I can hear your words breaking down my core [Munehira x Minoru]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Munehira Aoi

Pon 27 Mar - 18:58
My teeth are in pain.
I'm gonna break you.


Mieszkanie Yoshidy;
czwarta noc grudnia 2036
_______________________




    Znów ta sama forma, której się brzydzi, a którą zna spod własnego dotyku, między lepkością krwi i śliskością ran. Każda ze szram, każdy rozszarpany mięsień setki razy prześlizgiwał się przez pokiereszowane palce yurei, w próbie zaakceptowania tego, czym się stał. Ta jednak nigdy nie przyszła, a każde przebudzenie rodziło tylko większy gniew i silniejszy głód. Targały nim emocje, intensywniejsze od ludzkich, bardziej potępieńcze, bardziej plugawe, żądne krwi, która nie będzie należała tym razem do niego.
    Prawa dłoń intuicyjnie zawędrowała ku lewemu policzkowi, pozwalając opuszkom dotknąć delikatnie najpierw obnażonej linii zębów spozierającej spod rozszarpanego ciała, kolejno kierując je w pusty oczodół. Był sobą. Tym którego najbardziej nienawidził. Nawet pewność, którą uzyskał chwilę temu w tkanym przez siebie koszmarze, że ten jego już się kończy, nie potrafiła ugładzić rozbudzonej niechęci i obrzydzenia, jakie z sekundy na sekundę, z każdym pochwyconym szumem wybudzającego się w łóżku ciała, zmieniały się w rozszczekany jazgot w splotach słodko spaczonego umysłu. Warkliwe rzężenie, mokry mlask pysków, jakie od czterech lat towarzyszyły mu na każdym kroku, nie potrafił się uspokoić. Podniecenie to przez to cholerne podniecenie... Czuł się przeciążony, na granicy zapadnięcia się w sobie, przemienienia się w czarną dziurę, która zacznie pochłaniać nawet najdrobniejsze pasmo materii, jakie tylko zdecyduje zbliżyć się, chociaż o milimetr w jego kierunku.
     — Już... już... spokojnie... — szeptane, praktycznie niewymawiane na głos, a jedynie zaokrąglające się słowa na poruszających się delikatnie szczątkach warg, kiedy wydrążona psimi kłami krtań drgała w niepewnym śmiechu. Cisza... trochę ciszy. Tylko na chwilę. Ułamek spokoju, którym mógłby chłodem rozciągnąć się w pantomimicznie obolałym ciele. Cisza. Cisza. Cisza...  — Dość... — śmiech tężeje, kiedy język zakleszcza się między uściskiem szkliwa zębów, a ciało prostuje w zachlapanych juchą ubraniach. Ich lepkość, gęsta wilgoć przylega do ciała w materiale niegdyś błękitnej zwiewnej koszuli. Przecież jesteś piękny Aoi; mknie ze wspomnień, głosem Yuri, jej zapewnieniem, w które wierzy, całym sobą, każdym milimetrem zachłannej duszy, pasożytniczej natury jego egzystencji. Ale pomimo zapewnień, pomimo świadomości, że nigdy by go nie okłamała ta najczystsza i najpiękniejsza istota w historii jego życia, nigdy nie spróbowałaby manipulować, udawać, ani krzywdzić; nie potrafi się pozbierać. Ta noc była inna. Zuchwalsza, bardziej naprężona na linii ciężkiego nieba, które podobno maluje się kolorem smoły, ale tą zna tylko i wyłącznie z gęstości, a nie barwy; jedynie z ciężkiego zapachu, który drażni przełyk i dusi.
    I z pierwszym głośniejszym skrzypnięciem, jakie niczym wąż wślizguje się w słuch, głowa Aoiego przekręca się jak u nasłuchującego psa, blade spojrzenie ślepego oka wbijając niezwykle wprawnie w twarz Minoru. Jakby wiedział, jakby cienka linka łączyła praktycznie niewidoczną pod mgłą źrenicę, z wejrzeniem mężczyzny. Znajduje się tuż obok, bo smukła sylwetka yurei trwa przy brzegu łóżka, zanim pochyli się nieznacznie do przodu, zawisając ze splecionymi za plecami dłońmi nad przyszłym kontraktorem.  — Mam nadzieję, że chociaż trochę się wyspałeś — ten melodyjny, łagodny głos, ciepły, na pozór ludzki i przyjazny, niepasujący do upiornej, makabrycznej powłoki, w jakiej musi trwać, jakby za karę; ciągnie dalej — bo będziesz potrzebował trochę siły, żeby się dźgnąć, czy tam przeciąć... jak wolisz, mi to obojętne, bylebyś dał mi trochę swojej krwi... Nawet nie mi, ale wiesz... musisz złożyć na mnie swój śliczny autograf — wieńczy ostatnie słowo uśmiechem, prostując się dynamicznie, pozwalając pojedynczym kosmykom popielatych włosów zafalować w powietrzu, kiedy te nasiąkłe karminem trwają uparcie przyklejone do skroni i czoła, wtopione w zroszoną potem i psią śliną skórę. Bo Aoi jest lepki, nie tylko od czerwieni, jaka uciekła z jego rozerwanych żył, ale i od łez i gorączkowej próby wyrwania się spomiędzy kłów, w których zakończył swoje życie; o wiele zbyt krótkie, zbyt płytkie i niewystarczające. Nie jest to jednak już dla niego ważne, bo miał narodzić się na nowo — a razem z nowym życiem budziła się w nim nowa obsesja zarysowująca się w rzeczywistości jako sylwetka Yoshidy, który miał należeć do niego, który miał być jego kotwicą, jego ucztą, jego naczyniem. Tylko jego. Dopóki egzystencja Minoru nie sięgnie końca, ale do tego Aoi nie dopuści, choćby miał dać poderżnąć sobie gardło raz za razem, każdego dnia i topić się na nowo w metalicznej brei życia. Nie zdechnie. Nie pozwoli mu na to.



I can hear your words breaking down my core [Munehira x Minoru] 0YAOCnr
Munehira Aoi

Minoru Yoshida ubóstwia ten post.

Minoru Yoshida
Wto 11 Kwi - 0:20
   Czuł jak powoli to, co było przejawem realność, rozmywało się w drobny mak, zostawiając po sobie jedynie wspomnienia o śnie nieprawdopodobnym, będącym jedynie nikłą mgłą, drobnym rozpoczęciem ich obiecującego, lepszego życia, w które razem chcieli wierzyć. Co prawda został z wieloma pytaniami i wydawało mu się, że nigdy odpowiedzi nie zdoła usłyszeć, zostawiwszy jego nienasycony umysł bez wyjaśnienia; cholernie dręcząca perspektywa. Przez te parę sekund, które dzieliło go między snem, a rzeczywistością, jeszcze przez krótką chwilę doznawał namiastkę tego, co otrzymał. Miał wrażenie, że czas przeciągał się w nieskończoność, stając w miejscu. Nie słyszał odgłos wskazówki zegara, nie było charakterystycznego tykania, które zawsze dało się usłyszeć w pokoju. Wczuł się, skrupulatnie smakując gorzkości przeżyć ze snu, który stanowił słodką truciznę, wymieszaną pragnieniem ucieczki i chęci przymierza. Przede wszystkim zrozumienia, mimo gorszących chwil, które doprowadzały go do szału, wybudzając w nim uciskającą go furię. Wrednej złości i drażniącej niechęci, która najbardziej mu w tym wszystkim przeszkadzała.  
   Ból, choć już znikł, dalej wżerał się w jego żyły, mając wrażenie, że cały czas trwa w doszczętnie rozszarpanym ciele. Odczuwał zapach krwi, jej lepkość i metaliczny posmak, którego czuć w ustach nie powinien. Właśnie z tymi odczuciami powoli wybudzał się z głębokiego koszmaru, który jak uważał, w żaden sposób złamać go nie mógł — a jednak efekty uboczne wyraźnie dawały o sobie znać, doszczętnie wyniszczając jego wymęczony umysł. Mimo powolnego wybudzania się, pobudka należała do tych gwałtownych. W mgnieniu oka otworzył szeroko oczy, w pierwszym momencie spoglądając na sufit. Pierwsze co zdołał wychwycić, to charakterystyczne piszczenie w uszach oraz dudnienie, wyraźnie słysząc bicie własnego serca. Biło szybko i niespokojnie, gwałtownie wręcz, obawiając się tego, co przyniosą pierwsze minuty życia po wybudzeniu się. Kiedy szum w uszach ustępował, usłyszał wskazówkę zegara, która zawsze przywracała jego myśli do względnej stabilizacji. Dostrzegł również, że koszulka, w której spał, była całkowicie przemoczona; na plecach i na kołnierzu znajdował się pot, pod pachami nie wspominając. Rozumiał już, czemu przez te kilka sekund odczuwał lepkość na ciele, choć wizja kąpania się we własnej krwi również była obiecująca.
   Dopiero po tych kilku, głębszych wdechach był w stanie podnieść się jedną ręką z łóżka, by upewnić się, że istota, która nawiedziła go we śnie cały czas tu była. Na tą chwilę nie musiał czekać długo, bowiem w ułamku sekundy zmora znalazła się tuż nad ciałem Yoshidy, ugaszczając go wyjątkowo melodyjną barwą głosu. To ciekawe, że jedynie marna obietnica o kontrakcie wprawiała go w tak dobry nastrój. A może to była wyłącznie duma zakradnięcia się do umysłu Minoru, by zrobić z niego doszczętną sieczkę. Cokolwiek to było, w pierwszej chwili, w zasadzie od dnia kiedy go spotkał, uznał go za niesamowitą istotę. Chęć posiadania kogoś tak nieobliczalnego, z obietnicą dobrej zabawy powodowała, że po prostu musiał go mieć przy sobie. Inaczej jego życie nie nabierze całkiem nowych barw i udusi się wdychanym przez siebie tlenem.
   W pierwszej chwili łapie jego spojrzenie, wychwytując tkwiącą między nimi nić. Wzrok mętny przedostaje się do ciemnych oczu bruneta, który z zamarciem spogląda w ten piękny okaz, który ma przed sobą. Jeszcze nie do końca wybudzony, zachwyca się ich defektem, który powoduje, że jest wyjątkowy w swojej prostocie. I tę właśnie wyjątkowość chwali w ciemnościach swego umysłu, z daleka od ciekawskich uszu jasnowłosego.
   — Trochę to dobre określenie — odezwał się w końcu, z lekka zachrypłym głosem, otaczając jego słuch namiastką głosu spokojnego, wręcz tkliwego — Wiem, nie musisz się oto martwić, Aoi — odpowiedział z równie lekkim uśmiechem, upewniając go w swoim przekonaniu, jak również po raz wtórny zdradzając to, że pamięta mienię, którym posługiwał się na balu, mimo niewielkiej styczności między sobą. Aplikacja w tym przypadku wiele pomogła, bo gdyby nie ona, z pewnością trudniej byłoby mu pozyskać informacje na jego temat za życia faktycznego.
   Wstał więc, ledwo przytomny, bo mimo wszystko nie mógł powiedzieć o jakimkolwiek wyspaniu się. Nie pamiętał, kiedy w ostatnim czasie mógł mówić o wyspaniu; otwarta butelka na szafce nocnej z lekami nasennymi szczerze o tym mówiła. To jednak nie przeszkadzało mu, by na swym ciele złożyć pieczątkę w postaci wtórnej rany, którą miał niezliczoną ilość razy.
   — Nie możesz doczekać się już? — dopytał z cwaniackim uśmieszkiem, który wkradł mu się na usta, sięgając pod poduszkę, by wyciągnąć starannie zrobione ostrze ze złotą rękojeścią. Ostrzem tym przeciął sobie palec, bo po pierwsze — nie lubi marnowania, a poza tym w taki sposób łatwiej będzie mu złożyć autograf na ciele.
   Nim jednak to zrobił, ostatni raz przyglądnął się postaci, którą miał przed sobą. Przez strumieniem krwi, która na zawsze oblepiła jego ciało; przez strach i panikę, kryjąca się za lepkością wydzielin, krzywdząc jego urokliwy wygląd. Mimo to, w tym wszystkim było coś pociągającego — niebezpieczeństwo, które za każdym razem kusiło Yoshidę do popełniania czynów zbereźnych, oddając im się całkowicie. Niepewność w tym, czy gdy kogoś doprowadzi do stanu agonii, będzie to ostatni raz kiedy będzie mógł szarpnąć się na tak haniebny czyn. Ta niewiadoma pchała go do życia, bo coś, co nie jest pewne, kusiło go jeszcze bardziej niż obsesja, którą miał na punkcie władzy.
   — To co, gdzie mam złożyć Ci ten autograf? A może jednak wolisz pozostać w tej cudnej postaci? — spytał, ugaszczając go szczerością swojej wypowiedzi. Nie miał powodów, by mówić mu nieprawdę; w jakiś chory sposób uważał go za okaz piękna. Lubił podziwiać to, co niecodzienne, a Aoi od początku wydawał mu się na swój sposób wyjątkowy. Dlatego go chciał, nasycając się smakiem nowego życia u boku kontrahenta, z którym będzie związany nie tylko nowymi wspomnieniami, ale i własnym ciałem. On za to pozyska duszę, jego doszczętnie zgniłą i zepsutą duszę, tak niedoskonałą, że chciałby ją pielęgnować każdego dnia. Wydobyć z niej, to co najlepsze, dając mu możliwość życia. Jeśli tylko będzie mu posłuszny, zrobi dla niego wszystko, byleby został przy nim już na zawsze. A przynajmniej na dość długo. Potrzebował go jak noworodek, który potrzebował matki.

@MUNEHIRA AOI


I can hear your words breaking down my core [Munehira x Minoru] EHjauEm
Minoru Yoshida

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Munehira Aoi

Sro 19 Kwi - 2:45
    Aoi... Aoi...Aoi.
    Brzęczało już wcześniej. Drga ciągle, zawodząc jak stęk igły wibrującej na długości żyłki, która wbita w kit okna mieni się swoją srebrzystością i rozchodzi niespokojną falą w tafli szkła. Głupia dziecięca zabawa — wybudzająca demoniczny chichot z martwych drobiazgów, uciekając spomiędzy rączek dziecka zamkniętego z samym sobą w chłodzie na wpół pustej przestrzeni. Sobą i lepką mazią oblepiającą jasny umysł. Jedno szarpnięcie i uderzenia metalu trą w przezroczystej krze, zabijając domową ciszę i tnąc ją na miliardy drobnych kawałeczków. Wspomnienia. Bo tak, jak i ten chłód srebra, jego imię też jest jedynie wspomnieniem. Powtórzone, a nadal zmorze bardziej podobne, duchowi, mlecznej smudze zakłócającej obraz klarownej przestrzeni. Aoi. Rozdziera go na moment ten krótki zlepek tonów, jedynie na krótką chwilę wgryzając się na wysokość mostka. Wyzwolony. Bo tak się właśnie teraz czuje. Nie tylko przez zbliżający się posmak życia, który osadzi się na wnętrzu miękkich policzków, ale i przez zauważenie, którego mu brakuje od zawsze. Aoi. Niech mówi. Niech go nazywa. Niech odda mu to, co mu się należy. Obecność. Ta jest najważniejsza. Bliskość, do której ciągnie, jak zaślepiona obsesją ćma, której kruche skrzydła topią się na rozgrzanej żarówce. Uśmiech niczym pierwszy szron na nieuwiędłych liściach, pąku zbyt późno urodzonego kwiecia, sadzi się w kąciku ust, zamierając tam w łagodnym grymasie. Niech mówi... Może w ten sposób zrozumie, jak bardzo go potrzebuje. Nie Yoshida Aoiego, a Aoi Yoshidy.
     „Nie możesz doczekać się już?”
    Brwi ściągają się ku sobie, naznaczając alabaster czoła żłobionymi żyłkami krwi, łamiąc cenną taflę niby to marmurowego sklepienia. Skupienie na słowa, które suną ku niemu, pojawia się odruchowo, tak samo, jak i nadstawienie nieco bardziej lewego ucha ku źródłu dźwięków, ku ciału, ku mężczyźnie przebierającym w cichym szumie w miękkiej pościeli. Liże te nitki dźwięku Munehira, te, które tak jak i cienka struga posoki wpływa od lat, wgłąb jego małżowiny, wprost w szaleńczy umysł. Głowa subtelnie porusza się w rytm niedowierzania, które na linii ust Aoiego składa jałowy pocałunek rozgoryczenia i niebezpiecznej, zwierzęcej aury, jaka już rozciąga się leniwie na języku, majacząc na jego czubku, balansując paskudnie.  — A Ty nie? — Głos opada o oktawę, ścieląc się w nucie rozkosznego pomruku, bo przecież Aoi doskonale wie, że Yoshida nie pomaga mu z czystej dobroci. Jasno dał mu znać, że ich kontrakt bardziej przypomina cyrograf. Żaden z nich jednak nie potrafił rozpoznać, kto jest czarcim atramentem, a kto płótnem po którym drze kropla krwi. Okaleczone ciało yurei zapiera się na rozczapierzonych palcach na brzegu łóżka, na smukłych przedramionach pochylając korpus ku przodowi.  — Dobrze mieć przy sobie kogoś, kto rozumie, kto docenia, kto czuje to samo, prawda? — Rozpoczyna powoli, kolanem układając się już na materacu, kiedy plecy prostują się powoli, a głos podszywa, zdawać by się mogło ciepłe, łagodne powietrze.  — Każdy lubi posiadać; różne rzeczy, różne osoby i z różnych potrzeb. — Paliczki prawej dłoni zagłębiają się po same knykcie w miękką, sączącą się ranę, która obnaża biel zębów, lepko jątrząc się naderwanym mięśniem. Nie czuje dyskomfortu. Nie czuje bólu. Nie czuje nic. To najbardziej rozpala gniew, bo obdarty jest z fizycznej formy, która pozwala zrozumieć podstawę uczuć; jest w stanie je tłumaczyć dyskomfortem, łechcącym mięśnie wrażeniem niewygody, czy wbijającym się szponem cierpienia tuż pod pulsującą aortą. Teraz jest jednak pustką. Wyrwą. Przepaścią między ciepłem i zimnem. Czymś, co nie powinno mieć prawa istnieć, a jednak, na przekór wszystkiemu i wszystkim trwa w zaparte, trzymając się ochłapu obsesji i żądz jak wygłodniała bestia, której rzuca się już tylko kości, a która przez za krótki łańcuch, który rdzą wrasta się w kark, nie pozwala uciec.
    Chce go już zobaczyć. Poczuć pod liniami papilarnymi fakturę jego skóry. Rozrysować w głowie kości policzkowe i grzbiet nosa, mapę mimicznych zmarszczek. Chce wiedzieć, kim jest jego wybawca i potępieńczy omen zarazem. Krótki śmiech, perlisty, wdzięczny dzwoneczek uwiesza się w głębi krtani, kiedy wyłapuje kolejne pytania.  — Cudownej postaci. — Powtarza słowo za słowem, nachylając się mocniej ku mężczyźnie, lewą dłonią odciągając nasączoną krwią koszulę, eksponując ten jeden z nietkniętych płatów delikatnej skóry, ten, którego nie sięgnął żaden kieł, żaden pazur, ani żadne wyrzuty sumienia, tuż pod łukiem obojczyka. — Tutaj. — Wypuszcza krótko spomiędzy rozszarpanych warg, drugą dłonią sięgając nieznacznie ku Minoru, skroń składając subtelnie w kierunku ramienia, dwie przekrwione perły wbijając w jego twarz. Cudownej postaci. Wlewa się jak trucizna. Rani. Obrzydza mu wszystko. Dlatego ramię w krótkim dreszczu unosi się nieco wyżej, a kącik warg wykrzywia. Cudownej. Paskudnej. Postaci.  — Zbliż się do mojej dłoni, resztą się już zajmę. — Zgęstniała krew wdziera się zadrą pod paznokcie, okala ciasno bladą skórę, wkradając się między rany na dłoni, spływając przez delikatny nadgarstek, wokół stawu zakręcając strużką posoki, która gdyby była ponownie materialna, pozostawiłaby na kołdrze rumiane plamki, niby to płatki róży. Chce go pokochać, jako część siebie, jako złożoność własnej egzystencji; brzydząc się nim zarazem, tak jak i brzydzi się samym sobą. Nie mruga, nie oddycha, nie przypomina już człowieka, bo od lat już nim nie jest. Klarowność. Jednolitość w postrzępionym ciele. W gęstej psiej ślinie, która w kącikach oczu miesza się z karmazynem i przejrzystością wodnistej łzy. Jest tak blisko. Wie o tym. Jest tak blisko nowego życia. Jest tak blisko prawdziwego życia. Jeszcze tylko moment, a do nozdrzy znów uderzy zapach drugiego ciała. Na skórze znów rozścieli się ciepło, a mięśnie napną się w elektryzującym poczuciu pełni; wróci, po czterech latach, które rozciągają się wrażeniem maniakalnej wieczności. Tęsknił. Tak cholernie tęsknił. Fascynacja narasta w podnieceniu, bo tak przecież niedawno miał te kilka godzin, w których znów poczuł się jako element rzeczywistości, rozcinając go zimnem rozbitego szkła opadającego na krtań Żałości. Samo wspomnienie układa się zbyt ujmująco w rozszalałej duszy, zmuszając język do mimowolnego ruchu i nabicia się na ostrość kłów, kiedy poszerzone przez psi głód kąciki warg pną się wyżej, ku ślepemu wejrzeniu, w którego tafli, we mgle bielma, ledwo zarysowana źrenica rozszerza się intensywnie. Niebezpiecznie. Puchnie w nim bezpański warkot, który opiera się o ściany czaszki, nie znajdując już w niej dla siebie miejsca. Jest zbyt ciasno. Potrzebuje więcej przestrzeni. Więcej bodźców. Więcej wszystkiego. Potrzebuje go. Nikogo innego. — Nie każ mi czekać... — Wyrywa się, kiedy czubek języka kieruje się przez resztkę górnej wargi, a paliczek naznaczony piętnem własnego morderstwa napina się razem z odchyleniem się nieznacznie w tył głowy, bo przez struny głosowe już smuży się kolejny śmiech; chociaż łagodny, chociaż delikatny, przecięty zasadnością własnej decyzji. To jemu ofiarowuje swoje życie. Tylko jemu.



I can hear your words breaking down my core [Munehira x Minoru] 0YAOCnr
Munehira Aoi

Minoru Yoshida ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku