Odpłyną. Gdy obudził się w samochodzie, stracił poczucie rzeczywistości. Nie wiedział gdzie był, z kim i dlaczego jechał. Wspomnienia sprzed paru minut napływały bardzo wolno do jego umysłu. Słyszał, że ktoś do niego mówił, że wypowiada jego imię. Głos łagodny i aksamitny. W dziwny sposób znajomy, ale nie na tyle, by dokładnie stwierdzi do kogo on należy. Rozbudza się powoli, mamrotając coś niezrozumiałego pod nosem.
[...]adres[...]
Słyszy przez zagłuszone szumem uszy. Czuje jak szybko pokonują kilometry. Dokąd? Dokąd tak pędzą. Wnet dociera do niego przeszywający ból, gdy spróbował ruszyć nogą, aby się trochę podnieść. Ten impuls spowodował, że Cayenne zaczął powracać do teraźniejszości. Otworzył powoli oczy, by świat, a raczej wnętrze samochodu zobaczył z boku. Teraz dopiero dotarło do niego, że leżał. Na czyiś kolanach? Ale czyich. Odwrócił głowę, by spojrzeć do góry, a zobaczywszy twarz Kisary, momentalnie przypomniał sobie wydarzenia jakie miały miejsce. No tak, został dźgnięty w nogę i powoli opadał z sił. Ciekawe, czy do środka wdało się już jakieś zakażenie. Później wszechświat zesłał mu jego; anioła stróża, który nad nim zaczął czuwać. Uśmiechnął się lekko do siebie, wciąż będąc półprzytomny. Nadal nie wiedział, co się do końca działo. Nadal nie wiedział gdzie jechali.
— Cukiereczku, co się dzieje? — odezwał się ochryple, słowa kierując do chłopca, który otulał go troską i ciepłem. Dawno nie czuł się tak dziwnie spokojnie w czyjejś obecności. Dotyk jego powodował, że agresja nie chciała się już wybudzić. A może nie miał już tyle w sobie sil, by móc zachowywać się względnie agresywnie, jakby był w ciągłym zagrożeniu.
Poczuł nagły skręt. Słowa kierowcy dostanie dały mu do zrozumienia, że powinien podać swój adres, bo nazwa dzielnicy ani jednemu, ani drugiemu nie wystarczyła. Podniósł się więc, bardzo powoli, czując jak jednocześnie zakręciło mu się w głowie. Otrzepał się, jak robią to zwierzęta przy nadmiaru emocji, łapiąc się palcami za przegrodę nosową. Po wzięciu dwóch głębokich oddechów, dostrzegł, że wjeżdżają w dzielnicę Karafuruna Chiku. Będąc już pewnym tego, którą dzielnicę rzucił, mrukliwym głosem podał swój adres, mówiąc, że ma pojechać tam, gdzie mieszka nijaki Hinote. On na pewno będzie wiedział, kto to jest, czuł to. Chwilę później znaleźli się pod budynkiem, w którym mieszkał Minoru.
— Mamy przesrane, musimy wejść na najwyższe piętro — rzucił gdy już wysiedli, a pisk opon dał znać o tym, że transport od nich odjechał. Zostali sami, by od początku zająć się problemem w postaci Yoshidy — Jest rama przy schodach, musisz pomóc mnie doprowadzić do niej, dalej sobie poradzę — mówił z trudem, ciężko nabierając oddech. Wkrótce jednak dobrnęli do jego mieszkania, na najwyższe piętro. Chwilę to trwało. Na klatce schodowej rozbrzmiewały soczyste kurwy związane z rozrastającym bólem wraz z każdym poruszeniem nogi, w które miał wbite narzędzie. Gdy udało im się przebrnąć tą wykańczającą dla Minoru trasę, ciężko wsparł się ramieniem o ścianę przy drzwiach z numerem 5. Zaczął szukać kluczyków, które jak po złości nie chciały się znaleźć.
— Kurwa mać — syknął ociężale, spoglądając zza siebie na drzwi mieszkania z numerem 6 — Jeżeli potrzebujesz pomocy, zacznij walić do tych drzwi. Nie wiem, czy kurwa on jest na mieszkaniu, ale jeśli tak, to nam pomoże — zasugerował mu z ciężkością oddechu, która spoczywała na jego płucach. Zawsze miał problemy z oddychaniem z uwagi na swój bezczelny nałóg, jednak teraz naprawdę czuł problem z nabieraniem powietrza.
— Są kurwa — odetchnął, przez chwilę myśląc, że mógł je gdzieś zgubić. W tej chwili nie miał silę na wywarzanie drzwi, a jeżeli okaże się, że Shu nie ma w mieszkaniu, domyślał się, że jego anioł nie miał dostatecznie dużo siły, by poradzić sobie z czymś takim. Nie mieli też czasu czekać na ślusarza — jego czas kurczył się z każdą straconą minutą.
Wszedł do mieszkania z impetem, praktycznie od razu wspierając się plecami o ścianę. Czuł, że na głowie brakowało mu czapki kaszkietowej, którą miał, a której nie zauważył, że gdzieś po drodze ją stracił. Przeczesał włosy i jakby był kompletnie pijany, przedostał się do kanapy, na której usiadł gwałtownie. Dało się domyśleć, że zaraz po tym Cay wydusił z siebie niemy krzyk.
Jego mieszkanie nie było najschludniejsze, chociaż w jakiś sposób imponowała przestrzeń, którą miał tu zagospodarowaną. W salonie dało się dostrzec gitarę elektryczną, która stała bardziej ozdobnie. Zapach natomiast miał wiele do życzenia; dało się wyczuć smród fajek i przede wszystkim brudu. Widać było, że mężczyzna nie chciał lub nie miał czasu na to, by sprzątać. Dodatkowo na środku stolika w salonie Kisara mógł zauważyć przesychający bukiet kwiatków, równie charakterystyczny co czerwona gitara.
