Zhiva | Hotaru
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Zhiva Elin

Pon 6 Mar 2023 - 0:56
  Nigdy nie sądził, że zaklinaczem snów był dobrym. Ktoś kiedyś zbyt wysoką postawił mu poprzeczkę, wobec tego, co sam, niczym malarz, pędzlem podświadomości potrafił wymalować. Z początków swej działalności, a było to dawno, wtedy, kiedy jeszcze natura wygrać potrafiła z człowiekiem, bał się zatapiania w ludzką świadomość, pływania w połaciach wspomnień i emocji, często porywany zbyt mocnych ich nurtem, wycofując się zanim cokolwiek w stanie był zrobić. Nie i dlatego, że nie czuł się na siłach, by pociągnąć za sznurki, a koszmar niewyobrażalnych rozmiarów ułożyć w sen spokojny, by wygładzić taflę wzburzonej wody; bał się jedynie, że fale te popchną śpiącego na środek, zbyt daleko od brzegu, tam, gdzie sen organizm jest w stanie oddzielić od jawy. Jak i on, kiedyś, dawno temu, w realność malowanego sztucznie otoczenia uwierzył naiwnie, jak dziecko nęcone słodyczem. Stąd właśnie ten strach, bo nikomu, na kogo trafić by mógł nie chciał łamać serca tak, jak jego skruszone zostało jednym słowem.
  Ale to było dawno.
  Zbyt dawno, żeby o tej obawie pamiętał. Na tyle, że teraz regularnie, jakoby tej zdolności nie zapomnieć, upatrywał sobie obiekt, za którego świadomość brał się z pełnym zapałem, spokojnym ruchem dłoni, tę zatapiał pod powierzchnią, rytm wody ustalając według sobie tylko znanych zasad. Niezależnie do tego, co wpierw na sercu leżało śpiącemu, rozkładał wszystko na czynniki pierwsze, budując od podstaw to, co zobrazować miało się przed nim, pejzaż, do tworzenia którego sięgał własnych wspomnień i pragnień, do obrazu domu, który choć dawno już nieistniejący, zaległ w jego sercu jak choroba, której żadne lekarstwo nie było w stanie wyplenić.
  I tak też przed Hotaru rozkładały się kolejne fragmenty snu, od złotego pola rozciągającego się za horyzontem, ku punktom bliższym, każdego źdźbła trawy łaskoczącego podeszwy stóp. Najważniejszym jednak w tym wszystkim, była paleta dźwięków, okalająca więcej, niż jeden zmysł, a i wszystkie, ciepłą dłonią wygłądzająca rosnącą na czole bruzdę; śpiew każdego z ptaków, chowającego się w koronach drzew układał się z harmonijną pieśń, wyraz lata w swym zenicie, gdy słońce paliło skórę, a tę koić próbował pobliski potok. Gładkość jego fal rozbijana o kamienie, po szczytach których zwierzęta przedzierać mogły się na przeciwległy brzeg, tam, gdzie spadek ku niemu był łagodniejszy, by te pyski bez obaw mogły w nim zanurzyć; piął się on wyżej z każdym metrem, ku niewielkiej górze, z którego to kaskadą wpadał w ciemną toń.
  Pewnym był, że nic, co przedstawiane było mężczyźnie bliskie nie było tego, co mógł znać i pamiętać. Roślinność dzika względem tego, co otaczać mogło jego rodzinny dom, zwierzyna niepodobna tej, która rankiem przechadzała się tuż pod oknem. Nie miało to jednak znaczenia. Nie miało znaczenia to, co sen nawiedzało przez wtargnięciem w jego treść; może i lepiej, by Zhiva nie wiedział. Nie pozwalał by i tej świadomości na przejęcie własnej, by gdzieś, przypadkiem i poza kontrolą, pozwolić na bezpośrednie powiązanie do bólu, który czuł pod palcami. Uspokajał go, wygaszał jak ledwo tlący się już płomień, tak, by żar ten nie kojarzył się bezpośrednio z cierpieniem, a kojącym ciało ciepłem. Z promieniami słońca grzejącego szczyty policzków, wtapiającym się pomiędzy rzęsy jak dziecko, które choć zachowaniem swym denerwuje, tak pocieszność jego istnienia nie pozwala na złość.
  Siedział tylko nieopodal, wypatrując to momentu, w którym Hotaru przyjmie sen do siebie, da otulić się tym, co dla niego przygotował i spojrzy ku niemu; stwórcy, który wbrew historii świata, w sercu miał zaledwie chęć pomocy.


@Arihyoshi Hotaru
Zhiva Elin

Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.

Arihyoshi Hotaru

Pon 8 Maj 2023 - 18:25
Dźwięk eksplozji jak odchodzące w dal kroki cichł z każdym uderzeniem serca. Zamiast niego został szum, ale nie głuchej ciszy, piszczącej wbrew logice w głębinach czaszki, rezonującej drżeniem wżynającym się w podstawę i rozsierdzającym skronie do utraty tchu, a falami rwącej rzeki; potoku bardziej, obijającego się łapczywie o wąskie brzegi gdzieś w pobliżu.
Swąd spalenizny wywietrzał tymczasem, wraz z gwałtownym powiewem przynoszącym w zamian zapach trawy i kwitnących kwiatów - świeży aromat wypełnił płuca wraz z powolnym zaczerpnięciem tlenu; łapczywym mimo wszystko w swojej flegmatyczności. Uniesiona w tym czasie pierś jak nigdy wcześniej poczuła ciepło letnich promieni. Nagrzana koszulka odznaczyła się przyjemnym, sielskim gorącem; nie parzącym, ale wystarczająco intensywnym, by zdać sobie sprawy z pory roku, która delikatnymi palcami muskała też wygładzone czoło, linię między ściągniętymi, ale powoli rozluźniającymi z gniewu brwiami, słabym tarciem gładziła kąciki zaciśniętych w złości ust, których wyraz mimowolnie puszczał, neutralizował się, nie przypominając żadnej z naturalnych dla niego krzywizn. Dłonie, jeszcze przed momentem zakleszczone na czymś twardym i mokrym, jak wymykający się z napotniałych opuszek
(uchwyt pistoletu)
metalowy pręt, wyprostowały się w paliczkach, oparły miękko o czystą glebę i potraktowany słońcem piasek. Krople czegoś
(krwi?)
zastąpiło lekkie muskanie motylich skrzydeł od owada przycupniętego na wierzchu smukłej ręki. Gdzieś w tym wszystkim zatarły się intensywne bóle w okolicy nóg, zwłaszcza jednej - niemożliwe do wytrzymania rwanie zastąpiło charakterystyczne, niegroźne kłucie. Źdźbła ślizgały się giętkimi igłami po bosych stopach, wyrywając umysł ze snu.
Potrzebował długich chwil, aby oprzytomnieć; by przekrzywić głowę nie tylko w zapadniętej, przepoconej poduszce szpitalnej, ale też tu, w miękkiej, chłodnej zieleni, wśród migotliwych poblasków nieba i ćwierkotu nieznanych ptaków. Nie pasował do edeńskiego obrazka - nie z czernią włosów intensywną do stopnia, w którym zdawała się pochłaniać nawet światło słońca; wśród pasm ledwo dało się dostrzec jaśniejsze odcienie. Rozrzucone fale onyksu mieszały się z łodygami nachylonych nad skronią maków i chabrów; niosły drobne listki i kilka pojedynczych płatków wśród gęstwin morionu nawet wtedy, gdy czerep oderwał się od łącznego podłoża.
Chłopak z wyraźnym trudem wsparł się na łokciu; broda opadła mu na splot, oczy otwarły tylko na ułamek chwili, zaraz w porażeniu przymykając się ponownie. Motyl umknął w nieznane, gdy zabrana dłoń spłoszyła go nagłym ruchem. Ręka uniosła się, odcinając od promieni, by raz jeszcze spróbował uchylić powieki. Ciemne źrenice, jakby od początku zdawały sobie sprawę z Jego obecności, natychmiast padły na siedzącą nieopodal sylwetkę.
Miał pustkę; choć sięgał pamięcią do ostatnich zdarzeń, na ich miejscu odnajdował bezkresną przestrzeń, jak czysty blat bez ani jednego przedmiotu na nim. Bez najważniejszych okularów, zawsze sumiennie składanych i kładzionych na brzegu stolika, by móc automatycznie sięgnąć po nie w potrzebie. Nie było ich jednak, nawet jeżeli to tylko metafora, której przekład obrazował się na uporczywą lukę. Ziała wewnątrz niego, jak zieje arktyczny mróz; nie pasowała do otoczenia, do uroczych smagnięć ciepła na karku i wplątanych we włosy krwawników i koniczyn.
Podniósł się bardzo powoli, niemal ostrożnie, ściągając ciężar snu z barków, rozciągając zamroczone odpoczynkiem stawy kolan i łokci. Nie rozpraszał uwagi na otoczenie - spojrzenie trzymał nieruchomo na twarzy mężczyzny, doszukiwał się tam czegoś, może szerszych wyjaśnień, może potwierdzenia, że to, co widzi, jest tylko majakiem wyobraźni. Może chciał - zaciskając pięści - zmusić go, aby odpowiedział na to, dlaczego tyle fragmentów jest pokrywanych. Dlaczego zaskarbił sobie części prywatnych wspomnień i ukrył je pod narzutą amnezji.
W gardle drgało imię; wypełniało niemal cały obręb czaszki, wślizgiwało się w zakamarki koncentracji, smagając je delikatnymi tknięciami, jakby coś starało się (ktoś się starał - poprawił mimowolnie) odciągnąć jego myśli od uporczywego defektu psychiki - tej dziury, przestrzeni, którą potrzebował zapełnić faktami.
- Znowu ty... - przez schrypnięty ton przetoczyło się zbyt dużo ambiwalentnych emocji; zaskoczenie, akceptacja, rezygnacja, wystosowanie winy. Postąpił krok w jego stronę, depcząc własny cień. - Znowu. I znowu. I znowu. Dlaczego?

Arihyoshi Hotaru
maj 2038 roku