Shuryōba - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Nie 28 Maj - 22:48
First topic message reminder :

Shuryōba


Jeden z mniej popularnych barów, który swoją nieinwazyjność zawdzięcza przede wszystkim lokalizacji. Obiekt znajduje się na dachach dwóch przylegających do siebie budynków i trzeciego oddalonego od pozostałych o dystans dziesięciu metrów. Do jednej z platform prowadzi zatem wąski, metalowy, nieznający stabilności pomost łączący zdystansowane zaułkiem konstrukcje. Panorama dzielnicy wydaje się jednak odpowiednią rekompensatą dla tych, którzy odważą się wspiąć na szczyt dziesięciopiętrowych kolosów.

Shuryōba funkcjonuje już od przeszło piętnastu lat i przez ten czas zyskała charakterystyczną renomę. Sam bar ma sporo do zaoferowania - zgromadzone alkohole sięgają niższych i wyższych półek, zakres przekąsek i podstawowych dań dla lepszego wchłonięcia procentów jest również odpowiednio szeroki - a mimo tego klientela, jaka zwykła się tu gromadzić, u niektórych wywołuje niesmak, a nierzadko agresję. Nie ma wprawdzie żadnego dowodu, a niejednokrotnie sytuacje, które miały na celu potwierdzenie bądź obalenie plotek, doprowadzały co najwyżej do niejednoznacznych wyników, przez które ciężko było uznać, czy Shuryōba zasłużyło na komunikaty przekazywane z ust do uszu w formie ostrzegawczych szepnięć. Mówi się w końcu, że gdy neutralny, błękitny poblask neonu wiszącego nad głównym barem zmienia się na wściekły róż, jest to sygnał dla mniejszości orientacyjnej do podjęcia prób pokazania się gdzieś publicznie bez żadnego powodu do krępacji. Pomóc w tym miał nawet sam personel, którego obowiązkiem automatycznie stawała się protekcja przybywających gości. Wielu zgodnie twierdzi, że starczyło mignięcie jaskrawej, przypominającej truskawkową landrynkę barwy, aby wokół zaroiło się od pełnych kokieteryjnych i prowokacyjnych spojrzeń mężczyzn, których zainteresowanie rzadko osiadało na obiektach przeciwnej płci, zaś na szczupłych barkach roześmianych kobiet spoczywały wyłącznie ramiona ich rzekomych koleżanek. Na ile ma to odwzorowanie w rzeczywistości, a na ile są to paranoicznie powielane kłamstwa - ciężko stwierdzić. Nie ulega natomiast wątpliwościom, że lokal reprezentuje stosunkowo dobry poziom. Muzyka nie odznacza się skrajnością, posiłki są przyjemnie doprawione, a stoliki przecierane przez przemykające w pracowniczym chaosie kelnerki.

