20.06.2035
Kiedy otworzyły się przed nimi drzwi, muzyka elektroniczna – którą słyszał już idąc po schodach, kilka pięter pod mieszkaniem – wylała się falą na zewnątrz, odbijając od ścian korytarza jednego z wielu takich samych bloków znajdujących się na osiedlu. Tym, co odróżniało go od innych, musiało z całą pewnością być pokojowe nastawienie sąsiadów. Po kilku uderzeniach serce Kurō zmieniło tętno, dostosowując się do pulsowania przechodzącego przez jego ciało. Po zamknięciu drzwi, zatopił się wraz z przyjaciółką w morzu ciemności, z której sylwetki tańczących do rytmu Dreams wyłowić mogło tylko światło reflektorów. Jeśli istniał jakiś odcień w palecie kolorów, jakiego nie wykorzystali ludzie wokół niego, to Kurō o nim nie wiedział. Yuki pasowała do tego tłumu w swoich ubraniach w stylu Y2K i z długimi, bo sięgającymi aż końca pleców, prawie że białymi włosami o tęczowych refleksach – niebieskich, żółtych, pomarańczowych, czerwonych i różowych. Odrzuciła je za siebie.
– I jak?! – Poczuł jej oddech na swoim uchu. Pomimo zmniejszenia dzielącej ich odległości, wciąż musiała krzyczeć, żeby ją usłyszał. – Mówiłam, że kogoś dla ciebie znajdę!
Kurō rozejrzał się jeszcze raz – w milczeniu – po miejscu, w jakim się znaleźli.
– Przecież to domówka! – stwierdził równie głośno. – …z alkoholem – dodał już ciszej, ruchem dłoni odmawiając butelki wódki, którą zaproponowała mu osoba, jaką widział po raz pierwszy – i bez wątpienia ostatni – w życiu.
Dziewczyna zdawała się nie rozumieć problemu.
– Właśnie! Gdzie indziej znajdziesz tylu chętnych, jak nie tutaj?!
Jeden z ludzi wpadł na niego – nie miał pewności, czy specjalnie, czy przypadkiem, ale wnioskując po trzeźwości jego spojrzenia, stawiał na to drugie – więc odsunął się pod ścianę, żeby uniknąć powtórzenia tego problemu w przyszłości. Bądź co bądź, wyszedł z tego zderzenia jako ta bardziej poszkodowana strona, ale czego się można było spodziewać po osobie o takich wymiarach. Szła w kierunku kuchni, gdzie na blacie stał rząd kieliszków wypełnionych niebieską substancją. Satō odruchowo przesunął językiem po ustach, wyobrażając sobie na nim słodko-kwaśny smak kamikaze. Yuki związała ogonek wiśni, którą zerwali z drzewa po drodze (musiał ją wziąć na barki, żeby sięgnęła owoców), w pętelkę, zanim wypluła pestkę do pustej już puszki po coli zero. Odprowadziła nieznajomego wzrokiem.
– Co myślisz?!
– Myślę, że będzie trzeba dzwonić po karetkę! – odparł, oczywiście mając na myśli jego stan, nie swój.
Przyjaciółka spojrzała na niego z udawanym rozczarowaniem.
– Co się dzieje, Kurō?! Nie lubisz się już dobrze bawić?!
Westchnął ze zmęczeniem. Wiedział, że to było pytanie, na które nie oczekiwała wcale odpowiedzi – bo oczywiście, że lubił, tylko nie każdego dnia – jednak i tak się odezwał:
– Nie wiedziałem, że idziemy się bawić!
Ale mogłem się tego domyślić.
– Idź za nim! Jak nie weźmie tego, to może weźmie…
– Yuki – przerwał jej ni to łagodnie, ni ostro.
Wzruszyła ramionami, jakby nie miała pojęcia, co było nie tak ze zdaniem, które powiedziała. Odpaliła czekoladowego papierosa wyciągniętą z kieszeni zapalniczką. Z biegiem lat, Satō przestał już pytać ją o to, czy można tu było palić, bo odpowiedź dziewczyny była zawsze taka sama. A kogo to obchodzi?
– Nie powinno się robić tego pod wpływem alkoholu! – wrócił do poprzedniego tematu.
– Przecież nie pijesz! – zdziwiła się.
Pokręcił głową, dając jej sygnał, że poddaje się w tej walce. Nie było sensu się z nią kłócić, zwłaszcza że nie był wcale pewien, czy w ogóle mówi na serio. Yuki potrafiła żartować, mając najbardziej poważną twarz na świecie.
Rozeszli się w przeciwnych kierunkach, zaczynając poszukiwania – on najbardziej trzeźwego człowieka, Yuki zaś… cóż, pewnie najmniej.
