After You've Gone [Raja - Rainer - Heizo]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Yōzei-Genji Madhuvathi

Czw 4 Maj - 14:14
7 marca 2037



  Południe. Słońce w zenicie przebija się przez ociężałe od zbierającego się weń deszczu chmury, ospałe suną po niebie, co rusz przysłaniając sklepienie, co rusz ciemnieją uliczki Karafuruny, by po chwili, na nowo, rozbłysnąć swą brzydotą, odkrywając wszystko to, co miesiącami zimy chowało się po kątach. Odżywa dzielnica czerwonych neonów, jak kwiat przebijający się przez warstwy śniegu po. Nie wygląda lepiej, niż wtedy, gdy niebo ciemnieje o piętnastej, gdy uliczki pokrywają się świeżą warstwą bieli, tylko po to, by po godzinie być już zmechaconym błotem brudzącym podeszwy. Ale jest żywsza, gdy żywa być powinna, nie wtedy, gdy wybija północ i na uliczki wylewają się tłumy chętne wrażeń, ludzie chętniej chcą zwiedzać to, co wydawać się mogło niedostępne, to, co przychylniejsze jest w słonecznym świetle.
  W Fuzokuten też jest więcej życia. Wdziera się przez kratowane okna, rozbłyska na szklanych blatach, za fasadą których wyłożony towar, odbija od uwieszonych pod sufitem kryształowych dzwonków, które powiewają delikatną melodią z każdym otwarciem drzwi. Biegnie między nimi przeciąg, między głównym wejściem, a tylnym otwartym na oścież, z którego co jakiś czas ucieka kłębek szarego dymu. Rośliny zastawiające kąty też jakieś żywsze, nawet jeśli liście ich pożółkłe i suche; chłoną słońce, oddalając ostatnie swe dni. Zwracając swe buźki ku niemu, witają kolejnych klientów, choć ci nie zwracają uwagi. Cel przecież mają inny, a ten tak dziś do wnętrza sklepu jest niepasujący. Bo, wydawać by się mogło, że brudny, schowany w rozbieganych spojrzeniach, ukradkiem padających na co ciekawszych elementach, którym wstyd jednak przyglądać się zbyt długo. Jakoby właścicielka, siedząca za świeżo wysprzątaną ladą, wyciągnięta w swym wysłużonym fotelu z książką w dłoni, miała ich oceniać. Nie śmie. Nie chce. Zbyt długo lokal ma pod swą opieką, by dziwić się pytaniom czy prośbom; odpowiada zgodnie z prawdą.
  Z piętra, do którego schody zastawione są ruchomą półeczką, płynie cicho muzyka. Jedyna płyta, jaka zdążyła wpaść w jej ręce, odkąd wygrzebać spomiędzy nic nie wartych rupieci wygrzebać się jej udało gramofon. Słychać, że wysłużony jest i on, i dysk, z dźwiękiem pełnym skrzypnięć i zgrzytów. Taki właśnie jest ich urok, największa zaleta, bo i z nim płynie wyraz przemijalności i ponadczasowości studwudziestoletniej piosenki. Śpiewa ją pod nosem jak na zapętleniu, nieświadoma już i tekstu, słysząc go tyle razy, by tracił na znaczeniu. Śpiewa, gdy kręcąc się po pomieszczeniu rozpala kolejne kadzidła, gdy wrzątkiem zalewana jest filiżanka, ciągnąc za sobą otumaniający zapach cynamonu i czarnej herbaty.
  I czeka tak właśnie, grzejąc o nią dłonie, w swym fotelu, który dawno temu widział swą świetność, wpatrzona w sylwetki przemykające przed wielkim oknem. Nie roztrapia się nad tym, która z nich ludzka, a która łapska wyciąga z zaświatów.




The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Rainer

Czw 4 Maj - 14:19
Przecież nie przepada za grami z przeszłością. Jest ona jak ciotka, która przy okazji rodzinnych zjazdów nieproszona składa na twoich polikach niewinne całusy; która szponami nie dłońmi chwyta twego ramienia i pyta się: co tam? Grymas obrzydzenia wpada pod szczupły nos Seiwy — a nos ma ładny, bo po matce — i z nieprzystającą sytuacji odrazą wzdryga się. Po karku pędzi zimny dreszcz a on w tym dreszczu znajduje ulgę. Tę namiastkę gruntującego uczucia, które pozwala stopom mocniej przylgnąć do ziemi a myślą i słowem pozostać w aktualnej sytuacji.
  Nie wie, dlaczego zdecydował się z nią spotkać. Jak nadworny kuglarz przerzucając rozdanymi przez innych kartami, spogląda ku temu, co spisała rodzinna historia. Wygnanie na rzecz utrzymania wizerunku. Sztucznej materii, która obchodzi nikogo a samą rodzinę. Koniuszek języka haczy prawego kła a on stąpa w zdenerwowaniu.
  Długa sylwetka chłopca przystoi ciągnącym się ku niebu latarniom. Podobnie jak ona rozdaje fasadom cienie ożywiające mijaną przez niego architekturę. Okolica ma charakter taniej, filmowej atrapy, gdzie głównym motywem stała się erotyka utkana z ezoteryki i popkultury. Na twarz Seiwy padają więc bladawe światła starych (oczywiście, że czerwonych) neonów. Pełzną po naturalnie ciepłej cerze i nadają rysom łagodniejszych wyrazów, to jest rozmywają je w kontraście do niebieskości otoczenia.
  Tamtego widzi w otoczeniu samoistnie palących się świec i roślin, podobnie jak to miejsce – zapomnianych. Ich łodygi i niegdyś zielone liście nadszarpnięte zostały ni to zgnilizną, ni skrajnym przesuszeniem. Schyliłby się ku nim, odnajdując we wnętrzu namiastkę czułości ku wszystkiemu, co żyjące, ale wzrok jak ciężki kamień w wodę — opada w jedno tylko miejsce. Śmiga po konturze drugiego ciała, zarówno tak dobrze i nie– znanego. Pnie się przez łydki i uda, okala biodra, by zaraz śmignąć na proste, ale w swej finezyjności zgrabne ramiona. Heizo. Uśmiecha się ku niemu tak samo, jak uśmiechał się wtedy, na balu. Obsydianem źrenic i tęczówek rozmiękczając stoicką chłopaka postawę i tuż pod nią doszukując się znajomego błysku. Gdy tylko go dostrzega, a jest to moment ubrany przez Seiwę w skromny, acz wciąż lisi uśmiech, bez słowa podchodzi do czekającej sylwetki, dłonie wsuwając w kieszenie nieswoich spodni i nosem jak pędzlem wpierw zatapiając się w drugiej szyi, by zaraz znowu, pociągnięciem wolnym, pasującym intymnej, nieco zbyt wyuzdanej scenerii, rozrysować pod żuchwą Hattoriego niewidzialną smugę. A choć opadają na scenę ciężkie zapachy indyjskich, ostrych aromatów, to tuż pod nimi kuli się skromna kropla dobrze znanych perfum i coś znacznie lepszego, bo idącego od ciepłoty skóry, z wnętrza, z oddechu, z potu, z wszystkiego, co zlizałby językiem jak zwierzę łaknące wody. Z myślą tą dłonie jak drapieżne pazury zaciskają się we wnętrzu kieszeni poszarpanych dżinsów a on mamrota coś pomiędzy “cześć” a “hej”, przywitanie skryte w pomruku nowego kochanka, bo przecież nim jest. Słowo rozpuszcza się na karku Heizo, gdy Rainer przy ustach muskających te drugie odsuwa się, by z postawy miękkiej, żebrami układającymi się pod drugie, nabrać siły w mięśniach, samodzielności w ruchach i głową kiwnąć ku wejściu.
  — Wchodzimy?
  Niby to pytanie, ale w zasadzie jedynie werbalny kierunkowskaz, gdy przy otwieranych drzwiach błyska, bo dźwięki czasami błyszczą, więc błyska świergot uwieszonego nad framugą dzwoneczka. Mały, skromny brzdęk sztucznego złota, który obija się o metal kratownic, by zaraz gładko wpaść w silikon sprzedawanych w przybytku produktów. A wewnątrz wszystko, co cieszy spragnione faktur opuszki i oczy wygłodniałe łagodnych, obłych kształtów; one jak ciała przyjemnie zarysowane, do dotknięcia, polizania, a przecież każdą z tych czynności wykonać można i językiem, i dłonią, i wzrokiem. Czasami i na uszach oprze się kolistość przedmiotu, który zadrapie wyobraźnie a w ustach chłopca pozostawi zadowolone cmoknięcie.
  Jest jak ta zabawka, co świeci nowością, bo na ciele Seiwy przylegające, gładkie materiały, które w dotyku nie skórą a czymś skóropodobnym. Tuż pod piersiami zaokrągla się transparenty, delikatnie tylko siatkowany materiał o wzorach przypominających rozlany na wodzie olej samochodowy. Ramiona jednak przykryte czarną bawełną, której rozciągliwość kontrastuje z luźno puszczonymi spodniami. Te szerzą się ku ziemi i zgrabnie opadają na lakierowane, ciemne, ale nie czarne, buty; błyszczącą grafitem skórę. Podobnie jaśnieje i twarz Rainera, bo tę pokrył jednym z nowszych, ale bezwonnych olejków podkreślających padające nań światła. Może dlatego tutejsze jarzeniówki lgną do jego sylwetki niczym macki owijające się wokół ofiary. Przyjmuje je z wdzięcznością, bo lubi współgrać z otoczeniem, żyć w jego synestezji i bardziej wpasowywać się niż odbijać.
  — Dobry wieczór — Kiwa głową przy podobnym co wcześniej uśmiechu. Zadziornym, ale zadziorność tę kobieta dostrzeże przy uniesieniu wzroku i świetle, które łaskawe odsłoni przed nią poły tajemniczości. Na ten moment sylwetka chłopca spowita jest na wpół przeźroczystym cieniem, który powiela kształt stojącego przed nim Heizo. I gra jak tancerz na scenie, jak aktor pośród rzeszy widzów, choć nikt go przecież nie obserwuje. Jedynie muzyka skacze po mięśniach i zachęca, łagodnie, niegroźnie, do wysunięcia się dalej. Bierze więc w dłonie szorstką w dotyku bo rattanową szpicrutę, po czym dodaje:
  — I jak, Madhuvathi? Lepiej ci tutaj? Mi byłoby lepiej. — Chłopięcy profil odwraca się ku dziewczęciu a tuż pod lewym okiem Rainera a przy kąciku ust, wyżłobiony zostaje skromny, rozradowany dołeczek.



After You've Gone [Raja - Rainer - Heizo] Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer

Hattori Heizō and Yōzei-Genji Madhuvathi szaleją za tym postem.

maj 2038 roku