02.03.2037r.
Około 21:35
Około 21:35
Przedarcie się przez Kinigami zajęło mu o wiele więcej czasu, niż by chciał. Ashi-magari skutecznie utrudniały dotarcie do bardziej cywilizowanych terenów, ale dopiero, gdy las go wypluł, do Nakashimy dotarło, co właściwie zrobił i na co się zgodził. Opierając się o jedno z drzew, żeby odpocząć po wyczerpującym marszu, wyciągnął telefon i dopiero teraz sprawdził godzinę. Było dość późno – na tyle, że najlepiej dla niego byłoby po prostu wrócić do mieszkania i pozbyć się całego wojskowego dziadostwa, które ze sobą taszczył. Z innej strony przydałoby się coś zrobić z poharataną ręką, a garnizon był w zupełnie innym kierunku…
Wystarczyła krótka wymiana wiadomości, żeby podjąć decyzję, gdzie się udać. Jednorazowe przedostanie się do centrum zamiast krążenia pomiędzy tą dzielnicą a Haiiro było mu zdecydowanie na rękę. I tak czekało go jeszcze wparadowanie do jakiegoś wieczornego autobusu z bronią i wyglądając, jakby właśnie ktoś próbował przejechać po nim kosiarką. Przynajmniej o tej porze w transporcie publicznym nie powinno być aż takiego tłoku – w końcu mieli poniedziałek. Zanim w ogóle zebrał się w drogę, najpierw rozłożył karabin i schował go w torbie, podobnie zresztą jak noktowizor. Zmęczony typ w mundurze zwracał mimo wszystko odrobinę mniej uwagi niż taki oparty o snajperkę z wyrazem twarzy, jakby chciał zeżreć komuś duszę.
Zgodnie z przewidywaniami dotarł w okolice Oshin po prawie pół godziny od wysłania wiadomości. Najpierw jednak zahaczył o mały sklepik, gdzie sprzedawczyni nie wydawała się być wyjątkowo zdziwiona na widok charakterystycznego ubioru. Kolejny plus, bo bez opóźnienia dotarł pod dwupiętrowy budynek oznaczony numerem osiemnastym. Nie dość, że ósemka występowała tu w samej numeracji bloku, to jeszcze musiał zadzwonić domofonem pod przeklęte osiem. Za każdym razem wypierał z umysłu fakt, że właśnie tą cyfrą opatrzone było mieszkanie Sugiyamy. Dłoń zaczęła mu drżeć, gdy zawiesił ją przy przycisku, wpatrując się w niewinne, okrągłe kształty ósemki. Coś ścisnęło go w środku, nie chcąc puścić przez długie sekundy. Przez chwilę nawet przeszło mu przez myśl, żeby odpuścić, ale wtedy na ziemię sprowadził go znajomy głos odzywający się przez urządzenie.
– Dopełzłem, Nobuo. – Głos mu zadrżał. Odwrócił wzrok od tej cholernej ósemki, przełknął ślinę i wziął głębszy wdech na uspokojenie. To tylko cyfra. Nie miała żadnego wpływu na jego życie. To pewnie jakiś przesąd z dzieciństwa, o którym już nie pamiętał, tak jak ludzie bali się czwórek przez ich wymowę.
Warui Shin'ya and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.
Palcami sunął właśnie po chropowatej powierzchni papieru naznaczonego mnóstwem małych, czarnych literek, równo ustawionych ciągiem w następujące po sobie linie. Paznokciem kciuka nieostrożnie zahaczył o twardą oprawę – miał przerzucić skończoną stronę, by móc zapoznać się z treścią następnego rozdziału powieści.
Wymienili zaledwie kilka wiadomości i szybko stało się jasne, że Yosuke potrzebował jedynie drobnej porady lekarskiej. I całe szczęście, że chodziło tylko o to, bo po całym tym lenistwie, które sobie zafundował tego dnia nawet nie podjąłby się żadnej poważniejszej operacji, choćby pacjent miał się wykrwawiać na jego oczach. Ale żeby mieć czyste sumienie, to może zwołałby jakichś kolegów po fachu, żeby zajęli się trudnym przypadkiem.
Niechętnie podniósł się z łóżka, zgarniając z pobliskiego krzesła jasną podkoszulkę, którą na siebie nałożył – nie wypadało schodzić po gościa półnago. Zaczął krzątać się po pokoju, wykorzystując fakt, że ma jeszcze chwilę zanim pojawi się gość. Na szybko uprzątnął jakieś pierdoły porozwalane po pokoju, choć wcale nie miał burdelu, bo zawsze utrzymywał względny porządek i ruszył do łazienki po apteczkę. Miał w niej dosłownie wszystko, jak na prawdziwego medyka przystało. Była ogromną, materiałową torbą z mocno przyszytym uchwytem. Wyglądała na wypchaną medykamentami po brzegi, prawdopodobnie ciężko było nawet ją otworzyć. Ale przynajmniej niczego w niej nie brakowało, tego mógł być pewny.
Ciszę przeszył dźwięk domofonu – krótki, brutalny. Nobuo zerwał się od razu. Wsunął bose stopy w swoje ulubione kapcie i był gotowy by ruszyć.
— Czekaj, już idę — wychrypiał przez domofon. Głos miał drażniący, jakby dawno żaden z płynów nie spłynął po jego gardle. Zanim odłożył słuchawkę, palcem przytrzymał chwilę przycisk otwierający drzwi, żeby Yosuke nie musiał czekać przed wejściem do budynku. Zaraz po tym otworzył drzwi, nie zamykając ich nawet na klucz. Pospiesznie zszedł schodami w dół, by jak najszybciej zobaczyć się ze swoim przyszłym pacjentem.
— Wcale nie wyglądasz tak źle — zagadał, pokonując już ostatnie stopnie. Nie zadawał zbędnych pytań, bo wiedział, że na nie będzie jeszcze czas, tylko bez jakiegokolwiek uprzedzenia podszedł do niego zdecydowanie za blisko, chwytając go z boku tak, by w razie czego robić za podporę lepszą niż pobliska poręcz. Oczywiście ustawił się tak, by nie złapać go od strony poranionej ręki – już w pierwszych chwilach jego wprawne oko zdołało dostrzec i prawidłowo ocenić, która z kończyn jest poszkodowana.
W czasie pokonywania drogi na drugie piętro nic nie mówił – po prostu szedł. Otworzył drzwi do mieszkania, wszedł pierwszy i zaczekał aż Yosuke wejdzie. Dopiero po tym zamknął drzwi, zrzucając ze stóp ciepłe kapcie.
— Dasz radę sam się trochę rozebrać czy mam ci pomóc? — zapytał całkiem zwyczajnie, nawet jeśli większość osób jego zapytanie o pomoc w rozebraniu się traktowała jako tani chwyt na podryw. Żenada, bo było go stać na znacznie śmielsze teksty.
Na korytarzu panował półmrok. Pomieszczenie było skąpo oświetlone, a same źródła światła zadawały się nie świecić pełnią swojej mocy.
Bzzzzz, bzzzzz.
Przy jego pomocy kartka powolnie opadła, odsłaniając kolejne zapiski. Zmrużył oczy, by skupić się na ich sensie i znaczeniu. Już od dobrych dwudziestu minut leżał na łóżku, a jego nogi bezwładnie dyndały w powietrzu. Twarz miał pochyloną nad otwartą księgą, której wiedzę spijał z największą przyjemnością. Zwykle nie miał zbyt wiele czasu dla siebie, dlatego gdy tylko udawało mu się nareszcie zająć tylko sobą, to telefon odkładał gdzieś na bok, wyciszając go choćby na kilkadziesiąt najbliższych minut, żeby nikt nie zaburzył budowanej przez niego strefy ukojenia.Bzzzzz, bzzzzz.
Był jednak na tyle rozsądny, że nie zapominał o tym kim jest i jak ważna jest jego praca. Jasne dłonie z długimi, kościstymi palcami i jego odpowiednio pofałdowany mózg tworzyły duet, który niebezpiecznie igrał z przeznaczeniem, wydłużając linie życia licznych nieszczęśników. Dlatego ostatecznie wyciągnął rękę w stronę poduszki, pod którą leżał telefon – źródło całego zamętu, brzęczące ustrojstwo bez którego mógłby się pławić w ciszy swoich czterech ścian. Usta wykrzywiły mu się jednak w delikatnym uśmiechu, gdy na przyciemnionym wyświetlaczu pojawiło się dobrze znane mu imię.Wymienili zaledwie kilka wiadomości i szybko stało się jasne, że Yosuke potrzebował jedynie drobnej porady lekarskiej. I całe szczęście, że chodziło tylko o to, bo po całym tym lenistwie, które sobie zafundował tego dnia nawet nie podjąłby się żadnej poważniejszej operacji, choćby pacjent miał się wykrwawiać na jego oczach. Ale żeby mieć czyste sumienie, to może zwołałby jakichś kolegów po fachu, żeby zajęli się trudnym przypadkiem.
Niechętnie podniósł się z łóżka, zgarniając z pobliskiego krzesła jasną podkoszulkę, którą na siebie nałożył – nie wypadało schodzić po gościa półnago. Zaczął krzątać się po pokoju, wykorzystując fakt, że ma jeszcze chwilę zanim pojawi się gość. Na szybko uprzątnął jakieś pierdoły porozwalane po pokoju, choć wcale nie miał burdelu, bo zawsze utrzymywał względny porządek i ruszył do łazienki po apteczkę. Miał w niej dosłownie wszystko, jak na prawdziwego medyka przystało. Była ogromną, materiałową torbą z mocno przyszytym uchwytem. Wyglądała na wypchaną medykamentami po brzegi, prawdopodobnie ciężko było nawet ją otworzyć. Ale przynajmniej niczego w niej nie brakowało, tego mógł być pewny.
Ciszę przeszył dźwięk domofonu – krótki, brutalny. Nobuo zerwał się od razu. Wsunął bose stopy w swoje ulubione kapcie i był gotowy by ruszyć.
— Czekaj, już idę — wychrypiał przez domofon. Głos miał drażniący, jakby dawno żaden z płynów nie spłynął po jego gardle. Zanim odłożył słuchawkę, palcem przytrzymał chwilę przycisk otwierający drzwi, żeby Yosuke nie musiał czekać przed wejściem do budynku. Zaraz po tym otworzył drzwi, nie zamykając ich nawet na klucz. Pospiesznie zszedł schodami w dół, by jak najszybciej zobaczyć się ze swoim przyszłym pacjentem.
— Wcale nie wyglądasz tak źle — zagadał, pokonując już ostatnie stopnie. Nie zadawał zbędnych pytań, bo wiedział, że na nie będzie jeszcze czas, tylko bez jakiegokolwiek uprzedzenia podszedł do niego zdecydowanie za blisko, chwytając go z boku tak, by w razie czego robić za podporę lepszą niż pobliska poręcz. Oczywiście ustawił się tak, by nie złapać go od strony poranionej ręki – już w pierwszych chwilach jego wprawne oko zdołało dostrzec i prawidłowo ocenić, która z kończyn jest poszkodowana.
W czasie pokonywania drogi na drugie piętro nic nie mówił – po prostu szedł. Otworzył drzwi do mieszkania, wszedł pierwszy i zaczekał aż Yosuke wejdzie. Dopiero po tym zamknął drzwi, zrzucając ze stóp ciepłe kapcie.
— Dasz radę sam się trochę rozebrać czy mam ci pomóc? — zapytał całkiem zwyczajnie, nawet jeśli większość osób jego zapytanie o pomoc w rozebraniu się traktowała jako tani chwyt na podryw. Żenada, bo było go stać na znacznie śmielsze teksty.
Na korytarzu panował półmrok. Pomieszczenie było skąpo oświetlone, a same źródła światła zadawały się nie świecić pełnią swojej mocy.
Warui Shin'ya and Nakashima Yosuke szaleją za tym postem.
Nie lubił chodzić do obcych medyków, w szczególności tych spoza Tsunami. Zadawali mnóstwo pytań, na które nie chciał i często nawet nie mógł im odpowiedzieć, do tego bywali niesamowicie złośliwi i udając omsknięcie się ręki potrafili specjalnie wywołać kolejną falę bólu promieniującą z rany. Nieświadomi prawdziwych zagrożeń kretyni, którzy uważali ich jednostkę za bandę dziwaków nie wiadomo jakim cudem finansowaną przez władze. Nie potrafiliby zrozumieć prawdy.
Ufał Sugiyamie, nawet jeśli byli w dwóch różnych oddziałach. Był też wdzięczny, że mężczyzna nie kazał mu spadać do innego lekarza, do czego miał pełne prawo. W końcu nie musiał przyjmować poturbowanych żołnierzy poza godzinami swojego dyżurowania i to jeszcze w prywatnym mieszkaniu. Jak jednak sądził Nakashima, całość nie powinna potrwać dłużej niż kilka, może kilkanaście minut – co prawda na zabiegach medycznych znał się tyle, co z bycia świadkiem tych przeprowadzanych na nim, ale na podstawie przeszłych doświadczeń i faktu, że cały czas mógł stać o własnych siłach, raczej był daleki od złego stanu wymagającego ratowania życia.
– Pewnie mało brakowało, żeby było gorzej – odparł, samemu też jak na razie nie wdając się w szczegóły. To jednak nie była strefa dobra na pogawędki o ich pracy, za dużo cywili wokół, w każdej chwili ktoś mógł wyjść na korytarz i usłyszeć coś, czego słyszeć nie powinien. O siebie za bardzo się nie martwił, ale nie chciał, żeby sąsiedzi zaczęli myśleć coś dziwnego o Nobuo. Przyjął pomoc, nawet nie próbując zgrywać twardszego, niż był – pobyt w lesie wyczerpał go wystarczająco mocno, a choć „klątwa” odpuściła wraz z wydostaniem się za linię drzew, nadal był po wyjątkowo długim spacerze, z głęboką, krwawiącą raną ręki, po spotkaniu z grupą stworzeń, którym nie do końca ufał.
– Chyba sobie poradzę. Martw się raczej, żebym się tu nie wyłożył jak dywanik, bo ledwo cokolwiek widzę. – Rzucił, przymrużając nieco oczy. Ciemności połączone z jego dość nieszczęsną wadą wzroku tworzyły nieciekawą mieszankę, która mogła dokonać sabotażu na jego i tak uszczerbionym zdrowiu.
Najpierw położył na ziemi torbę z karabinem, a przykucnąwszy, zdrową ręką pociągnął za sznurowadła, żeby po chwili zsunąć buty ze stóp. Podeszwy ciężkiego, wojskowego obuwia miały jednak to do siebie, że lubiły czasem nazbierać trochę błota i drobnych kamyków, których nie chciał roznieść znajomemu na pół mieszkania. Dopiero kiedy bose stopy dotknęły chłodnej posadzki, ostrożnie zaczął zsuwać rękaw z prawego ramienia. Zasyczał mimowolnie, kiedy materiał dotknął głęboko rozciętej skóry, ale zacisnął tylko zęby i ściągnął kurtkę do końca. Zdrową rękę uwolnił pomagając sobie zębami. Zanim jednak przewiesił ją przez zgięty łokieć, wyciągnął z kieszeni butelkę z japońską whisky, którą wcisnął tam w międzyczasie. Podał ją Sugiyamie i dopiero, kiedy miał wolną dłoń, uwolnił swoją paszczę od ciężaru kurtki.
– To w ramach łapówki, żebyś mi nie urąbał łapy przy samej dupie. Albo żebyś się znieczulił zanim to zrobisz, bo będę gryzł jak spróbujesz.
Ufał Sugiyamie, nawet jeśli byli w dwóch różnych oddziałach. Był też wdzięczny, że mężczyzna nie kazał mu spadać do innego lekarza, do czego miał pełne prawo. W końcu nie musiał przyjmować poturbowanych żołnierzy poza godzinami swojego dyżurowania i to jeszcze w prywatnym mieszkaniu. Jak jednak sądził Nakashima, całość nie powinna potrwać dłużej niż kilka, może kilkanaście minut – co prawda na zabiegach medycznych znał się tyle, co z bycia świadkiem tych przeprowadzanych na nim, ale na podstawie przeszłych doświadczeń i faktu, że cały czas mógł stać o własnych siłach, raczej był daleki od złego stanu wymagającego ratowania życia.
– Pewnie mało brakowało, żeby było gorzej – odparł, samemu też jak na razie nie wdając się w szczegóły. To jednak nie była strefa dobra na pogawędki o ich pracy, za dużo cywili wokół, w każdej chwili ktoś mógł wyjść na korytarz i usłyszeć coś, czego słyszeć nie powinien. O siebie za bardzo się nie martwił, ale nie chciał, żeby sąsiedzi zaczęli myśleć coś dziwnego o Nobuo. Przyjął pomoc, nawet nie próbując zgrywać twardszego, niż był – pobyt w lesie wyczerpał go wystarczająco mocno, a choć „klątwa” odpuściła wraz z wydostaniem się za linię drzew, nadal był po wyjątkowo długim spacerze, z głęboką, krwawiącą raną ręki, po spotkaniu z grupą stworzeń, którym nie do końca ufał.
– Chyba sobie poradzę. Martw się raczej, żebym się tu nie wyłożył jak dywanik, bo ledwo cokolwiek widzę. – Rzucił, przymrużając nieco oczy. Ciemności połączone z jego dość nieszczęsną wadą wzroku tworzyły nieciekawą mieszankę, która mogła dokonać sabotażu na jego i tak uszczerbionym zdrowiu.
Najpierw położył na ziemi torbę z karabinem, a przykucnąwszy, zdrową ręką pociągnął za sznurowadła, żeby po chwili zsunąć buty ze stóp. Podeszwy ciężkiego, wojskowego obuwia miały jednak to do siebie, że lubiły czasem nazbierać trochę błota i drobnych kamyków, których nie chciał roznieść znajomemu na pół mieszkania. Dopiero kiedy bose stopy dotknęły chłodnej posadzki, ostrożnie zaczął zsuwać rękaw z prawego ramienia. Zasyczał mimowolnie, kiedy materiał dotknął głęboko rozciętej skóry, ale zacisnął tylko zęby i ściągnął kurtkę do końca. Zdrową rękę uwolnił pomagając sobie zębami. Zanim jednak przewiesił ją przez zgięty łokieć, wyciągnął z kieszeni butelkę z japońską whisky, którą wcisnął tam w międzyczasie. Podał ją Sugiyamie i dopiero, kiedy miał wolną dłoń, uwolnił swoją paszczę od ciężaru kurtki.
– To w ramach łapówki, żebyś mi nie urąbał łapy przy samej dupie. Albo żebyś się znieczulił zanim to zrobisz, bo będę gryzł jak spróbujesz.
Sugiyama Nobuo ubóstwia ten post.
„Pewnie mało brakowało, żeby było gorzej.”
Przyjrzał mu się jeszcze dokładniej z nieudawanym zaciekawieniem – wkrótce miał się dowiedzieć czy faktycznie mało brakowało żeby obrażenia były poważniejsze. Sam fakt, że Yosuke dotarł tu o własnych siłach był pocieszający, chociaż względnie dobry stan organizmu mógł mieć niewiele wspólnego ze stanem ręki strzelca. Dlatego trzeba było obejrzeć ją jak najszybciej.
Już ja to ocenię, rozbrzmiało w myślach.
Nie miał zamiaru go pytać co się stało – unikał takich pytań, nawet jeśli gdzieś głęboko w głowie ulokowana była najzwyklejsza ludzka ciekawość. Nie przywykł do przepytywania pacjentów, ale wyciągnięcie kilku drobnych informacji na temat obrażeń niekiedy było konieczne. Zawsze jednak udawało mu się to robić w taki sposób, by nie przekraczać zdrowej granicy i nie zostać nazwanym ciekawskim.
— Bardziej martwię się o swoje własne dywaniki, bo nie chcę żebyś ozdobił je wszystkie czerwonymi plamami — odparł niemalże od razu, bezczelnie kłamiąc na temat wykładzin w swoim domu. Nie były nowe, więc nie było mu ich żal. Gdyby którakolwiek z nich została zabrudzona to miałby chociaż sensowny pretekst by zarządzić jakieś odświeżenie wystroju, bo bez dodatkowego bodźca z zewnątrz nie było szans. Na co dzień nie miał do tego głowy. No i nie należał też do osób, które jakoś specjalnie przywiązywały uwagę do wszelakich zdobień – miał u siebie względny porządek, w jego mieszkaniu brakowało nowości, ale czuł się u siebie bardzo dobrze, a na tym zależało mu najbardziej. Dobre samopoczucie ponad wszystko.
— A mogłem pomóc — skomentował krótko, gdy z ust żołnierza wydostało się pierwsze syknięcie.
— I dzięki.
Sugiyama bywał niezwykle bezpośredni – bez zbędnego owijania w bawełnę przechodził do rzeczy. I choć lubił pracować w ciszy, to doskonale wiedział, że tym razem nie będzie mógł liczyć na spełnienie swej zachcianki – głównie ze względu na to, że jego ranny przyjaciel przyszedł uzbrojony w alkohol, a procenty potrafiły zmienić największego milczka w pierwszorzędnego gadułę.
Chwycił go za zdrową rękę, gdy ten pozbył się już niepotrzebnego ubrania wierzchniego i pociągnął go lekko w swoją stronę. W mieszkaniu faktycznie nie było zbyt jasno, dlatego postanowił być jego przewodnikiem. W sumie i tak powinien być nim, bo Yosuke przecież nie miał pojęcia w którą stronę iść. W międzyczasie szybko zamknął drzwi mieszkania, a później razem ze swoim pacjentem udał się do swojej sypialni, w której przy jednej ze ścian miał wyodrębniony kawałek, który śmiało mógłby nazwać swoją pracownią. Była tam kozetka, mały stolik i szafka z przeszklonymi drzwiczkami, za którymi była apteczka, mnóstwo małych buteleczek i masy medycznych różności.
Pozostawił poszkodowanego samego sobie, a następnie zwrócił się w stronę kozetki i stolika. Pstryknął palcem jasną lampę, która od razu rozświetliła potrzebną do operacji część pomieszczenia.
— Połóż rękę na kozetce — polecił, odwracając się w stronę mebla z lekarskim sprzętem. Zaczął przeczesywać półki w poszukiwaniu przyrządów do szycia i jakichś opatrunków.
Przyjrzał mu się jeszcze dokładniej z nieudawanym zaciekawieniem – wkrótce miał się dowiedzieć czy faktycznie mało brakowało żeby obrażenia były poważniejsze. Sam fakt, że Yosuke dotarł tu o własnych siłach był pocieszający, chociaż względnie dobry stan organizmu mógł mieć niewiele wspólnego ze stanem ręki strzelca. Dlatego trzeba było obejrzeć ją jak najszybciej.
Już ja to ocenię, rozbrzmiało w myślach.
Nie miał zamiaru go pytać co się stało – unikał takich pytań, nawet jeśli gdzieś głęboko w głowie ulokowana była najzwyklejsza ludzka ciekawość. Nie przywykł do przepytywania pacjentów, ale wyciągnięcie kilku drobnych informacji na temat obrażeń niekiedy było konieczne. Zawsze jednak udawało mu się to robić w taki sposób, by nie przekraczać zdrowej granicy i nie zostać nazwanym ciekawskim.
— Bardziej martwię się o swoje własne dywaniki, bo nie chcę żebyś ozdobił je wszystkie czerwonymi plamami — odparł niemalże od razu, bezczelnie kłamiąc na temat wykładzin w swoim domu. Nie były nowe, więc nie było mu ich żal. Gdyby którakolwiek z nich została zabrudzona to miałby chociaż sensowny pretekst by zarządzić jakieś odświeżenie wystroju, bo bez dodatkowego bodźca z zewnątrz nie było szans. Na co dzień nie miał do tego głowy. No i nie należał też do osób, które jakoś specjalnie przywiązywały uwagę do wszelakich zdobień – miał u siebie względny porządek, w jego mieszkaniu brakowało nowości, ale czuł się u siebie bardzo dobrze, a na tym zależało mu najbardziej. Dobre samopoczucie ponad wszystko.
— A mogłem pomóc — skomentował krótko, gdy z ust żołnierza wydostało się pierwsze syknięcie.
— I dzięki.
Sugiyama bywał niezwykle bezpośredni – bez zbędnego owijania w bawełnę przechodził do rzeczy. I choć lubił pracować w ciszy, to doskonale wiedział, że tym razem nie będzie mógł liczyć na spełnienie swej zachcianki – głównie ze względu na to, że jego ranny przyjaciel przyszedł uzbrojony w alkohol, a procenty potrafiły zmienić największego milczka w pierwszorzędnego gadułę.
Chwycił go za zdrową rękę, gdy ten pozbył się już niepotrzebnego ubrania wierzchniego i pociągnął go lekko w swoją stronę. W mieszkaniu faktycznie nie było zbyt jasno, dlatego postanowił być jego przewodnikiem. W sumie i tak powinien być nim, bo Yosuke przecież nie miał pojęcia w którą stronę iść. W międzyczasie szybko zamknął drzwi mieszkania, a później razem ze swoim pacjentem udał się do swojej sypialni, w której przy jednej ze ścian miał wyodrębniony kawałek, który śmiało mógłby nazwać swoją pracownią. Była tam kozetka, mały stolik i szafka z przeszklonymi drzwiczkami, za którymi była apteczka, mnóstwo małych buteleczek i masy medycznych różności.
Pozostawił poszkodowanego samego sobie, a następnie zwrócił się w stronę kozetki i stolika. Pstryknął palcem jasną lampę, która od razu rozświetliła potrzebną do operacji część pomieszczenia.
— Połóż rękę na kozetce — polecił, odwracając się w stronę mebla z lekarskim sprzętem. Zaczął przeczesywać półki w poszukiwaniu przyrządów do szycia i jakichś opatrunków.
maj 2038 roku