
Daiki? Niezmiennie pierdołowaty i wysoki — odpowiedz jest krótka i zabawna, przynajmniej dla mnie, w tym momencie. I chociaż igła zainteresowania kłuje mnie w tył głowy, to nie mam zamiaru dopytywać. Nie jesteśmy na babskiej posiadówce z popcornem i tanimi filmami — podaj szkło, za tobą — wskazuję ruchem głowy i zajmuję to samo krzesło, od razu odkręcając nakrętkę. Barman, wirtuoz alkoholi, a ma tylko smutną łychę w lodówce. To też mnie bawi, chociaż takie przeciwieństwo raczej na nikim nie robi wrażenia. Im dłużej zastanawiam się nad różnicami, tych więcej ich mam i tutaj następują rozważania filozoficzne, zwłaszcza po środkach niedozwolonych. Szklanki postawione z łoskotem na stole dopiero po chwili zostają napełnione, zauważam napięcie w jego ciele i chociaż kompletnie nie wiem czym jest spowodowane, to ponaglam go ruchem głowy, czując narastające rozdrażnienie.
Skoro mamy ze sobą pracować, to zacznij od najprostszych poleceń. Masz siadać i pić, to i tak bardzo duży kredyt zaufania z mojej strony.

@Gotō Keita
Okamoto Mataichi
Gotō Keita

Sro 8 Mar - 12:36
Jest w nim — Okamoto, jeśli dobrze pamięta — coś irytującego. Coś, co w ruchach mości się niechcianą wyższością. Albo już na dobre postradał zmysły i nocne godziny na bieżąco wyżerają zdrowy rozsądek. Bo gdzie mu, cholera, czytać z bardziej wysuniętych ku sufitowi barków czy spojrzeń ni to przelotnie, ni z uwagą zatrzymywanych na stoickiej jego sylwetce. Pospieszne pokręcenie głową, wzruszenie ramionami. Tylko po to, by opadnięte na myśli okruszyny niewygody strzepnąć z głębszym wdechem. Poza tym jest mu wszystko jedno. Mógłby mu i na zawołanie loda zrobić, i z okna skoczyć, i kurwa zakupy przynieść. Byleby zająć czymś ciało, gdy pod czaszką myśli jak kwas wżerające się w kości. Nie łapie już ich kontekstu, bo po co, jedynie pourywane strzępki ze zdań i tak nieposiadających już sensu. W dłoni szeleści otrzymana saszetka. Przyjemnie ciepła od ciepłoty ciała, wymiętolona, w niej proszek o strukturze drobnego piasku. Podrażniający kanaliki ciała, osypujący się na łuk kupidyna, smaczny i nie jednocześnie. A może? Nawet nie wie, kiedy dwa paliczki łączą się ze sobą w koleżeńskim splocie. Pokusa jest silna, zbyt silna, by prezent mógł ująć w dłoń i nań ułożyć uważne spojrzenie. Wie, że wraz z upuszczonym wzrokiem, ku ziemi spadłby i ostatni gram wstrzemięźliwości. Mimo to pod skronią pulsuje przekonanie, że jeśli podda się teraz, to następny dzień skończy trupem.
  Wzruszenie ramion.
  — Ogona? — Parska. — Z jakiegoś powodu wpierdolili w to mnie. Może nie jestem gangsterem jak ci wszyscy twoi, jak… — Dłoń od niechcenia śledzi sto osiemdziesiąt centymetrów chłopca. — Jak ty, ale wiem, kiedy ktoś za mną łazi. Kłania się kocie z Nanashi.
  Milknie na moment, by zorientować się w czymś jeszcze. Detalu, który powinien pominąć, myśli, bo czy ich krótka znajomość sprzed kilku miesięcy ma teraz sens? No nie ma. To po chuj będzie się rozwodził nad jedną albo dwoma sytuacjami, w których ich ryje stanęły naprzeciwko siebie. Po nic. Ostatnie zawahanie ukrócone zostaje przez kolejne zdanie, równie dyktaturalne co poprzednie, ale w swym ślepym uprzywilejowaniu zabawnie karłowate. Nie powstrzymuje więc miałkiego, pobłażliwego uśmiechu, gdy odpowiada powtarzając wcześniejszą prośbę:
  — Kawy. Mocnej — Odwraca głowę ku szafkom, tym samym pozwalając światłu mieszkania osiąść na lewej części twarzy. Po potylicy, w okolicach oczu i na śliskiej skórze blizny pałęta się ciepło żarówki. Słowa wciąż podbite są rozbawieniem, ale posłusznie idzie w grę szefa i podwładnego, skoro trzeba, skoro tamtemu wzięło się na rzucanie poleceń, na iluzyjne wymachiwanie biczem. — Działam pod Hinote.
  Nie trzeba wiedzieć mu więcej. Z pewnością kojarzy i Cayenne’a, i buszujące pod nim postacie, więc pseudonim, hasło-klucz, zdaje się wystarczającym. Poza tym nie posiada roli jak w branżowym slangu filmowych zabójców. Nie jest mordercą, psem obronnym, samozwańczym wolnym ognikiem. Jest tym, kim chcą by był i taki rodzaj bycia w zupełności Keicie odpowiada. Przynajmniej teraz, gdy proste, mało ambitne zadania na dalszy plan spychają miękkość miętolonego w dłoni proszku.
  Siada więc i pije. Wcześniej zdejmuje tylko kurtkę, by z widocznym zmęczeniem opaść na drewniane siedzisko. Pierwszy haust alkoholu opróżnia szkło a to w dłoniach wydaje się bardziej lekkim, przyjemnym, zbyt kruchym jak na dłonie pomalowane powłóczystymi żyłami.
  — Nie wiem, czy będziemy ze sobą pracować na dłuższą metę. Podsunęli mnie dzisiaj, bo wyjebał się jeden z dzieciaków. Tekla? Dziewczyna o jasnych oczach i blond włosach do ramion. Taka… nijaka. Jak przystało na tych z podaj i wynieś zadaniami. — Spogląda ku rozmówcy z wyzywającym acz widocznie rozbawionym spojrzeniem i w podobnie protekcjonalnym tonie odpowiada: – Więc nie musisz sprzedawać mi żadnego kredytu zaufania. Ważne, że inni to robią.



Szelest [Keita & Okamoto] AjTOsbT
Gotō Keita
Sponsored content
maj 2038 roku