Jedna z wielu sali, w których przebywają pacjenci szpitala. Każda utrzymywana jest w podobnym wysokim standardzie na płaszczyźnie zarówno dekoracji, jak i technologii. Różnią się od siebie głównie ilością łóżek, choć w jednej sali nie może leżeć więcej niż sześcioro pacjentów. Szpital posiada sale prywatne, jak ta, w której leży tylko jedna osoba, jak i półprywatne, czyli dla maksymalnie dwóch pacjentów. Pod wieloma względami pokój szpitalny przypomina sypialnię - znajdują się w nim typowe meble, takie jak łóżko, stolik nocny i krzesło. Dla zapewnienia jak największego komfortu, przyjemna w dotyku pościel wymieniana jest często i regularnie. Dla przebywających tam osób udostępniono także płaskie telewizory, lampki nocne i sofy dla odwiedzających. Do każdej sali przyłączona jest łazienka z prysznicem lub wanną, w zależności od potrzeb i możliwości pacjentów.
ok. godziny 14
Obudził się, słysząc dźwięk pracującej maszyny szpitalnej. Zmarszczył brwi; zadrgały kąciki oczu. Zanim uchylił powieki, przesunął dłońmi wzdłuż ciała. Mozolnie badał materiał. Wyczuł bawełnianą, cienką kołdrę, a kawałek dalej końcówki paznokci zderzył się z czymś zimnym, o co instynktownie zaczepił opuszki. Pomieszczenie było jasne. Oślepiające. Musiał zamrugać kilka razy, żeby przyzwyczaić się do jasnych promieni słońca wpadających przez frontowe okno; do prześwietlania srebrnych tęczówek. Przechylił lekko głowę, unikając cienkiej smugi, tak aby rozciągnęła się po prawej stronie poduszki.
Spojrzał w stronę kardiomonitora badającego pracę markotnego serca, tętno oraz saturację, czego powodem okazał się zaczepiony o paliczek plastikowy zatrzask. Chciał się podnieść, ale nie miał siły; ledwie poruszył kolanami pod śnieżnobiałą kołdrą. Niczego nie pamiętał. Czuł dezorientację i ogarniającą go panikę, która odbiła się wyższymi skokami na pracującym ekranie. Przytknął rękę do czoła. Zgarniając parę sypkich i matowych pasemek, próbował zebrać myśli. Był w mieście. Wychodził z biblioteki. Uśmiechnęła się do niego kobieta zza bukowego biurka. Nie. To było wcześniej. Zszedł więc po schodach i skierował się do swojego samochodu. Musiał zaparkować na innej ulicy, wszędzie roiło się od pojazdów, wyły syreny przejeżdżającej karetki, za nią pędził nieoznakowany radiowóz. Pomyślał o Tsunami. Dlaczego? Słońce spadło na jego spojrzenie, musiał osłonić się dłonią. Kiedy pokonał zakręt, usłyszał, że coś trzasło u jego stóp, ale nie mógł już zidentyfikować przedmiotu. Zamiast tego zobaczył ciemność — jakby ktoś w końcu pozbył się otaczającej go makiety, a wszyscy aktorzy zostali odesłani na przerwę; jakby był sam w ciemnym tunelu. Miał wrażenie, że do końca życia będzie musiał słyszeć to irytujące dzwonienie w uszach.
Drgnął, gdy dobiegły go kroki z korytarza. Przez szybę zauważył paru spieszących się przez hol lekarzy. Czy naprawdę zemdlał? Obrócił rękę i przyjrzał się wkłutemu wenflonowi, później samej kroplówce, której pozostała jeszcze połowa płynu. Położył głowę na poduszce i zamknął oczy, próbując się zrelaksować, ale nie mógł. Na co dzień kochał ciszę, ale nigdy nie pachniała lekami i płynami dezynfekującymi. W pokojach obok leżeli chorzy, którym przetaczano do żył trujące związki chemiczne, albo tacy, którzy odpoczywali po przeprowadzanych poważnych operacjach. Nie czuł się tutaj dobrze. Sterylne ściany przypominały ponurą przeszłość. Wtedy też obudził się podpięty do całej sterty kabli.
Wtedy żałował, że żyje.
Dzisiaj był o to spokojny.
Obok łóżka znajdowała się wąska szafka. Na blacie zauważył dwie wypożyczone książki i telefon komórkowy. Dosięgnięcie urządzenia było prawie niemożliwe — miał wrażenie, że przy próbach naciągnął któryś z głównych mięśni ramienia. Przyjrzał się uważnie pęknięciu w prawym górnym rogu i sieci ciągnącej się do połowy wyświetlacza. Odblokował telefon; poczuł pod paliczkiem nieprzyjemną nierówność. Wszedł w kontakty, a później zatrzymał palec w bezruchu, całkowicie ogłupiały. Zagryzł wnętrze policzka.
Shogo Tomomi and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Telefon zastał go w drodze i jeszcze nim w słuchawce zamigotał sygnał rozłączenia, Shogo zawrócił, kierując auto z lokalizacją na wskazany szpital. Miasto znał już niemal jak własną kieszeń, potrafił w głowie odtworzyć linię ulic prowadzących pod wyznaczony adres. Dziwił się tylko, że nie złamał żadnego zakazu. Jeszcze zdąży.
Przekraczał próg wejścia w wojskowej manierze - lepiej mnie bez powodu nie zatrzymywać. W jasnym zazwyczaj spojrzeniu, gdzie przeskakiwał ogień zawadiaki, tlił się cień, obijając stanowczość zmarszczonych czujnie brwi i wyprostowanej, niemal musztrowo postawy. Wibracja telefonu zgrała się niemal równo z dostrzeżonym punktem informacyjnym przez wejściem do prywatnych sal hospitalizowanych pacjentów. Odebrał z tłumioną ulgą, ważąc słowa, którymi potraktować miał senkeshę na wstępie. W międzyczasie potwierdził obecność i numer pokoju, gdzie znaleźć miał Liana, ale w głowie huczało mu wystarczająco, że był skłonny bez pozwolenia zajrzeć do wszystkich, by upewnić się, gdzie znajdował się jego cel. Machnął znacząco rękę, mrużąc mało uprzejmie oczy, gdy pielęgniarka instruowała go o detalach, nie dając jej szansy na miałką pogadankę, o zasadach odwiedzin. Szczegółami, czy zbędną papierologią mógł zająć się później. Ważniejszym było upewnienie się, że jego medium było bezpieczne, dalekie od zagrożenia, o którym wiedział z fizycznego punktu widzenia. To inne niebezpieczeństwo wisiało mu w głowie, wierciło drzazgą niedopełnionej odpowiedzialności. Czy mógł temu zapobiec?
- Usiądź
Słowa, usłyszane podwójnie. Te, malowane dźwięcznością w rozłączanej komórce i wypowiadane bezpośrednio przez jasnowłosego, gdy przekroczył próg prywatnej sali szpitalnej. Nie skomentował widoku, jaki zastał, chociaż zdążył prześwietlić niemal przeźroczystą bladość lic i cienie znaczące wyraźnie powieki przyjaciela.
- Nasiedziałem się, postoję - mówił odkładając telefon do kieszeni, samemu starając przy wezgłowi łóżka, barkiem zapierając się o ścianę. Ramiona splótł przed sobą, wyczekująco. Gdyby usiadł, musiałby kołysać nogą w nerwowy rytm wydumanej melodii. Spoglądał więc z góry, w końcu rozluźniając ściągnięte emocja oblicze.
- ...a teraz mów, Kori. Nie wyjdę, dopóki tego nie zrobisz - dodał ciszej, nie chcąc pozwolić, by szum rozmowy poniósł się dalej - Miałeś mi dać znać wcześniej, gdyby coś się działo - w głosie brakowało wyrzutu, bardziej, coś raczej na kształt poważnego przypomnienia. Ściśnięta w pięść ręka powędrowała mimowolnie najpierw do skroni, potem do wrażliwego rozdarcia na skórze pod włosami. Cień niewygody zatrzymał grymas zwartych nagle gniewnie warg. Przymknął zmęczone powieki, pozostawiając się chwilę w całkowitej ciemności. Drażniła go słabość, co osiadała na ramionach równie mocno co widok okrytej szpitalna pościelą, kruchej sylwetki pisarza.
@Ye Lian
but you do decide who owns who.
Ye Lian ubóstwia ten post.
— Co to by zmieniło?
Odparł, ale dźwięk słów jakby odbił się od ściany. Wiedział, że nie na taką odpowiedź liczył; że ta bezduszna odpowiedź, była nie w porządku wobec emocji, które rozgrywały się na ponurym obliczu, ale na cofnięcie słów było już za późno. Czy przysługiwało mu prawo do tłumaczenia się ze swojego zachowania, bez przerwy powołując się na błędy rodziców? Nie nauczyli go prosić o pomoc. Ze wszystkim zawsze zostawał przecież sam.
Szare tęczówki uniosły się na kanciastą twarz. Surowe rysy nie miały w obliczu choroby tak wielkiej mocy, jak dotychczas. W ich zwierciadle mógł widzieć słabość i uległość wobec wszystkim zdarzeniom, które upadały na niego jak trącone kostki domina. Oczy, które spoglądały na niego z towarzystwa cieni barwy astrów, były delikatne i pełne pokory.
— Szukałem rozwiązania, Hiasobi. — Poruszające się pod prześcieradłem stopy wprawiły materiał w delikatny szelest. — Co zrobiłbyś, gdybyś wiedział wcześniej? Oddelegował mnie do lekarza? Doskonale wiesz, że te maszyny nie są w stanie mi pomóc. Ani mi, ani tobie — podkreślił i przymknął oczy. Palce wspięły się na szyję, skrzywił się, kiedy odgiął paliczek zakuty w urządzenie badające saturacje, a środkowy smagnął wściekle zainfekowany ślad za uchem. Wyglądał koszmarnie. Jak obdarty ze skóry. — Nie widzą go. Lekarze mogą jedynie leczyć skutki, ale bez przyczyny, na nic się ta cała walka zda. Nie mam na to czasu. Nie wiem, jak daleko może się to posunąć. Poproś, aby mnie wypisali.
Uchylił powieki, ale wzrok utkwił w ścianie naprzeciwko — we framudze okna, w zasłonie lekko drgającej pod dyktando wpadającemu do pomieszczenia wiatru. Nie potrafił spojrzeć Tomomi po tym wszystkim w twarz.
— I zawieź mnie do domu.
Nie miał pojęcia, jakie były wyniki badań, jakie zdanie o jego stanie mieli lekarze, ale mógł się jedynie domyślać, że oprócz szeregu fatalnych rezultatów, nie zdołali określić przyczyny kiepskiego samopoczucia, słabej pracy narządów wewnętrznych. Ye Lian nie chciał przyznawać się przed Shogo, że utrata przytomności zdarzała mu się znacznie częściej, że coraz mniej jadł, a więcej spędzał z głową w muszli. Był przekonany, że gdyby mężczyzna odrzucił teraz kołdrę i postawił go na nogi, Ye Lian złamałby się wpół, a pomimo tego przypuszczenia chciał zrobić wszystko, byle tylko nie zostać w tym miejscu na najbliższe doby.
— Kto do ciebie zadzwonił? — odetchnął, jak zwierzę zmęczone walką; powietrze świszczało mu niezdrowo w ustach.
Shogo Tomomi ubóstwia ten post.
Burzowe drgnienie przysłoniło oblicze yurei, gdy padł pierwszy komentarz senkeshy. Brwi ściągnął wyraźny mars czoła, a linia napiętej szczęki gwałtownie nabrała ostrości. Coś wydawało się mielić na języku, wciąż przytrzymywane stanowczością zamkniętą powłoką ognia. Przełknięcie śliny rysowało się poruszoną wyraźnie grdyką, gdy odchylał głowę z głębokim westchnieniem kogoś, kto dopiero wynurzył się po zbyt długim nurkowaniu w głębinach. Kiedy w końcu się odezwał, głos wydawał się dochodzić z tych samych ciemni, w których zdążył się wynurzyć.
- Zakładam, że wciąż muszę zasłużyć sobie na Twoje zaufanie, zanim zaakceptowałbyś jakąkolwiek moją odpowiedź, co by to zmieniło - mimo lepkiej ciężkości wyrazów, usta rozciągnęły się szeroko, odsłaniając zęby w uśmiechu. A chociaż brakowało w wywołanym szczeknięciu śmiechu -rozbawienia, nadawało mu to dawnej, wojskowej maniery - ...więc pozwolę sobie zaczekać - zakończył ciszej, mrużąc powieki, byc może wypalając żarzące się iskry, gdy zetknęły się z szarymi, niemal przeźroczystymi odpowiednikami źrenicowych szkieł. Spoglądał na pisarza z góry, nie odrywając barku od pulsująco chłodnej ściany, o którą wciąż się opierał. Jak filaru przed upadkiem. Musiał mieć to wsparcie, bo i kolejno padające wyrazy, wprawiały w nieprzyjemne drżenie.
- Powiedz mi, Kori - wziął wdech przez nos, w końcu odpychając się łokciem od murowanej powierzchni za plecami - ile w tych odpowiedziach jest mnie, a ile ciebie? - miał zaczekać, ale prawda była taka, że nie był cierpliwy, gdy podsuwano mu pod nos zapalniczkę. A sam, jarzył się już od gotowego zapłonąć paliwa. Lata żołnierskiej powinności ociosały brawurowość, ale nie wypleniły prowokacji, z którą zazwyczaj igrał. Ye Lian widocznie stanowił dziś gotowy do odkręcenia zapalnik. I nawet nie umiał go za to winić. tyle samo powodów widział co wiedział, by trzymać gardę wyżej. Nie dać wepchnąć popychającemu go z karku szeptowi dojść wystarczająco głośno do głosu.
- Właśnie. Szuka-łeś. - zgodził się pochylając głowę, gdy ręka wsparła się na ramie szpitalnego łóżka. Artykułował każdą sylabę wolno, chrypiąc coraz mocnej zdartym tonem kogoś, kto musiał wypalić naprawdę za dużo papierosów - gdzieś widziałeś tam miejsce dla mnie? - zawiesił pytanie w powietrzu, nachylając się niemal nad jasną głową mężczyzny - to coś, co dotyczy nas, nie tylko Ciebie, więc gdybyś był tak... uprzejmy - uśmiechnął się nieco dziko, wyciągając dłoń i lekko trącając papierowo blade czoło medium. Wyprostował się sztywno, w końcu siadając na stołku przy łóżku - Nie muszą widzieć, żeby - do kurwy nędzy - cię chociaż wzmocnić. Do czasu, aż znajdziemy rozwiązanie - podkreślił ostatnie zdanie, czując jak mocno zaczyna naciskać. I ciałem i słowami, grożąc niechybnym wybuchem. Naprawdę był wyczerpany. A patrząc na zmizerniałą postać przyjaciela, robiło mu się jeszcze bardziej słabo.
- Tu się zgadzamy. Zabiorę cię stąd i tak, ALE pod pewnymi warunkami - niemal syknął i szurnął nogami, podnosząc się w pion. Dopóki nie siedział za kierownicą, ciężko było mu utrzymać długo w jednym miejscu - lepiej, żebym miał na ciebie oko i... ktoś będzie cię doglądał pod moją nieobecność w domu. Jeśli wychodzisz - idę z Tobą. Inaczej będę na tyle upierdliwy, że sam o to poprosisz. I wiesz, że jestem do tego zdolny - zakręcił się niemal w miejscu, zatrzymując sztywny krok przy nogach łóżka. Spojrzał na Ye Liana przez ramię. W oczach błysnęło coś faktycznie dziecięco złośliwego, mieniącego się jadeitem tak przenikliwym, jakby ktoś rozpołowił klejnot na pół. I rzucił w ogień.
- Coś się zmieni, jak ci powiem? - odwrócił się właściwie nie czekając na odpowiedź, bo skierował siew stronę drzwi, hacząc dłonią o klamkę, jednak nie wychodząc - dam im znać, że cię zabieram.
@Ye Lian
but you do decide who owns who.
Ye Lian ubóstwia ten post.
— Nie informowałeś mnie o żadnych postępach — zaczął ostrożnie, jakby kroczył niepewnie po pogorzelisku, po niedawnym ogniu, który sam przecież wzniecił. — To nic złego, bo sam nie dotarłem do żadnych informacji. Nie wykluczyłem cię z „naszej” sprawy. Byłem w bibliotece. — Obrócił głowę w kierunku szafki, strojącej przy łóżku i wskazał na nią podbródkiem, jak na oczywisty dowód. Blond pasma przesypywały się na poduszkę, jak delikatny pierz z porwanej poszewki. — I mogę cię zapewnić, że nie byłem tam wyłącznie dla siebie.
Nie wiedziałem, że mój stan się tak pogorszy.
Czy zmęczony głos pisarza był w stanie uspokoić szalejącą w na twarzy Tomomi złość? Szukał dla siebie potwierdzenie, nie potrafiąc odgonić od siebie myśli, iż zwlekanie z rozwiązaniem problemu niosło ze sobą ponure konsekwencje. Znajdował się w szpitalu pod aparaturą spisująca prace serca, pod kroplówką wolno przetaczającą sole mineralne do krwi. Z pewnością podejrzewali u niego anemię. Na przestrzeni miesiąca wyraźnie schudł, uwydatniły się cienie pod oczami, wyróżniły pod cienką skórą wypukłości kości policzkowych. Co jeśli piętno kontraktu na ciele Tomomi wzbudzało agresje? Czy powinien czytać między wierszami, między słowami, które wypowiadał przy nerwowych ruchach, które oglądał z wyraźnego dystansu? Co jeśli zaraz trzaśnie dłonią o blat, łamiąc drewno szafki na pół?
— Hiasobi...
Dźwięk wydobywający się z aparatury zwiększył częstotliwość. Ye Lian mógł oszukiwać wszystkich na swoją stateczność i racjonalność rysującą się na skamieniałej twarzy, ale nie mógł ukryć prawdziwych emocji szalejących pod żebrami.
Nie dokończył. Pozwolił mu siąść przy łóżku, dać upust tym wszystkim emocjom. Kiedy jednak wstał nie był w stanie dłużej milczeć. Próbował unieść się na łokciach. Cienka kołdra zsunęła się z jego ramion i odkryła szpitalny uniform, w który musiał zostać przebrany po dostaniu się do placówki. Nie zdziwiło go to. Zazwyczaj, kiedy pacjent trafiał do szpitala nieprzytomny, personel medyczny przebierał go w odzież szpitalną, aby mieć łatwiejszy dostęp do ciała w celu przeprowadzenia badań, podania leków czy wykonania procedur medycznych. Była to od zawsze standardowa praktyka, szczególnie jeśli człowiek wymagał natychmiastowej interwencji. On zapewne sprawiał takie wrażenie.
— Hiasobi. — Tym razem spróbował głośniej i pewnie.
Odchrząknął, aby jego yurei zwróciło an niego uwagę. Był już przy drzwiach. Dłoń trzymał na klamce. Jeszcze moment, a straci go z oczu.
— Dziękuję.
Spoglądał na niego marnie z falująca od wysiłku piersią. Pomimo iż czuł się fatalnie, pomimo iż jego wyniki najpewniej były kiepskie, pomimo iż jego życie zaczynało mieć sens, wiedział, że nie mógł tu zostać. Uwięziony w łóżku nie zdoła przecież zwalczyć demonów, nie zatrzyma klątwy, epidemii... czymkolwiek to przekleństwo miało się okazać.
— Dostosuje się do wszystkiego, co postanowisz. Potaknę nawet na miesięczny areszt domowy i wysłuchiwanie twoich śpiewów spod prysznica, tylko proszę. Wróć z wypisem. — Wyprostował rękę, pozwalając oczom zbadać leżąca na jego szczupłym ciele śnieżnobiałą koszulę szpitalną. Miała zbyt szerokie rękawy. — I moimi ubraniami.
Shogo Tomomi ubóstwia ten post.
A jednak - byli w tym obaj. Związani w tym dobrym i złym. Aktualnie tym drugim.
Mierzyli się z klątwą.
Ironia.
- Tu nie chodzi o to czy to "coś złego", czy nie - wdech. Byle nie powiedzieć za dużo - Wiedziałeś, że czujesz się gorzej - zwinięta w pięść ręka przytknął do skroni, potem do oka. Na koniec uderzył w wyciągnięte na krótko - gdy siedział - udo - Ty masz myśleć, ja robić - chrypa na krtani kazała mu przełknąć ściśniętą w gardle ślinę - Nie wychodzi nam zbyt dobrze zamiana tych ról - burknął bardziej, milknąć w końcu. Im więcej mówił, tym krtań pulsowała silniej, a oczy piekły go, przypominając o ciążącym zmęczeniu.
Za każdym razem, gdy słyszał to dźwięczne Hiasobi, drgała mu powieka. Iskra zapalała się, gasła i ogniła na nowo jadeitem, nie mogąc prawdopodobnie wybrać, w którą stronę przechylić kołysząca na boki burzę, liżąc ogniem kolejne pokłady cierpliwości.
Dziękuję. przywitał opuszczeniem barków. Pięść rozwinęła się, układając na klamce luźniej, ale nerwowo. Odpuszczał, rezygnował, czy dawał szansę - nie miał pojęcia.
- Najlepiej nagraj co powiedziałeś, bo nie zawaham się tego potem użyć - obrócił się przez ramię, posyłając mężczyźnie krzywy grymas, imitujący zapewne uśmiech - zaraz wrócę.
Drzwi zamknęły się wyjątkowo cicho. Ciężkie westchnienie wypłukało z płuc nagromadzony goryczą pył. Gdy stawił się przed lekrasko-pielegniarskim gronem, przedstawiał sobą wprawioną wojskową musztrą - pewność, władczość nie znająca sprzeciwu. Wypis otrzymał w niecałe piętnaście minut, w międzyczasie otrzymał zwinięty pakunek z ubraniami. Lekka, charakterystyczna woń perfum pozwoliła mu - nawet nie zaglądając, domyśleć się, kto był ich właścicielem.
Wszedł bez pukania, w milczeniu. Sztywnym, żołnierski krokiem pokonując dzielącą ich odległość - Na nasza odpowiedzialność - w ręku zafalował świstek dokumentacji. postawił w nogach metalowego łóżka torbę.
- Nie wiem czy zniesiesz fakt, ale wszystko jest pogniecione. Trzymali chyba to w d... - urwał uderzając zębami o zęby, niemal zgrzytając, nim wypluł przekleństwo. A próbował przecież głupio zażartować. Rozerwać ciężkość panującego między nimi napięcia. Zamiast tego, czuł wiążące go nici frustracji. Złość żarzyła się w ślepiach, ale wcześniejszy ogień zgasł. Pozostawiając opalone obręcze źrenicowych zieleni.
- Zaczekam pod drzwiami - zawahał się, o czym świadczył wyraźny mars przy brwiach - chyba że mam ci pomóc - gestem brody wskazał na zmięty stos odzienia, potem ścigając się z bladością jasnego oblicza i dokładną liczbą pulsujących błękitem żył na odsłoniętych skroniach. Zamrożony na twarzy spokój dziś nie działał kojąco. Chciał, by Kori wybuchł. Chociaż jeden raz - przy nim właśnie - nago i tak cię widziałem. Większego wrażenia nie zrobisz - zmrużył powieki. Nawet jeśli w słowach brakowało zwyczajowej, łobuzerskiej ogłady, pierwotna ostrość wyrazów stępiała. Zniknęła nabiegła emocja chrypa.
- Daję ci 15 minut.
I wychodzimy.
| zt x2
@Ye Lian
but you do decide who owns who.
Ye Lian ubóstwia ten post.