Mieszcząca się niemal w równym sześcianie sala wykładowa otoczona jest wysokimi, uchylanymi oknami, które z samego ranka budzą studentów porannym, jasnym słońcem. Pomieszczenie jest wysokie na tyle, by pomieścić cztery strefy z siedmioma rzędami ław. Zeszłoroczne dofinansowania dla uniwersytetu pozwoliły zmodernizować klasę na tyle, by za sprawą niewielkiego pilota zmieniało się światło w pomieszczeniu, otwierały bądź zamykały drzwi, czy ze specjalnej, uwieszonej pod sufitem ramy zsuwał obszerny, dostępny dla każdego siedzącego ekran. Przeznaczone dla studentów siedziska jak mała dolina schodzą ku wnętrzu sali, ku centralnemu obszarowi, gdzie zazwyczaj performorowane są wykłady. Nad głównym wejściem, tj. szerokimi, dwuskrzydłowymi drzwiami, uwieszono zegar o pokaźnej średnicy i skomplikowanej, przypominającej futurystyczną estetyce. Podczas wykładów słychać jego miarowe, ciche odliczanie mijanych sekund.
Jarema ma chód spokojny. Wyuczony latami statycznych emocji, które plumkają wciąż na tych samych falach. I w nogi miarowo przemierzające korytarze uniwersytetu wpisane wiecznie to jednakowe tempo. Nieśpieszne, ale celowe, jakby już z samego ranka, po pierwszym łyku nieznośnie kwaśnej czarnej, wiedział, gdzie iść. I to piął się wyżej niźli sama sala wykładowa, niż niedawno podarowany przez władze gabinet. Nie każdy posiadał. Nie każdy swoje biurko zbite na czterech krzywych nogach a obtulone kaskadą notatek podpisywał wyimaginowaną parafką. Nowy rok zapowiadał się obiecująco. Stypendia, związane z nimi wyjazdy, a i przełknie parę intensywniejszych interakcji ze studentami. Ci bywali jedynie tłem dla podjętych przez mężczyznę decyzji, bo to nie o młodzież per se chodziło, a o szkolną bibliotekę, o ich laboratoria, o możliwości tych, którzy nie tylko wiedzą a i miłowali się pieniądzem. Zabawne, w jak przyjemnej korelacji może istnieć jedno z drugim, gdy się technologia pcha do góry a tuż pod nią kopiec przyjemnie brzęczących monet i ściśniętych w piąstki banknotów. I on z pocałowaniem ręki ten dobrobyt przyjmie. Z pocałowaniem ręki, z uniżeniem głowy, polizaniem buta. Bo już nie raz przyszło płaszczyć się biedocie, by ciasne klitki Nanshi przekształcić w odakademickie mieszkania. Wiedza nie istnieje bez pieniądza. We głowie majak zmarłej żony; niebieskookiej Amerykanki o kościach policzkowych znaczonych świeżo utemperowanym rysikiem. Jej dłonie zawsze pokrywało sztuczne złoto. Sztuczne, ale wciąż drogie, bo plecione we floralne, finezyjne wzory. Miłość do ziemi i kwiatów nosiła i w ciele. Jarema kręci głową. Głupota.
Tuż koło wspinającej się po zaokrąglonych schodach sylwetki leci mały, mechaniczny stwór o trybikach chodzących na poziomie niskiego sprzęgnięcia. Co jakiś czas z jego oczu malutkich jak guziki nocnej koszuli bucha para. Przypomina dym nikotynowy, który wpierw z powietrzem tańcząc, zaraz się z nim splata. Istota bez serca, ale z sercem, o imieniu X Æ A-12. Mały wynalazek, który wykładowcy mechaniki kwantowej zasponsorował gabinet. Stwór swoim wyglądem przypomina ludzką małżowinę, z której jak korzenie wyrastają podłużne kable. Cienkie jak światło, ale dużo stabilniejsze, wchodzą ze sobą w skomplikowane trajektorie. Niektóre przedłużają kolejne, by zaraz wpleść się na nowo w mechanizm. Inne znowu wiszą ku ziemi i tam drgają dziwnie cieleśnie, jakby nie baterie a miedziane przewody poruszały się za sprawą mięśni. Zdaje się i istota oddychać, bo pod cienką warstwą metalu i zewnętrznej izolacji, pełzną jakby małe insekty.
Do sali wchodzi na godzinę przed wykładem. Pod oczyma wypływają sińce nieprzespanej nocy, które zimnym tonem wpisują się w jasny odzień włosów. Bo nie jest typowo ciepłym blondynem, ale w odcień skóry, kolor brwi i kosmyków właśnie, wpisano nieprzystającą zdrowemu ciału siniznę. Nic więc dziwnego, że ciepło słońca niechętnie otula jego policzki, wgryza się dalej, by jak u każdego i każdej wysunąć na wierzch czerwonawe wypieki. Pozostaje więc stabilnym. Tak jak przy chodzie jego wizerunek nie naznacza się żadną anomalią. Oprawki okularów błyszczą przyjemnym srebrem, szkło zdaje się nie posiadać ni okruszyny kurzu. Raz tylko zaparowane, gdy twarz nachyla ku zimnej, wciąż kwaśnej kawie. Ta kanalikami ciała mknie do mózgu i utrzymuje go w pionie, chociaż dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, pod płatami mięśni czuje hulające zmęczenie. Zaraz przejdzie. Z pierwszym słowem wypowiedzianym ku studentom a oni, jeśli dobrze słyszy a słuchaczem bywał wyśmienitym, kumulują się pod wrotami do sali.
emsp;emsp; Wystarczy jeden przycisk na małym pilocie, by drzwi uchyliły się i wraz z ni to podniesionymi, ni rozmemłanymi głosami, do sali wlała się fala znanych twarzy. Wstaje więc z miejsca, bo szacunek do człowieka winien być zachowywanym nawet wtedy, gdy człowiek ten niższy, młodszy, z twarzą ciachaną niezrozumieniem. Nie wszystkich szanował, to oczywiste, ale z głową wypełnioną jako tako kurtuazją starał się każde z imion mielić na języku razy kilka, by gdy je wypuszczał nabrało ciepławego zabarwienia. Nie tego, które zachęcało do pozalekcyjnych odwiedzin, ale i uciekał przed tonem nazbyt agresywnym czy oschłym. Z prostego względu stara się być neutralnym — nie ma dla nich nadprogramowego czasu. Nie ma czasu na wychylanie się poza podstawę nauczania, to jest na rozmowy o komputerach kwantowych, na kwestie falowej natury światła.
Wzdycha.
A wraz z westchnięciem myśl jak promień przebija myśl, bo niemal zapomniał. Niesiony na fali rozpoznawalności przez X Æ A-12, zgodził się na coś jeszcze. Coś, co przy dobrym podejściu i sprytnych manewrach, wyrwie go poza mury uczelni dalej. Gdzieś, gdzie teorie stają się prawdą, albo i nie istnieją, lub istnieją inne — ciekawsze, zmienione. Ale to jeszcze nie dzisiaj, bo teraz biodra szukają oparcia w kancie blatu, dłonie chwytają jego krawędź a on przy spojrzeniu badawczym i pilnym, zawsze tym samym, szuka jedynej dobrze znanej twarzy. Za dobrze. Kiwa ku dziewczęciu o płochych źrenicach skrytych za grubymi szkłami okularów. Przy oczach wielkości wieczek do słoików przypomina egzotyczne zwierzę. Mimo tej jednej jedynej anomalii jest dziewczęciem spokojnym, inteligentnym, dość ładnym — co wszystko to potwierdza popularność tak zaciekłej uczennicy wśród obu płci — i nad wymiar irytującym. Jak zawsze, gdy młodocianym uderza do głowy replika autorytarnej władzy. Kiwa ku niej głową, by zaraz werbalnie przywitać się z całością uczniów.
— Dzień dobry. Wszyscy przetrwali przerwę międzysemestralną? — Nie uśmiecha się. Pytanie jak pytanie, retoryczne i bez podstaw do podawania nań odpowiedzi. Mimo to słyszy parę wydukanych przytaknięć. Gdy te rozpłyną się w nigdy niezaistniałej rozmowie, ponownie odwróci spojrzenie ku przewodniczącej rocznika, ale utrzyma równie wysoki ton głosu: — Czy macie listę osób chętnych do projektu, o którym wspominałem pod koniec ostatniego semestru? — Wzrok ponownie kieruje ku pozostałym studentom. — Uczelni rzeczywiście udało się, dzięki zewnętrznemu sponsorowi, pozyskać stypendium na specjalistyczny projekt dla TechGekko. Komisja wybierająca osoby ma zebrać się w następnym tygodniu.
Jak zawsze, gdy na sercu osiada potrzeba zrealizowania celu, tak i teraz spojrzenie ostrzejsze, dużo bardziej obligujące, kieruje ku dwóm twarzom.
— Shiimaura i Seiga. Do dzisiaj nie dostałem waszych portfolio.
@Raikatsuji Shiimaura @Yakushimaru Seiga
Warui Shin'ya and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
— Sal-... — Więźnie w zachrypniętym gardle i rwie się głos w pół słowa, więc Seiga odkasłuje, słysząc i czując, że zgłoski łamią mu się na języku pokracznie. Chce je poskładać, bo dzisiaj wyjątkowo jak nigdy, wszystko układa się krzywo. Nawet blizna na policzku ciągnie mocniej, bardziej niż zazwyczaj przypominając o sobie, jakby dopiero wczoraj szkło rozdarło bladą skórę, brnąc pod nią boleśnie krzywym ostrzem. — Sally zrzuć nagrania z ostatnich dwunastu godzin, proszę. — Płynne i pełne w rwaniu szumiącej chrypy, pada razem ze spojrzeniem w kierunku jednego z ekranów, który w nagłej gwałtowności pikseli przesuwa ciągi klatek i pasek gnającego błękitu ściągania plików. Bez dźwięku. Cisza. Ale w tej ciszy rysowanej jedynie obrazem, już wie, że to, co później pojawi się w internecie jednych złamie w pół w wymiotnym odruchu, a innych pobudzi i rozśmieszy. Seiga już sam nie wie, czy czuje jeszcze cokolwiek, patrząc na ciemniejącą na betonie kałużę krwi i skrępowane kończyny, które w konwulsyjnych ruchach chcą się uwolnić. Po której stronie stoi? Nie wie, czy cokolwiek jeszcze czuje, ale wie, że właśnie tego potrzebuje. Nie tylko dla pieniędzy. W głębi Yakushimaru, za tą utkaną w obłudzie ciszą i niewzruszeniem, wije się dawne plugastwo, którego on nie pamięta, ale czuje je przecież tak wyraźnie. Gryzie go i spija ten ból niezrozumienia. Cisza, po krótkim kliknięciu myszki, znów — a po niej zęby ze zgrzytem zagryzają się na sztandze kolczyka tkwiącego w języku, kiedy dreszcz ostudza kark. Musi wychodzić. Akurat wtedy, kiedy strzała słońca wpada boleśnie w źrenicę, rozdzielając jeszcze znamienniej zieleń od stali, a telefon spazmatycznie wibruje, obijając się na biurku.
Biała słuchawka wystaje z ucha, nie płynie jednak przez nią żadna piosenka. Trwa tylko, bo jest jedynym aktualnie łącznikiem z Sally, która wciąż przemawia głosem wprost z syntezatora, ale teraz milczy spokojnie. Nie znalazł nikogo, kogo głos odpowiadałby mu na tyle, aby podzielić go na dwa i tę drugą część zawłaszczyć dla siebie. Wytatuowane palce lewej dłoni na moment sięgają ku urządzeniu, jednak zmieniają w rozmyśleniu trajektorię i lądują między kosmykami włosów, odgarniając je do tyłu. Nie. Coś się może zmienić. Coś może się stać, a on musiał czuwać. Nawet jeżeli już siedział w sali; powinien czuwać. To ciepło... ciepło otulające skronie, zmuszające do ściągnięcia z siebie bluzy i zostania w krótkim rękawie, jest zbyt nużące. Układa się na kości jarzmowej, rozpychając się mozolnie pod skórą.
"Wszyscy przetrwali... listę osób... o którym wspomniałem. Dzięki zewnętrznemu... komisja. W tygodniu."
Leje się przyjemny głos w eter, ale nie trafia bezpośrednio w uszy chłopca, a jakby wokół niego rozlewa się gęstymi plamami. Dwie nieruchome źrenice tkwią wbite w tył głowy dziewczyny przed nim. Patrzy, ale nie widzi. W przymrużonym napięciu wygląda, jakby był w stanie przeliczyć każdy jeden czarny włos odginający się lekką falą od czaszki. Nie widzi włosów. Nie widzi tyłu głowy. Nie widzi przed sobą dziewczyny ani profesora, który prawdopodobnie coś mówi, ale czy mówi tutaj, w tym momencie, czy to tylko wspomnienie? Zapada się na sekundę, czując, że oddech staje się głębszy, a splecione przed ustami palce, jakby w nabożnej modlitwie, podtrzymują głowę.
Seiga.
Ruch. Nie fizyczny, ale szeleszczący w czaszce; przywraca nieznacznie jasność, która rozwleka się i rozpręża spojrzenie. Zareagował jak pies na własne imię. Czujny, musi być ciągle czujny. Tęczówki spadają, zapierając się na sylwetce profesora, bez mrugnięcia uwieszając się na nim. Potrzebuje jeszcze momentu, żeby z czoła zniknęła mgła senności; ale nie przeszkadza mu to w przypomnieniu sobie, kto prowadzi zajęcia, kogo ma przed sobą, chociaż nie na wyłączność, bo i oczy innych przeskakują to na niego, to na siebie nawzajem, to na Enatsu. Rozleniwione, płoche, czasami przejęte. Spojrzenia, które nie są niczym więcej tylko ruchem gałek ocznych w oczodołach.
— Powtórzę się, Panie Profesorze. — Wgryzł się, bo inaczej nie da się tego określić. Na napiętej ciszy, jaka zawsze zapada po słowach profesorskich, ten stan oczekiwania, kto pierwszy się przełamie, więźnie między jego zębami; Seiga, bo też wywołany, rozciąga się chrapliwie w cieple sali. — Moje „portfolio” jest wgrane w AI, nad którym pracuję od początku studiów — posiada wszelkie informacje na temat mojego rozwoju, ścieżki naukowej, jaką obrałem i wcześniejszych projektów. Wystarczy zapytać, a wszystkie informacje zostaną zaprezentowane i przedstawione. — Pozwala sobie na krótką przerwę, aby rozluźnić ramiona i odnaleźć spojrzenie Enatsu, chociaż z tej odległości, gdzieś z górnego rzędu ław, nawet przy soczewkach, które kują i drażnią, widzi tylko ciemne punkty. — Nie chce mówić za koleżankę Raikatsuji, ale myślę, że mamy podobny problem, że nasze portfolia są nieco bardziej niekonwencjonalne; zmuszając uczelnię do zmiany podejścia, a która nam mimo wszystko utrudnia możliwość zaprezentowania go w odpowiedni sposób, jeżeli tego nie zrobi. — Wkurwia go ta papierologia, która nadal jest obecna. System, który dusi, zamiast pomagać, tłamsi, zamiast rozwijać. Przemawia jednak łagodnie, chociaż gardło jest suche; głos nie jest wymuszony, nie ściska się w zrezygnowaniu, tylko brnie dalej, spokojnie falując. Bo Seiga doskonale wie, że ta chwila też nie ma znaczenia. Jest mnoga; tutaj, dwa wymiary dalej, pod palcami kogoś innego, w symulacji krętej i popieprzonej. Tylko czasami się jeszcze obawia, że może mieć rację. Potem uświadamia sobie, że tak byłoby lepiej. Szczególnie teraz, kiedy podzielona na dwa kolory tęczówka zbacza na unoszącą się maszynę. Czuje ją, bo jest pusta, rozumie, bo chciałby w nią tchnąć odczuwanie. Sally. Jak właśnie w Sally.
Opuszki palców zapierają się na blacie, kiedy ciało delikatnie odchyla się na krześle w tył, chociaż nie traci na swoim skupieniu, ani lekkości, kiedy przednie nóżki odrywają się ponad parkiet. Spogląda w kierunku Shii, uśmiechając się delikatnie, koleżeńsko, ale też płytko, jak miał w nawyku. Są w tym razem, są poza tym razem, są osobno, całkowicie osobno, odlegli o miliony lat świetlnych. I na tym uczuciu stara się zakleszczyć, kiedy bystre spojrzenie na powrót przewierca się przez innych kolegów, spadając na wykładowcę. — Zaprezentowanie zdolności i możliwości Sally nie jest dla mnie problemem, Profesorze.
Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Rainer szaleją za tym postem.
Na szkolny uniwersytet zajechała z piskiem opon, klnąc na siebie paskudnie już chwilę po zgaszeniu silnika. Bo wciskając pedał aż po podłogę, naraziła się na reprymendę wściekłego pokazem niezdrowego rozsądku belfra, omal nie przekreślając swojej kadencji na przyszłych zajęciach. Rozwiane wiatrem włosy poprawiła tylko machinalnie, dukając coś pod nosem - coś w formie automatycznych przeprosin, kompletnie niezabarwionych choćby kroplą skruchy. Myślami wbiegała już po wąskich schodach ciągnących się ku wejściu do nowoczesnego gmachu; mijała śliską powierzchnię podłóg, przekraczała ramę wejścia do sali wykładowej, by od razu stanąć w prostokątnej plamie rażącego światła. Nie było w niej obecności - stała pusta, pozbawiona naturalnych rekacji, przyjmując na twardą osłonę salwę "upomnień", by wreszcie przebiło się do niej zbawienne: możesz teraz odejść. Kiwnęła - raz jeszcze, oczywiście, w odruchu znanym robotom, jedynie lekko przekrzywiając brodę w dół - a potem szybkim marszem przecięła dziedziniec, gdzieś po drodze wciskając kciukiem drobny klawisz na kluczykach.
Pojazd za jej plecami zamrugał światłami na znak blokady, a potem zgasł na dobre godziny, pogrążając się w śnie znanym wyłącznie maszynom. Ona sama, gdy pokonywała stopnie ku wyznaczonej klasie, marzyła o odrobinie odpoczynku. Pół nocy przeleżała w zmiętej pościeli, wpatrując się w plecy Tohan, w jej zakryte narzutą ramię, unoszące się i opadające podczas metodycznych wdechów-wydechów, i w blond włosy zaplecione w ładny warkocz. Nieruchomo oglądała współlokatorkę, ale obrazy przed nosem były zupełnie inne - rzeczywistość zastąpiły rozmazane plamy, które do wściekłości starała się wyostrzyć. Niczym zapadający na ślepotę kaleka, raz za razem mrużyła powieki, ale nie pojawiały się żadne nowe detale. Tylko słuchawki w uszach rozbrzmiewały znajomymi nutami; słowa znaczyły o wiele więcej, nazbyt intensywnie dostrzegała swoją dłoń, której palce splatały się z cudzymi palcami - te były już rozmyte; i to ją wściekało. Śledziła trasę od nadgarstka przez przedramię i bark, i szyję, i profil, ale ten profil był tylko wielkimi niewiadomymi, smugami wyblakłych barw, stale nieczytelnych z powodu ułomności pamięci.
Jak mogła nie pamiętać?
Jak mogła raz jeszcze pozwolić, by coś ważnego wymknęło jej się z rąk?
Tymi samymi rękoma sięgała teraz po zeszyt; nawet nie zarejestrowała momentu, w którym znalazła się wśród innych studentów; ich pszczelich rozmów, śmiechów, błysków fleszy i neonowych aur otaczających wyświetlacze pokazywanych sobie zdjęć i wiadomości.
Odetchnęła spokojnie przez nos, nieruchomiejąc na pięć sekund - potrzebowała tego, by wrócić na ziemię, zagnieździć się w przesadnie nerwowej sylwetce. Denerwował ją stan, jaki ostatnimi czasy sobą reprezentowała; stała się nie tyle drażliwa, co nieobecna. Gdy ktoś próbował ją ocucić, odpowiedzią było gniewne zmarszczenie brwi - jak u kogoś, kogo brutalnością wyrwano z bram raju.
W drodze statyczności, jaką podążała dotychczas, wdarło się zbyt dużo chaosów. I te chaosy, gdy zaczynała się do nich przyzwyczajać, więcej nawet - gdy zaczynała ich szukać w swojej codzienności, pragnąc, by ją pochłonęły - nagle ulotniły się bez słowa.
Odruchowo odblokowała telefon, sprawdziła wiadomości.
Cisza.
Jasne, że tak.
Nie powinna być tak głupia, by łudzić się, że będzie inaczej. Że dostrzeże nowy sms, choćby jedno słowo - jak przecież miał w zwyczaju. Wrzuciła więc z powrotem urządzenie do torby, sięgnęła po zeszyt, otwierając go na ostatniej zapisanej stronie. Schludne pismo zbierało masę informacji cudem wychwyconym w czasie rzeczywistym, jakby nadgarstek Raikatsuji działał w nad-świetlnej prędkości, gdy mowa o tworzeniu notatek.
Chwytając długopis i bawiąc się jego smukłą budową, nie spodziewała się, że raptem chwilę później zostanie wywołana. Srebro jej oczu natychmiast spoczęło na profesorze, usta na ułamek momentu zacisnęły się w ostatniej formie buntu.
Nie musiała spieszyć się z wyjaśnieniami; drugi student, głos zza jej pleców, przejął wątek w pierwszej kolejności, a ona miała na tyle szacunku i dobrego wychowania, aby nie wcinać się niepotrzebnie w dialog. Czuła jak do twarzy nabiega krew, jak smagane promieniami policzki lekko różowieją pod ostrzałem obcych spojrzeń.
Nie znała nawet imion ludzi, którzy skupili na niej zainteresowanie; nie kojarzyła szczegółów aparycji, barw głosów, nie dałaby rady dopasować tonu osoby ławka za nią do konkretnej sylwetki.
Seiga.
Czy to imię cokolwiek jej mówiło?
Nie obróciła się, aby zweryfikować wygląd drugiego uczniaka, nagle zbyt skoncentrowana na tym, czy podczas odgarniania włosów, gdy prześlizgiwała się palcami wzdłuż pasm, aby przenieść je na prawy bark, nie zostawiła na karku czarnych smug po smarze - bo opuszki, którymi ściskała długopis, były barwy morionu.
- Panie profesorze - jej głos sam miał w sobie coś zmatowiałego; jakby w struny wemknęła się bezbarwność, tłumiąc najlżejsze drżenie ludzkiej emocji. Styl, w jakim się wypowiadała, nie niósł mimo tego obelgi w kierunku wykładowcy; wargi nie układały się w żaden konkretny wyraz, ale skupienie ciążące żelazem w przymrużonych ślepiach jasno wskazywało na to, że Jarema Enatsu ma pełnię uwagi. - Jakiś czas temu złożyłam wniosek do dziekanatu o przedłużenie terminu. Ponieważ powodem była nieobecność, na którą nie miałam wpływu, zaakceptowano prośbę bez problemu. Jeżeli rzeczywiście trzeba, mogę zaprezentować projekt na następnych zajęciach. Niestety, w porównaniu do... - jak się nazywał? Seiga... Jakie było jednak jego nazwisko? Imię nie wchodziło w grę... to zbytnie spoufalenie się... nie jesteśmy nawet... Zza zaciśniętych warg zgrzytnęły zęby. Chciało jej się wymiotować. - Kolegi - nacisnęła, pozwalając na szczyptę niepotrzebnego jadu wobec własnej bezsilności - potrzebowałabym tego, co obecnie znajduje się fizycznie daleko poza obrębem uniwersyteckiego budynku. Jeżeli to możliwe, chciałabym również zadać profesorowi parę pytań.
Odchyliła się do tyłu, przywierając plecami do oparcia ławy, nieświadomie zgiętą linią paru pasm włosów wpływając na powierzchnię stołu Yakushimaru.
- Na osobności - uściśliła koniecznie - związanych, oczywiście, z dalszą pracą nad projektem.
na karku lekkie, ciemne smagnięcie;
brudne opuszki po smarze;
edit: minął nam termin. Gdybyście chcieli kiedyś dokończyć wątek to ja chętnie!
Dajcie znać na privie. <3
WĄTEK WSTRZYMANY
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiga ubóstwia ten post.