Kasuge nie należy do ulic cieszących się szczególną przychylnością. Formalnie wciąż przypada jako część Karafuruny, jednak władze miasta odbierają coraz więcej wniosków, aby zakwalifikować ją - wraz z przyległymi uliczkami - do Nanashi. Zabrudzone i popękane chodniki wywołują zniesmaczenie, obdarte budynki sprawiają zaś wrażenie zapuszczonych i pozbawionych lokatorów. Nawet mieszkańcy spłowiali jak zapomniane zdjęcie; snują się w cieniach niczym zmory, ciągnąc za sobą przetarte podeszwy butów. Powietrze, przesiąknięte zapachem ziemi, a bliżej zaułków upchniętych tam śmieci, zdaje się o wiele gęściejsze niż gdziekolwiek. Większość przyulicznych lokali została dawien dawno zamknięta, choć stary salon gier - przekształcony bardziej w podrzędny bar, zapewniający klientom rozcieńczone piwo i tanie przekąski - hotel pani Suzu oraz pralnia wciąż prosperują. Wątpliwe jednak, by od wewnątrz reprezentowały to, co głoszą ich szyldy.
Hasegawa Jirō ubóstwia ten post.
W Nanashi lało jakby to nie pogoda postanowiła dać najbiedniejszym mieszkańcom w kość, a włodarze miasta chcieli zwyczajnie zdezynfekować całą dzielnicę. Jiro mógłby przysiąc, że gdy tylko przekroczył rozmytą granicę Karafuruny, deszcz gwałtownie ustał, jakby ktoś po prostu zakręcił wodę. Mimo to nie ściągnął z głowy przemoczonego kaptura bluzy, całkowicie skupiony na swoim telefonie.
Udostępniona lokacja, dzięki umiejętnościom wyrwanej ze snu Toshiko, jakimś cudem - całkowicie niezrozumiałym dla Jiro - zmieniła się w narysowaną na mapie trasę i kropeczkę, która poruszała się po mapie z każdym jego krokiem. Jak ona to nazwała? GPS? Nie znał się totalnie na tym hakerskim slangu, którym najwyraźniej całkiem sprawnie posługiwała się jego córka, ale ani trochę nie zmieniło to faktu, że był z niej niesamowicie dumny.
Trasa na ekranie telefonu skróciła się w końcu do tego stopnia, że Razaro mógł uznać, że jest na miejscu. Rozejrzał się dookoła, nie dostrzegając żywej duszy. Choć kilka martwych przemknęło tu czy tam.
Odpalił przyniesionego specjalnie na nocną eskapadę papierosa, nieco przemoczonego i prawie złamanego. Widocznie papieros mimowolnie upodobnił się do ducha swojego właściciela. Jiro wypuścił dym z płuc, patrząc w górę jak ten rozmywa się na zimnym wietrze. Wiedział, że ten zaraz zwabi do niego koty. Dopiero gdy dym się przerzedził, zdołał dostrzec napis na budynku.
Z pewnym wahaniem wrócił wzrokiem do wyświetlonej na telefonie mapy.
Kasuge. Zgadzała się ulica. To go ucieszyło. Zgadzający się numer wręcz przeciwnie.
Westchnął przeciągle, wydychając kolejną porcję dymu, pozwalając tym samym zmaterializować się jednemu z kotów na swoim ramieniu. Duszek obrzucił właściciela spojrzeniem pełnym wyrzutu, gdy ten zminimalizował mapę i wysłał w wiadomości zdjęcie szyldu, w końcu prychając z niezadowoleniem na widok naklejki, próbując wymusić swoje racje.
– Nic z tego, Precel. Przypominam, że to wy macie marzec, nie ja.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya, Akiyama Toshiko and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Napięcia nie potrafił rozładować. Już wcześniej puściły mu nerwy, ale zignorowany za pierwszym razem starał się unormować sytuację; udawało się lepiej lub gorzej, od stycznia, kiedy rzeczywiście pękł, bywały etapy, w których pod fałdami koca przesypiał twardo bite dwanaście godzin, zwlekając się późnym popołudniem w oszołomieniu. Nie było wtedy miejsca na żaden pierdolec; za to był wdzięczny.