Haraedo

Warui Shin'ya

Pon 30 Paź - 3:16
Nie zdawał sobie sprawy, że robi problem - sobie, Hasegawie, personelowi lokalu, nieznajomemu, którego intencje odbiegały na dystans trzech przecznic od tego, co kłębiło się w przetrąconej alkoholem głowie. Racjonalne myślenie dobiły procenty, więc logika leżała gdzieś skulona, dogorywając na samej krawędzi świadomości i błagając najwyraźniej o resuscytację nim będzie za późno. Jej cichy, szemrany głosik zagłuszał mobilizujący doping rozdrażnienia.
Shin nie zastanawiał się więc nad ewentualną pomyłką, czuł jedynie ścisk pięści i wżynające się we wnętrze rąk paznokcie, mrowienie w karku, napięcie przesuwające lodowatym palcem wzdłuż kręgosłupa. Narastało w nim pragnienie, aby sprać natręta, zedrzeć mu z ust ten tępy uśmieszek, sprowadzić do poziomu podłogi, zresztą tam gdzie jego miejsce, wreszcie splunąć w centymetr od maźniętego makijażem policzka. Ta bezsensowna burda zamroczyła i zniekształciła obraz i gdyby nie pojawienie się interwencji, pewnie uległby instynktowi.
Był o krok od wymierzenia ciosu.
Przyhamował zresztą nie ze względu na samą fizyczną obecność Jiro, ale raczej na to, co od niego usłyszał. Nagły śmiech zadziałał jak implozja; wybuchła bariera szczelnie odgradzająca poczytalność od amoku, a Warui cofnął się gwałtownie, przenosząc wzrok z umalowanej twarzy na Hasegawę. Nie dowierzał w to co słyszy; jak mógłby najebać się w trzy dupy jednym drinkiem? Jak w ogóle można było założyć coś tak żałośnie niedorzecznego?
- Tam było jeszcze piwo - wtrącił równie zły, co zaskoczony, nadal targany dreszczami adrenaliny, chętny, by wznowić (a w ogóle zacząć) walkę, ale jednocześnie kompletnie ogłupiony faktem, że wszystko mu przerwano. Wydawało się, że nie pojmuje ogromu powagi. Że nie dostrzega neonowych świateł wokół, nie słyszy dudnienia muzyki, nie jest świadomy obecności gapiów ani niesłabnącej uwagi barmana. Nosiło go szalenie - widać to było po rozbieganym spojrzeniu, po zaciskanych i rozluźnianych na przemian szczękach i po dłoniach, z którymi teraz nie wiedział co zrobić, więc splótł je ciasno na klatce piersiowej na poły obrażony, na poły zrezygnowany. Nie miał zresztą powodów, aby tak się zmitygować; nie rozumiał nawet, dlaczego Jiro powstrzymał go przed pierwszym ciosem, bo choć nie znali się szczególnie dobrze, nie wydawał się przy tym ułożonym dżentelmenem.
Z drugiej strony czy ułożeni dżentelmeni nie amortyzują upadków?
Shin głośno wciągnął powietrze - z sykiem. Zamknięta postawa od razu mu się otworzyła, podobnie jak oczy, przybierające wyraz roztargnionego zszokowania. W jednej chwili Hasegawa go jeszcze ugłaskiwał, w drugiej leżał przygnieciony masą różu i zniewieściałości, wszystko w trakcie pojedynczego, półsekundowego mrugnięcia. Shin chyba próbował go jeszcze złapać, w jakiś bezsensowny, bezładny sposób, ale tylko wystawił palce i oberwał ciężarem po łapach, absolutnie nic nie wnosząc do sprawy ratunkowej.
Chciał zapytać co tu się stało, ale wszystkie słowa utknęły w gardle miękką kluchą. Nie pracował mózg w odpowiednim tempie czy rzeczywiście wszystko zdarzyło się tak prędko? Sunąc wzrokiem wzdłuż pleców smukłej, rozciągniętej na Jiro postaci, trwał na granicy - wesprzeć towarzysza czy nie robić nic? Zaczął już wychodzić z założenia, że brak reakcji sam w sobie stanowi pomoc, ale potem i tak sięgnął do ramienia nieznajomego, nie mogąc znieść myśli, że gdzieś tam, pod zwałami dwóch metrów finezyjnych podrywów, znajduje się Hasegawa.
Mieli jedynie wyjść na piwo; trochę się rozluźnić, rozerwać, zapomnieć o dyszących w kark konsekwencjach z przeszłości. Trunki rzeczywiście przyspieszyły nurt krwi, ale Shin miał wrażenie, że pierwsze skrzypce grała jednak adrenalina. W najśmielszych scenariuszach nie zakładał, że w porządnym barze natrafią na kogoś, kto nie spuści oka ze swojego celu, na nieszczęście obierając sobie za niego Jiro. Może było w tym za dużo irracjonalnych decyzji, ale szum w ciemieniu i błoga lekkość powodowana (do diaska) dwoma kolejkami alkoholu zdejmowały jakiekolwiek blokady. Warui zwarł palce tuż nad roztrzęsionym łokciem prowokatora i, zanim zdążył to przemyśleć, szarpnął go ku górze z użyciem niepotrzebnej siły. - Przestań się do niego kleić, do cholery. - Nie miał w sobie tyle słownej agresji, chociaż impulsywny wkład brutalności świadczył o ciągłym zniecierpliwieniu. - Już nawet nie umiem określić czy robisz to specjalnie, czy jesteś taką ciapą - mamrotowi towarzyszyło zmarszczenie brwi, ale bruzda na czole powiększyła się dwukrotnie, gdy dostrzegł odkopanego spod ciała Jiro. - Wyglądasz na przybitego - komentarz okraszony napiętym emocjonalnie parsknięciem padł chwilę przed tym, jak Shin obrócił się ku stojącemu w tle barmanowi, wystawiając ponad głowę palce wolnej ręki (drugą dalej asekurował zmianę pozycji dwumetrowego łamagi). Zamówił kolejkę i nawet nie zorientował się, że pracownik odczytał to nie jako trzecią turę, a jako trzy następne piwa, najwidoczniej dochodząc do wniosku, że dwóch splątanych ze sobą typów i jeden stawiający ich na nogi to naturalny, a wręcz pożądany stan rzeczy w przybytku. Efekt nieoczekiwanie zawiązanej przyjaźni i pragnienia, by umocnić stworzoną relację. Tym samym nie słyszał albo nie chciał słyszeć pretensjonalnego, bełkotliwego: tobie nawet nie trzeba łamać nosa. Sam sobie z tym świetnie poradzisz.



従順な
Warui Shin'ya

Ye Lian, Hasegawa Jirō, Satō Kisara and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Hasegawa Jirō

Nie 5 Lis - 13:32
  Nie zamierzał zostawać w towarzystwie nieznajomego dłużej niż było to konieczne, by zabrać stąd swojego psa zaczepno-obronnego. Warui najwyraźniej wczuł się w swoją rolę, bo zaczepiał obcych i trzeba go było później bronić. Wypłosz przyjął postawę wycofującego się kota, co Jiro powitał z satysfakcją. Przyzwyczaił się do faktu, że czasem wystarczała sama jego obecność, by pozbyć się z drogi innych przeszkód, niezależnie czy żywych, martwych czy tych, które wkrótce będą martwe. Chwilowa obawa, że na tego aroganckiego typa może to nie podziałać, rozwiała się w momencie, gdy ten zaczął zsuwać się z krzesła.
  Już miał skinąć głową na rudego, by przywołać go na swoje miejsce i zagonić do powrotu. Brew drgnęła mu w nerwowym tiku, gdy zirytowany zdołał zarejestrować wzrost chcącego uciec od nich gościa. Oni wszyscy poza Nanashi żarli hormony wzrostu zamiast płatków śniadaniowych czy co?
  Sekundę później Jiro stracił równowagę, nie wychwytując tego, co mogło być powodem. Nie był przecież pijany. Jeszcze. W ostatniej chwili i pod wpływem obcego ciężaru zdołał tylko przyblokować przedramieniem klatkę piersiową napastnika, by zostawić sobie choć trochę pola do manewru. Nie liczyło się asekurowanie upadku, próba sprawienia by nie przywalił głową w barową podłogę czy nie padł plecami na jakieś nieupilnowane szkło. Ważne było wyłącznie zminimalizowanie niechcianego kontaktu z kimś innym.
  Hasegawa mrugnął z zaskoczeniem ślepiami patrząc wprost na rozwalonego na nim Kou. Nie wiedział ile ten już na nim leżał, nawet gdyby to było tylko pięć sekund to i tak dla Jiro było o dziesięć za długo. Zgrzytnięcie zębami normalnie zagłuszyłaby wszechobecna muzyka, jednak z takiej odległości było ono doskonale słyszalne.
  Nie docierało do niego, że te pokraczne, roztrzęsione próby podniesienia się były faktycznie próbami, choć nieco nieudanymi i opieszałymi. W jego oczach ta łamaga po prostu nie chciała się podnieść. Wziął głęboki wdech i zrzucił z siebie intruza, odpychając go w bok. Zdołał jedynie podnieść się do siadu, gdy nagła myśl przeszyła go mocniej niż ból w plecach po uderzeniu w ziemię.
  On. Nie. Chciał. Się. Podnieść.
  – Korzystasz z okazji, jebany pedale? – warknął, ledwo cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
  Zawahał się tylko przez chwilę, choć wcale nie dlatego, że jakkolwiek było mu żal różowego wypłosza. Po prostu nie widział czy ma go szarpnąć za koszulkę czy obrożę. Obie wyglądały równie licho. W końcu jednak zdecydował się na pierwszą opcję, nie chcąc jeszcze bardziej wpaść w jego gusta, gdyby wybrał drugą.
  Pięść zacisnęła się na koszulce podstępnej glizdy, uniemożliwiając mu, jeszcze przed chwilą tak bardzo pożądaną, ucieczkę, a Jiro spacyfikował Kou niczym rozjuszony byk, uderzając łbem w nasadę jego nosa. Znieczulony przez alkohol nawet nie poczuł bólu, nie zastawiając się czy aby na pewno dobrze trafił. Nie puszczając jego koszulki, docisnął młodszego do ziemi i pochylił się nad nim.
  – Teraz kurwa odwracasz wzrok? Już nie jest aww, ale słodko?
  Uspokojenie sytuacji trochę mu nie wyszło.






Hasegawa Jirō

Warui Shin'ya, Ye Lian, Satō Kisara and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Pią 10 Lis - 23:40
Każda sekunda trwała za długo.
Czuł, jak wszystkie wnętrzności skręcają mu się w warkocz, gdy do jego uszu dotarło zgrzytnięcie, bynajmniej niepodobne do odgłosów na codzień spotykanych w barze. Niesforne serce podeszło do gardła i tam stanęło niczym zaśnione, nie pozwalając spanikowanemu Kou złapać głębszego oddechu. Zupełnie, jakby zapomniało, jak bardzo do życia potrzebuje powietrza. Głebokie poczucie duszności sprawiło, że zrobiło mu się słabo. Przy częściowej świadomości trzymała go tylko i wyłącznie walka. Walka o uniesienie rozdygotanych kończyn, które marzyły wprost by jakaś tajemnicza siła je stąd zabrała, choćby to oznaczało wyrzucenie za nie przez balkon.
I wtedy ta siła magicznie się zmaterializowała w postaci Warui. Poczuł szarpnięcie i wiążace się z nim ukłucie bólu. Syknął. Może nie było to nic przyjemnego, ale był nawet temu zjawisku na ironię wdzięczny i nijak mu się nie opierał.
Zdążył narobić sobie nadziei. Korzystając z siły Shin'a sam też zaczął się niezgrabnie podnosić, obracając głowę w jego stronę, z miną skarconego psa. Gdyby miał psie uszy, zapewne skulił by je patrząc z dołu to na niego, to w bok, by tylko więcej nie spojrzeć mu w oczy. Nie pozostało w ślepoach kolorowego już nic z tej obsesyjnej natarczywości, co wcześniej. Na słowa człowieka-podnośnika nawet tylko bardziej zwiesił wzrok, z wyrazem twarzy pełnym ogromnego zażenowania sobą. Nie dość, że nie mógł się z tym nie zgodzić, to był już zbyt mocno skruszony przerażającymi wizjami tego, co mogło się zaraz wydarzyć, by znowu zacząć aktorzyć.
Być może widział w Warui w tej chwili nawet jakiegoś rodzaju światełko w tunelu, w który wpadł przez niczyją inną a jedynie własną niezdarność. Szkoda, że trwało to tak krótko, gdyż jedna z tych wizji postanowiła złapać go za pomalowany pysk, mówiąc spokojnie "już jestem".
Gwałtowane odepchnięcie znów wyprowadziło go z równowagi. Wylądował biodrem na podłodze obok, splatając ze sobą nogi i nieumyślnie wyrywając się z uścisku ręki Warui. Głowa skierowana w dół podniosła się powoli, słysząc ton, który nie brzmiał jak zaproszenie na piwo czy herbatkę.
- Z okazji...? - Zaledwie tyle wyrwało się z ust zdezorientowanego i przerażonego Kou. Nic nie rozumiał. Z jakiej okazji, przecież naprawdę próbował się podnieść. Z jakiej okazji mógł niby teraz korzystać, przecież był przerażony. Nie był teraz w stanie tego zrozumieć, bo chęć ucieczki to wszystko, o czym myślał. Nie za bardzo mógł zmienić się w tej chwili w psychologa, który zapyta "Co sprawiło, że poczułeś się w ten sposób?". A na tego jebanego pedała jednak się trochę nadął.
Chwilę później mocno pożałował, że mając tą sekundę wolności, masował obolałe ramię skulony jak pies patrząc to na jednego, to na drugiego, to na ziemię nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie miał wysokiej tolerancji na ból, więc i tak czuł się już wystarczająco poobijany. Jak bardzo był w błędzie.
Nie wiedział już co zabolało mocniej. Serce rozjuszone jak po wiadrze, czy pulsowanie rozchodzące się wzdłuż czaszki.
Był zupełnie zdezorientowany, nie zdążył zrobić nic poza zamknięciem oczu. A później już wyraźnie otumaniony uderzeniem cofnął się tułowiem na tyle na ile pozwalał siwy materiał, a urażone miejsce na twarzy schował odruchowo w dłoniach. Pod peruką niesamowicie mu się tam kręciło, jakby oprócz strzalu z bańki dostał w gratisie jebany helikopter. Ledwie dał radę otworzyć oczy, z których łzy okazały się płynąć już dawno, niosąc ze sobą przez całą długość twarzy czarno-czerwone zmazy. Potrójny, latający obraz, który zobaczył jako pierwszy, były to jego własne dłonie całe umazane we krwi. Głośno wciągnął powietrze wydając dźwięk przerażenia. Krew z uderzonego nosa ciekła, jakby jutra miało nie być.
Już tak dawno tego nie widział, tym bardziej wzbudziło w nim to flashbacki z przeszłości, którą pamiętał jak przez mgłę. Tym bardziej mógł się tylko domyślać, skąd te wszystkie zgromadzone obmierzłe uczucia się brały. W jego odczuciu, tam, gdzie pojawiał się ból, tam nie było już więcej miejsca na rozmowę. Czas na strach się skończył, a w końcu najlepszą obroną jest atak. Podobno. Nawet jeżeli to pewne, że nie ma tyle siły co napastnik, jego dłoń ściskała ubranie w swoich objęciach stwarzając przytłaczające poczucie osaczenia. Naprawdę stał się zwierzęciem zapędzonym w kąt, którego ostatnią bronią pozostaly pazury.
Ostre. Wykonane z pełnym profesjonalizmem, długie paznokcie z akrylożelu zabłyszczały w kolorowym świetle. Gotowe by drapać, choć zwykle w nieco przyjemniejszych sytuacjach... nevermind.
Ciężka sytuacja będąca jednym wielkim niedopowiedzeniem. Owe słowo wbrew czyjejkolwiek woli jednak się rzekło. Przecież nie chciał się bić, a tymbardziej nie jak mężczyzna. Bał się. Cholernie się bał. Mimo tego faktu, powrót ten odbierał mu wszelkie zmysły. Uderzenie wydobyło z wnętrza Kou głęboko nieprzepracowany cień, sączącą się plamę na nieskazitelnie delikatnym sercu. Był słaby. Nie umiał opanować tego intensywnego impulsu, czując w sobie potop zimnej nienawiści targającej sporawym ciałem. Nie widział tam już tego samego mężczyzny, którego chwilę temu nahalnie obserwował próbując nawiązać kontakt, który zwrócił jego uwagę. W ogóle nie widział w nich ludzi, których miał w zwyczaju traktować przyjaźnie. Krew sączyła się zabierając ze sobą resztki zdrowego rozumu z szumiącej głowy. Powinien był siedzieć cicho. Wziąć pod uwagę, że nie ma szans. Kou był dobrym, wrażliwym pedalątkiem, ale gdy ktoś stosował przy nim przemoc, zaczynał trochę bardziej przypominać plugastwo ojca. Głupi, głupi, głupi... głupi skurwiel, którym się gardzi, którego trzeba spacyfikować i usunąć ze społeczeństwa. Może właśnie dlatego podświadomość pchała Kou na drogę ryzyka? Może to jakaś częsć niego, tak nieświadoma i autodestrukcyjna, bardzo chciała się go pozbyć? Może to te wszystkie chwile, gdy marzył o zabiciu rodziciela, przeprojektowały się w chęć zniszczenia samego siebie zamiast niego, skoro prawdziwy cel nie był osiągalny do zdobycia?
A może nie ma sensu o tym myśleć. Może po prostu był baranem.
Wszystkie te sprawy pozostawały w sferze domysłów, bo jedyne co mógł o sobie wiedzieć teraz szarpany jebany pedał, to siła narastającego gniewu.
Chwilę jeszcze trwał zapatrzony w nicość, w której przysiągłby, że widział przelatujące nad nimi gwiazdy. Uśmiechnął się złośliwie, by choć trochę zamaskować fakt, jak bardzo przeciążony był wciąż i wciąż narastającym napięciem.
- Agh, a skąd... Jesteś bardzo słodki, wiesz? Wisisz tak nade mną, że czuję się zawstydzony. - Wysyczał zachrypniętym tonem nie wskazującym, że to co mówi to wstęp do yaoi. Był to głos pełen aroganckiej, agresywnej premedytacji.
Nagle wyraz na rozmazanej twarzy zmienił się zupełnie. Z wrogim spojrzeniem nie było mu w tych długich, szcztucznych rzęsach do twarzy.
Z krwią z resztą też. Jak Jirō mógł zniszczyć mu efekt tak długotrwałej pracy przy lustrze?!
Targany nagłym impulsem zaskoczył sam siebie, łapiąc rękę agresora w dłonie i z całą siłą, jaka mu pozostała, zaczął ciągnąć po niej ostro zakończonym manicure'm. Gotów, by przy pierwszej lepszej okazji dobrać mu się do facjaty.
- Oh, no co się tak gapisz? Ile można czekać? TAK BARDZO MNIE CHCESZ, CO? TO SOBIE, KURWA, BIERZ, PATUSIE. -

To jest... Serio to powiedziałem?

@Warui Shin'ya @Hasegawa Jirō


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ye Lian and Hasegawa Jirō szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pon 4 Gru - 15:13
Zaczynał powoli dochodzić do wniosku, że brak pomocy jednak sam w sobie stanowił pomoc. Z palcami zamkniętymi na ramieniu nieznajomego miał wrażenie, że równie dobrze można próbować podnieść wór cementu o konsystencji kisielu. Nie dość, że był ciężki, to nieważne jak łapał gość mu się dosłownie upłynniał. Szarpany ku górze nagle przekrzywiał się dziwnie na bok i przygniatał Hasegawę pod innym kątem, generując kolejne problemy i podtrzymując poprzednie. Wydawał się pozbawiony stawów w kończynach i ogólnie kręgosłupa - nie tylko moralnego. Shin za zwartymi zębami czuł stały napór przekleństw; wykrzywiony na gębie prezentował się pewnie w swojej bezradności, zdenerwowaniu i frustracji nie lepiej niż ofiara zajścia.
Bo zaczynał dostrzegać w tym prowokacyjnym wielkoludzie właśnie ofiarę. Jasne, wyrwał się, aby mu nakopać i jasne, że chętnie by to zrobił, ale widok szczenięcych oczu ruszył nawet jego podchmielone serce. Przynajmniej na tyle, że przystopował agresję na rzecz profilaktycznego, niegroźnego sklepania i puszczenia zwierzyny wolno. Był jak zaszczuty kundel, któremu nagle pomachano ciepłym mięsem tuż przed pyskiem; automatycznie przeciągnął wajchę na spokojniejszy bieg.
Ale zaraz potem głośne chrupnięcie wyprostowało mu plecy i przez chwilę jeszcze nie ogarniał czy to jemu coś strzeliło w gnatach, czy jednak rozchodziło się o cudzy nos. Nieznajomy wyślizgnął mu się z uchwytu w ciągu wybełkotanego "co się...?", zostawiając w dłoni tylko chłodną pustkę. Gniew Hasegawy popchnął go o pół kroku do tyłu; zdawało się, że bardziej obawiał się jego nieoczekiwanej zmiany nastawienia niż rozlewu krwi. Spodziewał się różnego rozwoju sytuacji, ale tego, że role przeskoczą o jedną osobę jak w jakimś ustalonym mechanizmie po poruszeniu obręczy - tego się nie spodziewał. Nagle z najgorszego ogniwa plującego pianą stał się pacyfikatorem. W podniesionych dłoniach czaiło się coś bezbronnego, kiedy obydwaj szarpali mu się pod butami. - Te, kurwa, spokojnie... - Niepewność jaką włożył w rozkaz już sama w sobie ten rozkaz zniszczyła. Brakowało jedynie zająknięcia się i nerwowego śmiechu, ale najwidoczniej obydwie te rzeczy splątały mu się w gardle tworząc miękki kłębek. W dodatku dudnienie w czaszce uderzało w takt muzyki wokół i na języku dalej czuł cierpki posmak piwa. Na ogół nie pijał alkoholu i widać to było po lekko pokraśniałej twarzy i wzroku próbującym złapać ostrość. - Coś tu się pomieszało - warknął wreszcie, sięgając do Jiro. - Jakim cudem to ty go obija... - urwał gwałtownie, nim w ogóle dotknął czubkami palców ramienia Hasegawy.
Coś go szarpnęło do tyłu, jakby nieoczekiwanie na pełnym gazie przywalił w niego samochód osobowy. Poczuł jedynie jak traci równowagę, uderzając w pierś kogoś kto zmaterializował się za plecami bogowie wiedzą kiedy i jak. Jeszcze obracając głowę dorwało go niejasne wrażenie, że wpadł (wpadli) z jednego kłopotu w drugi, ale dopiero dostrzegając naprężoną w bezmyślności twarz ochroniarza miał pewność, że się nie pomylił.
- Zabieraj parchate łapska - syknięciu towarzyszył gwałtowny ruch, ale zakleszczona ręka ani drgnęła, prawie jakby zakleszczył się w kamiennym posągu. Chwyt jedynie się wzmocnił, powodując promienisty ból w okolicy miażdżonego bicepsa. Gdzieś tam z daleka słyszał recytację wybrzmiewającą w okolicy lewego ucha; coś o tym, aby opuścili lokal i więcej się tu nie pokazywali, coś o zakłócaniu porządku. - Spieprzaj, wszystko jest okej - wybełkotał, potykając się o potężny but bramkarza.
Gość miał dobre dwa metry wszerz i wzwyż, wyglądał jak komoda z nieprzystępną miną, o którą zawsze człowiek uderzy małym palcem idąc po ciemku do łazienki. Między głową a barkami ledwo dało się dostrzec szyję - jej szerokość zlewała się z całą sylwetką tworząc barczystość lodowego rożka. Shin machnął dłonią, jakby odganiał namolny rój i wycedził raz jeszcze, by się od niego odczepiono, ale te żywe zwały tkanek z grymasem furiackiego gniewu tylko nim potrząsnęły. Jakby był szmacianą lalką - w jednej chwili stał tuż obok Hasegawy, w drugiej robił pokracznie chwiejne kroki, ciągnięty przez sękate ramię ochroniarza. Przedszkolak prowadzony do kąta - mniej więcej tak się czuł, w połowie zaskoczony, w połowie zbulwersowany. Zdążył potrącić jeszcze hoker przy barze, nim nie zaparł się nogami. Podeszwa śliznęła się po posadzce, ale naruszył równowagę drogowego tarana. Ochroniarz sapnął, pociągnięty nagle do tyłu. Obrócił się zaskakująco płynnie, ale starczyło tyle, aby przekrzywił głowę. Rozległ się głuchy huk pięści uderzającej w szczękę; pękła skóra knykci, plamiąc kilkoma tłustymi kroplami parkiet, ale Shin uzyskał, czego chciał. Wymknął pulsujące od miażdżenia przedramię i odskoczył gwałtownie, byle poza zasięg oprawcy. Łokciem zahaczył o blat, na którym od jakiegoś czasu czekały trzy pieniące się wciąż piwa i tylko dzięki temu się nie wywalił.
Rozlewając połowę alkoholu złapał jeden z kufli. Gdzieś ponad muzyką przebiło się: TAK BARDZO MNIE CHCESZ, CO?
Z przeciwległej strony sali, poprzez tłum wciąż pląsających ciał, Warui wychwycił dwójkę braci bliźniaków Komody.
- Brać to trzeba nogi za pas - rzucił do tyłu, nie spuszczając asekuracyjnego spojrzenia z Goryla#1, który najwidoczniej nastawił już żuchwę i szykował się do ponownej interwencji. W źrenicach lśniła mu potrzeba mordu i Shin dobrze wiedział na kim tę potrzebę pragnął zrealizować. - Odwal się ode, na litość boską! - Między palcami ściekała gorąca krew i zimna piana, mieszkanka tego, co w sumie pompowało mu teraz serce do mózgu. Sam już nie wiedział czy dało się tę sytuację rozwiązać lepiej, czy byli z góry skazani na porażkę w chwili, w której wyszarpał się do bitki.
- Hase... - wtrącił, kiedy łapsko gargantuicznych rozmiarów przeciwnika zamknęło się w pięść wielkości pewnie wszystkich jego nadziei na przeżycie tego wieczoru. - Nie pospieszam, ale kończą mi się manewry. - Jakby na zawołanie podskakujący tłum rozstąpił się na boki ruchem otwierającego się wachlarza, przepuszczając drugiego z kolosów. Dryblas podciągał rękaw koszuli demonstrując narzędzie mordu w postaci stulającej się w palcach ręki, od którego Shin jęknął bezradnie. Z naczyniem pełnym piwa przestąpił kilka kroków na bok, stając pomiędzy dwoma osiłkami a dwoma skłębionymi na podłodze awanturnikami, samemu pasując pewnie do obydwu grup po trochu. - Panowie, to nieporozumienie, przyszliśmy tu, by pić, a nie bi- - Trzask rozbijanego szkła i huk od którego zęby kłapnęły ze zgrzytem urwał resztę próby. Nawet jeżeli chciał ich jeszcze zapewnić, że to tylko niegroźna pomyłka, cios wyprowadzony przez bramkarza, którego niedawno sam obił, wytrącił mu z ręki piwo, a z głowy wszelkie pomysły na załagodzenie sporu.
Wciągnął powietrze z sykiem. Pod podeszwami chrzęściły rozbite kawałki kufla i pękały bąbelki gazu, podobnie jak jemu pękła warga.

