12 marca 2037, około dwudziestej
Każdy jego plan, nie wiedzieć czemu, wymyślony przecież jako najprostsze wyjście z danej sytuacji, zawsze musiał się niepotrzebnie komplikować. Tak samo jak teraz, gdy zapukał do drzwi i dopiero gdy jego własna dłoń znalazła się w zasięgu wzroku, zdał sobie sprawę z obdartych kostek. Kilka niewielkich kropel krwi zdołało przedrzeć się przez uszkodzony naskórek, a Jiro powitał je z takim zdziwieniem, jakby kilka minut temu ta sama pięść wcale nie spotkała się z przeszkodą.
Jeszcze raz rozprostował palce i zacisnął pięść, nie bardzo mając w co wytrzeć krew.
Załomotał w drzwi ponownie, tym razem mocniej, niemal ponaglająco, w ogóle nie biorąc pod uwagę, że lokatorki może nie być w domu, godzina może być zbyt późna lub, że dziewczyna w ogóle nie ma zamiaru otwierać mu drzwi. Ich ostatnie spotkanie, równo miesiąc temu, ani nie zaczęło się za dobrze ani tym bardziej lepiej nie skończyło.
– Naładuj mi tylko telefon, tak do dwudziestu procent wystarczy – rzucił, gdy w końcu usłyszał szczęk zamka, a drzwi uchyliły się choć trochę.
Od razu też wysunął w stronę dziewczyny rękę, podając jej telefon, owinięty wysłużoną ładowarką, która miała na swoim kablu o wiele więcej żółtych pasków taśmy izolacyjnej niż własnej izolacji. Wyglądała jak jadowity wąż. Zupełnie jakby Carei mało było wszelkich złowróżbnych znaków, jakby sam fakt, że u jej drzwi pojawił się zamaskowany typ, który ją wcześniej zaatakował - nie poświęcając nawet ułamka sekundy na wyjaśnienie jak ją znalazł ani tym bardziej jak się tu dostał mimo tego, że budynek był strzeżony.
– Poczekam tutaj, nie musisz mnie wpuszczać.
Łaskawe i pełne przekonania, że dziewczyna nadal się go może bać, mimo że najpewniej Kyou stawał na głowie, by ją zapewnić, że Jiro się tylko tak bawi, jest niegroźny i zawsze mówi dzień dobry na klatce. Ciekawe czy czuł się wtedy jak ludzie, którzy ledwo potrafili utrzymać amstaffa na smyczy i do końca niedowierzali, że ich pupilek jednak zagryzł dziecko.
@Ejiri Carei
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Słuchawka zsunęła się z ucha, akurat, by niemal podskoczyła, słysząc łomotanie do drzwi. Łomotanie, bo pukaniem tego nazwać nie mogła. Boso, zerwała się z miejsca, nie wypuszczając z palców pędzla, na którym wciąż tkwiły pozostałości niebieskiej tempery. Zanim dotarła do drzwi, już widziała siedzącego przed nim kocura, który czujnie obserwował wejście, jakby już widział tam coś mocno interesującego. Z namysłem, najpierw nachyliła się przy zwierzaku, tarmosząc lekko rudo-szare futro, dostrzegając, niemal klasycznie już, smugi roztartych kolorów, na skórze nadgarstka. Z kolejnym westchnieniem, najpierw, zajrzała przez wizjer i...zamierając. Jiro.
Zamrugała kilkukrotnie, już realnie podskakując, gdy uderzenie ponowiło upartość prośby. Mimowolnie poprawiła przydługi sweter, przecierając też wolną dłoń o materiał miękkich spodni. Dopiero wtedy, przekręciła zamek, uchylając wejście i spoglądając wprost w oblicze chłopaka. Dwa, trzy uderzenia serca i odrobinę gorąca, które uspokoiła. Przyjęła sfatygowany telefon i zwinięty dziwnie kabel ładowarki. Przechyliła głowę, wciąż milcząc, zerkając to na gościa, to na otrzymane ustrojstwo - Wejdź, proszę - odsunęła się od wejścia, otwierając drzwi mocniej, by zwalista sylwetka zmieściła się w ogóle. Dopiero wtedy też dostrzegła szkarłat znaczący męską dłoń. Przymknęła powieki, wsuwając pędzel między wargi, a wolą już dłonią, chwytając za rękaw bluzy, by w razie zawahania, po prostu wciągnąć go do środka. Zamknęła drzwi, opierając się na chwilę o próg - wejdź dalej, do salonu i usiądź. Mam apteczkę, a ja podłączę telefon - mówiła szybko, łagodnie, wciąż pamiętając uparte słowa Kyou, który rozrysował jej cały szereg pozytywów, jakie nosił ze sobą Jiro - równie wyraźnych jak sieć blizn. Kocur niemal zatańczył, mrucząc niby odpalony motor, wokół ich nóg, dopraszając się o uwagę, żywo poruszony nową obecnością. I tu - Carei zaśmiała się lekko. Dosłownie. Nachyliła się ponownie, kucając przy kociaku - Jiro... - spojrzała na brata - poznaj Jiro - podciągnęła futrzastego nieco wyżej - Chyba się polubicie - dodała, wyraźniej niż zwykle, dostrzegając analogię zachowań. Kiedy znalazła zabiedzonego kociaka w śmietniku, dosłownie próbował odgryźć jej rękę. Potrzebował czasu, by jej zaufać. Miał ku temu powody. Nie mogła się dziwić. Być może, yurei też potrzebował na to czasu. Podniosła się, w końcu, na krótko zostawiając obu panów samych, by zgodnie z obietnicą, podłączyć telefon i pochwycić apteczkę.
@Hasegawa Jirō
Zamrugała kilkukrotnie, już realnie podskakując, gdy uderzenie ponowiło upartość prośby. Mimowolnie poprawiła przydługi sweter, przecierając też wolną dłoń o materiał miękkich spodni. Dopiero wtedy, przekręciła zamek, uchylając wejście i spoglądając wprost w oblicze chłopaka. Dwa, trzy uderzenia serca i odrobinę gorąca, które uspokoiła. Przyjęła sfatygowany telefon i zwinięty dziwnie kabel ładowarki. Przechyliła głowę, wciąż milcząc, zerkając to na gościa, to na otrzymane ustrojstwo - Wejdź, proszę - odsunęła się od wejścia, otwierając drzwi mocniej, by zwalista sylwetka zmieściła się w ogóle. Dopiero wtedy też dostrzegła szkarłat znaczący męską dłoń. Przymknęła powieki, wsuwając pędzel między wargi, a wolą już dłonią, chwytając za rękaw bluzy, by w razie zawahania, po prostu wciągnąć go do środka. Zamknęła drzwi, opierając się na chwilę o próg - wejdź dalej, do salonu i usiądź. Mam apteczkę, a ja podłączę telefon - mówiła szybko, łagodnie, wciąż pamiętając uparte słowa Kyou, który rozrysował jej cały szereg pozytywów, jakie nosił ze sobą Jiro - równie wyraźnych jak sieć blizn. Kocur niemal zatańczył, mrucząc niby odpalony motor, wokół ich nóg, dopraszając się o uwagę, żywo poruszony nową obecnością. I tu - Carei zaśmiała się lekko. Dosłownie. Nachyliła się ponownie, kucając przy kociaku - Jiro... - spojrzała na brata - poznaj Jiro - podciągnęła futrzastego nieco wyżej - Chyba się polubicie - dodała, wyraźniej niż zwykle, dostrzegając analogię zachowań. Kiedy znalazła zabiedzonego kociaka w śmietniku, dosłownie próbował odgryźć jej rękę. Potrzebował czasu, by jej zaufać. Miał ku temu powody. Nie mogła się dziwić. Być może, yurei też potrzebował na to czasu. Podniosła się, w końcu, na krótko zostawiając obu panów samych, by zgodnie z obietnicą, podłączyć telefon i pochwycić apteczkę.
@Hasegawa Jirō
Blood beneath the snow
Hasegawa Jirō ubóstwia ten post.
Nie chciał wchodzić do środka. Z dość oczywistych względów. Nawet pomimo zaproszenia i szerzej otwartych drzwi, nie ruszył się z miejsca, stawiając na swoim. Dopiero uścisk dziewczyny na rękawie bluzy sprawił, że zmienił zdanie. Nadal powtarzał sobie w myślach, że ma się zachowywać, więc nawet łagodna próba wyszarpania się nie wchodziła w rachubę.
Nie dla siebie, nie dla niej, ale dla Kyou.
Wzrok przesunął się w stronę najbardziej nietypowej rzeczy, która rzuciła mu się w oczy przy wpatrywaniu się w dziewczynę. Może chodziło o sam kolor farby, którą uwalony był pędzel. Niebieski, jego ulubiony. Nic dziwnego, że przyciągnął wzrok.
– A ty co, remont robisz? – spytał, uznając, że co prawda ten pędzelek był zdecydowanie zbyt mały do malowania ścian, ale może skoro Carei miała takie małe dłonie, to jednak był odpowiedni.
Z czarnego kaptura yurei wychyliła się równie ciemna kocia mordka, dotychczas wtapiając się niezauważalnie w materiał, by z zaciekawieniem przyjrzeć się pałętającemu się po podłodze żywemu odpowiednikowi. Brwi właściciela powędrowały nieco w górę, gdy usłyszał kocie imię.
– Czemu go tak nazwałaś? To psie imię – powiedział w końcu, pochylając się, by poklepać kota po boczku, zgodnie ze swoimi słowami, całkiem jak małego pieska.
Został wysłany do salonu, ale ani myślał się tam skierować, zamiast tego bezceremonialnie ruszając na podbój reszty mieszkania, jak wpuszczony do nowego mieszkania pies. Mimowolnie jego wzrok szukał jakichkolwiek śladów obecności swojego nauczyciela. Nie miał zamiaru jednak o to pytać, a bardziej zawoalowane pytanie czy jest w domu sama, brzmiało zbyt podejrzanie. Po drodze zrzucił plecak, jak wąż skórę, w zupełnie losowym miejscu. Wraz z mruczącym, zataczającym ósemki dookoła jego nóg kotem, dotarł do kuchni.
Przemył zranioną dłoń pod kranem, w ostatniej chwili powstrzymując się przed dodaniem do tego rytuału płynu do mycia naczyń. Jasny ręcznik potraktował jak chwilowy, prowizoryczny bandaż, owijając nim niedbale dłoń, nie przejmując się w ogóle jego późniejszym stanem. Nie potrzebował żadnej apteczki. Na samą myśl zresztą o niej, przeszły go dreszcze.
– Patrz jak sępi ten malutki, spasły kotek jebaniutki.
Nie mógł dłużej udawać, że nie zauważył jak mini Jiro wskakuje na blat, przedreptując łapkami i próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Początkowo myślał, że chodzi mu o dosięgnięcie kociego ducha w kapturze, ale szybko zauważył leżącą na blacie saszetkę z kocią karmą. Z zielonym paskiem, a to znaczyło jedno - jagnięcinka. Może i nie potrafił czytać, ale ulubione smaki znał na pamięć. To kolejna rzecz, która łączyła go z tym sierściuchem.
Sięgnął po saszetkę w akompaniamencie ucieszonych pomruków, oderwał róg i ignorując prawdziwy, pełen desperacji i niezrozumienia koci krzyk, sam zabrał się za jedzenie kociej karmy, jak jakiegoś owocowego musu w tubce.
Nie dla siebie, nie dla niej, ale dla Kyou.
Wzrok przesunął się w stronę najbardziej nietypowej rzeczy, która rzuciła mu się w oczy przy wpatrywaniu się w dziewczynę. Może chodziło o sam kolor farby, którą uwalony był pędzel. Niebieski, jego ulubiony. Nic dziwnego, że przyciągnął wzrok.
– A ty co, remont robisz? – spytał, uznając, że co prawda ten pędzelek był zdecydowanie zbyt mały do malowania ścian, ale może skoro Carei miała takie małe dłonie, to jednak był odpowiedni.
Z czarnego kaptura yurei wychyliła się równie ciemna kocia mordka, dotychczas wtapiając się niezauważalnie w materiał, by z zaciekawieniem przyjrzeć się pałętającemu się po podłodze żywemu odpowiednikowi. Brwi właściciela powędrowały nieco w górę, gdy usłyszał kocie imię.
– Czemu go tak nazwałaś? To psie imię – powiedział w końcu, pochylając się, by poklepać kota po boczku, zgodnie ze swoimi słowami, całkiem jak małego pieska.
Został wysłany do salonu, ale ani myślał się tam skierować, zamiast tego bezceremonialnie ruszając na podbój reszty mieszkania, jak wpuszczony do nowego mieszkania pies. Mimowolnie jego wzrok szukał jakichkolwiek śladów obecności swojego nauczyciela. Nie miał zamiaru jednak o to pytać, a bardziej zawoalowane pytanie czy jest w domu sama, brzmiało zbyt podejrzanie. Po drodze zrzucił plecak, jak wąż skórę, w zupełnie losowym miejscu. Wraz z mruczącym, zataczającym ósemki dookoła jego nóg kotem, dotarł do kuchni.
Przemył zranioną dłoń pod kranem, w ostatniej chwili powstrzymując się przed dodaniem do tego rytuału płynu do mycia naczyń. Jasny ręcznik potraktował jak chwilowy, prowizoryczny bandaż, owijając nim niedbale dłoń, nie przejmując się w ogóle jego późniejszym stanem. Nie potrzebował żadnej apteczki. Na samą myśl zresztą o niej, przeszły go dreszcze.
– Patrz jak sępi ten malutki, spasły kotek jebaniutki.
Nie mógł dłużej udawać, że nie zauważył jak mini Jiro wskakuje na blat, przedreptując łapkami i próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Początkowo myślał, że chodzi mu o dosięgnięcie kociego ducha w kapturze, ale szybko zauważył leżącą na blacie saszetkę z kocią karmą. Z zielonym paskiem, a to znaczyło jedno - jagnięcinka. Może i nie potrafił czytać, ale ulubione smaki znał na pamięć. To kolejna rzecz, która łączyła go z tym sierściuchem.
Sięgnął po saszetkę w akompaniamencie ucieszonych pomruków, oderwał róg i ignorując prawdziwy, pełen desperacji i niezrozumienia koci krzyk, sam zabrał się za jedzenie kociej karmy, jak jakiegoś owocowego musu w tubce.
Warui Shin'ya, Munehira Aoi, Ejiri Carei and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
Ufała Kyou. Wystarczająco mocno, by przyjąć do wiadomości, kim dla niego był Jiro i jakie znaczenie miała jego obecność, na pewno - blisko. Nawet jeśli początek znajomości brzmiał dość dramatycznym scenariuszem, to wpisana w sylwetkę chłopaka gwałtowność, miała dla Carei - dwie strony. I nie umiała nawet zaprzeczyć, że ceniła sobie tę cechę wśród mężczyzn - w wymiarze, który zbyt często umykał innym lub brany był czysto dosłownie. I jednym, było wysłuchanie słów swego yurei, a drugim - własna ocena i doświadczenie, które zdobyć mogła nie przez słuchanie. Fakt, że chłopak pojawił się u jej progu, dawał...im szansę.
Potrafiła być uparta w postanowieniach, podążając jak za natchnieniem, które chwytała w dłonie, jak prowadzącą ją magię. I ta sama, ścignęła drobna palce, by oplotły fragment materiału. Nie wkładała w to dużo siły, mógł się wyrwać, odepchnąć ją - a jednak, pozwolił się pociągnąć ku niej. Nie mogła się nie uśmiechnąć, chociaż drgnienie pozostawało ulotne - Tak, remont na obrazie, chociaż, właściwie nie tylko... - przez wargi przesunął się niejednoznaczny grymas, a spojrzenie powędrowało przelotnie na ścianę przy wejściu, tam wciąż widniało czerwieniejące odbicie dłoni po jej niedawnym włamywaczu. Szybko podążyła do środka, unosząc lekko brwi, gdy dostrzegła kiełkujący cieniem ruch w kapturze bluzy, którą miał na sobie Jiro. Ale, ugryzła się w język, hamując pytanie. Przynajmniej na razie.
- Bo mu pasowało i mi się podoba - mimowolnie, podążyła za dłonią, która przetarła koci bok. Zdecydowanie do siebie pasowali. Tym bardziej, że większość jej gości, nie zdobywało takiej uwagi kociego lokatora. To, dało jej kolejny punkt zaczepienia zaufania, które krążyło wokół, opadając na losowe, wydawać by się mogło zachowania i słowa. Czy to znaczyło, że była naiwna?
Ruszyła do własnej sypialni, to tam znajdowała się ładowarka, odłączona jeszcze tego poranka. Zgarnęła telefon chłopaka, podłączając pod nieruszony kabel. Właściwie, patrząc na sfatygowane urządzenie od Hasegawy, planowała oddać mu własną. Miała drugą w zapasie. Nie minęła chwila, gdy usłyszała w oddali ciche, dopraszające się pomiaukiwania. Na tyle charakterystyczne, że doskonale wiedziała, co działo się przy kuchni - Zaraz cię nakarmię... Jro! - stanęła w zawieszeniu, gdy dostrzegła scenę, którą ciężko było zwerbalizować. Rozchyliła usta i zamknęła, nie do końca wiedząc, jak właściwie zareagować. Przygryzła wargi, starając się nie roześmiać - EJ! To... jest dla kota - podeszła na palcach bliżej - Nie jedz tego, zostaw proszę - zmarszczyła brwi, wyciągając dłoń w górę, chcąc odzyskać resztki... z saszetki. Przechyliła głowę, gdy niezadowolony kocur zeskoczył z blatu - Zaraz cię nakarmię..., zrobiłam curry... - powtórzyła coś, co już dziś wypowiedziała, chociaż w zupełnie innym kontekście. Westchnęła, finalnie odsuwając się od chłopaka
- W ogóle... to jest smaczne? - próbowała tylko kiedyś, tej suchej.
@Hasegawa Jirō
Potrafiła być uparta w postanowieniach, podążając jak za natchnieniem, które chwytała w dłonie, jak prowadzącą ją magię. I ta sama, ścignęła drobna palce, by oplotły fragment materiału. Nie wkładała w to dużo siły, mógł się wyrwać, odepchnąć ją - a jednak, pozwolił się pociągnąć ku niej. Nie mogła się nie uśmiechnąć, chociaż drgnienie pozostawało ulotne - Tak, remont na obrazie, chociaż, właściwie nie tylko... - przez wargi przesunął się niejednoznaczny grymas, a spojrzenie powędrowało przelotnie na ścianę przy wejściu, tam wciąż widniało czerwieniejące odbicie dłoni po jej niedawnym włamywaczu. Szybko podążyła do środka, unosząc lekko brwi, gdy dostrzegła kiełkujący cieniem ruch w kapturze bluzy, którą miał na sobie Jiro. Ale, ugryzła się w język, hamując pytanie. Przynajmniej na razie.
- Bo mu pasowało i mi się podoba - mimowolnie, podążyła za dłonią, która przetarła koci bok. Zdecydowanie do siebie pasowali. Tym bardziej, że większość jej gości, nie zdobywało takiej uwagi kociego lokatora. To, dało jej kolejny punkt zaczepienia zaufania, które krążyło wokół, opadając na losowe, wydawać by się mogło zachowania i słowa. Czy to znaczyło, że była naiwna?
Ruszyła do własnej sypialni, to tam znajdowała się ładowarka, odłączona jeszcze tego poranka. Zgarnęła telefon chłopaka, podłączając pod nieruszony kabel. Właściwie, patrząc na sfatygowane urządzenie od Hasegawy, planowała oddać mu własną. Miała drugą w zapasie. Nie minęła chwila, gdy usłyszała w oddali ciche, dopraszające się pomiaukiwania. Na tyle charakterystyczne, że doskonale wiedziała, co działo się przy kuchni - Zaraz cię nakarmię... Jro! - stanęła w zawieszeniu, gdy dostrzegła scenę, którą ciężko było zwerbalizować. Rozchyliła usta i zamknęła, nie do końca wiedząc, jak właściwie zareagować. Przygryzła wargi, starając się nie roześmiać - EJ! To... jest dla kota - podeszła na palcach bliżej - Nie jedz tego, zostaw proszę - zmarszczyła brwi, wyciągając dłoń w górę, chcąc odzyskać resztki... z saszetki. Przechyliła głowę, gdy niezadowolony kocur zeskoczył z blatu - Zaraz cię nakarmię..., zrobiłam curry... - powtórzyła coś, co już dziś wypowiedziała, chociaż w zupełnie innym kontekście. Westchnęła, finalnie odsuwając się od chłopaka
- W ogóle... to jest smaczne? - próbowała tylko kiedyś, tej suchej.
@Hasegawa Jirō
Blood beneath the snow
Hasegawa Jirō ubóstwia ten post.
– Zaraz cię nakarmię... Jiro!
Przez ułamek sekundy, zanim dotarło do niego, że Carei wcale nie ma na myśli jego, a własnego kota, zdążył się ucieszyć. Może dlatego teraz patrzył na nią z dziwną mieszaniną rozczarowania i niechęci do resztek własnej naiwności. Spoglądał na nią w milczeniu, żując zawartość saszetki, a jedyny grymas jaki gościł na jego ustach, nie był wynikiem takiego doboru kolacji.
Nie pomyślał nawet o szybkim założeniu maseczki na twarz, by ukryć blizny.
– Dla kota, czyli dla Jiro, czyli dla mnie. Wszystko się zgadza.
Gdy tylko dziewczyna wyciągnęła rękę po saszetkę, on natychmiast odsunął ją z jej zasięgu, unosząc jeszcze wyżej. Właśnie wtedy po jego ustach przemknął pierwszy wyraz rozbawienia. Nie miał zamiaru oddawać zdobyczy, ale z chęcią zobaczyłby na ile to maleństwo było zdesperowane żeby je odzyskać.
Miłe uczucie. Nie musiał nią znowu szarpać, a i tak poczuł smak wygranej. Może i czuł mały niedosyt z powodu braku zmęczenia ewentualną walką, ale skoro miał się hamować, to tyle powinno wystarczyć. Dziewczyna odpuściła, a on wrócił do jedzenia, ignorując powtórzone słowa, od razu przypisując je jako zaadresowane do kota.
Z n o w u.
– Dużo mięsa, sos żeby mordy nie zapchało, jakieś warzywa żeby nie było mdłe. Nie ma przypraw, ale jest sporo białka i najpewniej nafutrowali to witaminami pod korek – powiedział w akompaniamencie wzruszenia ramion – Jest dobre, nie musi być smaczne.
Nie wiedział czy dziewczyna go zrozumie. Ich style życia różniły się diametralnie i nie można było winić żadnej ze stron, gdy zareaguje pełnym niezrozumienia uniesieniem brwi na to drugie. Czuł jednak, że tak protekcjonalna odpowiedź nie była czymś czego Carei oczekiwała.
– Lubię je. Może trochę z sentymentu. To było pierwsze jedzenie jakie dał mi Kyou.
Coś nieuchwytnego pojawiło się w jego głosie, niewielka iskierka uwielbienia, gdy wymówił imię. Zniknęła jednak tak samo szybko jak się pojawiła, niezarejestrowana nawet przez niego samego, zajętego rolowaniem saszetki od spodu, by wydusić z niej całą zawartość.
– Telefon na pewno dobrze podłączyłaś? Trzeba docisnąć ładowarkę, bo kabel nie zawsze łapie.
Może kabel łapałby normalnie, gdyby i tak sponiewieranej końcówki zwyczajnie kiedyś nie przydepnął. Na szczęście bez podłączonej wtedy komórki.
Czuł się nieswojo gdy dziewczyna była w pobliżu, miał wrażenie, że go pilnuje. Mimo tego, co łączyło ją z jego nauczycielem, była obca. Może jak pod byle pretekstem pozbędzie się jej chociaż na kilka sekund, i to kilka razy, to czas szybciej zleci.
Przez ułamek sekundy, zanim dotarło do niego, że Carei wcale nie ma na myśli jego, a własnego kota, zdążył się ucieszyć. Może dlatego teraz patrzył na nią z dziwną mieszaniną rozczarowania i niechęci do resztek własnej naiwności. Spoglądał na nią w milczeniu, żując zawartość saszetki, a jedyny grymas jaki gościł na jego ustach, nie był wynikiem takiego doboru kolacji.
Nie pomyślał nawet o szybkim założeniu maseczki na twarz, by ukryć blizny.
– Dla kota, czyli dla Jiro, czyli dla mnie. Wszystko się zgadza.
Gdy tylko dziewczyna wyciągnęła rękę po saszetkę, on natychmiast odsunął ją z jej zasięgu, unosząc jeszcze wyżej. Właśnie wtedy po jego ustach przemknął pierwszy wyraz rozbawienia. Nie miał zamiaru oddawać zdobyczy, ale z chęcią zobaczyłby na ile to maleństwo było zdesperowane żeby je odzyskać.
Miłe uczucie. Nie musiał nią znowu szarpać, a i tak poczuł smak wygranej. Może i czuł mały niedosyt z powodu braku zmęczenia ewentualną walką, ale skoro miał się hamować, to tyle powinno wystarczyć. Dziewczyna odpuściła, a on wrócił do jedzenia, ignorując powtórzone słowa, od razu przypisując je jako zaadresowane do kota.
Z n o w u.
– Dużo mięsa, sos żeby mordy nie zapchało, jakieś warzywa żeby nie było mdłe. Nie ma przypraw, ale jest sporo białka i najpewniej nafutrowali to witaminami pod korek – powiedział w akompaniamencie wzruszenia ramion – Jest dobre, nie musi być smaczne.
Nie wiedział czy dziewczyna go zrozumie. Ich style życia różniły się diametralnie i nie można było winić żadnej ze stron, gdy zareaguje pełnym niezrozumienia uniesieniem brwi na to drugie. Czuł jednak, że tak protekcjonalna odpowiedź nie była czymś czego Carei oczekiwała.
– Lubię je. Może trochę z sentymentu. To było pierwsze jedzenie jakie dał mi Kyou.
Coś nieuchwytnego pojawiło się w jego głosie, niewielka iskierka uwielbienia, gdy wymówił imię. Zniknęła jednak tak samo szybko jak się pojawiła, niezarejestrowana nawet przez niego samego, zajętego rolowaniem saszetki od spodu, by wydusić z niej całą zawartość.
– Telefon na pewno dobrze podłączyłaś? Trzeba docisnąć ładowarkę, bo kabel nie zawsze łapie.
Może kabel łapałby normalnie, gdyby i tak sponiewieranej końcówki zwyczajnie kiedyś nie przydepnął. Na szczęście bez podłączonej wtedy komórki.
Czuł się nieswojo gdy dziewczyna była w pobliżu, miał wrażenie, że go pilnuje. Mimo tego, co łączyło ją z jego nauczycielem, była obca. Może jak pod byle pretekstem pozbędzie się jej chociaż na kilka sekund, i to kilka razy, to czas szybciej zleci.
Warui Shin'ya, Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Wciąż nie miała pojęcia, jak dokładnie miała zachowywać się w obecności chłopaka. Zdawał się opierać wszelkim, naturalnym dla konwenansów odruchom. Wyrywał się schematom, co - wbrew pewnym opiniom, wcale nie przeszkadzało tak bardzo. A nawet, działało na korzyść. Sama Carei, polegała na intuicji, mimowolnej, wpisanej zbyt głęboko tęsknocie za bliskością. A tej, zalążek otrzymała właśnie od Kyou. Zyskała - nawet w pokrętnym rozumieniu - ojca, która do tej pory kojarzył jej się tylko z odległa sylwetką wiecznie zapracowanej osoby. Dla kogoś - naprawdę była ważna. I chciał otoczyć ją bezpieczeństwem.
- Nie miałam pojęcia, że żywicie się tak samo - zbierające na języku rozbawienie, uruchamiało ruch warg, drgających kiełkującym rozbawieniem. Zerkała przemiennie to na wiercącego się głodnym rozdrażnieniem kocura, to na dogadzającego sobie kocim posiłkiem - Jiro
- wciąż… wydaje mi się, że curry będzie - zawahała się, ważąc wyrazy, które usłyszała - … i dobre i smaczne - przechyliła głowę, bardziej z ciekawości dostrzeżoną reakcją niż faktycznym zainteresowaniem decyzją. Tym bardziej, że zgarniane do tej pory doświadczenie podsuwało dość niekonwencjonalne rozwiązania na dalszy przebieg spotkania. Jedno, najbardziej drastyczne, groziło. Dosłownie. Nie chciała praktykować jego wymiaru.
- Oh - z ust umknęło ciche westchnienie. Po raz pierwszy, tak dosadnie, miała okazję widzieć łączącą jego i Kyou relację. A dostrzeżona zażyłość, zakuła. Rozczuleniem. A to wibrowało pod skórą, starając się osiąść wygięciem ust. Mimo to, trwała nieporuszona, ze wzrokiem koloru gorącej kawy, wpatrzonym w bliznowate szramy zdobiącej profil brata - zapytałabym, czemu karmił cię kocią karmą, ale… odpuszczę - uniosła i opuściła barki, podsuwając się o krok najpierw, potem, wsuwając dłoń za załom ścianki przy okapie. Jeszcze jedna saszetka. Tym razem, nie pozostawiła jej luzem, a zawartość od razu wyłożyć do miseczki. Rudy kocur także nie pozwolił odebrać sobie karmę, ostentacyjnie odwracając się zadem w stronę yurei, które przed chwilą skradło mu skarb. Zupełnie tak, jakby zignorowała niemal kurtuazyjne przypomnienie ducha.
- Jest podłączona na nowej ładowarce. Działa na pewno - dodała wciąż pochylona przy kocurze, opierała się kolanem o podłogę, a palce dopiero po chwili musnęły liźnięcie błękitu, które farbą zdobiło smugi nawet na nadgarstku artystki. Zmięła w palcach pozostałości opakowania, by płynnie, niemal tanecznie, unieść się i w półobrocie przenieść ciało w stronę kuchenki - zjedz, jeszcze ciepłe - podsunęła cicho, obchodząc męską sylwetkę miękko, przypominając jedno z zainteresowanych, ale wciąż nieufnych kociąt - a ranę tylko przemyję - zatrzymała krok, drepcząc na drugą stronę spojrzenia Jiro. Uniosła brodę, a ręka wolno wsunęła się w luźny splot warkocza - jeśli mi pozwolisz - nie naciskała, dodała za to ciszej, po raz pierwszy darząc gościa ciepłotą żywego uśmiechu.
Postępowała, jak z dzikim kotem.
@Hasegawa Jirō
- Nie miałam pojęcia, że żywicie się tak samo - zbierające na języku rozbawienie, uruchamiało ruch warg, drgających kiełkującym rozbawieniem. Zerkała przemiennie to na wiercącego się głodnym rozdrażnieniem kocura, to na dogadzającego sobie kocim posiłkiem - Jiro
- wciąż… wydaje mi się, że curry będzie - zawahała się, ważąc wyrazy, które usłyszała - … i dobre i smaczne - przechyliła głowę, bardziej z ciekawości dostrzeżoną reakcją niż faktycznym zainteresowaniem decyzją. Tym bardziej, że zgarniane do tej pory doświadczenie podsuwało dość niekonwencjonalne rozwiązania na dalszy przebieg spotkania. Jedno, najbardziej drastyczne, groziło. Dosłownie. Nie chciała praktykować jego wymiaru.
- Oh - z ust umknęło ciche westchnienie. Po raz pierwszy, tak dosadnie, miała okazję widzieć łączącą jego i Kyou relację. A dostrzeżona zażyłość, zakuła. Rozczuleniem. A to wibrowało pod skórą, starając się osiąść wygięciem ust. Mimo to, trwała nieporuszona, ze wzrokiem koloru gorącej kawy, wpatrzonym w bliznowate szramy zdobiącej profil brata - zapytałabym, czemu karmił cię kocią karmą, ale… odpuszczę - uniosła i opuściła barki, podsuwając się o krok najpierw, potem, wsuwając dłoń za załom ścianki przy okapie. Jeszcze jedna saszetka. Tym razem, nie pozostawiła jej luzem, a zawartość od razu wyłożyć do miseczki. Rudy kocur także nie pozwolił odebrać sobie karmę, ostentacyjnie odwracając się zadem w stronę yurei, które przed chwilą skradło mu skarb. Zupełnie tak, jakby zignorowała niemal kurtuazyjne przypomnienie ducha.
- Jest podłączona na nowej ładowarce. Działa na pewno - dodała wciąż pochylona przy kocurze, opierała się kolanem o podłogę, a palce dopiero po chwili musnęły liźnięcie błękitu, które farbą zdobiło smugi nawet na nadgarstku artystki. Zmięła w palcach pozostałości opakowania, by płynnie, niemal tanecznie, unieść się i w półobrocie przenieść ciało w stronę kuchenki - zjedz, jeszcze ciepłe - podsunęła cicho, obchodząc męską sylwetkę miękko, przypominając jedno z zainteresowanych, ale wciąż nieufnych kociąt - a ranę tylko przemyję - zatrzymała krok, drepcząc na drugą stronę spojrzenia Jiro. Uniosła brodę, a ręka wolno wsunęła się w luźny splot warkocza - jeśli mi pozwolisz - nie naciskała, dodała za to ciszej, po raz pierwszy darząc gościa ciepłotą żywego uśmiechu.
Postępowała, jak z dzikim kotem.
@Hasegawa Jirō
Blood beneath the snow
Hasegawa Jirō ubóstwia ten post.
maj 2038 roku