Ale dziś "to" wróciło; i było gorsze, jakby bliższe. Już nie siedziało skulone w rogu pokoju, nie kryło się w ciemności zaległej wokół jak kurz. Stało tuż nad nim, pochylone i o krok od dotknięcia - zrobiłoby to, gdyby w porę nie otworzył ślepi, płosząc terroryzującą go marę zbyt nagłym zrywem.
Dudniło mu w skroniach. Nawet nie zauważył, w którym dokładnie momencie wystukał następną i kolejną, i jeszcze jedną wiadomość, śląc serię smsów wprost do urządzenia Hasegawy, nie zarejestrował też chwili, gdy wcisnął stopy w wysoko sznurowane obuwie, zarzucił kurtkę na koszulkę, w której niespokojnie drzemał - ani gdy znalazł się na drodze, szybko przemierzając ulicę.
Psa puścił luzem, bo przynajmniej on mógł tu sięgnąć wolności. Wierzyć się nie chciało, że zbrunatniałe ulice Karafuruny mogły sprawiać komuś tyle szczęścia - a tu proszę. Odrosła na ogonie sierść pokryła się błotem i wilgocią ze stopniałego śniegu, łapy grzęzły w zaspach po stawy, znad różowego jęzora buchały mleczne opary oddechu. Szczenię przemykało po nieużywanej prawie jezdni, buszując po ulicach w chaotycznej radości.
Warui przyglądał się temu krótko, zaraz skoncentrowany na tym, gdzie idzie. Trzymał komórkę w dłoni, na wypadek gdyby dostał jeszcze jedną odpowiedź, ale głównie też po to, żeby mieć czym zająć myśli; metodycznie obracał telefon w palcach w irytującym tiku nie do zatrzymania.
Dotarcie do celu nie zajęło mu więcej niż dziesięć minut; gdyby w pewnym odcinku się nie zatrzymał, nie obejrzał za siebie i długo nie wpatrywał w lukę między dwoma budynkami, pewnie byłby szybciej.
I tak zdradzał sobą jakieś niepoważne pokłady lękliwości, której próżno doszukuje się u kogoś, kto zwykle kroczy chodnikiem z delikatnością tarana. Nawet zwykle rozbawione spojrzenie nabrało ostrej powagi, gdy rozpoznał w stojącej samopas sylwetce...
- Hase! - Chociaż szepnął, dało się z tego wyłowić nerwowe załamanie, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę tylko jednej osoby, mimo przeciskania przez zwarty tłum. Ten typ dźwięków - na granicy mowy i milczenia - zwykle wykorzystywało się w sali teatralnej, gdy człowiek przedzierał się między fotelem a kolanami, prosząc o przepuszczenie w kluczowym rozdziale seansu. Nie było potrzeby, by wprowadzać aż taką ostrożność, bo poza ich dwójką wokół nie było żywej duszy, ale może kierowała nim niecodzienna przezorność.
- Jesteś... - zawiesił zdanie, wychodząc szybko z plamy światła, rzucanej przez jedną z niewielu działających latarni. Oczy dostosowały się do natężenia ciemniejszych barw, ogniskując na Hasegawie. Wykonał jeszcze dwa kroki, każdy mniej pewny i prędki od poprzedniego, a potem przystanął, tocząc wzrokiem od butów po twarz Jiro, a im wyżej wspinał się wzrokiem, tym wyżej podnosiła mu się też brew. - ... cały mokry. - Znalazł się wystarczająco blisko, aby zobaczyć ciężkie od wody ubrania i sklejone włosy tam, gdzie kaptur nie spełnił swojej roli. W marcu temperatura nie była już tak tragiczna, ale nawet mimo tego nocny chłód dawał się we znaki.
- Obawiałem się, że może cię dorwać to co Shibasawę, ale widzę, że pierwsze będzie zapalenie płuc. - Machnął ręką w stronę mężczyzny; może żeby podkreślić rozdrażnienie, a może po to, by rozrzedzić dym papierosowy.