— Tam jest barek — rzucił, wskazując dłonią na pojemną szafkę zapchaną alkoholem. Nawet z daleka dało się dostrzec, że mężczyzna posiadał różne drogie wyroby — Podaj mi whisky, a sobie weź spirytus — odparł, czując, że przed wszystkim musi się przede wszystkim napić. Wiedział, że to będzie cholernie bolało, a on nie lubił jak go coś cholernie boli — W łazience znajdziesz co Ci potrzeba — odparł pośpiesznie, na wypadek gdyby ponownie miał tracić przytomność — Nie... kurwa... nie pamiętam, co w niej jest. Ostatnio jej nie uzupełniałem — dodał, przymglone spojrzenie kierując na jego sylwetkę — J-jak znajdziesz coś nieodpowiedniego — wziął przerwę na głębszy oddech — masz o tym zapomnieć, jasne? — dodał już surowiej, konkretniej, wyostrzając swój wzrok na tyle, na ile obecnie był w stanie — Mam nadzieję, że mogę Ci ufać.
@Satō Kisara
[...]adres[...]
Słyszy przez zagłuszone szumem uszy. Czuje jak szybko pokonują kilometry. Dokąd? Dokąd tak pędzą. Wnet dociera do niego przeszywający ból, gdy spróbował ruszyć nogą, aby się trochę podnieść. Ten impuls spowodował, że Cayenne zaczął powracać do teraźniejszości. Otworzył powoli oczy, by świat, a raczej wnętrze samochodu zobaczył z boku. Teraz dopiero dotarło do niego, że leżał. Na czyiś kolanach? Ale czyich. Odwrócił głowę, by spojrzeć do góry, a zobaczywszy twarz Kisary, momentalnie przypomniał sobie wydarzenia jakie miały miejsce. No tak, został dźgnięty w nogę i powoli opadał z sił. Ciekawe, czy do środka wdało się już jakieś zakażenie. Później wszechświat zesłał mu jego; anioła stróża, który nad nim zaczął czuwać. Uśmiechnął się lekko do siebie, wciąż będąc półprzytomny. Nadal nie wiedział, co się do końca działo. Nadal nie wiedział gdzie jechali.
— Cukiereczku, co się dzieje? — odezwał się ochryple, słowa kierując do chłopca, który otulał go troską i ciepłem. Dawno nie czuł się tak dziwnie spokojnie w czyjejś obecności. Dotyk jego powodował, że agresja nie chciała się już wybudzić. A może nie miał już tyle w sobie sil, by móc zachowywać się względnie agresywnie, jakby był w ciągłym zagrożeniu.
Poczuł nagły skręt. Słowa kierowcy dostanie dały mu do zrozumienia, że powinien podać swój adres, bo nazwa dzielnicy ani jednemu, ani drugiemu nie wystarczyła. Podniósł się więc, bardzo powoli, czując jak jednocześnie zakręciło mu się w głowie. Otrzepał się, jak robią to zwierzęta przy nadmiaru emocji, łapiąc się palcami za przegrodę nosową. Po wzięciu dwóch głębokich oddechów, dostrzegł, że wjeżdżają w dzielnicę Karafuruna Chiku. Będąc już pewnym tego, którą dzielnicę rzucił, mrukliwym głosem podał swój adres, mówiąc, że ma pojechać tam, gdzie mieszka nijaki Hinote. On na pewno będzie wiedział, kto to jest, czuł to. Chwilę później znaleźli się pod budynkiem, w którym mieszkał Minoru.
— Mamy przesrane, musimy wejść na najwyższe piętro — rzucił gdy już wysiedli, a pisk opon dał znać o tym, że transport od nich odjechał. Zostali sami, by od początku zająć się problemem w postaci Yoshidy — Jest rama przy schodach, musisz pomóc mnie doprowadzić do niej, dalej sobie poradzę — mówił z trudem, ciężko nabierając oddech. Wkrótce jednak dobrnęli do jego mieszkania, na najwyższe piętro. Chwilę to trwało. Na klatce schodowej rozbrzmiewały soczyste kurwy związane z rozrastającym bólem wraz z każdym poruszeniem nogi, w które miał wbite narzędzie. Gdy udało im się przebrnąć tą wykańczającą dla Minoru trasę, ciężko wsparł się ramieniem o ścianę przy drzwiach z numerem 5. Zaczął szukać kluczyków, które jak po złości nie chciały się znaleźć.
— Kurwa mać — syknął ociężale, spoglądając zza siebie na drzwi mieszkania z numerem 6 — Jeżeli potrzebujesz pomocy, zacznij walić do tych drzwi. Nie wiem, czy kurwa on jest na mieszkaniu, ale jeśli tak, to nam pomoże — zasugerował mu z ciężkością oddechu, która spoczywała na jego płucach. Zawsze miał problemy z oddychaniem z uwagi na swój bezczelny nałóg, jednak teraz naprawdę czuł problem z nabieraniem powietrza.
— Są kurwa — odetchnął, przez chwilę myśląc, że mógł je gdzieś zgubić. W tej chwili nie miał silę na wywarzanie drzwi, a jeżeli okaże się, że Shu nie ma w mieszkaniu, domyślał się, że jego anioł nie miał dostatecznie dużo siły, by poradzić sobie z czymś takim. Nie mieli też czasu czekać na ślusarza — jego czas kurczył się z każdą straconą minutą.
Wszedł do mieszkania z impetem, praktycznie od razu wspierając się plecami o ścianę. Czuł, że na głowie brakowało mu czapki kaszkietowej, którą miał, a której nie zauważył, że gdzieś po drodze ją stracił. Przeczesał włosy i jakby był kompletnie pijany, przedostał się do kanapy, na której usiadł gwałtownie. Dało się domyśleć, że zaraz po tym Cay wydusił z siebie niemy krzyk.