@Hasegawa Jirō @Naiya Kō
walka wręcz (66) - sukces;


従順な
Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Sro 21 Lut - 21:34

W czasie, kiedy Shin zaczął pełnić rolę żywego muru w obronie przed napierającymi w ich stronę szafami trzydrzwiowym typu Komandor, dwójka osiłków na ziemi wciąż zdawała się znajdować w innym zupełnie wymiarze; atak z brokatem w rękach, czy raczej wątłych dłoniach Kou niespodziewanie zakończył się pomyślnie, ale raczej nie dla niego. Próbując zrobić unik przed kolejnym, bardziej konkretnym ciosem Jirō w tej szarpaninie, padł znowu na ziemię, urywając kawałek materiału koszulki który chwilę wcześniej odbierał mu wszelkie możliwości ruchu. Mogli dłuższą chwilę wyglądać jak naparzające się zdziczałe koty, których nic nie było w stanie wyciągnąć z tego stanu; z łomoczącej aż do kości muzyki, skrajnego zirytowania widocznego na obu twarzach, szumu w obitej głowie. A za tym wszystkim może dwa metry dalej stojący biedny Shin, którego słowa mimo dobrej woli nie dotarły do nich wystarczająco na czas.
Kou znowu upadając z początku czuł powracający gniew, który szybko ustąpił gdy w rozszerzających się z przerażenia jasnych zwierciadłach odbił się wzrok godny wilczura wytresowanego do polowań, rządnego mordu, pędzący z masą kilkuset ton prosto na nich.
Nim zdążył zbić się z glebą i jakkolwiek zareagować usłyszał tylko ostre, soczyste "O kurwa..." ze swojej prawej strony, nim został lekko staranowany. Ledwie kaszlnął czując uderzenie końcówki buta o swój bok, nad którym przebiegł Jiro wyszarpujący Warui za kaptur. Mimo bólu i skrajnego poziomu paniki, który utrudniał jakiekolwiek myślenie, tym razem Naiya też się nie ślamzał. Czuł się, jakby już umierał; to skrajnie złe uczucie tonięcia w gęstym bagnie rozlało się po całym ciele i zmusiło go do autonomicznej próby powstania, zapominając zupełnie o złapaniu powietrza. Buty utrudniały wszystko, ale nie miał czasu ich teraz zdejmować. O ile wcześniej był przerażony, to teraz miał wzrok jak królik uciekający przed całym stadem wilków, jakby nie tyle walczył o życie, co był już jedną nogą w grobie. Próby podnoszenia się w ułamku sekundy na dodatkowych dziesięciu centymetrach podstawy mając nogi jak szczudła były niezwykle trudne, dlatego najpierw wzbił się na kolana, przez chwilę niemal na czworaka łapiąc się najbliższego krzesła w kierunku drzwi wyjściowych. Gdy te pod jego ciężarem spróbowało się przewrócić już miał się poddać. Spaść na ziemię i będzie co ma być, gdyż mroczki zaczynające zasłaniać widok znad głęboko zakrojonego ataku paniki odbierały mu powoli chęć walki.
Wtedy wyraźniej zobaczył resztki stłuczonego szkła.
- U-UCIEKAJ. - Rozeszło się gdzieś w przestrzeni, jakby za ścianą, gdy znowu postanowił zawalczyć o życie. A może tylko mu się wydawało? Nie... Moment. To on sam to powiedział.
- NOSZ CHOLERA! - Niemal zapiszczał, widząc opór podchmielonej ściany z czerwonej cegły, która z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nie znalazła się w drodźe do drzwi razem z Jiro. Nie miał czasu na bardziej wyrafinowane komentarze, a cała sytuacja wyglądała mu jak następujące po sobie migawki z miejsca zdarzenia. Odniósł wrażenie, że kolejny nadchodzący dźwig który zamachnął się w tą stronę zaraz strąci z powierzchni ziemi zarowno ten mur, jak i słup wysokiego napięcia, za którego Kou odwalał czarną robotę.
Mimo tego całego rozgardiaszu nie szwankowała jego barania duma, za którą mógłby przypłacić nawet zdrowiem lub życiem - jednak stan odbijającej się od ścian pustki w głowie był mu już tak dobrze znany, że umiał pozostać dalej sobą, najszczerzej pragnąc chronić tych, którzy zrobili dla niego cokolwiek dobrego. A Warui, choć rzeczywiście chciał mu wcześniej nakopać, pojawił się dziś na tej liście.
Rzucił się na niego wręcz odruchowo, popychając do przodu i resztą siły jaką zapewniał mu odkręcony na maxa korek adrenaliny, podtrzymał go pod ramię w biegu, samemu uderzając o próg i słysząc tylko za sobą wrzask niemałego wkurwienia ochroniarza, który właśnie doświadczył nieprzyjemnego spotkania trzeciego stopnia ze ścianą.
Rytm muzyki wręcz przyjemnie ustępował echu obijanych schodów, które wydawały się nie mieć końca. Biegł mimo tego nadal jak obłakany, ciągnąc rudego jak worek kartofli; wpadł w wystarczającą paranoję, by cały czas myśleć, że słyszy kroki tuż za sobą. Shin też mu z resztą nie pomagał, plącząc sobie nogi jak słuchawki w kieszeni. Stał się cud, że już w połowie oboje nie poskręcali sobie kostek.
Świadomość że zostało im kilka ostatnich stopni do pokonania sprawiła, że organizm uznał sytuację za bezpieczną, skoro po tych dziesięciu koszmarnych piętrach byli jeszcze żywi. Naiya nie wiedział, czy towarzysza dotknęło to samo, czy to on sam momentalnie stracił resztki swoich marnych sił, ale ostatnie, irytująco trudne do opanowania potknięcie Shina zamieniło ich obu w lawinę żałości. Spadł na niego, po czym straumatyzowany dzisiejszym doświadczeniem z Hasegawą, ostatkiem swoich możliwości odepchnął Warui (bądź co bądź siebie od niego), opierając się o ścianę tuż przy wyjściu.
- Cze-mu... - Wyrzucił z siebie, dysząc bardzo ciężko i czując jak jego zbyt intensywnie bijące serce zionie ducha od ciśnienia godnego morskich głębin, a w żołądku kręci się jakaś łaskocząco-mdlący łańcuch. Nigdy nie był asem na W-F'ie. Zwłaszcza nie po takich przeżyciach.
- Czemu... Taki... Jesteś... Taki, kurwa, nieuważny...- Dokończył pretensjonalnie marszcząc nos, niczym matka do dziecka które spadło ze schodów, wciąż zipiąc z miną wyrażającą ogólnoustrojowe zmarnowanie. W tym stanie świadomości nie zwracał już ani odrobiny uwagi na swoją hipokryzję, gdyż może z pół godziny wcześniej sam nie był ani trochę lepszy.
- Byłem uważny... Do pewnego stopnia. -
Ten żart to ostatnie słowa, które pamięta. Zamrugał jeszcze raz, drugi, gdy mroczki całkowicie zamgliły jego powieki, a resztę ciała pochłonęła obezwładniająca bezsilność.
Dłoń z klatki piersiowej spadła apatycznie na ziemię. Później już dłużej się nie bał.
Stracił przytomność.
Nie miał pojęcia, kto wezwał pomoc ani co się stało z tamtą dwójką.
Obudził się. Już w innym miejscu.

Koniec wątku.


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku