Yakushimaru Seiji
DATA URODZENIA - DATA ŚMIERCI
Miejsce urodzenia
Ōkuma, Prefektura FukushimaMiejsce zamieszkania
Fukkatsu Grupa
-Stanowisko
-Zawód
-Kolor włosów
CzarneKolor oczu
JasnoszareWzrost
186Waga
80Znaki szczególne
lores ipsum turururuCzołgałem się. Całe życie, nigdy nie miałem siły dumnie wyprzeć piersi, brody unieść wyżej. Czołgałem, na kolanach ślęcząc i szorując, zrywając aż do krwi. Z mojej matki wyczołgałem się praktycznie martwy, wcześniak, czołgałem się jak na niemowlęta przystało. Czołgałem, gdy uniżenie przyjmowałem krzyk matki, gorszy chyba od chłosty ojca, która regularnie rozrywała plecy. Ciągnęło mnie wtedy ku ziemi jeszcze mocniej, nosem badałem słoje starego drewna, w żłobieniach desek gubiąc łzy. Z tym mi się kojarzy nasz dom, z tym zapachem, zatęchłą wilgocią, duszącą, z pleśnią, która przylegała do skóry jakby sama była jej poddana, temu cholernemu nalotowi, i nie dało się jej kompletnie wymyć. Przypomniał mi się jeszcze wtedy, gdy ostatni raz się czołgałem, jak robak, nosem sunąc po wilgotnym drewnie. Z tą różnicą, że wilgoć ta właśnie, jakaś taka metaliczna. Inna. Czerwona.
Wykrwawiałem się wtedy, tyle zresztą tylko pamiętam, dusiłem własną krwią, a uczucia tego nikomu nie byłbym w stanie opisać, tobie bym też nie chciał. Chociaż pewnie wiesz, do czego można to porównać. Do tego uczucia, gdy czujesz, że życie razem z tą krwią wycieka na podłogę, tak jak ucieka z oddechem. Rozpłatali mi gardło, postrzelili w udo, albo kolano, nie wiem, nakurwiało niemożliwie, ale chyba najgorsza była wtedy świadomość tego, dlaczego znalazłem się w takiej, a nie innej sytuacji. Ktoś by stwierdził, że głupota, ale ja wtedy, dumnie jeszcze, jak ostatni kretyn, myślałem, że to słuszność moich działań, że to zasrany obowiązek. Utrzymać dysfunkcyjną rodzinę na powierzchni, nie dać jej utonąć w resztkach tsunami, gdzie każdy kolejny jej członek ciągnie nas ku dnu, mocniej, zacieklej, a ja nie jestem pieprzoną boją, żeby wszystkich Yakushimurów uchronić od zadławienia się wodą.
I można się pewnie zastanawiać, Seiji, co się stało, skąd ta zmiana, przecież jesteś najkochańszym bratem, perfekcyjnym dzieckiem z dobrą pracą w wielkim korpo, wyjechałem, uciekłem, udało mi się. Udało wyjść z tej zasranej dziury! Nie. Nie udało. Nie wyczołgałem się z niej, wyjść tym bardziej się nie dało, bo wam wiecznie, kurwa, było tak mało. Za mało pieniędzy, za mało się odzywam coś ostatnio, Seiji, wyślij kasę, bo lodówka wysiadła, Seiji, wyślij, bo małej brakuje do piórnika do szkoły, a nie chcemy, żeby się z niej inne dzieci śmiały, tak? A ja harowałem, jak wół, kłamałem z tym korpo, bo chciałem od matki chociaż raz usłyszeć, że zrobiłem coś dobrze. Ale nie! Dlaczego jeszcze nie jesteś prezesem, tylko jakieś chujowe stanowisko, jak to nie stać Cię na kupno domu dla rodziny? Masz trzydzieści lat! Może dlatego, strzelam, że napłodzili sobie potomstwa jak króliki zanim zrozumieli, z czym to się wiąże? Bo pierwszy wyskoczyłem z matki, wydaje się, że z najlepszym startem, zanim wszystko poszło w cholerę, ale im więcej was było, tym gorzej. Życzeń na urodziny nie dostałem, nie wiem, od podstawówki. Pierdoły, ale te zbierają się, załażą za skórę, jak taka mała drzazga pod paznokciem, wkurwia z początku, ale niewyjęta wżyna się do mięśni i rozchodzi po nich zarazą. I tylko kurwa ciągną, jak pijawki, wszyscy czegoś chcą, pieniędzy, wsparcia, dobrego słowa. Teraz, żeby być szczerym, matkę z ojcem siłą bym pod wodą przytrzymał. Jakby i reszta z was się tam zaplątała – trudno
Ale nie bierz tego do siebie, Seiga. To i tak nie twoja wina.
maj 2038 roku