15 listopada, 2036
Wszędzie panowała nienaturalna ciemność, gęsta i ciężka, pachnąca starą ziemią, krwią i suchością, pozostawiająca na języku smak popiołu. Zajmowała wszystkie zmysły, pchając się do oczu, uszu, gardła, skóry, zupełnie jakby chciała całkowicie pochłonąć istotę mężczyzny, pożreć ją, przeżuć, zostawić dla ciebie, ale jednocześnie wypluć z niesmakiem. Więc może to już nie była ciemność, a mrok? Stary, pierwotny, żądający swoich ofiar, nie cofający się przed niczym, nie znający lęku, czy litości. Czarny, a także pusty, wyostrzający słuch, przez co serce wydawało się mieć siłę dzwonu, płuca dyszały, a krew szumiała w żyłach niczym rzeka. Nienaturalna cisza wzmagała jedyne dostępne dźwięki.
W tym wszystkim przynajmniej Heizō mógł wiedzieć, że żyje. A przynajmniej jeszcze. W jakiś sposób, chociaż wszystko wydawało się być lekko rozmazane, jakby oczy nie mogły złapać ostrości, mimo że nie powinny nawet próbować , bo przecież nic nie było widać. Chyba że pustka stanowiła istnienie.
Zanim jednak mógłby się zacząć zastanawiać nad sytuacją, z ciemności (znikąd) wyleciał nagle olbrzymi kruk, krzycząc coś w swoim ptasim języku, raniąc tym nagłym odgłosem uszy. Na tle wszechobecnej ciemności, w której nie było żadnych kształtów, jego pióra błyszczały matową szarością, a dziwne, żółte ślepia jarzyły się niczym lampka pełna światła. Stworzenie nerwowo zatrzepotało skrzydłami przed srebrnymi tęczówkami, jego łapy znalazły się niebezpiecznie blisko twarzy, ale ostatecznie wylądowało ciężko na ramieniu czarnowłosego, wbijając mocarne szpony w skórę.
— Jesteśmy spóźnieni, panie Hattori. Niedobrze, wręcz bardzo niedobrze, czas ruszać — wykrakane słowa były dziwnie ochrypłe, acz wyraźne. — Niecierpliwi się. Bardzo, bardzo niecierpliwi, ale musimy ją ominąć.
Kruk nie należał do lekkich, ale jego obecność zdawała się coś zmienić w otoczeniu, które zafalowało gwałtownie. Teraz pod butami Heizō mógł poczuć dziwną, lepką, gęstą ziemię przypominającą bagno, której wilgoć wdzierała się do butów, zatrzymując się gdzieś na wysokości kostek. Oprócz podłoża nie pojawiło się nic innego, żadnego zarysu pomieszczenia, czy drzew, ale gdzieś daleko migotał czerwony ognik, pulsujący w dziwnym, nieregularnym rytmie. Nic z tego nie zachęcało do ruchu, acz jednocześnie nic nie zachęcało do pozostania w miejscu. Wyśnione stworzenie na ramieniu przekrzywiło łeb i dziobnęło karcąco mężczyznę we włosy, niezadowolone nawet z sekundy zastoju.
— Nie ma czasu do stracenia. — Tym razem zabrzmiało to jak ponaglający warkot, kolejny dziwny, obcy dźwięk w ptasim repertuarze. — IDŹ.
Nie powiedziało jednak, w którą stronę. Czy do ognika, czy może we wszechobecną ciemność, gdzie nie dało się określić żadnego sensownego kierunku. Czy był to barwny sen pozbawiony kolorów? A może jednak to wcale nie był sen? W tym świecie łatwo było wpaść w pułapkę niecnych istot, przeczytać o stronę za dużo, zobaczyć istotę, która nie chciała być zobaczona, być świadkiem tego, co żądało dotrzymania sekretu. Albo można było być nośnikiem informacji, cennych, pożądanych, które albo zdobywa się delikatnie, bądź przez wyrywanie je siłą z czaszki, przy okazji miażdżąc samego informatora.
Liczy się przecież osiągnięcie celu, a nie droga do niego.