- Nawet dajesz rakowi wybór czy płuca padną od wyziębienia, czy jednak od fajek - pod maską wykrzywiły się spękane usta zmieniając ton na ironiczny - szlachetnie.
Nad uchem tykały niewidzialne wskazówki zegara; jego własnego, wewnętrznego, napędzanego sprężynami paranoi mechanizmu, który kazał zagęścić ruchy. Wzrok był więcej niż ponaglający; cały czas sondował twarz towarzysza, chłonąc każdą emocję, ślad po zdarzeniu, jakie ich połączyło. Może chciał znaleźć w jego oczach coś, co dałoby dowód, że nie wariował sam.
I tylko na ułamek sekundy uciekł w stronę ramienia Jiro, dostrzegł tam coś; koci, dymny zarys, linię grzbietu i szpiczaste uszy, ale ta kwestia była mniej ważna; liczyła się historia Shibasawy, ich historia, więc jasne ślepia wróciły do ciemnych odpowiedników. Pod kurtką napięły się mięśnie, gdy zmarszczył mocniej brwi, po dłuższej chwili obracając głowę, sięgając spojrzeniem do starych, jakby opuszczonych budynków.
- Może bar jest wciąż otwarty... - rozważał na głos, przyglądając się krzywo wiszącemu szyldowi. - Tam będzie cieplej. Wyschniesz. - Skierował uwagę w stronę, z której przybył; głośno gwizdnął przez maskę. Pluchę natychmiast rozbryzgnęły szczupłe łapy, ale nim pies dobiegł do właściciela, Shin znów skoncentrował się na Hasegawie, wskazując mu, dokąd iść.
Powinni wpierw wejść do lokalu, zamówić tanie piwo i przekąski. Wcisnąć się gdzieś, gdzie nikt nie będzie zwracał na nich uwagi. Ale Warui nie wytrzymał; napięta struna pękła, a on usłyszał własny, oskarżycielski ton:
- Bo ty też nie możesz spać, nie?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Jeszcze chwilę temu, gdy dość żwawo przemierzał uliczki, był w stanie się jakoś rozgrzać. Teraz wystarczyła chwila bezruchu, by przemoczone ubranie dało mu ostatecznie do zrozumienia, że ta woda niekoniecznie zaraz odparuje, zaczynając stanowić raczej wabik niż ochronę przed chłodem.
Nawet zajęcie dość strategicznego miejsca, w którym jak mu się wydawało, aż tak nie wiało, dawało niewiele. Nic dziwnego, że tracił cierpliwość coraz bardziej, z każdą mijającą minutą. A tych naliczył dziesięć.
– Jeszcze raz usłyszę, że skracasz moje nazwisko, to wrócimy do momentu, w którym zwracałeś się do mnie proszę pana – rzucił fałszywym do bólu, udającym przyjazny, tonem na przywitanie, wyładowując całe swoje zniecierpliwienie.
Dopalił papierosa do końca, niemal rozpaczliwie przekraczając granicę z filtrem, dopóki ostrzejszy smak palonej gąbki nie podrażnił mu gardła. Niedopałek rzucił w bok, nie gasząc go i pozwalając by zakręcił się przy nim kolejny z jego kotów. Dopiero teraz poprawnie założył zsuniętą do tej pory na brodę maseczkę, całkowicie ignorując fakt, że nie musiałby dalej ukrywać blizn skoro Warui i tak je już widział.
– Równie szlachetnie, co spierdolenie z Nanashi żeby później i tak piszczeć o pomoc do dawnych kolegów – uciął krótko temat swojego stanu, który przecież jego samego irytował najbardziej.
Gwałtowny ucisk dłoni na ramieniu młodszego, by przytrzymać go w miejscu, zaskoczył nawet samego Jiro. Jakby nie podejrzewał, że własne, przemarznięte ciało nadąży za myślami. Zostawił go jednak sekundę później, jakby nie chcąc przedłużać tego kontaktu. Wsunął obie dłonie do kieszeni kurtki.
– Nie, żaden bar. Im mniej nas widują razem gdziekolwiek, tym lepiej – mruknął, rzucając chłopakowi niezadowolone spojrzenie.
Trudno było stwierdzić czy całe niezadowolenie wzięło się z faktycznego pomysłu pójścia gdziekolwiek czy spowodował je jego własny wybuch. Przetarł dłonią twarz, niby pozbywając się z niej kilku kropli wody, które spłynęły z przemoczonego kaptura.
– Posłuchaj... – zaczął, choć od razu było widać, że niczego wcześniej nie przemyślał – Nie po to staram się ignorować każdą propozycję spotkania żeby to teraz spierdolić. No, przynajmniej jeszcze bardziej niż już to spierdoliłem.
Moment przerwy na wzięcie głębszego wdechu, tego chłodnego powietrza, którego tak nienawidził, a które miało teraz przywrócić mu jasność myślenia. Rzucił rudemu mordercze spojrzenie, na wypadek, gdyby wpadł na pomysł przerwania mu.
Pożałował, że nie ma ze sobą więcej papierosów.
Powieka drgnęła mu gwałtownie, gdy Warui jednak nie utrzymał tej swojej niewyparzonej mordy za mentalnym kagańcem, który na niego nałożył.
– Nie, nie mogę spać, bo do mnie wypisujesz po nocach.
Ta sytuacja była na tyle absurdalna, że parsknął niekontrolowanym śmiechem, który jak zwykle miał zasłonić to, że Hasegawa nie potrafił sobie radzić z wyrażaniem jakichkolwiek, bardziej skomplikowanych uczuć.
– Warui, poważnie. Na co liczyłeś, chcąc żebym tu przyszedł? Mam cię zanieść do łóżeczka i ululać? Popilnować czy dybuki spod łóżka nie wyjdą? Może i za paczkę fajek bym to zrobił, ale uwierz, że to ci nie pomoże. Nic ci nie pomoże.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
- To jak mam się do ciebie zwracać? - poddał się, choć gdzieś na samym końcu pytania zabrzmiało niewypowiedziane: nie jesteśmy tak blisko, bym mówił po imieniu. A "Hasegawa" jest za długie, proszę pana. Utrzymał jednak gębę na kłódkę, wpatrując się w mężczyznę wyczekująco; ten temat nie był na tyle ważny, żeby się o niego żreć na środku ulicy; o drugiej w nocy. Wszystko wskazywało zresztą na to, że Warui przede wszystkim chciał poczuć ulgę, rozkładając na czynniki pierwsze zdobyte informacje. Nie tylko w kwestii Shibasawy, choć to główny gwóźdź programu, ale ogółem całego zdarzenia, ciągnącego się za nimi - a może tylko za nim? - od prawie czterech lat.
Co roku odnajdowano nową ofiarę - ta wizja mu się nie podobała, ale i tak przepadła, gdy przypomniał sobie gwałtowny chwyt na ramieniu. Nie było w tym brutalności, której mógłby się spodziewać. Wystarczyło natomiast siły, aby skutecznie zatrzymać go w miejscu; by jasny wzrok ulokowany w szyldzie przekierował się na twarz Hasegawy.
Słuchał go uważnie, ale z każdym następnym wyrazem coś w jego źrenicy lodowaciało, jakby zbyt długie stanie w chłodzie wpływało na wyraz spojrzenia. W pierwszym odruchu, gdy minął szok po mentalnym policzku, potrafił jedynie rozchylić wargi; żaden głos się jednak stamtąd nie wydobył. A to go zirytowało.
Dlaczego nie mogli po prostu pójść do cholernego baru na cholerne piwo jak normalni ludzie? Czemu musieli się kryć po cieniach jak uliczne psy, zlęknione butów agresywnych przechodniów? Czemu jak raz nie dało się czegoś wyjaśnić, zamiast robić z tego jeszcze bardziej zagmatwany problem?
Przez chwilę przyszło mu tylko gapienie się w oczy mężczyzny. Palce stulały się w pięść i prostowały na przemian; niegroźny tik zdradzał wzburzenie, gdy świadomość walczyła z przyznaniem racji, że faktycznie niepotrzebnie go fatygował.
Że może każdy powinien iść w swoim kierunku, bo plotki mogą być tylko serią niefortunnych przypadków. A on przez bezsensowny zbieg okoliczności zachowywał się jak paranoik.
Byłoby prosto złapać się tej wersji. Przyniosłaby spokój; przynajmniej na jakiś czas.
Ale Warui zamiast tego powstrzymał się, by raz jeszcze odetchnąć w ten charakterystyczny, dający za wygraną sposób. Tylko dłoń trafiła na spięty kark, nacisnęła na zbitą tkankę, starając się mocnym ruchem rozmasować zbytni stres.
- Jesteś następny - zawyrokował w końcu, mrużąc powieki i unosząc brodę wystarczająco, by w lichym świetle latarni uwydatnić paskudne cienie pod oczami. - Tamci próbowali przejść do porządku dziennego po tym, co się stało. I jak skończyli? - Nagle zsunięta z szyi dłoń zawisła między nimi wnętrzem ku niebu, jakby prezentował Jiro trzymany w ręce przedmiot. Palce zwarły się jednak w pięść - oprócz wskazującego, którym naraz wskazał podłogę. - W dziewiątym kręgu. - Ironizowanie było nie na miejscu, ale nerwy przyćmiły racjonalne horyzonty. - Nie wiem czego się spodziewałem. Może tego, że weźmiesz to na poważnie albo... - Zabrakło mu dalszych opcji, wyrzucił więc tylko ramiona w górę. Albo co? Miałby się zmartwić perspektywą śmierci kolejnej nieważnej jednostki? Wymazaniem z kart kogoś, z kim nawet nie potrafił pokazać się w anonimowym barze?
- Cholera. - Z ich dwójki to Shina dręczyły prawdziwe koszmary; sporadycznie pozwalały o sobie zapomnieć, ale potem wracały ze zdwojoną potęgą. Ostatnio nawiedzały go częściej. Przeklął raz jeszcze, błądząc wzrokiem po błotnistej papce, nim nie wspiął się po sylwetce Hasegawy. Szczęki bolały go od zaciskania zębów; słowa prawie więc cedził: Przecież nie przyszedłbyś tutaj, gdybyś jak tamte szajbusy założył, że sprawa jest dawno zakończona. Musisz mieć własną teorię. Chcę ją poznać. Może nakłada się z moją. Może to nawet będzie mieć sens. Może - da się to powstrzymać - jest rozwiązanie. - Poruszył się, znów niespokojnie obracając głowę, by zbadać otoczenie.
Jakby cokolwiek miało się zmienić.
- Nie ma opcji, że pozwolę, byś wykitował z przemarznięcia szybciej niż zdążą dorwać cię te widmowe pojeby co mnie. Musimy cię ogarnąć - palnął nieoczekiwanie, kapitulując. - Burdel czy ciemnia?
Hasegawa Jirō ubóstwia ten post.
Próba uniknięcia nieuniknionego już raz wyszła mu całkiem nieźle - w chwili, gdy oszukał śmierć i wczepił się w świat żywych jak pasożyt.
– W dziewiątym kręgu – powtórzył cicho, wyraźnie niezadowolony – Dante i jego najsłynniejszy kręgosłup świata. Biedny się w grobie ułożyć wygodnie nie może, jak sobie tymi kręgami mordę wycierają wszyscy.
Spróbował wykręcić mankiet bluzy z wody, a później to samo zrobić z dolnym ściągaczem. Nie pomogło nic a nic. Podobnie jak Warui, sam już nie wiedział na co liczył. Oboje mieli niskie oczekiwania, a i tak skończyli zawiedzeni. Choć rudy pewnie bardziej.
– Może wcale nie jestem następny. Może już zapłaciłem za to, co zrobiłem.
Miał milczeć. Miał dalej milczeniem i żartami omijać zdecydowanie zbyt ciężki dla siebie temat, ze zwinnością, której zdecydowanie brakowało mu w normalnym życiu. Miał przede wszystkim nie nakręcać rozdygotanego dzieciaka, trzęsącego się z niemocy bardziej niż Hasegawa z zimna.
