Opis później. Ale na bank jest ZNACZNIE większy bałagan.
Raikatsuji Shiimaura and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Zatrzymał się dopiero przed wejściem na klatkę schodową. Nie był pewien jak długo biegł i jaką odległość właśnie pokonał: niesiony adrenaliną gnał przed siebie, dopóki nie zgubili siedzących im na ogonie mężczyzn, a potem jeszcze trochę, żeby mieć pewność, że już nikt za nimi nie podąża. Nim się obejrzał, już stał przed swoim blokiem. Choć może stał to nieco zbyt dużo powiedziane – zgięty w pół opierał się ręką o ścianę i głośno dyszał, czekając, aż jego oddech się unormuje.
Złowił spojrzeniem znajdującego się gdzieś obok Hana, wyszczerzył do niego zęby i pokręcił głową, zupełnie jakby mówił “Co za noc!”. Najwyraźniej bardzo szybko zapomniał, że uciekali przed prawdopodobnie ciężkim pobiciem i już w tym momencie traktował całe wydarzenie jako ciekawą przygodę. Efekt jedynie odrobinę psuł fakt, że połowę twarzy i usta miał zalane własną krwią.
Niedługo później już wpuszczał swojego towarzysza do mieszkania. Rei coś wspominała, że dzisiaj w nocy miało jej nie być, także nie musiał się przejmować zachowywaniem ciszy.
– Nie tak sobie wyobrażałem wysiłek fizyczny dzisiejszej nocy – parsknął śmiechem pod nosem, rzucając buty gdzieś pod ścianę. – Chodź na chwilę do kuchni, chcę zerknąć na Twoją wargę – kiwnął na niego głową, chcąc jeszcze powiesić kurtkę na wieszaku… tylko kurtka została przecież w szatni dyskoteki. Lepiej, żeby nie pokazywał się w tamtych okolicach jeszcze przez kilka dni. Zaklął cicho, jednocześnie dziękując sobie w myślach, że klucze od mieszkania nosił w kieszeni spodni, bo inaczej byłoby kiepsko.
Ustawił Mae zaraz pod lampą w kuchni, żeby mieć odpowiednie światło, po czym chwycił go za ramię dla stabilizacji i wspiął się na palcach, mrużąc lekko oczy, chcąc wychwycić jak najwięcej detali. Próbował ocenić, jak bardzo jego uszkodzone ciosem z główki usta są rozwalone i jak bardzo spuchły. Wyciągnął rękę – tą pokrytą zaschniętą już krwią – żeby odchylić dolną wargę i zobaczyć szkody od środka, ale powstrzymał się tuż przed dotknięciem jego skóry. Nie powinien go tak dotykać bez pytania, a już w szczególności nie tak brudnymi łapami. Momentalnie się od niego odsunął.
– Jeśli potrzebujesz lodu, to w zamrażarce na pewno są jakieś kostki. Albo zamrożony filet z kurczaka, jeśli wolisz. Mrożoną pizzę również mam, to byłoby takie dwa w jednym, mogłoby Ci pomóc na ból rany, a potem byśmy sobie ją zjedli. Twój wybór! – oświadczył mu i nie czekając na odpowiedź, w kilka sekund zniknął w otwartej na oścież łazience. Han nie potrzebował większej opieki, ale za to jemu przydałoby się zmyć z siebie całą tą krew. I odkazić czoło. Tak, najpierw chyba powinien odkazić czoło. Sięgnął po wacik i wyciągnął z szafki nad zlewem wodę utlenioną, ale zanim przyłożył go do pieczącej rany, znowu przypomniał sobie o brudnych rękach. W lustrze zobaczył też jak bardzo pokryty jest w większości zaschniętą juchą: całe usta, czerwone zęby i w dół, do szyi. Strużki kończyły się dopiero tam, gdzie zaczynał dekolt koszulki, więc Yuu w jednej chwili bez wahania pozbył się całej góry swojego stroju. W ten sposób szybciej się doczyści. Intensywną i dość agresywną próbę zmycia z siebie krwi nad umywalką przerwał sam kran, w który Hyeon nieuważne zarył czołem. A zarył tak, że uderzył się prosto w ranę, którą miał się wcześniej zająć. Momentalnie się wyprostował, sycząc z bólu.
– Kurrrwa – wymamrotał, wykrzywiając usta w grymasie. W lustrze widział, jak ze zranienia znów cieknie krew. Jej rozwodnione krople spływały mu również po nagiej klatce piersiowej, bo przecież nie zdołał jeszcze zmyć z siebie wszystkiego, szczególnie szyja wymagała dodatkowej uwagi. Na domiar złego, nasączony wodą utlenioną wacik, który odłożył sobie z największą dbałością na krawędź umywalki, leżał teraz pod nią na podłodze. Yuu wygiął usta w podkówkę, wzdychając cierpiętniczo.
@Mae Haneul
Mae Haneul ubóstwia ten post.
Oddech ciężko rozbijał się w płucach, szarpiąc nimi w zwierzęcej wręcz zadyszce, kiedy łopatki mężczyzny zderzyły się ze ścianą, a aplikacje na skórzanej kurtce, te spoglądające w tył oczy śledzące każdy nadciągający ruch, przecierają się przez chropowatą fakturę budynku. Prawie poczuł huk niosący się w klatce piersiowej, która unosiła się w gwałtowności szarży, jaką mieli już przecież za sobą, a która nadal spinała mięśnie. Wydychany gorąc opadający na wargi mamił. Rozniecał jeszcze silniej każde ujęcie, jak klatki z abstrakcyjnego filmu, jakie przesunęły mu się w ostatnich minutach przed oczami. Potrzebuje zakotwiczenia się, czegoś, co przedrze się przez pulsujący na dolnej wardze ból i uświadomi mu, że ponad tym wszystkim, ponad stresem, który rozbudza podniecenie, istnieje drugi świat, do którego należy na nowo, a o którym zapomina w rozwidleniu jaźni. Świat, którego nie może stracić. Za wszelką cenę chronić te kretyńskie, rozhukane istnienie w postaci Yuushina.
Nie odzywa się. Dla obopólnego bezpieczeństwa, kiedy dostrzega ten szczeniacki uśmieszek. Jedynie w szkarłacie spojrzenia maluje się dezaprobatą, która przecina krwistość wejrzenia, szarpiąc za okrągły obsydian źrenicy, tonąc w powadze twarzy. Nie ruszy się, dopóki ten, zlany krwią, kontraktor od siedmiu boleści, sam nie wykona pierwszego ruchu. Podąży za nim. Nie przed nim. Nie oczyści mu drogi. Nigdy. Nie ułatwi mu niczego. Dopóki ten nie nauczy się, że każda akcja posiada swój rezultat, konsekwencje, które będzie musiał ponieść. Będzie przy nim, bezczynnie, dopóki decyzje podejmowane pod falą brunatnych włosów, kaskadą, w którą chce wniknąć dłonią, nie zakłócą jego (ich) własnego spokoju... Stop. Łapie się na delikatności myśli, która układa się pod czaszką smugą ledwie uchwytną. Zdusi ją. Nagle. W głosie Leara, który w swojej chrypie rozdziera łagodność: Han... Han, jestem tutaj. Han... Jestem.
Milczy. Nawet wtedy, kiedy kolejne słowa tną eter, zgłoski mknące spomiędzy warg Hyeona, jeszcze niosące za sobą takt kroków układających się na schodach ciasnej klatki schodowej i trzask zamykającej się na framudze wkładki zamka drzwi. — Hubae — osiada twardo, kiedy buty Yuu zlatują niedbale ze stóp, a wzrok podąża za ruchem jego ramion. Oddech. Głęboki. Muskający splot słoneczny, lądując u nasady żołądka. Gniew. Narasta, chociaż wcale nie powinien, kiedy komenda roluje się na języku mężczyzny. Mae nie sprzeciwia się, chociaż powinien. Twardo rozrysować granicę ich relacji. Dla własnego spokoju. Dla własnego bezpieczeństwa.
W sztywności swojej postawy spogląda w dół, osadzając burgund tarcz wzroku na twarzy Yuu, śledząc najdrobniejsze podrygi mięśni i ścięgien, próbując odszukać w nich jakiejkolwiek ludzkiej reakcji, która świadczyłaby o wyrzutach sumienia. Łudzi się, że ten je posiada. Chociaż przecież i w jego jestestwie pojęcie „zadość uczynienia” rozmiękło i zatarło się w brei przewinień.
Dotyk nie wybudza w nim emocji, chociaż może powinien. Może gdyby nie Lear, który przesuwa się już przez linię świadomości, zagarniając ją dla siebie. Może gdyby nie jego długie, poczerniałe palce, które rozbijają spokojną taflę myśli, z tego krótkiego kontaktu, Haneul byłby w stanie wymuskać okruch czułości i zagarnąć go wyłącznie dla siebie. Nie teraz. Nie nigdy. Kiedy skroń gryzie istnienie drugie, dzielące masywność ciała, zbyt fizycznego, zbyt ograniczającego tego drugiego.
— Nie czuję... — Nie zdążył. Głos urwał się w niskości basu, ginąc w przytłumieniu odchodzących kroków Yuushina. W akompaniamencie powiek, które zsunęły się do połowy spojrzenia — w ruchu dłoni, które dopiero teraz wdarły się pod ciężkość skórzanej kurtki, zrzucając ją z ramion, kolejno przerzucając ją przez jedno z oparć krzeseł w mijanym salonie. Znów; podąży za nim. Nie przed nim.
Kurrrwa. Nie tego się spodziewał. Nie tego słowa, które nabrało znaczenia dopiero wtedy, kiedy spojrzenie zaparło się na cieknącej przez tors krwi. Szczęki zacisnęły się intuicyjnie, w rozedrganiu napiętych żwaczy prowadząc impuls ku skroni, uwypuklając biegnącą na jej krawędzi żyłę. Oddech. Han... Han, jestem tutaj. Han... Jestem.
Żałosne; zawtórowało głosowi Leara, mknąc przez przestwór myśli, kiedy prawa dłoń, długimi paliczkami przedarła się przez szkarłat włosów, ich delikatne fale zaczesując w tył, jakby miało to cokolwiek zmienić. Jakby ruch cebulek wbitych w skórę miał otrzeźwić myśli. Nadaremno.
— Hubae — znów. W krótkiej komendzie, która ścieli się na tchawicy i liże sklepienie żebrowego podniebienia. Kiedy wzrok nie umyka, a osadza się wytrwale w zranionym czole. — Przestań się rzucać na moment — mruczy już ciszej, od niechcenia zdać by się mogło, kiedy opuszki palców przedzierają się pod linią paska spodni, wyswobadzając materiał koszulki spod jego ucisku. Bawełniana faktura na krótki moment przynosi ukojenie, bo obraz niknie w zaciemnieniu tkaniny, kiedy ta przesuwa się przez twarz. Koszulka w dbałym ruchu ląduje na pralce, oswobadzając szeroki tors, opleciony czerwienią shibari, liny, która w chropowatości trze przez bladość uspokajająco przy każdym ruchu. Jeżeli tylko ta zmaza krwi pojawi się na jego ubraniach, jeżeli tylko z nim pozostanie... nie będzie mógł się kontrolować kolejnym razem. Teraz miał szanse jeszcze temu zapobiec. Rozwlec wszystko w czasie. — Pozwól, że ja to zrobię. Nie widzisz, co robisz. Działasz pod impulsem. Ból Cię tylko mroczy. Jeżeli będę niedelikatny, powiedz mi o tym — prostota zdania ociera się o szkliwo białych zębów, kiedy dłonie układają się pod strumieniem zimnej wody. Zapomina o własnej ranie, nie czuje jej, przyzwyczajony do bólu, do tego, jak panoszy się przez układ nerwowy. Jak szarpie za drobne połączenia, żyłki, linki prowadzące wprost do mózgu. Teraz ma inny cel. Słodszy. Delikatniejszy.
Schłodzone, ociekające krystalicznie czystą, lodowatą wodą palce, układa na skroni Yuushina niknąc nimi pod brązowymi kosmykami, przecierając kciukami delikatnie skórę wokół rany. Skupienie. To ono rozciąga się między brwiami, smugą narastając na gładkim czole Mae. Siąknąc w krwistość, wiecznie ruchomą, wiecznie przelewająca się na tafli tęczówek.
— Kręci Ci się w głowie? Mdli Cię? — Snuje przyciszonym głosem, zbierając rozwodnione kropli krwi na paliczki, raz za razem układając dłonie pod strumieniem szumiącej wody, zbierając na fakturę własnej skóry gęstą żywotność Hyeona, jaką najchętniej zlizałby z niego jak pies. Milimetr za milimetrem, rozkoszując się miedzianym posmakiem. Dlatego i oddech głębszy, unoszący nagle klatkę piersiową, oddziela go na moment od rzeczywistości. Zrób to Han. Zrób. Zrób... Han... Zrób to, Han. Zrób; rozszerza źrenicę, rozciągając je znacząco w karmazynie. Walczy. Nadal. Zaciekle.
— Woda utleniona tylko szkodzi. Wystarczy oczyścić ranę zwykłą wodą z mydłem, Yuushin — jedna z brwi układa się w zgrabny łuk, wędrując ku górze, nim na dłoniach, w ospałym ruchu pojawi się spieniona mydlina. Tuż za okrężnym ruchem nadgarstków budujących puszystość piany, dłonie lądują przy zranieniu, kiedy palce w swojej łagodności do końca zmywają burgund rozdzierający bladość skóry kontraktora. Tchawica zaciska się spowalniając oddech, wiążąc go w gardzieli, nie pozwalając odezwać się mężczyźnie ponownie. Ten wzrok. Ciągle wbity w złoto tęczówek Hyeona. Mielący ich barwę, jasność, która osiada ciężko w duszy, zdobiąc ją już na zawsze zarodkami najczystszego złota. Chce się wyzwolić, ale nie potrafi. Chce być znów sobą, ale wie, że bez tego kruchego istnienia, nigdy nie będzie miał prawa nabrać choćby krótkiego oddechu w płuca czy dosłyszeć szumu buzującej krwi w uszach. Jest od niego zależny. Już na zawsze.
Nie odzywa się. Dla obopólnego bezpieczeństwa, kiedy dostrzega ten szczeniacki uśmieszek. Jedynie w szkarłacie spojrzenia maluje się dezaprobatą, która przecina krwistość wejrzenia, szarpiąc za okrągły obsydian źrenicy, tonąc w powadze twarzy. Nie ruszy się, dopóki ten, zlany krwią, kontraktor od siedmiu boleści, sam nie wykona pierwszego ruchu. Podąży za nim. Nie przed nim. Nie oczyści mu drogi. Nigdy. Nie ułatwi mu niczego. Dopóki ten nie nauczy się, że każda akcja posiada swój rezultat, konsekwencje, które będzie musiał ponieść. Będzie przy nim, bezczynnie, dopóki decyzje podejmowane pod falą brunatnych włosów, kaskadą, w którą chce wniknąć dłonią, nie zakłócą jego (ich) własnego spokoju... Stop. Łapie się na delikatności myśli, która układa się pod czaszką smugą ledwie uchwytną. Zdusi ją. Nagle. W głosie Leara, który w swojej chrypie rozdziera łagodność: Han... Han, jestem tutaj. Han... Jestem.
Milczy. Nawet wtedy, kiedy kolejne słowa tną eter, zgłoski mknące spomiędzy warg Hyeona, jeszcze niosące za sobą takt kroków układających się na schodach ciasnej klatki schodowej i trzask zamykającej się na framudze wkładki zamka drzwi. — Hubae — osiada twardo, kiedy buty Yuu zlatują niedbale ze stóp, a wzrok podąża za ruchem jego ramion. Oddech. Głęboki. Muskający splot słoneczny, lądując u nasady żołądka. Gniew. Narasta, chociaż wcale nie powinien, kiedy komenda roluje się na języku mężczyzny. Mae nie sprzeciwia się, chociaż powinien. Twardo rozrysować granicę ich relacji. Dla własnego spokoju. Dla własnego bezpieczeństwa.
W sztywności swojej postawy spogląda w dół, osadzając burgund tarcz wzroku na twarzy Yuu, śledząc najdrobniejsze podrygi mięśni i ścięgien, próbując odszukać w nich jakiejkolwiek ludzkiej reakcji, która świadczyłaby o wyrzutach sumienia. Łudzi się, że ten je posiada. Chociaż przecież i w jego jestestwie pojęcie „zadość uczynienia” rozmiękło i zatarło się w brei przewinień.
Dotyk nie wybudza w nim emocji, chociaż może powinien. Może gdyby nie Lear, który przesuwa się już przez linię świadomości, zagarniając ją dla siebie. Może gdyby nie jego długie, poczerniałe palce, które rozbijają spokojną taflę myśli, z tego krótkiego kontaktu, Haneul byłby w stanie wymuskać okruch czułości i zagarnąć go wyłącznie dla siebie. Nie teraz. Nie nigdy. Kiedy skroń gryzie istnienie drugie, dzielące masywność ciała, zbyt fizycznego, zbyt ograniczającego tego drugiego.
— Nie czuję... — Nie zdążył. Głos urwał się w niskości basu, ginąc w przytłumieniu odchodzących kroków Yuushina. W akompaniamencie powiek, które zsunęły się do połowy spojrzenia — w ruchu dłoni, które dopiero teraz wdarły się pod ciężkość skórzanej kurtki, zrzucając ją z ramion, kolejno przerzucając ją przez jedno z oparć krzeseł w mijanym salonie. Znów; podąży za nim. Nie przed nim.
Kurrrwa. Nie tego się spodziewał. Nie tego słowa, które nabrało znaczenia dopiero wtedy, kiedy spojrzenie zaparło się na cieknącej przez tors krwi. Szczęki zacisnęły się intuicyjnie, w rozedrganiu napiętych żwaczy prowadząc impuls ku skroni, uwypuklając biegnącą na jej krawędzi żyłę. Oddech. Han... Han, jestem tutaj. Han... Jestem.
Żałosne; zawtórowało głosowi Leara, mknąc przez przestwór myśli, kiedy prawa dłoń, długimi paliczkami przedarła się przez szkarłat włosów, ich delikatne fale zaczesując w tył, jakby miało to cokolwiek zmienić. Jakby ruch cebulek wbitych w skórę miał otrzeźwić myśli. Nadaremno.
— Hubae — znów. W krótkiej komendzie, która ścieli się na tchawicy i liże sklepienie żebrowego podniebienia. Kiedy wzrok nie umyka, a osadza się wytrwale w zranionym czole. — Przestań się rzucać na moment — mruczy już ciszej, od niechcenia zdać by się mogło, kiedy opuszki palców przedzierają się pod linią paska spodni, wyswobadzając materiał koszulki spod jego ucisku. Bawełniana faktura na krótki moment przynosi ukojenie, bo obraz niknie w zaciemnieniu tkaniny, kiedy ta przesuwa się przez twarz. Koszulka w dbałym ruchu ląduje na pralce, oswobadzając szeroki tors, opleciony czerwienią shibari, liny, która w chropowatości trze przez bladość uspokajająco przy każdym ruchu. Jeżeli tylko ta zmaza krwi pojawi się na jego ubraniach, jeżeli tylko z nim pozostanie... nie będzie mógł się kontrolować kolejnym razem. Teraz miał szanse jeszcze temu zapobiec. Rozwlec wszystko w czasie. — Pozwól, że ja to zrobię. Nie widzisz, co robisz. Działasz pod impulsem. Ból Cię tylko mroczy. Jeżeli będę niedelikatny, powiedz mi o tym — prostota zdania ociera się o szkliwo białych zębów, kiedy dłonie układają się pod strumieniem zimnej wody. Zapomina o własnej ranie, nie czuje jej, przyzwyczajony do bólu, do tego, jak panoszy się przez układ nerwowy. Jak szarpie za drobne połączenia, żyłki, linki prowadzące wprost do mózgu. Teraz ma inny cel. Słodszy. Delikatniejszy.
Schłodzone, ociekające krystalicznie czystą, lodowatą wodą palce, układa na skroni Yuushina niknąc nimi pod brązowymi kosmykami, przecierając kciukami delikatnie skórę wokół rany. Skupienie. To ono rozciąga się między brwiami, smugą narastając na gładkim czole Mae. Siąknąc w krwistość, wiecznie ruchomą, wiecznie przelewająca się na tafli tęczówek.
— Kręci Ci się w głowie? Mdli Cię? — Snuje przyciszonym głosem, zbierając rozwodnione kropli krwi na paliczki, raz za razem układając dłonie pod strumieniem szumiącej wody, zbierając na fakturę własnej skóry gęstą żywotność Hyeona, jaką najchętniej zlizałby z niego jak pies. Milimetr za milimetrem, rozkoszując się miedzianym posmakiem. Dlatego i oddech głębszy, unoszący nagle klatkę piersiową, oddziela go na moment od rzeczywistości. Zrób to Han. Zrób. Zrób... Han... Zrób to, Han. Zrób; rozszerza źrenicę, rozciągając je znacząco w karmazynie. Walczy. Nadal. Zaciekle.
— Woda utleniona tylko szkodzi. Wystarczy oczyścić ranę zwykłą wodą z mydłem, Yuushin — jedna z brwi układa się w zgrabny łuk, wędrując ku górze, nim na dłoniach, w ospałym ruchu pojawi się spieniona mydlina. Tuż za okrężnym ruchem nadgarstków budujących puszystość piany, dłonie lądują przy zranieniu, kiedy palce w swojej łagodności do końca zmywają burgund rozdzierający bladość skóry kontraktora. Tchawica zaciska się spowalniając oddech, wiążąc go w gardzieli, nie pozwalając odezwać się mężczyźnie ponownie. Ten wzrok. Ciągle wbity w złoto tęczówek Hyeona. Mielący ich barwę, jasność, która osiada ciężko w duszy, zdobiąc ją już na zawsze zarodkami najczystszego złota. Chce się wyzwolić, ale nie potrafi. Chce być znów sobą, ale wie, że bez tego kruchego istnienia, nigdy nie będzie miał prawa nabrać choćby krótkiego oddechu w płuca czy dosłyszeć szumu buzującej krwi w uszach. Jest od niego zależny. Już na zawsze.
Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.
Hubae. To jedno słowo odbiło się echem w jego umyśle, mknąc przez niego łagodnie i niosąc ze sobą ten rodzaj ciepła, o którym zdążył już zapomnieć. Rzadko słyszał koreańskie zwroty, brzmiały odlegle, bo to nie był jego ojczysty język, ale jednocześnie były bliskie sercu, bo to tam sięgały jego korzenie, to ten język matka tłukła mu do głowy, upierając się, że musi go poznać. Od jej śmierci posługiwał się nim sporadycznie, głównie w rozmowach z siostrą, żeby upewnić się, że w dalszym ciągu są w stanie z niego korzystać.
Pierwsze hubae jednak ostatecznie mu umknęło, zagłuszone, zadeptane siłą jego myśli, które kręciły się najpierw wokół tego, żeby upewnić się, że z Hanem jest wszystko w porządku i jego stan nie wymaga dalszych interwencji, a potem w końcu zająć się sobą, bo krew na twarzy i rękach zaczęła zasychać, powodując nieprzyjemne uczucie ściągnięcia i dając okropne poczucie oblepienia brudem.
Dlatego dopiero przy drugim hubae, kiedy woda ściekała po nagim torsie, kiedy ból na nowo zbyt wyraźnie połączył go z rzeczywistością, dopiero wtedy świadomie zarejestrował to nowe określenie i zwrócił swoją uwagę w pełni na Hana.
– Hyung – odpowiedział z błąkającym się na ustach lekkim uśmiechem, obecnym pomimo grymasu bólu w ich kącikach. To wyszło naturalnie, zupełnie przekornie skrócił dystans, który mężczyzna starał się im narzucić, automatycznie odrzucając opcję nazwania go sunbae, choć pewnie właśnie tego oczekiwał. Nic z tego.
Uśmiech zniknął z twarzy Yuu już chwilę później, kiedy Han postanowił ściągnąć z siebie swoją koszulkę, ukazując nie tylko doskonale wyrzeźbioną sylwetkę, ale również czerwoną linę, misternie oplecioną wokół mięśni klatki piersiowej. Rozpoznał te sploty, choć wyjęcie ich nazwy z głębi umysłu zajęło mu dłuższą chwilę. Shibari. Nigdy jednak nie zainteresował się tym tematem na tyle, by poznać stojącą za tym filozofię, szufladkując go jako część kinky seksu, którym przecież nigdy nie był zainteresowany, więc szybko zepchnął tę wiedzę do kategorii nieprzydatnych ciekawostek. Nigdy też nie spotkał nikogo, kto używałby w ten sposób lin na sobie. To było nowe. Nie miał jednak pewności czy to właśnie to zainteresowanie nowym stanowiło główny powód, dla którego tak wlepiał oczy w Hana. Może oberwał za mocno. Zwiększonym wysiłkiem umysłowym wrócił w końcu spojrzeniem wyżej, na twarz mężczyzny, kiwając tylko głową na jego słowa, choć ich znaczenie spłynęło z nieznacznym opóźnieniem. Akurat w tej kwestii nie miał nic przeciwko pomocy, szczególnie że argumenty Hana były wystarczająco przekonujące, bo i trudno się z nimi nie zgodzić: oczyszczanie rany, kiedy ból mroczy widzenie, nie było najłatwiejsza rzecza do zrobienia.
– Nie, mam twardy łeb, poza tym otarciem mam się znakomicie, naprawdę. Tylko ten durny kran… – wymamrotał, marszcząc czoło, czego zaraz pożałował, bo rana mocno go zaszczypała. Syknął pod nosem, ale nie odezwał się słowem na ten temat.
– Ale woda utleniona nie wymaga wchodzenia w taki kontakt z otwartą raną, wystarczy tylko lekką ją oblać – mruknął zaraz, nie patrząc na twarz Hana, a znowu poświęcając więcej czasu oplatającym go linom, skoro już miał je tuż przed oczami. Zanim zdążył pomyśleć, co robił, palcem już sunął wzdłuż splotu, badając nie tylko jego fakturę, ale też poziom napięcia. Ciekawość wygrała, a on, żeby coś prawdziwie wybadać, potrzebował kontaktu fizycznego, bezpośredniej styczności, dotyku przynoszącego niezbędne doświadczenie.
– To shibari, prawda? – dopytał na wszelki wypadek, nie odrywając wzroku od czerwieni materiału. – Lubisz być wiązany? – wymsknęło mu się chwilę później i choć teoretycznie to nie powinna być jego sprawa, nie mógł powstrzymać narastającej ciekawości. – To chyba musi wymagać sporo zaufania do drugiej osoby – stwierdził w końcu, podnosząc wzrok i po raz pierwszy spoglądając Hanowi prosto w oczy. Yuu nie był pewny czy go byłoby stać na takie ograniczenie swoich ruchów, na bycie całkowicie na czyjejś łasce, na zostaniu pozbawionym kontroli nad swoim ciałem już zupełnie. Tak, to zdecydowanie wymagało ogromnych pokładów zaufania.
– W ogóle, mam nadzieję, że przeze mnie nie straciłeś właśnie swojej randki? Albo okazji na randkę – mruknął chwilę później, zmieniając temat. Hyeon nie miał pewności, co Han robił pod dyskoteką, ale to musiało być coś związanego z nią, a że nieszczególnie wyglądał mu na osobę, która lubi wyjść na parkiet i sobie potańczyć, założył, że miał inne pobudki, pewnie wcale nie odbiegające od zamiarów większości klientów Collision Space. W oczach Yuu na próżno było jednak szukać jakiejś skruchy czy poczucia winy – wychodził z założenia, że Mae, gdyby chciał, to mógłby właśnie spędzać czas w innym klubie na podobnej aktywności, bo przecież wcale nie zmuszał go do tego, żeby razem z nim wrócił do mieszkania i zajmował się jego ranami. Z tą myślą wzrok Hyeona zsunął się na usta mężczyzny. – Na pewno nie chcesz żadnego lodu?
@Mae Haneul
Pierwsze hubae jednak ostatecznie mu umknęło, zagłuszone, zadeptane siłą jego myśli, które kręciły się najpierw wokół tego, żeby upewnić się, że z Hanem jest wszystko w porządku i jego stan nie wymaga dalszych interwencji, a potem w końcu zająć się sobą, bo krew na twarzy i rękach zaczęła zasychać, powodując nieprzyjemne uczucie ściągnięcia i dając okropne poczucie oblepienia brudem.
Dlatego dopiero przy drugim hubae, kiedy woda ściekała po nagim torsie, kiedy ból na nowo zbyt wyraźnie połączył go z rzeczywistością, dopiero wtedy świadomie zarejestrował to nowe określenie i zwrócił swoją uwagę w pełni na Hana.
– Hyung – odpowiedział z błąkającym się na ustach lekkim uśmiechem, obecnym pomimo grymasu bólu w ich kącikach. To wyszło naturalnie, zupełnie przekornie skrócił dystans, który mężczyzna starał się im narzucić, automatycznie odrzucając opcję nazwania go sunbae, choć pewnie właśnie tego oczekiwał. Nic z tego.
Uśmiech zniknął z twarzy Yuu już chwilę później, kiedy Han postanowił ściągnąć z siebie swoją koszulkę, ukazując nie tylko doskonale wyrzeźbioną sylwetkę, ale również czerwoną linę, misternie oplecioną wokół mięśni klatki piersiowej. Rozpoznał te sploty, choć wyjęcie ich nazwy z głębi umysłu zajęło mu dłuższą chwilę. Shibari. Nigdy jednak nie zainteresował się tym tematem na tyle, by poznać stojącą za tym filozofię, szufladkując go jako część kinky seksu, którym przecież nigdy nie był zainteresowany, więc szybko zepchnął tę wiedzę do kategorii nieprzydatnych ciekawostek. Nigdy też nie spotkał nikogo, kto używałby w ten sposób lin na sobie. To było nowe. Nie miał jednak pewności czy to właśnie to zainteresowanie nowym stanowiło główny powód, dla którego tak wlepiał oczy w Hana. Może oberwał za mocno. Zwiększonym wysiłkiem umysłowym wrócił w końcu spojrzeniem wyżej, na twarz mężczyzny, kiwając tylko głową na jego słowa, choć ich znaczenie spłynęło z nieznacznym opóźnieniem. Akurat w tej kwestii nie miał nic przeciwko pomocy, szczególnie że argumenty Hana były wystarczająco przekonujące, bo i trudno się z nimi nie zgodzić: oczyszczanie rany, kiedy ból mroczy widzenie, nie było najłatwiejsza rzecza do zrobienia.
– Nie, mam twardy łeb, poza tym otarciem mam się znakomicie, naprawdę. Tylko ten durny kran… – wymamrotał, marszcząc czoło, czego zaraz pożałował, bo rana mocno go zaszczypała. Syknął pod nosem, ale nie odezwał się słowem na ten temat.
– Ale woda utleniona nie wymaga wchodzenia w taki kontakt z otwartą raną, wystarczy tylko lekką ją oblać – mruknął zaraz, nie patrząc na twarz Hana, a znowu poświęcając więcej czasu oplatającym go linom, skoro już miał je tuż przed oczami. Zanim zdążył pomyśleć, co robił, palcem już sunął wzdłuż splotu, badając nie tylko jego fakturę, ale też poziom napięcia. Ciekawość wygrała, a on, żeby coś prawdziwie wybadać, potrzebował kontaktu fizycznego, bezpośredniej styczności, dotyku przynoszącego niezbędne doświadczenie.
– To shibari, prawda? – dopytał na wszelki wypadek, nie odrywając wzroku od czerwieni materiału. – Lubisz być wiązany? – wymsknęło mu się chwilę później i choć teoretycznie to nie powinna być jego sprawa, nie mógł powstrzymać narastającej ciekawości. – To chyba musi wymagać sporo zaufania do drugiej osoby – stwierdził w końcu, podnosząc wzrok i po raz pierwszy spoglądając Hanowi prosto w oczy. Yuu nie był pewny czy go byłoby stać na takie ograniczenie swoich ruchów, na bycie całkowicie na czyjejś łasce, na zostaniu pozbawionym kontroli nad swoim ciałem już zupełnie. Tak, to zdecydowanie wymagało ogromnych pokładów zaufania.
– W ogóle, mam nadzieję, że przeze mnie nie straciłeś właśnie swojej randki? Albo okazji na randkę – mruknął chwilę później, zmieniając temat. Hyeon nie miał pewności, co Han robił pod dyskoteką, ale to musiało być coś związanego z nią, a że nieszczególnie wyglądał mu na osobę, która lubi wyjść na parkiet i sobie potańczyć, założył, że miał inne pobudki, pewnie wcale nie odbiegające od zamiarów większości klientów Collision Space. W oczach Yuu na próżno było jednak szukać jakiejś skruchy czy poczucia winy – wychodził z założenia, że Mae, gdyby chciał, to mógłby właśnie spędzać czas w innym klubie na podobnej aktywności, bo przecież wcale nie zmuszał go do tego, żeby razem z nim wrócił do mieszkania i zajmował się jego ranami. Z tą myślą wzrok Hyeona zsunął się na usta mężczyzny. – Na pewno nie chcesz żadnego lodu?
@Mae Haneul
Mae Haneul ubóstwia ten post.
— Czasami trzeba... — wymruczał w pieczołowitości ruchu palców przy skaleczeniu, starając się zachować jak największą delikatność. Łagodność oddechu ścieliła się na długości strun głosowych, poruszając nimi mimowolnie, na tyle na ile musiały wydobyć z siebie dźwięk, nic więcej, nic ponad to. Skupienie. Te głębokie i osadzające się w napiętości mięśni biegnących przez przedramiona, zagłębiając się w zgięcie łokci ku bicepsowi. Tłumił w sobie odruchy, które mogłyby grubą kreską, niemożliwą do przekroczenia granicą, wyłożyć się między nim a Yuushinem. Lear miał nie istnieć. Nie w tej relacji. Nie teraz. Nie w tej chwili. Miał swój czas. Miał swoje miejsce. Oni mieli swoją własną przestrzeń, w której mogli koegzystować, niczym drzewo objęte szerokimi, natarczywymi i mimo wszystko pasożytniczymi kiśćmi jemioły. Ale nie teraz... — Czasami trzeba zacisnąć zęby dla większego dobra, prawda? Coś o tym wiesz — kończy myśl w wyrozumiałym zaokrągleniu ostatnich zgłosek, przenosząc szkarłat spojrzenia wprost w miodne tęczówki, zaraz to podsuwając dłonie pod strumień wody, spłukując je z różowej piany. Zimne, ociekające krystalicznością paliczki ponownie przykłada do twarzy mężczyzny, zgarniając okrężnym ruchem kciuków pozostałość spienionego mydła, muskając opadające na czoło kosmyki włosów, automatycznie, odruchowo wręcz przeczesując je do tyłu, aby nie błądziły między ruchem palców. Delikatnie. Znów. Czule można by rzec, bo opuszki zapierają się na skórze skalpu, naznaczając mokrą ścieżkę między gęstością pukli. I trwałby w tym zawieszeniu, gdyby nie dotyk zapierający się subtelnie na linach i gdyby nie pytanie, które pada tak nagle, chociaż przecież mógł się go spodziewać, ale we ferworze emocji całkowicie zapomniał o tym, co ma na sobie; o tym kim jest.
— Tak, shibari — odpowiada, kiedy ciało nie drgnie nawet o milimetr, gdy opuszki Hyeona brną przez splot. Przywykł, czy może przestał być po prostu wrażliwym? Czy przestało już to na nim robić wrażenie, bo ten segment swojego życia zepchnął do czysto zawodowych rewirów? Uśmiech osadza się w kąciku warg, ciągnąc go ku górze nieznacznie, zadziornością budowaną w zaciekawieniu kolejnymi reakcjami Yuushina wpadając w roziskrzone karmazynowe wejrzenie. — Nie lubię być wiązany przez innych jeżeli to chcesz powiedzieć, shibari to coś więcej niż tylko ograniczanie czyjegoś ruchu dla własnej przyjemności i satysfakcji, hubae — gładkim ruchem Han sięga ku ręcznikowi zawieszonemu nieopodal, nie ocierając jednak własnych dłoni, a zakręcając go wokół palców, łagodnie przeciera twarz mężczyzny, subtelnie zakręcając na jego szyję, ku obojczykom, zbierając na miękkość froty ścieżkę kropli, ich śliski język, który naznaczyły swoją krystalicznością ścieżkę na linii ciała. Obsydian ciężkich, kamienistych źrenic bada ich trasę, metodycznie każdą łzę wody zbierając na materiał, kiedy iskra, impulsywność napięta wokół pulsującej źrenicy mimowolnie unosi się i opada w rytm uderzeń serca. Han... prowokuje Cię. On Cię tylko prowokuje. To zabawa. Han. Przestań... Han. Posłuchaj mnie do kurwy nędzy!
Nie.
— Zaufanie to podstawa każdej relacji, Yuushin. Jeżeli chodzi o shibari, wszystko jest budowane z czasem. Zaczyna się powoli, od wiązania wspólnie splotów na jednej nodze — kiedy lewa dłoń przewiesza niedbale ręcznik przed brzeg porcelany, zimna bieli umywalki, prawa nieznacznie pada na biodro mężczyzny, kciukiem uciskając nieznacznie wystająca kość, z kolejnym słowem kierując się ku górze, płasko przylegając do jego boku: — Później korpus i ramiona — spojrzenie nie umyka, trwa miękko w tafli złotych tarcz Yuushina, siąknąc w nie niczym w gorący potok, którym gdyby tylko mógł, gdyby dałby mu przyzwolenie, karmiłby się teraz. I już zawsze. Szmer głosu ociera się o niską oktawę, mrukliwy szept, osiadający ciężko pod sufitem łazienki, kiedy szum wody ustaje, ucięty w gładkim ruchu dłoni. — Później możemy mówić o pełnym wiązaniu i podwieszeniu — delikatność przechodzi przez środek torsu knykciem wskazującego palca, zagłębiając się pod tchawicą, nim gładkość brzegu palca osunie się na krtań, pod brodę, tam na jeden oddech utkwi swoją obecność, aby oderwać się i sięgnąć po materiał własnej koszulki rzuconej wcześniej na pralkę. Ucięcie. Nie nagłe, a konstruowane z czasem w ospałości ruchów, kolejnych posunięć dłoni przez ciało, metodycznie, w pieczołowitości rytmu serca, jego pulsacji, w rytmie zgodnym z przesuwaniem się krwi przez sieć żył.
— Nie, wracałem do domu akurat — brwi na krótki moment zbiegły się w napięciu minionych zdarzeń. Nie tych, w których brał udział Yuushin. W tym właśnie tkwił problem. Spacer? Skąd wracał? Czy było to dla niego istotne? Miał kłamać? Dla dobra ogólnego... Tak. Podniecenie zawiesiło się w gardle niczym pajęcza sieć, sięgając ku samemu żołądkowi, kiedy powaga spłynęła na czoło, ścieląc się na nadszarpniętej ciosem wardze. — Nie chadzam na „randki”, w mojej sytuacji, byłoby to nie fair dla drugiej strony — krótkie wyjaśnienie wypowiedziane na swobodnym wydechu, kiedy nasuwał już na ciało czerń materiału. Wytłumaczenie, które nie musiało paść, ale wiedział, że utnie całą konwersację, a jeżeli jej nie zakończy, to przeniesie ją subtelnie na inny tor, który był o wiele bardziej wygodny dla nich.
Kiedy koszulka w szumie napiętego materiału opasała już tors, zakrywając wypukłość lin, Han po raz kolejny zawiesił spojrzenie w oczach swojego medium, subtelnie kierując skroń ku obłości ramienia, nie wybijając się ponad spoufalony szept: — Możesz mi coś dać — spiekota drgająca na linii wargi dawała o sobie znać spięciem skrzepłej krwi, ale nie było to coś, co faktycznie oderwałoby go od rzeczywistości. Zapominał się, zatracał się, kiedy opiekował się kimś innym, kiedy miał cel, kiedy mógł go posiadać. Chciał go posiadać. — Tylko niech to nie będzie kawał podejrzanego mięsa z tamtego roku, który trzymasz gdzieś na dnie zamrażalki, Yuu — paliczek po raz ostatni zaparł się na brodzie kontraktora, unosząc jego wzrok wyżej, ku własnym tęczówkom, odrywając go od linii warg, skupiając na neonowej czerwoności utkanej w splotach włókien tęczówek. Patrz na mnie.
— Tak, shibari — odpowiada, kiedy ciało nie drgnie nawet o milimetr, gdy opuszki Hyeona brną przez splot. Przywykł, czy może przestał być po prostu wrażliwym? Czy przestało już to na nim robić wrażenie, bo ten segment swojego życia zepchnął do czysto zawodowych rewirów? Uśmiech osadza się w kąciku warg, ciągnąc go ku górze nieznacznie, zadziornością budowaną w zaciekawieniu kolejnymi reakcjami Yuushina wpadając w roziskrzone karmazynowe wejrzenie. — Nie lubię być wiązany przez innych jeżeli to chcesz powiedzieć, shibari to coś więcej niż tylko ograniczanie czyjegoś ruchu dla własnej przyjemności i satysfakcji, hubae — gładkim ruchem Han sięga ku ręcznikowi zawieszonemu nieopodal, nie ocierając jednak własnych dłoni, a zakręcając go wokół palców, łagodnie przeciera twarz mężczyzny, subtelnie zakręcając na jego szyję, ku obojczykom, zbierając na miękkość froty ścieżkę kropli, ich śliski język, który naznaczyły swoją krystalicznością ścieżkę na linii ciała. Obsydian ciężkich, kamienistych źrenic bada ich trasę, metodycznie każdą łzę wody zbierając na materiał, kiedy iskra, impulsywność napięta wokół pulsującej źrenicy mimowolnie unosi się i opada w rytm uderzeń serca. Han... prowokuje Cię. On Cię tylko prowokuje. To zabawa. Han. Przestań... Han. Posłuchaj mnie do kurwy nędzy!
Nie.
— Zaufanie to podstawa każdej relacji, Yuushin. Jeżeli chodzi o shibari, wszystko jest budowane z czasem. Zaczyna się powoli, od wiązania wspólnie splotów na jednej nodze — kiedy lewa dłoń przewiesza niedbale ręcznik przed brzeg porcelany, zimna bieli umywalki, prawa nieznacznie pada na biodro mężczyzny, kciukiem uciskając nieznacznie wystająca kość, z kolejnym słowem kierując się ku górze, płasko przylegając do jego boku: — Później korpus i ramiona — spojrzenie nie umyka, trwa miękko w tafli złotych tarcz Yuushina, siąknąc w nie niczym w gorący potok, którym gdyby tylko mógł, gdyby dałby mu przyzwolenie, karmiłby się teraz. I już zawsze. Szmer głosu ociera się o niską oktawę, mrukliwy szept, osiadający ciężko pod sufitem łazienki, kiedy szum wody ustaje, ucięty w gładkim ruchu dłoni. — Później możemy mówić o pełnym wiązaniu i podwieszeniu — delikatność przechodzi przez środek torsu knykciem wskazującego palca, zagłębiając się pod tchawicą, nim gładkość brzegu palca osunie się na krtań, pod brodę, tam na jeden oddech utkwi swoją obecność, aby oderwać się i sięgnąć po materiał własnej koszulki rzuconej wcześniej na pralkę. Ucięcie. Nie nagłe, a konstruowane z czasem w ospałości ruchów, kolejnych posunięć dłoni przez ciało, metodycznie, w pieczołowitości rytmu serca, jego pulsacji, w rytmie zgodnym z przesuwaniem się krwi przez sieć żył.
— Nie, wracałem do domu akurat — brwi na krótki moment zbiegły się w napięciu minionych zdarzeń. Nie tych, w których brał udział Yuushin. W tym właśnie tkwił problem. Spacer? Skąd wracał? Czy było to dla niego istotne? Miał kłamać? Dla dobra ogólnego... Tak. Podniecenie zawiesiło się w gardle niczym pajęcza sieć, sięgając ku samemu żołądkowi, kiedy powaga spłynęła na czoło, ścieląc się na nadszarpniętej ciosem wardze. — Nie chadzam na „randki”, w mojej sytuacji, byłoby to nie fair dla drugiej strony — krótkie wyjaśnienie wypowiedziane na swobodnym wydechu, kiedy nasuwał już na ciało czerń materiału. Wytłumaczenie, które nie musiało paść, ale wiedział, że utnie całą konwersację, a jeżeli jej nie zakończy, to przeniesie ją subtelnie na inny tor, który był o wiele bardziej wygodny dla nich.
Kiedy koszulka w szumie napiętego materiału opasała już tors, zakrywając wypukłość lin, Han po raz kolejny zawiesił spojrzenie w oczach swojego medium, subtelnie kierując skroń ku obłości ramienia, nie wybijając się ponad spoufalony szept: — Możesz mi coś dać — spiekota drgająca na linii wargi dawała o sobie znać spięciem skrzepłej krwi, ale nie było to coś, co faktycznie oderwałoby go od rzeczywistości. Zapominał się, zatracał się, kiedy opiekował się kimś innym, kiedy miał cel, kiedy mógł go posiadać. Chciał go posiadać. — Tylko niech to nie będzie kawał podejrzanego mięsa z tamtego roku, który trzymasz gdzieś na dnie zamrażalki, Yuu — paliczek po raz ostatni zaparł się na brodzie kontraktora, unosząc jego wzrok wyżej, ku własnym tęczówkom, odrywając go od linii warg, skupiając na neonowej czerwoności utkanej w splotach włókien tęczówek. Patrz na mnie.
Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.
– Jasne, jasne – wymamrotał tylko, wyginając usta w grymasie nie tyle bólu, co wyraźnego niezadowolenia zaistniałą sytuacją. Obrywało się zdecydowanie łatwiej niż potem doprowadzało powstałe obrażenia do porządku. Ból jednak zszedł na drugi plan i nawet jeśli Han faktycznie był w którymś momencie niedelikatny, Yuushinowi zupełnie to umknęło. Jego uwagę pochłonęły inne rzeczy: bliskość Mae, ciężki zapach perfum mężczyzny w nozdrzach i dotyk jego palców we włosach… wobec czego Hyeon postanowił się skupić na linach oplatających imponująco umięśnioną klatkę piersiową. Dotykał ich z prawdziwym zaciekawieniem, ale skłamałby, gdyby powiedział, że przez głowę nie przemknęły mu myśli o tym, żeby palec przypadkowo mu się omsknął, dzięki czemu mógłby zbadać również poziom napięcia mięśni.
Lina. Lina. Skup się, Yuu. Shibari.
Shibari.
To pochłonęło jego uwagę na tyle, że naprawdę przestał zwracać uwagę na cokolwiek innego. Wciąż dotykał liny, teraz skupiając się na jej fakturze, na tym jaka mogła być na skórze, jaka byłaby w odczuciu.
Zmarszczył czoło w zastanowieniu.
– Ale jednak masz na sobie liny. Jakie jest więc Twoje podejście do shibari, skoro nie lubisz być wiązany przez innych, ale sam je sobie nakładasz? Czy to tylko estetycznie? Bo w sumie… ładnie to wygląda – zadecydował w końcu, przekrzywiając lekko głowę i przeskakując wzrokiem do różnych splotów. Tak, wizualnie prezentowało się to naprawdę dobrze, misterna kompozycja węzłów była zwyczajnie przyjemna dla oka, miała w sobie coś z artyzmu.
Z tego zamyślenia wyrwała go dopiero miękkość ręcznika na skórze. Dopiero wtedy zarejestrował fakt, że jego rozcięcie na czole nie jest już dłużej atakowane i dawało o sobie znać jedynie nieprzyjemnym mrowieniem, ale już tak nie piekło. Przynajmniej nie do momentu pierwszego przypadkowego dotknięcia rany.
Cały się spiął, kiedy dłoń Hana znienacka znalazła się na jego biodrze. Spojrzeniem automatycznie powędrował do twarzy mężczyzny, żeby po jej wyrazie zorientować się, co się właśnie wydarzyło, ale spotkał się jedynie z nieprzeniknionym spokojem. Mae jednak wcale nie poprzestał na biodrze, sunął dłonią wyżej, coraz śmielej, choć po chwili chłód wnętrza dłoni został zamieniony na palce.
Zrobiło się… dziwnie.
Yuu nie potrafił zaklasyfikować w żaden sposób tego ruchu. To znaczy, gdyby miał zgadywać, to obstawiałby, że Han chce wyrwać z niego jakąś reakcję, ale jego poczynania nie były podyktowane ciekawością, a pożądaniem. Ewentualnie jednym i drugim. W każdym razie na pewno nie był to niewinny dotyk. Nie kiedy patrzył mu w oczy tak intensywnie, że Yuu sam nie mógł oderwać od niego spojrzenia, a paradoksalnie chłód, jaki przyniósł ze sobą dotyk jego dłoni, nie zmienił się w gorąc i nie zaczął rozchodzić się falami po ciele Hyeona, powoli wkradając się na policzki. Jeszcze chwila, a zrobi się cały czerwony.
Dość.
Odtrącił dłoń Hana jednym ruchem dłoni w momencie, w którym dotarł do torsu.
– Jesteś niedelikatny – poinformował go głosem podszytym fałszywą surowością, siląc się na to, żeby jednocześnie zachować jego neutralność. Teatralnie roztarł sobie skórę w okolicy splotu słonecznego. – Oberwałem tutaj, pamiętasz? Dalej boli – mruczał, kręcąc głową z niezadowoleniem. Co prawda w dalszym ciągu czuł echa tamtego ciosu, ale wcale nie było to na tyle intensywne doznanie, żeby przynosiło ból przy tak lekkim dotknięciu. Han jednak wcale nie musiał tego wiedzieć, mógł za to założyć, że Yuu ma zwyczajnie niski próg bólu. Tego jeszcze o nim nie wiedział, a taki wniosek w chwili obecnej były dla Hyeona bardzo wygodny.
Yuushin nie przyłożył większej wagi do tłumaczenia Mae o powodzie, dla którego znalazł się akurat pod Collison Space. Po prostu założył, że to prawda – być może z kimś się widział, być może coś załatwiał, nieistotne, miał do niego wystarczająco dużo zaufania, żeby założyć, że była to prawda i nie mieć ochoty dopytywać bardziej. Szczególnie, że bardziej godna uwagi wydała mu się następna wypowiedź mężczyzny.
– Nie fair? W jaki sposób to byłoby nie fair, gdybyście spotkali się tylko ten jeden raz? – zapytał, szczerze zaintrygowany tą kwestią. Szczególnie może bardziej, że w zdecydowanej większości “randki” właśnie dokładnie tym były dla Yuu, jednorazowym, czasami może kilkurazowym, spotkaniem w celu zaspokojenia cielesnych potrzeb, zaznania tej wyjątkowej przyjemności, całkowicie odcinając się od emocjonalności, która mogła towarzyszyć takim chwilom.
Obserwował w spokoju, jak Han zakładał na siebie koszulę, dziwnie kontent, że to robił. Stworzyło to jakąś barierę, dało doładowanie do skupienia Yuu, ułatwiło panowanie nad sobą, kiedy nie musiał się wysilać, żeby właśnie nie patrzeć na jego umięśniony tors. Choć być może bardziej odpowiednim słowem było gapić się. Tak jak on teraz na usta Hana. Z czystej troski.
Gapić się przestał dopiero wtedy, kiedy Mae sam postanowił go do tego zmusić. Hyeon automatycznie uniósł wzrok do jego oczu i zamarł, znów porażony intensywnością spojrzenia mężczyzny. Przeskakiwał z jednej tęczówki do drugiej, trochę zdziwiony, trochę tak, jakby zobaczył go po raz pierwszy, nagle zastanawiając się, czy zawsze były aż tak czerwone.
– Twoje oczy… – zaczął, urywając na chwilę, bo ciężko było mu otrząsnąć się z magnetycznej mocy, jaką posiadało spojrzenie Hana. Dzięki temu zorientował się też, że jedną z dłoni miał wyciągniętą w stronę twarzy mężczyzny i jego palce znajdowały się dosłownie milimetry od jego policzka… natychmiast ją opuścił jak gdyby nigdy nic – czy zawsze były czerwone? – chyba o to nie pytał, a znienacka tylko o tym mógł myśleć. Czerwonooki Han to jedyny Han, jakiego znał, ale może wcześniej było inaczej. Zmarszczył na chwilę czoło, żeby wyłowić z pamięci ich najwcześniejsze spotkanie, ale to nie przyniosło niczego nowego… może oprócz bólu, którym znowu rozpromieniała jego rana, a który pomógł mu odzyskać władzę nad sobą. Nie chcąc dać mu się uwięzić po raz kolejny w jakikolwiek inny sposób, Yuu wyminął swojego gościa, kierując swoje kroki z powrotem do kuchni. Nie zawracał sobie głowy zakładaniem na siebie żadnej koszulki.
– Specjalnie dla Ciebie mam dwuletnią ośmiornicę – obwieścił, otwierając zamrażarkę i wyciągając leżącą na brzegu, owiniętą w foliowy woreczek połówkę piersi z kurczaka. Wyjął jeszcze z szuflady woreczek strunowy i dopiero tak opakowaną pierś wręczył Hanowi, po czym oddalił się na znacznie większą odległość od tej, jaka dzieliła ich w łazience i oparł się pośladkami o blat kuchenny.
– Śpisz dzisiaj u mnie czy będziesz wracał do siebie? – zapytał, w myślach już zastanawiając się, czy ma na stanie jakąś wolną koszulkę, która by pasowała na Mae… co z kolei przypomniało mu o przetrzymywanej przez niego bluzie. – O właśnie, a podrzuciłbyś mi w wolnej chwili moją bluzę? Wiesz, tę z marca. To moja ulubiona… żadna inna nie jest taka wygodna i miękka, przysięgam. Za dużo mam z nią dobrych wspomnień, żeby tak o niej zapomnieć, więc kategorycznie domagam się jej zwrotu… w sumie trochę zabawnie, bo ja sam nie zwróciłem jej byłemu, ale po takim czasie chyba zapomniał, że kiedykolwiek ją miał – trajkotał, w swoim uznaniu pewnie zupełnie bez sensu, ale po raz pierwszy, odkąd przybyli z Hanem do mieszkania, poczuł pełną jasność myśli i musiał jakoś dać temu upust.
@Mae Haneul
Lina. Lina. Skup się, Yuu. Shibari.
Shibari.
To pochłonęło jego uwagę na tyle, że naprawdę przestał zwracać uwagę na cokolwiek innego. Wciąż dotykał liny, teraz skupiając się na jej fakturze, na tym jaka mogła być na skórze, jaka byłaby w odczuciu.
Zmarszczył czoło w zastanowieniu.
– Ale jednak masz na sobie liny. Jakie jest więc Twoje podejście do shibari, skoro nie lubisz być wiązany przez innych, ale sam je sobie nakładasz? Czy to tylko estetycznie? Bo w sumie… ładnie to wygląda – zadecydował w końcu, przekrzywiając lekko głowę i przeskakując wzrokiem do różnych splotów. Tak, wizualnie prezentowało się to naprawdę dobrze, misterna kompozycja węzłów była zwyczajnie przyjemna dla oka, miała w sobie coś z artyzmu.
Z tego zamyślenia wyrwała go dopiero miękkość ręcznika na skórze. Dopiero wtedy zarejestrował fakt, że jego rozcięcie na czole nie jest już dłużej atakowane i dawało o sobie znać jedynie nieprzyjemnym mrowieniem, ale już tak nie piekło. Przynajmniej nie do momentu pierwszego przypadkowego dotknięcia rany.
Cały się spiął, kiedy dłoń Hana znienacka znalazła się na jego biodrze. Spojrzeniem automatycznie powędrował do twarzy mężczyzny, żeby po jej wyrazie zorientować się, co się właśnie wydarzyło, ale spotkał się jedynie z nieprzeniknionym spokojem. Mae jednak wcale nie poprzestał na biodrze, sunął dłonią wyżej, coraz śmielej, choć po chwili chłód wnętrza dłoni został zamieniony na palce.
Zrobiło się… dziwnie.
Yuu nie potrafił zaklasyfikować w żaden sposób tego ruchu. To znaczy, gdyby miał zgadywać, to obstawiałby, że Han chce wyrwać z niego jakąś reakcję, ale jego poczynania nie były podyktowane ciekawością, a pożądaniem. Ewentualnie jednym i drugim. W każdym razie na pewno nie był to niewinny dotyk. Nie kiedy patrzył mu w oczy tak intensywnie, że Yuu sam nie mógł oderwać od niego spojrzenia, a paradoksalnie chłód, jaki przyniósł ze sobą dotyk jego dłoni, nie zmienił się w gorąc i nie zaczął rozchodzić się falami po ciele Hyeona, powoli wkradając się na policzki. Jeszcze chwila, a zrobi się cały czerwony.
Dość.
Odtrącił dłoń Hana jednym ruchem dłoni w momencie, w którym dotarł do torsu.
– Jesteś niedelikatny – poinformował go głosem podszytym fałszywą surowością, siląc się na to, żeby jednocześnie zachować jego neutralność. Teatralnie roztarł sobie skórę w okolicy splotu słonecznego. – Oberwałem tutaj, pamiętasz? Dalej boli – mruczał, kręcąc głową z niezadowoleniem. Co prawda w dalszym ciągu czuł echa tamtego ciosu, ale wcale nie było to na tyle intensywne doznanie, żeby przynosiło ból przy tak lekkim dotknięciu. Han jednak wcale nie musiał tego wiedzieć, mógł za to założyć, że Yuu ma zwyczajnie niski próg bólu. Tego jeszcze o nim nie wiedział, a taki wniosek w chwili obecnej były dla Hyeona bardzo wygodny.
Yuushin nie przyłożył większej wagi do tłumaczenia Mae o powodzie, dla którego znalazł się akurat pod Collison Space. Po prostu założył, że to prawda – być może z kimś się widział, być może coś załatwiał, nieistotne, miał do niego wystarczająco dużo zaufania, żeby założyć, że była to prawda i nie mieć ochoty dopytywać bardziej. Szczególnie, że bardziej godna uwagi wydała mu się następna wypowiedź mężczyzny.
– Nie fair? W jaki sposób to byłoby nie fair, gdybyście spotkali się tylko ten jeden raz? – zapytał, szczerze zaintrygowany tą kwestią. Szczególnie może bardziej, że w zdecydowanej większości “randki” właśnie dokładnie tym były dla Yuu, jednorazowym, czasami może kilkurazowym, spotkaniem w celu zaspokojenia cielesnych potrzeb, zaznania tej wyjątkowej przyjemności, całkowicie odcinając się od emocjonalności, która mogła towarzyszyć takim chwilom.
Obserwował w spokoju, jak Han zakładał na siebie koszulę, dziwnie kontent, że to robił. Stworzyło to jakąś barierę, dało doładowanie do skupienia Yuu, ułatwiło panowanie nad sobą, kiedy nie musiał się wysilać, żeby właśnie nie patrzeć na jego umięśniony tors. Choć być może bardziej odpowiednim słowem było gapić się. Tak jak on teraz na usta Hana. Z czystej troski.
Gapić się przestał dopiero wtedy, kiedy Mae sam postanowił go do tego zmusić. Hyeon automatycznie uniósł wzrok do jego oczu i zamarł, znów porażony intensywnością spojrzenia mężczyzny. Przeskakiwał z jednej tęczówki do drugiej, trochę zdziwiony, trochę tak, jakby zobaczył go po raz pierwszy, nagle zastanawiając się, czy zawsze były aż tak czerwone.
– Twoje oczy… – zaczął, urywając na chwilę, bo ciężko było mu otrząsnąć się z magnetycznej mocy, jaką posiadało spojrzenie Hana. Dzięki temu zorientował się też, że jedną z dłoni miał wyciągniętą w stronę twarzy mężczyzny i jego palce znajdowały się dosłownie milimetry od jego policzka… natychmiast ją opuścił jak gdyby nigdy nic – czy zawsze były czerwone? – chyba o to nie pytał, a znienacka tylko o tym mógł myśleć. Czerwonooki Han to jedyny Han, jakiego znał, ale może wcześniej było inaczej. Zmarszczył na chwilę czoło, żeby wyłowić z pamięci ich najwcześniejsze spotkanie, ale to nie przyniosło niczego nowego… może oprócz bólu, którym znowu rozpromieniała jego rana, a który pomógł mu odzyskać władzę nad sobą. Nie chcąc dać mu się uwięzić po raz kolejny w jakikolwiek inny sposób, Yuu wyminął swojego gościa, kierując swoje kroki z powrotem do kuchni. Nie zawracał sobie głowy zakładaniem na siebie żadnej koszulki.
– Specjalnie dla Ciebie mam dwuletnią ośmiornicę – obwieścił, otwierając zamrażarkę i wyciągając leżącą na brzegu, owiniętą w foliowy woreczek połówkę piersi z kurczaka. Wyjął jeszcze z szuflady woreczek strunowy i dopiero tak opakowaną pierś wręczył Hanowi, po czym oddalił się na znacznie większą odległość od tej, jaka dzieliła ich w łazience i oparł się pośladkami o blat kuchenny.
– Śpisz dzisiaj u mnie czy będziesz wracał do siebie? – zapytał, w myślach już zastanawiając się, czy ma na stanie jakąś wolną koszulkę, która by pasowała na Mae… co z kolei przypomniało mu o przetrzymywanej przez niego bluzie. – O właśnie, a podrzuciłbyś mi w wolnej chwili moją bluzę? Wiesz, tę z marca. To moja ulubiona… żadna inna nie jest taka wygodna i miękka, przysięgam. Za dużo mam z nią dobrych wspomnień, żeby tak o niej zapomnieć, więc kategorycznie domagam się jej zwrotu… w sumie trochę zabawnie, bo ja sam nie zwróciłem jej byłemu, ale po takim czasie chyba zapomniał, że kiedykolwiek ją miał – trajkotał, w swoim uznaniu pewnie zupełnie bez sensu, ale po raz pierwszy, odkąd przybyli z Hanem do mieszkania, poczuł pełną jasność myśli i musiał jakoś dać temu upust.
@Mae Haneul
Mae Haneul ubóstwia ten post.
maj 2038 roku