Jego mieszkanie nie było najschludniejsze, chociaż w jakiś sposób imponowała przestrzeń, którą miał tu zagospodarowaną. W salonie dało się dostrzec gitarę elektryczną, która stała bardziej ozdobnie. Zapach natomiast miał wiele do życzenia; dało się wyczuć smród fajek i przede wszystkim brudu. Widać było, że mężczyzna nie chciał lub nie miał czasu na to, by sprzątać. Dodatkowo na środku stolika w salonie Kisara mógł zauważyć przesychający bukiet kwiatków, równie charakterystyczny co czerwona gitara.
— Tam jest barek — rzucił, wskazując dłonią na pojemną szafkę zapchaną alkoholem. Nawet z daleka dało się dostrzec, że mężczyzna posiadał różne drogie wyroby — Podaj mi whisky, a sobie weź spirytus — odparł, czując, że przed wszystkim musi się przede wszystkim napić. Wiedział, że to będzie cholernie bolało, a on nie lubił jak go coś cholernie boli — W łazience znajdziesz co Ci potrzeba — odparł pośpiesznie, na wypadek gdyby ponownie miał tracić przytomność — Nie... kurwa... nie pamiętam, co w niej jest. Ostatnio jej nie uzupełniałem — dodał, przymglone spojrzenie kierując na jego sylwetkę — J-jak znajdziesz coś nieodpowiedniego — wziął przerwę na głębszy oddech — masz o tym zapomnieć, jasne? — dodał już surowiej, konkretniej, wyostrzając swój wzrok na tyle, na ile obecnie był w stanie — Mam nadzieję, że mogę Ci ufać.
@Satō Kisara
Satō Kisara, Morrigan Sherwood and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Spoglądał co jakiś czas, trochę nerwowo, na skupione, czarne jak węgiel oczy mężczyzny siedzącego na miejscu kierowcy. Jechali we względnej ciszy, przerywanej jedynie miarowym warkotem silnika, co jednocześnie Kisara przyjęła z ulgą, jak i z poczuciem, że może powinna zapełnić ją swoim głosem. Zdecydowała się jednak być cicho, ponieważ widać było, że czarnowłosy mężczyzna nie znalazł się w takiej sytuacji po raz pierwszy, zważywszy na to, z jakim spokojem przyjął ich widok — tracącego przytomność, rannego Minoru i ją, w ubraniach w strzępach, w jakimś podejrzanym miejscu i to jeszcze w środku nocy. Także skoro Yoshida zdecydował się przyjąć jego pomoc, musiało istnieć sensowne wytłumaczenie tego zjawiska — a na pewno chociaż szczypta zaufania. Cóż, jeśli miałaby ocenić całą usługę ich szofera, nie miałaby mu nic negatywnego do zarzucenia: zdawało się, że zadbał on wpierw o to, by bezpiecznie przedostali się do auta, pomagając jej z przetransportowaniem ciała, które na jej gust ważyło co najmniej dziewięćdziesiąt kilogramów (chociaż, doprawdy, to ona bardziej tu była w roli pomagającego, a nie wykonującego większość roboty…), nie wspominając już o niesamowicie płynnej, a jednocześnie szybkiej jeździe.
Wyprostował ścierpnięte plecy, dociskając łopatki do materiału siedzenia. Dłoń trzymał bezwiednie wplątane w ciemne włosy mężczyzny, którego głowa spoczywała obecnie na jego udach. Nie była to, oczywiście, idealna sytuacja, że Yoshida stracił przytomność, ale też nie niespodziewana — utracił w końcu trochę krwi i zdawał się być ogólnie zmęczony, być może walką, w której nabawił się swoich obrażeń?
— Dokładny adres? — Usłyszała po chwili, co spowodowało, że w momencie odczuła jedynie ziejącą pustkę w głowie, gdyż… nie miała pojęcia. Przecież. W całym tym zamieszaniu nawet nie zauważył, że precyzyjna ulica i numer mieszkania ani razu nie wybrzmiały. Dostrzegła spojrzenie skierowane na nią w lusterku wstecznym, oczekujące odpowiedzi. Pokręciła lekko głową na znak, że nie wie, po czym skierowana wejrzenie turkusowych oczu na poszkodowanego.
— Yoshida? — spróbował, dotykając jego policzka. Dostrzegł, na szczęście, reakcję, choć niewielką — nieznaczne zmarszczenie czoła, zaciśnięcie zębów. Spróbował zatem jeszcze raz, trochę głośniej. — Yoshida, daj nam swój adres.
Cukiereczek zdobył mężczyźnie kolejny ciepły uśmiech ze strony Kisary. Nie odpowiedział mu jednak na to pytanie, gdyż widział, że ten powoli wraca do rzeczywistości. Gdy zaczął się podnosić, w opiekuńczym odruchu zapragnął z powrotem przycisnąć go do swoich kolan. Wiedział jednak, że zbliżają się prędko do celu ich podróży, więc dobrze było, że się wybudził i w dodatku wykrzesał z siebie odrobinę sił, by samemu wstać z miejsca. Tak też ostatecznie dotarli do celu. Na szczęście.
Ostatnie piętro szczęśliwie okazało się być jedynie trzecim piętrem. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby mieszkanie znajdowało się jeszcze wyżej, bez możliwości wjechania na nie windą. Pewnie nie dałby odjechać tak prędko ich kierowcy. Gdy Yoshida powoli wspinał się po schodach, Kisara nie spuszczał go z oczu, pomagając, kiedy tylko wymagała tego sytuacja.
— Zrozumiałam — odparła krótko na jego sugestię. Dobrze, że był ktoś jeszcze, kogo mogła spytać o pomoc, skoro profesjonalna służba medyczna nie wchodziła w grę. Szybko weszła za nim do mieszkania, choć ten zdecydowanie na nią nie czekał.
— Yoshida — mruknął znowu, odczuwając delikatne ukłucie irytacji. Wszystko sam, sam, sam. Miał nadzieję, że narzędzie w jego nodze nie zmieniło zbytnio swojego położenia w trakcie wykonywania wszystkich tych gwałtownych czynności. — Możesz się na mnie na chwilę oprzeć, wiesz?. Nie złamię się.
Zapach, który w momencie wyłapały jego wrażliwe zmysły, uderzył w nią w postaci lekkich zawrotów głowy. Woń papierosów była jedną z najgorszych, która tak kiepsko na niego wpływała, a szczególności taka, która miała dużo czasu, by wgryźć się bezlitośnie w każdy materiał, każde włókno, które rezydowało w tym mieszkaniu wraz z jego właścicielem. Zmusił się jednak, by zignorować zapach, jak i swoją reakcję, w celu zajęcia się czymś zdecydowanie ważniejszym w obecnej chwili. Koncepcję sprzątania mógł przedstawić Yoshidzie później, jak nie będzie już zdychał na sofie. Albo chociaż… sprzątaczki. Zważając na to, jak drogi alkohol znajdował się w wskazanym przez mężczyznę barku, nie miałby problemu z zapłatą za taką usługę.
Zrzucił z siebie płaszcz, kładąc go przelotnie na oparciu fotela. Znalazł wspomniany spirytus, jak i whisky, które nalał do szklanki stojącej nieopodal — choć dość niechętnie, wiedząc, że picie alkoholu, będąc zranionym, to nic dobrego. Dlatego też w ozdobnym szkle znalazła się jedynie odrobina alkoholu, którą podał po chwili mężczyźnie.
— Więcej nie dostaniesz, nawet nie próbuj narzekać — powiedział twardo. Poprawił zakasane jeszcze w garażu rękawy swojej koszuli, by mu nie przeszkadzały, tym bardziej teraz. — Alkohol spowoduje, że będziesz mi tu krwawił jeszcze bardziej, a muszę wyjąć to, czym cię podziurawili.
Poszedł szybkim krokiem do łazienki w poszukiwaniu wszystkiego, co mogłoby się mu przydać. Otworzywszy pierwszą lepszą szafkę, od razu dostrzegł pokaźną ilość środków nasennych, które rozpoznał jako jedne z silniejszych. Zmrużył na nie oczy — jeśli to Minoru je zażywał, musiał mieć poważne problemy ze snem. Pokręcił głową, domyślając się, że zapewne połączył je niejednokrotnie z alkoholem, którego przecież było tutaj niemało. Zamknął ją po chwili — nie było w niej już nic innego.
Gdy zajrzał do następnej, mniejszej, znajdującej się pod umywalką, wzdrygnął się lekko, gdy dostrzegł ukryty tam niewielki pistolet, a zaraz obok niego proszek, którego nawet nie podejrzewał o byciem detergentem do prania. Tak jak się spodziewał, coś nieodpowiedniego okazało się być czymś nielegalnym. Choć w pierwszej chwili poczuł, że być może nie powinno go tu być, a tym bardziej nie powinien… ignorować tego, co właśnie widzi, dopadła go również silna fala czegoś bardziej skomplikowanego, co kazało mu chronić Yoshidę za wszelką cenę. Uczucie to było niespodziewane, a jednocześnie tak intensywne, że nie próbował go stłumić.
Przełknął ślinę i zwyczajnie kontynuował swoje poszukiwania. Tą kwestią może zająć się… później.
Gdy znalazł wreszcie apteczkę i sprawdził, co w niej jest (rękawiczki, nożyczki, trochę bandaży i opatrunków, brak środka odkażającego… ujdzie; spirytus faktycznie się przyda), odłożył ją na chwilę na blat, by wyszorować jeszcze dokładnie swoje dłonie. Mieszkanie było niewiele lepszym miejscem niż garaż na zabiegi medyczne, ale cóż — właśnie w takich okolicznościach przyszło mu pracować, więc musiał się szybko z nimi pogodzić.
Wkrótce wrócił do salonu. Po drodze chwycił za butelkę spirytusu i położył ją, wraz z apteczką, na ziemi zaraz obok sofy. Spojrzał na Yoshidę, oceniając jeszcze pokrótce jego stan, dostrzegając walczące ze zmęczeniem powieki. Cóż — teraz albo opadną całkiem, bo znów straci przytomność z bólu, albo… bardzo się rozbudzi. Uklęknął przy nim, sięgając po nożyczki, o które modlił się w duchu, by były ostre.
Były okej, jak się okazało, gdy rozcinał materiał spodni w okolicy rany. Był w stanie wreszcie dojrzeć, jak prezentowały się pozostałe rany, które na szczęście już w większości zdążyły się zasklepić, będąc o wiele płytszymi od tej, w której nadal tkwił szpikulec. Siłą rzeczy pozbył się również prowizorycznego opatrunku, którym wcześniej zabezpieczył narzędzie. Te, które były nadal względnie czyste, podłożył pod udo mężczyzny, by troszkę uchronić sofę od krwi, której gwałtowny wypływ mógł się zdarzyć.
— A teraz — zaczął melodyjnym tonem. Odkręcił wpierw butelkę spirytusu, a następnie założył jednorazowe rękawiczki — będzie bolało jak skurwysyn.
Wyprostował ścierpnięte plecy, dociskając łopatki do materiału siedzenia. Dłoń trzymał bezwiednie wplątane w ciemne włosy mężczyzny, którego głowa spoczywała obecnie na jego udach. Nie była to, oczywiście, idealna sytuacja, że Yoshida stracił przytomność, ale też nie niespodziewana — utracił w końcu trochę krwi i zdawał się być ogólnie zmęczony, być może walką, w której nabawił się swoich obrażeń?
— Dokładny adres? — Usłyszała po chwili, co spowodowało, że w momencie odczuła jedynie ziejącą pustkę w głowie, gdyż… nie miała pojęcia. Przecież. W całym tym zamieszaniu nawet nie zauważył, że precyzyjna ulica i numer mieszkania ani razu nie wybrzmiały. Dostrzegła spojrzenie skierowane na nią w lusterku wstecznym, oczekujące odpowiedzi. Pokręciła lekko głową na znak, że nie wie, po czym skierowana wejrzenie turkusowych oczu na poszkodowanego.
— Yoshida? — spróbował, dotykając jego policzka. Dostrzegł, na szczęście, reakcję, choć niewielką — nieznaczne zmarszczenie czoła, zaciśnięcie zębów. Spróbował zatem jeszcze raz, trochę głośniej. — Yoshida, daj nam swój adres.
Cukiereczek zdobył mężczyźnie kolejny ciepły uśmiech ze strony Kisary. Nie odpowiedział mu jednak na to pytanie, gdyż widział, że ten powoli wraca do rzeczywistości. Gdy zaczął się podnosić, w opiekuńczym odruchu zapragnął z powrotem przycisnąć go do swoich kolan. Wiedział jednak, że zbliżają się prędko do celu ich podróży, więc dobrze było, że się wybudził i w dodatku wykrzesał z siebie odrobinę sił, by samemu wstać z miejsca. Tak też ostatecznie dotarli do celu. Na szczęście.
Ostatnie piętro szczęśliwie okazało się być jedynie trzecim piętrem. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby mieszkanie znajdowało się jeszcze wyżej, bez możliwości wjechania na nie windą. Pewnie nie dałby odjechać tak prędko ich kierowcy. Gdy Yoshida powoli wspinał się po schodach, Kisara nie spuszczał go z oczu, pomagając, kiedy tylko wymagała tego sytuacja.
— Zrozumiałam — odparła krótko na jego sugestię. Dobrze, że był ktoś jeszcze, kogo mogła spytać o pomoc, skoro profesjonalna służba medyczna nie wchodziła w grę. Szybko weszła za nim do mieszkania, choć ten zdecydowanie na nią nie czekał.
— Yoshida — mruknął znowu, odczuwając delikatne ukłucie irytacji. Wszystko sam, sam, sam. Miał nadzieję, że narzędzie w jego nodze nie zmieniło zbytnio swojego położenia w trakcie wykonywania wszystkich tych gwałtownych czynności. — Możesz się na mnie na chwilę oprzeć, wiesz?. Nie złamię się.
Zapach, który w momencie wyłapały jego wrażliwe zmysły, uderzył w nią w postaci lekkich zawrotów głowy. Woń papierosów była jedną z najgorszych, która tak kiepsko na niego wpływała, a szczególności taka, która miała dużo czasu, by wgryźć się bezlitośnie w każdy materiał, każde włókno, które rezydowało w tym mieszkaniu wraz z jego właścicielem. Zmusił się jednak, by zignorować zapach, jak i swoją reakcję, w celu zajęcia się czymś zdecydowanie ważniejszym w obecnej chwili. Koncepcję sprzątania mógł przedstawić Yoshidzie później, jak nie będzie już zdychał na sofie. Albo chociaż… sprzątaczki. Zważając na to, jak drogi alkohol znajdował się w wskazanym przez mężczyznę barku, nie miałby problemu z zapłatą za taką usługę.
Zrzucił z siebie płaszcz, kładąc go przelotnie na oparciu fotela. Znalazł wspomniany spirytus, jak i whisky, które nalał do szklanki stojącej nieopodal — choć dość niechętnie, wiedząc, że picie alkoholu, będąc zranionym, to nic dobrego. Dlatego też w ozdobnym szkle znalazła się jedynie odrobina alkoholu, którą podał po chwili mężczyźnie.
— Więcej nie dostaniesz, nawet nie próbuj narzekać — powiedział twardo. Poprawił zakasane jeszcze w garażu rękawy swojej koszuli, by mu nie przeszkadzały, tym bardziej teraz. — Alkohol spowoduje, że będziesz mi tu krwawił jeszcze bardziej, a muszę wyjąć to, czym cię podziurawili.
Poszedł szybkim krokiem do łazienki w poszukiwaniu wszystkiego, co mogłoby się mu przydać. Otworzywszy pierwszą lepszą szafkę, od razu dostrzegł pokaźną ilość środków nasennych, które rozpoznał jako jedne z silniejszych. Zmrużył na nie oczy — jeśli to Minoru je zażywał, musiał mieć poważne problemy ze snem. Pokręcił głową, domyślając się, że zapewne połączył je niejednokrotnie z alkoholem, którego przecież było tutaj niemało. Zamknął ją po chwili — nie było w niej już nic innego.
Gdy zajrzał do następnej, mniejszej, znajdującej się pod umywalką, wzdrygnął się lekko, gdy dostrzegł ukryty tam niewielki pistolet, a zaraz obok niego proszek, którego nawet nie podejrzewał o byciem detergentem do prania. Tak jak się spodziewał, coś nieodpowiedniego okazało się być czymś nielegalnym. Choć w pierwszej chwili poczuł, że być może nie powinno go tu być, a tym bardziej nie powinien… ignorować tego, co właśnie widzi, dopadła go również silna fala czegoś bardziej skomplikowanego, co kazało mu chronić Yoshidę za wszelką cenę. Uczucie to było niespodziewane, a jednocześnie tak intensywne, że nie próbował go stłumić.
Przełknął ślinę i zwyczajnie kontynuował swoje poszukiwania. Tą kwestią może zająć się… później.
Gdy znalazł wreszcie apteczkę i sprawdził, co w niej jest (rękawiczki, nożyczki, trochę bandaży i opatrunków, brak środka odkażającego… ujdzie; spirytus faktycznie się przyda), odłożył ją na chwilę na blat, by wyszorować jeszcze dokładnie swoje dłonie. Mieszkanie było niewiele lepszym miejscem niż garaż na zabiegi medyczne, ale cóż — właśnie w takich okolicznościach przyszło mu pracować, więc musiał się szybko z nimi pogodzić.
Wkrótce wrócił do salonu. Po drodze chwycił za butelkę spirytusu i położył ją, wraz z apteczką, na ziemi zaraz obok sofy. Spojrzał na Yoshidę, oceniając jeszcze pokrótce jego stan, dostrzegając walczące ze zmęczeniem powieki. Cóż — teraz albo opadną całkiem, bo znów straci przytomność z bólu, albo… bardzo się rozbudzi. Uklęknął przy nim, sięgając po nożyczki, o które modlił się w duchu, by były ostre.
Były okej, jak się okazało, gdy rozcinał materiał spodni w okolicy rany. Był w stanie wreszcie dojrzeć, jak prezentowały się pozostałe rany, które na szczęście już w większości zdążyły się zasklepić, będąc o wiele płytszymi od tej, w której nadal tkwił szpikulec. Siłą rzeczy pozbył się również prowizorycznego opatrunku, którym wcześniej zabezpieczył narzędzie. Te, które były nadal względnie czyste, podłożył pod udo mężczyzny, by troszkę uchronić sofę od krwi, której gwałtowny wypływ mógł się zdarzyć.
— A teraz — zaczął melodyjnym tonem. Odkręcił wpierw butelkę spirytusu, a następnie założył jednorazowe rękawiczki — będzie bolało jak skurwysyn.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
Samodzielność w działaniu dosadnie wsiąkła w codzienność czarnowłosego. Nic więc dziwnego, że mimo pomocy ze strony chłopca, czystym fartem spotkanego w podziemiu garażu, Minoru działał całkowicie sam. Automatyczny odruch wszedł mu już w krew, gdy nie chciał polegać na nikim innym. Upartość w tej dziedzinie nie znała ludzkich granic. Dobrze, że przecież w pełni człowiekiem nie jest. Również nie był świadomy, że to zachowanie mogło doprowadzić do irytacji gościa, który wraz z nim przekroczył magiczny próg drzwi, który wyzwolił go z braku nieprzytomności, gdzie tym samym jego zatwardziałość rosła. Zdecydowanie Kisara nie będzie miała z nim łatwo.
— To nie w tym rzecz — odparł zasapany od wysiłku, który był dla niego czterokrotnie cięższy niż zazwyczaj. Może gdyby tyle nie palił, ani nie chlał, organizm mężczyzny trzymałby się dużo lepiej. Rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej i tak jak nie ma idealnego świata, nie ma w nim także idealnych ludzi. Każdy miał swoje zmory i uzależnia, czy to do cukru czy narkotyków — oba tak samo zabójcze, choć przy pierwszym rzeczywiście mogłeś cieszyć się dużo bardziej trwalszym szczęściem, przez co dużo więcej, częściej i długotrwale móc się nim zabijać.
Kątem oka dostrzegł rozmyty obraz tego, jak trudno oddychało mu się w tych warunkach. Z pewnością miał trudniej kiedy kwiaty na stole dawno zwiędły, a mężczyzna nie używał żadnego odświeżacza do powietrza. Co prawda był, ale stał pusty na półce, czekając na dzień, w którym zostanie wymieniony, by inni chociaż trochę byli w stanie przetrwać w tym cuchnącym zapachu, którego on nie czuł. Miał jednak świadomość tego, że nie pachniało tu najprzyjemniej, w końcu w ogóle nie dbał o to miejsce.
— Wiem, że Ci ciężko, ale bezpieczniej będzie jak nie otworzysz teraz okna — odparł ciężko, widząc jak przez mgłę próby powstrzymania od odruchu wymiotnego. Naprawdę aż tak źle tu było dla zwykłych bywalców? A może to już tylko same omamy. Szybko jednak otrzeźwiał, spoglądając na niego pretensjonalnie kiedy otrzymał marne dwa łyki w szklance, które w żaden sposób nie pomogą mu uśmierzyć bólu.
— Ty chyba żartujesz? — ochrypły i niski ton otoczył stęchłe pomieszczenie, patrząc na nim z ludzkim niedowierzaniem. Wyraz jego zmęczenia i bezradności w tym momencie sięgał dna. Dlatego też sycząc pod nosem jakąś kurwą, wstał na równe nogi, biorąc butelkę alkoholu w pogardliwym geście. Kisara natomiast postanowiła go powstrzymać, czego nie do końca się spodziewał, że będzie miała w sobie taką ilość determinacji, aby mu się przeciwstawić, niezależnie od stanu, w którym obecnie był.
— Nawet się nie waż — syknął, ledwo stojąc na nogach, a mimo to chciał walczyć o tą zasraną butelkę alkoholu. Nagle pociągnął ją mocno do siebie, przez co faktycznie udało mu się ją wyrwać, ale z równie przykrym skutkiem, który spowodował, że Cay zachwiał się, spadając na pobliski stolik, natomiast butelka z whisky wyślizgnęła mu się z rąk, uderzając ze znajomym hukiem stłuczonego się szkła o podłogę. Mężczyzna jęknął z bólu, gdy poczuł, że narzędzie mocniej poruszyło się w udzie, jednak w tym momencie rosnąca złość była gorsza niż jakikolwiek inny ból.
— Jesteś pojebana — wydarł się, oczywiście niekontrolowanie, czując jak wszystko sięgało swoich granic, a on miał fizycznie wszystkiego dość. Psychicznie zresztą też, jednak tej myśli do siebie nie chciał dopuścić.
— Idź do tej cholernej łazienki już — rzucił do niej warkliwie, gdy na moment adrenalina wybudziła go nieco bardziej, powodując mylne wrażenie, że był w miarę kontaktowy. Gówno, a nie był. Po jej chwilowym zniknięciu, złapał się za tył głowy, a bezradnej wściekłości, wypił te beznadziejne dwa łyki nalane w szklance, by móc jakkolwiek odreagować sytuację. Zbity alkoholu choć nie czuł, szczypał go tak samo w oczy jak i w nozdrza. Po wzięciu tego głębokiego, szczypiącego wdechu, wręcz duszącego, postanowił podnieść się z tego nieszczęsnego stoliku, powolnym krokiem wracając na swoją kanapę. Nie usiadł jednak od razu, widząc jak Kisara nie zamknęła drzwi od łazienki. Z tej perspektywy dokładnie widział to, gdzie grzebała i co mogła znaleźć. Obserwował ją uważnie, ponieważ było to teraz dla niego dosyć ważne. To, jak ona zareaguje i co postanowi faktycznie zrobić. Po całym mieszkaniu miał rozwalone różne nielegalne niespodzianki. Prawdopodobnie po raz pierwszy uczyła się życia, które dla Yoshidy było chlebem powszednim. Zmrużył oczy, kiedy sięgnęła do szafki pod umywalką. Doskonale wiedział, co tam było. Jak mówił wcześniej, fanty miał poukrywane dosłownie wszędzie w razie gdyby musiał się tu przed czymś lub przed kimś bronić. To nie był miły apartamentowiec, który miał w centrum Fukkatsu tylko jego rozkoszna melina. Sięgnął po papierosa, wciąż zamglonym wzorkiem dostrzegając na jej ciele różnych reakcji. Wzdrygnięcie. Takie charakterystyczne przed tym, kiedy znajduje się coś, czego najmniej się oczekuje.
Opadł w końcu na kanapę z odpalonym już papierosem, musząc ten ostatni raz sięgnąć do swojego okropnego nałogu przed tym, co miało się wydarzyć. Wiedział, że to będzie krótkie i szybkie. Zdołał więcej dawki bólu przeżyć, podoła i temu, bez zbędnego znieczulenia. Mógłby sięgnąć po prostu po narkotyk, jednak w jej obecności nie chciał... po prostu miał blokadę, sam nie wiedział czemu. Może zaimponowała mu sytuacja sprzed paru chwil, mimo ciążącej złości, która na całe szczęście już mu minęło. Możliwe, że właśnie dzięki temu nie wyzwał ją od kurew i w dalszym ciągu pozostawała słodkim cukiereczkiem, nawet jeśli to właśnie tę słodycz w mniemaniu Yoshidy doszczętnie pojebało, gdy ta zwyczajnie się o niego martwiła. Tak myślał, że martwiła. Albo sobie to po prostu wmawiał.
Koniec końców Kisara wróciła do Minoru, gdy ten zdążył już kończyć wypalać papierosa. Zgasił go o stolik, ponieważ popielniczka była zbyt daleko od zasięgu jego rąk, a nie chciał się już niepotrzebnie schylać. Kiep również tam pozostał, po prostu później wyląduję na swoim miejscu — czyli w koszu za te kilka tygodni. Natomiast jego stan był względnie komunikatywnym, choć dało się po nim zauważyć, że lada moment może wrócić do sytuacji w samochodzie. Opadał już z sił, wymęczony utratą krwi i ciągle doskwierającym bólem nie tylko z uda, ale również z innych części ciała. Dlatego też postarał się zdjąć górną odzież, aby Kisara mogła przystąpić do opatrzenia dalszych ran, gdy skończy już z tą najistotniejszą. Automatycznie również sięgnął oraz usiadł na kocu, dając je bardziej pod udo, który prawdopodobnie będzie musiał później potraktować wybielaczem i go wyrzucić. Wolał koc niż kanapę, z nią będzie dużo więcej jebania się. Jednakże nie myślał o tym teraz. Kiedy nożyczki rozcięły materiał spodni, Cayenne automatycznie zaczął oddychać dużo głośniej oraz przede wszystkim szybko. Wiedział, co miało nastąpić. Adrenalina już buzowała w żyłach, choć nieznajoma jeszcze niczego nie zrobiła, ale miał świadomość, że była już bliska temu, co miało nadejść.
— To będę darł się jak skurwysyn — zaśmiał się, choć do śmiechu wcale mu nie było — Nie oszczędzaj mnie, aniołku. Czasami na to zasługuję — odparł szeptem już, choć szybki oddech psuł znaczenie tych słów.
To już za chwilę. Właśnie teraz. Na co czekał?
@SATŌ KISARA
— To nie w tym rzecz — odparł zasapany od wysiłku, który był dla niego czterokrotnie cięższy niż zazwyczaj. Może gdyby tyle nie palił, ani nie chlał, organizm mężczyzny trzymałby się dużo lepiej. Rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej i tak jak nie ma idealnego świata, nie ma w nim także idealnych ludzi. Każdy miał swoje zmory i uzależnia, czy to do cukru czy narkotyków — oba tak samo zabójcze, choć przy pierwszym rzeczywiście mogłeś cieszyć się dużo bardziej trwalszym szczęściem, przez co dużo więcej, częściej i długotrwale móc się nim zabijać.
Kątem oka dostrzegł rozmyty obraz tego, jak trudno oddychało mu się w tych warunkach. Z pewnością miał trudniej kiedy kwiaty na stole dawno zwiędły, a mężczyzna nie używał żadnego odświeżacza do powietrza. Co prawda był, ale stał pusty na półce, czekając na dzień, w którym zostanie wymieniony, by inni chociaż trochę byli w stanie przetrwać w tym cuchnącym zapachu, którego on nie czuł. Miał jednak świadomość tego, że nie pachniało tu najprzyjemniej, w końcu w ogóle nie dbał o to miejsce.
— Wiem, że Ci ciężko, ale bezpieczniej będzie jak nie otworzysz teraz okna — odparł ciężko, widząc jak przez mgłę próby powstrzymania od odruchu wymiotnego. Naprawdę aż tak źle tu było dla zwykłych bywalców? A może to już tylko same omamy. Szybko jednak otrzeźwiał, spoglądając na niego pretensjonalnie kiedy otrzymał marne dwa łyki w szklance, które w żaden sposób nie pomogą mu uśmierzyć bólu.
— Ty chyba żartujesz? — ochrypły i niski ton otoczył stęchłe pomieszczenie, patrząc na nim z ludzkim niedowierzaniem. Wyraz jego zmęczenia i bezradności w tym momencie sięgał dna. Dlatego też sycząc pod nosem jakąś kurwą, wstał na równe nogi, biorąc butelkę alkoholu w pogardliwym geście. Kisara natomiast postanowiła go powstrzymać, czego nie do końca się spodziewał, że będzie miała w sobie taką ilość determinacji, aby mu się przeciwstawić, niezależnie od stanu, w którym obecnie był.
