1 kwietnia 2037 roku
godz. 08:20
godz. 08:20
Opuszki lewej dłoni zatapiają się w przykrytym zapomnieniem materiale szarego swetra. Mięknie on w dłoniach miałkim wspomnieniem, które pod czaszką rysuje się mdłą akwarelą. Mdłą, ponieważ kolory nie takie, wyblakłe, wsiąknięte w przeszłość jak farba w chłonny pergamin. Na moment, krótką chwilę, odwraca spojrzenie od porzuconego odzienia, po które nie wrócił zapewne z przekory. Rainer przełyka głośniej ślinę, gdy sweter ląduje w obu dłoniach, mości się w nich jak zwierzę dawniej wyrzucone na bruk. Mimowolnie przykłada go tuż pod nozdrza, ale nie. Nie zostało w bawełnie ni krztyny tamtego zapachu. Jedynie pusta współgrająca z wyzutym z przedmiotów pomieszczeniem. Odbijają się więc węgielki oczu od włochatej szarości, skaczą po pościelonym łóżku, czystym, za czystym blacie biurka. Ostatnimi czasy nie spędza tutaj za wiele czasu. Przestrzenie akademika są czasami potrzebną izolatką od codzienności, ale teraz, kiedy świat zdaje się przyjemniejszym, nie do końca potrzebną.
Za ścianą scenę tka przyjemna, wolna muzyka. Są wczesne godzinny poranne a więc moment największego dla studentów zastoju. Dla niego? Wręcz przeciwnie. Brnie przez ciszę jak przez swoje a pozostałości wczorajszych imprez ujmuje jako nieprzyjemną scenerię. Korytarze budynku zapchane były nieprzyjemnym, ciężkim i kwaśnym zapachem pitego po kątach alkoholu. Portierka z parteru oczy miała przekrwione niewyspaniem, ale i zawsze towarzyszącym jej zrezygnowaniem. Tym samym, które pozwalało im, studentom, na więcej. Rainer wzdryga się. Uchylone okno wpuszcza do wnętrza pokoju zalążek wiosennych powiewów. Wciąż chłodny zimowym mrozem, ale w ostatniej nucie niosący obietnicę cieplejszych dni. Sam nie wie, kiedy sweter zwija się przed nim w równą kostkę i wzrok na nowo śledzi sploty bawełny.
Szkliwa zębów napierają na siebie a on cmoka z niezadowoleniem, gdy rękaw ubrania wypada poza obręb sklepowego kwadratu. Raz jeszcze. Więc ponownie rozkłada znalezisko i na nowo, jak babka wałkująca ciasto, wraca do wspomnienia. Jednego, konkretnego, ale przynoszącego szczyptę wyrzutów sumienia, bo zapomniał. Po raz kolejny wymazał z życia — bez jakichkolwiek skrupułów, kretyn — człowieka, który potrafił podnieść go z ziemi. Wyciągnąć z szalejących fal marazmu. Chłopiec kręci głową, gdy kostka po raz kolejny zdaje się nie być perfekcyjną. Kiedy ostatnio się widzieli? Zapewne przed grudniem, przed balem. Pauza. Krótkie zatrzymanie ciała. Wtedy.
Wspomnienie ciała Sory, jego zagubionego wzorku i kociego, ale kociego w sposób smutny, bezpański, odległy, błysku na zmęczonych białkach, wytwarza pod językiem niewygodną gulę. Ta zbita ze zdań, które niegdyś obiecywały wsparcie, bycie, towarzyszenie, ale w czasie, gdzieś pomiędzy jednym zagubionym spojrzeniem a drugim, rozpłynęły się. Rainer przygryza wnętrze lewego policzka. Raz. Drugi. Trzeci. Z każdym kolejnym naruszeniem ciała mocniej. Do momentu, w którym słodki, metaliczny posmak krwi nie rozleje się po zębach. Potem wzdycha w niepewności. Powinien wracać? Jak ten właściciel do porzuconego kojca.
Myśli, że powinien. Myśli też, odniesienie swetra jest marną wymówką.
W zwyczaju miał zawsze, że puka i wychodzi. Czasami te otwierały się bez konieczności pukania, choć po drugiej stronie szeleściły w zapomnieniu pozostawione klucze. I tym razem brzęczą one obietnicą spotkania, która niegdyś — wcale nie tak dawno temu — obiecywała ukojenie. Zabawne, że tak bardzo połączył chłopca, to spojrzenie skryte pod kłębkami ciemnych włosów, ziołowy zapach jego dłoni, ze spokojem. Seiwa parska rozbawiony. No tak. Dopiero teraz do myśli jak nieproszony insekt wleciało sedno jego pobytu. Nie sweter, nie wyrzuty sumienia a prosty, od zawsze ścielący się wkoło serca egoizm. Koniuszek języka sięga prawego kła, odnajduje jego krzywiznę, by Rainer uśmiechnął się. Zwodniczo, oskarżycielsko. Do samego siebie.
— Sora? — odzywa się do ciszy pokoju w sposób senny, chociaż wnętrzu przyświeca nowy poranek. Światło jest lekkie, białawe, świeże i w rozmyciu kładzie się na przedmiotach stojących naprzeciwko odsłoniętego okna. Nie wchodzi głębiej, jakby w obawie, że stracił przywilej przebywania w tej samej, co tamten chłopiec przestrzeni. Mocniej tylko zaciąga się zapachem pokoju, bo ten akwarelę wspomnień wbija bardziej w wyraźniejszy obraz. Wciąż olejny, wciąż rozespany i dający wrażenie raczej impresjonistyczne niż mocniejsze, powiedzmy klasyczne pejzażowe.
Hyeon Yuushin ubóstwia ten post.
maj 2038 roku