So you're the only one I'll miss when I'm gone.
Karafuruna Chiku
Yūi Studio
19:30
05/12/2034
Chrzęst śniegu pod podeszwą ciężkich butów rozgranicza ciepłą rzeczywistość samochodowego wnętrza taksówki od wczesno grudniowego oddechu ziąbu ścielącego się na karku. Kłęby pary, które muskają wargi, rozmydlają obraz skrzących się neonów ulicy, jakie ospale swoim mruganiem siąkną w szarą tarczę tęczówek, a te przecież jedynie chyłkiem, na krótki moment przesuwają się przez ścianę budynków po drugiej stronie jezdni, gdy palce zakleszczają się na plastikowej klamce. Skrzypnięcie drzwi, kolejno lewa dłoń wysuwająca się w kierunku Kisary. Wsparcie; a w nim wpisana wyłączność. Poczucie bliskości. Podstawa, która, chociaż prosta i zdawać by się mogło banalna — już dawno zmielona przez społeczeństwo żyjące w zgniłym egoizmie i odrzucona na wysypisko. Ofiarować samego siebie drugiej osobie w sposób absolutny. Swoją obecność, która zdawać może się błahostką dla gapiów, gdy dla Mae stanowi core jego egzystencji. Usłużność, chociaż jawiąca się w komendzie, niejednokrotnie reprymendzie, zachowuje w sobie ciepłotę łagodnego rozsądku. Pij wodę. Jedz regularnie. Prostuj się. Oddychaj spokojnie. Mów do mnie. Opisuj swoje uczucia. Krzycz. Płacz. Klnij. Uderz. Uklęknij i patrz na mnie. Słuchaj. Uważnie.
— Wezmę tylko klucze do mieszkania — półszept, ten niski łaszący się o struny głosowe, Han wypuszcza na język, zawieszając go na jego koniuszku, gdy paliczki Kisary oplatają kształt szerokiej dłoni. Usta składa przy jej uchu, w odruchu już, wyuczeniu spoufalania się z tymi naprawdę bliskimi istnieniami. Ten niespełna miesiąc, zgrabny podpis na kontrakcie, spojrzenie lśniące, spływające łagodnie w kształt uśmiechu delikatnych warg. Mami go to w ten najprzyjemniejszy sposób. Trzeźwi też zarazem, bo wie, że swoje życie wpisuje teraz w inne, nadając mu sens absolutny.
Jest jeszcze między nimi przezorność; sporadyczność spotkań i rozmów. Tych, które pozwalają się im poznać, nakreślić linię potrzeb. Te, chociaż zazębiają się ze sobą, przez Haneula traktowane są z dystansem. Szacunek; wyryty jest najgłębszą bruzdą niczym ścieżka prochu strzelniczego rozsypanego między nim a Kisarą. Wystarczy jednak jedna iskra, aby łagodność przemieniła się w zimną ordynację. Czeka jednak. Jak drapieżnik przesuwający się w wysokiej trawie, rozszerzoną źrenicą śledząc ruch ofiary, poznając jej rytm, najdrobniejsze drgania mięśni, pierwsze sygnały dyskomfortu, wybrzuszające się na alabastrowej skórze w niepewności. Te, mkną przecież w przebarwieniach ciała Kisary niczym meandry rzeki, w rozkosznym spowolnieniu gorącej krwi pod warstwą cielesności. Chociaż emocjonalnie zna go już jak samego siebie, fizyczność nadal jest mu obca, a wyobraźnia sama nakłada vitiligo w miejsca, w których zapewne go nie ma. Nie jest to jednak istotne, bo cielesność Kisary to tylko ułamek tego, czego pragnie. Umysł — ten jest najważniejszym.
— Jeżeli chcesz, możemy zostać tutaj dłużej — przebija się w zgrzycie długiego klucza obracającego kolejny zamek ciężkich drzwi, gdy oba ciała kończą swoją trasę przez betonowe schody zlane szkarłatem światła, które nieustannie liże surowość przestrzeni, w swoim martwym przyzwyczajeniu. Kliknięcie. Te ostatnie opada razem z nikłym uśmiechem tkającym się w kąciku ust Hana, nim dłoń na klamce wypuści z wnętrza piwnicznego studio przyjemną parność.
Brzeg drzwi zapiera na szerokim ramieniu, na którym spoczywa czerń długiego płaszcza, pod którym majaczy smolistość zapiętej pod samą szyję koszuli. Oddech ostatni raz naznacza granicę między powszednią zimą, utartą codziennością, a gardłem mistycznej niepewności. Bawi go to, jak z kolacji w restauracji w centrum Fukkatsu, zanurzają się teraz w odmętach wygaszonego studio, w które nie jest w stanie sięgnąć dłoń, nawet koniuszek palca nudnej, szarej codzienności. Przestrzeń na wskroś naznaczona nim, przynależna tylko jemu, stworzona po to, aby każdy oddech wypuszczony z płuc, nienależących do niego, siąknął w jego duszę i w niej nakreślał swoje pragnienia.
Smukłe palce odnajdują uwypuklenie w chropowatej ścianie, rozświetlając szerokość przestrzeni snopami czerwoności lamp zagłębionych w suficie. Specyficzny szmer, biały szum i impulsywność elektryczności biegnącej przez miedź zwojów kabli, nadgryza na moment słuch, bo Mae milczy w namaszczonej ciszy własnego zadumania się, obsydianem źrenic tnąc w półmroku sylwetkę Jin. Oddech, choć spokojny i głęboki, wibruje w piersi. Jak długo jest w stanie jeszcze wytrzymać? Ile uderzeń serca jeszcze musi przeczekać, nim dłoń partnerki sięgnie ku niemu w pewności własnego chcenia, które nie będzie mamione chwilowym pożądaniem?
— Czego się napijesz? — Język w rozciągłym szepcie parokrotnie zapiera się na twardości sklepienia ust, drąc kolczykiem wbitym w mięsień między żebrowatość tkanki. Płaszcz opada niedbale na grzbiet kanapy, aby obie dłonie zaraz to zwróciły się ku ciału Kisary, w subtelności wręcz efemerycznej, paliczkami zapierając się na jego szczęce, drugą opadając na linię tali. Jest tak blisko. Czuje bijące ciepło. Wargi wiszą nad tymi jej, gdy szpilki źrenic badawczo brną przez najdrobniejsze grymasy mimiki. Pragnie, więcej i mocniej niż ktokolwiek wcześniej.
Ye Lian, Satō Kisara and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
Dłoń, za którą chwyciła, promieniowała ciepłem; nic dziwnego jednak — jeszcze w środku pojazdu ściskała ją luźno, bawiąc się bezwiednie palcami i zdobiącymi je pierścieniami. W kontraście temperatury, jaka z kolei panowała na zewnątrz, zadrżała lekko. Zima była dla niej zawsze sezonem, który nieuniknienie musiał nastąpić przed wyczekiwaną wiosną — ale dostał łatkę po prostu okresu przejściowego, kroku, który jest konieczny, ale którego nie wykonuje się ze świadomą chęcią. Dobrze zatem, że w krótkiej chwili znalazł się z powrotem przy Haneulu, w zasięgu bezpieczeństwa jego ramion i… no właśnie, ciepła; drugiego istnienia, którego chciało je dać. Zadrżała od jego oddechu, w chłodnym otoczeniu zamieniającego się od razu w małe obłoczki pary, które też skroplone osadziły się na płatku jej ucha.
Nie czuła potrzeby odpowiadania na ten krótki komunikat, pozwalając gościć pomiędzy nimi ciszy jeszcze trochę dłużej. Całe szczęście to przyszło im naturalnie prawie od razu; Kisara z pewnym zdziwieniem przyjęła fakt, że już po paru spotkaniach czuła się w jego towarzystwie swobodnie na tyle, by nie zapełniać milczenia bezsensownym zlepkiem słów — że opuściło ją niekomfortowe spięcie mięśni, a co za tym szło, bolący, zesztywniały kark od trzymania postawy, która wydawała się najmniej podatna na wszelkie obrażenia, jakie mogły nadejść wraz z obcowaniem z nowym człowiekiem. Usta same układały się w uśmiech na jego widok. Dłonie wędrowały ku twarzy, by przelotnie dotknąć policzka w przypływie czułości. Kisara była istotą, która hojnie rozdawała tego typu gesty, lecz to częstotliwość miała w tym przypadku znaczenie, a ta w przypadku Mae nasiliła się nawet w ten krótki czas. Co musiał zresztą zauważyć, zważając na to, jaką spostrzegawczością i przykładnością się wykazywał w jej obecności.
Rozglądała się z zainteresowaniem po przestrzeni studia, próbując wychwycić, czy zmieniło się w nim cokolwiek od poprzedniej jej wizyty. Jeszcze nie była tu wystarczająco dużo razy, by każdy zakamarek wyrył się w jej pamięci z dokładnością, z jaką znała, przykładowo, anatomię ludzkiego ciała, czy też dokładną instrukcję obchodzenia się z najbardziej wymagającą alocasią platinum — ale nie sposób było całkowicie wyprzeć z pamięci tutejszego wystroju i klimatu, nawet jeśli chciałaby to zrobić.
Wziął głęboki oddech, chłonąc w siebie magię tego miejsca. Skierował turkusowe spojrzenie na mężczyznę, ściągając z siebie wierzchnie odzienie; tu z pewnością nie będzie mu chłodno. Prawdopodobnie zupełnie przeciwnie.
— Możemy zostać dłużej — odparł w końcu, po — krótkim, bo krótkim, ale wciąż — zastanowieniu. Za przykładem Mae położył swoją puchową kurtkę obok jego płaszcza, dokładając kontrastu lawendowym kolorem do czerni leżącego materiału i tym samym obnażając miękki, kremowy kaszmirowy sweter, który chronił go przed niedogodnościami zimowej pogody. — Lubię jak cicho i spokojnie tu jest. — Kolacja była jak najbardziej udana, ale… — Szczególnie po hałaśliwej restauracji — wyjątkowo zbawiennie.
Gdy Han dotarł do niego z powrotem, nie zawahał się: policzkiem przylgnął do jego dłoni, a resztą ciała — gdzie się dało. Przez parę sekund dał pożreć się oszałamiającej bliskości, którą w żadnym stopniu nie pogardzał. Wręcz przeciwnie: brał ją, brał, łapczywie, ale dawał też. Wsunął ręce pod ramiona mężczyzny, przyciągając go ściśle do siebie i rozkoszując też tym, jak musiał zadrzeć brodę do góry, by dalej częstować się jego srebrnym, uważnym spojrzeniem.
Gdy słowa wydobyły się wreszcie z jego ust, wargami musnęła usta Hana łagodnie jak przeciągnięciem gęsiego pióra — nie do końca w pocałunku, ale w intymnym, zmysłowym zbliżeniu. — Ty mi coś wybierz, proszę.
Chwila, w którym nie wiedział do samego końca, co zadecyduje, była niesamowicie ekscytująca. Wybierze dobrze? Może, może nie. W pewnym sensie sam badał go jeszcze, ale też dawał się mu poznać, w naturalny sposób stwarzając sytuacje do skatalogowania swoich reakcji i preferencji. Jednakże to przekazanie mu decyzyjności było prawdziwym jego pragnieniem, a jednocześnie niezaprzeczalnym luksusem. Nie mógł się doczekać go posmakować.
Nie czuła potrzeby odpowiadania na ten krótki komunikat, pozwalając gościć pomiędzy nimi ciszy jeszcze trochę dłużej. Całe szczęście to przyszło im naturalnie prawie od razu; Kisara z pewnym zdziwieniem przyjęła fakt, że już po paru spotkaniach czuła się w jego towarzystwie swobodnie na tyle, by nie zapełniać milczenia bezsensownym zlepkiem słów — że opuściło ją niekomfortowe spięcie mięśni, a co za tym szło, bolący, zesztywniały kark od trzymania postawy, która wydawała się najmniej podatna na wszelkie obrażenia, jakie mogły nadejść wraz z obcowaniem z nowym człowiekiem. Usta same układały się w uśmiech na jego widok. Dłonie wędrowały ku twarzy, by przelotnie dotknąć policzka w przypływie czułości. Kisara była istotą, która hojnie rozdawała tego typu gesty, lecz to częstotliwość miała w tym przypadku znaczenie, a ta w przypadku Mae nasiliła się nawet w ten krótki czas. Co musiał zresztą zauważyć, zważając na to, jaką spostrzegawczością i przykładnością się wykazywał w jej obecności.
Rozglądała się z zainteresowaniem po przestrzeni studia, próbując wychwycić, czy zmieniło się w nim cokolwiek od poprzedniej jej wizyty. Jeszcze nie była tu wystarczająco dużo razy, by każdy zakamarek wyrył się w jej pamięci z dokładnością, z jaką znała, przykładowo, anatomię ludzkiego ciała, czy też dokładną instrukcję obchodzenia się z najbardziej wymagającą alocasią platinum — ale nie sposób było całkowicie wyprzeć z pamięci tutejszego wystroju i klimatu, nawet jeśli chciałaby to zrobić.
Wziął głęboki oddech, chłonąc w siebie magię tego miejsca. Skierował turkusowe spojrzenie na mężczyznę, ściągając z siebie wierzchnie odzienie; tu z pewnością nie będzie mu chłodno. Prawdopodobnie zupełnie przeciwnie.
— Możemy zostać dłużej — odparł w końcu, po — krótkim, bo krótkim, ale wciąż — zastanowieniu. Za przykładem Mae położył swoją puchową kurtkę obok jego płaszcza, dokładając kontrastu lawendowym kolorem do czerni leżącego materiału i tym samym obnażając miękki, kremowy kaszmirowy sweter, który chronił go przed niedogodnościami zimowej pogody. — Lubię jak cicho i spokojnie tu jest. — Kolacja była jak najbardziej udana, ale… — Szczególnie po hałaśliwej restauracji — wyjątkowo zbawiennie.
Gdy Han dotarł do niego z powrotem, nie zawahał się: policzkiem przylgnął do jego dłoni, a resztą ciała — gdzie się dało. Przez parę sekund dał pożreć się oszałamiającej bliskości, którą w żadnym stopniu nie pogardzał. Wręcz przeciwnie: brał ją, brał, łapczywie, ale dawał też. Wsunął ręce pod ramiona mężczyzny, przyciągając go ściśle do siebie i rozkoszując też tym, jak musiał zadrzeć brodę do góry, by dalej częstować się jego srebrnym, uważnym spojrzeniem.
Gdy słowa wydobyły się wreszcie z jego ust, wargami musnęła usta Hana łagodnie jak przeciągnięciem gęsiego pióra — nie do końca w pocałunku, ale w intymnym, zmysłowym zbliżeniu. — Ty mi coś wybierz, proszę.
Chwila, w którym nie wiedział do samego końca, co zadecyduje, była niesamowicie ekscytująca. Wybierze dobrze? Może, może nie. W pewnym sensie sam badał go jeszcze, ale też dawał się mu poznać, w naturalny sposób stwarzając sytuacje do skatalogowania swoich reakcji i preferencji. Jednakże to przekazanie mu decyzyjności było prawdziwym jego pragnieniem, a jednocześnie niezaprzeczalnym luksusem. Nie mógł się doczekać go posmakować.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Ye Lian, Mae Haneul and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.
Subtelnym skinieniem głowy zaznacza fakt, że odpowiedź dotarła, że osiadła niesiona głosem Kisary w jego umyśle. Oszczędność w gestach i słowach przywarła do niego już lata temu. Sam nie wiedział, czy tak było zawsze, czy to może zawiłość życia i przede wszystkim dominujące ponad wszystkim innym skupienie na bliskich osobach sprawiało, że kalkulował każdy najdrobniejszy ruch własnego ciała. Ilość oddechów odmierzana rytmiką serca. Kiedy w — zdać by się mogło — uśpionych reakcjach po prawdzie tliła się gotowość na gwałtowny odruch w każdym momencie. Wystarczył jeden bodziec. Tlące się niewyraźnie poczucie zagrożenia; tego własnego lub drugiego istnienia, które na ułamki sekund, na minuty, które starał się jak najmocniej rozwlekać i rozciągać, mógł zatrzymać przy sobie na wyłączność. A za nią, za tę potrzebę wyłączności winiąc bliskość — bo ta, którą ofiarowywała mu Kisara wykraczała poza sztywne zasady podobnych relacji, jakie przecież już wcześniej nawiązywał, sam składał w sensowną całość niemożliwe do ruszenia zasady. Więc skąd ta luka, przez którą udało mu się przebić? Skąd ta wyrwa, w którą układał smukłe dłonie?
Półmrok panujący w piwnicznym lokalu wyostrza zmysły, więc i szelest układanej kurtki przyjemnie i o wiele wyraźniej wkrada się w słuch. Wyczulony na najcichszy dźwięk, nie przez nerwowość, a spokój, który płynie razem z krwią pompowaną w rozległe tunele ciała przy każdym uderzeniu serca. To nie łomocze, a równo pulsuje w klatce piersiowej, szumem w głowie przypominając o swojej obecności. Źrenice tak cierpliwie przesuwają się przez twarz Kisary, sennie wręcz spijając najdrobniejsze drgnięcia mięśni, iskrę, która i w jej spojrzenie wgryza się powoli, lawirując między turkusem włókien tęczówek. Te teraz nie tak wyraźne, rozmyte w czerwonych tonach żarówek, szarzejąc przez to nieznacznie, gdzie jeszcze przed chwilą w ciepłej pomarańczy restauracyjnych lamp, w ich intymnym przygaszeniu, przypominały dwa szklane paciorki. Wie, że nie powiedział mu jeszcze o tym, jak bardzo lubi jego spojrzenie, ale wie też, że nie musi. W namiętnym milczeniu, które ciężko, a przecież tak rozkosznie układa się na języku i które stapia się z wyciągniętym nieznacznie ku górze kącikiem ust, jest więcej jednoznaczności niż w zgłoskach, które bywałą niepełne, kłamliwe przez upośledzenie mowy. Czyny. Dotyk. Wejrzenie. Trójca, która sama w sobie jawiła się uczuciem, gdzie głos mógł być jedynie wibrującym dopełnieniem.
Krótki, niski pomruk zadowolenia łasi się o struny głosowe Hana tak jak ciało Kisary łasi się pod jego dotykiem. Kaszmir swetra przyjemnie układa się pod dłonią, która spokojnym ruchem przesuwa się z tali na plecy, koniuszkami palców pnąc się między łopatki, przez kark, sadowiąc się na całej długości palców u nasady czaszki, obejmując ją w delikatnym dotyku. Opuszki brną na moment w pukle włosów. Powoli. Może zbyt powoli. Ociąga się z pełną premedytacją.
Nie wykonuje kolejnego ruchu, nie pogłębia kontaktu — wargi, tak jak i te Kisary, jedynie subtelnie stykają się z tymi jego i chociaż nadające temu wszystkiemu realności, mające w sobie nostalgię dawnego, odległego wspomnienia. Rozwodnione, sadowiące się gdzieś na samym tyle pamięci westchnienie, do którego wraca się tęsknie po latach.
Chociaż nie chce odrywać się i odchodzić, nie chce tracić mamiącego ciepła; kciukiem przeciąga przez policzek Kisary, zawieszając usta nad jego uchem, aby wypowiedzieć szeptem jedno tylko słowo: — Dobrze.
Dwa pierwsze kroki zawsze są najtrudniejsze, chociaż oboje wiedzą, że to kwestia czasu, kiedy ponownie się spotkają. Palce Haneula rozpinają najpierw mankiety prawego rękawka koszuli, aby po chwili znaleźć się przy lewym. Zawija je delikatnie do góry do połowy przegub, niknąc za niewielkim przeszklonym barowym blatem, który odbija jedynie łuny światła, pozwalając im zatapiać się w swoją chłodną taflę. — Nie wiem, czy pytałem wcześniej o to, co preferujesz... ale zrobię w takim razie coś, po co sam kiedyś sięgałem — kiedyś, bo teraz bezpieczniej było być ciągle świadomym, ciągle przytomnym, jeżeli ten drugi poczułby potrzebę wyjścia. Nie miał zamiaru mu niczego ułatwiać. Nie teraz. Nie w chwilach, które były zbyt ważne i zbyt znaczące.
W przyzwyczajeniu, w ruchach tkanych pamięcią mięśni, na blacie ląduje zgrabność kieliszka do martini. Tak samo i w zapamiętaniu ruchów wykonywanych w powtórzeniach liczonych w setkach w przeszłości, do shakera wpada z lodowatym szczękiem lód, a za nim dwie uncje soju i uncja vermouth'a. Klekot kostek obija się o chłód, który przejmuje na siebie metal, tkwiący w stanowczym splocie dłoni Mae, między chrzęstem szerokich pierścieni. Na moment jedynie wypuszcza swoje spojrzenie w oczy Kisary, pozwalając zadziorności uśmiechu wpisać się w linie warg, kiedy mieszanka w zamglonej przezroczystości wpisuje się w kształt kieliszka. Ten przesuwa bliżej partnerki, nie odrywając opuszek palców od nóżki, okrąża róg blatu, przystając tuż obok niej, wolną dłonią zagarniając niesforny kosmyk za ucho. Brzeg palca, zamiast jednak oderwać się od ciała, przylega do niego mocniej, spływając po łagodnym kształcie szyi. — Smacznego — wymyka się w lakoniczności, gdy łokieć opada na blat, pozwalając korpusowi obniżyć się nieznacznie i wychylić w kierunku Kisary, przyglądając mu się wytrwale spod przymrużonych powiek. Czekaj. Dopiero teraz palce trwające na stópce szkła przesuwają się, pozwalając na uniesienie go do ust. Powoli. Wszystko miało mieć swój odpowiedni moment na zaistnienie w przestrzeni między nimi, która z każdym kolejnym spotkaniem drgała co raz to mocniej, co raz to silniej naelektryzowana pragnieniem. Spowolnić wszystko; doprowadzić do skraju wytrzymałości z chorą satysfakcją przyglądania się.
Ye Lian, Satō Kisara and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Gest Hana, śledzący linię jego kręgosłupa jak strateg sunący palcem po liniach na mapie, powoduje, że są jeszcze bliżej niż wcześniej — choć w tym przypadku była to już kwestia zaledwie milimetrów. Ucisk z tyłu czaszki w najlepszy sposób posyła przez zakończenia nerwowe odczucie ulgi i rozluźnienia. Napięcie, jakie powstaje przez ten prawie-pocałunek, tylko nakręca Kisarę bardziej, mimo że tego typu oczekiwanie jest dla niego pewnym novum; czymś, co nie zdarzało się w jego życiu często. Większość związków Kisary, zaczynała się niezwykle szybko — w przeciągu dnia, czy może lepiej to ujmując, podczas jednej nocy — już w trakcie studiów, a potem, po Kaname, tym bardziej. Równie prędko docierały do kulminacji, a od niej droga była już pochyła, w dół ku kresowi swojej egzystencji. Jakiekolwiek uczucie gasło równie szybko co płomień spalający kartkę papieru. Jedynie przebłysk jej życia; interludium codzienności, do której trzeba w końcu wrócić. Tym razem jednak nie spieszy się. Pozwalała sobie płynąć wraz z leniwym nurtem ich relacji, zamiast w pośpiechu brnąć pod prąd.
W impulsie swojej przekorności, jako że czuje, że Han się zaraz od niej odsunie, przytula się do niego w krótkim, słodkim jak syrop z agawy geście, chłonąc do płuc jego zapach i częstując się tym samym tym niewielkim kawałkiem jego człowieczeństwa. Jak zwykle tak niewielka odległość ciepłego oddechu od jej wrażliwego ucha powoduje ciarki wzdłuż całego ciała. Przez nie jeszcze ciężej jest jej go puścić, ale ostatecznie uwalnia go z pułapki smukłych ramion bez marudzenia. Jeszcze przecież będzie miała okazję się do niego przykleić.
— Jeszcze nie pytałeś — odpowiada, spojrzeniem sunąc wzdłuż obnażających się silnych przedramionach. — Więc jestem ciekawa co zrobisz. — Opiera się dłońmi o blat po drugiej jego stronie z zamiarem śledzenia każdego ruchu Haneula. Zawsze lubił przyglądać się barmanom, którzy akurat przygotowywali mu drinki, szczególnie tym naprawdę wyszkolonym, w porządnych lokalach, w których miało to w ogóle znaczenie.
Długo jednak nie zostaje w tej samej pozycji; podekscytowanie spotkaniem dodaje jej energii, ale tej nieco chaotycznej, która wprawia w ruch kończyny, która mógłby z łatwością być określona jako wiercenie się. Sięga bezwiednie do luźno upiętego kucyka i ciągnie za frotkę, powodując, że jej długie włosy opadają łagodną falą na ramiona. Tym razem pośród czarnych jak smoła kosmyków znajdują się również takie w czerwonej barwie, niemal w takim samym odcieniu jak włosy Hana. Gdy tylko zaczęli się widywać, nie mogła się powstrzymać — chciała mieć na sobie coś, co się jej z nim kojarzyło.
— Kiedyś? — podchwyca. Dociera do niego również kolejna myśl, a raczej zestaw wspomnień z ich poprzednich spotkań i nawet z dzisiejszej kolacji. — Racja. W sumie nigdy nie widziałem jeszcze, żebyś pił. — Co było absolutnie w porządku dla Kisary, którego kubki smakowe były kapryśne w stosunku do alkoholu. Nie jest stuprocentowo pewien, czy posmakuje mu nawet drink, którego przygotowuje właśnie Mae. Nie przejmuje się tym jednak za bardzo — mimo wszystko jest chętny po prostu spróbować, szczególnie że był to, według słów mężczyzny, trunek, którego sam lubił. Ostatecznie decyduje się nie pytać bezpośrednio o powód stronienia od alkoholu teraz, dając mu szansę na zbycie tematu, gdyby okazał się za bardzo niekomfortowy, ale też na kontynuację, jeśli zechciałby elaborować.
Odwzajemnia jego uśmiech natychmiast, szeroko i promiennie. Akcja i reakcja. Ta sama zasada dotyczy momentu, w którym odchyla lekko szyję, gdy powraca na nią dłoń mężczyzny. Gdy sięga po kieliszek, jego knykcie wciąż tam są, powstrzymując ją. Bierze wdech, poskramia swoją niecierpliwość i czekatym razem posłusznie na znak przyzwolenia. Gdy go dostrzega, nie waha się: bierze solidnego łyka, nie spuszczając wzroku z szarości jego tęczówek. Zaraz później oblizuje górną wargę z pozostałych kropel, umyślnie dodając tej czynności krztynę sensualności; jeszcze bardziej naprężając łączącą ich strunę.
Moment później, kiedy smak wreszcie porządnie osadził się na jego języku, jest szczerze zdziwiony… że drink jest dobry... jak na taki, który nie ma w sobie nawet kropli ani owocowego soku, ani syropu. Otwartość, z jaką pokazuje swoją reakcję, nieco przełamuje akt, który miał na celu — cóż, mówiąc najprościej — poderwanie Haneula, lecz i w tej autentyczności można było doszukać się z łatwością uroku Kisary.
Musiał mu swoje przemyślenia, rzecz jasna, zakomunikować:
— Zaskakująco przyjemny — mówi, gestykulując obszernie, zanim ponownie nie decyduje się wtulić bokiem w tors mężczyzny. — Naprawdę zaskakująco. Na ogół każdy alkohol sprawia, że tylko się krzywię, chyba że wypiję go na tyle dużo, że mi wszystko jedno. — Śmieje się lekko i odkłada kieliszek na blat; wróci do niego później. W tym momencie większą ochotę na na coś — a raczej na kogoś — innego. — Dziękuję — szepcze, opierając głowę na ramieniu Hana, by w następnej kolejności złożyć długi pocałunek na jego szyi, do której ma obecnie bardzo łatwy dostęp.
Po chwili przyjemnej ciszy, mówi:
— Byłem tu tylko raz, może dwa? Oprowadzisz mnie?
W impulsie swojej przekorności, jako że czuje, że Han się zaraz od niej odsunie, przytula się do niego w krótkim, słodkim jak syrop z agawy geście, chłonąc do płuc jego zapach i częstując się tym samym tym niewielkim kawałkiem jego człowieczeństwa. Jak zwykle tak niewielka odległość ciepłego oddechu od jej wrażliwego ucha powoduje ciarki wzdłuż całego ciała. Przez nie jeszcze ciężej jest jej go puścić, ale ostatecznie uwalnia go z pułapki smukłych ramion bez marudzenia. Jeszcze przecież będzie miała okazję się do niego przykleić.
— Jeszcze nie pytałeś — odpowiada, spojrzeniem sunąc wzdłuż obnażających się silnych przedramionach. — Więc jestem ciekawa co zrobisz. — Opiera się dłońmi o blat po drugiej jego stronie z zamiarem śledzenia każdego ruchu Haneula. Zawsze lubił przyglądać się barmanom, którzy akurat przygotowywali mu drinki, szczególnie tym naprawdę wyszkolonym, w porządnych lokalach, w których miało to w ogóle znaczenie.
Długo jednak nie zostaje w tej samej pozycji; podekscytowanie spotkaniem dodaje jej energii, ale tej nieco chaotycznej, która wprawia w ruch kończyny, która mógłby z łatwością być określona jako wiercenie się. Sięga bezwiednie do luźno upiętego kucyka i ciągnie za frotkę, powodując, że jej długie włosy opadają łagodną falą na ramiona. Tym razem pośród czarnych jak smoła kosmyków znajdują się również takie w czerwonej barwie, niemal w takim samym odcieniu jak włosy Hana. Gdy tylko zaczęli się widywać, nie mogła się powstrzymać — chciała mieć na sobie coś, co się jej z nim kojarzyło.
— Kiedyś? — podchwyca. Dociera do niego również kolejna myśl, a raczej zestaw wspomnień z ich poprzednich spotkań i nawet z dzisiejszej kolacji. — Racja. W sumie nigdy nie widziałem jeszcze, żebyś pił. — Co było absolutnie w porządku dla Kisary, którego kubki smakowe były kapryśne w stosunku do alkoholu. Nie jest stuprocentowo pewien, czy posmakuje mu nawet drink, którego przygotowuje właśnie Mae. Nie przejmuje się tym jednak za bardzo — mimo wszystko jest chętny po prostu spróbować, szczególnie że był to, według słów mężczyzny, trunek, którego sam lubił. Ostatecznie decyduje się nie pytać bezpośrednio o powód stronienia od alkoholu teraz, dając mu szansę na zbycie tematu, gdyby okazał się za bardzo niekomfortowy, ale też na kontynuację, jeśli zechciałby elaborować.
Odwzajemnia jego uśmiech natychmiast, szeroko i promiennie. Akcja i reakcja. Ta sama zasada dotyczy momentu, w którym odchyla lekko szyję, gdy powraca na nią dłoń mężczyzny. Gdy sięga po kieliszek, jego knykcie wciąż tam są, powstrzymując ją. Bierze wdech, poskramia swoją niecierpliwość i czeka
Moment później, kiedy smak wreszcie porządnie osadził się na jego języku, jest szczerze zdziwiony… że drink jest dobry... jak na taki, który nie ma w sobie nawet kropli ani owocowego soku, ani syropu. Otwartość, z jaką pokazuje swoją reakcję, nieco przełamuje akt, który miał na celu — cóż, mówiąc najprościej — poderwanie Haneula, lecz i w tej autentyczności można było doszukać się z łatwością uroku Kisary.
Musiał mu swoje przemyślenia, rzecz jasna, zakomunikować:
— Zaskakująco przyjemny — mówi, gestykulując obszernie, zanim ponownie nie decyduje się wtulić bokiem w tors mężczyzny. — Naprawdę zaskakująco. Na ogół każdy alkohol sprawia, że tylko się krzywię, chyba że wypiję go na tyle dużo, że mi wszystko jedno. — Śmieje się lekko i odkłada kieliszek na blat; wróci do niego później. W tym momencie większą ochotę na na coś — a raczej na kogoś — innego. — Dziękuję — szepcze, opierając głowę na ramieniu Hana, by w następnej kolejności złożyć długi pocałunek na jego szyi, do której ma obecnie bardzo łatwy dostęp.
Po chwili przyjemnej ciszy, mówi:
— Byłem tu tylko raz, może dwa? Oprowadzisz mnie?
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Ye Lian and Munehira Aoi szaleją za tym postem.
Krótki uśmiech wkrada się na linię warg, muskając ją w nienachalny sposób. Uśmiech tak rzadki, kiedy w swojej naturalności potrafi być ujmujący. Łagodnieje wyraz twarzy, a ciągła powaga rozmywa się na krótki moment. Nie pije. Poczucie kontroli nad własnym ciałem i świadomością było ważniejsze, bardziej istotne, bardziej znaczące. Nie mógł pozwolić sobie na pojawienie się luki, w którą wbiłyby się Lear. Pomruk; ten niski, wibrujący w barytonie, wybity z przepony miesza się z długim wydechem. Potakuje więc subtelnie głową, mrużąc spojrzenie. — Pewnie już zauważyłeś, że wolę kontrolować... sytuację — kraniec wargi zakrzywia się mocniej ku wejrzeniu, ostrym swoim krańcem celując w przepaść obsydianu źrenicy, która tonie w stalowych splotach tęczówek. — Alkohol mami, co nie przeszkadza mi w innych, ale jeżeli chodzi o mnie, mimo wszystko, wolę mieć świadomość tego, co się dzieje — kończy w łagodności ucięcia rozmowy, która wpływa w tył gardła; nieurwana w gwałtowności, nie stanowcze zakończenie, a przejście w kolejną fazę. Chce usatysfakcjonować ciekawość Kisary, spełnić ten jeden wymóg, aby kolejny należał już do niego.
Gdy ich spojrzenia spinają się ze sobą, kołtunią się przez krótki moment nim linia kryształu kieliszka oprze się na wargach Kisary, przez umysł Hana przebiega o wiele zbyt wiele myśli. Te ciężkie, równolegle powiązane z lekkością spokojnego oddechu, który układa się w rozpiętości ramion. Pozwala mu drgać między ścięgnami, przecinając obłe mięśnie, siąknąć głęboko w żyły, plącząc się między karmazynem rozrzedzonej w narastającej ekscytacji krwi, która uderza o bębenki uszu w szumie. Satysfakcja; ta rodzi się jako kolejność ich działań. Kontrola przynosi ukojenie, ale i zapełnia każdą ziejącą lukę w duszy, napędzając organizm, naprężając umysł, wyostrzając go w prymitywny sposób. Napięte wejrzenie śledzi ruch języka na górnej wardze Kisary, gdy kłem Han zagarnia połowicznie wargę ku wnętrzu ust, zagryzając ją mocniej. Potrzebuje więcej.
Paliczki, krańce palców zagłębiają się pod kosmyki włosów Kisary, ciągnąc ku sobie te, które jawią się czerwienią. Ciężko jest ukryć, że ten drobny pokłon w jego stronę nie jest pochlebny. Zauważa. Jest zbyt pilny. Zbyt naprężony, niczym łowca — wiszący nad swoją dogorywającą w rozkosznych spazmach ofiarą — aby nie dostrzec karmazynu wplecionego między smolistą czerń. W zmysłowości ruchu owija jeden z kosmyków wokół palca, rozkoszując się gładkością faktury, nim cała dłoń zniknie w puklach włosów, a opuszki przyprze do skalpu, wodząc nimi w dół karku. Nie odpowiada jednak na pochlebstwo. Nie powinno po nich paść zdanie świadczące o tym, że Kisara miewała w nawyku spijanie się do tego momentu, w którym smak alkoholu rozcierany językiem na sklepieniu podniebienia nie miał już znaczenia. Element, który musiał się zmienić. Musiał z tym skończyć. Nie dla Hana, ale dla siebie. Dla własnego bezpieczeństwa. Wiotkie ciało i rozmyta myśl, tak szybko poddawały się manipulacjom. Zbyt szybko, o wiele zbyt łatwo. Zbliża więc usta ku czubkowi głowy Kisary, zostawiając na nim czuły, zdać by się mogło pocałunek, wdychając subtelność woni poziomek. Subtelny owszem, ledwie wręcz wyczuwalny, ale wdzierający się w warstwy świadomości w sposób zapamiętały i gwałtowny. Gdzieś, między zmysłem poznania a smakiem już ścielący się w rozgrzanej ślinie.
Gdy usta mężczyzny znaczą jego szyję pocałunkiem, kciuk przeciera jasną plamę na jego szczęce, nieco mocniej dociskając go do siebie, koniec końców przesuwając usta przez jego czoło, kończąc swoją drogę na delikatnej powiece. Słucha; a każde słowo ociera się o jaźń coraz to bardziej intensywnie, napierając na zdrowy rozsądek, rozłupując go z łatwością, niczym łupinę orzecha, w zgrzycie i w pierwszym oporze, wyzwalając z jego wnętrza prawdziwość, którą zamyka między długimi paliczkami podbródek. Nachyla się ku niemu bardziej, przecierając swoje wargi o te jego, kąsając je w zachłanności, językiem zbierając smak drinka, rozciągając go w gładkości na swoim podniebieniu. Wspomnienia. Uderzenie intensywne, ale zbyt odległe by mógł w nie wsiąknąć. Bliższe mu teraz ciepło, które wybija się ponad miękkość warg.
Nie odpowiada, a jedynie przesuwa się o krok w tył, delikatnie zagarniając przegub Kisary, przeciągając jej dłoń przez ten własny, powoli prowadząc ją przez półmrok szerokiego, głównego pomieszczenia, ku wąskiemu przejściu ku mniejszej sali. Tej ważniejszej. W gardzieli korytarzu, gdzie ściany naznaczone zdjęciami z sesji, lin obwiązanych misternie wokół ciał znacząc skórę czerwonością swojego napięcia i w szorstkości faktury, tych leżących na ziemi, siedzących na krzesłach czy zawieszonych w powietrzu; tkwią urywki z życia muzyków, celebrytów koreańskich — chociaż ciężko odnaleźć tam choćby smugę obecności Hana, namiastkę, okruch, który wspominałby jego przeszłość, która teraz zakryta całunem gęstego mroku. Dopiero kiedy to już powinien sięgnąć dłonią ku zamkowi drzwi, na moment zapiera się łopatkami o ścianę wąskiego korytarza spływającego w krwistej barwie neonów, aby palcami prawej dłoni przesunąć przez jedną maskę zawieszoną przy framudze, czule badając chropowatość masywnego białego rogu, pozwalając Kisarze zaprzeć się plecami o własny tors falujący w głębokich, równomiernych i rytmicznych oddechach, wybijanych w takt serca, wolnym przedramieniem zagarniając ją bliżej ku sobie w talii; delikatnie wsuwając opuszki pod miękkość swetra. Ruch palców tak niewymuszony, tak naturalny, chociaż w swojej sztywności zdać by się mogło wygłodzony. — Kojarzysz ich? — Krótkie pytanie zakleszczone jest między zębami, które obejmują miękkość skóry pod uchem, ślad po sobie łagodząc przeciągnięciem wilgotnego języka. — Ghost of Jupiter — dodaje w pocałunku, jakby w sprostowaniu własnej myśli; pocałunku, który składa niżej, w złączeniu ramienia a szyi, przyciszając niski głos, kiedy wargi muskają napiętą skórę, kłem drażniąc jej fakturę, pozwalając palcom pod włóknami miękkości swetra zabłądzić za linię spodni, trwając tam w napiętym zawieszeniu.
Satō Kisara ubóstwia ten post.
Kiwa głową i śmieje się lekko, bo owszem, zauważył, że Haneul może preferować kontrolę bardziej niż jej brak. Kisara zgadza się zresztą z faktem, jakie skutki alkohol ma możliwość powodować — to właśnie z ich względu właśnie on z takim zapamiętaniem sięgał po różne jego warianty. Obecnie, całe szczęście, częstotliwość takich wyskoków zmalała do absolutnego minimum. To przede wszystkim jego trudna sytuacja na studiach popychała go w kierunku znieczulania wszelkich uczuć, a także napięte i wysoce niejasne stosunki z bratem, a zarówno pierwsza jak i druga sprawa poniekąd się polepszyły. Cóż, przynajmniej studia, które przecież zakończył już kilka lat temu; jego relacja z Kurō nadal pozostawała mętna, aczkolwiek z pewnością bardziej klarowna niż wtedy. Alkohol — a raczej jego nadużycie — istotnie wprowadził go niejeden raz w niebezpieczną sytuację, czemu należało jak najprędzej zaprzestać, jeśli, po pierwsze, chciał zacząć na poważnie pracę w zawodzie i, po drugie, odzyskać poczucie równowagi w swoim życiu.
Naturalna niechęć do jego smaku była tylko plusem w tym wszystkim.
Jest wyraźnie zadowolona, gdy Han zauważa barwne pasemka, nawet jeśli ich nie komentuje żadnymi słowami. Poznała już, jak spostrzegawczy może być mężczyzna, co w oczach dziewczyny ukazuje go jako jeszcze bardziej atrakcyjnego — cieszy ją, gdy dostrzega jej dbałość o szczegóły; jej skłonności do takich niewielkich, ale znaczących dowodów zaangażowania w relację czy nawet w każdą inną sprawę. Innymi słowy — czuje się zrozumiana, a jako że niewiele razy miała okazję doświadczyć takiego stanu, wrażenie jest tym bardziej spotęgowane. Nie pyta „podoba ci się”, co tylko świadczy o jej nietypowym opanowaniu. W normalnych warunkach, a może po prostu z kimś innym, musiałaby upewnić się już, natychmiast, czy wszystko jest w porządku. Pozwala sobie uwierzyć, że błysk, jaki dostrzega w oczach koloru rtęci, mówi sam za siebie. Tak samo interpretuje także delikatny pocałunek w czoło, który dodatkowo spływa na nią ciepłem w postaci wyraźnie pozytywnego uczucia; nie sposób dla niej nie uśmiechnąć się ponownie i na ten gest.
Mruczy jak zadowolony kot, gdy muśnięcie ust następuje raz za razem, i pławi się w jego uwadze. Szczególnie jak dosięga jej ust, Kisara reaguje jak wystrzelona z karabinu kula, odpowiadając z intensywnością; wyczekiwała tego i gdy wreszcie nadeszło, nie mogła utrzymać swojego entuzjazmu w ryzach. Otacza jego talię i drugą ręką, zamykając go z powrotem w objęciach.
Rozłąkę, choć ta następuje poniekąd na jego własne życzenie, kwituje niezadowolonym prychnięciem. Idzie jednak za nim i ściska lekko jego dłoń, a wkrótce jego ciekawska natura daje o sobie znać: rozgląda się dookoła, wodzi spojrzeniem po fotografiach zdobiących korytarz — te jednak widział już innym razem, gdy tutaj był; nie sposób było ich przegapić, jako że emanowały nawet nie tylko zmysłowością, ale także wyjątkowym artyzmem. Pomimo obeznania z nimi, wciąż niezmiennie powodowały w nim specyficzne uczucia, w tym, najprostszą z nich: ochotę. Mae jednakże zwraca jego uwagę na coś, na co wcześniej rzucił tylko okiem, zbyt pochłonięty skupionymi wokół własnej osoby aspektami. Ogarnia turkusowym spojrzeniem unikalną maskę i rejestruje zadane przez mężczyznę pytanie, lecz dotyk na wrażliwej skórze brzucha rozprasza go w momencie, a wilgotność języka przy tkliwym uchu tylko pogarsza sprawę — przez to jego reakcja następuje z pewnym opóźnieniem.
— Chyba nie. Chociaż… — mówi i przygląda się lepiej, przywołując wspomnienie poprzednich zdjęć, gdzie ta maska również jest widoczna, jak i przeczesując własny umysł w poszukiwaniu poszlak. Krótkie odczucie ostrości zębów już wydobywa z niego cichy odgłos zadowolenia, po którym następuje też chwilowe rozbawienie. — Jak będziesz tak robił, możesz przestać liczyć na inteligentne odpowiedzi. — Nie jest to jednak skarga; nie robi przecież nic, co mogłoby przeszkodzić Hanowi w jego eksploracji. Nie można nie zauważyć także, jak te poczynania wpływają na Kisarę: dłonie mężczyzny powędrowały na tyle daleko, że krew uderzyła mu do twarzy, pogłębiając rumieniec wcześniej spowodowany jeszcze zimnem pogody; ciało stało się wyczulone na każdy jego następny gest — wyczekujące wręcz. Opiera się o Hana, nie pozostawiając już żadnej szczeliny między nimi. Odczucie takiej bliskości było wyśmienite i karmiło skutecznie rosnącą pożądliwość Kisary. Zagryza wargę, próbując naprowadzić umysł na poprzednie tory, choć jednocześnie rozluźnia mięśnie, tym samym oddając się Mae, aby ten spełniał swobodnie swoje zachcianki. — To koreański zespół, prawda? Było o nich głośno, jeżeli dobrze pamiętam. Pełno artykułów w związku z tragiczną śmiercią prawie całego zespołu... Prawdę mówiąc, to przez to dopiero ich poznałam i jakkolwiek zainteresowałam się ich muzyką. — Jak to bywa ze sławą, że czasem intensyfikuje się dopiero po nastąpieniu czegoś druzgocącego. Powraca spojrzeniem do maski i unosi lekko brwi, dostrzegając, jak misternie jest wykonana. — To oryginał?
Naturalna niechęć do jego smaku była tylko plusem w tym wszystkim.
Jest wyraźnie zadowolona, gdy Han zauważa barwne pasemka, nawet jeśli ich nie komentuje żadnymi słowami. Poznała już, jak spostrzegawczy może być mężczyzna, co w oczach dziewczyny ukazuje go jako jeszcze bardziej atrakcyjnego — cieszy ją, gdy dostrzega jej dbałość o szczegóły; jej skłonności do takich niewielkich, ale znaczących dowodów zaangażowania w relację czy nawet w każdą inną sprawę. Innymi słowy — czuje się zrozumiana, a jako że niewiele razy miała okazję doświadczyć takiego stanu, wrażenie jest tym bardziej spotęgowane. Nie pyta „podoba ci się”, co tylko świadczy o jej nietypowym opanowaniu. W normalnych warunkach, a może po prostu z kimś innym, musiałaby upewnić się już, natychmiast, czy wszystko jest w porządku. Pozwala sobie uwierzyć, że błysk, jaki dostrzega w oczach koloru rtęci, mówi sam za siebie. Tak samo interpretuje także delikatny pocałunek w czoło, który dodatkowo spływa na nią ciepłem w postaci wyraźnie pozytywnego uczucia; nie sposób dla niej nie uśmiechnąć się ponownie i na ten gest.
Mruczy jak zadowolony kot, gdy muśnięcie ust następuje raz za razem, i pławi się w jego uwadze. Szczególnie jak dosięga jej ust, Kisara reaguje jak wystrzelona z karabinu kula, odpowiadając z intensywnością; wyczekiwała tego i gdy wreszcie nadeszło, nie mogła utrzymać swojego entuzjazmu w ryzach. Otacza jego talię i drugą ręką, zamykając go z powrotem w objęciach.
Rozłąkę, choć ta następuje poniekąd na jego własne życzenie, kwituje niezadowolonym prychnięciem. Idzie jednak za nim i ściska lekko jego dłoń, a wkrótce jego ciekawska natura daje o sobie znać: rozgląda się dookoła, wodzi spojrzeniem po fotografiach zdobiących korytarz — te jednak widział już innym razem, gdy tutaj był; nie sposób było ich przegapić, jako że emanowały nawet nie tylko zmysłowością, ale także wyjątkowym artyzmem. Pomimo obeznania z nimi, wciąż niezmiennie powodowały w nim specyficzne uczucia, w tym, najprostszą z nich: ochotę. Mae jednakże zwraca jego uwagę na coś, na co wcześniej rzucił tylko okiem, zbyt pochłonięty skupionymi wokół własnej osoby aspektami. Ogarnia turkusowym spojrzeniem unikalną maskę i rejestruje zadane przez mężczyznę pytanie, lecz dotyk na wrażliwej skórze brzucha rozprasza go w momencie, a wilgotność języka przy tkliwym uchu tylko pogarsza sprawę — przez to jego reakcja następuje z pewnym opóźnieniem.
— Chyba nie. Chociaż… — mówi i przygląda się lepiej, przywołując wspomnienie poprzednich zdjęć, gdzie ta maska również jest widoczna, jak i przeczesując własny umysł w poszukiwaniu poszlak. Krótkie odczucie ostrości zębów już wydobywa z niego cichy odgłos zadowolenia, po którym następuje też chwilowe rozbawienie. — Jak będziesz tak robił, możesz przestać liczyć na inteligentne odpowiedzi. — Nie jest to jednak skarga; nie robi przecież nic, co mogłoby przeszkodzić Hanowi w jego eksploracji. Nie można nie zauważyć także, jak te poczynania wpływają na Kisarę: dłonie mężczyzny powędrowały na tyle daleko, że krew uderzyła mu do twarzy, pogłębiając rumieniec wcześniej spowodowany jeszcze zimnem pogody; ciało stało się wyczulone na każdy jego następny gest — wyczekujące wręcz. Opiera się o Hana, nie pozostawiając już żadnej szczeliny między nimi. Odczucie takiej bliskości było wyśmienite i karmiło skutecznie rosnącą pożądliwość Kisary. Zagryza wargę, próbując naprowadzić umysł na poprzednie tory, choć jednocześnie rozluźnia mięśnie, tym samym oddając się Mae, aby ten spełniał swobodnie swoje zachcianki. — To koreański zespół, prawda? Było o nich głośno, jeżeli dobrze pamiętam. Pełno artykułów w związku z tragiczną śmiercią prawie całego zespołu... Prawdę mówiąc, to przez to dopiero ich poznałam i jakkolwiek zainteresowałam się ich muzyką. — Jak to bywa ze sławą, że czasem intensyfikuje się dopiero po nastąpieniu czegoś druzgocącego. Powraca spojrzeniem do maski i unosi lekko brwi, dostrzegając, jak misternie jest wykonana. — To oryginał?
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
maj 2038 roku