Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Murōka Eren

10.05.23 5:36

I am not scared of death.
I've got dreams again.
It's just me and the curve of the valley.
And there is meaning on Earth, I am happy.

28/03/2037
godzina 15:30
Droga do Sāwy

   — Na wszystkie buddyjskie lotosy, weź, odpuść mamo, chociaż raz — śmieje się, kiedy usta układa na kobiecym czole, a kciukiem odgarnia w czułym geście proste, ciemne kosmyki włosów. Kilka dni, a znów czuje się tak, jakby na nowo z nimi zamieszkał. Jakby cofnął się do przeszłości, o której nie może zapomnieć, bo ta nadal drga niespokojnie na linii ciała. Krótkie odkaszlnięcie mężczyzna stara się ukryć w pięści, kiedy smukły korpus zapada się w korytarzyku sieni. Chorobowe, zwykłe osłabienie organizmu, ale z nim związany na stałe cierpki lęk. Więc razem z lękiem powrót do domu, aby ci, którzy najmocniej się martwią, mogli odnaleźć w spoconym od gorączki czole ukojenie, że to tylko przeziębienie. Że w kilkunastu godzinnym śnie nie pojawiają się koszmary, które mogłyby rozszarpać nerwowością serce.
   — Załóż czapkę! — I tak by ją założył, nawet i bez rozedrganego ponaglenia ze strony ojca, który niknie w skrzypieniu drewnianych schodów na piętrze. Już przecież wsuwa paliczki pod pomarańczowy materiał naciągając go na czaszkę, kiedy w ruchu ciała unosi się szmer lekkiej czarnej przeciwwiatrowej kurtki, a pod nią granat prostej koszulki na krótki rękaw. Nerwowość towarzyszyła mu od rana, ale teraz niczym w porze monsunowej, drobne igiełki niepewności, niby to krople początku nieprzeniknionych deszczów, opadają na duszę. Ile to lat? Osiem? Śmieszna wieczność.
Eren

Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] 6SXM9yZ

28/03/2037 15:31
Będę na przystanku autobusowym Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] E366f7aa-5fb5-4115-b88a-a185310f12d0

Nie spóźnij się  Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] 00cf511a-5f3b-4fca-8531-148e0c6a2b21


Stary żeliwny klucz przekręca się z chrobotem w zamku szopy, umiejscawiając duszę na ramieniu. Zardzewiały kształt zaraz to niknie w kieszeni czarnych prostych spodni, bo dłonie potrzebują przestrzeni, aby w  delikatności uważnych ruchów uwolnić czerwień roweru spod nachylającej się w jego stronę wieżyczki opałowego drewna. Eren zatrzymuje oddech, bo oczami wyobraźni już widzi, jak cała konstrukcja upada na ziemię. Nie miałby ani czasu, ani mentalnej siły na składanie wszystkiego ponownie w jeden słup. W mięśniach już przecież biegnie elektryzujący prąd, spinający je, utrudniając działania. Osiem lat... Nie sądził, że tego dożyje. Nawet z jej sercem.
  Kiedy zgarnia plecak z ławki przed fasadą domu, prawą dłonią umiejscawia pchełki słuchawek w uszach, pozwalając ramie roweru oprzeć się na biodrze. Spokojne wejrzenie piwnozielonych tęczówek zawiesza się na krajobrazie, za którym tęsknił, chociaż do tego momentu nie zdawał sobie z tego sprawy. Zbyt dużo pracy, zbyt dużo oczekiwań wobec samego siebie. Wszystko to zamazuje obraz tej dobrej strony wioski, w której mógłby się na nowo zagłębić i znów tutaj osiąść. Złapać oddech. Tego potrzebuje najmocniej. W ciągłej gonitwie i walce o przetrwanie. Ta nigdy się nie kończy, a rozpościera w organizmie, powoli wypalając nową ścieżkę w sieci splotów nerwów. Traci to jednak sens, kiedy stopa odpycha ciało od ziemi, a kliknięcie metalu łańcucha przekłada bieg na ten niższy, bo przed sobą Eren ma jedynie prostą ubitą ścieżkę przez obrzeże wioski. Między polami, ku skłaniającemu się nad horyzontem słońcu, które tka łagodną nić ciepła w tafli szumiącej krystaliczną czystością Sāshimury.
  Wiatr delikatnie wpada za kołnierz, rozpychając na plecach kurtkę. Łapie go w siebie, ten marcowy, jeszcze chłodny podmuch, paliczki mocniej zakleszczając na gumowych rączkach kierownicy. Nie wie, czy chce zwolnić i być na czas, czy przyśpieszyć i czekać w niepewności na niewygodnej ławie. Co będzie lepszym rozwiązaniem? Co, jeżeli przyjedzie, kiedy on już będzie tam czekał? Jak będzie miał się wtedy zachować? Jak w ogóle miał się zachować? Przyśpieszyć i czekać. Tak będzie lepiej. Zamknie oczy. Uda, że odpoczywa, może, że jest znudzony. Cokolwiek.
  Szum kamieni uciekających spod bieżnika opony, chociaż nie jest słyszalny, rozbija się wibracją, znajdując spokojną przystań pod mostkiem, spychając go do żołądka. Ten zaciśnięty nieznacznie układa się w źrenicy pobudzeniem. Oddech, kiedy rower zakręca ostro przy krawędzi szumiącego potoku, sprowadzając go na główną drogę. Na ostatniej prostej obie dłonie odrywają się od kierownicy, przecierając nerwowo uda, w głębokiej satysfakcji, że na horyzoncie nie maluje się żaden kształt poza plecami autobusu, który wzbijając tuman kurzu, kieruje się na wylot wsi. Wie, że się nie spóźni. Jak ktoś, kto wstaje razem z kurami, może się spóźnić?
  W gwałtownym zahamowaniu pokładając rower bardziej na swoim ciele, Murōka rozgląda się jeszcze w każdą możliwą stronę. Podwójna pewność, że jest sam. Jest. Dobrze.
  Elastycznym ściągaczem kurtki przeciera czoło, zaraz to opadając na drewniane siedzisko ławki, pozwalając rowerowi zniknąć we wcześnie wiosennej wysokiej trawie. Uwielbiał to, że mieszkańcy Sāwy pozwalali naturze przejmować kontrolę nad przestrzenią, nie ingerowali zbyt mocno, bo przecież w dotknięciu zieleni chowało się tylko ukojenie.
  Nie ma zamiaru przeoczyć czegokolwiek, więc w pośpiechu wyławia z małżowin słuchawki, chowając je w kieszeń; obsydian rozszerzonej źrenicy ukrywa się nieznacznie pod przymrużoną powieką. Widzi wszystko, chociaż ciepło pomarańczowej łuny zaczyna układać się nienachalnie między zarysem otaczających mieścinę gór, gryząc przyjemnie spojrzenie.
  Kolano unosi się i opada w impulsie ruchu, kiedy pięta oderwana od podłoża drga nad nim. Nerwowość. No ja pierdzielę...
  Prawa dłoń obejmuje obłość stawu, zakleszczając się na nim na krótką chwilę, kiedy płuca wypełnia oddech. Nic się przecież nie dzieje.
  Na pewno?
  Pierwszy pomruk silnika z oddali przyjmuje jako standard; raz na jakiś czas ludzie przecież przecinali wieś. Szczególnie teraz, kiedy zaczął się sezon motocyklowy. Nie łączy kropek. Zbyt zawieszony na świdrującym tors uczuciu dziwnego uniesienia. 
  Dopiero kiedy plecy zapierają się na oparciu wrzynającym się w łopatki rozumie. Oświeca go. Kurwa. Za bardzo przywykł do szmeru miasta, żeby uświadomić sobie, że przecinający Sāwę motocykl, to jednak „coś". „Coś", a raczej „ktoś", który teraz należy do niego, czy raczej zaznacza tą swoją nagle realną obecność dla niego. Lewą dłonią upewnia się, że plecak tkwi na skraju ławki. Wszystko na swoim miejscu. Tak jak i czapka na głowie zakrywająca kilka drobnych blizn, koszulka przylegająca nieznacznie do ciała, trąc o niewygodę blizny; przecież On wie.
  Wstać?
  Nie no... siedź na dupie.
  Może jednak?
  Ale po co?
  Chociaż w czaszce rozbija się wicher myśli, ciało trwa spokojnie, a paliczki łączą się z sobą w delikatnym splocie między kolanami, kiedy korpus nieznacznie wychyla się do przodu. Głupi lub nie głupi, że od niechcenia rzucił, czy Ivar ma czas się zobaczyć. Po tylu latach. Akurat, kiedy sam ledwo co wyszedł z choroby. Kiedy miał jeszcze te kilka dni wolnego, aby dojść do siebie i wrócić do dzieciaków.

16:00
  Smartwatch na nadgarstku Erena wibruje w pełnej godzinie, kiedy opony zagnieżdżają się w trasie ulicy. Równo szesnasta. Nie potrafi powstrzymać uśmiechu, który wywołany tą punktualnością zalega w kącikach ust, ciągnąc je nieco wyżej ku błyszczącemu spojrzeniu, kładając wargi w subtelny łuk. Przez ten krótki moment, kiedy jeszcze nie pada między nimi żadne słowo, chociaż są tak blisko siebie, ciepło rozkłada się na ramionach mężczyzny, wspomnieniem każdej drobnej wiadomości, każdej kartki papieru wypełnionej schludnym pismem, jaką obracał w palcach po tysiąckroć, będąc przybitym do szpitalnego łóżka. Osiem lat...



Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] OF4f0nV
Murōka Eren

Ivar Hansen, Kurō Satō and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.

Ivar Hansen

10.05.23 23:43
28/03/2037
godzina 10:37
Kotwica w mieszkaniu

   Ciało — w ostatnim czasie stało się jeszcze bardziej ociężałe niż dotychczas. Nieprzydatne. Wiedział, że to miało się wkrótce zmienić. To był ten dzień i ten czas, gdzie podniesie się jak feniks z popiołu i zacznie żyć na nowo. Powoli zacznie stąpać kroki ku ścieżce życia, uciekając przed ciemnością, która na kilka miesięcy zawładnęła jego ciałem oraz umysłem. Wspomnieniami, wlewając w nie posmak goryczy i smutku. Zabierając wszelakie siły do życia, nabywając go nowych lęków i stresu. To już koniec, powiadał sobie, koniec trwania w tej pieprzonej, pokutującej mantrze, która odbierała mu wszelakie chęci do życia. To co stało się w grudniu już nie wróci, więc teraz jedynie co może to zaleczyć rany nowymi, przyjemnymi wspomnieniami.
   Mimo że dalej nie wyszedł z łóżka, wiedział, że miał jeszcze sporo czasu przed tym spotkaniem. Rutyna, do której przywykł od kilku miesięcy, dzisiejszego popołudnia miała zmienić się o całe 180 stopni. Wstawał późno, nieregularnie i tkwił w mieszkaniu z samym sobą od bardzo dawna, odizolowany od świata, w którym powinien żyć z całą resztą populacji. Do czasu aż drzwi od zawiasu nie zostały wywarzone za sprawą kobiety, silnej i w jakiś sposób przerażającej. Bliskiej, kochanej wręcz tym, że przez cały ten czas martwiła się o niego na swój chory sposób. Żeby kilka dni później dostać nieoczekiwaną wiadomość, niespodziewaną wręcz, która zabiera nie tylko słowa, ale i oddech. Tyle lat tego chciał, przez tyle lat rozmawiał z nim oraz utrzymywał kontakt. Z jedną z niewielu osób, gdy wyjechał z Fukkatsu, zostawiając za sobą najważniejszych mu ludzi. Ludzi, którzy zmienili się i nie są już tacy sami. Tu wiedział, że jedynie co się zmieniło to czas. W końcu widział jak Eren dorastał; to, w jaki sposób zmieniał mu się humor lub priorytety. Gdy coraz rzadziej rozmawiał z nastolatkiem, a młodym dorosłym, który zaczynał wchodzić w paszczę lwa otaczającej ich rzeczywistości.  

Ivar

Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] PLxSoLa

28/03/2037 11:11
Dzień dobry śpiochu Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] 98588f16-ae0c-4c76-b1a9-5bf531daa8aa Zjadłeś już śniadanie czy nadal śpisz?

Haha, 11:11! Ktoś o Tobie teraz myśli, hahah Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] Image?url=https%3A%2F%2Fcdn.discordapp.com%2Femojis%2F825213451369840650



28/03/2037
godzina 13:08
Droga ku drzwiom

   Wstał, ponieważ pierwszy raz od bardzo dawna miał motywację, by to zrobić. Mozolnymi ruchami, bo przecież nie szybkimi. Zaczął walczyć ze stertą ubrań, która przez cały ten czas nagromadziła się na jego kanapie w salonie. Do tego stopnia, że nie było miejsca na to, by móc porządnie tu usiąść. Jego piękne mieszkanie, wspaniały apartamentowiec, który wynajmował, stał się pobojowiskiem z krwi i kości. Nie miał siły na to, by ktokolwiek przekraczał próg jedynego schronu Ivara, więc przez cały ten czas nie odważył się zadzwonić po sprzątaczkę, by pomogła mu w ogarnięciu tego syfu. Dlatego walczył z kupą ubrań, przedzierając się przez ich stertę w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby się nadać na ich pierwsze spotkanie. Stresował się, cholernie stresował się tym wyjściem, dlatego wszystko musiało być doskonałe. On musiał wypaść dobrze, takiego jak go widział przez te całe osiem lat.
To było osiem lat...
   Udał się do łazienki, gdy dał radę skompletować ubiór — według niego — idealny. Do wanny zaczął napuszczać gorącej wody z płynem do kąpieli oraz z solą morską, by na dobry początek dnia wziąć długą, odprężającą kąpiel. Musiał uspokoić się i przede wszystkim przygotować do wyjścia z domu. Pierwszy raz od bardzo dawna nie wychodził ze względu wyłącznie na pracę. To było ekscytujące. Ekscytujące, a jednocześnie przerażające, że przez tyle miesięcy odizolował się od całego świata, zostawiając wszelakie znajomości bez odzewu. Żadnych wiadomości, rozmów przez telefon. Z wyjątkiem jednego. Jego po prostu nie umiał zostawić bez słowa. Mimo że dzieliła ich różnica wieku, rozmowy z nim napawały go siłą. Może dzięki niemu, a może dzięki Akicie dziś jest w stanie zdecydować się o wyjściu stąd, przełykając gulę ciążącego stresu, która pozytywnie nakręcała go do wyboru ulubionych ubrań. Złapał się na tym, że zaczął nucić pod nosem, czego w zasadzie dawno nie robił. Dostrzegł też uśmiech w lustrze, gdy wyszedł z letniej wody, który wcześniej nie potrafił pojawić się na twarzy mężczyzny.
Było dobrze, naprawdę dobrze.
W końcu to był ten moment, ta chwila.
Przekręcenie klucza, przekroczenie progu mieszkania.
A teraz na dół, prosto do ukochanego pojazdu, z którym przeżył tak wiele.
Wiele wspomnień.
Tak jak teraz.   

28/03/2037
godzina 15:42
Droga do Sāwy

Ivar

Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] PLxSoLa


28/03/2037 15:33
Jasne, złapię Cię tam Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] 3868456f-fada-49d2-85f5-84996e076124

Nie zamierzam bąblu. Czekaj tam grzecznie na mnie. Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] 6192b0cf-e152-4e28-9fad-0d14e104d3ca




   Udało mu się zjechać windą na sam dół, na ustach utrzymując uśmiech marzyciela, ginąc w swoich myślach. Zjechał prosto do strzeżonego, prywatnego parkingu, by stamtąd wybudzić Wingera. Motocykl ten przeżył z nim wiele szalonych przygód, objechał połowę świata, który zwiedzał przez te wszystkie lata. Trzymał się bardzo dobrze i nie wyobrażał sobie dożyć jego starości, po prostu kochał skurwiela całym swoim roztrzaskanym sercem. Cieszył się więc, że i tym razem towarzyszył mu w kolejnej ważnej chwili. Spotkanie te było dla niego bardzo ważne — nigdy nie czuł się tak jak dziś; przytłaczająco pozytywnej presji, którą jednocześnie chciał, a najchętniej zostawiłby ją tu i uciekł. Odważył się jednak nie uciekać, dlatego w stroju motocyklisty wskoczył na swój motor i odpalając silnik, wjechał na trasę prosto do miejsca, w którym zostało ustalone ich spotkanie. Ciche i z daleka od miasta. Od ludzi. Po prostu perfekcyjne.
   Szum silników, jak i powiew wiatru sprawiał, że żył. Mimo to, lekka niepewność wkradła się do wnętrza jego serca. Strach potrafił szybko zalać jego ciało, mimo to brnął przed siebie, nie wycofując się z podjętej decyzji. Nie mógł tego sobie zrobić. Wiedział, że żałowałby tego. Dlatego swoje myśli zaczęły skupiać się na chłopaku — na ich spotkaniu. Jakie ono będzie? Czy tak samo stresował się, co Ivar? Wyobrażał go sobie jak promieniuje gdy tylko go zobaczy. Zupełnie jak barwa głosu Erena kiedy opowiadał mu o różnorakich przygodach albo po prostu o głupotach. Śmiali się razem, wymieniając parsknięciami czy cichym chichotem. Kiedy tam dotrze chciałby aby było tak samo. Bał się tego, że nie będzie, że niezręczność zaleje go całkowicie i wszystko przyjdzie z ogromnym trudem.
Ale przecież tak nie mogło być, racja?
   W rozmyślaniach i zadumie czas minął mu błyskawicznie. Nie wiedział kiedy dojechał na miejsce, a gdy zorientował się, że jest bliżej niż dalej Sāwy, upewnił się, że dojechał o czasie. Całe szczęście tej kwestii nie zawalił. Zaparkował nieopodal przystanku autobusowego, nie orientując się jeszcze, że człowiek, z którym rozmawiał całe długie osiem lat siedział na ławce niedaleko niego. Że to właśnie sekundy dzielą go od tego, by zobaczyć go na żywo. Dowiedzieć się jak panie i ile tak naprawdę ma wzrostu. Zdjął kask z głowy, roztrzepując lekko kręcone włosy dłonią. Dwa głębokie oddechy.
Tylko spokojnie, przecież chcesz tego.

16:00
   Wstał z motoru, a gdy czysto przypadkiem stanął naprzeciw ławki, na której siedział On, w pierwszej chwili uśmiechnął się do niego, wzrokiem kradnąc drobny uśmiech chłopaka, który z tak bliska zdołał dotrzeć. Również mimowolny gest od razu mógł zostać dostrzeżony przez zielono-piwne spojrzenie ciekawskich oczu. Zastanawiał się, czy w tym momencie pomyślał; Czy to on? Zaśmiał się do siebie pod nosem na to, trochę nerwowo, a trochę z ulgą, gdy odwrócił się na moment, by móc schować kask do zamontowanego bagażnika w pojeździe.
To już ten moment, ta chwila. Doczekał się. W końcu doczekał się tego i nie czuł z tego powodu zażenowania.
   Odwrócił się, poruszając noga, by po paru większych krokach ukrócić ich cierpienia, by w końcu po tylu latach móc się z nim realnie przywitać. Nie sądził, że ta znajomość tyle przetrwa i to wyłącznie na odległość. Wiadomości, listy, rozmowy do późnej nocy. To wszystko powodowało, że teraz miłe uczucie rozlało się po Ivara klatce piersiowej, odsuwając wszelakie negatywne myśli na bok. Nie musiały one istnieć, nie w jego obecności. Nie dziś.
   Wyciągnął ku niego dłoń, która wciąż była w skórzanej rękawiczce. Nie czekał na pozwolenie, ani na słowa. Po prostu chwycił go za dłoń, by stanowczo pociągnąć go ku sobie prosto w przyjacielskie ramiona. Musiał, zwyczajnie musiał go wyściskać z całych swoich sił, mimo że na Hansena twarzy było dostrzegalne zmęczenie.
   — Cholero, dobrze Cię w końcu zobaczyć — rzucił w jawnej radości, która płynęła prosto z klatki piersiowej, przez cały ten czas ściskając silnie ramionami, nie mając ochoty wypuścić młodzieńca.

Nareszcie.
Wreszcie doczekał się tej chwili.

@MURŌKA EREN
Ivar Hansen

Fukai Ichigo, Morrigan Sherwood and Murōka Eren szaleją za tym postem.

Murōka Eren

11.05.23 3:27
Ivar?
    — Ivar! — Ucieka spomiędzy warg, kiedy ciało unosi się z ławki w dynamicznym szarpnięciu. Powieki odsłaniają przymrużone wcześniej spojrzenie energicznie, gdy korpus nabiera w krótkiej chwili niewielkiego impetu. Nie ma między nimi gwałtowności, więc nie myśli nawet o tym, aby w jakikolwiek sposób stawiać opór; musiałby być skończonym kretynem, gdyby zaparł się teraz i szarpał jak osioł na linie. Po drugie, typ był od niego szerszy, zdecydowanie silniejszy... ale przede wszystkim szerszy w barach. Co miałby zrobić? Ugryźć go? Dziabnąć w ucho i kopnąć w piszczel jak rozsierdzona dziesięciolatka? Zacząć gwizdać i krzyczeć „stranger danger", jakby na środku wiochy miałoby to cokolwiek dać? Ciepło. Nie. Nie wyszarpałby się, nie z własnej woli. Nabierając krótki oddech, kiedy tors zapiera się na drugim ciele, wyłapuje subtelną nutę wanilii, jaka nieśmiało odrywa się od skóry. Ivar. Z perlistym śmiechem, który od razu uwalnia się z klatki piersiowej, gdy czuje, ramiona Hansena zakleszczające się na nim, obie przeguby owija więc wokół korpusu mężczyzny, dłonie płasko sadowiąc na jego plecach, w łagodnym ruchu paliczków badając fakturę materiału. Śmieje się, bo jest mu dobrze, bo entuzjastyczne przywitanie rozbiło w drobny mak niepewność, która wspinała się przez żebra do przełyku, gdy skupione spojrzenie śledziło zbliżającą się sylwetkę przyjaciela. Czas w tych ostatnich minutach dłużył się cholernie i rozciągał w rozedrganiu, skracając za to poczucie ostatnich lat, które, chociaż posiadał w świadomości, gdzieś na granicy wszystkich wspomnień, ot, wyparowały. Nie miały znaczenia, chociaż były jednymi z najważniejszych. Nagle mogły się zmaterializować. W końcu każde słowo, jakie usłyszał dawniej, jakie przeczytał, jakiego był w stanie dotknąć na papierze, spłynęło na realnego człowieka, którego mógł doznawać. To dziwne wrażenie, jakby śnił, jakby odrywał się nieznacznie od rzeczywistości, bo to przecież nie jest możliwe, prawda?
    — Ciebie też  — przebija się srebrzystym głosem w rozbawieniu, kiedy unosi nieznacznie swój podbródek, aby zaprzeć go na ramieniu Ivara, wyciągając nieco mocniej w górę ramę ciała. — Ale wiesz co? Myślałem, że jesteś wyższy. Ile mówiłeś, że masz? Metrprawiedziewięćdziesiąt, czy tam dziewięćdziesiąt? Nie wiem niby gdzie. Chyba że to mnie tak wyciągnęło ostatnio. Ale wątpię, bo raczej już nie rosnę. Albo ty się na starość kurczysz. Tak czy siak. Dobrze, tak. Dobrze Cię widzieć, Ivar. Cieszę się, że tutaj jesteś — brzęczy, gasząc powoli swoje zdenerwowanie między słowami. Bo im wyższy stres i oczekiwania wobec samego siebie, zgłoski jedynie bardziej narwanym potokiem czmychały spomiędzy warg, jakby miały w sobie magiczną zdolność tuszowania niezręczności. Tej, którą przecież był, tą, którą tak wyraźnie czuł pod mostkiem.  Kluczy i kluczy ciągle, ale nie potrafi dobić do sedna własnej wypowiedzi, jak kilka lat wstecz, kiedy pierwszy raz usłyszał jego głos w głośniku telefonu. Jest pewien, bo wspomnienia już ułożone pod delikatną warstwą kurzu, że wtedy też bredził i rzucał nieskładne zdania, bo nie wiedział, jak ma się odnaleźć w nowej sytuacji, tym bardziej, kiedy jeszcze szczeniackość układała się na języku. — Jechałeś bezpiecznie? Bez nagłych ataków saren? Ten las czasami potrafi być popierdzielony. Stanie ci taka na drodze, patrzy tymi wielkimi ślepiami i nie zdążysz nawet wyhamować. Ile razy już prawie wrąbałem się w jakąś... Jakby no ja wiem, że rowerem, także, gdyby mogła, to by mnie tylko wyśmiała, ale... nieważne w sumie. Najważniejsze, że dojechałeś  — kończy wypowiedź wysmaganą na jednym oddechu, czując, że pod koniec kłuje go już w płucach; zdusza krótkie kaszlnięcie, chociaż te obija się delikatnie w klatce piersiowej. Nie chce go puszczać, ale przecież musi go lepiej zobaczyć. Musi się upewnić. Musi się mocniej zakotwiczyć. Musi zrozumieć, że to nie jest ich ostatnie spotkanie, a po prostu pierwsze; chociaż i tak każde kolejne będzie smakował w ten sam sposób. Jakby było wyjątkowe. Jedyne w swoim rodzaju. Każde inne, nie lepsze od poprzednich czy gorsze, po prostu inne.
   Eren odrywa powoli dłonie od ciała mężczyzny, jedynie na krótką chwilę, kiedy odchyla plecy delikatnie w tył, dystansując się nieznacznie, chociaż nie wykonując nawet jednego kroku poza ten uścisk, w którym ten go podtrzymuje. Opuszki wpisuje w linie szczęki Ivara, kciuki układając na miękkości policzków. Krótki impuls osadza się między brwiami, na nanosekundę ściągając je ku sobie, zaraz to wpadając w piwnozielone tęczówki iskrą zakłopotania zmieszanego z prawdziwą, czułą troską. Praca w hospicjum nauczyła go jednej z najważniejszych zdolności — niepokazywania po sobie, jak źle wygląda rozmówca; przy dzieciach, nauka bolesna, ciążąca przez pierwsze miesiące (zawsze) na sercu, ale wartościowa. Teraz jednak nie potrafi w pełni zatamować własnych reakcji, kiedy dostrzega zmęczone spojrzenie i podkrążone oczy, a w odruchu przeciąga pomału, kilkukrotnie kciukami przez gładką skórę. Czuły. Nie tylko przez to, że pracuje z dziećmi w ich terminalnym etapie choroby, ale przede wszystkim przez to... że miękki jest i wrażliwy od zawsze.
   Gdy jednak obsydian źrenic wpada w jasność błękitnego spojrzenia, kiedy mija te kilka sekund w zawieszeniu, nagle mężczyzna uświadamia sobie, że milczy. Czuje to. Tak niepodobne do niego tracić nagle słowa. Nie wydawać z siebie nawet cichych, pojedynczych dźwięków. Nie poruszać się choćby o milimetr w tę i z powrotem. Spokój... Łapie się na tym, że po prostu patrzy, że wtapia się w tarcze chłodnych tęczówek. W swoim zmieszaniu i ponownie rodzącej się na wysokości żołądka niepewności rozśmiewa się z lekkim wahaniem kładącym się na struny głosowe, mrużąc skrzące się w późnej, ciepłej poświacie mijającego dnia wejrzenie. — Przepraszam... patrz, mówię o sarnach, że bezmyślnie stoją, a ja sam się gapie jak ciele w malowane wrota — świadom nagle, o wiele zbyt świadom bliskości, która jemu nie przeszkadza, ale która przecież może być krępująca i niewygodna dla Ivara, zsuwa dłonie najpierw na jego szyję, kolejno zapierając ich smukły kształt na ramionach, zaciskając nieznacznie na linii ciała Hansena palce. Sprawdza, czy to realność, czy jedynie majak i wytwór jego wyobraźni. Ciężko mu uwierzyć, może przez to, że jeszcze jest osłabiony, a może przez to, że nie sądził, że uda im się kiedykolwiek zobaczyć; tylko trwać tak będą do samego końca, nigdy nie stając naprzeciwko siebie.



Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] OF4f0nV
Murōka Eren

Ivar Hansen ubóstwia ten post.

Ivar Hansen

11.05.23 19:35
Ivar!

   Entuzjazm, który uderzył prosto w roześmianą twarz powodował, że nie miał żadnych skrupułów przed tym, by sięgnąć jego ciała i mocno go do siebie przytulić. Całe osiem lat wyobrażał sobie tę chwilę, zastanawiając się tysiące razy jak dokładnie będzie ona wyglądała. Nawet ktoś tak wiekowy jak Ivar, któremu bliżej było do czterdziestki niż do trzydziestki, miewał problemy społeczne. Zawsze zapadał w rozmyślaniach, tworząc nieprawdopodobne schematy, by ostatecznie spełnił się jeden z przewidzianych scenariuszy, który sobie dawno temu założył. Jeden z najlepszych jakie mógł wyśnić. Dopełniający uczucie bliskości, chęć zbliżenia się i trwania w uścisku tak długo jak tylko będą chcieli.
   Pocieszające było to, że Eren nie zareagował w żaden niepotrzebny, gwałtowny sposób. Po prostu pozwolił mu na tę chwilę więzi, by w tym uścisku pokazać mu jak ważny dla niego jest. Doskonale znał to uczucie, potrafiąc nadać jemu odpowiedni kształt, a gdy w tym momencie upewnił się co do niego, dudniące serce oszalało z radości. Nawet przez chwilę nie ukuło go w żaden, nieprzyjemny sposób, ponieważ teraz nie pozwalał sobie na chaotyczne myśli, które mogą zawładnąć nad tą wyczekiwaną latami przyjemnością.
   Szkoda jednak, że nie zdecydował się na drobne ugryzienie lub przyjacielskie dziabnięcie w ucho, przez które Ivar skomentowałby dźwięcznym śmiechem i może... może tylko trochę odwdzięczając mu się w ten sam sposób. Ciepło jednak rozlało się po ich ciałach, przez co uniemożliwiało im jakąkolwiek ucieczkę. To już był koniec dla nich dwóch; zostali złapani w swoje sidła i żaden nie miał ochotę uwolnić się z nich.
   Dopiero teraz, kiedy prawdziwie wtulił się w jego ciało, a nos zniknął gdzieś w odmętach zagłębieniu jego szyi, dotarła do niego subtelna nuta przeróżnych zapachów. Jednak najbardziej uderzającym był zapach cytrusa, czyli limonki z domieszką soli morskiej. Czasami wyobrażał sobie to jak mógłby pachnieć, z jakimi perfumami się nosił oraz jakie dokładnie nuty zapachowe zostały ze sobą zmieszane. Tylko czasem wyobrażał to sobie w skrajnych sytuacjach, od których poliki zapadały w delikatny kolor czerwieni. Teraz już wiedział, że głównie to była limonka z domieszką soli morskiej. Eren. Śmiech rozbrzmiewa i u niego, otaczając jego szyję ciepłym oddechem. Muskał go delikatnie, tak jak delikatny w swej naturze bywa Ivar. Obejmował go przy ramionach, z czasem jednak dłonią uciekając także na Erena plecy, łapiąc go w pasie dużo pewniej i swobodniej, gdy chłopak nie postanowił się od niego wycofać. Przez rękawiczki nie miał możliwości wybadać faktury ubrań tak jak to robił Murōka, ale to nie było ważne. Najważniejsze, że w końcu go spotkał, mógł przy sobie poczuć i dotknąć. Nie wiedział, czy znów balansuje na granicy realności; czy to jest zaledwie wytwór jego wyobraźni. Wierzył jednak w swoje uczucia, jak i kontakt. Od perlistego śmiechu, który drgał mu w bębenkach, aż po delikatne smagnięcie dłonią na plecach, ledwo wyczuwalne przez skórzany materiał stroju. On tego nie wiedział, ale przed spotkaniem z nim niczego nie brał, pierwszy raz od dawna zapragnąwszy bycia czystym. Może właśnie dlatego wydawał się aż tak zmęczony, choć tak naprawdę nie wiedział jak przez te kilka miesięcy spostrzegali go inni, bo nie rozmawiał. Nie widywał się i nie wysyłał za dużo zdjęć.
   Śmiech ulatuje spomiędzy warg, kiedy beztrosko przysłuchuje się łagodnemu głosowi, który słyszał tak wiele razy, a jednak to dziś był on najwyraźniejszy i najbardziej dostrzegalny. Bez żadnych zakłóceń, bez szumów i szmerów. Czysty i jednolity, może trochę mniej przez przyciskającą krtań do ramienia Ivara, ale nadal. Serce zadrgało mu w emocji dużo mocniej i szybciej, co było wyczuwalne nawet i dla Erena.
   — Czy tam dziewięćdziesiąt — powtórzył po nim z drobnym chichotem, palce drugiej ręki wsuwając pod jego przeuroczą, pomarańczową czapuszkę ( tak, to będzie czapuszka ;__; przytulanko ), którą tyle razy widział na zdjęciach, by móc zmierzwić meszek na jego głowie i poczuć te przyjemne uczucie pod własnymi opuszkami.
   — Może mi je ukradłeś jak rosłeś, co? — zażartował sobie, ledwo wyczuwalnie łaskocząc go ustami, gdy wypowiadał po cichu słowa. Także podszczypał go w płatek ucha, nieopodal kolczyka, gdy delikatny dotyk chciał przenieść na kark i chwilowo tam zatrzymać swoją dłoń w rękawiczce. Dobrze, że miał rękawiczki bez palców, to przynajmniej co nieco mógł wyczuć.
   — Myślę, że to jeszcze nie jest wiek na kurczenie się — parsknął — a człowiek rozwija się do 25 roku życia, więc zawsze miałeś szansę jeszcze urosnąć te kilka centymetrów, wiesz? Albo oszukujesz z wkładami do butów, jeszcze tego nie rozgryzłem — odpowiedział w subtelnym szepcie, jak i słyszalnym uśmiechu, przymykając na chwilę oczy, by jak najdłużej chłonąć panującą między nimi czułość jaką sobie oferowali, wciąż przesiąknięta lekkim zdenerwowaniem. Choć to właśnie ona, ta czułość wypełniała je przyjemnymi uczuciami, odrzucając niepokój na dalszy plan. Cieszył się, że te emocje z niego powoli ulatują, wsłuchawszy się w słowotok chłopaka, który przecież tak bardzo uwielbiał, nawet jak słyszał w nim pewną niezręczność. Nie zawsze mówił wiele w takich sytuacjach, aczkolwiek starał się przynajmniej odnieść się do połowy tego, co zazwyczaj język mu na silna przyniosła. Tak jak teraz, gdy wypuszczał z siebie słowa, różnorakie, opowiadające tak naprawdę o tym jaki bywał na co dzień. Dlatego ta chwila była w tym wszystkim po prostu piękna.
   — Ja Ciebie też, naprawdę, Eren — powtórzył się, przytulając się do niego dużo mocniej, czując trochę jak uczucie tęsknoty zawładnęło jego instynktami. Nie miał pojęcia, że tak mocno będzie to przeżywał, że po tylu latach okaże się, że chłopak był dla niego kimś więcej niż tylko przyjacielem — Nie masz pojęcia jak bardzo — dodał z wyczuwalną nutką czegoś szczególnego w jego głosie, coś, co na pierwszy rzut oka nie było tak dobrze dostrzegalne. Ciekaw był, czy Eren będzie umiał rozpoznać, że rzucane słowa miały w sobie więcej emocji niż tak naprawdę powinny mieć.
   — Tak, żadnych saren nie było — zaśmiał się, unosząc powoli delikatnie głowę. Pierwsza próba oderwania się od niego zakończyła się fatalnie, ponieważ zamiast podnieść wzrok na niego i móc w końcu spotkać się z jego spojrzeniem, policzkiem wylądował na ramieniu — Jak wielkimi? — spytał się, a wraz z ulatującymi słowami podniósł wreszcie głowę, by nacieszyć swoje spojrzenie wyrazem jego twarzy. Żeby tak samo nabrać pewności w tym, że to nie było ich pierwsze i zarazem ostatnie spotkanie. Że dotyk, który teraz czuł, będzie dostępny zawsze. A spoczywające na nim zielono-piwne oczy będą go obserwować zawsze z tą samą ciekawością i sympatią. Że to przywiązanie nie będzie szło wyłącznie od Ivara, ale od niego także. Chciał się jedynie upewnić, że rzeczywistość, z którą się spotkał była na tyle realna, że nie musiał od niej uciekać. Wierzył, wierzył z całego serca w swoje uczucia.
   Kiedy podniósł głowę poczuł jak dłonie odrywają się od jego ciała. Brakowało mu już go, choć jeszcze nie wiedział, że wędrujące dłonie zagoszczą prosto na umęczonej twarzy Ivara. W zamian zabrał swoją rękę z karku Murōka, by i nią móc opleść wokół pasa, przyjmując na sobie przyjemne spojrzenie chłopaka. Dostrzegł iskrę troski, która zapadła w zakłopotany wzrok, jak i ściągnięte brwi na co delikatnie się uśmiechnął. A może właśnie poszerzył wargi o dłuższy uśmiech, ponieważ już samym dotyk paliczków spowodował, że na mimice Hansena wkradło się uczucie radości, mimo że wciąż było one przygaszone trwającym zmęczeniem od depresji, którą w ostatnich miesiącach przeżywał. Wchłaniał więc jego wrażliwość, którą go częstuje, zamierając w chwilowym bezruchu, gdy po prostu pozwolił tej chwili trwać. Pozwolił się zmartwić, po prostu nie chcąc od niego teraz uciekać. Złapał się na tym, że w tym czasie wsparł czoło o te jego, nie odwracając od niego miękkiego spojrzenia. Chciał zapamiętać te oczy i je sobie przyśnić kiedy dzisiejsze spotkanie dobiegnie końca, a on walnie się na twardym materacu, cały czas umysłem trwając przy tej chwili. Wyobrażając sobie to cielęce spojrzenie, którym na niego patrzył.
   Roześmiany głos wybija go lekko z tego rytmu, z karmiącego się uczucia wspomnienia, które sobie wybudował w swoim umyśle. Uśmiecha się, najszerzej jak potrafi, gdy chłopak łapie się na tym, że nieświadomie zamilkł. Ta cisza też mu się podobała wraz ze spokojem, który rozlał się w ich sercach, w ich ciałach. Już nie było zdenerwowania, co najwyżej tkwiące gdzieś na dnie niezręczność. Bo skoro teraz nie potrafili się od siebie odkleić, to jak mieli spędzić resztę dnia razem inaczej?
   — To mi nie przeszkadza. Też się na Ciebie gapię i przestać nie mogę — odpowiedział w mniejszej niezręczności, choć wciąż gdzieś tkwiącej. Nagle jednak ciepło dłoni zostaje zabrane, ale nie całkowicie, bo znowu przemierzał niepewną drogę pierw przesz szyję, by finalnie spoczął na umięśnionych ramionach Hansena. Uniósł kącik ust w trochę łobuzerskim geście, zupełnie jakby snuł jeden ze swoich chytrych planów, którymi nie chciał się podzielić. By zostało to wyłącznie niespodzianką. A wiszący nad Erenem upominek szybko zamieniał się w czyn, gdy Ivar łapiąc jedną z dłoni chłopaka, zaczął ściskać ją w czułym geście, nachylając się, by rumiany policzek ugościć ledwo smagnięciem przyschniętych warg. Budował nowe wspomnienia, bardzo delikatne i kochliwe. Czuł jak mocno serce odbijało się od klatki piersiowej, to jak emocje zalewały go po czubki palców. Nie miał pojęcia, czy młody mężczyzna czuł się tak samo; nie był w swoich gestach zbyt nachalny, więc gdy tylko zauważy wycofanie, natychmiast przestanie. Choć tak bardzo nie chciał przestać.

@MURŌKA EREN
Ivar Hansen

Murōka Eren ubóstwia ten post.

Murōka Eren

12.05.23 5:12
Sranie w banie, a nie metr dziewięćdziesiąt, proszę ja Ciebie  — rozbawiony szept od razu zapada po odpowiedzi Hansena, kiedy spojrzenie Erena mruży się subtelnie pod naporem opuszek wkradających się pod materiał okalający czaszkę. Kąciki ust, chociaż ciągle rozciągnięte w uśmiechu, teraz, w przyjemnym wrażeniu biegnącym przez krótką szczecinę na głowie, nieznacznie rozchylają się, bo dotyk, który odczuwa, jest o wiele przyjemniejszy, niż się spodziewał. Przywykł do bycia głaskanym, jakby był psem, szorstkowłosym psem myśliwskim, którego muska się po gładkim ciele za dobrze wykonaną pracę. W czułości, ale związanej z wdzięcznością tej drugiej osoby; nie bez powodu, nie bez elementu zapalnego, którym jest jego własna czułość i spolegliwa łagodność w kładzeniu się przy nodze kompana. Tutaj jednak ruch paliczków mężczyzny wkrada się samoistnie; zaciekawiony, chętny, tak bardzo bliski, chociaż odczuwany pierwszy raz. Wciągnięte chłodne jeszcze marcowe powietrze muska zaróżowione wargi Erena, ścieląc się na języku przyjemnym nalotem uniesienia, które zbiera z budującego się między nimi napięcia i atmosfery, jakie pomiędzy rozgrzanymi ramionami — nie wie, czy to przez wcześniejszy jego wzmożony ruch, czy przez uczucia — drga delikatnie, w ten zaskakująco przyjemny, elektryzujący sposób, jakby dotykał starego, kineskopowego ekranu, który nitkami statyczności osiada na opuszkach.
   Wszystko łączy się nagle w spójną całość. Dotyk, oddech, ginący w zagłębieniu szyi nos mężczyzny. Wszystko jest... takie jak powinno być.
   Dlaczego musiał tak długo na to czekać? Przez własną upartość i lęk? Czy tak po prostu miało być?
   Czy potrzebowali tego czasu, aby przygotować się na siebie i na nowe realia, w których przyjdzie im żyć?
   Czy tak się wszystko kończy i zaczyna? Podczas jednego spotkania?
   Podczas kilku jego pierwszych minut?
   Gdzieś na krawędzi niedowierzania i zachwytu nad pewnością kolejnych, przyszłych godzin?
    — Nigdy nie wiesz. Jak dużo chodzisz, to możesz się pewnie szybciej zdeptać... — Pozwala mu odpocząć na swoim barku, tak to rozumie, bo czuje przecież, jak z ciała ustępuje napięcie, że serce, to tuż naprzeciwko, odzywa się nagle mocniej. Chociaż zastanawia się w krótkim momencie, falowym, łagodnym ruchu myśli pod czaszką, czy to nie przypadkiem echo jego własnego. Bo ono również, łapiąc rytm mocniejszy, napiera na żebra z hukiem, który pompuje w szumie krew przez cały organizm. Zęby, na linii białego szkliwa, łapią dolną wargę w zakleszczeniu, zanim kolejne słowa wychylą się nieśmiało w przestrzeń. Nie zdąży się odezwać. Przełknie jedynie mocniej ślinę, w którą wplątuje się rezonujący w nim głos Hansena.
    „Nie masz pojęcia jak bardzo."
   Usta wpisują się w łagodną linię, prostą, bo skupioną na przegryzanych teraz przez rozsądek słowach.
   Dopowiadasz sobie, Eren; odpowiada sam sobie między witkami zlęknionych myśli, atakując niski głos szatyna, który tak płynnie wsiąka w słuch; kontratakując, aby bujna, czasami może zbyt bujna wyobraźnia nie odnalazła sobie pożywki w słowach, którym sam nadaje podwójnego znaczenia. Byleby samemu się nie zranić. Znów.  — Chyba mam  — wydech na granicy słyszalności, który w swojej lekkości zawiera słowa, dwa, bardzo proste, niepewne niczym pierwszy płatek śniegu, który zaraz to topnieje na rozgrzanej jeszcze późną jesienią ziemi.
    — Gigantycznymi, Ivar, jak lampy traktorów i ja wcale nie żartuję. Wychowałem się tutaj, więc wiem, jak wygląda i jedno i drugie. Prawie osiem lat już mieszkam w mieście, ale w życiu nie uda mi się wyszarpać tego wiejskiego chłopka, który ciągle we mnie siedzi. Możesz wyszarpać się z wiochy, ale wiocha nigdy nie wyszarpie się z Ciebie — chociaż poważny ton roluje się na języku, muskając sklepienie podniebienia, w oczach, na granicy czarnych źrenic, które stykają się z płynnością ciepłej barwy tęczówek ciętych smugami ciemnej zieleni, nie da się odnaleźć nawet znikomej iskry powagi.
   Kiedy gładkie czoło styka się z tym jego, rzęsy w trzepocie subtelnego niedowierzania ciągną powiekę przez krystaliczność wejrzenia, układając na nim łagodną mgłę zamyślenia. Dziwnie mu, ale nie w nieprzyjemny sposób — po prostu mięsień w torsie szarpie się żywiej, gdy ma Hansena tak blisko, tak fizycznie, tak przy krawędzi rozchylonych warg, między palcami, w oddechu, w każdym atomie istnienia i każdej komórce organizmu.
   Pocałunek. Delikatny, jedynie muśnięcie zdać by się mogło, jak skrzydełka motyla smagające taflę bladego policzka. Intuicyjnie splata własne palce z tymi, które w zaciśnięciu wiją się wokół kształtu jego dłoni, tą wolną na nowo układając na policzku mężczyzny, koniuszkami paliczków wędrując za jego ucho, na linię falujących włosów, ku nowej fakturze, miękkiej, delikatnej, która łaskocze opuszki. — Nie musisz przestawać — pewność głosu gaśnie, bo kolejne słowa, tak jak i wrażenie ust na skórze, delikatne są, zbyt kruche, aby istnieć w ich rzeczywistości i podatne na zranienie, tak łatwe w zniszczeniu, jak ledwo co kształtująca się warstwa lodu na tafli wody. Jedno zbyt pewne pchnięcie i zatraci się całkowicie, zawinie w sobie, okryje kolczastym kocem i znów osunie się w bezpieczną jamę nijakiego istnienia. Bo chociaż Eren ma w sobie gorąc tysiąca słońc, którym pragnie każdego rozdzielić, najlepiej każdego po równo, sam dla siebie ma jedynie ten okruch, ten opiłek ciepła, który mu pozostaje. Niewiele mu wystarcza, wie przecież o tym, ale też chce wierzyć, że zasługuje na więcej. Więc łasi się nieznacznie jak kot wędrujący za obłokiem ciepła, w którym może wygrzać swój grzbiet. Przylega jeszcze na moment mocniej do mężczyzny, jakby te uderzenia dobiegającego z drugiego ciała napędzały ruch jego własnego serca. Kształt palców układa wysoko na karku, ukrywając dłoń w gęstych puklach, kolistym ruchem gładząc skalp, owijając niesforne kosmyki wokół własnej skóry. Jest mu dobrze. Po prostu. Namacalnie. Prawdziwie.
      — Chodź — wymyka się z nagła, kiedy sam, dobrowolnie odrywa się od Ivara, w pewności składając szybki pocałunek na jego czole, nim pochyli ciało ku ławce, nim zarzuci plecak na barki, kątem oka zerkając na rzucony w wysoką trawę rower.  — Jakby, nie próbuj mi nawet na niego zwracać uwagi, to Sāwa, tutaj kradzieże się nie zdarzają — brzęczy w perlistym rozbawieniu, kiedy szelest kurtki układa się pod dłońmi, kiedy te ją rozpinają, bo ciepło staje się zbyt znaczące, zbyt dojmujące, zbyt szybko wędrujące ku policzkom, sadowiąc się na nich smugą rozwodnionego karmazynu, kotwicząc się pod kształtem błyszczących oczu.
      — Teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie — dłoń w rozczapierzeniu bladych palców układa się na torsie mężczyzny, kiedy skupione wejrzenie ląduje w splocie włókien chłodnych tęczówek. Są piękne...  — To ostatni moment, w którym możesz coś zostawić albo zabrać ze sobą, bo czeka Cię wycieczka krajoznawczo-sentymentalno-nostalgiczna przez całe moje dzieciństwo — zawijając dłoń w piąstkę, dwukrotnie stuka nią w splot słoneczny Hansena, zaraz to wysuwając wskazujący palec i jego szczytem punktując wprost w jego serce.  — Jesteś mi to winien z racji, że tak długo Cię tu nie było, tak? — Uśmiech znów osiada na wargach, rozciągając je w delikatnym, ciepłym i miękkim rozbawieniu, bo gdyby mógł, pocałowałby go teraz, w tej właśnie chwili, pieczętując tym samym wszystkie swoje uczucia, wpisując je w swoje istnienie, w swoją, czy raczej już ich historię, we wspomnieniu każdego straconego miesiąca, kiedy rozdzieleni setkami kilometrów, żyli własnymi, diametralnie różnymi życiami.  — Dlatego teraz grzecznie wynagrodzisz mi to, że tyle musiałem na Ciebie czekać — palec odrywa się od sztywnego materiału kurtki, masującym ruchem lądując w miejscu na małżowinie, gdzie wcześniej poczuł delikatne skubnięcie, jakby ten fakt, dopiero teraz do niego dotarł. Nie rozumie jeszcze w pełni zachowania Ivara, bo może zbyt mocno stara się skupić na własnym, rozdzielając racjonalność od kochliwej natury, która wcześniej, chociaż wybrzmiewała w krótkich urywkach uniesienia z innymi, teraz zdawała się naturalnością.



Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] OF4f0nV
Murōka Eren

Ivar Hansen ubóstwia ten post.

Ivar Hansen

15.05.23 21:22
   Naturalny śmiech obiegł przez Erena szyję, gdy nie chciał uwierzyć w jego metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Nie było to ważne, czy mu wierzył czy nie. Ważniejszy był wydobywający się prosto z żołądka radość, którą otaczał go od pierwszych chwil ich spotkania. Ta najbardziej szczera, którą miał okazję doświadczać jedynie przez telefon lub na rozmowach video. Słysząc uśmiech w słowach, a nawet i w oddechy, kiedy zdecydował się pogłaskać z czułością, jak i z lisią ciekawością fragment jego czoła. W uroczym geście, oddając mu tą czynnością kawałek siebie. Nie chciał go w ten sposób nagradzać wdzięcznością za to, że przyszedł. Pragnął go po prostu dotknąć, pogładzić, wzajemnie wymieniając się narastającym uczuciem uniesienia w sercu, które z każdym kolejnym ruchem biło coraz mocniej i mocniej. Dudniło głośno, gdy delektował się miłym dotykiem pod opuszkami, przez co z trudnością przychodziło mu oderwanie się od tej czynności, gdy wypadało zrobić coś więcej. Wmawiał sobie, że na takie czułostki znajdą jeszcze czas, ale co jeśli nie?
   Oddech chłodnej wiosny ocuca go z płomienności swych przemyśleń, koniec końców odrywając rękę od jego głowy. Będzie jeszcze czas. Na pewno będzie. W tym momencie nie wyobrażał sobie, aby go nie było. Odnosił wrażenie, że nie tylko on był tego zdania i nie tylko Ivar pragnął trwać przy tej chwili w nieskończoność, zatracając się w delikatności zmieszanych ze sobą emocji. Zupełnie zapominając o tym, że mieli dni do przeżycia oraz własne obowiązki do zrobienia. To było coś promieniującego, uczucie, którego Hansen nie doświadczył przez całe lata.
   Bo to właśnie przez całe lata brakowało mu pasującego puzzla, z którym będzie mógł się scalić całkowicie, bez dodatkowych zmartwień i strachu, że może pójść cos nie tak. Jeszcze nie jest stuprocentowo pewny, czy to był właśnie ten puzzel, ale czuł, że uczucie te, tak spokojne i opanowane mógł przekazać wyłącznie Erenowi. Wiedział, że parę lat wcześniej nie byłby gotowy na to połączenie. Uciekł by, jak uciekł przed wieloma uczuciami w chamski sposób zamykając pewne rozdziały, zostawiając je wiecznie niedokończonymi. Może na chwilę ukuło go, że kazał czekać mu tak długo. I sobie, nasyłając na siebie nieuzasadnioną pokutę, unikając ciepła, którego podświadomie potrzebował jak oddychania. Jednak niczego nie żałował. Właśnie to w taki sposób miało wyglądać. Musiał dorosnąć, mimo dorosłości, z którą od wielu lat trwał. Zregenerować się i zacząć wszystko od początku. Z lepszym startem. Znacznie lepszym.
   — To dobrzebo dzięki temu wiem, co czujesz Ty; dopowiada sobie w myślach, szeptem ugłaskując jego wyobraźnię, uśmiechając się szeroko do siebie. To dobrze, Eren, bardzo dobrze.
   Kolejna fala śmiechu wydobywa się z ust Ivara, gdy słyszy o tych wszystkich sarnach i traktorach, a przede wszystkim o nim, gdy zaczął o sobie bardziej opowiadać. Co prawda wiedział, że pochodził stąd, zdążył mu wiele opowiedzieć przez te 8 lat. Miał jednak wrażenie jakby słowa te, historię znajomą i dokładnie zapamiętaną, słyszał na nowo. To było ciekawe przeżycie, bo teraz, gdy wreszcie zobaczył się z nim, wszystkie jego opowieści chciał usłyszeć raz jeszcze, by doświadczać jego ekspresji tu na miejscu.
   — A musisz go wyszarpywać? Ja bardzo lubię tego wiejskiego chłopka, który w Tobie siedzi — odpowiedział, głaszcząc go po karku, gdy dłoń swobodnie tam wylądowała i choć słowa brzmiały na poważne, to brzmienie te nie było w żaden sposób przekonujące. Bo ta bliskość zakłóciła u nich jakąkolwiek powagę. Wpatrzony w jego oczy jak w obrazek, odczuwa wszystko zbyt mocno, aż za bardzo intensywnie. Jest tak blisko i może go mieć i nie mieć zarazem. I wargi, oh te smukłe, uśmiechające się wargi. Tak niewiele dzieli ich, by przekonać się o prawdziwości własnych uczuć. Jednak Ivar nie miał w sobie dość odwagi, by po kilku minutach widzenia uderzyć go intensywnością swoich pragnień. Dlatego ucieka się do krótkiego pocałunku, ledwo muśnięcia w policzek, by pozostawić po sobie pewien niedosyt, krótką tęsknotę. Żeby ich serca zabiły nieco mocniej, a może i dużo mocniej niż w chwili obecnej.
I właśnie wtedy padają te 3 magiczne słowa.
   Nie musisz przestawać stało się jawnym zaproszeniem. Akceptacją gromadzącego się uczucia, które karmiło się ulotną chwilą przyjemności. Nie wiedział, czy radość swojego uśmiechu mógł przekazać mocniej, gdy od ucha do ucha wargi szczerzyły się bez opamiętania, nie mogąc zapanować nad gromadzącym się szczęściem. Nie musiał przestawać. Nie musiał. Jednak nawet pewność jego głosu nie przekroczyła bariery, tak bardzo cienkiej i kruchej. Był cierpliwy. Czekał osiem lat, może poczekać trochę dłużej. Mimo to nie chciał bagatelizować jego prośby, tak subtelnej i stanowczej, sprawiająca, że na plecach dreszcz elektryzujący dał się we znaki. Po prostu nie mógł zostawić go wyłącznie z tym.
   — Nie muszę? — spytał się mrukliwie, lekko zadziornie, kokietując Erena pewność siebie, którą mu zaprezentował. Wiedział, że w jakiś sposób była ona udawana, ale i tak sporo doceniał za wypowiedzenie tych słów. Prawdopodobnie właśnie to sprawiło, że zdecydował się unieść głowę trochę ponad policzek, a ujmując jego szczękę, jak również przyciągając go pewniej jeszcze bliżej siebie, zostawił mu pełen czułości i delikatność pocałunek na czole, dużo bardziej wyraźniejszy i odczuwalny niż ten na poliku. Tymi słowami nabrał większej pewności siebie do tego, co może dziś robić, a czego nie. A na pewno mógł trochę go kokietować.
   — Nie przestanę, ale wszystko w swoim czasie, słodziaku — odpowiedział z tkliwym spokojem, zaczesując mu pasmo włosów za ucho, których w rzeczywistości nie miał. Chciał ten ostatni raz przekazać mu łagodność swojego dotyku, spojrzeć w jego wejrzenie, karmiąc się tym przepięknie świecącymi się oczętami. Nie chciał na niego naciskać. Domyślał się jak wrażliwy jest, a ostatnie co chciałby mu dać to nachalność. Niech otwiera się przy nim powoli i w swoim tempie. Ivar nie zamierzał już nigdzie więcej uciekać. Przynajmniej nie sam.
   — Idę — odpowiedział ze słyszalną ciężkością, ale nie dlatego, że muszą iść. Momentalnie mu go zabrakło, szczególnie jak odwzajemnił jego pocałunek na czole, króciutki i bardzo uroczy, ale odwzajemnił. Ivar jednak nie stracił przy tym głowy i gdy tylko mężczyzna bierze co mu jest potrzebne, przybliża się do niego na moment, dłuższy lub krótszy, zarzucając mu swoją rękę przez ramię. Tym samym kradnie jego czapusię, nakładając ją na swoją głowę. Trochę mu zjechała, ale krótkim pstryknięciem w nią palców przywraca sobie widoczność świata, szczerze uśmiechając się do Erena. Czy zechce mu ją odebrać czy zostawi mu na czas spotkania?
   — Ależ nawet nie śmiem. Rower to rower, póki można jeździć, jest użyteczny — odpowiedział pewnie, przytakując na własne słowa głową. Dostrzegając również wypchany plecak, zamruczał coś do siebie pod nosem — Ja w sumie nie pomyślałem, aby coś ze sobą zabrać, nawet wody — przyznał się szczerze — To pewnie przez to, że przebierałem się na ostatnią chwilę — śmieje się łagodnie, gdy zaczyna mu opowiadać o swoim wyjściu — Wybrałem strój - według mnie - idealny na to spotkanie, a potem uświadomiłem sobie: halo, Ivar, jedziesz motocyklem, lubisz szybką jazdę, musisz na tyłek wciągnąć kombinezon — przyznał, modyfikując nieznacznie barwę swojego głosu na potrzeby humorystyczne.
   — Słucham, słucham. Ciebie zawsze słucham uważnie — frywolny uśmiech wkradła się na wargi, by po chwili na twarzy pojawiła się udawana powaga. Ona jednak znika, gdy na torsie pojawiła się jego dłoń. Serce bije, mocno i nagle, a do głowy uderza go nieokreślony gorąc. Cholera. Czy on teraz poczuje to konkretne bicie? Myśli stara się zgubić, gubiąc się w niecodziennych oczach mężczyzny.
   — Skoro mówisz, że o kradzież tu trudno to zostawiam moje maleństwo — przyznaje, kiwając głową w stronę sportowego motoru, dziecka, które przewiozło go niezliczoną ilość kilometrów. Uważnie jednak wsłuchuje się w resztę słów, nie przerywając mu żadnym humorystycznym wcięciem. Jedynie uśmiechał się, tak łagodnie i kojąco, z niepowtarzalnym skupieniem obserwując erenowe oczy. Zaśmiał się pod nosem, gdy dostał z pięści w splot słoneczny. Uniósł bezbronnie dłonie do góry, kiedy tak twardo stawiał swoje warunki ich wycieczki. Palec, które przebiło jego serce było pięknym uzupełnieniem całej tej sytuacji. Marzył o tej chwili bardzo długo i nie sądził, że będzie dużo lepsza od marzeń, które krążyły wokół jego głowy.
   — No oczywiście, za kogo mnie masz — odpowiedział rozbawiony, ale z wyczuwalną, żartobliwą urazą, jakby Eren twierdził, że Ivar tego wszystkiego nie chciał. Gówno prawda. Chciał z całego serca, nie mógł doczekać się, że zobaczy obrany przez niego szlak i zacznie opowiadać mu o swoim dzieciństwie. Widać to było zresztą po Ivara twarzy. Na niej wszystko było widać.
   — To co, od której strony zaczynamy z tą krajoznawczo-sentymentalno-nostalgiczną wycieczkę przez całe Twoje dzieciństwo? — spytał się, subtelnie unosząc brew do góry. Także jedną dłonią ostrożnie sięgnął ku jego ręce w delikatnym uśmiechu, oplatając ich palce razem, nie wyobrażając sobie tego, aby mieli w inny sposób przechodzić przez Sawę. Czy Eren będzie chciał w ten sposób spędzić ten czas? Odrzuci go, bo zbyt gwałtownie przekracza pewne granice, a może właśnie tego podświadomie pragnął?
   — To gdzie idziemy? — spytał się łagodnie, kiwając głową na to, by zaczęli już iść, będąc ze sobą złączeni w miłym uczuciu złączonych bliskością dłoni.

@MURŌKA EREN
Ivar Hansen

Murōka Eren ubóstwia ten post.

Murōka Eren

18.05.23 1:37
Przyjemne ciarki, bo to one z nagła przebiegają przez fakturę skóry, kiedy usta Ivara rozciągają się w uśmiechu, swoją miękkością przylegając do ciepła szyi, zdają się uczuciem subtelnej ekscytacji osiadać między smugami myśli, tych układających się coraz to łagodniej pod sklepieniem czaszki. Spokój — przychodzi jako następstwo bliskości — upragnionej i wyczekiwanej latami. Tej, której potrzebował, chociaż nie zdając sobie z tego sprawy, do tego momentu, do tej konkretnej, łaskoczącej przy każdym oddechu chwili. Zatraca się nieznacznie w dotyku, czułym i delikatnym, przymrużając spojrzenie. Chciałby się skupić, chciałby złapać nieznacznie racjonalność za nadgarstki i przytrzymać przy sobie, ale nie potrafi. Z każdą mijającą sekundą traci to sens, próba tłumaczenia sobie, że nie powinni, że może nie wypada, że przecież tylko się przyjaźnią. Głupie myślenie. Tak bardzo niepotrzebne.
  Kiedy dłoń Ivara odsuwa się od skóry, tak i oczy Erena otwierają się ponownie szerzej, jakby próbował wypatrzeć powód, znaleźć przyczynę, przez którą ciepło niknie i oddala się od niego. Uśmiech układa się jednak leniwie w kąciku ust, gdy tarcze piwnozielonych tęczówek przesuwają się przez twarz mężczyzny, mięknąc. Czuje, że topnieje pod jego dłońmi, zmienia się i jeszcze mocniej wsiąka w swoją rozhukaną emocjonalność; akceptując ją taką, jaką jest, bo przecież Hansen daje mu to poczucie, że taki powinien pozostać, bez zmian, bez poprawek. — Niech zostanie, jeżeli aż tak mocno na to nalegasz — odpowiada swobodnie, opuszczonym o oktawę głosem, w którym pobrzmiewa delikatność wpisanego już na stałe w osobowość mężczyzny uśmiechu, pochylając nieznacznie czoło do przodu, aby paliczki Ivara swobodniej mogły wędrować przez kark, kiedy rozpoczynają po nim swoją wędrówkę. Działa odruchami, jakby czułość Hansena od zawsze błądziła po jego ciele. Jakby spotkali się już wcześniej. Jedyne co nasuwa się na myśl, to przeznaczenie, ale boi się jakkolwiek nazwać swoje uczucia i sposobność ich spotkania, bo kiedy tylko coś określa, to zaczyna mu to umykać i wyparowywać. Boi się gdzieś w głębi, że tak będzie i tym razem, że spłoszy rodzące się odczucia — nawet nie własne, a Ivara — jak gdyby ten miał wyczuć, że pragnie się Eren ich złapać, pochwycić je między palce i zatrzymać dla siebie, wyłącznie dla siebie, nazywając mężczyznę „swoim”. Znów — głupota, ale drgająca na lini lęku i impulsywności niepewności.
   Serce przystaje na czas, w którym rozbrzmieć powinny dwa uderzenia. Gorąc zalewa głowę, osadzając się rozmytym karminem pod oczami, muskając policzki. Szum w uszach narasta, kiedy mięsień osadzony w klatce żeber ponownie rusza, o wiele mocniej, o wiele silniej, nabierając rozpędu. Ten uśmiech. Zadziorność, której jest nagle świadkiem, którą może obserwować z tak bliska, bo jest przecież jej powodem. Paliczki na krótki moment nieco mocniej w drganiu zaplątują się między kosmykami, ale spłoszony reakcją własnego ciała, odpuszcza, bojąc się, że Hansen złapie go na ekscytacji. Gorąc w nagłej suchości ust zsuwa się przez krtań, lądując na środku torsu, zaraz to gryząc w mrowieniu miednicę. Kurwa...; osiada jeszcze tępo w głowie Erena, kiedy szczękę okalają palce szatyna i ciało mocniej przylega do tego drugiego. — W sensie... bo mówiłeś o patrzeniu... ja mówiłem, że patrzę.... chodzi mi o to, że możesz, ale... — traci słowa, rozsypują się na języku jak domek kart zdmuchnięty jednym rozgrzanym oddechem.   — Bo nie musisz przestawać patrzeć, to by było głupie, wiesz... nie da się nie patrzeć, jak się z kimś widzisz, no bo się "widzisz z kimś" dosłownie, ale generalnie, tak ogólnie nie musisz też jakby się ograniczać, jak to źle brzmi... — Obsydian rozszerzonych źrenic przeskakuje między jedną, to drugą chłodną tęczówką, gdy te należące do Erena zachodzą wodnistą mgłą, a sam karmi uderzenie podniecenia muśnięciem za małżowiną ucha. — Jakby wiadomo. Nie wiadomo... nie wiesz pewnie, co bredzę, bo ja też nie wiem już sam. To jest tylko i wyłącznie Twoja wina, przystojny skurczybyku — chowa się za rozbawieniem, które w głosie drga, złamane jest krótkim odkaszlnięciem i spuszczeniem wzroku, jego ucieczką w bok, w kierunku drogi, przez całą jej długość, w cholerę daleko pod sam horyzont. Oddech. Głębszy, prostujący plecy.
  Rozumie i nie rozumie zarazem. Ciało jest ciałem, reaguje tak, jak powinno — biegnie za bodźcem, za tym, czego pragnie, za tym, czego potrzebuje. Wszystkie emocje zazębiają się teraz ze sobą, stają się klarowne i proste, liżąc core człowieczeństwa, chociaż osnute czymś, w czym Murōka chce się zanurzyć, dać się temu pochłonąć, ale przytrzymuje jeszcze ów reakcje na krótkiej smyczy. "Nie wolno"; rzuca w myśli sam do siebie jak do psa. Tak się trochę też czuje.
   — Wybiegi całego świata stoją teraz przed Tobą otworem, w tym stroju masz pewną karierę u największych projektantów. Może czas się przebranżowić — odzyskuje stabilność, kiedy przez krótko ścięte włosy przebija się chłód powietrza, kiedy osiada na wypieki, gasząc je nieznacznie, aby w pewniejszym ruchu poprowadzić dłonie do czapki i poprawić ją jeszcze raz, mocniej osadzając na falowanych włosach. Te kilka kosmyków, które materiał dociska do czoła mężczyzny, odgarnia delikatnym ruchem opuszek, zaraz to między kciuk i brzeg wskazującego palca łapiąc w subtelnym uszczypnięciu policzek, pozwalając sobie na puszczenie ku Ivarowi „oczka". "Skretyniałeś już to reszty"; echem niesie się w świadomości, ale zaczyna go to bawić, więc wychyla się poza strefę komfortu, bo tak jak z przyjaciółmi nie ma problemu żartować w ten sposób, nie ma problemu ich dotykać, bo za każdym ruchem kryje się jedynie wrażliwa miłość do drugiego człowieka, głęboko platoniczna; tak tutaj, tak przy Ivarze, nie jest ona już możliwa. Przeradza się w coś innego, o wiele bardziej intensywnego.
   — Proszę się niczym nie przejmować, Panie Ivarze, przygotowałem się na taką możliwość. Przewidziałem dwie rzeczy. Otóż, że nie będziesz miał ze sobą pewnie nic oraz to, że zapewne nie jadłeś niczego dzisiaj. Nie musisz nawet potwierdzać czy zaprzeczać, bo ja doskonale czuję, że mam rację. Zdolność przekazywana w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie, tajna technika wypracowana przez szogunów, wyczuwamy, kiedy ktoś leci w kulki z wcześniejszym przygotowaniem się — śmiech rodzi się między strunami głosowymi, srebrząc się w eterze, chociaż chciałby zachować powagę, ale ta pierzchnie. — Ale zawsze możesz mi opowiedzieć, co miałeś w planach założyć. Ja nie ukrywam, że przyjechałem do rodziców trochę pozdychać i się wykurować, więc to, co zabrałem ze sobą, wręcz krzyczy, że moja szafa składa się jedynie z dresów. Ale to nie jest prawda... — przekręca nieznacznie głowę, unosząc obie dłonie w obronnym geście na wysokość piersi. — Cud, że zgarnąłem zwykłe jeansy ze sobą tak na „w razie czego".
  Materiał jest gruby — choć niedostatecznie. Bo pod dłonią panuje burza, uderzenia jak te sztormowych fal, rozchodzą się przez ciało, wdrapując się przez układ nerwowy Erena. Czuje. Stara się zrozumieć. Ponownie. Rozczytać, odnaleźć w mimice twarzy wyjaśnienie, choć jego okruch, drobną poszlakę. Przełyka ślinę, która porusza grdykę w ciężkości uciekającego oddechu. Zmieszał się, bo nie chce niczemu nadpisywać dodatkowego znaczenia. Obawa jest zbyt silna, ta, która dotyczy utraty tego momentu, ale też przyjaciela, jeżeli źle odczyta jego intencje. Gryzie się ze sobą, bo nie chce zabierać dłoni, ale przecież musi.
  Już prawie w pół kroku znajdowało się ciało, gdy między palcami pojawiają się paliczki Ivara. Okala go ponownie jego ciepło, nienachalnie choć znacząco. Jakby ten niesiony przeczuciem, że Murōka lawiruje w gromadzących się coraz to intensywniej niepewnościach, utwierdzał go, że może sobie odpuścić. Teraz, raz. Choćby tylko dzisiaj, przez kolejne kilka godzin. — Szkoła... bo ten... mam dla Ciebie drobną niespodziankę — uśmiech pojawia się wkrótce po słowach, jakby potrzebował sekundy, aby przetworzyć ilość bodźców, które napierają na umysł w gigantycznej sile. Zaciska nieco mocniej palce na dłoni, w krótkim impulsie, zanim jeszcze raz na chwilę zbliży swoje ciało ku Ivarowi, w dziecięcej wręcz radości pozostawiając na jego policzku nieśmiały pocałunek, delikatny, ledwie wyczuwalny, bo utkany z prawdziwej czułości; nadgarstek swój unosi nieco wyżej, aby kciukiem przetrzeć ucałowany fragment skóry, jakby wtłoczyć go chciał głębiej, pozostawić tam już na zawsze.  — Dobra! Ale koniec! Komu w drogę temu coś tam — płynnie odsuwa się, ruszając przed siebie, wolną dłoń moszcząc w kieszeni kurtki, kciukiem nerwowo przecierając brzeg każdego palca po kolei.

--------
  Niespełna dziesięć minut pustą drogą zamkniętą z obu stron raz polami jeszcze brunatnymi ziemią, bo wiosna jest jeszcze zbyt wczesna, albo niewielkimi domami, zabudową raz starojapońską, aby po chwili, niczym betonowy ząb wyrósł nowoczesny kształt, tak bardzo odstający od rustykalnej natury Sawy. Rozmowa płynie, cały czas, choć głównie to Eren brzęczy i szumi. Kciuk raz po raz smaga dłoń Hansena, gładząc go po niej mimowolnie, choć nadal z niedowierzaniem, które jak ognik liże splot słoneczny.
   — Jesteśmy — przerywa w pół zdanie, aby wrzucić zapowiedź kolejnego etapu ich spotkania, prawą dłonią wskazując niewielki, dwupiętrowy budynek, wąski, mizerny zdać by się mogło. Sawa jest i była niewielka, więc i ilość uczniów zawsze nieznaczna, rzadko wypełniająca wszystkie siedziska sal.
  Odrywa dłoń od tej należącej do Hansena, wyplątując się spomiędzy jego palców od niechcenia. Sięga do kieszeni, w jej szmerze wyciągając pęk kluczy. Najpierw żeliwna brama przed dziedzińcem. Popycha ją po przekręceniu masywnego klucza w zamku, pozwalając uśmiechowi wsunąć się na wargi, kiedy ta skrzypi i jęczy w żeliwnej barwie.  — Rodzinne znajomości — wyrywa się z odpowiedzią na pytanie, które przecież nie padło, ale woli sprostować zawczasu, zanim kolejny klucz wsunie do drzwi na tyłach budynku, tych, które prowadzą na salę gimnastyczną. Śmieje się, oczywiście, że się śmieje, lekko kręcąc głową. Pamięta jak przez mgłę, bo ciągle tłuką mu wspomnienia emocje, że wspominał Ivarowi o swojej matce, która była nauczycielką; ale nie wie, czy było to tylko w przelocie, gdzieś wrzucone między wersy, więc mężczyzna mógł stracić tę informację w odmętach innych myśli już lata temu.
  Głuchota pustej sali przerwana jest skrzypnięciem drzwi, które mężczyzna zaklucza za nimi. Cisza. Zdać by się mogło gwałtowna, choć naturalna uśpionemu po całym dniu wrzasków i ruchu miejscu.  — Tędy — podbródkiem nakreśla kierunek, ku schodom niewielkiej widowni, między plastikowymi krzesełkami, przez smukły przesmyk górnego rzędu. Bo na błękitnej ścianie znajduje się drabina, po którą wystarczy się wyciągnąć nieznacznie i złapać dłonią, aby spuścić niżej. I kiedy palce zakleszczają się na ostatnim okrągłym szczeblu, a ciało wypręża na palcach, kurtka, która zakręciła się pod plecak, unosi się wyżej, ciągnąc za sobą materiał koszulki. Nie czuje tego, bo ciało rozgrzane jest zbyt mocno, aby w pierwszej chwili złapać zmianę temperatury. Gładkość skóry nad linią brzegu spodni, wyżej przez kręgosłup między napiętymi mięśniami, kontrastując przy talii, która schowana pod czernią kurtki i dnem plecaka, nieśmiało perli się przez moment. Krótką chwilę. Mgnienie oka, urywek w czasie, gdy westchnienie opadających znów do ciała ramion zakrywa sylwetkę, a w odruchu, bezmyślnym, bo umysł skupiony jest na zadaniu, Eren między opuszki palców zakleszcza koszulkę, naciągając ją na poprzednie miejsce. Zgrzyt metalowej drabiny echem zawodzi między ścianami, brzęcząc w ruchu zaskakującej blokady. — Uważaj, jak będziesz wchodził... — kieruje słowa przez ramię, wspinając się ku górze, wprawnym ruchem otwierając świetlik, wsuwając się na dach budynku.
  Dokładnie wszystko zaplanował. Co do minuty, każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Sam się na to trochę dziwi, bo przecież planowanie nie należy do jego mocnych stron i zazwyczaj w połowie dziergania jakiegokolwiek konceptu, rozprasza się milion razy, zmienia tor działania, koniec końców zostając z niczym. Teraz jednak bliżej przedniej krawędzi dachu, leży rozciągnięty wcześniej koc, rzucone dwie poduszki, jakby naprędce, w pośpiechu.
   — To najwyższy budynek tutaj, nazwijmy to w centrum Sāwy, więc też najwięcej można zobaczyć — odzywa się nieco głośniej, przezornie, gdyby Ivar nadal znajdował się na początku, kilka kroków za nim. Zrzuca z ramion plecak, przeciągając się nieznacznie, bo ich linia ścierpnięta, jeszcze osłabiona niedawną chorobą. — A też lekko po osiemnastej zacznie się „złota godzina", jeden z ładniejszych momentów. W Fukkatsu wygląda zupełnie inaczej. Jest jednak gigantyczna różnica między chwilą przed zachodem, kiedy światło odbija się od szklanych budynków, albo gubi się w znowu zapalanych neonach w Karafurunie, a tym, jak tutaj łuna załamuje się między górami i wpada do środka wioski. — Skronią rzuca skinienie na zarys gór, zanim powróci spojrzeniem ku Hansenowi, biegnąc przez jego twarz, chcąc jak najwięcej wyczytać z jego mimiki, z jego spojrzenia, z mowy jego ciała. Nie wie, czy robi dobrze. Nie wie, czy powinien. Czy to już przesada? Kierował się przecież jedynie dobrymi intencjami, chcąc, aby wspomnienia z tego pierwszego spotkania na stałe wgryzły się w umysł mężczyzny, nawet jeżeli te pierwsze, mogło być tym ostatnim, czego obawiał się najmocniej, szczególnie teraz.



Feel the rush of my blood, I'm 17 again [Murōka x Hansen] OF4f0nV
Murōka Eren

Ivar Hansen ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku