Za dnia wydaje się być zwyczajną jednokierunkową uliczką prowadzącą pomiędzy budynkami, jakich wiele w całym mieście. Dopiero z nadejściem zmroku ożywa, stając się głównym miejscem wodzenia na pokuszenie - skąpo odziane kobiety przystają pod rozświetlającymi okolicę czerwonymi latarniami, opierają się w ponętnych pozach o ściany i zapraszają przechodniów do domów publicznych, w których pracują. Choć nie jest to oczywiste dla każdego, posiadają one własne strefy, swego rodzaju terytoria, granic których przestrzegają wszystkie pracownice okolicznych lokali. Rantanrōdo nigdy nie jest ciche. Z każdej strony do uszu przechodniów docierają dźwięki nocnego życia, rozmów, a przede wszystkim - muzyki.
Swąd natrętności był wyczuwalny już z daleka. Od jakiegoś czasu zauważył, że pewna dziewczyna coraz mocniej zainteresowała się mężczyzną, który był właścicielem klubu Chimamire. Nie wiedział po co kręciła się na terenach Akai Tori, ani dlaczego tak zawzięcie wynajdowała informacje na temat tego, który budził postrach swoją reputacją nie tylko w ciemnych uliczkach prześmierdłego Nanashi, ale i tu — na ulicach Karafuruna Chiku. Ta żarliwość i nieugiętość kobiety zaczęła działać mu na nerwy. Miał swoje powody, by młode dziewczę wprawiało go o irytację. Dno problemu nie dotyczył bezpośrednio studentki, choć dla niego nie miało to większego znaczenia; nie przywiązywał szczególnej wagi do tego, czy była powodem, a może kaprysem jego podłego nastroju.
A przynajmniej tak wydawało mu się do dnia, w którym uświadomił sobie jakie kobieta nosiła nazwisko. Raikatsuji Shiimaura; godność ciemnowłosej odbijała się echem od dna umysłu Yoshidy, wielokrotnie nawracając do wspomnień z tamtego dnia, gdy kobieta przechadzała się między uliczkami dzielnicy Karafuruny w poszukiwaniu informacji. Dziwiła go, ale jednocześnie podziwiał jej zawziętość w temacie, którego się uczepiła. Może byłby z niej pożytek, może byłaby swego rodzaju duma, gdyby nie fakt, że Shiimaura trafiła na wyjątkowo paskudny czas w życiu tego, na którego zbierała dowody zbrodni, której prawdopodobnie dopuścił się Minoru. Zapewne nie pierwszej i nie ostatniej w swoim brudnym życiu.
Uliczki Ikigai miały to do siebie, że nie napawały chęcią do sielankowych spacerów. Mimo że kolorowa ulica kusiła swoim toksycznymi, neonowymi odcieniami, prawdą było, że zapuszczały się tu głównie wilki i ich ofiary. Cała zabawa polegała na tym, by swoją zdobycz dopaść jak najszybciej, jak najbardziej skuteczniej, by owca była cała, a wilk syty. Co do tego pierwszego nigdy pewnym być nie można. Ten raz nie miał być wcale inny, ponieważ odór, który wyczuł przy ulicach Akai Tori doprowadził go aż tutaj. Nie był głupi, by zapuszczać się tu nieuzbrojony, choć broń, którą miał ze sobą wcale nie miała mu służyć wyłącznie do samoobrony. Ulice te znał jak własną kieszeń, bowiem nie raz i nie dwa zapuszczał się w to miejsce dopuszczając się nieczystego biznesu. Tak naprawdę dawno przestał liczyć, ile ciał przytargał tu z różnych misji, by móc na tym szybko zarobić.
Pierwsze uderzenie z metalowego kija bejsbolowego rozległo się z otępiałym hukiem po uliczce, gdy rozjuszonym wzrokiem wpatrywał się w szybko idącą dziewczę, tę samą osobę, która nie tak dawno kręciła się w okolicach jego klubu. Nozdrzami wsiąkał zapach wilgoci, który dostawał się do głębin wypalonych płuc. Jego oddech, jak i cała postawa była czujna, gotowa do tego, by w każdej chwili ruszyć w kierunku ofiary, którą sobie upatrzył. Może gdyby nie ostatnie wydarzenia, która gromadziły się w nim od kilku miesięcy, nie brudziłby sobie rąk dla jakiejś pospolitej studentki. Jednak potrzebował tego, zupełnie jak tlenu — momentu, w którym zapomina o zdrowym rozsądku, a jedynie czego słucha to wyłącznie zwierzęcego instynktu. Pragnął ją rozszarpać, chciał sprawić jej tak ogromną krzywdę, że nikt nie będzie w stanie poznać tej ślicznej, młodej buzi, z którą przemykała na jego terenach. Na jego, kurwa, rewirze.
— Nie zgubiłaś się przypadkiem? — rzucił na dobry początek z wyraźnie ochrypłym, stłumionym głosem przez maseczkę, na tyle głośno, by kobieta mogła zwrócić na niego swoją uwagę. Naiwna będzie, gdy postanowi się odwrócić, głupia jak zechce go zignorować. Niezależnie od tego, jaką postawę w tym wszystkim przyjmie, Shiimaura będzie w czarnej dupie.
@RAIKATSUJI SHIIMAURA
Starała się jednak odepchnąć wizję na sam kraniec świadomości; gdzie przy byle nowym obiekcie zainteresowania nie starczy już miejsca i ta wizja runie w dół, w otchłań, z której już się nie wydrapie. Bo mimo ścisku w żołądku, który lepkimi, brutalnymi łapskami lęku gniótł trzewia, nie mogła napisać do Nakajimy. Obsypując go masą - zbyt wylewnych? szczerych? natrętnych? - wiadomości jawiła się sama sobie jako większy intruz niż obecnie - a przecież to tutaj węszyła, to tu próbowała chwycić trop jak gończy pies. Musiała wziąć się w garść. Natychmiast.
Odetchnęła głębiej, opierając dłoń na wilgotnej, zmurszałej powierzchni ściany jakiegoś budynku. Było już ciemno; dostatecznie, aby instynkt samozachowawczy wzniósł się na wyżyny czujności. Zdawała sobie sprawę z tego, jaką głupotą było zapuszczanie się w labirynty barwnych uliczek Karafuruny - bądź co bądź to nie pierwszy raz, gdy postanowiła przeciąć meandry pełne zagrożeń.
Ostatnim razem było blisko. Zdawało się jej, że gdyby w porę nie obróciła głowy, gdyby nie przyciągnął ją energiczny dźwięk stukania knykciami w szybę - raz, dwa, trzy, jak wystrzały z pistoletu - i gdyby w ostatniej sekundzie, tylko dzięki temu hałasowi, nie dostrzegła cicho szarżujących zarysów postaci, z pewnością te postacie by ją dorwały.
Mieli powód inny niż kaprys? Wątpiła. Wtedy po raz pierwszy wróciła do akademika zziajana, zlata potem, z kołtunami włosów barwy morionu, mokrymi od narwanego biegu; biegu, który z każdym metrem wypalał w niej nie tylko energię, ale nawet powód, aby wracać o zmroku w miejsce, które - jak jej się zdawało - należało do...
Do niego.
Z palcami na komórce całymi miesiącami, gdy tylko księżyc wspiął się wysoko na czarny aksamit nieba, odtwarzała w kółko ten sam zbiór wiadomości. Automatyczna sekretarka raz za razem zamieniała się w głos, który próbował wskrzesić zagrzebane żywcem wspomnienia.
Kim, do cholery, jesteś? - niemo pytały przymrużone oczy, wgapiając się w dawno zgaszony ekran telefonu. Nie pozostawało nic, prócz mrocznej, krystalicznej powierzchni pulpitu i dźwięku dobiegającego z bezprzewodowych słuchawek.
Chłonęła sprzedawane historie; dziwnie znajome opowieści o dwóch duszach połączonych żelaznym łańcuchem. I ten łańcuch ktoś zerwał - bestialsko, bez żadnego namysłu. To był dźwięk pękającego metalu, gdy ostatnie z nagrań kończyło się serią huknięć wypuszczanych z lufy nabojów.
Wtedy go straciła.
I to był powód przebijający strach, który zagnieździł się podczas ostatniej akcji. Dla tego głuchego grzmotu wróciła ponownie jako łowiecka zwierzyna; starała się, rzecz jasna, przyjąć rolę wilka, ale nawet mimo determinacji nie dała się ponieść naiwności. Wchodząc w następną uliczkę - Rantanrōdo - rozejrzała się wpierw uważnie wzdłuż brudnych ulic; wyłapała kształty śmieci zalegających w kątach, zepsutych śmietników bez klap i nakrywek. Żywej duszy jednak nie było. Może to jeszcze nie pora, w której smukłe kurtyzany wyślizgują się na krańce krawężników, kusząc czerwienią smagniętych szminką ust, rzęsami rzucającymi wachlarzowy cień i wonią tłumiących smród zaułka perfum.
Ruszyła więc bezszelestnie, omijając poblask słabych latarni - szła niespiesznie, stawiając krok za krokiem jak najciszej, by nawet samej sobie nie zmącić zmysłów.
Jakim więc cudem nie wychwyciła go wcześniej?
Dopiero uderzenie metalu o cegły raptownie ją zatrzymało; na pięcie obróciła się z gracją znaną wieloletnim tancerkom. Zamarła w lekkim rozkroku, z opuszczoną brodą - i popielatym, oszlifowanym jak diament spojrzeniem wyzierającym spod daszka czapki.
- Nie zgubiłaś się przypadkiem?
Coś głęboko w niej szarpnęło za jedną z zakurzonych strun. Ten... głos.
- Nie chcę kłopotów. - Ton był twardy jak zamknięta w pięści dłoń; mięśnie mimowolnie się jej napięły, subtelnie, prawie niezauważalnie przesunęła lewą stopę do tyłu. Cofnęła się o ledwie pół milimetra. - Tylko przechodzę.
On tego nie kupi - oczywiście, że nie.
Ale nie taki był cel.
włosy związane w koński ogon;
EKWIPUNEK
poza podstawami (komórka, klucze, portfel):
pod lewą pachą kabura z nożem;
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
Podążał za tchnącym odorem, którego w rzeczywistości nie czuł. Pamiętał, że tutejsze ulice zawsze pachniały jakoś inaczej niż te miastowe. Stęchła krew wżarła się z dokładnością tutejsze mury i chodniki, gdzie miastowi nawet nie wiedzieli, ile krwi w rzeczywistości została tu przelana. Fetor śmierci, niekiedy wiszący tuż nad Tobą. Jeden, drugi, trzeci stękający yurei. Ciekawe jak miewał się Aoi? Czy bawił się równie dobrze co on teraz? Czy też węszył i tropił jak go poprosił? Czy znalazł smród zdrajcy, który zesłał na Yoshidę nie należące do niego długi? A czy Hime cały czas tu był czy dawno spierdolił z tego miasta, zostawiając go bez żadnych słów?
Irytacja. Tak słodko wspinająca się po grzbiecie Minoru. Drażniąca. Dotykająca każdy zmysł. Ile nie spałeś, Yoshi? Dobę, dwie? A może trzy? A wraz z nią rosła wściekłość. Niewygodna i dudniąca, kalająca zdrowy rozsądek, chowając racjonalną część umysły wyłącznie dla siebie. Na później, na kiedy indziej. Teraz był skupiony na głodzie, przerastającym uczuciu ssaniu, czując się wręcz wygłodzony od zbrodni. Jakiejkolwiek.
Zabij, zabij, ZABIJ.
Usłyszawszy głos, spojrzał się na chwilę w bok, dostrzegając obumierające yurei; był na granicy szaleństwa, trwając u boku tego, który zamachnął się kijem na otoczenie, w ten sam sposób odganiając ducha, jak i zwracając uwagę dziewczyny wprost na siebie. Nie wiedział gdzie dobrnął i na jakiej ulicy dokładnie byli. To nie było istotne, ponieważ w tej jednej sekundzie ich spojrzenia skrzyżowały się w narastającym napięciu, tak różnym, że to naprzeciwko niego było dla Cay'a w pewien sposób niezrozumiałe. Strach potrafił mocno namieszać w głowie.
— Matka nie uczyła Cię, że nieładnie jest kłamać? — odparł, powoli i stopniowo przekraczający między nimi dzielący ich dystans. Każdy cięższy krok postawiony ku dziewczynie powodował, że Yoshida oddychał coraz szybciej, gdy krążąca adrenalina w żyłach dawała o sobie przyjemnie znać. Tak, to będzie dziś. Ten dzień. Wyładuje się, w końcu wyładuje swój zbierający gniew. Nieważne na kim, nieważne gdzie. Chce tego. Potrzebuje. Wręcz pragnie.
— Ponieważ nie wyglądasz mi na taką, która tylko przechodziła oraz która nie chce kłopotów — dokończył, robiąc wcześniej subtelną pauzę na kpiący śmiech. Niewierzący wręcz w intencje, które miała kobieta.
— Bo wiesz? Nigdy Cię tu kurwa nie widziałem. W żadnym klubie, w żadnym pubie. Dowiedziałem się też, że nie mieszkasz w okolicy. Jesteś studentką, prawda? W akademiku pewnie mają zajebiście wygodne łóżka — zaczął powoli, cały czas mając luźno przewieszone ręce przez kij. Kroki z każdym przesunięciem nogi stawały się spokojniejsze, coraz bardziej opanowane, mniej chaotyczne. Całkowicie wybijające z dotychczasowego rytmu mężczyzny — I nagle — tu ironiczny, przytłumiony śmiech wkradł się między słowami, obracając głowę w niemałym niedowierzeniu — pojawiasz się tu kurwa, bezczelnie kłamiąc mi prosto w oczy, że nie szukasz kłopotów, suko! — nagły wybuch złości uderza w Shiimaura, podnosząc na nią doniosły głos. W ten wraz zza rosnącą skalą głosu w zręczny oraz błyskawiczny sposób pojawia się przy kobiecie z impetem uderzając ją z kija prosto w zgięcie kolana, by ta mogła upaść. Jeżeli spadła na kolana, pchnął ją wprost na plecy, te śliczne, zgrabne plecy, na których jej bluzka, a może jakiś dziwny rodzaj golfu, ładnie leżała na talii dziewczyny. Chwilę później już czuła pewien ciężar na swojej klatce piersiowej, dokładnie między piersiami, a była to noga Cayenne, która ciężko spoczęła na dziewczynie, by przypadkiem nie była zdolna do natychmiastowego podniesienia się. Z tej odległości mogła też dokładniej przyjrzeć się mężczyźnie, lecz twarz trudno będzie jej zidentyfikować. Dodatkowo luźne ubranie w niczym nie pomagało, ponieważ nie mogła od razu stwierdzić jaką sylwetkę miał mężczyzna. Jego profil będzie ciężki do identyfikacji, mimo pewności tego, z jaką osobą miała do czynienia. A może tylko Yoshidzie wydawało się, że nie poradzi sobie z rozpoznaniem go? Lub chciał, aby wiedziała, że to był właśnie on.
— Ah, przepraszam, przepraszam. Czasami mnie ponosi. Więc? Dlaczego tu słodziutka jesteś? Bo jednak nie usłyszałem zbyt wyraźnie za pierwszym razem. Wiesz, dosyć daleko od siebie byliśmy.
@RAIKATSUJI SHIIMAURA
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
Nie chciała dać mu żadnej satysfakcji, ale gdy zaczął się zbliżać, machinalnie postąpiła kilka kroków w tył, aż nie naparła na ścianę, nie wyczuła pod opuszkami chropowatej powierzchni, wilgotnej od zaległego między cegłami mchu. Paznokcie przesunęły się wzdłuż rdzawoczerwonych krzywizn budynku, gdy zamykała palce w pięściach, starając się stłamsić nie tylko targające ciałem emocje, ale również prawdę, dalej rozpychającą w krtani.
Pragnęła warknąć mu prosto w twarz, by się odwalił. Chciała, zamiast wtulać się w róg zaułka, postąpić odważny krok naprzód, udowadniając, że nie przybyła tu na darmo. Mięśnie nie różniły się jednak szczególnie od wylanego na ziemię betonu; były równie stwardniałe, podatne jednak na obrażenia, gdyby użyć odpowiedniej dawki brutalnej siły.
A on, z całą pewnością, był skory, aby to zrobić. Zmarszczyła tylko nos, gdy wspomniał o akademiku. I o tym, jak wiele o niej wiedział. Nie było to tak przerażające jak realne zagrożenie. Bronią, którą w naturalnym dla siebie odruchu trzymał na karku, przejmowała się zdecydowanie bardziej. Miała zresztą plan. Irracjonalny i będący dowodem spłoszenia - ale jedyny, jaki skrystalizował się w umyśle.
Rzecz w tym, że nie zdążyła.
Miała raptem ułamek sekundy, by zareagować. Dłoń sięgała już w tylko sobie znane miejsce, palce rozczepiły jak harpie szpony - ale mężczyzna był o wiele szybszy. Jeszcze nim dobrze wykonała krok naprzód, poczuła uderzenie w zgięcie kolan. Stawy wedle woli agresora ugięły się boleśnie, wyduszając z gardła stłumiony jęk. Kurz buchnął ku górze, wplątując się we włosy, osiadając na ramionach i przywierając ciasno do pleców - upadła twardo i bez prawie żadnej amortyzacji, kiedy w chaosie udało jej się wyłapać wyłącznie tyle, że to, co wydusiło z niej powietrze, było ciężką podeszwą buta. Uderzona w splot padła na łokcie, ale nawet one nie podołały zadaniu, lada moment łamiąc się pod naporem niebotycznego ciężaru.
Waga mężczyzny przycisnęła ją do gleby z potęgą, od której w oczach pociemniało. Tylko dłonie, brudne od chodnika, zwarły się automatycznie gdzieś na bucie, najwidoczniej próbując w typowej naiwności znanej jedynie ofiarom, odsunąć od siebie zagrożenie.
W porównaniu z jego sylwetką była jednak na to zbyt słaba; ramiona drżały od wysiłku, a ona jedynie zwarła usta, wbijając wściekłe spojrzenie prosto w oblicze prześladowcy.
- Sądziłam... - zaczęła chrypliwie, przez zęby, ledwo łapiąc wdech, by móc dokończyć zdanie - że nie można być i brzydkim, i głupim. Ale oto pojawiłeś się ty i rozwiałeś.wszystkie.wątpliwości. - Znów naparła na podeszwę, żołądek zawiązał się w gruby supeł.
Już żałowała tego, co wysyczała.
Nie chciała jednak umierać jako tchórz.
Dość, że tak żyła.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Seiwa-Genji Enma, Minoru Yoshida and Vance Whitelaw szaleją za tym postem.
Nonszalancja Yoshidy zawsze miała związek z tym, co czuł aktualnie. Nie myśląc racjonalnie nawet przez głowę nie przyszło mu to, by rzeczywiście dokładnie sprawdzić jej profil. Nie wiedział więc, że kobieta mogła tu bywać od czasu do czasu. Jednak wtedy nie była aż tak zauważalna jak dziś. Jak tydzień temu albo dwa. Już dokładnie nie pamiętał, bo myśli zlewały się w lepką maź, mieszając mu rzeczywiste fakty o obecności Shiimaury w Karafuruna Chiku. Jednakże to nie obecnością się interesował, nie do czasu kiedy zaczął dostawać podejrzane plotki o kręcącej się kobiecie. Młodej, ciekawej wrażeń. Szukającej informacji. Na jego temat. Na jego, pieprzony temat. Wystarczająco długo to ignorował; wmawiał sobie gładko, by wraz z atakiem, nie mieć wielkich wyrzutów sumienia, ponieważ należało się jej to. Prawda? Tak samo jak reszcie, która grzebała w jego temacie. Jak Yuushinowi i wielu innych przed nią, którzy próbowali doszukać się wiarygodności żeby mieć na niego haka. I przede wszystkim musiał dbać o swoją tożsamości, by na długo po niej inni nie grzebali w jego ekstremalnym życiu. Pełen tajemnic i niejasności.
Nie oczekiwał od niej rzekomej satysfakcji. Niczego już nie oczekiwał po słabej dziewczynie, która łgała niczym z nut. Nie lubił takich, co kłamią mu prosto w oczy. Oni byli najsłabsi, dlatego też najczęściej miewali przejebane. Widząc jednak jak dziewczę chciała się obronić, zaśmiał się pod nosem. Myślała, że da mu radę? Najpierw złapała się w pułapkę, cofając się o te kilka kroków w tył, by później sięgnąć czegokolwiek, aby móc się bronić? Jaki scenariusz wybudowała sobie w głowie i dlaczego tak bardzo nie pasował do tego, który Minoru miał w głowie?
— Zadziorna, lubię takie — sapnął cicho i niewyraźnie, słowa słyszalne jedynie dla jej uszu. Kąciki oczu zdradzały, że mężczyzna uśmiechnął się w szerokim uśmiechu, którego nie miała szansy widzieć. Już dość tej zabawy.
— Przykre, że jesteś tak męcząca. Mógłbym zagrać z Tobą w grę, by zaważyć losy nad Twoim życiem. Szkoda jednak marnować tak ładnej nocy, nie sądzisz?
Nie oczekując od niej odpowiedzi, butem mocniej przycisnęła ją do podłoża. Zaczął ją przeszukiwać, bo chodź dłonie teraz bezradne spoczywały na jego bucie, a może zimnego podłoża — już stracił rachubę — nie chciał, by jakimś szpikulcem czy innym gównem mogła rzeczywiście zrobić mu krzywdę. Wyczuwając pod lewą pachą kaburę, zarechotał niebezpiecznie do jej twarzy, zabierając jej tę przeuroczą zabaweczkę.
— No proszę, proszę! Nawet uzbrojona. Jestem pełen podziwu. Do tego chciałaś sięgnąć, prawda? Shi-ma-ura — odpowiedział, porzucając na chwilę kij na bok, by z pochwy wyciągnął noże. Chcąc sprawdzić jego ostrość, usiadł na biodrach swojej ofiary. Złapał jej drobne nadgarstki w jedną dłoń, trzymając je przy klatce piersiowej Shii. Również niebezpiecznie nachylił się nad nią, spoglądając swoimi diabelskimi oczami wprost w oczy, w których cały czas kryła się potężna determinacja.
— Pokaże Ci jak tego cacka naprawdę się używa — odpowiedział, przykładając ostrą część ostrza do jej lewego polika, bardzo powoli i wzdłuż twarzy przecinając skórę na głębokość około centymetra. Patrzył na nią uważnie, chcąc dostrzec w niej każde drgnięcie. Usłyszeć dowolne stęknięcie, chcąc chłonąc jej cierpienie i móc napawać się nim, wydawać się mogło, w nieskończoność.
— I jak, ekscytujące, prawda? — zachrypnięty głos przemknął przez słuch dziewczyny, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jej strony — Nie sądzisz jednak, że już wystarczy tych gierek? Wiesz, mógłbym tak traktować Cię do usranego świtu, ale dziś nie na to mam ochotę — odparł spokojnie, zakrwawione ostrze wkładając z powrotem do kabury. To miała być bezwzględna zabawa i taka właśnie będzie.
Dlatego już nie szczędząc słów, odłożył na bok narzędzie, które przy tych łowach udało mu się nabyć. Z dala od jej wścibskich rąk, które finalnie puścił, podnosząc tułów do pionu. Niezależnie od tego, czy będzie chciała go lekko sponiewierać rękami, uderzając w jego ciało, Cayenne wyciągnął ze swoich kieszeni jeden z ulubionych rodzaju broni. Czarne kastety. Nałożył je na palce, a gdy do samego siebie uniósł kącik ust w podłym uśmiechu, zamachnął się nad nią, celując prosto w jej obojczyk. Dopiero za drugim razem usłyszał słodkie chrupnięcie kości, przez co poczuł prąd ekscytacji na własnych plecach. Pierwsze dwa uderzenia były początkiem tego, co chciał jej zrobić. Kolejne uderzenie poszło w splot słoneczny, zahaczając także o któreś żebro. Następne w bok, któreś z kolei w ramię. Każdy powtórzony cios bywał silniejszy od poprzedniego, zupełnie jakby mężczyzna z nadchodzącym atakiem rozgrzewał się. Aż finalnie uderzył ją w twarz, tak mocno, że z pewnością nie była w stanie powstrzymać się od głośnego krzyku, a może jęknięcia. Yoshida natomiast nie był w stanie opamiętać się z tym, co zaczął jej robić. Każdy następujący przypływ adrenaliny kończył się ciosem niezwykle brutalnym. Kobieta nie mogła wiedzieć, w które miejsce postanowi ją kolejno uderzyć; może tym razem żołądek albo bok miednicy, by przez kręgosłup mogła poczuć przeszywający ból? Chwilę to trwało.
Czas leciał, a nie wiedząc ile minęło, dziewczę znalazła się w opłakanym stanie. Jej buzia już nie była tak samo urokliwa, gdy parę razy wymierzył tam cios. Żołądek z pewnością skręcał się już nie tylko od ilości nagromadzonego stresu. Miejscami także musiała mieć połamane kości, ponieważ wraz z upływem czasu, Minoru już nie wiedział gdzie uderzał. Istniał tylko chaotyczny amok, chęć wyżycia się i krążące po jego głowie myśli, które kobiety bezpośrednio nie dotyczyły. Zapadł się tam całkowicie, trwając w tej słodko-gorzkiej chwili, gdy w głowie powtarzał swoją mantrę, a na zewnątrz dawał jej upust. Nienawiść, gniew, złość. To wszystko przelewało się przez jego ciało, co czyniło go istotą niezwykle brutalną, bez zdrowego rozsądku nie wiedzącą kiedy powinien przestać. Ponieważ nigdy nie wiedział, ile czasu tak naprawdę minęło.
Bywały jednak chwile, w których umiał powiedzieć sobie stop. Tak jak teraz, gdy krew spoczywała na jego ubraniu, jak i na szorstkich dłoniach. Nie mógł poczuć jego zapachu, ale z pewnością mógł odczuć metaliczny posmak krwi, który ostał się na kastecie. W pewnym momencie zlizał go, a smak posoki ocucił go i przywrócił na ziemię. Wolnym wzrokiem spojrzał się na leżącą pod nim dziewczynę, która była teraz w opłakanym stanie. Ale to mu nadal nie wystarczyło. Dlatego kiedy tylko schował obecną broń z powrotem do kieszeni, sięgnął po kij bejsbolowy, by wymierzyć ostatnie ciosy sprawiedliwości gdy wstał na równe nogi. Zamach w dalszym ciągu zawierały w sobie ogromną ilość energii, jak i okrzyk, który towarzyszył Cayowi podczas ataku na jej biedną rękę. Nie wiedział którą. Kolejny powędrował w jej nogi, a następny... przy ponownym zatrzymał się. Już dość. Dość tego.
Nagle opadły mu ręce na dół w dłoni cały czas trzymając narzędzie zbrodni. Nie ruszała się. Umarła? Czy tylko odpłynęła? To nie było istotne. Gniew opadł, a złość uleciała. Została jedynie nienawiść, która napędzała go do życia. Sprawiała, że był jaki był. A był po prostu złym człowiekiem, diabłem wręcz, który wymierzał karę bez większego uzasadnienia. Beznamiętnym wzrokiem analizował to, spoglądając na zakrwawioną twarz kobiety. Znowu to zrobił. I znowu o tym zapomni. Sięgnął jedynie po znalezioną u kobiety broń, by zabrać ją wraz z kaburą, aby po sobie nie zostawić żadnych śladów.
Odwrócił się na pięcie.
Oraz odszedł, zostawiając ją bez żadnych słów nienawiści.
Ani wsparcia, nie przenosząc nigdzie jej ciała.
@RAIKATSUJI SHIIMAURA
z/t
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Obserwował z dystansu.
Wodził oczami ze znużeniem akceptowanym tylko dlatego, że był miejscowym przynależnym do Karafuruna Chiku ze stałością marmurowego filaru podtrzymującego starodawną konstrukcję pałacu, jednak w tej dzielnicy wszystko było obskurne i zdegenerowane, wypaczone w sposób niepojmowalny dla kogoś, kto wychowywał się daleko poza murami kolczastego płaskowyżu naszpikowanego budynkami o zakrwawionych ścianach oraz jeszcze brudniejszych od szkarłatnej posoki posadzek, nawet jeśli plamy wysychały, wsiąkały sprawnym brązem w podłogi czy chłodne szarości niewykończonych mieszkań bądź rozmyślnie porzuconych zabudować przejętych przez gangi. Własnoręcznie wyrzezał swoje istnienie w Shingetsu, chociaż wciąż obrzydliwie nisko w hierarchii, to jednak wyjątkowo zdolny w przyswajaniu każdej lekcji — nieważne czy konsekwencje spotykały fizycznie, czy uderzały w chwiejność drażliwej psychiki — i może dlatego
r o z u m i a ł
zasady spajające Rantanrōdo w prezentowaną jedność, zaskakujący ład oraz harmonię skrywające pod uwodzicielskimi kształtami kobiecych ciał niepojęty brud zalegający w asfalcie, w progach domów publicznych, w jaskrawych snopach świateł czerwonych latarni rozmywających subtelnie ciemność, ale tej przesiąkającej ludzi nie sięgały żadne rozbłyski czy drgające płomienie zawieszone rozgwieżdżonymi sylwetkami na nieboskłonie. Zawsze dostrzegał przerysowane zatrutymi pazurami męskie lica odwiedzające uliczkę pierwszorazowo albo ze śmieszną regularnością, jakiej prawdopodobnie tamci nawet nie spostrzegali, szybko znikając za prostytutkami w progach burdeli z czysto fizycznymi pragnieniami niewykraczającymi poza egoistyczne pobudki, co napawało szczerym obrzydzeniem; za każdym razem wyobrażał sobie cierpienie Akemi, jej osamotnienie przeszywające bardziej od zimowych oddechów miasta, przerażenie zawoalowane bezsilnością, ilekroć była krzywdzona bardziej niż nawykła, wreszcie krzywdę, za którą nikt nie odpowiadał. Zdarzało się naturalnie, że patrolował niektóre miejsca z ramienia dowódców i z wyuczoną cierpliwością doglądał interesów, ale niechęć asymilowania właśnie z tą uliczką bywała bardziej widoczna niż ukryta.
Nieszczególnie się tym przejmował, ostatecznie zawsze podążał śladem rozkazu, przełykając zgorzknienie rozrysowane na języku znakami układającymi się w dźwięk konturujący wąską gardziel odnogi, z której cieniu właśnie się skrywał, przekrzywiając machinalnie głowę, kiedy jedna z młodocianych dziewcząt powitała go fałszywie słodkim uśmiechem. Jedynie wywrócił oczami ze specyficznym rozbawieniem dosięgającym tylko i wyłączenie tutaj, gdzie większość pracownic — przeważnie zmuszanych i wepchniętych w upodlenie odczłowieczenia procederem handlu żywym towarem — rozpoznawała jego twarz, charakterystyczne srebro włosów oraz chłodne wejrzenie płynnego złota, upatrując w chłopaku kogoś pomiędzy obrońcą a zagrożeniem.
I r o n i a
l o s u, pomyślał.
Ze wszystkich osób zgromadzonych właśnie w ciasnocie Rantanrōdo był drapieżnikiem prawdopodobnie najbardziej niebezpiecznym dla obcych, jednak wciąż absurdalnie troskliwym dla miejscowych, jak zdarzało się mu nazywać prostytutki pod sklepieniem czaszki. Zatrzaśnięty w swoistej dobrotliwości, która i tak rozwiewała się błyskawicznie przy właściwych słowach, i kiedy tylko zadanie zamykało się w wymierzeniu pięści ku jednej z kobiet, rozpływały się akwarelowe pozory.
Wciąż był potworem.
Wiernym kundel podążającym za komendami.
— Wracaj do pracy — rzucił do dziewczyny, odpychając się nonszalancko od podpieranej ściany, kiedy wreszcie wypatrzył wyczekiwany cel. Przyszła, chociaż prawie porzucił nadzieję na spotkanie i chyba niekontrolowanie odetchnął z pogłosem ulgi, zmierzając wprost w kierunku kobiety z podejrzaną stanowczością kroków. — Spierdalaj — wysyczał nieprzyjemnie do niższego o głowę mężczyznę próbującego odezwać się do brunetki, ale jedno spojrzenie Kohaku wystarczyło do zasiania w nieznajomym pierwotnego lęku wzbudzanego przez drapieżniki.
Od niechcenia zawachlował plikiem pieniędzy — kradzionych, oczywiście — zaznaczając, że konwersacja przyniesie korzyści obu stronom przy odrobinie zaangażowana. — Chodź ze mną, musimy porozmawiać — wyszeptał jeszcze do Chō, posławszy jej spojrzenie wyrażające bardziej żądanie od prośby.
Od czego właściwie powinien zacząć — ta myśl uderzyła jako pierwsza, kiedy pod firmamentem czaszki konstruował pytania oraz opowieści, jeszcze nie wiedząc, z którego miejsca wyruszyć ani kiedy dokładnie nawiązać do zaginionej siostry.
@Amaya Chō
Amaya Chō ubóstwia ten post.
Niczym ofiara syndromu sztokholmskiego, dalej brnęła głębiej w ten świat, pragnąc sięgnąć dna całkowitego, by odbić się i ostatecznie zabrać wszystko. Nie mogła jednak pokazać swoich pragnień oraz celów, bo mogła skończyć tak jak ostatnio. Właścicielka tego kramu jednak nie zdawała się zdziwiona tym, że ona nadal dycha, co mogło jej podświadomie dawać znać, że ta nie miała nic do czynienia z wysłaniem jej w objęcia kostuchy. Oberwała od niej, to oczywiste. Samowolka, brak obecności i ukrywanie się, nie było mile widziane w jej stadzie. Całe szczęście Cho zdawała się towarem bardziej luksusowym, pożądanym i chętnie używanym. Toż uszkodzić jej nie mogła zbyt mocno, bo mogło się to odbić na jej zarobkach.
Kroczyła powoli między znanymi jej kobietami, a tymi, które kuliły się gdzieś w samotności z przerażenia i niewiedzy, co do swojego przyszłego klienta oraz losu. Bo przecież nigdy nie wiadomo na kogo, się natrafi; nigdy nie można mieć pewności, czy następny „kochanek”, nie okaże się również ostatnim. Często dziewczyny znikały, a potem odnajdywano je martwe w jakimś rowie, czy ciemnym zaułku. Nikt jawnie o tym nie mówił, wiadomości milczały, bo, kto faktycznie przejmował się losem jakieś nędznej prostytutki. Czasami trafiał się jednak ktoś nadgorliwy, kto szukał siostry, córki czy matki, która trafiła w objęcie burdel mamy. Lament, jaki się za tym ciągnął, pamięta do dziś. Ostrzegano je, uczono, na co zwracać uwagę i jak się powinno bronić, ale teoria, nigdy nie jest praktyką.
Zaczepiona przez potencjalnego klienta, zaczęła się uśmiechać, zaczynając puszczać w ruch swój kokieteryjny mechanizm. Będąc jednak powstrzymana, przez chłopaka mężczyznę, który powstrzymał, jak się wydaje, erotyczny zapęd jej już niedoszłego klienta. Nie dane było jej nawet odpowiedzieć, jakoś zareagować, by to powstrzymać. Zakorzeniony strach w niepewnym osobniku ukazał swoje oblicze, gdy ten uciekł na samą myśl scysji z większym od siebie osobnikiem. – straszysz mi klienta, a teraz myślisz, że masz prawo mi rozkazywać chłopczyku? – odwróciła się do niego plecami. Pieniądze nie robią już na niej wrażenia, nie w takiej ilości; dodatkowo afiszowanie się nią, jakby co najmniej mógł za nią dostać ją na własność. Przeczesała jednak włosy, biorąc lekki oddech, by odwrócić się ponownie w jego stronę. – cóż. Jednak to przez ciebie straciłam swój potencjalnie dobry zarobek, dlatego dam ci minutę i za możliwość posłuchania mojego głosu, odbiorę ów płatność. -arogancja, pewność siebie, czy zbyt duże mniemanie o sobie, to często wymieniane przez innych cechy Cho, które nie zawsze były tolerowane przez jej klientów. Umiała odgrywać uległą sukę, gdy wymagała tego sytuacja, lecz nie będzie zapędzać się do takiego stopnia upokorzenia, by spełniać czyjeś chore fantazje. Jeśli on więc na coś takiego liczył, mógł się zderzyć ze ścianą, której nie będzie mógł przebić. – a więc, czego chcesz? Bo na seks już nie masz pieniędzy. – odpowiedziała spokojna w momencie, gdy dotarła z nim w miejsce, gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał. A co wścibskie pracownice, nie usłyszą, o czym będą gadać, by potem próbować coś tym ugrać.
@Toda Kohaku