Everything I've ever let go of
has claw marks on it.
has claw marks on it.
Chaisiri Ajzel and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Mącił go zapach alkoholu, czy raczej, wizja tego, że ten wylądować już dawno mógł w żołądku i rozgrzewać od środka. Upchany był w kąt kanapy, ściśnięty przez dwójkę nieznajomych mu ludzi, którzy to, kompletnie nie zwracając uwagi na jego obecność, językami sięgali migdałków. Nie była w stanie zagłuszyć ich muzyka, a ta dudniła coraz to ciężej nie tylko w uszach, ale i w klatce piersiowej. To nie tak, że nie potrafił bawić się na trzeźwo, potrafił, oczywiście, że tak, ale nie robił tego tak długo. Marzyło mu się zapomnieć, utopić w lepkim kieliszku z resztką wódki i do rana z niego nie wychodzić. Zaszyć w szklanych ściankach i zapomnieć o wszystkim, co tę pierś ściskało tak boleśnie, ale przecież i przez ten dyskomfort po alkohol nie mógł sięgnąć. Odchylił zrezygnowany łeb, spojrzenie wbił w sufit, jakby w Michała Anioła fresk się wpatrywał, w kolorowych przebłyskach szukając sensu.
Nie odnalazł go. Jak i nie odnalazł swojej towarzyski, która na tę domówkę go zaciągnęła. Zniknęła już między obcymi mu ludźmi, mignęła mu z dwa razy jej jasna czupryna, barwiona czymś, co w oryginale miało być fioletem, ale wypatrzyć jej nie potrafił. Nie odnalazł jej też, gdy przez ludzki ścisk sięgnął finalnie balkonowych drzwi, gdy te rozpostarł na boki i zgrzaną twarz, pod skórą której wyraźnie przebijała się krew, ukoił w chłodzie wieczora. Zaszył się w jego objęciu na kilka chwil, plecy przytulając do chropowatej wartości ściany, łeb znów odchylił ku niebu, jak ta świnia, której na sklepienie nie było dane spojrzeć; nie wypatrzył niczego. Ni gwiazd, ni księżyca, tylko rudą poświatę ulicznych lamp, których światło kołtuniło się na spodach chmur. Karmi je kolejną chmarą dymu, ot, szybkim spaleniem papierosa, zanim postać jego na nowo nie zagościła w duchocie pomieszczenia, oparach trawionego alkoholu i czymś, co było niczym więcej, a wspomnieniem słodkich perfum.
Od godziny, jak nie lepiej, a tak mu się zresztą wydaje, nie odezwał się ani razu. A nawet gdyby, głosu swojego by zapewne nie rozpoznał, stłumionego śmiechem, muzyką i całym tym imprezowym ambientem, który poczynał trącać nie te nerwy, których to dotykać miał w swoim założeniu. Nie wie też dlaczego; może to i ta bezalkoholowa kwestia, może wiek, bo ostatnio łudzić się zaczął, że z imprez już wyrósł. Nie wie tylko, że jeśli spuści się w końcu ze smyczy, tak wróci do starych nawyków i głupot, byleby blizny pod sercem odeszły w niepamięć i stały się niczym więcej, a elementem codzienności. Na razie jednak, ma dość, i w ucieczce przed bodźcami zbędnymi, chowa się w kuchni.
Nie wydaje mu się, by para w niej schowana, chłopiec o włosach dwukolorowych i jego wyrazista koleżanka, zwrócili na tę rudą czuprynę zbyt wiele uwagi. Na pewno nie tyle, co on jej oddał im; by przyjrzeć się wpierw dziewczynie, a potem rozmawiającemu z nią mężczyźnie, zakładał, że niewiele starszemu niż on sam. Wsparł się biodrami o ulepiony wódką blat, wcześniej z uchylonej lodówki wyciągając zimną puszkę Coli.
— Jak szukacie kogoś trzeźwego, to się zgłaszam, chyba, że chodzi o prawo jazdy. Bo jak tak, to mogę się najwyżej rowerem przejechać — rzuca, w tonie znudzony bardziej, niż sam chciał po sobie pokazać. I mówiąc to, wskakuje na blat, ze skraju którego swobodnie zwisają nogi — Ale w chuj mi się nudzi, to może nawet i to lepsze.
@Kurō Satō
Nie odnalazł go. Jak i nie odnalazł swojej towarzyski, która na tę domówkę go zaciągnęła. Zniknęła już między obcymi mu ludźmi, mignęła mu z dwa razy jej jasna czupryna, barwiona czymś, co w oryginale miało być fioletem, ale wypatrzyć jej nie potrafił. Nie odnalazł jej też, gdy przez ludzki ścisk sięgnął finalnie balkonowych drzwi, gdy te rozpostarł na boki i zgrzaną twarz, pod skórą której wyraźnie przebijała się krew, ukoił w chłodzie wieczora. Zaszył się w jego objęciu na kilka chwil, plecy przytulając do chropowatej wartości ściany, łeb znów odchylił ku niebu, jak ta świnia, której na sklepienie nie było dane spojrzeć; nie wypatrzył niczego. Ni gwiazd, ni księżyca, tylko rudą poświatę ulicznych lamp, których światło kołtuniło się na spodach chmur. Karmi je kolejną chmarą dymu, ot, szybkim spaleniem papierosa, zanim postać jego na nowo nie zagościła w duchocie pomieszczenia, oparach trawionego alkoholu i czymś, co było niczym więcej, a wspomnieniem słodkich perfum.
Od godziny, jak nie lepiej, a tak mu się zresztą wydaje, nie odezwał się ani razu. A nawet gdyby, głosu swojego by zapewne nie rozpoznał, stłumionego śmiechem, muzyką i całym tym imprezowym ambientem, który poczynał trącać nie te nerwy, których to dotykać miał w swoim założeniu. Nie wie też dlaczego; może to i ta bezalkoholowa kwestia, może wiek, bo ostatnio łudzić się zaczął, że z imprez już wyrósł. Nie wie tylko, że jeśli spuści się w końcu ze smyczy, tak wróci do starych nawyków i głupot, byleby blizny pod sercem odeszły w niepamięć i stały się niczym więcej, a elementem codzienności. Na razie jednak, ma dość, i w ucieczce przed bodźcami zbędnymi, chowa się w kuchni.
Nie wydaje mu się, by para w niej schowana, chłopiec o włosach dwukolorowych i jego wyrazista koleżanka, zwrócili na tę rudą czuprynę zbyt wiele uwagi. Na pewno nie tyle, co on jej oddał im; by przyjrzeć się wpierw dziewczynie, a potem rozmawiającemu z nią mężczyźnie, zakładał, że niewiele starszemu niż on sam. Wsparł się biodrami o ulepiony wódką blat, wcześniej z uchylonej lodówki wyciągając zimną puszkę Coli.
— Jak szukacie kogoś trzeźwego, to się zgłaszam, chyba, że chodzi o prawo jazdy. Bo jak tak, to mogę się najwyżej rowerem przejechać — rzuca, w tonie znudzony bardziej, niż sam chciał po sobie pokazać. I mówiąc to, wskakuje na blat, ze skraju którego swobodnie zwisają nogi — Ale w chuj mi się nudzi, to może nawet i to lepsze.
@Kurō Satō
Kurō Satō ubóstwia ten post.
Zatrzymał się w pół kroku, słysząc słowa nieznajomego. W pierwszej chwili nie miał pewności, czy to do niego właśnie się nimi zwrócił – w końcu jaka była szansa na to, że znajdzie cel swoich poszukiwań na samym ich początku? – ale w następnej już szedł w jego kierunku. Dziewczyna nie wydawała się tym wcale zdziwiona; zawróciła do Kurō, żeby na odchodne dotknąć go dłonią w ramię. W ruchu tym, z pozoru niewinnym, ukryła niewypowiedziane przez nią na głos zdanie – jakim cudem w ogóle zdołała się powstrzymać przed jego artykulacją, tego Satō nie wiedział – które z całą pewnością brzmiało: „a nie mówiłam?”. Chłopak wyraził wobec tego sprzeciw poprzez pretensjonalne strząśnięcie jej ręki. Bądź co bądź, jego ofiara mogła się jeszcze nie zgodzić, kiedy dowie się, że jest mu potrzebna do, cóż, eksperymentów. Bo chociaż Ajzel odezwał się do niego z takim znudzeniem, że nie ulegało wątpliwości, iż szuka zabawy, to byli ludzie, których potrzeba adrenaliny nie była na tyle wysoka, by w ramach jej spełniania podejmować działanie pod wpływem… aż takiego impulsu. Mimo wszystko również nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Chaisiri wygląda obiecująco, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, ponieważ te części jego ciała, jakie widział spod jego ubrań, zakryte były tatuażami. Ile on w ogóle mógł mieć lat? Patrząc na niego, nie widział w nim kogoś, kto byłby chociaż pełnoletni. Westchnął, nie bardzo zadowolony z tego, że zamierza zaproponować drugiej osobie coś, co już w jego oczach nie jest odpowiedzialne – a przecież jemu samemu daleko było do tego, żeby zostać określonym tym przymiotnikiem. Przynajmniej według jego brata. Kisara… Gdyby tylko wiedział, że łatwiej jest dostać się na prestiżową uczelnię w tym mieście, niż na praktyki do studia, to może by docenił wybraną przez niego ścieżkę kariery, bo taka w niej była konkurencja. Kurō z trudem odrzucił myśl o nim od siebie, bo to nie wspomnieniem przeszłości powinien się zajmować, nie teraz, kiedy miał przed sobą wymagającą jego uwagi teraźniejszość.
– Szukamy – odpowiedział zgodnie z prawdą, wzrokiem, którym uprzednio objął całą sylwetkę nieznajomego, teraz dzieląc ją na części. Szczególną uwagę poświęcił jego twarzy, bo nie dał mu jej jeszcze w ogóle. Rumiana jak gotowe do wyjęcia z piekarnika ciasto, z oczami kształtu – i koloru – płatków czekolady, teraz głodnie w niego wpatrzonymi, przypominała mu… deser, a może to po prostu jemu chciało się jeść.
W każdym razie nie było co kłamać. Kurō kontynuował więc szczerze, z przekonaniem, że jeśli przestanie mówić choć na chwilę, to już da mu zbyt wiele czasu na zastanowienie się. A wówczas chłopak dojdzie do słusznego zresztą wniosku, że może to jednak nie jest najlepszy ze wszystkich jego pomysłów na spędzenie dzisiejszej nocy.
– Szukamy, to znaczy ja szukam, kogoś do… – nie mów "ćwiczeń", błagam, Kurō, miej litość – …zrobienia mu tatuażu. Za darmo – oczywiście, że nie zapomniał uzupełnić swojej przemowy tą informacją. Taka cena, a właściwie jej brak, zabrzmiała jednak na tyle podejrzenie, że stwierdził, iż nawet on zacznie mieć wątpliwości odnośnie całego tego procederu. – Bo uczę się jeszcze. Ale dużo ćwiczę i mam pewną rękę, więc nie będziesz żałować. – A teraz zagrał z nim w two truths and a lie.
Podszedł bardziej do chłopaka, uznając, że nie ma co utrzymywać takiego dystansu, jeśli ma go przekonać do rzeczy, która jednak w jakimś stopniu miała ich do siebie zbliżyć – bo przecież rysunek, który wyjdzie spod jego ręki, może zostać na jego skórze już na zawsze, nawet jeśli to miało być ich pierwsze i ostatnie spotkanie. Usiadł obok, czując pod dłońmi, którymi oparł się o blat, że jest on lepki od wylanej na niego wódki. Było już jednak za późno na zmianę pozycji, więc zwyczajnie się z tym pogodził. Zdaje się, że Ajzelowi to w ogóle nie przeszkadzało. Taki brak dbałości o szczegóły sugerowałby, że jednak jest pod wpływem alkoholu, ale chłopak miał w pełni trzeźwe spojrzenie człowieka, któremu bardzo nudzi się wśród pijanych do nieprzytomności osób. W końcu ich zachowania, z perspektywy kogoś, kto nie brał w imprezie tego rodzaju udziału, przestawały bawić, a zaczynały drażnić swoją głupotą.
– Czemu nie pijesz? – To pytanie właściwie samo wyszło z jego ust. Ledwo je zadał, sam zaczął myśleć nad tym, dlaczego w ogóle to zrobił. Przecież go to nie interesowało. A jednak zapytał. Przygryzł wargę w zastanowieniu. Jeśli nie będzie chciał, to po prostu nie odpowie. Nie wiedział, dlaczego tak go to wszystko stresowało. Nie miał problemu z nawiązywaniem nowych znajomości z ludźmi. Czy tym razem jego szyję dopadł wreszcie swoimi zębami stres, dusząc ściśnięciem gardła? Jego zdenerwowanie związane z tatuażem musiało się w całości przelać jak tusz w tę jedną interakcję, z którą na ogół nie kojarzył aż takich emocji. W milczeniu sięgnął do kieszeni, żeby wyjąć z niej paczkę papierosów i wyciągnąć jednego. Włożył go do ust, ukrywając tak swoje zakłopotanie. Paczkę podsunął zaś zaraz Ajzelowi. – Palisz? – rzucił przez zęby zaciśnięte na papierosie, wolną dłonią szukając w kieszeni jeszcze zapalniczki. Z wolna pomieszczenie pustoszało, aż zostali sami, czego Satō jednak nie zauważył, przeklinając pod nosem to, że nie może jej nigdzie znaleźć.
Everything I've ever let go of
has claw marks on it.
has claw marks on it.
Yōzei-Genji Madhuvathi and Satō Kisara szaleją za tym postem.
maj 2038 roku