Would you still love me if I was a worm? [Enoki x Shoma]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Gość
Gość
22.06.23 1:20
W kącie mieszkania, na tle obdartej z farby ściany telewizor. Tam, gdzie i z farbą odpadło najwięcej tynku, ślad czasu zakryty jest różnej maści i rozmiaru plakatami, przedstawiającymi wszystko, od zapomnianych przez życie muzycznych idoli po reklamy pralek sprzed piętnastu lat. Telewizor, bo o nim była mowa, mieni się stosem polikolorowych pikseli, światło ich owija stojąc naprzeciw kanapę, tę starą, z zielonym obiciem, które pozdzierane już w kątach. Pod sufitem trzeszczy wiatrak, kiwa się złowieszczo z każdym leniwym swym obrotem; działa już dla samej swojej idei, bo wnętrze mieszkania i tak przesiąknięte charakterystycznym dla zbliżającego się lata zapachem splecionego w jedność w skraplającą się na dnie szyby wilgocią. Wspiera na niej plecy, rozsadzona w oknie postać, wygląda co rusz za zakratowane okno (ta krata zresztą, biała i zardzewiała w swych zagięciach). Kąt jej twarzy rozbłyska co chwilę od ekranu trzymanego w dłoniach telefonu, dookoła palca owinięta zawieszka z różową gwiazdką, dynda, gdy wybija na klawiaturze kolejne literki.
Wnętrze pomieszczenia jest chłodne, ale jedynie chłód ten skryty w barwie i jest zwykłą metaforą. Bo w środku upał. Gęsty, parny upał, przecina go jedynie pojedynczy powiew zza okna, co śmieszne, niesiony szkarłatem migającego neonu. Miga nie ze swego działania, a i dlatego, że zepsuty i nikt nie pofatygował sie, by ten, wiszący ponad trzecim piętrem, spróbować doprowadzić do stanu pełnego działania.
Więc miga tak, rytmicznie, jak w piosence, gdy postać, niewielka i zgarbiona, zeskakuje z parapetu, by kucnąć przy niewielkiej lodówce. Blisko ma, bo kuchnia połączona z salonem, a ten jednocześnie sypialnią, garderobą, biurem i brakuje tylko, by przy kuchence wyrósł prysznic, ale ten, na szczęście, wraz z całą łazienką schowany jest w pokoju obok. Kuca przed sprzętem, wspierając się na otwartych drzwiach; zanim wyjmie z jej wnętrza puszkę zimnej coli, na kilka chwil twarz ochładza w jej wnętrzu, nie za długo jednak, bo ostatnim razem, gdy upał był nie do zniesienia i praktycznie we wnętrzu sztucznego lodowca zamieszkała, ten pierdolnął i dwa tygodnie czekał na serwisanta.
Nieważne. Przysiada po tym na blacie, wskakuje na niego po niewielkim stołeczku i zwinięta na jego powierzchni ponownie odpisuje. Wolną dłonią otwiera puszkę, wsadzą do niej słomkę i na raz praktycznie wypija całość. Idzie dalej, po swoich wielkich czternastu metrach kwadratowych. Cały czas wpatrzona w ekran, przeskakuje między blatem w kuchni, a biurkiem, a oparciem kanapy, z którego wpierw prawie spada, zanim nie złapie balansu. A potem znów parapet, balkon, na którym jej nowy współlokator, wija, albo inne długie paskudztwo, którego w ciemnościach nie jest w stanie poznać. Przygląda się jej dłuższy moment, niezliczonej ilości malutkich nóżek (prawie jak jej własnych), z zainteresowaniem godnym psa przechyla łeb, zanim kolejna wiadomość nie rozproszy jej na tyle, że o robaku zapomni.
Z kolejnego wyrywa ją dźwięk nietypowy dla lokum Enoki, bo dzwonek do drzwi. Odrywa ją od ślęczenia nad stosem ubrań, upranych na szczęście, ale zbyt ich dużo, by je jeszcze układać w szafie; wyciągnęła z tego szmatławca jedynie krótkie dresowe spodnie i koszulkę z niewiadomego pochodzenia napisem. W nieznanym jej języku, ma nadzieję, że niezmiernie ofensywna jest jego treść.
Nadal z telefonem w dłoni otwiera drzwi, podrywa łeb z automatu ku postaci, której spodziewała się od całych piętnastu minut. Macha mu krótko, nim nie wróci do środka, nie czeka, czy ten za nią pójdzie, czy nie. Gdzieś w międzyczasie kradnie mu jedynie tobołek pełen skarbów, z dna jego wyciąga piwo i jak z tą colą, a i z niej kradnie słomkę, wraca na wysiedziane w kanapie miejsce, przyssana do napoju, jakby zagubiony na pustyni beduin.
Zerka między nim a telefonem, z brodą wspartą na kolanach. Dmucha tylko raz czy dwa ponad nos, bo wkurwia ją grzywka. Jest za długa.
- Shhhh... - przeciąga, zanim nie zbierze się w sobie - Shoma. Pracujesz? Rano?


@Maruno Shoma
avatar
Maruno Shoma

22.06.23 2:58
Żaba w kapeluszu wywołuje krótki spazm ciała, który rozbawionym wydechem opuszcza jego sztywną ramę. Szelest ubrania przed nim, w niesfornym zygzaku kolejki do kasy wkrada się w słuch, ściągając umysł ponownie, tak jakby ktoś gwałtownie zaciągnął sznurki bluzy. Nie odrywa spojrzenia od rozświetlonego ekranu, bo nie chce spotkać się ze wzrokiem szerokich pleców przed sobą. Nie chce też, bo przez gładkość pikseli przeskakują już kolejne wiadomości, na których może się skupić, odciągając uwagę od obejmowanych ramieniem, trzymanych na sercu sześciu puszek przejmująco zimnego piwa. Wziąłby cztery, ale jeżeli już tutaj był, jeżeli już zaszedł do sklepu tak daleko od własnego mieszkania... Czy właśnie o to chodziło? Czy już zaczął błądzić w poszukiwaniu najbardziej oddalonego sklepu, w którym nie było go od dawna i nikt go nie kojarzył?
  Palec przeskakuje między zapisanymi zdjęciami, wysyła je, w niezgrabności nerwowego kciuka, chodem sztywnym przesuwając się bliżej taśmy. Jeszcze jeden krok. Jeszcze drugi. Wyjdzie stąd tak, jakby nigdy go tutaj nie było. Zapomną o nim za jakiś tydzień, może i nawet kiedy ruchome drzwi zespolą się za jego plecami. Wyparuje z ich pamięci, ale przecież on będzie o nich pamiętał, a poczucie winy i ciężkość na sumieniu toczy się i wije intensywnie. Do czasu. Zaraz i tego wrażenia się pozbędzie.
  Zostawia za sobą rozżarzone sterylnym światłem neonów wnętrze sklepu, szeleszcząc plastikową półprzezroczystą siatką, starając się ułożyć między wargami filtr papierosa, nie spuszczając przy tym jadowitej zieleni tarcz źrenic z poruszających się w komunikatorze kropeczek. Pisze. Dopóki to robi, wszystko jest dobrze. Krzesiwo zapalniczki trzeszczy rytmicznie, gdy ramię ściągane jest w dół ciężarem reklamówki. Niewygodnie. Ale przecież zawsze tak jest.
  Kiep spalony do połowy ginie pod podeszwą czerwonych trampek dopiero na klatce schodowej, wciska w żelbetonowy stopień żar, wydmuchując długą smuga szarość dymu, która wgryza się w olejną farbę ścian. Nie jest pierwszym ani ostatnim, który to robi, więc ten jeden dodatkowy pet już nikomu nie zrobi różnicy. Szemrz jednak na granicy świadomości myśl, że to zachowanie, średnio przemyślane i zdecydowanie zbyt nastoletnie to wynik jedynie kieliszka wina wyzerowanego pośpiesznie przed wyjściem. Bo ciężko się nużyć w okowach nocy, w pobłysku bezlitosnych neonów, kiedy wzrok jest zbyt ostry, a ciało zbyt świadome.
  Nie uśmiecha się na jej widok, tylko ściąga brwi. Nie dlatego, że się nie cieszy, ale dlatego, że przestrzeń, w jakiej mieszka, przyprawia go o dziwny klaustrofobiczny dysonans. Czuje się w niej jak modliszka żyjąca w niewielkim szklanym pudełku. Nagle staje się insektami, które sam trzyma przecież w terrariach odpowiednich, wystarczających, poprawnych, ale nadal zamkniętych. W kąciku warg rodzi się grymas jakby ukłucie wgryzające się w mostek. Jest to jednak nie emocjonalność, a swoboda obolałej dłoni, jaką nagle odzyskuje; tej, w której miękkość wnętrza zdążyła odcisnąć się różową pręgą folia z ciężarem puszek. W odruchu przeciera rękoma materiał czarnych spodni na udach, zaraz to zatrzaskując za sobą drzwi. Oddech, nim faktycznie nieznacznie zaciągnie ciemnozielone sznurki kaptura bluzy. Obsydian źrenicy śledzi ruch kobiety przez ograniczoną przestrzeń. Podobnie jak i ona otwiera jedno z piw, od razu spijając gęstą pianę, która wystrzeliwuje z sykiem spod zawleczki. Nie odrywając warg od srebrzystego rantu, unosi brwi nieznacznie ku górze, odpowiadając najpierw przeczącym ruchem głowy, nim chłód szorstkiego głosu zda mu się obcym, bo milczy przecież, odkąd wyszedł z laboratorium.  — Nie. Jutro piszę pracę dalej. Muszę przeredagować artykuł, bo podobno za bardzo mnie w nim poniosło i gówno z niego rozumieją.
  Zamiast usiąść obok ciała Enoki, która teraz kojarzy mu się z naturalnymi mumiami, które wygrzebano z pustynnych piachów, te, które oplatają ramionami nogi, przyciskając je do suchej, wklęsłej piersi, przysiada na ziemi przed nią, po turecku, odnajdując skrawek dywanu, który już zaanektował dawien dawno jako swój.  — Idziesz jutro do labu czy mogę tu siedzieć, ile chcę?



Would you still love me if I was a worm? [Enoki x Shoma]  U80y97h
Maruno Shoma
Gość
Gość
22.06.23 12:21
Rozsadzona na kanapie, z brodą wspartą o kolana, jak żaba wpatrzona w naturalnego dla niej drapieżnika; spojrzeniem wielkich oczu, okalanych długą rzęsą, a ta rytmicznie co ruch spojrzenie nakrywa. W kącik ust wciśnięta jedynie słomka, z której leniwie pociąga piwo, słucha tych kilku zdawkowych odpowiedzi, wraz z płynem w ustach mieli słowa i przyswaja je w sobie jedynie znanym tempie. Trwa to dłużej niż zazwyczaj, bo wpatrzona jeszcze w jego twarz, spojrzeniem sunie po skraju ciemnych oprawek, zielonych frędzlach bluzy (przecież jest tak gorąco??), nim nie spocznie na oczach, a potem na poruszających się ustach i w końcu na czubku głowy. Nad nim, raczej, bo i tam właśnie, skąd? tego nie wie nikt, pajączek. Zsunięty po swojej lince, ledwo widocznej, a jakiej wytrzymałej. Sięga więc, zanim mu odpowie, by nic zerwać, a pająka, nie większego niż ziarno soczewicy, usadzić na palcu i pokazać Shomie, rozsadzonego przed nią na dywanie.
Nigdy nie rozumieją. Zawsze każą Ci zmieniać — wzrusza jedynie ramionami. Nie patrzy na niego, wpatrzona w robaczka, w te jego miniaturowe nóżki, gdy z końca palca przechodzi na grzbiet dłoni; odwraca ją z jego ruchem, by przypadkiem nie spadł — Bo wymyślasz. Za dużo, za mocno, "Panie Maruno, przecież to nieosiągalne!" — mówiąc to, w dramatycznym geście wyrzuca jedną z rąk, tą bez lokatora, ku górze. Gaśnie po tym i wraca do swej embrionalnej pozycji — Wiesz, jak taki mały robak. Masz robić swoje i tyle — z palca spuszcza pająka, ten do niej przylepiony swoją linką, zwisa leniwie i czasem tylko wzruszy go podmuch z wiatraka. Uśmiecha się nagle pod nosem — Porównywałam Cię do robaka i to nawet nie była obelga — i parska śmiechem, zdając sobie z tego sprawę.
Zrozumieją jak nauczą się czytać ze zrozumieniem. Ale to chyba za dużo — podnosi się w końcu, z piwem w jednej dłoni, pajączkiem w drugiej, zanim w końcu nie puści go wolno po parapecie z którego przy okazji zgarnia paczkę cienkich papierosów. Powraca na swoje miejsce, do swojej pozycji i w niej odpala fajkę; z pustej puszki coli robi popielniczkę.
Może pójdę, może nie. Nie wiem. I tak możesz siedzieć ile chcesz — wzrusza delikatnie ramionami — Ale najpierw idziemy po makaron, potem rób sobie tutaj co chcesz.
avatar
Sponsored content
maj 2038 roku