24.05.2037, wieczór
Spojrzał na dumnie prezentujące się kasyno. Doprawdy, widok mógł zapierać dech w piersi. I choć Enmę ciężko było zachwycić to musiał przyznać, że widać było jak wiele pracy włożono w jego budowę i jak bardzo zadbano o każdy szczegół, który pasował do siebie wręcz idealnie.
Chłopak poprawił swoje haori o barwie hebanu ze złotymi motywami klanu, czując wewnętrzne niezadowolenie, że został zmuszony w założenie tego na siebie. I choć było to zdecydowanie wygodniejsze od klasycznego garnituru, to tradycja klanu wymagała, aby przedstawiciel ubierał się tradycyjnie na ważne spotkania. "Tradycje trzeba pielęgnować i podtrzymywać, Enma" w jego głowie zagrzmiał głos dziadka. Westchnął cicho i powoli ruszył w stronę wejścia, a w jego ślad, niczym cienie, ruszyło czterech członków klanu, których zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa młodego Seiwy. Oprócz ich piątki do kasyna weszła jeszcze jedna osoba, postawny, choć koło czterdziestki mężczyzna i okrągłych okularach i surowym spojrzeniu, trzymający w lewej dłoni teczkę, na myśl przywodząc typowego pracownika japońskiego biura.
Kiedy tylko przekroczyli próg kasyna, od razu podszedł do nich jeden z pracowników, który przywitał ich krótkim, acz głębokim pokłonem.
- Proszę za mną. Szef was oczekuje - poinstruował bez zbędnego rozdrabniania się na nic nie znaczące i niepotrzebne zdania, po czym wyprostował sztywną sylwetkę i niemal wojskowym krokiem poprowadził ich w stronę windy. Enma nie wiedział jak długo jechali, ale wiedział, że z pewnością trafili na najwyższe piętro. Musiał przyznać, że czekała go taka pierwsza rozmowa i że serce nieco zesztywniało, odbierając mu na chwilę tchu. Nie mógł rozczarować i zawieść klanu. A tym bardziej swojego dziadka. Wdech. Wydech. Maska pozbawiona zbędnych emocji przybrana. Gotowe.
Wyszedł z windy i przeszedł przez pokaźne drzwi, wkraczając do czegoś, co przypominało przemieszanie biura wraz z pokojem dla gości. Właściciel kasyna od razu rzucił się w oczy. No cóż, ciężko byłoby go pominąć, biorąc pod uwagę charakterystyczny kolor włosów oraz nienaganną sylwetkę.
Enma podszedł bliżej, a następnie skłonił lekko głowę w geście pełnym szacunku.
- Dobry wieczór, panie Whitelaw. Dziękuję, że zgodził się pan na spotkanie. Nazywam się Seiwa-Genji Enma i od dnia dzisiejszego to ja będę prowadził z panem wszelakie sprawy biznesowe w imieniu zarówno klanu Minamoto, jak i mojego dziadka. Mam nadzieję, że nie poczuje się pan urażony, że to ze mną będzie pan rozmawiał zamiast z aktualną głową klanu, tak, jak to było do tej pory. Proszę mi wierzyć, że dziadek żywi do pana ogrom szacunku oraz respektu. Jestem wciąż młody, a jako jego następca jestem zobowiązany do nauczenia się prowadzenia biznesu klanu. Mój dziadek kieruje się zasadą, że najlepiej nauczyć się pływania podczas rzucenia na głęboką wodę, dlatego też przydzielił mnie właśnie do pana. Widzi w panu cennego partnera biznesowego, a nie jakąś podrzędną płotkę. Wierzy, że jak uczyć się to od najlepszych. - Enma odwrócił się lekko do jednego z osób, które mu towarzyszyły. Mężczyzna podszedł bliżej Vance'a i z lekkim pokłonem, wyciągnął obie dłonie z małym, podłużnym pakunkiem.
- Mam nadzieję, że przyjmie pan ten drobny prezent od nas. Jest to sake wykonana przez członków naszego klanu na bazie słodkiej śliwki ume oraz sakury. Jest to bardzo stara receptura, która jest też naszą dumą. - kontynuował Enma pozwalając sobie na lekki, neutralny uśmiech.
@Vance Whitelaw
Vance Whitelaw ubóstwia ten post.
Kłąb wypuszczonego z ust dymu rozmywał się w powietrzu, gdy palce dusiły niedopałek w zapalniczce. Zapach nikotyny, choć wyczuwalny, nie był aż tak drażniący w kompozycji innych nut zapachowych, które roztaczały się w budynku. Zadbano przecież o to, by i on cały posiadał dziwnie uzależniającą woń, kojarzoną z rozrywką, jaką dostarczał ludziom hazard. Drzwi do jego pokoju właśnie się otwierały – musiał więc postarać się, żeby przywitać swojego gościa z odpowiednim szacunkiem. Gdy Seiwa i towarzyszące mu osoby znaleźli się już w środku, Whitelaw stał już przy swoim biurku, z dłońmi luźno wspartymi o blat, bo przecież wcale nie musiały utrzymywać ciężaru jego ciała; stał wyprostowany, roztaczając wokół siebie aurę pewności siebie. Całkiem zrozumiałą, zważywszy na to, że był na swoim terenie i też miał swoje wsparcie, które w milczeniu trzymało się na uboczu. Wysoki mężczyzna o wyraźnie ciemniejszej karnacji był trudny do przeoczenia, ale w swojej statycznej postawie na ten moment stanowił jedynie tło gabinetu – nie był zainteresowany ani ludźmi, ani tym, o czym zamierzali rozmawiać, ale z pewnością był gotów interweniować w razie potrzeby. Był tymi magicznymi pięcioma procentami braku zaufania do każdego, kto znajdował się w pobliżu Vance’a. Dlaczego? Bo gdy w grę wchodziły grube pieniądze, oczy i uszy musiały być szeroko otwarte.
Mimo wszystko, Whitelaw z należytą otwartością przyjął do siebie chłopaka. Jeżeli już wyrobił sobie na jego temat jakieś zdanie spowodowane pierwszym wrażeniem, trzymał je dla siebie tak szczelnie, że nie zdołało przedrzeć się przez maskę profesjonalizmu. Jak w odbiciu lustrzanym, pochylił głowę z szacunkiem, przesiąknąwszy już kulturą japońską, która przecież niezbyt chętnie stykała się z obcokrajowcami.
— Dobry wieczór — odpowiedział na razie zdawkowo, ale tylko dlatego, że nie chciał przerywać Enmie jego wprowadzenia, jakby czuł, że było konieczne, żeby zrzucić z siebie niewygodę całej tej sytuacji. Jak sam przyznał – został wrzucony na głęboką wodę i całkowicie ludzkie było to, że mógł jeszcze nie czuć się z tym komfortowo. Zdawkowy uśmiech mimowolnie wykrzywił kąciki ust mężczyzny, gdy wyciągnął ręce po prezent. Przyjęcie podarunku bez zająknięcia było przejawem dobrego wychowania, bo oczywiście obie strony zdawały sobie sprawę z tego, że był on zbędny. — Dziękuję. Miałem już okazję go skosztować. Nie mam zamiaru nie przyjmować alkoholu tak wysokiej klasy — poinformował, robiąc krótką pauzę, jakby sprawdzał, czy jego rozmówca miał mu coś jeszcze do powiedzenia. Trwało to niedługą chwilę, przez co cisza nie zdążyła stać się niezręczna. — Miło mi pana w końcu poznać. Dlaczego miałbym czuć się urażony? — spytał ze szczerym zaskoczeniem, które nie tylko uzewnętrznił odpowiednim tonem, ale i nieznacznym uniesieniem brwi. Była w tym wszystkim jeszcze jakaś ledwo wyczuwalna nuta pobłażliwości – może lekkiego, ale uprzejmego rozbawienia – co tylko utwierdzało w przekonaniu, że nie był jednym z tych wysoko postawionych biznesmenów, którzy niezadowoleniem reagowali na niewygodne zmiany. Whitelaw nie wiedział jeszcze, czy współpraca z młodszym przedstawicielem klanu była mu na rękę. Zamierzał pójść z prądem; dać mu szansę. — Nic z tych rzeczy. Pan Masashi dużo o panu wspominał. Zakładam, że jest to wyraz jego dumy, więc nie przeszło mi przez myśl, że przysłałby tu pana, żeby zrobić nam obojgu na złość. Schlebia mi, że głowa klanu Minamoto ma o mnie takie dobre zdanie i wierzy, że będę właściwą osobą, żeby wprowadzić pana w ten świat. — Okrutny świat – chciałoby się dodać, ale przemilczał tę kwestię, wierząc, że prędzej czy później Enma będzie miał szansę przekonać się o tym na własnej skórze. — Wkrótce i tak przyszłoby nam ze sobą współpracować. Pan Masashi wiedział, co robi, decydując się na ten krok już teraz. Naturalnie też jestem tego zdania, że im wcześniej, tym lepiej — stwierdził i sam był tego doskonałym przykładem. Jak na kogoś, kto już dorobił się swojej fortuny, Vance wyglądał stosunkowo młodo. Jedynie rzeczowy ton i spokojne spojrzenie dodawały mu dojrzałości kogoś, kto przeżył znacznie więcej, niż na to wyglądał.
Odstawił podarunek na biurko, subtelnym i wyraźnie zapraszającym gestem ręki wskazując fotel po jego przeciwnej stronie.
— Proszę usiąść, panie Seiwa — poinformował, odczekując chwilę na to aż jego honorowy gość zajmie miejsce. Dopiero wtedy usiadł wyprostowany w swoim fotelu, układając wygodnie łokcie na podłokietnikach. Splótł palce obu rąk przed sobą, zawieszając je na wysokości mostka. — Napije się pan czegoś? — zazwyczaj to pytanie poprzedzało ofertę kawy albo herbaty, ale jasnowłosy pozostawił chłopakowi wolny wybór. Byli w kasynie, ale przechodząc przez wielką salę do windy, zdążył zauważyć spory bar, który bez wątpienia oferował całą gamę napojów – całkiem możliwe, że sprezentowane mu sake także zajmowało jedno z miejsc na szklanych półkach.
— Skoro to początek pana kariery, zakładam, że będzie miał pan do mnie kilka pytań? — przeciągnął zdanie tak, by w lekko pobrzmiewającej niepewności nadać mu formę zapytania. — Oczywiście proszę się nie krępować, nawet jeśli uzna pan, że są błahe.
Mimo wszystko, Whitelaw z należytą otwartością przyjął do siebie chłopaka. Jeżeli już wyrobił sobie na jego temat jakieś zdanie spowodowane pierwszym wrażeniem, trzymał je dla siebie tak szczelnie, że nie zdołało przedrzeć się przez maskę profesjonalizmu. Jak w odbiciu lustrzanym, pochylił głowę z szacunkiem, przesiąknąwszy już kulturą japońską, która przecież niezbyt chętnie stykała się z obcokrajowcami.
— Dobry wieczór — odpowiedział na razie zdawkowo, ale tylko dlatego, że nie chciał przerywać Enmie jego wprowadzenia, jakby czuł, że było konieczne, żeby zrzucić z siebie niewygodę całej tej sytuacji. Jak sam przyznał – został wrzucony na głęboką wodę i całkowicie ludzkie było to, że mógł jeszcze nie czuć się z tym komfortowo. Zdawkowy uśmiech mimowolnie wykrzywił kąciki ust mężczyzny, gdy wyciągnął ręce po prezent. Przyjęcie podarunku bez zająknięcia było przejawem dobrego wychowania, bo oczywiście obie strony zdawały sobie sprawę z tego, że był on zbędny. — Dziękuję. Miałem już okazję go skosztować. Nie mam zamiaru nie przyjmować alkoholu tak wysokiej klasy — poinformował, robiąc krótką pauzę, jakby sprawdzał, czy jego rozmówca miał mu coś jeszcze do powiedzenia. Trwało to niedługą chwilę, przez co cisza nie zdążyła stać się niezręczna. — Miło mi pana w końcu poznać. Dlaczego miałbym czuć się urażony? — spytał ze szczerym zaskoczeniem, które nie tylko uzewnętrznił odpowiednim tonem, ale i nieznacznym uniesieniem brwi. Była w tym wszystkim jeszcze jakaś ledwo wyczuwalna nuta pobłażliwości – może lekkiego, ale uprzejmego rozbawienia – co tylko utwierdzało w przekonaniu, że nie był jednym z tych wysoko postawionych biznesmenów, którzy niezadowoleniem reagowali na niewygodne zmiany. Whitelaw nie wiedział jeszcze, czy współpraca z młodszym przedstawicielem klanu była mu na rękę. Zamierzał pójść z prądem; dać mu szansę. — Nic z tych rzeczy. Pan Masashi dużo o panu wspominał. Zakładam, że jest to wyraz jego dumy, więc nie przeszło mi przez myśl, że przysłałby tu pana, żeby zrobić nam obojgu na złość. Schlebia mi, że głowa klanu Minamoto ma o mnie takie dobre zdanie i wierzy, że będę właściwą osobą, żeby wprowadzić pana w ten świat. — Okrutny świat – chciałoby się dodać, ale przemilczał tę kwestię, wierząc, że prędzej czy później Enma będzie miał szansę przekonać się o tym na własnej skórze. — Wkrótce i tak przyszłoby nam ze sobą współpracować. Pan Masashi wiedział, co robi, decydując się na ten krok już teraz. Naturalnie też jestem tego zdania, że im wcześniej, tym lepiej — stwierdził i sam był tego doskonałym przykładem. Jak na kogoś, kto już dorobił się swojej fortuny, Vance wyglądał stosunkowo młodo. Jedynie rzeczowy ton i spokojne spojrzenie dodawały mu dojrzałości kogoś, kto przeżył znacznie więcej, niż na to wyglądał.
Odstawił podarunek na biurko, subtelnym i wyraźnie zapraszającym gestem ręki wskazując fotel po jego przeciwnej stronie.
— Proszę usiąść, panie Seiwa — poinformował, odczekując chwilę na to aż jego honorowy gość zajmie miejsce. Dopiero wtedy usiadł wyprostowany w swoim fotelu, układając wygodnie łokcie na podłokietnikach. Splótł palce obu rąk przed sobą, zawieszając je na wysokości mostka. — Napije się pan czegoś? — zazwyczaj to pytanie poprzedzało ofertę kawy albo herbaty, ale jasnowłosy pozostawił chłopakowi wolny wybór. Byli w kasynie, ale przechodząc przez wielką salę do windy, zdążył zauważyć spory bar, który bez wątpienia oferował całą gamę napojów – całkiem możliwe, że sprezentowane mu sake także zajmowało jedno z miejsc na szklanych półkach.
— Skoro to początek pana kariery, zakładam, że będzie miał pan do mnie kilka pytań? — przeciągnął zdanie tak, by w lekko pobrzmiewającej niepewności nadać mu formę zapytania. — Oczywiście proszę się nie krępować, nawet jeśli uzna pan, że są błahe.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Zajął wcześniej wskazane miejsce, aczkolwiek na propozycję napoju pokręcił jedynie głową i grzecznie odmówił. Prawdę powiedziawszy Enma jedyne, o czym w tym momencie marzył, to jak najszybsze załatwienie spraw i powrót do swojego mieszkania. I przede wszystkim zrzucenia odświętnego ubrania. Nienawidził tego. Tej całej sztywnej i fałszywej otoczki, robienia dobrej miny do złej gry. Jasne, doskonale rozumiał, że w wielu sytuacjach był to wręcz wymóg. Nie zmieniało to jednak faktu, że Enma po prostu nie czuł się za dobrze w przypisanej roli i nie potrafił się w tym odnaleźć.
Dlatego też musiał się nauczyć.
- Przede wszystkim chciałbym pana poprosić, aby zwracał się do mnie pan po prostu Seiwa. Nie przywykłem, że inni zwracają się do mnie per pan. Oczywiście, jeżeli nie będzie to problemem. - uśmiechnął się delikatnie, mając szczerą nadzieję, że jego rozmówca porzuci aż tak sztywne ramy. Atmosfera jaka panowała w pomieszczeniu była zaskakująco drażliwa i dusząca, drażniła gardło i zatykała płuca. Grzeczność i kultura tego wymagała, prawda?
Walić grzeczność i kulturę.
- Właściwie to chciałem pana poznać osobiście. Wiedzieć, z kim od teraz będę pracował. I omówić ostatnie szczegóły. - odwrócił głowę w stronę stojącego nieopodal mężczyzny w okularach. Yozei-Genji Hanada, bo tak się nazywał, był jednym z klanowych sekretarzy. Każdy z nich miał pod swoją opieką jeden z działów, a Hanadzie akurat przypadł biznes z Whitelawem. I trzeba przyznać, że ze swojej pracy wywiązywał się wręcz podręcznikowo.
Bez zbędnych słów podszedł do młodego Seiwy i otworzywszy teczkę - podał mu ją.
- Większość rzeczy zostało już wcześniej omówionych i jako klan Minamoto nie zamierzamy się z niczego wycofywać. Pozostała do omówienia ostatnia kwestia. Z tego co mi wiadomo, wyraził pan chęć, abyśmy dostarczyli panu... a raczej dla pańskiej klienteli specjalne towarzyszki. Z moich informacji wynika, że większość biznesmenów zza granicy, którzy przybywają do Japonii, nie rozróżnia gejszy od zwykłej prostytutki. Szczerze powiedziawszy nie rozumiem dlaczego. Niemniej mamy dla pana dwie opcje. Pierwsza, to możemy, że tak brzydko to ujmę, "udostępnić" prawdziwe gejsze. Ich zadaniem będzie dotrzymanie towarzystwa oraz zabawianie pańskich gości. Są wykształcone, posiadają szeroką wiedzę o świecie, tak samo jak potrafią władać językiem angielskim, więc nie będzie problemu z komunikacją. Oczywiście nie wspominając o podstawowych rzeczach jak gry na instrumentach, tańcu czy ikebanie. Jednakże absolutnie nie będzie możliwości przekroczenia ich barier osobistych. Rozumie pan? Zero dotykania. Pocałunków. Przytulania. Nie mówiąc już o stosunkach intymnych. Rzecz jasna ich cena jest też adekwatnie wysoka. - wyciągnął mały plik papierów z teczki i podał je Hanadzie, a ten z kolei podszedł z nimi do jasnowłosego i ułożył je przed nim na biurku.
- Ma pan tam wszelakie potrzebne szczegóły jak i profile kobiet. Druga opcja, to prostytutki. Możemy udostępnić prostytutki, które po prostu zagrają rolę gejsz. Oczywiście nie są tak wykształcone jak te wcześniej wspomniane. Ale potrafią się zachować, niektóre nawet zatańczą bądź zagrają na instrumentach. Parę z nich potrafi posługiwać się nieco językiem angielskim. Są zdecydowanie tańsze, no i przede wszystkim oferują to, co większość bogatych biznesmenów oczekuje. - tym razem Hanada podał jasnowłosemu kolejny plik, tym razem ze spisem oferowanych prostytutek.
@Vance Whitelaw
Dlatego też musiał się nauczyć.
- Przede wszystkim chciałbym pana poprosić, aby zwracał się do mnie pan po prostu Seiwa. Nie przywykłem, że inni zwracają się do mnie per pan. Oczywiście, jeżeli nie będzie to problemem. - uśmiechnął się delikatnie, mając szczerą nadzieję, że jego rozmówca porzuci aż tak sztywne ramy. Atmosfera jaka panowała w pomieszczeniu była zaskakująco drażliwa i dusząca, drażniła gardło i zatykała płuca. Grzeczność i kultura tego wymagała, prawda?
Walić grzeczność i kulturę.
- Właściwie to chciałem pana poznać osobiście. Wiedzieć, z kim od teraz będę pracował. I omówić ostatnie szczegóły. - odwrócił głowę w stronę stojącego nieopodal mężczyzny w okularach. Yozei-Genji Hanada, bo tak się nazywał, był jednym z klanowych sekretarzy. Każdy z nich miał pod swoją opieką jeden z działów, a Hanadzie akurat przypadł biznes z Whitelawem. I trzeba przyznać, że ze swojej pracy wywiązywał się wręcz podręcznikowo.
Bez zbędnych słów podszedł do młodego Seiwy i otworzywszy teczkę - podał mu ją.
- Większość rzeczy zostało już wcześniej omówionych i jako klan Minamoto nie zamierzamy się z niczego wycofywać. Pozostała do omówienia ostatnia kwestia. Z tego co mi wiadomo, wyraził pan chęć, abyśmy dostarczyli panu... a raczej dla pańskiej klienteli specjalne towarzyszki. Z moich informacji wynika, że większość biznesmenów zza granicy, którzy przybywają do Japonii, nie rozróżnia gejszy od zwykłej prostytutki. Szczerze powiedziawszy nie rozumiem dlaczego. Niemniej mamy dla pana dwie opcje. Pierwsza, to możemy, że tak brzydko to ujmę, "udostępnić" prawdziwe gejsze. Ich zadaniem będzie dotrzymanie towarzystwa oraz zabawianie pańskich gości. Są wykształcone, posiadają szeroką wiedzę o świecie, tak samo jak potrafią władać językiem angielskim, więc nie będzie problemu z komunikacją. Oczywiście nie wspominając o podstawowych rzeczach jak gry na instrumentach, tańcu czy ikebanie. Jednakże absolutnie nie będzie możliwości przekroczenia ich barier osobistych. Rozumie pan? Zero dotykania. Pocałunków. Przytulania. Nie mówiąc już o stosunkach intymnych. Rzecz jasna ich cena jest też adekwatnie wysoka. - wyciągnął mały plik papierów z teczki i podał je Hanadzie, a ten z kolei podszedł z nimi do jasnowłosego i ułożył je przed nim na biurku.
- Ma pan tam wszelakie potrzebne szczegóły jak i profile kobiet. Druga opcja, to prostytutki. Możemy udostępnić prostytutki, które po prostu zagrają rolę gejsz. Oczywiście nie są tak wykształcone jak te wcześniej wspomniane. Ale potrafią się zachować, niektóre nawet zatańczą bądź zagrają na instrumentach. Parę z nich potrafi posługiwać się nieco językiem angielskim. Są zdecydowanie tańsze, no i przede wszystkim oferują to, co większość bogatych biznesmenów oczekuje. - tym razem Hanada podał jasnowłosemu kolejny plik, tym razem ze spisem oferowanych prostytutek.
@Vance Whitelaw
Vance Whitelaw ubóstwia ten post.
Powietrze miękko uleciało przez nos mężczyzny, przybierając formę wyrozumiałego w swoim brzmieniu parsknięcia. Whitelaw pokiwał głową, jakby już samym tym gestem, zanim padły jakiekolwiek słowa, chciał pokazać, że dobrze rozumie tę niechęć do przesadnej formalności. Czuł się lepiej, gdy mógł pozwolić sobie na luźniejszą atmosferę, ale z drugiej strony nie zawsze chciał pozwalać innym przekraczać pewne granice. Seiwa sprawiał jednak wrażenie nieco zagubionego, a jasnowłosy bynajmniej się temu nie dziwił. Pierwsze kroki bywały ciężkie, gdy jeszcze nie miało się pełnej świadomości tego, w jakiej grze brało się udział.
— Nie będzie — zaczął, zniżając nieznacznie podbródek — o ile zdecydujemy, że będzie to obustronne zrezygnowanie z formalności. Vance — zakomunikował. Choć niecodziennym było to, by rozpoczynać znajomość od zgody na wypowiadanie własnego imienia, Japończyków rzadko dziwił ten fakt ze względu na to, że mieli do czynienia z kimś, kto przybył z zachodu. Blondyn uważał zresztą, że była to dla nich bardziej przyjazna forma zwracania się do niego – amerykańskie nazwisko wypowiadane przez Azjatów nierzadko doczekiwało się językowych naleciałości. Przynajmniej przy kilku pierwszych razach.
— W takim razie mam nadzieję, że nie zawiodę twoich oczekiwań — odparł łagodnie, bez trudu przechodząc do formy zwracania się na „ty”. Tym samym pokazał się od strony kogoś, komu nie trzeba było powtarzać rzeczy dwa razy. Nowy przedstawiciel klanu Minamoto nie był pierwszą osobą, z którą robił interesy, choć coś w wyrazie twarzy Vance’a świadczyło o tym, że na końcu języka przez cały czas miał jakieś niedające mu spokoju pytanie. Nie zamierzał jednak przerywać chłopakowi pierwszej ważnej przemowy. Starał się też nie przytłaczać go zbyt uważnym spojrzeniem, w całkiem naturalny sposób od czasu do czasu zerkając ku przygotowanej dla niego teczce.
„Rozumie pan? Zero dotykania…”
— Rozumiem — potwierdził, unosząc nieznacznie brew, jakby w trakcie tego wywodu już chciał wtrącić, że nie wiedział, skąd brało się przekonanie na temat tego, że wszystkie pracownice były zmuszane do sprzedawania swojego ciała. — Doceniam dołączanie do swojej oferty aspektów kulturowych. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie kobiety są skore do kontaktu fizycznego, dlatego niektóre z nich decydują się jedynie cieszyć oczy zainteresowanych. Staram się wspierać osoby, które odznaczają się talentami, ponieważ często przynoszą one więcej korzyści niż mogłoby przynieść skłonienie kogoś do bezwolnego oddania się w ręce obcych mężczyzn lub kobiet. Nasza polityka różni się od tej, która panuje w burdelu Chimamire, który być może zaważył o tej niepochlebnej opinii na temat tego typu działalności, więc pozostaje mi jedynie zagwarantować, że żadnej z pań nie grozi przymus fizycznej bliskości — wyjaśnił, gdy leniwie opuszczał spojrzenie jasnych tęczówek na wystawione przed nim dokumenty. Chwilę obserwował spoglądające na niego ze zdjęć twarze całkiem miłych dla oka kandydatek. Wsparł przedramiona o biurko, gdy przy wzmożonym skupieniu, pochylił się nieznacznie nad zaprezentowanymi materiałami. — Wiem, że może zabrzmieć to arogancko z mojej strony, ale cena nie gra roli. Niemniej każda osoba, która trafia do klubu, jest zobowiązana do odbycia okresu próbnego. Zazwyczaj trwa przez miesiąc, a sama stawka w tym czasie jest nieznacznie zaniżona. Naturalnie nie ingerujemy w wysokość zebranych napiwków. — Uniósł wzrok, wbijając go prosto w chłopięce tęczówki. Musiał mieć pewność, że dobrze przyjmie to do wiadomości i że uważał to za logiczny układ. — W każdym razie zastanawia mnie, co o tym wszystkim sądzisz — podjął w dość niejasnym tonie, gdy na nowo prostował się w fotelu, by wygodniej przylgnąć plecami do jego oparcia. Ramiona mężczyzny nieznacznie rozluźniły się, gdy przechylił głowę na bok i wsparł policzek na wierzchu luźno ugiętych palców. Na ustach odmalował się cień uśmiechu, który świadczył o tym, że nie chodziło tu ani o okres próbny, ani o zaniżoną pensję. — Nie będę ukrywał, że zaskoczyło mnie, gdy Minamoto zaoferowało współpracę w kwestii klubu. Oczywiście nie mam nic do zarzucenia naszym kontaktom, jeśli chodzi o sprawy hotelu Amanemu, więc była to miła niespodzianka. Niemniej klan nieodmiennie przywodzi na myśl skojarzenie z tradycją, stąd nie naciskałem do współudziału w tym zakresie. Liczę na twoją szczerą opinię. — Przymrużył powieki w niemym wyczekiwaniu.
— Nie będzie — zaczął, zniżając nieznacznie podbródek — o ile zdecydujemy, że będzie to obustronne zrezygnowanie z formalności. Vance — zakomunikował. Choć niecodziennym było to, by rozpoczynać znajomość od zgody na wypowiadanie własnego imienia, Japończyków rzadko dziwił ten fakt ze względu na to, że mieli do czynienia z kimś, kto przybył z zachodu. Blondyn uważał zresztą, że była to dla nich bardziej przyjazna forma zwracania się do niego – amerykańskie nazwisko wypowiadane przez Azjatów nierzadko doczekiwało się językowych naleciałości. Przynajmniej przy kilku pierwszych razach.
— W takim razie mam nadzieję, że nie zawiodę twoich oczekiwań — odparł łagodnie, bez trudu przechodząc do formy zwracania się na „ty”. Tym samym pokazał się od strony kogoś, komu nie trzeba było powtarzać rzeczy dwa razy. Nowy przedstawiciel klanu Minamoto nie był pierwszą osobą, z którą robił interesy, choć coś w wyrazie twarzy Vance’a świadczyło o tym, że na końcu języka przez cały czas miał jakieś niedające mu spokoju pytanie. Nie zamierzał jednak przerywać chłopakowi pierwszej ważnej przemowy. Starał się też nie przytłaczać go zbyt uważnym spojrzeniem, w całkiem naturalny sposób od czasu do czasu zerkając ku przygotowanej dla niego teczce.
„Rozumie pan? Zero dotykania…”
— Rozumiem — potwierdził, unosząc nieznacznie brew, jakby w trakcie tego wywodu już chciał wtrącić, że nie wiedział, skąd brało się przekonanie na temat tego, że wszystkie pracownice były zmuszane do sprzedawania swojego ciała. — Doceniam dołączanie do swojej oferty aspektów kulturowych. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie kobiety są skore do kontaktu fizycznego, dlatego niektóre z nich decydują się jedynie cieszyć oczy zainteresowanych. Staram się wspierać osoby, które odznaczają się talentami, ponieważ często przynoszą one więcej korzyści niż mogłoby przynieść skłonienie kogoś do bezwolnego oddania się w ręce obcych mężczyzn lub kobiet. Nasza polityka różni się od tej, która panuje w burdelu Chimamire, który być może zaważył o tej niepochlebnej opinii na temat tego typu działalności, więc pozostaje mi jedynie zagwarantować, że żadnej z pań nie grozi przymus fizycznej bliskości — wyjaśnił, gdy leniwie opuszczał spojrzenie jasnych tęczówek na wystawione przed nim dokumenty. Chwilę obserwował spoglądające na niego ze zdjęć twarze całkiem miłych dla oka kandydatek. Wsparł przedramiona o biurko, gdy przy wzmożonym skupieniu, pochylił się nieznacznie nad zaprezentowanymi materiałami. — Wiem, że może zabrzmieć to arogancko z mojej strony, ale cena nie gra roli. Niemniej każda osoba, która trafia do klubu, jest zobowiązana do odbycia okresu próbnego. Zazwyczaj trwa przez miesiąc, a sama stawka w tym czasie jest nieznacznie zaniżona. Naturalnie nie ingerujemy w wysokość zebranych napiwków. — Uniósł wzrok, wbijając go prosto w chłopięce tęczówki. Musiał mieć pewność, że dobrze przyjmie to do wiadomości i że uważał to za logiczny układ. — W każdym razie zastanawia mnie, co o tym wszystkim sądzisz — podjął w dość niejasnym tonie, gdy na nowo prostował się w fotelu, by wygodniej przylgnąć plecami do jego oparcia. Ramiona mężczyzny nieznacznie rozluźniły się, gdy przechylił głowę na bok i wsparł policzek na wierzchu luźno ugiętych palców. Na ustach odmalował się cień uśmiechu, który świadczył o tym, że nie chodziło tu ani o okres próbny, ani o zaniżoną pensję. — Nie będę ukrywał, że zaskoczyło mnie, gdy Minamoto zaoferowało współpracę w kwestii klubu. Oczywiście nie mam nic do zarzucenia naszym kontaktom, jeśli chodzi o sprawy hotelu Amanemu, więc była to miła niespodzianka. Niemniej klan nieodmiennie przywodzi na myśl skojarzenie z tradycją, stąd nie naciskałem do współudziału w tym zakresie. Liczę na twoją szczerą opinię. — Przymrużył powieki w niemym wyczekiwaniu.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Hermetyczna Japonia rządziła się swoimi prawami i przeciętnemu Japończykowi, który na co dzień nie miał styczności z obcokrajowcami, było trudno przestawić się tak, aby swobodnie zwracać się do kogoś po imieniu. Bo była to kwestia bardzo bliska, napiętnowana spoufalaniem się, czasami wręcz intymna. I mimo że Enma miewał czasami kontakt z osobami spoza Japonii, to nawet i jemu to jedno, konkretnego słowo ciężko przechodziło przez gardło. Jakby połknął ostry kamień, który nie potrafił znaleźć ujścia.
Ale musiał się przełamać. Dla dobra biznesu.
- Rozumiem. - skinął głową, i choć ton jego głosu brzmiał twardo, i przede wszystkim emanował pewnością siebie, to wewnętrznie Enma krzyczał. Chciał jak najszybciej doprowadzić sprawę do końca i uciec z tego miejsca. Zrzucić z siebie kimono, założyć wygodniejsze ubranie, choćby cholerne dresy i zaszyć się w swoim mieszkaniu. Czuł narastające zmęczenie a dudnienie w głowie zupełnie nie pomagało w tej sytuacji. Vance był profesjonalny w tym, co robił. Każdy jego gest, ruch oraz słowo to podkreślało. Nie wydawał się również aż tak bardzo przerażający, jak początkowo zakładał młody Japończyk. Jasnowłosy emanował wręcz przyjazną aurą człowieka, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń i pomoże rozwiązać cudze problemy. Ale Enma wiedział, że wielu ludzi zakładało maskę, a pod nią skrywali swoje prawdziwe oblicza. Te bardziej mroczne, niebezpieczne, obrzydliwe i okrutne. Dlatego trzymał gardę w rozmowie z Vancem, nie zamierzając poddać się iluzji. Ale nawet i on łapał się, że momentami jakby ulegał urokowi, jaki roztaczał.
Zaiste, Vance był niebezpiecznym człowiekiem.
Wysłuchawszy warunków, jakie przedstawił, Enma pokiwał głową i poprosił swojego księgowego, aby to zanotował. Nie zamierzał pozwolić, aby cokolwiek uciekło w zapomnienie z ich rozmowy. Musiał być profesjonalny, choć niewątpliwie w jego przypadku nie należało to do najłatwiejszych.
- Oczywiście, w tej kwestii nie zamierzam ani się sprzeczać, ani negocjować. Wszystkie przedstawione przez pan-, ciebie, warunki oraz wymagania będą respektowane. I tak, dom publiczny Chimamire. Miałem przyjemność usłyszeć kilka historii oraz ciekawostek na temat tego miejsca. - na jego ustach pojawił się kwaśny uśmiech, aczkolwiek Enma nie zamierzał więcej ciągnąć tematu tego specyficznego miejsca. I nie dlatego, że uznał to za niestosowane, a dlatego, że ów burdel nie wydawał się w żadnym stopniu ciekawy, a jedynie źródłem wszelakich brudów oraz chorób wenerycznych.
Kiedy miał nadzieję, że dopinają wszystko na ostatni guzik oraz są na ostatniej prostej, to kolejne pytanie jakie padło skutecznie usadziło młodego dziedzica na miejscu.
Odpowiedź wydawała się, z pozoru, dość łatwa. Z drugiej strony na tyle złożona, że chłopak potrzebował kilku chwil na ułożenie sensownych zdań w głowie.
- To prawda. Nasz klan Minamoto kultywuje kulturę japońską, zwłaszcza poza granicami kraju. I nie mówię tutaj o azjatyckich krajach, chociaż o nich również, ale głównie o Europie i Ameryce. Wszelakie wymiany między muzeami, wykłady, seminaria. To dość... droga inwestycja. Oczywiście klan nie narzeka na brak funduszy, do tego daleka droga. Ale trzeba pamiętać, że wszystko ma swoją cenę. Ponadto, kultura kulturą a dobry biznes dobrym biznesem. - uśmiechnął się i lekko rozłożył dłonie w geście czystej oczywistości.
- Do tego dochodzą inwestycje w przyszłość, kontakty i cała masa innych, acz nadal znaczących, rzeczy. - był szczery. Nie chciał ani owijać w bawełnę, ani tym bardziej, o zgrozo, kłamać.
Bo czasami kłamstwo ma naprawdę krótkie nogi.
I bardzo szybko wypierdala się na drodze.
A szczerość w interesach bywała cenniejsza niż złoto.
@Vance Whitelaw
Ale musiał się przełamać. Dla dobra biznesu.
- Rozumiem. - skinął głową, i choć ton jego głosu brzmiał twardo, i przede wszystkim emanował pewnością siebie, to wewnętrznie Enma krzyczał. Chciał jak najszybciej doprowadzić sprawę do końca i uciec z tego miejsca. Zrzucić z siebie kimono, założyć wygodniejsze ubranie, choćby cholerne dresy i zaszyć się w swoim mieszkaniu. Czuł narastające zmęczenie a dudnienie w głowie zupełnie nie pomagało w tej sytuacji. Vance był profesjonalny w tym, co robił. Każdy jego gest, ruch oraz słowo to podkreślało. Nie wydawał się również aż tak bardzo przerażający, jak początkowo zakładał młody Japończyk. Jasnowłosy emanował wręcz przyjazną aurą człowieka, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń i pomoże rozwiązać cudze problemy. Ale Enma wiedział, że wielu ludzi zakładało maskę, a pod nią skrywali swoje prawdziwe oblicza. Te bardziej mroczne, niebezpieczne, obrzydliwe i okrutne. Dlatego trzymał gardę w rozmowie z Vancem, nie zamierzając poddać się iluzji. Ale nawet i on łapał się, że momentami jakby ulegał urokowi, jaki roztaczał.
Zaiste, Vance był niebezpiecznym człowiekiem.
Wysłuchawszy warunków, jakie przedstawił, Enma pokiwał głową i poprosił swojego księgowego, aby to zanotował. Nie zamierzał pozwolić, aby cokolwiek uciekło w zapomnienie z ich rozmowy. Musiał być profesjonalny, choć niewątpliwie w jego przypadku nie należało to do najłatwiejszych.
- Oczywiście, w tej kwestii nie zamierzam ani się sprzeczać, ani negocjować. Wszystkie przedstawione przez pan-, ciebie, warunki oraz wymagania będą respektowane. I tak, dom publiczny Chimamire. Miałem przyjemność usłyszeć kilka historii oraz ciekawostek na temat tego miejsca. - na jego ustach pojawił się kwaśny uśmiech, aczkolwiek Enma nie zamierzał więcej ciągnąć tematu tego specyficznego miejsca. I nie dlatego, że uznał to za niestosowane, a dlatego, że ów burdel nie wydawał się w żadnym stopniu ciekawy, a jedynie źródłem wszelakich brudów oraz chorób wenerycznych.
Kiedy miał nadzieję, że dopinają wszystko na ostatni guzik oraz są na ostatniej prostej, to kolejne pytanie jakie padło skutecznie usadziło młodego dziedzica na miejscu.
Odpowiedź wydawała się, z pozoru, dość łatwa. Z drugiej strony na tyle złożona, że chłopak potrzebował kilku chwil na ułożenie sensownych zdań w głowie.
- To prawda. Nasz klan Minamoto kultywuje kulturę japońską, zwłaszcza poza granicami kraju. I nie mówię tutaj o azjatyckich krajach, chociaż o nich również, ale głównie o Europie i Ameryce. Wszelakie wymiany między muzeami, wykłady, seminaria. To dość... droga inwestycja. Oczywiście klan nie narzeka na brak funduszy, do tego daleka droga. Ale trzeba pamiętać, że wszystko ma swoją cenę. Ponadto, kultura kulturą a dobry biznes dobrym biznesem. - uśmiechnął się i lekko rozłożył dłonie w geście czystej oczywistości.
- Do tego dochodzą inwestycje w przyszłość, kontakty i cała masa innych, acz nadal znaczących, rzeczy. - był szczery. Nie chciał ani owijać w bawełnę, ani tym bardziej, o zgrozo, kłamać.
Bo czasami kłamstwo ma naprawdę krótkie nogi.
I bardzo szybko wypierdala się na drodze.
A szczerość w interesach bywała cenniejsza niż złoto.
@Vance Whitelaw
Vance Whitelaw ubóstwia ten post.
— Dobrze. Wszystkie zaproszone na rozmowę pracownice zostaną zaznajomione z warunkami pracy. Naturalnie mają prawo się z nimi nie zgodzić, pomimo natury tego zawodu, nie trzymamy na siłę nikogo, komu nie odpowiada okres próbny umowy ani fakt, że od jakiegoś czasu nie jest to kameralne miejsce. Codziennie przewija się tu mnóstwo klientów. Wielu z nich swoim statusem ściąga na siebie uwagę z zewnątrz, więc osoba, której zależy na przynajmniej częściowej dyskrecji, może nie czuć się najpewniej w tym otoczeniu — uprzedził jeszcze, nie wdając się w żadne szczegóły. To, że przez tak duże kasyno przewijały się osoby, które obracały konkretnymi wartościami pieniędzy, nie było niczym dziwnym. Co za tym szło? Ten, kto miał pieniądze, zazwyczaj – bo nie zawsze – był przynajmniej częściowo rozpoznawalny. Hazard był doskonałą zabawą dla tych, dla których strata kilkudziesięciu tysięcy nie różniła się od zgubienia dziesięciu jenów na ulicy. Za to perspektywa podwojenia stawki wciąż stanowiła doskonałą zachętę do powrotów.
Nic jednak nie kusiło tak, jak perspektywa realizowania swoich najbrudniejszych fantazji za drzwiami jednego z wydzielonych pokoi.
„Ponadto, kultura kulturą a dobry biznes dobrym biznesem.”
— Dobrze powiedziane, Seiwa. Niemniej zdaję sobie sprawę, że nie każdemu zależy na dobrym biznesie — stwierdził, a turkusowe tęczówki błysnęły, gdy Whitelaw lekko zmrużył oczy, co nadało jego spojrzeniu dziwnej przenikliwości. Nie był natarczywy, choć przez krótki moment wydawało się, że usiłował zajrzeć w głąb niego, bo wyczuł, że odpowiedź była zbyt dyplomatyczna i zbyt ogólnikowa. Nie mówił przecież o sobie, a o klanie i jego przyszłych dobrach. Gdy głowa jasnowłosego przechyliła się nieznacznie ku prawemu barkowi, odnosiło się wrażenie, że za moment zada kolejne niewygodne pytanie. Było to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że Vance niewątpliwie obcował na co dzień z tyloma różnymi ludźmi, że doszukiwanie się dziury w całym nie było już doszukiwaniem – widział je, jak przez rentgen.
Minęły może dwie sekundy, a wzruszenie barków mężczyzny było oczywistym sygnałem ukracającym temat. Umiejętność wycofywania się w odpowiednim momencie była równie cenna, co umiejętność drążenia. Wystarczyło mu, że – być może – zasiał w głowie Enmy drobne ziarno świadomości tego, że nie był naiwnym rozmówcą, który łapie się na każdy haczyk, a jego milczenie było zaledwie przejawem uszanowania postawionej granicy. Całkiem słusznym, bo było za wcześnie, by dzielić się bardziej osobistymi przemyśleniami.
— Wybrałem — zakomunikował dosłownie po chwili przyglądania się kandydatkom. Wcześniej przez jego twarz nie przemknął choćby najdrobniejszy wyraz niezdecydowania. Gdy kolejno przeciągał w swoją stronę złożone aplikacje i odkładał je na bok, sprawiał wrażenie kogoś, kto od samego początku wiedział, czego chciał. To, co trudno było rozszyfrować, to podstawa dokonanego wyboru akurat tych pięciu kandydatek. Zdawały się nie mieć ze sobą wiele wspólnego. — Sprawdzimy, czy miałem dobre oko — dodał luźnym tonem, jakby wstępny dobór pracownic był dla niego kwestią ślepego trafu. Gdy jednak uniósł spojrzenie znad blatu, opierając swobodnie przedramiona na podłokietnikach fotela, możliwe, że zrozumiał, że początkujący Seiwa mógł raczej oczekiwać dłuższego pochylenia się nad tego typu sprawami. — To różnorodny wybór, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z upodobań większości klientów. Wyłączając, rzecz jasna, kobiety, które mają umilać czas jedynie swoim towarzystwem i niebanalnymi talentami, warto zaznaczyć, że najczęściej nie chodzi wyłącznie o samą prezencję, a o wachlarz preferencji, którym są w stanie sprostać. Niektóre potrzeby bywają… cóż, niecodzienne — wyjaśnił, z niejakim rozbawieniem wyrzucając z siebie dość łagodny przymiotnik. Na szczęście wyglądało na to, że wraz z wyrozumiałym uśmiechem malującym się na ustach, Vance zamierzał oszczędzić dziedzicowi Minamoto szczegółów.
— Czy są jeszcze jakieś kwestie, które chciałbyś poruszyć?
Nic jednak nie kusiło tak, jak perspektywa realizowania swoich najbrudniejszych fantazji za drzwiami jednego z wydzielonych pokoi.
„Ponadto, kultura kulturą a dobry biznes dobrym biznesem.”
— Dobrze powiedziane, Seiwa. Niemniej zdaję sobie sprawę, że nie każdemu zależy na dobrym biznesie — stwierdził, a turkusowe tęczówki błysnęły, gdy Whitelaw lekko zmrużył oczy, co nadało jego spojrzeniu dziwnej przenikliwości. Nie był natarczywy, choć przez krótki moment wydawało się, że usiłował zajrzeć w głąb niego, bo wyczuł, że odpowiedź była zbyt dyplomatyczna i zbyt ogólnikowa. Nie mówił przecież o sobie, a o klanie i jego przyszłych dobrach. Gdy głowa jasnowłosego przechyliła się nieznacznie ku prawemu barkowi, odnosiło się wrażenie, że za moment zada kolejne niewygodne pytanie. Było to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że Vance niewątpliwie obcował na co dzień z tyloma różnymi ludźmi, że doszukiwanie się dziury w całym nie było już doszukiwaniem – widział je, jak przez rentgen.
Minęły może dwie sekundy, a wzruszenie barków mężczyzny było oczywistym sygnałem ukracającym temat. Umiejętność wycofywania się w odpowiednim momencie była równie cenna, co umiejętność drążenia. Wystarczyło mu, że – być może – zasiał w głowie Enmy drobne ziarno świadomości tego, że nie był naiwnym rozmówcą, który łapie się na każdy haczyk, a jego milczenie było zaledwie przejawem uszanowania postawionej granicy. Całkiem słusznym, bo było za wcześnie, by dzielić się bardziej osobistymi przemyśleniami.
— Wybrałem — zakomunikował dosłownie po chwili przyglądania się kandydatkom. Wcześniej przez jego twarz nie przemknął choćby najdrobniejszy wyraz niezdecydowania. Gdy kolejno przeciągał w swoją stronę złożone aplikacje i odkładał je na bok, sprawiał wrażenie kogoś, kto od samego początku wiedział, czego chciał. To, co trudno było rozszyfrować, to podstawa dokonanego wyboru akurat tych pięciu kandydatek. Zdawały się nie mieć ze sobą wiele wspólnego. — Sprawdzimy, czy miałem dobre oko — dodał luźnym tonem, jakby wstępny dobór pracownic był dla niego kwestią ślepego trafu. Gdy jednak uniósł spojrzenie znad blatu, opierając swobodnie przedramiona na podłokietnikach fotela, możliwe, że zrozumiał, że początkujący Seiwa mógł raczej oczekiwać dłuższego pochylenia się nad tego typu sprawami. — To różnorodny wybór, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z upodobań większości klientów. Wyłączając, rzecz jasna, kobiety, które mają umilać czas jedynie swoim towarzystwem i niebanalnymi talentami, warto zaznaczyć, że najczęściej nie chodzi wyłącznie o samą prezencję, a o wachlarz preferencji, którym są w stanie sprostać. Niektóre potrzeby bywają… cóż, niecodzienne — wyjaśnił, z niejakim rozbawieniem wyrzucając z siebie dość łagodny przymiotnik. Na szczęście wyglądało na to, że wraz z wyrozumiałym uśmiechem malującym się na ustach, Vance zamierzał oszczędzić dziedzicowi Minamoto szczegółów.
— Czy są jeszcze jakieś kwestie, które chciałbyś poruszyć?
Odczuwał narastającą ulgę z faktu, że spotkanie powoli dobiega końca. Zapewne gdyby spotkali się w zupełnie innych okolicznościach, mniej oficjalnych, to Enma odczuwałby większą swobodę w ruchach oraz słowach. Niestety, w tym przypadku nie miał zbyt dużego wyboru, aniżeli założyć odpowiednią maskę. Spięte mięśnie zaczynały mu ciążyć i marzył tylko o tym, aby zrzucić z siebie uciążliwe kimono i rozwalić się plackiem na łóżku nic więcej nie robiąc.
Jeszcze trochę i za moment będziesz wolny, powtarzał w swojej głowie niczym zbawienną mantrę. Wszelkie informacje oraz uwagi, jakie wychodziły ze strony obcokrajowca Enma przyjmował skinieniem głowy i pokorną uwagą. Oczywiście nie robił tego tylko i wyłącznie przez grzeczność, ale również ze względu na naukę prowadzenia biznesów z innymi.
I o ile całe spotkanie przebiegało raczej sprawnie i spokojnie, to nie mógł wyzbyć się wrażenia, że w pewnym momencie Vance próbował przeniknąć jego umysł, jakby chciał odczytać prawdziwe intencje, jakimi się kierował. Ciało ciemnowłosego zamarło, chcąc czy też nie, odwzajemniając spojrzenie jasnowłosego. Działało to trochę na zasadzie jak rzucanie wyzwania kotu, wpatrując się prosto w jego oczy, czekając aż który pierwszy odpuści. Ale kiedy Vance wzruszył ramionami, Enma zakwestionował wrażenie, jakie odczuwał kilka sekund wcześniej.
Być może były to jedynie omamy, coś, nad czym nie powinien dłużej się zastanawiać. I tak też postanowił uczynić.
- Rozumiem. - odparł, powoli podnosząc się z miejsca, które do tej pory zajmował. Miał wrażenie, że przez sztywność mięśni nie jest w stanie wykonać nawet kroku na przód.
- Na dniach przyślemy je do ciebie, gdzie będziesz mógł je poddać pierwszej ocenie oraz przetestować ich umiejętności. Wszelkie formalności zostaną załatwione również w późniejszym terminie, o ile ci to odpowiada. - uśmiechnął się do niego, choć czuł, że jego uśmiech jest równie sztywny co cała jego postawa.
- Nie, raczej żadne. A przynajmniej nie na ten moment. W razie pytań czy wątpliwości, masz do mnie numer. Oczywiście możesz kontaktować się ze mną o każdej porze dnia. I nocy. - pokręcił głową, po czym zbliżył się nieznacznie, aby pożegnać się ze swym dotychczasowym rozmówcą, tak jak kultura tego wymagała. Atmosfera wydawała się gęsta i dusząca, choć wynikało to bardziej z braku doświadczenia Enmy oraz niekomfortowej sytuacji, w jakiej się znalazł.
Na całe szczęście dosłownie pięć minut później zmierzał już do samochodu, którym tu przyjechał.
Wreszcie był wolny.
Wreszcie jechał do domu.
@Vance Whitelaw
Jeszcze trochę i za moment będziesz wolny, powtarzał w swojej głowie niczym zbawienną mantrę. Wszelkie informacje oraz uwagi, jakie wychodziły ze strony obcokrajowca Enma przyjmował skinieniem głowy i pokorną uwagą. Oczywiście nie robił tego tylko i wyłącznie przez grzeczność, ale również ze względu na naukę prowadzenia biznesów z innymi.
I o ile całe spotkanie przebiegało raczej sprawnie i spokojnie, to nie mógł wyzbyć się wrażenia, że w pewnym momencie Vance próbował przeniknąć jego umysł, jakby chciał odczytać prawdziwe intencje, jakimi się kierował. Ciało ciemnowłosego zamarło, chcąc czy też nie, odwzajemniając spojrzenie jasnowłosego. Działało to trochę na zasadzie jak rzucanie wyzwania kotu, wpatrując się prosto w jego oczy, czekając aż który pierwszy odpuści. Ale kiedy Vance wzruszył ramionami, Enma zakwestionował wrażenie, jakie odczuwał kilka sekund wcześniej.
Być może były to jedynie omamy, coś, nad czym nie powinien dłużej się zastanawiać. I tak też postanowił uczynić.
- Rozumiem. - odparł, powoli podnosząc się z miejsca, które do tej pory zajmował. Miał wrażenie, że przez sztywność mięśni nie jest w stanie wykonać nawet kroku na przód.
- Na dniach przyślemy je do ciebie, gdzie będziesz mógł je poddać pierwszej ocenie oraz przetestować ich umiejętności. Wszelkie formalności zostaną załatwione również w późniejszym terminie, o ile ci to odpowiada. - uśmiechnął się do niego, choć czuł, że jego uśmiech jest równie sztywny co cała jego postawa.
- Nie, raczej żadne. A przynajmniej nie na ten moment. W razie pytań czy wątpliwości, masz do mnie numer. Oczywiście możesz kontaktować się ze mną o każdej porze dnia. I nocy. - pokręcił głową, po czym zbliżył się nieznacznie, aby pożegnać się ze swym dotychczasowym rozmówcą, tak jak kultura tego wymagała. Atmosfera wydawała się gęsta i dusząca, choć wynikało to bardziej z braku doświadczenia Enmy oraz niekomfortowej sytuacji, w jakiej się znalazł.
Na całe szczęście dosłownie pięć minut później zmierzał już do samochodu, którym tu przyjechał.
Wreszcie był wolny.
Wreszcie jechał do domu.
Wątek zakończony.
@Vance Whitelaw
Vance Whitelaw ubóstwia ten post.
maj 2038 roku