— Nawet się nie waż — syknął, ledwo stojąc na nogach, a mimo to chciał walczyć o tą zasraną butelkę alkoholu. Nagle pociągnął ją mocno do siebie, przez co faktycznie udało mu się ją wyrwać, ale z równie przykrym skutkiem, który spowodował, że Cay zachwiał się, spadając na pobliski stolik, natomiast butelka z whisky wyślizgnęła mu się z rąk, uderzając ze znajomym hukiem stłuczonego się szkła o podłogę. Mężczyzna jęknął z bólu, gdy poczuł, że narzędzie mocniej poruszyło się w udzie, jednak w tym momencie rosnąca złość była gorsza niż jakikolwiek inny ból.
— Jesteś pojebana — wydarł się, oczywiście niekontrolowanie, czując jak wszystko sięgało swoich granic, a on miał fizycznie wszystkiego dość. Psychicznie zresztą też, jednak tej myśli do siebie nie chciał dopuścić.
— Idź do tej cholernej łazienki już — rzucił do niej warkliwie, gdy na moment adrenalina wybudziła go nieco bardziej, powodując mylne wrażenie, że był w miarę kontaktowy. Gówno, a nie był. Po jej chwilowym zniknięciu, złapał się za tył głowy, a bezradnej wściekłości, wypił te beznadziejne dwa łyki nalane w szklance, by móc jakkolwiek odreagować sytuację. Zbity alkoholu choć nie czuł, szczypał go tak samo w oczy jak i w nozdrza. Po wzięciu tego głębokiego, szczypiącego wdechu, wręcz duszącego, postanowił podnieść się z tego nieszczęsnego stoliku, powolnym krokiem wracając na swoją kanapę. Nie usiadł jednak od razu, widząc jak Kisara nie zamknęła drzwi od łazienki. Z tej perspektywy dokładnie widział to, gdzie grzebała i co mogła znaleźć. Obserwował ją uważnie, ponieważ było to teraz dla niego dosyć ważne. To, jak ona zareaguje i co postanowi faktycznie zrobić. Po całym mieszkaniu miał rozwalone różne nielegalne niespodzianki. Prawdopodobnie po raz pierwszy uczyła się życia, które dla Yoshidy było chlebem powszednim. Zmrużył oczy, kiedy sięgnęła do szafki pod umywalką. Doskonale wiedział, co tam było. Jak mówił wcześniej, fanty miał poukrywane dosłownie wszędzie w razie gdyby musiał się tu przed czymś lub przed kimś bronić. To nie był miły apartamentowiec, który miał w centrum Fukkatsu tylko jego rozkoszna melina. Sięgnął po papierosa, wciąż zamglonym wzorkiem dostrzegając na jej ciele różnych reakcji. Wzdrygnięcie. Takie charakterystyczne przed tym, kiedy znajduje się coś, czego najmniej się oczekuje.
Opadł w końcu na kanapę z odpalonym już papierosem, musząc ten ostatni raz sięgnąć do swojego okropnego nałogu przed tym, co miało się wydarzyć. Wiedział, że to będzie krótkie i szybkie. Zdołał więcej dawki bólu przeżyć, podoła i temu, bez zbędnego znieczulenia. Mógłby sięgnąć po prostu po narkotyk, jednak w jej obecności nie chciał... po prostu miał blokadę, sam nie wiedział czemu. Może zaimponowała mu sytuacja sprzed paru chwil, mimo ciążącej złości, która na całe szczęście już mu minęło. Możliwe, że właśnie dzięki temu nie wyzwał ją od kurew i w dalszym ciągu pozostawała słodkim cukiereczkiem, nawet jeśli to właśnie tę słodycz w mniemaniu Yoshidy doszczętnie pojebało, gdy ta zwyczajnie się o niego martwiła. Tak myślał, że martwiła. Albo sobie to po prostu wmawiał.
Koniec końców Kisara wróciła do Minoru, gdy ten zdążył już kończyć wypalać papierosa. Zgasił go o stolik, ponieważ popielniczka była zbyt daleko od zasięgu jego rąk, a nie chciał się już niepotrzebnie schylać. Kiep również tam pozostał, po prostu później wyląduję na swoim miejscu — czyli w koszu za te kilka tygodni. Natomiast jego stan był względnie komunikatywnym, choć dało się po nim zauważyć, że lada moment może wrócić do sytuacji w samochodzie. Opadał już z sił, wymęczony utratą krwi i ciągle doskwierającym bólem nie tylko z uda, ale również z innych części ciała. Dlatego też postarał się zdjąć górną odzież, aby Kisara mogła przystąpić do opatrzenia dalszych ran, gdy skończy już z tą najistotniejszą. Automatycznie również sięgnął oraz usiadł na kocu, dając je bardziej pod udo, który prawdopodobnie będzie musiał później potraktować wybielaczem i go wyrzucić. Wolał koc niż kanapę, z nią będzie dużo więcej jebania się. Jednakże nie myślał o tym teraz. Kiedy nożyczki rozcięły materiał spodni, Cayenne automatycznie zaczął oddychać dużo głośniej oraz przede wszystkim szybko. Wiedział, co miało nastąpić. Adrenalina już buzowała w żyłach, choć nieznajoma jeszcze niczego nie zrobiła, ale miał świadomość, że była już bliska temu, co miało nadejść.
— To będę darł się jak skurwysyn — zaśmiał się, choć do śmiechu wcale mu nie było — Nie oszczędzaj mnie, aniołku. Czasami na to zasługuję — odparł szeptem już, choć szybki oddech psuł znaczenie tych słów.
To już za chwilę. Właśnie teraz. Na co czekał?
@SATŌ KISARA
Satō Kisara ubóstwia ten post.
maj 2038 roku