Ciemne ślepia przesunęły się z fotografowanego wcześniej szyldu hotelu na niedaleki bar, jakby rozważał, co ostatecznie powinien wybrać. Była druga w nocy. Pierdolony środek tej nocy.
– Coś czuję, że burdel byłby odpowiedniejszy, bo ty już w piżamce gotowy na nocne podboje.
Nawet nie starał się zabrzmieć poważnie, mimo pełnej wyrzutu reprymendy, którą przed chwilą dostał. Dobrze, że miał na twarzy maseczkę, bo jeszcze jedno stłumione parsknięcie śmiechem i z pewnością by się osmarkał.
– Warui, posłuchaj. Histeryzujesz. Całkiem niepotrzebnie. Nic ci nie będzie. Odprowadzę cię do domu, jeżeli cię to uspokoi.
Nie czekał, ruszając w stronę, z której niedawno przyszedł Shin'ya. Zacmokał przywołująco, choć tym razem na psa, próbując go zwabić. Jeżeli dzieciak nie ruszy za nim, to może ruszy za swoim przyjacielem. Obejrzał się na rudego, kilka kroków nawet stawiając idąc tyłem. Wciśnięte w kieszenie kurtki dłonie w ogóle nie odnajdowały nawet najmniejszego źródła ciepła, kostniejąc coraz bardziej.
– No chodź. Wrócisz do wyra. Jedyne rozwiązanie jest całkiem proste - albo oni albo my, ale nie wygrasz włócząc się po nocy jak żywy trup zamiast spać i zbierać siły.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Ręce dziwnie mu drżały, gdy słuchał stojącego przed nim mężczyzny. Skóra pod palcami świerzbiła, by wczepić się w ramiona jasnowłosego i potrząsnąć nim w jazgocie stałych pytań: dlaczego mnie nie słuchasz? Dlaczego nie próbujesz się nawet zainteresować, Hase? - ale wszystkie te podświadome reakcje zgniótł w pięściach, ściągając przy tym również brwi.
Słysząc, że histeryzuje, nawet nie potrafił zaprzeczyć. Otoczenie zdawało się z niego kpić. Gdy tu szedł, najmniejsze tąpnięcie wywoływało natychmiastowy alarm, obrót i zogniskowanie wzroku w punkcie, z którego dochodził dźwięk.
Nigdy wcześniej nie reagował tak poważnie, gdy chodziło o strach. Oczywiście, zdarzało mu się doświadczyć dreszczy niepokoju albo zlęknąć się przy seansie horrorów, ale nigdy do stopnia, z którego nie potrafił się otrząsnąć długimi godzinami. Czasami dniami. Jednocześnie walczył ze sobą, by nie wypaść przed Jiro jak najgorszy frajer.
I tylko nad dłońmi nie potrafił do końca zapanować, bo zmuszając je do rozluźnienia się, od razu tego pożałował. Potrzebowały jakiegoś stabilnego oparcia, a przynajmniej przedmiotu, za który można chwycić. Tym "przedmiotem" okazał się brzeg narzuconej na ramiona bluzy. Miął materiał w nerwowości, od której żal było patrzeć.
Odprowadzę cię do domu. Chodź. Wrócisz do wyra.
Odetchnął może o pół tonu za głośno.
- Dobra.
Przytaknięcie nie przyszło mu łatwo; stanowiło w sporej mierze przyznanie się do porażki. Do tego, że rzeczywiście zachowywał się jak spłoszony głupotą mały chłopiec, stale opowiadający o potworze spod łóżka. Nie miał jednak psychicznej siły, aby przeciwstawić się towarzyszowi; ruszył więc w ślad za nim, ironicznie w chwili, w której ciszę przeszyło gwizdnięcie.
Gdzieś w tle rozległ się tupot psich łap, śmigających między zaspami; zmieszał się z prędkim krokiem Shina, podbiegającego do Jiro, by nie zostać w tyle samemu.
Oby z ich dwójki był tym, który się mylił.
Hasegawa Jirō gardzi postem aż przykro.