@Hattori Heizō
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
Ciemność gęsta tak, że można byłoby kroić ją nożem; lepka jak smoła, która przylgnęła do jego ciała i na dobre zespoliła się ze skórą. Uniósł ręce na przemian zginając i prostując palce, jakby sprawdzał, czy jest w stanie pochwycić w nie to nieprzyjemnie gęste powietrze; jakby sprawdzał, czy panująca dookoła atmosfera jakkolwiek spowalniała jego ruchy. Już kiedyś był w podobnym miejscu. W podobnym, bo tam, gdzie był nie było niczego, co dałoby się ująć w kategorie materii. Nie było nawet jego – jedynie wszechogarniający spokój, którego teraz nie doświadczał. Niepokoiła go woń czegoś metalicznego i ziemi, bo gdyby nie możliwość swobodnego poruszania się, przysiągłby, że został zakopany. Czuł się nieswojo, gdy – jak nigdy wcześniej – był świadomy swojego istnienia, słysząc wyraźnie każdy swój oddech, bicie serca i nawet dźwięk przełykania śliny. Wszechobecna czerń męczyła oczy i wydawało mu się, że źrenice napinały się boleśnie, usiłując przyzwyczaić wzrok do wszechobecnego mroku, ale nie odnajdowały dla siebie ani jednego punktu zaczepienia. Hattori nie był w stanie określić, gdzie się znajdował, bo przecież nie była to cholerna komora do deprywacji sensorycznej.
Trzepot skrzydeł. Głośne krakanie, które bolesnym impulsem wżarło się w uszy, które wcześniej zdążyły odzwyczaić się od dodatkowych bodźców. Dziwne, bo miał wrażenie, że był tu dopiero kilka sekund. Jak długo był nieświadomy?
Dobrze było móc wreszcie zawiesić na czymś wzrok, choć cofnął nieznacznie głowę, gdy ptasie szpony znalazły się zbyt blisko jego twarzy. Kruk pojawił się tak nagle, że Heizo nie zdążył zareagować, zanim ten chwilę później wylądował na jego ramieniu. Przekręciwszy lekko głowę na bok, kątem spojrzenia uchwycił nienaturalne, żółte tęczówki. Coś w zwierzęciu było nie tak – może to ta widoczna w ślepiach rozumność, nawet jeśli było to tylko złudzenie pierwszej chwili. Gdy jednak tuż przy jego uchu rozległ się skrzekliwy głos – taki, jakiego mógłby się spodziewać po ptaszydle – nie miał już wątpliwości co do tego, że miał do czynienia z anomalią.
Sen?
Jeśli tak, to nie pierwszy i zapewne nie ostatni w jego życiu. A może tylko iluzja? Ściągnąwszy brwi w chwilowym skupieniu, próbował przypomnieć sobie najświeższy moment sprzed znalezienia się tutaj. Ale bezskutecznie, tak jakby całe jego istnienie zaczynało się właśnie tu i teraz.
— Spóźnieni gdzie? — spytał, wybierając jedno z pytań, które pojawiły się w jego głowie, a było ich wiele. Ale przecież byli spóźnieni. Dziwne, bo przecież nigdzie się nie spieszył, chyba że do powrotu do normalności – do świata, w którym nie rozmawiało się ze zwierzętami. — Kto się niecierpliwi?
Nie wiedział, czy nadal czekał na odpowiedź, bo spojrzenie srebrnych tęczówek opadło ku butom, pod których podeszwami tracił stabilny grunt. Nieprzyjemne uczucie wilgoci swoim zimnem pięło się od kostek wyżej – aż po sam kręgosłup, po którym przemknął dreszcz. Uniósł jeden but ponad powierzchnię czarnej brei, by zaraz postawić go z powrotem na ziemi wraz z upuszczonym przez zęby syknięciem, gdy dziób kruka dosięgnął jego włosów.
— No już — wyrzucił z siebie mrukliwie, chcąc nieco ostudzić jego zapał. — Nie możesz być bardziej konkretny? — rzucił po chwili, ale na razie bez zniecierpliwienia. Ton głosu czarnowłosego pobrzmiewał charakterystycznym dla niego spokojem, z którego tylko co czujniejsze uszy były w stanie wyłuskać nutę niepewności. Wpatrywał się w ognik w oddali, jedyny punkt zaczepienia, który – jak na złość – jarzył się ostrzegawczym kolorem. W ciemnościach ludzie lgnęli ku światłu kuszeni wizją bezpieczeństwa, ale w tym obcym miejscu pulsująca czerwień wydawała mu się zaproszeniem do wpakowania się w pułapkę, tak jakby miał odegrać swoją rolę bezmyślnej ćmy.
Może się mylił. Może za dużo analizował, ale kiedy wreszcie spełnił polecenie kruka, jego kroki kierowały się nie ku światłu a ku gęstej ciemności. Może wystarczyło po prostu ruszyć dalej, by ukazało się przed nim coś nowego?
— Dokąd idziemy?
Trzepot skrzydeł. Głośne krakanie, które bolesnym impulsem wżarło się w uszy, które wcześniej zdążyły odzwyczaić się od dodatkowych bodźców. Dziwne, bo miał wrażenie, że był tu dopiero kilka sekund. Jak długo był nieświadomy?
Dobrze było móc wreszcie zawiesić na czymś wzrok, choć cofnął nieznacznie głowę, gdy ptasie szpony znalazły się zbyt blisko jego twarzy. Kruk pojawił się tak nagle, że Heizo nie zdążył zareagować, zanim ten chwilę później wylądował na jego ramieniu. Przekręciwszy lekko głowę na bok, kątem spojrzenia uchwycił nienaturalne, żółte tęczówki. Coś w zwierzęciu było nie tak – może to ta widoczna w ślepiach rozumność, nawet jeśli było to tylko złudzenie pierwszej chwili. Gdy jednak tuż przy jego uchu rozległ się skrzekliwy głos – taki, jakiego mógłby się spodziewać po ptaszydle – nie miał już wątpliwości co do tego, że miał do czynienia z anomalią.
Sen?
Jeśli tak, to nie pierwszy i zapewne nie ostatni w jego życiu. A może tylko iluzja? Ściągnąwszy brwi w chwilowym skupieniu, próbował przypomnieć sobie najświeższy moment sprzed znalezienia się tutaj. Ale bezskutecznie, tak jakby całe jego istnienie zaczynało się właśnie tu i teraz.
— Spóźnieni gdzie? — spytał, wybierając jedno z pytań, które pojawiły się w jego głowie, a było ich wiele. Ale przecież byli spóźnieni. Dziwne, bo przecież nigdzie się nie spieszył, chyba że do powrotu do normalności – do świata, w którym nie rozmawiało się ze zwierzętami. — Kto się niecierpliwi?
Nie wiedział, czy nadal czekał na odpowiedź, bo spojrzenie srebrnych tęczówek opadło ku butom, pod których podeszwami tracił stabilny grunt. Nieprzyjemne uczucie wilgoci swoim zimnem pięło się od kostek wyżej – aż po sam kręgosłup, po którym przemknął dreszcz. Uniósł jeden but ponad powierzchnię czarnej brei, by zaraz postawić go z powrotem na ziemi wraz z upuszczonym przez zęby syknięciem, gdy dziób kruka dosięgnął jego włosów.
— No już — wyrzucił z siebie mrukliwie, chcąc nieco ostudzić jego zapał. — Nie możesz być bardziej konkretny? — rzucił po chwili, ale na razie bez zniecierpliwienia. Ton głosu czarnowłosego pobrzmiewał charakterystycznym dla niego spokojem, z którego tylko co czujniejsze uszy były w stanie wyłuskać nutę niepewności. Wpatrywał się w ognik w oddali, jedyny punkt zaczepienia, który – jak na złość – jarzył się ostrzegawczym kolorem. W ciemnościach ludzie lgnęli ku światłu kuszeni wizją bezpieczeństwa, ale w tym obcym miejscu pulsująca czerwień wydawała mu się zaproszeniem do wpakowania się w pułapkę, tak jakby miał odegrać swoją rolę bezmyślnej ćmy.
Może się mylił. Może za dużo analizował, ale kiedy wreszcie spełnił polecenie kruka, jego kroki kierowały się nie ku światłu a ku gęstej ciemności. Może wystarczyło po prostu ruszyć dalej, by ukazało się przed nim coś nowego?
— Dokąd idziemy?
Miyazaki Żałość Tsukiko ubóstwia ten post.
maj 2038 roku